SZEŚCIOPUNKT

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

Miesięcznik Fundacji „Świat według Ludwika Braille'a”

ISSN 2449-6154

Nr 4/15/2017
czerwiec

Wydawca:
Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95d/2, 20-706 Lublin

tel.: 505-953-460

Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl

Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
przewodniczący: Patrycja Rokicka
członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych

Spis treści

Od redakcji

Pieśń o nocy czerwcowej (fragment)

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Refleksje po konferencji MCE 2017

Co w prawie piszczy

Problemy spółdzielni – miejsc pracy osób niewidomych

Sport

Tajniki strzelectwa niewidomych i niedowidzących

Run of Spirit

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Japonia na bardzo dobrej drodze! Pierwsza transplantacja siatkówki oka z komórek macierzystych iPS od dawcy

Nauka w 2 minuty: Szkiełko na oko

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Kuchnia po naszemu

Rehabilitacja kulturalnie

Autorze, opisz mi okładkę!

Moja pasja - ptaki

Galeria literacka z Homerem w tle

Poeta na turystycznych szlakach

Nasze sprawy

Bez barier, czyli dla wszystkich

Lubię rozmawiać przez telefon

Wyrabianie dowodu osobistego za pośrednictwem Elektronicznej Platformy Usług Administracji Publicznej ePUAP – Wrażenia i komentarze

Od 30. czerwca bezpieczniej na przejściach.

Z historii niewidomych

Bramin w Laskach

Ogłoszenia

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy

Spotykamy się w czerwcu, w miesiącu, w którym zaczynają się wakacje, wyjazdy urlopowe, wyruszamy w góry, nad morze, w nasze ulubione miejsca, cieszymy się prawdziwą przyrodą i słońcem.

W tym numerze „Sześciopunktu” nie zabraknie śpiewu ptaków, poetyckich opisów przyrody, ale też omawiamy problemy trudne, ważne dla naszego środowiska.

W dziale „Co w prawie piszczy” polecamy Państwa uwadze relację o sytuacji spółdzielczości niewidomych. Wielu z nas zaczynało swoją drogę zawodową od pracy w spółdzielniach, których przyszłość obecnie jest zagrożona.

Jak zwykle w każdym numerze i tym razem, sporo uwagi poświęcamy kulturze.

Temat zdrowia, interesuje chyba wszystkich, radzimy więc szczególnie przeczytać artykuł o zastosowaniu komórek macierzystych.

Życzymy Czytelnikom „Sześciopunktu” ciekawej lektury podczas wymarzonych, najwspanialszych urlopów.

Zespół redakcyjny

<<< Powrót do spisu treści

&&

Pieśń o nocy czerwcowej (fragment)

Autor: K. I. Gałczyński

Kiedy noc się w powietrzu zaczyna,
wtedy noc jest jak młoda dziewczyna,
wszystko cieszy ją i wszystko śmieszy,
wszystko chciałaby w ręce brać.

Diabeł dużo jej daje w podarku
gwiazd fałszywych z gwiezdnego jarmarku,
noc te gwiazdy do uszu przymierza
i z gwiazdami chciałaby spać.

Ale zanim dur gwiezdny ją oplótł,
idzie krokiem tanecznym przez ogród,
do ogrodu przez senną ulicę -
dzwonią nocy ciężkie zausznice

i przy każdym tanecznym obrocie
szmaragdami błyszczą kołki w płocie,
wreszcie do nas, pod same okna!
i tak tańczy, i śpiewa nam:

Ja jestem noc czerwcowa,
królowa jaśminowa,
zapatrzcie się w moje ręce,
wsłuchajcie się w śpiewny chód.

Oczy wam snami dotknę,
napoje dam zawrotne
i niebo przed wami rozwinę
jak rulon srebrnych nut.

Oplącze was to niebo,
klarnet uczynię z niego
i będzie buczał i huczał,
i na manowce wiódł.

Ja jestem noc czerwcowa,
jaśminowa królowa,
znaki moje są: szmaragd i rubin,
i pieśń moja silniejsza niż głód.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

&&

Refleksje po konferencji MCE 2017

Autor: Jacek Zadrożny
Źródło: http://informaton.pl/
Data publikacji: 11 maja 2017

Pierwsze dni tygodnia, to znaczy 8 i 9 maja, spędziłem w Warszawie na konferencji MCE 2017. Konferencja miała dosyć nietypowe przesłanie, szczególnie że organizowana była przez programistów i projektantów. Najkrócej można by je opisać jako pozytywna technologia. I faktycznie – było o opiece zdrowotnej, prywatności, aplikacjach dla Afryki subsacharyjskiej, płaceniu podatków. Było też sporo na temat dostępności, szczególnie mobilnej. Rozmawiałem z kilkoma osobami na ten temat i mam w związku z tym kilka refleksji, którymi podzielę się poniżej.

Matthias Tretter opowiadał, w jaki sposób dostosowywał swoją aplikację Mindnode, aby była zgodna z wymaganiami dostępności. Aplikacja jest przeznaczona dla kilku platform, w tym dla iOS, więc zainteresowałem się i po prezentacji podszedłem do niego. Zapytałem go, ile czasu zajęło mu dostosowanie swojej aplikacji, a on oszacował ten czas na 60 godzin. Stwierdził też, że dla większości aplikacji wystarczy około 10 godzin pracy. Na moje pytanie, czy to jest trudne, odpowiedział że nie, bo środowisko XCode bardzo dużo podpowiada programiście, wskazując mu braki. Na moje pytanie, dlaczego zatem tyle aplikacji jest niedostępnych, odpowiedział, że to brak świadomości, że jest to istotne. Umówiliśmy się zatem, że ja będę mówił wszystkim, że to jest ważne, a on, że to jest łatwe.

Skoro jest to łatwe i można się tego nauczyć z dostępnych zasobów, to dlaczego nadal tyle aplikacji szwankuje? Na to dostałem odpowiedź podczas innej rozmowy z programistą. Tym razem był to Polak, więc nie zdradzę szczegółów, by go nie wkopać u pracodawcy. Powiedział mi, że on potrafi robić dostępne interfejsy, bo nauczył się tego robiąc, a właściwie poprawiając aplikację dla poważnej brytyjskiej instytucji. Zaproponował więc swojemu szefowi, że może poprawić interfejs produkowanej obecnie aplikacji, ale został zbyty, bo to nie jest takie ważne. Są zatem kompetencje u programistów, są narzędzia wspomagające tworzenie dobrych aplikacji. Brakuje jedynie świadomości, że to jest ważne. W tą stronę powinniśmy pewnie teraz ruszać z promowaniem dostępności.

Zacząłem od razu we wtorek i pokazałem, w jaki sposób działa VoiceOver na iPhone, z jakich aplikacji możemy korzystać i jakie rozwiązania są możliwe. Przygotowałem sobie 18 aplikacji do pokazania, chociaż udało mi się zaprezentować ledwie 11 z nich. Odpowiadałem też na pytania o dobre praktyki do stosowania w interfejsie, aplikacje specjalistyczne, a nawet o to, czy jest coś, co chciałbym robić w moim iPhone, a czego robić nie jestem w stanie. Mam nadzieję, że zasiałem ziarno chociaż w tej grupce ludzi zajmujących się na codzień tworzeniem aplikacji.

Z tego miejsca chcę też podziękować organizatorom, że zaprosili mnie na tą konferencję i dali możność pokazania, o co w tej całej dostępności chodzi. To przecież nie jest jakiś wymysł i fanaberia, tylko faktycznie lepsza jakość życia dla osób z różnymi niepełnosprawnościami. Smartfon stał się bowiem najlepszym pomocnikiem osób z niepełnosprawnościami, co jest coraz bardziej dostrzegalne. Są nowe trendy, o których będę tu pisał, jak już się ogarnę z pracą.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Co w prawie piszczy

&&

Problemy spółdzielni – miejsc pracy osób niewidomych

Autor: Beata Dązbłaż
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data publikacji: 17.05.2017

Brak waloryzacji dofinansowań do wynagrodzeń osób z niepełnosprawnością, zmiana przepisów dotycząca udzielania ulg we wpłatach na PFRON czy niestosowanie klauzul społecznych przy zamówieniach publicznych – to niektóre z problemów, z którymi borykają się spółdzielnie zatrudniające osoby z dysfunkcją wzroku.

- Naszym postulatem, od dawna zgłaszanym na różnych forach, jest też wysoki podatek za wieczyste użytkowanie gruntów – mówiła Dagmara Zdybek, prezes Organizacji Pracodawców Zatrudniających Osoby Niewidome na posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu ds. osób z niepełnosprawnością narządu wzroku, który odbył się 11 maja br.

Asystenci i „getta”

Prezes Zdybek zwróciła uwagę na słabe finansowanie asystentów osób z niepełnosprawnością.

- Gdy zajmowało się tym miasto, lepiej to działało, teraz zajmuje się tym Powiatowy Urząd Pracy i finansowanie jest na poziomie 72 tys., a zapotrzebowanie na poziomie ok. 200 tys. zł. – dodała.

Obecnie jest w Polsce 16 spółdzielni zatrudniających w większości osoby niewidome i słabowidzące – dokładnie 1400 osób.

- O spółdzielniach mówi się, że są gettami, ale nic lepszego dotąd nie wymyślono – stwierdziła prezes Polskiego Związku Niewidomych Anna Woźniak-Szymańska. – Podpisuję się pod tymi problemami, również dołączając do nich zakłady pracy chronionej, którym jest Instytut Tyflologiczny – dodała. Wspomniała także, że PZN toczył z miastem proces przez 8 lat ws. podatku od wieczystego użytkowania gruntów.

Dopasowanie programów PFRON

Prezes PFRON Robert Kwiatkowski zaznaczył, że obecnie PFRON pracuje nad badaniami potrzeb osób z niepełnosprawnością, w których są wyszczególnione także osoby niewidome.

- W tych badaniach praca jest na bardzo odległej pozycji, jest to wciąż grupa słabozatrudnialna, wciąż jest też problem z edukacją. Jest także dużo barier wśród pracodawców – wyliczał prezes Kwiatkowski. – Dlatego tak ważne będzie przygotowanie Narodowego Programu Zatrudniania Osób Niepełnosprawnych. Przygotowywane badanie da nam szansę dopasowania programów do potrzeb osób niepełnosprawnych – mówił.

Równocześnie podkreślił, że dopiero w lipcu będzie można dokonać podsumowania działania nowelizacji ustawy o rehabilitacji, jeśli chodzi o art. 22, czyli udzielanie ulg we wpłatach na PFRON.

- Na razie z naszej perspektywy nie widać tutaj spadku zainteresowania przez firmy tą kwestią – dodał.

Według Roberta Kwiatkowskiego klauzule społeczne są niewykorzystanym potencjałem, również przez administrację. Klauzule społeczne w przetargach na usługi pozwalają m.in. na pierwszeństwo firmom, które zatrudniają osoby zagrożone wykluczeniem społecznym.

- W Polsce powinny powstać jednolite standardy wsparcia osób niepełnosprawnych. Niektóre samorządy w ogóle nie przeznaczają środków na zatrudnienie osób niepełnosprawnych. Jeśli mamy w Polsce tylko 16 spółdzielni to może mógłby powstać jakiś wspólny program wspierający je, liczymy też na Państwa inicjatywę – zakończył prezes PFRON.

Mniejsza biurokracja

Dyrektor Biura Pełnomocnika Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych Mirosław Przewoźnik zapewnił, że trwają prace nad nowelizacją ustawy o rehabilitacji, które będą ogłoszone pod koniec czerwca br.

- Ich celem jest zmniejszenie biurokracji, również jeśli chodzi o art. 22, ale także warsztatów terapii zajęciowej – powiedział.

Na kolejnym posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu ds. osób z niepełnosprawnością narządu wzroku będzie kontynuowany temat zatrudnienia osób niewidomych. Fundacja Szansa dla Niewidomych przedstawi wyniki przeprowadzonych badań dotyczących tego zagadnienia.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Sport

&&

Tajniki strzelectwa niewidomych i niedowidzących

Autor: Iwona Czarniak
Źródło: publikacja własna

Słyszymy o sportach uprawianych przez niewidomych i niedowidzących, ja przed kilku laty miałam okazję strzelania z broni długiej i krótkiej. Była to niesamowita przygoda.

Żeby przybliżyć czytelnikom tę dyscyplinę sportu zadałam kilka pytań panu Jerzemu Załomskiemu, który jest zawodnikiem i ekspertem w tej dyscyplinie.

- Jestem osobą słabowidzącą, a strzelectwo sportowe osób niewidomych i słabowidzących uprawiam już od dziesięciu lat.

- Gdzie jest pan zrzeszony i jakie są pańskie osiągnięcia?

- Jestem członkiem Klubu Sportu i Rekreacji Niewidomych i Słabowidzących "PIONEK" w Bielsku-Białej, w którym mam również zaszczyt pełnić funkcję wiceprezesa zarządu. Przyznaję, że nazbierało się już sporo tych medali. Zaczynając od tych najważniejszych to należy wymienić:

- dwa medale (srebrny i brązowy) zdobyte na Mistrzostwach Świata, które odbyły się w 2016 roku w Olsztynie,

- trzy medale (dwa złote i jeden srebrny) zdobyte na Mistrzostwach Europy, które odbyły się w 2014 roku w Dadaju,

- pięćdziesiąt siedem medali (trzydzieści jeden złotych, osiemnaście srebrnych i osiem brązowych) zdobytych na Mistrzostwach Polski oraz kilka medali zdobytych na turniejach zagranicznych.

- Czy jest to sport popularny i jak duża jest konkurencja?

- W Polsce strzelectwem osób niewidomych i słabowidzących zajmuje się Związek Kultury Fizycznej "OLIMP", który zrzesza kluby sportowe, zdobywa środki finansowe na zakup sprzętu strzeleckiego i organizację zawodów oraz na upowszechnianie tej dyscypliny sportowej. Dzięki temu ta dyscyplina sportowa rozwija się bardzo dynamicznie. Ciągle rośnie liczba strzelców i podnosi się poziom rywalizacji sportowej oraz systematycznie wzrasta ilość dobrego sprzętu strzeleckiego. U nas w Polsce mamy już dużo więcej strzelców niż w innych krajach europejskich i poziomem wyników również przewyższamy konkurencję zagraniczną.

- Jakie są rodzaje strzelectwa i jakie zasady w nich obowiązują?

- Uprawiamy dwa rodzaje strzelectwa: laserowe i pneumatyczne. Najstarsze, bo istniejące w Polsce od 2005 roku, jest strzelectwo laserowe z broni długiej i z broni krótkiej z użyciem symulatora komputerowego. To strzelanie polega na tym, że w broni (tzw. wiatrówka) jest zamontowany laser, a jego wiązkę światła na tarczy śledzi kamerka. W chwili oddania strzału wiązka światła laserowego jest przerwana i kamera rejestruje to miejsce na tarczy. Z komputera słychać odgłos strzału, uzyskany wynik, numer kolejnego strzału i wynik końcowy. Podczas konkurencji strzelec ma założone czarne gogle i słuchawki. Sędzia naprowadza zawodnika na tarczę głosem. Gdy zawodnik już naprowadzi promień lasera na tarczę to w słuchawkach słyszy dźwięk, który jest coraz wyższy w miarę zbliżania się do centrum tarczy. Strzelamy trzy serie po dziesięć strzałów, a przed każdą serią można skorzystać z trzech strzałów próbnych. Konkurencja jest prowadzona oddzielnie dla kobiet i mężczyzn.

Drugim rodzajem strzelectwa, które uprawiamy w Polsce od 2010 roku, jest strzelectwo pneumatyczne. Polega ono na tym, że strzelamy śrutem 4,5 mm z karabinu pneumatycznego do tarcz strzeleckich na odległość 10 m. Konkurencja strzelecka jest taka sama jak wśród zawodników widzących. Jest tylko taka różnica, że na naszych karabinach pneumatycznych nie ma typowych przyrządów celowniczych, jak muszka i szczerbinka.

Obecnie mamy już dwa rodzaje przyrządów celowniczych. Starszy przyrząd polega na tym, że na lufie karabinu zamontowane jest urządzenie optoelektroniczne, które przetwarza światło na dźwięk. Z kolei tarcza strzelecka jest przesłonięta maskownicą, na której znajduje się mała biała plamka umieszczona ponad środkiem tarczy. Ta biała plamka jest oświetlona jasnym światłem o bardzo wąskim polu świecenia. Strzelec po naprowadzeniu karabinu na tarczę słyszy w słuchawkach dźwięk, który jest coraz wyższy im jest bliżej tego jasno oświetlonego punktu na maskownicy tarczy.

Od 2016 roku, używany jest również nowszy model urządzenia celowniczego, do którego już nie trzeba używać lampy oświetleniowej. Na maskownicy przesłaniającej tarczę strzelecką, zainstalowana jest dioda na podczerwień, a urządzenie na karabinie pneumatycznym przetwarza to światło na dźwięk, który zawodnik słyszy w słuchawkach.

W strzelectwie pneumatycznym niewidomych i słabowidzących, każdy zawodnik musi mieć asystenta, który językiem migowym (poprzez dotyk na plecach i ręce zawodnika) naprowadza strzelca na tarczę, podaje mu wynik strzału i miejsce przestrzeliny śrutu na tarczy. W tym rodzaju strzelania zawodnicy nie muszą zasłaniać oczu czarnymi goglami, ponieważ na karabinie nie ma muszki i szczerbinki.

- Czy ma pan jakieś szczególne marzenie związane ze strzelectwem?

- Oczywiście, że tak. Jak każdy zawodnik, chciałbym sięgać po najwyższe laury sportowe. W 2018 roku odbędą się kolejne mistrzostwa świata, które będą organizowane już pod patronatem IPC. Jeżeli w tych mistrzostwach świata udział wezmą zawodnicy przynajmniej z trzech kontynentów, to strzelectwo pneumatyczne niewidomych i słabowidzących zostanie wprowadzone na Paraolimpiadę w 2024 roku. W związku z tym już dziś zapraszam wszystkie osoby niewidome i słabowidzące, które lubią rywalizację sportową do rozpoczęcia uprawiania tej przyjaznej dla nas dyscypliny sportowej.

- Dziękuję Panu za udzielenie wyczerpujących odpowiedzi i w imieniu własnym i czytelników życzę dalszych sukcesów i spełnienia marzeń.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Run of Spirit

Autor: Henryk Lubawy
Źródło: publikacja własna

W zdrowym ciele zdrowy duch, mówi przysłowie. Wiele rzeczy można robić dla poprawy zdrowie, a tym samym i sfery duchowej. Można również działać odwrotnie. Szczególnego wymiaru nabierają takie działania, gdy odbywają się w święto Zesłania Ducha Świętego. W tym roku przypadło ono w niedzielę 4-go czerwca. Są jednak miejsca, gdzie święto to jest obchodzone może dogłębniej, a może nieco inaczej, niż w naszym kraju. Z pewnością Świętuje się przez dwa dni. Właśnie w drugim dniu tego święta, czyli 5-go czerwca 2017, przypadającym zawsze w poniedziałek, w Berlinie Spandau na terenie fundacji Evangelisches Johannesstift odbyła się 9-ta edycja biegu Run of Spirit.

Już sama nazwa, którą można przetłumaczyć, jako „bieg dla ducha” lub „bieg z duchem”, sporo tłumaczy. Ideą biegu jest umożliwienie udziału każdemu – pełnosprawnym i niepełnosprawnym, starszym i młodszym, amatorom oraz profesjonalistom.

W trakcie zawodów odbywa się kilka konkurencji na różnych dystansach. Biegi dla dzieci na 200 i 800 metrów, bieg na dystansie 5 km, marsz Nordic Walking na dystansie 5 km oraz wzbudzający najwięcej emocji Bieg Bez Barier, w którym na dystansie 2 km startują osoby poruszające się na wózkach, i to nie tylko same się poruszające, ale wymagające pomocy asystentów. Jednym słowem jest to bieg absolutnie dla wszystkich. Mimo, że niektórzy z jego uczestników przemieszczają się jedynie przy wsparciu innych, a więc tak naprawdę nie wykonują żadnego wysiłku fizycznego, doping na trasie jest niesamowity, a emocje sięgają zenitu. Jednak kulminacyjnym momentem całego dnia zmagań sportowych jest bieg na dystansie 10 km, czyli właśnie Run of Spirit.

Srebrnym medalistą 9-tej edycji Run of Spirit został niewidomy biegacz z Polski Marcin Grabiński. Tym razem najszybszy niewidomy maratończyk świata Kenijczyk Henry Wanyoike poddał się trasie i konkurencji. Marcin i jego przewodnik Marek Kapela dotarli na metę jako drudzy. Wyprzedziła ich osoba pełnosprawna. Taka jest idea tego biegu. Pełna integracja osób pełnosprawnych i niepełnosprawnych. Na starcie stają wszyscy razem. A wytrwałość i ciężka praca na treningach decyduje o tym, jaka będzie kolejność na mecie. Marcin Grabinski biega w maratonach, więc dystans 10 km nie był dla niego największym wyzwaniem, z jakim się zmierzył. Od lat marzeniem jego było zajęcie miejsca na podium w Berlinie, a na to musiał pokonać maratończyka z Kenii, na którego tu w Berlinie wszyscy mówią po prostu Henry.

Gdy rozmawiam z uszczęśliwionymi biegaczami z Polski na temat tego, że startują na równych prawach z pełnosprawnymi, Marcin przypomina swój udział w Maratonie Komandosa. Dystans maratoński, a więc 42 km nie jest główną trudnością tego biegu. Startuje się w pełnym regulaminowym mundurze, w wojskowych butach i z 10 kilogramowym plecakiem. Gdy mówię, że to chyba zabawa dla chłopaków z jednostki specjalnej wojsk powietrzno-desantowych z Lublińca, z którego pochodzi Marcin, dowiaduję się, że wielu z nich startowało w tym biegu, ale niewidomy biegacz był zdecydowanie lepszy. Marek Kapela zadaje pytanie „kto tu w takim razie jest niepełnosprawny?”. Zawodowi żołnierze, czy niewidomy?

Idea biegu Run of Spirit została kilka lat temu zaszczepiona na polskim gruncie przez poznańskie Stowarzyszenie Na Tak, wspierające osoby niepełnosprawne. Nad Jeziorem Malta w Poznaniu odbyła się w dniu 13-go maja już szósta edycja tej imprezy. W Poznaniu bezapelacyjnym zwycięzcą biegu był, nie kto inny, jak Marcin Grabiński.

Dwa lata temu, w 2016 roku, Grabiński wraz z dwoma swoimi przewodnikami: Markiem Kapelą i Andrzejem Zyskowskim przebiegli trasę z Belina do Poznania. Z miejsca, gdzie odbywa się niemiecka edycja Run of Spirit do miejsca nad Jeziorem Malta, gdzie ta idea jest kontynuowana. Pokonanie trasy 300 kilometrów zajęło biegaczom trzy dni. Chcieli zainteresować ideą biegu kogo się tylko da. Połączyć symbolicznie te dwa miejsca, w których biega się „dla ducha”.

Ten gigantyczny dystans, niewyobrażalny dla przeciętnego człowieka, nie jest szczytem marzeń sportowych biegacza z Lublińca. Marzeniem jest udział w paraolimpiadzie w Tokio. Marzeniem, bo jak mówi Marcin, wszystko zaczyna się od marzenia.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

&&

Japonia na bardzo dobrej drodze! Pierwsza transplantacja siatkówki oka z komórek macierzystych iPS od dawcy

Autor: Piotr Stanisław Król
Źródło:
1. japonia-online.pl/news
2. raport Instytutu RIKEN w Kobe opublikowany w Pro Retina Deutschland e.V.
3. Magazyn „Nature”: Stem cells cruise to clinic
4. www.heise.de: Artikel 38/38701/1
5. www.odkrywcy.pl: Nowy sposób leczenia raka

Zanim przejdę do opisu tytułowej wiadomości, kilka słów dot. historii prac naukowych w tym zakresie. W 2006 roku Shinya Yamanaka zaprezentował w świecie nauki swoje niezwykłe odkrycie, które wykazało, że dojrzałe komórki organizmu można cofnąć w rozwoju do etapu komórek macierzystych, które w kolejnym etapie mogą być przekształcane w dowolne, wybrane komórki organizmu (indukowane pluripotencjalne komórki macierzyste – iPS, ang. iPSC - induced pluripotent stem cells). W 2012 roku, Yamanaka otrzymał za to wspaniałe osiągnięcie naukowe Nagrodę Nobla wraz z Brytyjczykiem, Johnem B. Gurdonem.

Tak skomentował to po wręczeniu im Nagrody Nobla prof. Piotr Stępień z Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN oraz Instytutu Genetyki i Biotechnologii Uniwersytetu Warszawskiego:

„To otwiera drogę do tworzenia części zamiennych człowieka, tych części, które nam się psują (przyp. autora – także chorych oczu). Opracowaną procedurę (iPS) można wykorzystać absolutnie do wszystkiego. Można naprawiać zniszczone mięśnie serca, można tworzyć nowe organy, można tworzyć nową nerkę. To zresztą już robiono na modelach zwierzęcych”.

Podkreślił, że odkrycie omija problem wykorzystania komórek macierzystych, które dotychczas pobierano jedynie z embrionów.

Jak podkreślił w swojej wypowiedzi: „To jest niezwykle istotne, bo dla wielu osób było to etycznie wątpliwe, a wręcz niedozwolone. Teraz wydaje się, że embriony przestały mieć jakiekolwiek znaczenie dla tworzenia komórek macierzystych”.

Od tamtego czasu sporo mówiono o wykorzystaniu tej niezwykłej metody w terapii chorób siatkówki oka, w tym przede wszystkim zwyrodnienia plamki żółtej związanej z wiekiem (AMD). We wrześniu 2014 r. ukazały się w wielu mediach na świecie informacje pochodzące z raportu Instytutu RIKEN w Kobe (Japonia), że w kraju kwitnącej wiśni rozpoczęto pierwsze badanie kliniczne z wykorzystaniem iPS na pacjencie z AMD, zaawansowanym zwyrodnieniem plamki żółtej związanej z wiekiem, tzw. odmianą „mokrą”. Dokonano przeszczepu tkanki nabłonka barwnikowego siatkówki oka, która powstała z komórek iPS (wcześniej przeprowadzano je na zwierzętach doświadczalnych).

Zespół kierowany przez okulistę, Masayo Takahashi, przedstawił program badawczy w roku 2013 i rozpoczął przygotowania do zabiegu. W skrócie - najpierw pobrane od pacjenta próbki skóry były izolowane z fibroblastów, a następnie przeznaczone do wygenerowania komórek iPS, które z kolei „przetwarzano” w komórki nabłonka barwnikowego siatkówki oka.

I oto kolejny, wielki krok naukowców w Japonii! Lekarze w Kobe dokonali pierwszej na świecie transplantacji siatkówki oka z wykorzystaniem komórek macierzystych iPS od dawcy. Operacji został poddany pacjent dotknięty zwyrodnieniem plamki żółtej. Operacja odbyła się w Kobe City Medical Center General Hospital 28 marca 2017 roku. Przeprowadził ją Yasuo Kurimoto, ordynator tamtejszego oddziału okulistyki. Zespołowi przewodniczyła Masayo Takahashi z instytutu badań Riken. Do operacji wykorzystano zapasy indukowanych pluripotencjalnych komórek macierzystych (iPS) zgromadzone przez Uniwersytet w Kioto. Powstały one na skutek laboratoryjnej modyfikacji wyspecjalizowanych komórek. Jak podaje portal EuroStemCell, z ich wykorzystaniem można utworzyć każdy rodzaj komórek. To pierwsza na świecie sytuacja, gdy do transplantacji siatkówki wykorzystane zostały komórki niepochodzące od pacjenta poddanemu zabiegowi.

Transplantacja została przeprowadzona u pacjenta po 60. roku życia, wybranego spośród pięciu innych kandydatów również dotkniętych zwyrodnieniem plamki żółtej. Przeszczep miał zapobiec dalszemu rozwojowi choroby, która może prowadzić do całkowitej utraty wzroku. Trwająca godzinę operacja została przeprowadzona bez żadnych komplikacji, jednak przez najbliższe trzy lata pacjent pozostanie pod kontrolą lekarzy. Ma to pomóc uniknąć odrzucenia przeszczepionych komórek siatkówki. Dopiero po tym czasie będzie można powiedzieć, że operacja się powiodła.

Komórki iPS wykorzystane do transplantacji zostały dobrane tak, aby zminimalizować ryzyko odrzucenia. W 2014 roku została wykonana operacja z użyciem komórek pacjenta, który podlegał przeszczepowi, a przygotowanie do zabiegu trwało 10 miesięcy. Wykorzystanie komórek macierzystych od dawcy redukuje czas przygotowań do miesiąca oraz pozwala obniżyć koszty operacji. Metoda ma zostać wykorzystana jeszcze przynajmniej u czterech pacjentów. Jeżeli procedura okaże się efektywna i bezpieczna, lekarze będą mogli decydować się na nią częściej. Według prestiżowego czasopisma naukowego „Nature” sukces metody może przyczynić się do utworzenia banków gotowych komórek macierzystych.

Shinya Yamanaka, laureat Nagrody Nobla za odkrycie metody tworzenia komórek iPS, który obecnie jest w trakcie tworzenia banku tychże komórek, komentuje:

„Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych podjęto wiele prób klinicznych z wykorzystaniem zarodkowych komórek macierzystych, zarówno Stany, jak i inne kraje uważnie obserwują wszystko, co związane z użyciem komórek iPS przez Japonię."

<<< Powrót do spisu treści

&&

Nauka w 2 minuty: Szkiełko na oko

Autor: Tomasz Rożek
Źródło: Focus 5/2017

Łzy to naturalna ochrona naszych oczu. Ale są sytuacje, w których samo łzawienie – nawet najbardziej intensywne – nie pomoże. Wtedy warto założyć okulary przeciwsłoneczne.

Osłanianie oczu przed nadmiarem światła ma sens. Co prawda oko potrafi samo się chronić, na przykład przez produkcję łez albo przymykanie powiek, ale nie zawsze to wystarcza. Zapalenie spojówek, czasowa albo – w skrajnych wypadkach – permanentna ślepota była niemal chorobą zawodową pilotów, żeglarzy, a także ludzi pracujących na świeżym powietrzu. Dla reszty ludzkości okulary przeciwsłoneczne to bardziej kwestia wygody i komfortu niż konieczności. Pozwalają funkcjonować w warunkach, które są dla oka skrajnie niekorzystne – pod warunkiem, że są odpowiedniej jakości. Okulary przeciwsłoneczne muszą zatrzymywać nie tylko światło widzialne, ale także ultrafiolet. Dlatego przy zakupie powinniśmy sprawdzać, czy są wyposażone w filtr UV. Jeśli go nie ma, zaczynają się kłopoty. Gdy osłaniamy oczy przed światłem widzialnym, wyłączają się naturalne mechanizmy ochronne. Przestajemy przymykać powieki i łzawić, a źrenica otwiera się szerzej. W efekcie do oka dociera więcej szkodliwego ultrafioletu niż wtedy, gdy nie nosimy okularów. Szczególnie niebezpieczny jest UV-A, który uszkadza plamkę żółtą – rejon siatkówki odpowiadający za ostre widzenie. Ultrafiolet może też wywoływać stany zapalne, sprzyjać powstawaniu zaćmy (zmętnienia soczewki oka), a nawet czerniaka – bardzo złośliwego nowotworu. Nie ma więc przesady w stwierdzeniu, że źle dobrane okulary przeciwsłoneczne mogą nam bardziej zaszkodzić niż pomóc. Co ciekawe, najstarsze znane ludzkości okulary z przydymionymi szkłami wcale nie służyły do ochrony oczu przed jaskrawym światłem. Egzemplarze znajdowane w Chinach, pochodzące z XI i XII wieku, służyły wymiarowi sprawiedliwości. Chodziło o to, by w czasie procesu sędzia nie widział, kto zeznaje. Grecka bogini sprawiedliwości Temida miała oczy przewiązane opaską, ale gdyby była Chinką, nosiłaby okulary z przydymionymi szkłami. Chińskie okulary przywieźli na Stary Kontynent kupcy, ale europejscy marynarze już wcześniej zaczęli używać wynalazku Inuitów. Ci nie przyciemniali szkiełek, ale zasłaniali oczy wydrążonymi w kości albo drewnie kopułkami, w których wycinali wąską szparę. W ten sposób naśladowali naturalny mechanizm obronny organizmu – mrużenie oczu. Odbijające się od białej powierzchni śniegu światło słoneczne może trwale uszkodzić wzrok. Wynalazek Inuitów miał tylko jedną wadę – poważnie ograniczał pole widzenia. Z kolei przez „chińskie” okulary nie było widać zupełnie nic. W Europie barwione szkła nie były więc produktem dla mas. W zasadzie jedyną grupą, która ich używała stale, byli cierpiący na światłowstręt syfilitycy. Przy okazji okulary służyły im jako mocowanie protezy nosa, który u wielu chorych po prostu odpadał.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

&&

Kuchnia po naszemu

Autor: N.G.
Źródło: publikacja własna

Na wiosenne i letnie upały proponuję Państwu przepis na chłodnik i młodą kapustę. To jest smak dzieciństwa. Zwłaszcza ta młoda kapustka, fasolka zielona, czy nieco później kalafior.

Chłodnik

Składniki:

Wykonanie:

Buraki gotujemy w lekko osolonej wodzie i obieramy ze skórki, ścieramy na grubych oczkach.

Rzodkiewki i ogórki ścieramy również na grubych oczkach i wsypujemy do buraków. Bardzo drobno siekamy szczypiorek, koperek i czosnek - wsypujemy do startych warzyw i mieszamy. Zalewamy rozbitą maślanką z kefirem, sokiem z cytryny i koncentratem buraczanym, delikatnie mieszamy, żeby się nie porozlewało i doprawiamy cukrem i solą.

To jest duża porcja rodzinna. Dobrze smakuje na drugi dzień.

Młoda kapusta

Składniki:

Wykonanie:

Kapustę obieramy z wierzchnich liści, szatkujemy, wsypujemy do sporego garnka, wlewamy ok. pół szklanki wody i gotujemy z jednym liściem laurowym i solimy. Wody wlewamy mało, bo kapusta puści trochę soku a musi być gęsta i nie rozgotowana. 15 minut wystarczy. W tym czasie drobno siekamy koperek i wsypujemy do kapusty.

Na patelni rozgrzewamy masło i wsypujemy małą płaską łyżeczkę mąki. Kiedy się rozprowadzi, wlewamy do garnka z kapustą. Zagotowujemy ciągle mieszając. Doprawiamy sokiem z cytryny, cukrem i solą.

Kto lubi, zamiast masła może na patelnię wrzucić drobno pokrojony boczek, zrumienić i połączyć z kapustą.

Kalafior lub fasolka z masełkiem

Składniki:

Wykonanie:

Kalafior dzielimy na kwiatki, myjemy w wodzie z octem, wrzucamy na wrzątek, solimy i gotujemy na średnio miękko. Fasolkę myjemy, odłamujemy końcówki i wsypujemy na wrzątek. Gotujemy podobnie. Po odsączeniu zostawiamy w garnku. Na patelni rumienimy masło, wsypujemy łyżkę tartej bułki, mieszamy i tym polewamy kalafior lub fasolkę.

Są to potrawy szybkie. Bardzo proste, smaczne z młodymi ziemniakami posypanymi świeżym, pachnącym koperkiem. A na deser świeże owoce sezonowe. Mogą być zalane galaretką, udekorowane bitą śmietanką, najlepsze jednak są prosto z krzaczka.

Można również przygotować kompot. Przygotowane owoce jagodowe wsypujemy na wrzącą wodę, słodzimy, wciskamy nieco soku z cytryny, przykrywamy pokrywką i wyłączamy gaz. Po wystygnięciu jest wspaniały napój.

W moim domu przygotowuję na upały dzbanek, do którego wrzucam kilka plasterków cytryny, gałązkę mięty i zalewam wodą. Gdy chwilę postoi, nabierze smaku, wspaniale gasi pragnienie.

Bardzo dobra jest świeża mięta zalana wrzątkiem i odstawiona do rana. Świetna w temperaturze pokojowej.

Życzę smacznego!

Zachęcam Czytelniczki i Czytelników, aby dzielili się radami i przepisami wykonanymi po niewidomemu.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

Autorze, opisz mi okładkę!

Autor: Edyta Miszczuk
Źródło: publikacja własna

Każdy zagorzały fan literatury (bez wątpienia kimś takim jestem) posiada własny klucz, według którego spośród napisanych, wydanych i będących w sprzedaży lub na wyposażeniu bibliotek książek wybierze dla siebie tę jedną jedyną. Ja mam pęk takich kluczy, a niedawno do i tak już pokaźnej kolekcji dołączył kolejny. Ot, wymyśliłam sobie, żeby odszukać autorki o nazwisku Miszczuk i zapoznać się z ich twórczością. Znalazłam aż dwie: Katarzynę Berenikę i Joannę. Bez trudu zgromadziłam napisane przez te panie książki, poczytałam co nieco o nich we wszechwiedzącym internecie i nawet polubiłam ich strony na Facebooku, coby na bieżąco być z ich literacką działalnością. Obie autorki pozytywnie mnie zaskoczyły, choć bliższa mojemu gustowi czytelniczemu okazała się twórczość Joanny.

Katarzyna Berenika (rocznik 1988) debiutowała jako nastolatka i to z niemałym i trwającym po dziś dzień sukcesem. Obecnie zawód literatki dzieli z zawodem lekarki. Na swoim koncie ma już kilkanaście napisanych i wydanych książek – zdecydowana większość to albo fantastyka albo fantasy albo science fiction. Niby nie przepadam za tego typu literaturą, ale jej debiutanckiego „Wilka” przeczytałam na jednym wdechu i z wypiekami na twarzy, jakbym znowu była bujającą w obłokach i zbuntowaną dla zasady nastolatką. Ta powieść to fantastyka i thriller medyczny w jednym – aż trudno uwierzyć, że napisała to uczennica ostatniej klasy gimnazjum. Nie miałam też najmniejszych oporów, żeby wczytać się w pozostałe młodzieńcze powieści całkiem już dorosłej autorki. Przede mną najnowsze jej dzieło, czyli trylogia słowiańska „Kwiat paproci”…

Joanna (rocznik 1964) pisać zaczęła jako dojrzała, bogata w życiowe doświadczenia kobieta, co od razu dało się wyczuć w jej powieściach. Jej sposób myślenia o świecie i zamieszkujących go ludziach wydał mi się tożsamy z moim, toteż poczułam duchową więź z tą pisarką. Poprzez książki polubiłam samą autorkę, a w głowie zaczęło kiełkować marzenie o nawiązaniu z nią kontaktu. W sumie to nawet wiedziałam, w jaki sposób zainicjuję znajomość, czy raczej, jakim kanałem poślę pierwszą wiadomość. Wiedziałam też, że to zrobię – nie wiedziałam tylko, kiedy i pod jakim pretekstem.

Marzeniu rychło stało się zadość, choć przyczyniła się do tego moja podszyta złością spontaniczność, a nie skrupulatnie przygotowywany plan. Poszło o okładkę do najnowszej książki Joanny Miszczuk, którą autorka pochwaliła się na swoim fanpage’u. Bo zwyczaj u literatów jest teraz taki, że oficjalną premierę książki poprzedza niemniej oficjalna premiera okładki. Wystawiają jej zdjęcie na Facebooku, ewidentnie oczekując od swoich czytelników entuzjastycznej reakcji, jakby co najmniej sami ją wykonali – i w zasadzie nie ma w tym niczego niestosownego. Wszak okładka to integralna część książki – nawet e-booki i audiobooki nie są jej pozbawione.

O znaczeniu okładki najlepiej wiedzą ci, którzy książki gromadzą w domowych biblioteczkach – żaden bezokładkowy egzemplarz nie ma prawa w niej się znaleźć. I bynajmniej nie chodzi tu o dwie tekturki trzymające w kupie stos zadrukowanego papieru, lecz o względy czysto estetyczne. Najogólniej rzecz ujmując, oprawa powinna być na tyle atrakcyjna, żeby przykuć wzrok ewentualnego czytelnika i żeby ten zechciał wziąć książkę do ręki, niezobowiązująco ją przekartkować, być może nieco dłużej zatrzymać się na jakimś fragmencie, a w rezultacie zechcieć wejść w jej posiadanie i już na spokojnie, w zaciszu domowym przeczytać ją od dechy do dechy.

Kiedy jeszcze widziałam, zdarzało mi się, iż o wyborze danej książki decydował znajdujący się na obwolucie malunek. Czasem wzrok przykuwała kolorystyka, czasem bezpośrednie nawiązanie do tytułu lub treści, a czasem wzbudzający czułą nutę jakiś jeden drobny, niepozorny element. Poza tym to właśnie na okładce znajduje się logotyp, informujący o przynależności danej książki do konkretnej serii. Jeden rzut oka i już wiadomo, że mamy do czynienia z Harlequinem… W każdym razie czytanie książki zaczynałam od kontemplowania jej zewnętrznej powłoki. Niestety, stało się to, co się stało, czyli straciłam wzrok, a tym samym kontakt z wszelkiego rodzaju grafiką. I gdyby nie stworzony przez Stowarzyszenie „De Facto” kiosk z prasą dla niewidomych oraz deskrypcja fotografii prasowych, to mało prawdopodobne, żebym zdecydowała się osobiście interweniować w sprawie pewnej okładki.

Pod koniec sierpnia 2016 roku na fanpage’u Joanny Miszczuk pojawiła się taka oto notka: „Wiedziałam, co jest w środku, bo sama wymyśliłam.(…) Od wczoraj wiem, co będzie z wierzchu i natychmiast dzielę się z Wami. Okładka mojej najnowszej powieści powstała dzięki pracy zespołu wydawnictwa Prószyński i Sp-ka.(…) Rezultat przed Wami. I jak wam się podoba?”.

No i zagotowało się we mnie! Właśnie zostałam wyeliminowana z gry – i to przez świeżo polubioną przeze mnie autorkę. Nie mogłam nie zareagować. Grzecznie, acz stanowczo zażądałam wtajemniczenia mnie w sprawę okładki. Bez najmniejszego skrępowania wyjaśniłam, że nie widzę i póki nie opisze mi się jakiejś ilustracji, obrazka, fotki czy innej grafiki, póty nie będę w stanie stwierdzić, czy jest ładna czy nie. Zaproponowałam nawet ewentualnych wykonawców tego opisu, albowiem jest na Facebooku grupa o nazwie „Opisujemy niewidomym”, a jej widzący członkowie opisują tym niewidzącym wybrane przez siebie memy i inne obrazki, których w cyberprzestrzeni jest całe mrowie. Opisują też to, co podsunie się im pod nos. Pomyślałam więc, że i okładkę książki ktoś z radością opisze, zwłaszcza gdyby poprosiła o to sama autorka.

Ale nie, Joanna nie chciała się nikim wyręczać i zapowiedziała, że sama się tym zajmie. Tak też się stało – doba nawet nie minęła, a kanałem prywatnym otrzymałam coś niezwykle cennego, a mianowicie kilkuminutowe nagranie, w którym autorka własnym głosem opisuje mi okładkę swojej najnowszej powieści pt. „Nefrytowa szpilka”. To nagranie ukryłam w sejfie, gdyż adresowane jest wyłącznie do mnie. Jego poprawiona wersja, w której autorka zwraca się już do odbiorcy zbiorowego, została opublikowana na Facebooku. Zresztą, okładki wszystkich swoich książek Joanna opisała i w postaci nagrania udostępniła – również na stronie wydawnictwa Prószyński i Sp-ka.

Wraz z ostatnią okładką w wersji dźwiękowej ukazała się kilkuzdaniowa adnotacja, będąca jednocześnie deklaracją: „Moim wszystkim czytelnikom, którzy nie widzą, obiecuję, że więcej zaległości nie będzie. Każda kolejna nowa powieść, którą napiszę, będzie równocześnie miała opis okładki dla was. To faktycznie było potężne niedopatrzenie. Okładki, których projektowaniem zajmują się pracownicy mojego wydawnictwa, są tak piękne i klimatyczne, że byłoby szkoda, gdyby ktoś, kto zna treść książki, nie wiedział jak wygląda jej oprawa”.

Wszystkie książki Joanny Miszczuk przeczytałam i żadną się nie rozczarowałam. Ich okładki są przepiękne, zwłaszcza ta zdobiąca „Nefrytową szpilkę”. Przedstawia ona młodą kobietę odzianą w tradycyjną chińską sukienkę zwaną qipao, wtulającą twarz w trzymany w dłoni bukiet z trzech różowych lilii (prawdopodobnie upaja się ich słodkim zapachem). Sama książka również niczego sobie! Wraz z jej bohaterami przeniesiemy się do Pekinu – tego dzisiejszego i tego historycznego z czasów panowania cesarzowej wdowy Cixi zwanej także Cesarzową Orchideą lub Starym Buddą. Powieść ta jest odzwierciedleniem fascynacji autorki kulturą Wschodu oraz twórczością Pearl Buck, nieżyjącej już pisarki, która bodaj wszystkie swoje książki poświęciła Chinom.

„Nefrytowa szpilka” Joanny Miszczuk nakładem wydawnictwa Prószyński i Sp-ka ukazała się 11 października 2016 roku. Tego samego dnia i nakładem tego samego wydawnictwa wyszła powieść Marii Ulatowskiej i Jacka Skowrońskiego pt. „Historia spisana atramentem”. Zapyta teraz ktoś, co ma piernik do wiatraka. Ano, trochę ma…

W ramach VI Festiwalu Kultury i Sztuki (dla Osób Niewidomych) w Płocku po raz pierwszy odbyło się spotkanie autorskie. Gośćmi tego wydarzenia byli wspomniani Maria Ulatowska i Jacek Skowroński. „Historia spisana atramentem” to ich trzecie wspólne dzieło, które powstało na kanwie pamiętnika skreślonego ręką dziadka Marii Ulatowskiej. A nie taki zwyczajny znowu ten dziadek, bo nosił sutannę i koloratkę… Podejrzewam, iż oboje pisarze w festiwalowych progach zawitali z powodu tej właśnie książki (to się chyba nazywa akcja promocyjna). Przy okazji poopowiadali trochę o sobie, o swojej działalności literackiej, związanych z tym podróżach oraz pisaniu książek na cztery ręce. Bywało, że pisali w pojedynkę: Maria powieści obyczajowe, zaś Jacek kryminały. Jako duet autorski zadebiutowali w roku 2014 książką pt. „Autorka”. Kilku bohaterów tej powieści z kategorii kryminał obyczajowy pisarze umieścili w wydanym rok później „Pokoju dla artysty”. Czytając te książki, ma się wrażenie, iż są dziełem jednej osoby. Do tak owocnej współpracy doszło za sprawą Marii Ulatowskiej, której zamarzyło się napisanie kryminału. Dowiedział się o tym Jacek Skowroński i zaproponował koleżeńską pomoc. Jak już wiemy, na pomocy się nie skończyło. Nie skończyło się również na złożonej mi w Płocku obietnicy opisania okładki promowanej powieści.

Po festiwalu panią Marię i pana Jacka odnalazłam na Facebooku, bo tak się wcześniej umówiliśmy. W międzyczasie oboje pisarze nawiązali już kontakt z Joanną Miszczuk, coby dopytać o szczegóły opisywania okładek. Byłam tym totalnie zaskoczona. Nie spodziewałam się aż takiego zaangażowania w spełnienie mojej prośby. I tak oto znakomicie prosperujący duet autorski stworzył wersję dźwiękową okładki swojej najnowszej książki. Przedstawia ona panoramę Paryża oglądaną ze wzgórza Montmartre, a dokładniej spod schodów słynnej bazyliki Sacre Coeur. Plik z nagraniem znaleźć można tam, gdzie poprzednie, czyli na stronie wydawnictwa Prószyński i Sp-ka. Przygotowany przez oboje autorów tekst deskrypcji odczytał Jacek Skowroński – w moim mniemaniu zrobił to po mistrzowsku!

Książki duetu Ulatowska & Skowroński oczywiście przeczytałam. Przyznaję jednak, że gdyby nie festiwal i pomysł na spotkanie z tymi autorami, nie prędko dowiedziałabym się o ich istnieniu, a tym samym o napisanych przez nich książkach. Uwadze czytelników polecam „Historię spisaną atramentem”, gdyż poznamy w niej nie tylko dzieje dziadka pani Marii, ale także samych autorów w trakcie pisania tejże właśnie powieści. I wierzę na słowo, że pamiętnik dziadka istnieje naprawdę. Gdyby jednak był wymyślony – no cóż, wolno pisarzom w imię wyższych racji łgać na potęgę.

Jakiś czas temu skromny opis okładki swojej najnowszej książki zatytułowanej „Pani Furia” wykonała Grażyna Plebanek. Ponieważ nie dostąpił on zaszczytu zaprezentowania się szerszej publiczności, więc pochwalę się nim tu i teraz: „Z głębokiego brązu wyłania się twarz, ramiona i dłonie. Ciemnoskóra (kobieta?) patrzy tak, jakby znała nasze myśli, a nawet więcej. Jej twarz jest pozłocona, to rodzaj maski. Przez czoło, nos, usta i brodę biegną złote krechy. W rękach trzyma złocistą kulę, przyciska ją do piersi. Na włosach też rodzaj maski – do skóry węża przyczepione są złote włosy, w grubych pasmach. Napis «Pani Furia» – złoty, oczywiście”.

Może i nie jest to najidealniejsza deskrypcja okładki, ale jest, a do tego wykonana przez samą autorkę. Zapewniam, iż znajdująca się na obwolucie ilustracja bezpośrednio nawiązuje do samej fabuły. Na okładce jest dużo dzikości i tyleż samo szlachetnego kruszcu i taka też jest bohaterka książki.

Bardzo bym chciała, żeby opisywanie okładek z myślą o niewidomych czytelnikach stało się czymś oczywistym. Póki co nadal będę zaczepiać autorów i namawiać ich do opisania choćby jednej okładki własnej książki. Kto wie, być może któremuś z nich wejdzie to w krew… No, ja w każdym razie mam doskonały pretekst do nawiązywania znajomości z niebywale ciekawymi ludźmi.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Moja pasja - ptaki

Autor: Henryka Kwiatkowska
Źródło: publikacja własna

Od dziecka interesowałam się przyrodą. Lubię przebywać w lesie, w polu, na łące czy nad wodą. Lubię również bezpośredni kontakt z żywymi istotami: przyjemność sprawia mi dotykanie roślin, wąchanie kwiatów, słuchanie śpiewu ptaków, głaskanie psów i kotów oraz zabawy z nimi. W domu mam pełno roślin ozdobnych, hoduję też kanarki.

Ponieważ nie było mi dane podjąć studiów przyrodniczych, więc skończyłam szkołę masażu leczniczego w Krakowie. Masaż leczniczy należy do medycyny, a medycyna była kolejną moją pasją. Lubię moją pracę, ponieważ cieszy mnie, gdy pacjenci w wyniku moich działań czują się lepiej. W mojej pracy mam kontakt z różnymi ludźmi. Podczas masażu prowadzę niekiedy z pacjentami bardzo ciekawe rozmowy. Ale umiłowanie kontaktu z przyrodą nie wygasło. Szczególnie lubiłam słuchać śpiewu ptaków, ponieważ wydawał mi się niezwykły i piękny.

W roku 2000 złożyłam wniosek do PFRON-u o dofinansowanie zakupu Auto-Lektora. Przyszło mi do głowy, że będę kupować książki o ptakach i czytać je na tym urządzeniu. Jednak odpowiedź z PFRON-u była odmowna. Wtedy zaproponowano mi pracę w wydawnictwie Toccata, które zajmuje się wydawaniem podręczników i utworów muzycznych w wersji brajlowskiej. Ale do tej pracy niezbędny był komputer. Skorzystałam z programu "Komputer dla Homera" i znowu złożyłam wniosek do PFRON-u, ale tym razem na dofinansowanie zakupu komputera. Kiedy jako tako zapoznałam się z moim nowym komputerem, zaczęłam w internecie szukać jakichś materiałów o ptakach. Natrafiłam na stronę, na której były odsyłacze do podstron z opisami ptaków. Wtedy niezwykłe wydało mi się to, że przy otwarciu podstrony z opisem jakiegoś ptaka, odtwarzany był jego głos. Przyszedł mi wówczas do głowy pomysł: a może by tak założyć własną stronę o ptakach? Zaczęłam szukać w internecie głosów różnych ptaków.

Udało mi się na targach książki trafić do stoiska pana Sobieszka, który sprzedawał kasety z własnymi nagraniami ptaków. Pan Sobieszek był bardzo zadowolony, ponieważ kupiłam wiele jego kaset, a więc sporo zarobił. Udało mi się też kupić w Empiku kilka płyt z nagraniami ptaków. Tych kaset i płyt słuchałam na okrągło, ponieważ początkowo nie mogłam odróżnić od siebie śpiewów niektórych ptaków. Takie były początki nauki rozpoznawania ptasich głosów.

Moja strona o ptakach zaczęła powstawać w 2003 roku, ale rozwija się do dziś. W 2006 roku natrafiłam na raport Komisji Faunistycznej z czerwca 2006 roku, w którym była lista 432 gatunków ptaków spotkanych w Polsce. Pomyślałam sobie, że na mojej stronie zamieszczę informacje o wszystkich gatunkach znajdujących się na tej liście. Założyłam też, że na mojej stronie ptaki nie będą przedstawiane za pomocą fotografii, lecz, że przy każdym opisie gatunku będą zaprezentowane próbki śpiewu lub innych jego głosów. Powstającą stronę umieściłam na darmowym serwerze, którego administrator wymyślił taką grę: wchodząc na daną stronę internauta klikał w ikonkę, pod którą ukrywał się licznik; każde kliknięcie w ikonkę generowało określoną liczbę punktów, która była sumowana przez licznik; zgromadzenie odpowiedniej liczby punktów powodowało przedłużenie istnienia strony na serwerze przez kolejny miesiąc; niezdobycie tej nakazanej liczby punktów powodowało usunięcie strony z serwera. Oczywiście wymyślono stosowne zabezpieczenie, żeby właściciel strony nie mógł sam sobie nabijać punktów. Podjęłam wyzwanie i szybko okazało się, że moja strona zgromadziła tyle punktów, że mogła egzystować na tym serwerze nie tylko przez kolejny miesiąc, ale przez kolejny rok. Później jednak administrator serwera wycofał się z tego pomysłu i musiałam moją rozrastającą się stronę przenieść na inny serwer. Obecnie znajduje się pod linkiem:

http://cyfromaks.home.pl/wroblowe/

W 2008 roku kolejny raz złożyłam wniosek do PFRON-u o dofinansowanie zakupu dyktafonu. Kupiłam wtedy dyktafon Olympus DS-75, który służył mi przez wiele lat. Wreszcie mogłam sama nagrywać ptaki. Ptaki nagrywam głównie w Laskach koło Warszawy, jak również w Sobieszewie koło Gdańska, gdy uda mi się wyjechać tam na urlop. Nagrywanie ptaków jest fascynującym zajęciem. Najlepiej wyjść w plener wiosną jeszcze przed wschodem słońca, ponieważ o tej porze ptaki śpiewają najintensywniej. Wtedy panuje głęboka cisza, często jest bezwietrznie, tylko gdzieś w oddali czasem zaszczeka pies. W Laskach najpierw daje się usłyszeć śpiew pojedynczego kosa czy drozda śpiewaka, do których stopniowo dołączają się inne kosy i drozdy, a w końcu i inne ptaki. W ten sposób powstaje chór o niezwykłej piękności brzmienia. W Sobieszewie jest trochę inaczej, ponieważ w nocy nie ma głębokiej ciszy. W nocy słychać rechot żab, śpiew trzciniaków, a czasem derkanie derkacza. Ale przed wschodem słońca budzą się kosy, słowiki i inne ptaki, tworząc wspaniały chór przedświtu.

Niektóre ptaki są świetnymi śpiewakami. Do nich należą kosy, drozdy śpiewaki, słowiki, rudziki, skowronki itd. Natomiast inne, np. kwiczoły, wrony czy sroki, są marnymi artystami. Piosenki niektórych ptaków są proste, ale piosenki innych gatunków mogą być bardzo skomplikowane. Głosy ptaków są niezwykłe z tego względu, że u nich narząd głosu jest inaczej zbudowany niż u człowieka, więc mogą wytwarzać 2 dźwięki jednocześnie. Potrafią to np. gile, grubodzioby, muchołówki szare i inne. Żuraw ma wydłużoną i zapętloną tchawicę, wciskającą się do wnętrza grzebienia mostka. Dlatego głos żurawia jest tak donośny. Najciekawsze ptasie odgłosy można usłyszeć wiosną, w czasie godów. Wtedy w lesie rozlegają się werble różnych gatunków dzięciołów, sójki przestają przeraźliwie skrzeczeć i wydają wysoko brzmiące okrzyki, gwizdy, szczebioty oraz trudne do opisania dźwięki. Niektóre z nich są takie, że trudno uwierzyć, że wydają je sójki.

Nie tylko wiosną warto nagrywać ptaki, o każdej porze roku można usłyszeć coś ciekawego. Latem ptaki stopniowo przestają śpiewać. Warto przysłuchać się, które jeszcze śpiewają, a które już zamilkły. W połowie sierpnia nagrałam "sejmik" jaskółek dymówek i oknówek, które w laskowskim podwórzu zebrały się w ogromnej liczbie przed odlotem na zimowiska w Afryce. W październikowe ciepłe dni można usłyszeć ostatnie piosenki pierwiosnków i kopciuszków. W listopadzie nagrałam zaloty kaczorów, których pióra w locie godowym wydają charakterystyczny świst, a same kaczory skrzeczą i głośno piszczą. Po Bożym Narodzeniu zaczynają śpiewać kowaliki i sikory. Zimą w lesie jest jeszcze cicho, więc można wyraźnie usłyszeć cichy głos gila. 25 stycznia nagrałam pierwszy, jeszcze nieporadny śpiew kosa. Śpiew był nieporadny może dlatego, że to zbyt wcześnie na śpiewanie, ale możliwe też, że to był bardzo młody kos, który jeszcze nie zdobył należytego doświadczenia.

Choć najpiękniejsze śpiewy można usłyszeć przed wschodem słońca, to nagrywać ptaki warto o każdej porze dnia. Przy odrobinie szczęścia można zrobić naprawdę ciekawe nagrania. W 2010 roku nagrałam kruki w czasie zalotów. Oprócz machania skrzydłami i różnych rodzajów krakania można było usłyszeć inne odgłosy zalotników: poszczekiwania, kląskania i wysoko brzmiące okrzyki. Było to 20 lutego 2010 roku. Wtedy była odwilż, więc długo stałam po kostki w topniejącym śniegu, ale było warto. W 2010 roku nagrałam również dzięcioły czarne, które założyły gniazdo w dziupli na wysokiej sośnie. Niezwykłe było opuszczenie dziupli przez dzięcioły: ptaki piszczały, krzyczały, "chichotały", a nawet bębniły. Na majowych wyprawach do lasu spotykałam dziuple z piszczącymi pisklętami dzięciołów dużych i szpaków. Kiedyś natrafiłam na dziuplę wydrążoną niewysoko w drzewie, w której były pisklęta dzięcioła dużego. Do otworu dziupli przyłożyłam rękę i poczułam bijące z wnętrza ciepło. Zaskoczeniem dla mnie było to, że małe pisklęta dzięcioła wytwarzają tak dużo ciepła.

Na wyprawie trzeba być zawsze przygotowanym do nagrywania. Nie wiadomo, kiedy pojawi się ptak, którego warto nagrać. W ten sposób udało mi się nagrać jastrzębia z bliska, pohukiwanie samicy puszczyka, odgłosy walczących kosów i parę żurawi, które przeleciały mi nad głową. Wiosną ranki bywają bardzo zimne. Kiedy więc długo chodzę po lesie i nagrywam ptaki, tak mi ręce zmarzną, że po przyjściu do domu nie mogę zdjąć kurtki, ale tego nie żałuję, bo najczęściej mam jakieś ciekawe nagranie. W czasie wieloletniego nagrywania ptaków nauczyłam się, że jeśli gdzieś daleko śpiewa ptak, którego koniecznie chcę nagrać, to muszę go nagrać choćby z daleka, żeby mieć jakiekolwiek (nawet słabe) nagranie. Zanim dotarłabym do ptaka tak blisko, że nagranie wyszłoby znakomicie, ptak mógłby przestać śpiewać lub odleciałby śpiewać gdzie indziej. Najciekawsze nagrania umieszczam na mojej stronie pod linkiem:

http://cyfromaks.home.pl/wroblowe/kolekcja.htm

Mam trochę satysfakcji z prowadzenia witryny o ptakach, chociaż jest ona amatorska i z pewnością przestarzała wobec nowych technik tworzenia stron internetowych. Na mojej witrynie jest wyszukiwarka. W pole edycji można wpisać nazwę ptaka; jeśli opis ptaka znajduje się na witrynie, wtedy gwiżdże wilga, a jeśli takiego ptaka nie ma, też odzywa się wilga, ale skrzeczącym głosem. Piszą do mnie czasem internauci i proszą o rozpoznanie głosu ptaka, którego nagranie przysyłają w załączniku. Zwracają się też do mnie niekiedy nauczyciele, którzy chcą wykorzystać moje nagrania na lekcjach przyrodniczych. Oczywiście wyrażam zgodę. Cieszy mnie, że komuś moje nagrania się przydają.

W 2009 roku napisałam artykuł do czasopisma "Nowy Magazyn Muzyczny" pod tytułem "Osobliwości ptasiego śpiewu". Artykuł dotyczył możliwości głosowych ptaków na świecie. Ukazała się tylko pierwsza część tego artykułu, ponieważ zaraz po tym Nowy Magazyn Muzyczny przestał istnieć. Rozszerzyłam więc ten artykuł i w postaci kilku odcinków w formacie MP3 umieściłam na mojej witrynie pod linkiem:

http://cyfromaks.home.pl/wroblowe/spiew/spiew.htm

Na mojej stronie znajdują się też inne artykuły, które może kogoś zainteresują.

W trakcie poszukiwań informacji na temat śpiewu ptaków nawiązałam internetową znajomość z profesorem Tomaszem Osiejukiem z Uniwersytetu Poznańskiego, który zajmuje się śpiewem ptaków. Profesor przysłał mi angielską książkę pod tytułem "Bird song", w której omówione są różne zagadnienia związane ze śpiewem ptaków. Napisali ją dwaj profesorowie: Peter Slater i Clive Catchpole. Książka ma aż 9 rozdziałów. Mimo słabej znajomości angielskiego spróbowałam ją przetłumaczyć przy pomocy automatycznego tłumacza, słowników internetowych oraz kolegów-anglistów. Zajęło mi to mniej więcej 9 miesięcy. Prawdopodobnie tłumaczenie niektórych fragmentów nie jest do końca zgodne z oryginalnym tekstem, ale i tak sporo dowiedziałam się z tej książki.

Okazuje się, że nagrywanie ptaków jest zajęciem lubianym przez niewidomych, chociaż to hobby nie jest chyba zbyt częste. W internecie znalazłam dwie osoby zajmujące się nagrywaniem ptaków. Jedna z nich nagrywa ptaki, a nawet filmy z ptakami wraz ze swoim ojcem i umieszcza je na swojej stronie pod linkiem:

https://zycieptakow.wordpress.com/

Druga osoba nagrywa płyty z ptasimi śpiewami i zamierza wyjechać do Peru, żeby tam nagrywać papugi.

Moje nagrania mają bardziej charakter poznawczy niż estetyczny. Interesuje mnie, jakie gatunki odzywają się na danym terenie, kiedy ptaki przylatują z zimowisk, które ptaki znajdują na danym obszarze dogodne warunki do przezimowania itp. Tak na przykład stwierdziłam, że gile i czyżyki pojawiają się w Laskach w listopadzie, zimują na terenie zakładu i odlatują mniej więcej w kwietniu w sobie tylko znane miejsca. Przy czym gile w Laskach słychać przez całą zimę, natomiast czyże są słyszalne późną jesienią i wczesną wiosną. Muchołówki małe i gajówki pojawiają się w Laskach nieregularnie co kilka lat. W Laskach jest basen, w którym niegdyś kumkały i rechotały żaby, a obecnie odpoczywają tam kaczki krzyżówki. Kaczki kojarzymy raczej z wodą, a tymczasem nagrałam krzyżówkę siedzącą i kwaczącą na wysokim drzewie i latające wokoło skrzeczące kaczory. W Laskach pojawiają się czasem niespodziewani, chwilowi goście: któregoś roku nagrałam trzcinniczka fruwającego ze śpiewem wzdłóż zarośli oraz świerszczaka śpiewającego gdzieś w trawie lub niskim krzewie. Te ptaki nie mogły znaleźć dogodnego siedliska na terenie zakładu, ponieważ tam nie ma zakrzewionych łąk ani trzcinowisk, więc zatrzymały się tylko na krótki czas na odpoczynek przed dalszą wędrówką. W Laskach powstają nowe budynki, więc wycina się drzewa i krzaki - pojawiają się puste przestrzenie i polany. Wiele ptaków gniazduje na ziemi lub w niskich krzewach, a na pustych przestrzeniach nie znajdują dogodnych kryjówek do zakładania gniazd. To, w połączeniu z innymi czynnikami, takimi jak zmiany klimatyczne i niełaskawe wiosny sprawia, że ptaków w Laskach jest coraz mniej w porównaniu z rokiem 2010.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Poeta na turystycznych szlakach

Autor: opr. red.

Krzysztof Rutkowski - Łodzianin od pokoleń - urodzony w 1956 roku.

Człowiek nieprzeciętnej inteligencji, subtelnej kultury, a jednocześnie niezwykle skromny i otwarty. Przyjaciel łódzkiej biblioteki PZN.

Pisze wyłącznie do szuflady lub na zamówienie. Znane są jego teksty piosenek turystycznych i rajdowych. Jego tekst zaczynający się od słów: (Kiedy miasto cię przydusi spalinami, gdy masz handrę, gdy się czujesz tak jak zbity, stare dżinsy bierz i plecak, ruszaj z nami, jak swojego przywitają cię Beskidy) jest hymnem Klubu (Smrek) z Bielska-Białej. Wiele lat pisał programy ogniskowe na Rajdy Inwalidów Niewidomych wymyślone i sprawnie prowadzone przez pana Antoniego Szczucińskiego.

Wiersze, które prezentujemy w tym numerze są pisane z potrzeby serca. Czytelnik odnajdzie w nich własne przeżycia, wspomnienia wakacyjne związane z zachwytem w kontakcie z żywą, prawdziwą przyrodą.

Jezioro

Złota jest woda w jeziorze
kiedy słońce tańczy.
A czerwona jest wtedy,
kiedy słońce tonie.
Srebrna jest woda w jeziorze zapatrzonym w gwiazdy.
Bywa także zielona,
gdy ją bierzesz w dłonie.

Las

Siedzimy cicho w głębi lasu czarnym pierścieniem nieruchomym
chronimy jeden mały płomyk,
co pośród mroku drży.
Nie pozwolimy mu dziś zgasnąć, przed wiatrem go będziemy bronić,
przed nocą on nas będzie bronił aż nas wyzwoli świt.
Twarzy nie widać tylko dłonie
drewka rzucają do płomieni
a żar się złoci i czerwieni
i ostry pachnie dym.
Kieszenie dawno wywrócone, patyki wyzbierane z ziemi
a my siedzimy pochyleni wpatrzeni w iskier wir.
Nic się nie dzieje za tym lasem, świat się zatrzymał dziś na mgnienie,
na jednej iskry wypalenie,
na jeden milion lat.
Ogień zabłysnął, ale gaśnie,
jeszcze gałązka się czerwieni,
kilka węgielków wśród kamieni,
od rzeki wieje wiatr.
U ramion wyrastają liście,
skóra nam w korę się zamienia,
siedzimy całe pokolenia
lecz się nie dłuży czas.
Aż świt nadchodzi uroczyście,
od rosy lśni zbudzona ziemia,
znikają wszystkie przywidzenia,
słońce oświetla las.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

&&

Bez barier, czyli dla wszystkich

Autor: Robert Więckowski
Źródło: publikacja własna

„Najlepiej byłoby, gdyby fundacje, takie jak nasza, były w ogóle niepotrzebne, a jeśli by już istniały, to aby ogromnie się nudziły. Oznaczałoby to bowiem, że żyjemy w świecie, w którym kultura jest rzeczywiście bez barier, dostępna dla każdego i w każdym miejscu. Tak byłoby najlepiej, ale na razie to tylko marzenia…” – właśnie tymi słowami Fundacja Kultury Bez Barier bardzo często zaczyna spotkania z urzędnikami, działaczami, decydentami; z osobami, od których zależy dużo, a może i jeszcze więcej, a które zwykle wiedzą tak niewiele o tym, co i jak robić, by czynić kulturę dostępną dla wszystkich, dostępną od razu, zawsze, bez zadawania zbędnych pytań.

Spotkania z decydentami są ważne, bardzo ważne, ale w codzienności Fundacji Kultury Bez Barier jest ich stosunkowo niewiele – kilka, może kilkanaście w roku. Dużo częściej, bo kilka razy w miesiącu, FKBB spotyka się z odbiorcami swoich działań, z ludźmi, dla których kultura bez barier jest oknem na świat, jest możliwością samodzielnego, kompetentnego i komfortowego obejrzenia filmu, spektaklu teatralnego, wystawy dzieł plastycznych, miejskiej przestrzeni. Słowem wszystkiego, co mieści się w ogromnym worku zwanym kulturą, worku, w którym jeszcze kilka lat temu bardzo trudno było znaleźć tekst czy utwór dostosowany do potrzeb osób z niepełnosprawnością wzroku i słuchu.

Kultura dla wszystkich

Fundacja Kultury Bez Barier istnieje od 13 listopada 2012 roku. Data jest umowna, bo nie figuruje w żadnym oficjalnym dokumencie, ale bardzo symboliczna. To właśnie wtedy został zorganizowany pod szyldem FKBB pierwszy pokaz filmu z audiodeskrypcją i napisami dla niesłyszących. Projekcja odbyła się w warszawskim kinie Muranów, a wyświetlanym tytułem byli „Nietykalni”, jedna z najważniejszych na świecie ostatnich lat, popkulturowych opowieści o niepełnosprawności. Korzeniami Fundacja Kultury Bez Barier sięga projektu „Poza Ciszą i Ciemnością”, prowadzonego od 2008 roku przez Fundację Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”. Zainaugurowany z potrzeby serca, jako sposób na realizację marzeń o pełnym włączeniu osób wykluczonych, w tym głównie niepełnosprawnych w rytm życia kulturalnego i społecznego, projekt udowodnił, że działania takie mają sens, a niezbędne jest nie tylko ich kontynuowanie, ale i stałe rozszerzanie oferty. Dostrzegł to także prezes Stanisław Kowalski i podjął decyzję o nadaniu projektowi znacznie pojemniejszej formuły, czyli o przekształceniu go w nową, odrębną Fundację Kultury Bez Barier.

Na czele fundacji od samego jej początku stoją Anna Żórawska i Robert Więckowski, ona jest prezeską, on pomaga wymyślać nowe projekty i realizować te, na które udało się pozyskać finansowanie. Od dwóch lat mają dodatkowe wsparcie, jest z nimi Paulina Gul, a wkrótce może będą i następne osoby. FKBB działa jak większość NGO-sów w Polsce, wymyśla projekty i aplikuje o pieniądze w ramach zadań zlecanych przez różne instytucje państwowe i samorządowe. Cechą charakterystyczną jest jedynie to, że nie stara się o pieniądze z PFRON, bo wszystko, co robi, chce robić dla wszystkich, a nie tylko dla osób z niepełnosprawnością.

Muzealne vademecum

Fundacja Kultury Bez Barier zaczęła od filmu, ale obecnie najczęściej pracuje w muzeach, przy udostępnianiu wystaw plastycznych, na szkoleniach dla muzealnych przewodników, edukatorów, kuratorów. Dużo w tym świadomej decyzji twórców FKBB, ale trochę też, jak zwykle tak bywa, przypadku. Muzea stawały na drodze FKBB wyjątkowo często i wyjątkowo dobrze się w nich pracowało i wciąż się pracuje. Wszystkich miejsc, w których pojawiła się FKBB nie sposób wymienić, na mapie jej podróży są muzea i galerie między innymi w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Toruniu, Wrocławiu, Sanoku, Lublinie, Słupsku, Łodzi, Białymstoku, że wymienić tylko te największe miasta. Wszędzie tam pojawiły się w muzealnej przestrzeni audiodeskrypcja i napisy dla niesłyszących oraz tłumaczenia na polski język migowy. Od zeszłego roku FKBB realizuje przy tym projekt „Czytanie obrazów”, dzięki któremu w jednym miejscu, na stronie internetowej czytanie obrazów.pl będzie można znaleźć audiodeskrypcje i tłumaczenia na PJM do dzieł z wielu polskich muzeów. Na razie na stronie znalazło się ponad 40 eksponatów.

Muzea oczywiście nie wyczerpują oferty FKBB. Fundacja stale przygotowuje audiodeskrypcje i napisy dla niesłyszących do filmów, które następnie są prezentowane na specjalnie organizowanych, dostępnych dla wszystkich pokazach. Odbywają się one przede wszystkim w Warszawie, ale spora część filmów jest też wydawana w dostępnej formie na DVD. Wśród ostatnich tytułów udostępnionych przez FKBB znalazły się między innymi „Powidoki” Andrzeja Wajdy, „Pokot” Agnieszki Holland, „Ostatnia rodzina” Jana P. Matuszyńskiego, „Sztuka kochania” Marii Sadowskiej czy „La La Land” Damiena Chazelle czy „Młodość” Paoloo Sorrentino. W sumie FKBB udostępniła już blisko 100 tytułów, a stale przygotowywane są nowe, opatrzone audiodeskrypcją i napisami dla niesłyszących pokazy.

Ostatnie dwa lata to natomiast zdecydowanie uboższy czas, jeśli chodzi o udostępnione spektakle teatralne. W zeszłym roku było ich 8, w tym jeszcze nie wiadomo, na razie pewne są cztery. Dzieje się tak dlatego, że coraz więcej teatrów samodzielnie przygotowuje dostępne pokazy, a z drugiej strony jakoś trudno jest fundacji zdobyć pieniądze na własne, teatralne projekty. Pomysłów na różne działania w tej przestrzeni wciąż jednak nie brakuje i FKBB ma stale nadzieję, że dotychczasowa liczba blisko 50 udostępnionych spektakli będzie wciąż rosła.

Tydzień bez barier

Ważnym w życiu fundacji i osób poszukujących kultury bez barier jest także Tydzień Kultury Bez Barier. Odbywa się tradycyjnie na przełomie września i października i ma dwie odsłony-części: warszawską, od której wszystko się zaczęło i która jest wspierana przez miasto i ogólnopolską, na którą fundacja szuka stale stałych sponsorów. Tydzień Kultury Bez Barier ma bardzo charakterystyczną formułę. Zawsze trwa więcej niż tydzień – od 11 do 15 dni, zawsze wszystkie zgłaszane wydarzenia są dostępne dla osób z niepełnosprawnościami i zawsze większość organizowanych przedsięwzięć jest darmowa. TKBB jest więc swoistym festiwalem, różnorodnym formalnie i odbywającym się w wielu, niekiedy bardzo od siebie oddalonych miejscach. Najpoważniejszym, jak na razie, zastrzeżeniem zgłaszanym fundacji przez odbiorców festiwalowych działań jest zarzut, że nie we wszystkim da radę uczestniczyć, że zawsze trzeba z czegoś zrezygnować, by móc zobaczyć coś innego. A poza tym jest tak, jak powinno być na co dzień – każdy, bez względu na niepełnosprawność, ma szansę codziennie znaleźć coś dla siebie.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Lubię rozmawiać przez telefon

Autor: Teresa Dederko
Źródło: publikacja własna

W naszej rzeczywistości prowadzenie rozmów telefonicznych jest czymś jak najbardziej oczywistym.

Rozmawiamy wszędzie i o wszystkim, nie zwracając uwagi na otoczenie.

Korzystając z komunikacji miejskiej chcąc nie chcąc jesteśmy włączani w różne niekiedy bardzo osobiste sprawy współpasażerów zwierzających się dalekim słuchaczom:

Zaniepokojona młoda matka wydaje polecenia opiekunce, przy okazji uskarża się na nadopiekuńczą teściową, starsza pani opowiada przyjaciółce o wizycie u lekarza, a nastolatka, ze szczegółami relacjonuje wydarzenia z wczorajszej imprezy.

Pasażerowie chcąc nie chcąc słuchają czasem zażenowani, znudzeni lub ubawieni.

Osobiście staram się nie włączać przygodnych osób w moje sprawy i jeżeli muszę w miejscu publicznym skorzystać z telefonu, to ograniczam się do krótkich informacji.

Telefon komórkowy daje mi dodatkowo poczucie bezpieczeństwa. Gdy umawiam się z kimś na przystanku, dojeżdżając dzwonię, żeby upewnić się czy spotkanie dojdzie do skutku.

Zdarzyło się, że zabłądziłam w nowym miejscu zamieszkania i musiałam dzwonić z komórki prosząc domowników o pomoc.

W domu mam nadal telefon stacjonarny, z którego z paroma osobami przynajmniej raz w tygodniu prowadzę długie rozmowy.

Gdy trzymam słuchawkę przy uchu słysząc czyjś głos mam pewność, że mój rozmówca mnie słucha, jest skoncentrowany na moim opowiadaniu. Co prawda podobno bywa i tak, że jak ktoś dużo mówi i nie słucha drugiej strony, to słuchacz może położyć słuchawkę i szybko zrobić sobie kawę. Mam wrażenie, że aż tak się nie rozgaduję, a lubię rozmawiać przez telefon.

Bo wiem, że będę wysłuchana.

W rozmowach prowadzonych na żywo różnie z tym bywa. Widzące osoby często nie informują o swoim odejściu od stołu i ktoś kto nie widzi może mówić do pustego krzesła.

Doświadczyłam tego na własnym przykładzie, gdy w restauracji siedząca naprzeciwko mnie koleżanka, na chwilę odeszła, a ja w panującym hałasie tego nie usłyszałam i dopiero kiedy nie było odpowiedzi na zadane pytanie, zorientowałam się w sytuacji.

Bywa, że przy stole widzący sąsiad zabawia mnie nawet interesującą rozmową - nagle odwraca się tyłem, bo wydarzyło się coś, czego ja nie widząc nie zarejestrowałam i jeszcze przez moment odpowiadam do jego pleców.

Z podobnym zjawiskiem spotykam się na ulicy, w metrze itd. Osoba widząca, z którą akurat rozmawiam, ma w tym czasie dużo informacji wizualnych i dobrze jak się przynajmniej ze mną nimi podzieli, a nie rozprasza się wtrącając uwagi dalekie od tematu.

Czasami trudno się zorientować czego właściwie one dotyczą, ponieważ nie widząc mijanej reklamy czy afiszu nie wiem co wypowiedziane głośno jakieś hasło znaczy. Np. idąc ulicą, rozmawiam z kolegą o ślubie naszych wspólnych znajomych i nagle on mówi: „smak tradycyjnej kiełbasy”.

- A co taka była dobra na weselu - pytam.

- Nie - odpowiada kolega - taki jest napis na bilbordzie.

Widzący przewodnik powinien najpierw uprzedzić o tym co czyta, a dopiero potem wykrzykiwać z przejęciem.

Wiem, że w metrze umieszczone są ekrany, na których non stop pokazują się aktualne informacje. Staram się więc nie zabawiać moich towarzyszy podróży, ponieważ zdaję sobie sprawę, że i tak nie będą słuchać.

Dlatego chętnie korzystam z możliwości rozmawiania przez telefon w przekonaniu, że rozmówca słucha jednak tego, co mam mu do powiedzenia i nie będę mówiła jak ten dziad do obrazu.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Wyrabianie dowodu osobistego za pośrednictwem Elektronicznej Platformy Usług Administracji Publicznej ePUAP – Wrażenia i komentarze

Opublikowano w dniu 23 kwietnia 2017
Popełnione przez: Witek Piotr
Źródło: http://mojaszuflada.pl

Po platformę ePUAP sięgnąłem z czterech prozaicznych powodów. Pierwszym był oczywiście upływający termin ważności mojego dowodu osobistego. Drugi to chroniczny brak czasu na szwendanie się po urzędach. Trzeci stanowi brak możliwości samodzielnego, odręcznego wypełnienia wniosku o dowód osobisty. Z kolei czwartym powodem była teoretyczna możliwość wnioskowania o ten dokument za pośrednictwem usług elektronicznych. A skoro już ktoś postanowił z moich pieniędzy sfinansować stworzenie platformy, zadaniem której ma być ułatwienie mi życia, postanowiłem dać jej szansę i przy okazji po raz kolejny sprawdzić poziom jej dostępności dla osób z niepełnosprawnościami.

Piszę po raz kolejny, ponieważ za sobą miałem już kilka epizodów polegających na próbach zaprzyjaźnienia się z platformą ePUAP. Niestety jak dotąd wszystkie zakończone fiaskiem. Bogatszy o wcześniejsze doświadczenia postanowiłem teraz gruntownie się przygotować do kolejnego podejścia. Research rozpocząłem od skądinąd świetnego portalu www.obywatel.gov.pl. Osobiście uważam go za wzór informacji publicznej przygotowywanej dla obywatela. Przede wszystkim publikowana w nim treść sporządzana jest w prostym języku, posiada wiele odnośników do szczegółowych wyjaśnień i jest bardzo przejrzysta. I to właśnie tam natrafiłem na bardzo fajną instrukcję, wyjaśniającą jak krok po kroku elektronicznie wnioskować o dowód osobisty.

Wniosek o dowód osobisty – przez internet

Jeśli planujecie wymianę dowodu osobistego, to koniecznie zapoznajcie się z zawartością podlinkowanej strony. Przykładowo ja dowiedziałem się z niej, że mogę sobie pobrać odpowiedni wniosek w formie elektronicznej i osobiście wypełnić go na własnym komputerze.

Plan A

Opcja z dokumentem bardzo mnie zainteresowała, więc czym prędzej ściągnąłem odpowiedni plik w formacie PDF. Tak, tak, ja wiem, że dokumenty PDF można edytować na kilka, najczęściej niedostępnych sposobów, ale ku mojemu zdumieniu ten wniosek naprawdę posiadał pola edycyjne do wprowadzania danych. Przyznam, że szczęka mi opadła. To chyba pierwszy tego typu dokument, jaki widzę udostępniany przez Rządową agencję.

Niestety, dalej było już klasycznie. Brak odpowiedniego otagowania dokumentu PDF w połączeniu z brakiem etykiet pól formularzy sprawiły, że i tak nie byłem w stanie poprawnie wypełnić tego wniosku.

Plan B

Przyszła więc pora na plan B, którego realizację zakładałem od samego początku. Zacząłem od zgromadzenia wg powyższej instrukcji elementów niezbędnych do złożenia wniosku o dowód osobisty. Już wcześniej będąc u fotografa poprosiłem go o kopię mojego zdjęcia w pliku JPG. Dane osobowe miałem w głowie, więc pozostały jedynie dane do logowania na platformie ePUAP lub mój bezpieczny podpis elektroniczny. Ponieważ zdobycie tego drugiego jest znacznie bardziej skomplikowane, przyjrzałem się pierwszemu rozwiązaniu.

Logowanie, weryfikacja i autoryzacja

Już bardzo mgliście pamiętałem jak zakładałem konto na platformie ePUAP. Za to doskonale pamiętam, że na mój pierwszy wniosek elektroniczny wysłany z poziomu systemu otrzymałem odpowiedź na piśmie, tradycyjną pocztą. Dodatkowo po głowie kołatała mi się jeszcze myśl, że weryfikacja konta ePUAP posiada jakiś swój określony czas ważności. Idąc jednak na żywioł wszedłem na stronę:

https://ePUAP.gov.pl/wps/portal/strefa-klienta/katalog-spraw/sprawy-obywatelskie/najczesciej-zalatwiane-sprawy/wnioskowanie-o-wydanie-dowodu-osobistego-2

Kliknąłem tam odnośnik Załatw Sprawę i zostałem przekierowany do formularza logowania.

Na szczęście zanim zdążyłem aktywować link Nie pamiętam Hasła, dostrzegłem opcję o nazwie: Wybierz inny sposób logowania. I tam, obok logowania za pomocą certyfikatu kwalifikowanego, mogłem wybrać opcję logowania za pomocą systemu transakcyjnego mojego banku.

W tym miejscu pora na kilka wyjaśnień. Aby na Elektronicznej Platformie Usług Administracji Publicznej móc skorzystać z logowania za pomocą systemu transakcyjnego waszego banku, musicie już posiadać konto w ePUAP. Na szczęście nie musicie go teraz uwierzytelniać w jakichś jednostkach administracji publicznej. Wystarczy że zrobicie to za pomocą systemu transakcyjnego banku. Czyli jeśli nie macie konta w ePUAP, musicie je założyć i zweryfikować.

I teraz przyszedł czas na złą wiadomość. ePUAP aktualnie współpracuje jedynie z PKO BP, Inteligo, ING Bankiem Śląskim oraz bankiem Millennium. Ostatnio pojawiła się również możliwość weryfikacji przez system Envelo należący do Poczty Polskiej. Jeśli twojego banku nie ma wśród wymienionych, to polecam skorzystanie z tej ostatniej opcji. Przy zakładaniu konta w Envelo możemy się zweryfikować kontem Facebooka, ergo, za weryfikację naszego wniosku w Rządowym systemie ePUAP odpowiada teraz Mark Zuckerberg. Na szczęście wśród wymienionych banków znalazł się i mój, więc skrzętnie to wykorzystałem logując się do ePUAP za pomocą systemu transakcyjnego.

Wniosek o dowód osobisty

Po zalogowaniu od razu trafiamy na otwarty wniosek o dowód osobisty. Nic tylko go wypełnić. Niestety, gdyby nie instrukcja z portalu www.obywatel.gov.pl, niewiele bym wskórał. Komunikaty i podpowiedzi występujące przy samym wniosku, przynajmniej te widziane przez program odczytu ekranu niewiele pomagają. Co więcej, czasem skutecznie zaciemniają obraz. Przykładem niech będą znajdujące się prawie obok siebie dwa pola edycyjne: Adres elektroniczny oraz E-mail. Co wpisać w drugie jest jasne. Ale co wpisać w pierwsze? Drugi adres e-mail? Adres strony internetowej? Dopiero przy weryfikacji poprawności wprowadzonych danych, przy polach edycyjnych pojawiają się instrukcje i wyjaśnienia widoczne dla programu odczytu ekranu. Akurat w tym przypadku poecie chodziło o adres elektroniczny skrzynki pocztowej w serwisie ePUAP.

Formularz zawiera również polecenia z których nie mogą skorzystać osoby niewidome np. „Aby zaadresować dokument skorzystaj z sekcji poniżej”. Osoba przygotowująca te instrukcje powinna wiedzieć, że niewidomy używający programu odczytu ekranu nie wie co znajduje się po prawej, a co poniżej danego miejsca

A jako pierwszą rzecz we wniosku musimy wskazać właśnie ten adres, czyli urząd do którego wysyłamy nasz wniosek, co w praktyce oznacza miejsce, w którym będziemy chcieli go później odebrać. Sprawa powinna być prosta, bo obok rozwijanej listy do dyspozycji mamy pole edycyjne do wpisania ciągu poszukiwanych znaków. Niestety, ponieważ wszystkie listy, pola edycyjne czy inne kontrolki nie posiadają żadnych etykiet, dobrą chwilę zajęło mi wyczajenie, jak to wszystko działa. Dodatkowo sprawy nie ułatwia fakt, że po wskazaniu urzędu na liście, nasz wybór musimy dodatkowo zatwierdzić kliknięciem osobnego przycisku o nazwie Zaadresuj.

Ale co to dla nas. Dajemy radę i już po trzydziestu minutach spędzonych nad pierwszą opcją, z prawdziwą radością przechodzimy do wypełniania zwykłego, przynajmniej na pierwszy rzut oka formularza. Chwila, moment. Teraz trzeba się skupić, bo brak etykiet pól edycyjnych wymaga uwagi, aby czegoś błędnie nie wprowadzić. Etykiety przycisków w rodzaju „edytor formId=118858&documentI…” też nie pomagają. Przeciwnie, zmuszają nas do klikania w każdy element, aby dowiedzieć się co się pod nim kryje i jaką akcję on wywoła. Zaraz, coś tu nie gra. Tu nie było tych pól edycyjnych, a teraz są. Formularz dynamicznie zmienia się nie dostarczając użytkownikowi żadnej informacji na ten temat. Do tego jeszcze pytanie mnie, faceta, pierwszy raz w życiu o moje nazwisko rodowe budzi ogromną dezorientację.

Kroplą przepełniającą czarę goryczy staje się komunikat o upływie czasu przeznaczonego na wypełnienie wniosku, co wcześniej nie było sygnalizowane w żaden dostępny dla programów odczytu ekranu sposób. Teraz, aby wszyscy Polacy dokładnie zrozumieli dlaczego nie mogą przejść do następnego kroku, na stronie wyświetla się następujący komunikat: „Your session has expired”. OK, OK, aby zachować pełen obiektywizm dodam, że jak wykażecie się odpowiednim samozaparciem, to ten sam komunikat w języku polskim znajdziecie również u samej góry otwartego okna przeglądarki. Tylko po co mielibyście go tam szukać? Ale dla mimo wszystko wybierających tę przeprawę, aby nie było zaskoczenia podpowiadam, że formularz rozwija się automatycznie po wybraniu naszego województwa.

Clou problemu

Minęło kolejne trzydzieści minut, ale skoro już wiemy co i jak, to teraz szybko logujemy się ponownie, po raz kolejny wprowadzamy wszystkie dane i klikamy przycisk „add.gif” aby dołączyć nasze zdjęcie przechowywane na dysku. I co? I nic. Dosłownie nic się nie dzieje. Przynajmniej tak to wygląda z perspektywy osoby niewidomej posługującej się programem odczytu ekranu. Klikam raz i drugi. Zero reakcji. Na szczęście korzystam z Macbooka wyposażonego w gładzik, co umożliwia mi zlokalizowanie na ekranie okna modalnego, które pojawia się po naciśnięciu przycisku „add.gif”. Niestety fokus programu odczytu ekranu nie jest tam przenoszony automatycznie. Ale skoro już mam to okno, to szybko odnajduję przycisk „Pobierz z dysku”. Po jego kliknięciu otwiera się klasyczny kreator przeglądarki służący do wskazywania pliku do pobrania. Wskazuję go i na wybranym zdjęciu naciskam Enter. VoiceOver anonsuje, że plik został przesłany. Na liście powodów, z których wnioskuję o nowy dowód zaznaczam koniec terminu ważności dotychczasowego dokumentu. Na końcu formularza klikam przycisk Dalej i… I…. I znowu nic.

W tym miejscu przerwę opis moich zmagań i nie przytoczę tych wszystkich „ciepłych” słów kierowanych pod adresem twórców platformy ePUAP. Po kolejnej godzinie poddałem się i zmieniłem komputer z prywatnego z systemem macOS, na służbowy z Windows i NVDA. Tu okazało się, że fokus programu odczytu ekranu automatycznie przenoszony jest do wspomnianego okna modalnego, ale wystarczy chwila nieuwagi, aby je opuścić, a powrót już nie jest taki łatwy. Minęła kolejna godzina, zanim z pomocą niestandardowego dodatku do NVDA (ObjPad) udało mi się w przeglądarce wywołać kreator pobierania pliku. Musiałem korzystać z nawigacji obiektowej, aby ogarnąć wszystko to co działo się w oknie przeglądarki. Ale skoro już wywołałem kreatora, to wskazałem mu plik ze zdjęciem na dysku, klepnąłem Enter i po odczekaniu chwili na załadowanie pliku, kliknąłem w przycisk Dalej na końcu formularza.

I jeśli myślicie, że to koniec historii, to jesteście niepoprawnymi optymistami. Oczywiście kliknięcie w Dalej zakończyło się jedynie komunikatem informującym o wygaśnięciu sesji. Za to gdy już wszystko powtórzyłem, wskazałem miejsce złożenia wniosku, podałem dane osobowe, wybrałem powód wnioskowania o dowód, w kreatorze pobierania wskazałem moje zdjęcie i na koniec kliknąłem przycisk Dalej. Znowu nic się nie stało. Żadnego dostępnego komunikatu, żadnej informacji co poszło nie tak lub co należy zrobić w następnym kroku.

Przez następną godzinę, poza wielokrotnymi próbami wykrycia na czym polega problem, zarówno na macOS, jak i Windows, wyobrażałem sobie jak wygodnie rozparty w fotelu z dziką rozkoszą obserwuję twórców platformy ePUAP, którzy z zamkniętymi oczami próbują złożyć wniosek o dowód osobisty, a każda nieudana próba lub wygaśnięcie sesji karana jest w jakiś przemyślnie dotkliwy sposób.

I w końcu to odkryłem. Dokładnie przeglądając zawartość całej witryny, natrafiłem na dodatkowy przycisk o nazwie „Dalej”. Przycisk który z perspektywy użytkownika programu odczytu ekranu znajdował się w miejscu w ogóle nie powiązanym ani z formularzem, ani z oknem modalnym wyboru zdjęcia. Jak się jednak okazało, to właśnie on odpowiadał za bezpośrednie dołączenie do wniosku pliku przesłanego na platformę ePUAP. Dalej poszło już z górki. Po dodaniu zdjęcia do formularza możemy je dodatkowo opisać, wyposażając np. w informację, dlaczego mamy na nim nakrycie głowy lub ciemne okulary na nosie. Na samo zakończenie klikamy przycisk Dalej znajdujący się na końcu formularza i przechodzimy do weryfikacji wprowadzonych danych, czyli de facto do drugiego etapu wypełniania wniosku o dowód osobisty.

Podpisy i korespondencja

Gdy zweryfikujemy wszystkie dane w naszym wniosku i nie stwierdzimy żadnych błędów, możemy zrobić trzeci krok i podpisać dokument. Robimy to bezpiecznym podpisem elektronicznym weryfikowanym przy pomocy ważnego kwalifikowanego certyfikatu albo podpisem potwierdzonym profilem zaufanym ePUAP. W moim i zapewne większości użytkowników przypadku będzie to ta druga forma.

UWAGA!!! Rodzaj podpisu również wybieramy w wyskakującym oknie modalnym, podobnym do tego odpowiadającego za dołączanie zdjęcia do wniosku.

Do podpisania dokumentu profilem zaufanym oczywiście wymagana jest autoryzacja. I tak jak to robiliśmy wcześniej, teraz również możemy autoryzować podpisanie dokumentu, uwierzytelniając się w zewnętrznym dostawcy tożsamości. Oznacza to, że po wybraniu naszego banku i kliknięciu w przycisk Autoryzuj i podpisz dokument zostaniemy przeniesieni do naszego systemu transakcyjnego. Gdy prawidłowo zautoryzujemy operację, dokładnie tak samo jak zwykły przelew, otrzymamy informację, że dokument został podpisany i zostaniemy przekierowani z powrotem na platformę ePUAP.

Po niedługim czasie na adres e-mail podany przy zakładaniu konta w ePUAP przyjdzie informacja, że na naszej skrzynce pocztowej w ePUAP znajduje się UPP, czyli Urzędowe Poświadczenie Przedłożenia. Stwierdza ono tylko tyle, że nasz wniosek trafił do odpowiedniej jednostki administracji publicznej. Po kilku dniach, w moim wypadku były to trzy dni robocze, na ten sam e-mail przyszło tym razem UPD. Tak, dobrze kombinujecie – Urzędowe Poświadczenie Doręczenia. Ten dokument musimy podpisać elektronicznie w taki sam sposób jak przy składaniu wniosku o dowód. Jednak z UPD dowiemy się już czy nasz wniosek został rozpatrzony pozytywnie, a jeśli tak, to jaki jest termin odbioru dokumentu. W moim wypadku od złożenia wniosku elektronicznego do dnia odbioru nowego dowodu osobistego minęło dokładnie 14 dni kalendarzowych.

Wrażenia i komentarze

Przede wszystkim ze zdziwieniem, ale i wewnętrzną satysfakcją muszę stwierdzić, że to naprawdę działa. Do tego, jak już poznamy tę całą skomplikowaną gimnastykę z programem odczytu ekranu, to działa naprawdę szybko. I teraz jeśli na komputerze mamy jakieś nasze zdjęcie odpowiadające kryteriom ustawodawcy, to nie ruszając się z domu możemy samodzielnie złożyć wniosek o nowy dowód osobisty. Niestety, wymagany próg wejścia, szczególnie znajomości działania technologii asystujących jest na tyle wysoki, iż pomimo pozytywnego finału całej operacji sprawia on, że niesmak jednak pozostaje.

Biedząc się z wypełnieniem wniosku na stronie ePUAP, zastanawiałem się nad kilkoma rzeczami, których nadal nie rozumiem.

Jako osoba zawodowo zajmująca się dostępnością informacji elektronicznej, w kilka chwil mogę stwierdzić, że ePUAP nie spełnia nawet podstawowego poziomu pojedynczego A międzynarodowego standardu WCAG 2.0. I jest to w stanie stwierdzić, nomen omen nawet z zawiązanymi oczami, każdy ekspert dostępności w tym kraju. Deklarację dostępności w zestawieniu z ogromnymi problemami w obsłudze platformy osobiście odbieram jako kpinę w ślepe oczy i otwarte szydzenie z osób z niepełnosprawnościami. Takie podejście, choć ostro zwalczane przez organizacje pozarządowe od z górą pięciu lat nadal funkcjonuje jako najlepsze, bo najtańsze we wdrożeniu. Pokazuje też ono, że niepełnosprawni traktowani są jak obywatele dosłownie drugiej kategorii. Webdeweloperzy zamiast kierować się zasadami uniwersalnego projektowania i od początku projektować oraz budować serwisy internetowe dla wszystkich, w pierwszej kolejności kierują się jedynie ich wizualną stroną, kwestię wymaganej rozporządzeniem dostępności rozwiązując listkiem figowym deklaracji o zapewnieniu dostępności. Ja tego nie kupuję i do furii doprowadza mnie świadomość, że odpowiedzialnym za to urzędnikom, czyli ludziom żyjącym z pensji wypłacanych z naszych podatków, to wszystko uchodzi na sucho.

Ostatecznie podsumowując wrażenia z obsługi Elektronicznej Platformy Usług Administracji Publicznej stwierdzam, że ePUAP stanowi wręcz wzorcowy przykład połączenia w jednym miejscu braku: empatii, dostępności informacji elektronicznej, kompetencji z obszaru uniwersalnego projektowania informacji nie tylko elektronicznej, wiedzy na temat potrzeb osób z niepełnosprawnościami oraz cynicznego omijania z pełnym wyrachowaniem obowiązujących w Polsce przepisów określających zakres w jakim mają być dostępne publiczne serwisy internetowe. Niestety zdaję sobie również sprawę, że samemu zgłaszając moje uwagi do ePUAP niczego nie wskóram. Zmiany możemy wywołać jedynie szeroko komentując oraz rozpowszechniając informacje o nieudolności i niegospodarności osób odpowiedzialnych za ePUAP. I dlatego uprzejmie Was proszę o rozpowszechnienie tego bądź co bądź dość emocjonalnego wpisu w mediach społecznościowych np. z wykorzystaniem poniższych odnośników.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Od 30. czerwca bezpieczniej na przejściach

Autor: Henryk Lubawy
Źródło: publikacja własna

Dzień 30. czerwca 2017 roku powinien być dniem nastania nowej ery w zakresie bezpieczeństwa, poruszania się osób niewidomych i słabowidzących. Czy nie jest to z mojej strony zbyt śmiałe określenie? Cóż takiego ma się mianowicie wydarzyć tego dnia?

Otóż dzieje się sporo, i to już od dosyć dawna, a w dniu 30 czerwca tego roku powinno nastąpić zwieńczenie tych działań. Od tego dnia wszystkie udźwiękowione przejścia dla pieszych powinny gwarantować dokładnie taki sam standard dźwięków przeprowadzających osoby z dysfunkcją wzroku, zarówno pod względem jakości samych dźwięków, a więc ich brzmienia, jak i głośności oraz równomiernego rozłożenia na całym przejściu.

Wymaga tego, obowiązujący od października 2015 roku, opublikowany w Dzienniku Ustaw pod pozycją 1314 z tegoż roku przepis. Dokładnie chodzi tu o:

ROZPORZĄDZENIE MINISTRA INFRASTRUKTURY I ROZWOJU z dnia 3 lipca 2015 r. zmieniające rozporządzenie w sprawie szczegółowych warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i warunków ich umieszczania na drogach. DZIENNIK USTAW RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ. Warszawa, dnia 7 września 2015 r., poz. 1314.

Powyższy przepis wprowadza bardzo wiele zmian w zakresie oznakowania na polskich drogach. Jest bardzo szczegółowy i techniczny, gdyż ma pokazywać zarządcom dróg bardzo dokładnie, jakie zmiany powinni wprowadzić na obszarze, którym zawiadują. Jako ciekawostkę można podać, że to właśnie ten przepis nakazuje nowy sposób malowania kopert wyznaczających miejsca dla parkowania dla osób niepełnosprawnych. Wśród tych naprawdę wielu regulacji znalazły się ustalenia dotyczące właśnie sygnalizacji akustycznej na przejściach dla pieszych.

Tak jak już wspominałem, przepis jest napisany bardzo szczegółowym, technicznym językiem, więc bardzo dokładnie reguluje wszystko to, co powinno być zainstalowane na przejściu dla pieszych z sygnalizacją akustyczną. Bez wnikania w te szczegóły, które jednak są bardzo istotne, aby całe udźwiękowienie przejścia było jak najlepsze, przyjrzyjmy się temu, co nowego i naprawdę istotnego w przepisie.

Po pierwsze. Rozporządzenie dopuszcza do stosowania jedynie dwa bardzo ściśle określone dźwięki. Jeden, który powinien wskazywać możliwość przejścia przez jezdnię oraz odmienny od niego dźwięk wskazujący możliwość przejścia przez torowisko tramwajowe. W pewnych sytuacjach, dla przejść o bardzo skomplikowanym układzie, na przykład z wysepką pośrodku jezdni, dopuszczalny jest trzeci dźwięk, jako dźwięk umożliwiający przejście przez jezdnię. Możliwość przejścia przez jezdnię to oczywiście zielone światło z sygnalizatora świetlnego.

Rozróżnienie na dźwięki dla przejścia przez jednie i dla przejścia przez torowisko jest bardzo ważne z tego względu, że bywają ulice z torowiskiem miedzy dwoma jezdniami, na których w nieco innym czasie zapalają się zielone światła dla obu tych typów przejść. Stosowanie w takich sytuacjach jednego dźwięku stwarza sytuacje wręcz zagrożenia życia, gdy przez torowisko możemy przejść, na jezdniach palą się czerwone światła. Wprowadzenie dwóch różnych dźwięków z pewnością wyeliminuje to zagrożenie.

Wprowadzenie tych dwóch, a w sytuacjach wyjątkowych zaledwie trzech dźwięków, powinno umożliwić zdecydowanie lepszą orientację dla osób niewidomych, kiedy można przechodzić, a kiedy nie. Przypomnę, że obowiązujący jeszcze do niedawna przepis umożliwiał stosowanie tak wielu różnych dźwięków, że prowadziło to do sytuacji, iż w różnych miastach, a często nawet w jednej miejscowości na jednym ciągu ulic, te same dźwięki oznaczały coś innego. Raz możliwość przejścia, a innym razem ostrzeganie o palącym się świetle czerwonym. Tak więc, wszelkie inne dźwięki takie jak melodyjki, śpiew ptaków czy komunikaty głosowe, z pewnym wyjątkiem, o którym później, powinny zniknąć z przejść na naszych ulicach.

Po drugie. Dźwięki pomocnicze emitowane z przycisku znajdującego się na słupku, na którym jest zawieszony sygnalizator świetlny wraz z akustycznym, powinny być co do swojego charakteru takie same, jak odpowiedni dźwięk dla światła zielonego lecz powinny się od niego różnić częstotliwością powtarzania, czyli efektem klekotu bociana oraz obszarem słyszalności. Dźwięki te powinny być słyszalne jedynie w najbliższym otoczeniu słupka, czyli w tak zwanym obszarze oczekiwania na przejście.

Po trzecie. Przepis po raz pierwszy określa w bardzo precyzyjny sposób nagłośnienie całego przejścia. Nie tylko określone są zakresy głośności dźwięku emitowanego z głośnika zamontowanego na słupku, ale po raz pierwszy pojawia się wymóg tego, aby w żadnym miejscu przejścia dźwięk nie był słabszy niż ten, który jest jeszcze dobrze słyszalny w hałasie ulicznym. Powinno to doprowadzić do całkowitego wyeliminowania „pustyń dźwiękowych” czy, jak inni nazywają, „mielizn dźwiękowych”. Dźwięk z sygnalizatorów powinien obejmować cały obszar pasów, którymi przechodzimy przez jezdnię. Wobec tego wymogu udźwiękowienie na przejściu powinno precyzyjnie i bezpiecznie przeprowadzać niewidomego przez całą szerokość jezdni.

Po czwarte. Przepis zaleca, aby w sytuacji niesprawności sygnalizatorów dźwiękowych ostrzegać o tym użytkowników poprzez emitowanie stosownych komunikatów słownych. To jest właśnie ta sytuacja, w której komunikaty słowne na przejściach są jeszcze dopuszczalne. Warto zaznaczyć, że w hałasie ulicznym komunikaty słowne są zdecydowanie gorzej słyszalne od dźwięków, jakie powinny być według rozporządzenia emitowane z sygnalizatora. Dlatego też, całkowicie należy zrezygnować z ich stosowania przy normalnym użytkowaniu sygnalizatorów. Niestety to moim zdaniem bardzo potrzebne informowanie o wadliwej pracy lub czasowym wyłączeniu sygnalizacji akustycznej jest jedynie w myśl przepisu zaleceniem, a nie obligatoryjnym nakazem. Szkoda, bo nadal będzie można spotkać całkowicie milczące, nie działające sygnalizatory.

Po piąte. Przepis określa w jaki sposób mają być zbudowane sygnalizatory na przejściach, z których mogłyby korzystać osoby niesłyszące albo głucho-niewidome. Chodzi tu oczywiście o sygnalizatory emitujące prócz dźwięków, jeszcze wibracje wyczuwalne po zbliżeniu dłoni w odpowiednie miejsce. Takie sygnalizatory akustyczno-wibracyjne nie są w myśl przepisu wymagane na wszystkich przejściach, a jedynie w rejonach, gdzie mogą się pojawić osoby, dla których byłyby niezbędne. Tak więc, głucho-niewidomi powinni oczekiwać i wymagać montażu takich sygnalizatorów w miejscach dla nich szczególnie istotnych, gdyż w całym mieście z pewnością tego typu rozwiązania się nie pojawią.

I to właściwie wszystkie nowinki zawarte w interesującym nas rozporządzeniu. Wszystkich zainteresowanych odsyłam do jego szczegółowej treści lub do artykułu „Ujednolicenie sygnalizacji akustycznej na przejściach dla pieszych", jaki opublikowałem na łamach kwartalnika Tyfloświat nr 4(33) 2016, w którym bardzo szczegółowo, punkt po punkcie, omawiam całe rozporządzenie Ministra Infrastruktury i Rozwoju, oczywiście w jego części dotyczącej sygnalizacji akustycznej na przejściach dla pieszych. Podane są tam, tak jak to jest w rozporządzeniu, bardzo dokładnie wszystkie wielkości liczbowe określające parametry możliwych do stosowania dźwięków. Czytelników, którzy chcieli, by odsłuchać dźwięki, jakie powinny znajdować się w tej chwili na udźwiękowionych przejściach, zapraszam na stronę internetową o adresie: http://henrykl.home.amu.edu.pl/sygnalizacja-akustyczna/

Dlaczego w rozporządzeniu tak precyzyjnie określa się parametry dźwięków, jakie mogą być używane na przejściach? Dlaczego jestem przekonany, że dźwięki te są najlepsze z możliwych?

Otóż zostały one wybrane w trakcie bardzo żmudnego i precyzyjnego procesu badawczego. W latach 2008 do 2010 z inicjatywy nauczycieli z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych w Owińskach, był realizowany przez naukowców z Instytutu Akustyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu we współpracy z pracownikami Politechniki Poznańskiej oraz Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu projekt badawczo rozwojowy, którego celem było wypracowanie metody nauki orientacji w dużym mieście z wykorzystaniem dźwięków środowiska. W ramach tego projektu, jako jedno z jego zadań pracowaliśmy nad znalezieniem najlepszych dźwięków, jakie można zastosować na przejściach dla pieszych. Nie czas i miejsce, aby omawiać tu cały przebieg badań. Linki do stosownych artykułów chętni czytelnicy znajdą na stronie, której adres podałem powyżej. Chcę korzystając z okazji jedynie podkreślić, że najpierw z całej gamy możliwych do zastosowania dźwięków zostały wyeliminowane te najbardziej dokuczliwe, więc mieszkańcy pobliża przejść mogą spać spokojnie. Następnie były wybierane na wiele sposobów takie dźwięki, które są najlepiej słyszalne na tle hałasu ulicznego, najlepiej przeprowadzają przez jezdnie i są najłatwiejsze do zapamiętania. To co jest w tym wszystkim naprawdę bardzo ważne, to fakt, że na każdym etapie tych badań uczestniczyły osoby niewidome. Łącznie z ostatecznym rozstrzygającym wszystko eksperymentem na symulowanym przejściu dla pieszych, gdzie bardzo dokładnie obserwowano czas reakcji niewidomego oraz sposób jego przechodzenia przez jezdnie. Raz jeszcze zachęcam do zapoznania się z opisem badań w tekstach na podanej stronie internetowej.

Zgodnie z artykułem 2. rozporządzenia, pełne wdrożenie powyższych przepisów, a tym samym faktyczne ujednolicenie sygnalizacji akustycznej na przejściach dla pieszych, powinno nastąpić do dnia 30. czerwca 2017 roku. Zarządcy dróg mieli 21 miesięcy na to, aby dokonać stosownych zmian na podległych im drogach.

Czy tak faktycznie się stanie, że po 30-tym czerwca będziemy mieli wszędzie działające w identyczny sposób sygnalizatory akustyczne. Obawiam się, że niestety nie. Od tego dnia jednak można się tego spodziewać, a może przede wszystkim wymagać.

Bardzo możliwe, że można sygnalizację akustyczną na przejściach zorganizować jeszcze w jakiś inny, doskonalszy sposób. Chcę zauważyć, że przepis określa dokładnie, jakie powinny być dźwięki oraz ich słyszalność lecz nic nie mówi o tym, jak długo na przejściu ma być zapalone zielone światło, aby osoba z niepełnosprawnością mogła samodzielnie i bezpiecznie przejść przez jezdnie. To jednak jest zupełnie inne zagadnienie, wynikające z organizacji ruchu na skrzyżowaniach. Przepis również nic nie mówi, bo nie może, o tym w jaki sposób niewidomi powinni uczyć się rozróżniać i wykorzystywać dźwięki na przejściach. To przecież jest zadanie dla nauczycieli orientacji przestrzennej.

Istotnym jest to, aby wszelkie ewentualne nowe pomysły dotyczące sygnalizacji akustycznej na przejściach proponować dopiero za jakiś czas. Zobaczmy jak ujednolicenie sygnalizacji akustycznej na przejściach dla pieszych, faktycznie wprowadzane przez omawiany tu przepis, działa i zwiększa, bo zdecydowanie powinno to uczynić, bezpieczeństwo niewidomych i słabowidzących w przestrzeni miejskiej.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Z historii niewidomych

&&

Bramin w Laskach

Źródło: Kurjer Warszawski: wydanie wieczorne. R. 114, 1934, no 81
http://ebuw.uw.edu.pl/dlibra/docmetadata?id=212792

Te chłopskie chaty są takie same, jak chaty naszych wieśniaków w Indjach - rzekł do nas stary bramin, gdyśmy w kilka osób przejeżdżali z nim rozklekotaną warszawską taksówką przez jakąś wieś, leżącą na drodze z Warszawy do Lasek.

Niech czytelnik nie ulega złudzeniu, że zaczynam nowelę, lub fantastyczne opowiadanie. Bynajmniej.

P. Khandwala, Indus z kasty braminów, lekarz i socjolog, postanowił, doszedłszy do późnego wieku, zwykłych zajęć swoich zaprzestać, a kulę ziemską jako tako poznać i rozejrzeć się, jak ludzie na niej żyją i do czego dążą.

Przed trzema laty wybrał się w podróż, był w Afryce i w Ameryce, całą Europę zjeździł, a na końcu, przed kilku dniami, zawitał do Warszawy.

Teraz już z powrotem płynie do swej ojczyzny.

Człowiek, mający lat siedemdziesiąt sześć, o czarnych oczach i siwych, przy bronzowej skórze, włosach, żywy i ruchliwy, nie czyni wrażenia starca. I jakiż to starzec, co bez niczyjej opieki, sam jeden, językiem angielskim tylko władając, jeździ po wszystkich krajach, przebywa ustawicznie na okręcie, w pociągu i w hotelu! Intelektu jego, znajdującego się w ciągłym ruchu, ciekawego i wrażliwego na Wszystko, nie zdołała starość pochwycić w swoje objęcia.

P. Khandwala interesuje się przedewszystkiem pracami i instytucjami o charakterze społeczno-charytatywnym, takimi jak instytuty pedologiczne, jak opieka nad więźniami, jak przytułki dla bezdomnych i t. p.

Kiedy się spotkał z gronem przyjaciół i współpracowników naszego pisma, ci postanowili zawieźć go do Lasek, sądząc, że będą one dla niego specjalnie zajmujące. Stąd ta jego do Lasek ekskursja. Mijamy więc chaty chłopskie, które mu Indje przypomniały, i nawiązując do jego wspomnienia opowiadamy, że u nas w Polsce wśród sfer kulturalnych istnieje znajomość filozofji i literatury induskiej, że już bardzo dawno przetłomaczony został na język polski dramat Kalidasa „Sakontala", że tłomaczone mamy „Upaniszady" i „Pieśni Rigwedy", że nauka nasza posiada znakomitych znawców sanskrytu i że jeden z naszych spółczesnych pisarzy podróżniczą książkę niedawno o Indjach wschodnich z wrażeń swych osobistych napisał.

P. Khandwala słucha z wielkiem zadowoleniem.

uśmiecha się djamentowemi oczami i potakuje.

Oh yes!

Przybyliśmy do Lasek i wchodzimy nasampierw do kaplicy, do prostej kaplicy z bierwion, jak leśna świątynia, ustawionej, tonącej w ciszy modlitewnej, zalanej światłem pierwszego wiosennego słońca.

Bramin staje się poważny, skupiony, wchodząc do kaplicy pochyla się głęboko, zapytuje, czemu krzyż owinięty w krepę, i na udzielone szeptem wyjaśnienie daje oczami znak, że rozumie.

Siostra zakonna prowadzi nas teraz do warsztatów, gdzie pracują ociemniali. Ogląda roboty szczotkarskie, koszykarskie, stolarskie. Gdy przygląda się rzeźbom, robionym według odlewów, gdy pokazują mu w ten sposób wykonaną głowę Danta, wpada w istny zachwyt, i na jego twarzy rysuje się radosna błogość.

Każe opowiadać sobie historję Lasek i z ożywieniem nas informuje, że w Bombayu w taki sam sposób powstał zakład dla ociemniałych. Tak jak tu matka Czacka, tak tam jego kolega uniwersytecki, lekarz, w dwudziestu kilku latach zaniewidział i poświęcił się całkowicie pracy dla ociemniałych i tworzeniu dla nich ich własnej cywilizacji, albo raczej kontaktu z cywilizacją widzących.

Prosi o fotografję matki Czackiej, idzie do sal szkolnych, do sypialń dziecinnych i do stołowni.

Wśród rzeszy niewidomych, jasnowłosych dzieci polskich, ten siwy Indus wygląda czarująco. Nie czujemy w nim nic obcego, nic, coby można było nazwać egzotyzmem. Gdyby po polsku umiał, byłby jak Polak. A jego bronzowa skóra? Gdy się ktoś dobrze latem nad Wisłą opali, to skórę ma taką samą.

Dzieci w sali szkolnej śpiewają chórem, siada między niemi, bierze je na kolana i odejść z pośród nich nie chce.

Ale już prosi do siebie, do domu rekolekcyjnego, ks. Korniłowicz.

W pokoju bibljotecznym, zasiadłszy pośród księży, nas i oprowadzającej nas siostry, podejmowany owocami i herbatą, p. Khandwala stara się odnaleźć podobieństwo pomiędzy chrześcijańską miłością bliźniego, a religijną moralnością Indji wschodnich.

I u nas są takie domy rekolekcyjne - mówi, kiwając głową do księdza Korniłowicza - w których przez religijne skupienie człowiek pragnie zbliżyć się do Boga. Oh yes!

Księża dociskają go, żeby tak powiedzieć, od strony teologicznej. Chcieliby się dowiedzieć o tem i o owem. Czy w braminizmie i w buddyzmie istnieje pojęcie łaski, czy Bóg jest przyczyną i celem wszechrzeczy?

P. Khandwala staje się bardzo wymowny. Nie wiem, jak stoi jego bramińska teologja, ale intelektualną kulturę religijną posiada niezawodnie.

W tem jest coś bardzo uderzającego i to się łączy z głębokim jego humanitaryzmem, przejawiającym się w każdem jego słowie i każdej reakcji.

Żegna się wreszcie serdecznie z księżmi, siostrami i administratorem Lasek, p. Świątkowskim.

Niech pan powie po indusku „do widzenia" - cisną się wszyscy do niego.

Wykrzykuje jakiś wyraz, może po raz pierwszy od wędrówek narodów rozlegający się nad podwarszawskiemi piaskami. Powiewa kapeluszem...

Jedziemy!

Ja mam takie szczęście, że zawsze w mych podróżach spotykam dobrych ludzi - zwraca się do nas.

Jedziemy szosą, znów obok wieśniaczych domów, gdy koło od naszego automobilu odskakuje, toczy się na przejeżdżającego rowerzystę, rowerzysta zatacza się na idącą z płachtą na plecach kobiecinę, kobiecina wali się do rowu. Wysypujemy się z pochylonej taksówki na szosę. A baba wrzeszczy. Nic się jej nie stało, lecz mogło się stać! Ręki nie złamała, ale mogła złamać nawet dwie! Nogi ma całe i nic w niej nie pękło, jednak gdyby pękło! Więc wrzeszczy i wymyśla wszystkim, rowerzyście i szoferowi, z jednakową pretensją,

- Bramin najwidoczniej jest poruszony i pragnie ją ułagodzić. Zbliża się do niej, głaszcze ją po plecach, po ramieniu, po głowie, i przemawia do niej po angielsku.

Też se wybrał! Ułagodzić polską niewiastę!

Spojrzała na jego bronzową twarz, na jego djamentowe oczy, usłyszała niezrozumiałą mowę i rozwrzeszczała się jeszcze bardziej.

Nie krzyczcie, nic się wam przecież nie stało - przemawiają zbliżający się do niej chłopi - Nie stało się, ale mogło się stać! - odpowiada z nieubłaganą logiką.

Mamy przed sobą trochę czasu, nim zapasowe koło będzie nałożone; p. Khandwala rozgląda się dokoła i podąża wprost na gospodarskie podwórze, skąd druga kobiecina ze zdumieniem mu się przypatruje. Zagaduje do niej po angielsku. Kobiecina odpowiada mu śmiechem, tak wystawiając dwa rzędy szerokich, mocnych zębów, jakby była prowincjonalną pięknością, pozującą do fotografii. Niesłychanie jest ubawiona. Niewiadomo, z czego się śmieje, czy że jej sąsiadce o mało coś nie pękło, czy że ten pan tak się pomorusał, czy że my musimy na drodze czekać jak niepyszni.

Idziemy w sukurs p. Khandwali.

Chciałby zobaczyć wnętrze chaty i zwiedzić gospodarstwo, - Dobrze - zgadza się gospodyni.

- Dlaczegoby nie, kiedy ciekawy? To on nic nie umie po polsku - zapytuje współtowarzyszki naszej podróży - ino pani taka uczona, że wszystko pani wie, co on gada?

Ktoś z nas tłomaczy owej babie, że ten bronzowy pan, to prawdziwy Arja. Tłomaczy po polsku, lecz mógłby z równie dobrym skutkiem tłomaczyć po angielsku. Niewiasta jednak, że jako sama z dobrej jest rasy, rezonu nie traci.

Arja? Juści!

Z dalekich krajów, dwanaście dni do siebie jedzie.

Dwanaście dni? Patrzajcie! Daleka droga.

W nizkiej, mrocznej izbie, zawieszonej świętemi obrazami, spoczywał w drewnianej kołysce drugi półroczny, jasnowłosy Aryjczyk.

Tylko tyle dzieci macie? - zapytał bramin.

Kaby ta tylko tyle! Rozleciały się po polach, to ich w chałupie niima.

A krowę macie?

Juści.

Bramin rozpromieniał. Krowę musi widzieć koniecznie! Znać było, że to bardzo ważna dla niego sprawa.

Prosimy pokazać nam krowę!

Uważając nas prawdopodobnie za skończonych ignorantów, za takich, co krowy jeszcze nigdy nie widzieli, choć od niej chrzczone mleko w Warszawie piją, rozwarła kobieta wrzeciądze od obory.

Powiało wymionami i gnojem.

Święte induskie zwierzę, merdając melancholijnie ogonem, stało przy żłobie, przy biednym, mało co zawierającym, nie xsanowanym, chłopskim żłobie. Wyglądało tak, jakby już niczego dopraszać się nie śmiało, jakby już je pastuch za jakieś dzikie żądania buraków lub makuchów nogą kopnął, w zgłodniałą mordę zamiast upragnionego buraka garść słomy wsadził i z obory wygnał na pole, krzycząc - „Poszła won!

Ponieważ braminowi, pamiętając, że człowiek obcy, los owych krów w najlepszem wystawialiśmy świetle, a nad cnotami pastuchów takeśmy się unosili, jakbyśmy sami do nich należeli, więc zdziwił się nieco, że krowa taka chuda i łeb ma tak opuszczony.

Ile mleka daje? - pytał. - Przez ile miesięcy? A gdy się zestarzeje, gdy cielęcia nie ma, gdy mleka dać nie może, co się z nią dzieje?

Nie odpowiadać! - krzyknąłem ze strachem - nie odpowiadać!

Nie czekał na odpowiedź, popatrzył na nas, westchnął, a że koło już było nałożone, wsiadł do automobilu.

<<< Powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenia

Konkurs

Redakcja magazynu „Sześciopunkt” ogłasza konkurs literacki pt. „Życie Bez wzroku”. W konkursie mogą wziąć udział zarówno osoby niewidome jak i widzące np.: nasi bliscy, przyjaciele, nauczyciele uczący niewidomych uczniów. Uczestnikom konkursu pozostawiamy całkowitą swobodę w wyborze formy wypowiedzi, może to być: esej, felieton, opowiadanie, wiersz.

Prace w wersji elektronicznej nie dłuższe niż 10 tys. znaków to jest ok. 7 stron komputerowych, prosimy kierować na adres redakcji: redakcja@swiatbrajla.org.pl.

Prace w wersji papierowej, brajlowskiej lub czarnodrukowej prosimy wysyłać na adres biura Fundacji:

Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”:
ul. Powstania Styczniowego 95d/2, 20-706 Lublin.

Prace można przesyłać do 15 października, a wyniki konkursu będą ogłoszone w numerze grudniowym „Sześciopunktu”.

Oceny dokona 3 osobowe jury, wybrane przez wydawcę Magazynu, który jest fundatorem nagród dla laureatów.

Nagrodzone prace będą sukcesywnie publikowane na łamach „Sześciopunktu”.

<<< Powrót do spisu treści