Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449-6154

Nr 6/17/2017
sierpień

Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95d/2
20-706 Lublin
Tel.: 505-953-460

Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Spis treści

Od redakcji

Marsz Mokotowa

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Dictate, to wtyczka pozwalająca w Microsoft Office „pisać” głosem

Bankowość mobilna - sposób na szybkie i łatwe zarządzanie swoimi finansami

WhatsApp - ucho na świat

Co w prawie piszczy

Europa bez barier - zyskają wszyscy

Sport

Piotr Żyła o skokach i…

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Kiedy za mało jest łez

Na początek rozgrzewka

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Kuchnia po naszemu

Rehabilitacja kulturalnie

Co zmieniła w moim życiu znajomość czytania i pisania brajlem?”

Pamięci Louisa Braille’a

Przygody z językiem

Galeria literacka z Homerem w tle

Dobrosław Leon Spychalski - nota biograficzna

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego

Bardzo cenna pomoc drugiego człowieka

Pociągiem wygodnie i bezpiecznie

Wakacje pod kontrolą

Z historii niewidomych

Pożyczcie nam waszych oczu

Ogłoszenia i reklamy

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Życząc wszystkim udanego wypoczynku, zapraszamy do lektury kolejnego numeru „Sześciopunktu”.

Szczególnej uwadze polecamy wspomnienia z Powstania Warszawskiego, spisane przez długoletniego dyrektora Biblioteki Centralnej PZN - Dobrosława Spychalskiego.

W dziale dotyczącym zdrowia, przedstawiamy pochodzące od Indian metody leczenia, a także zachęcamy do aktywnego uprawiania gimnastyki.

Kontynuujemy podróżowanie w towarzystwie niewidomych podróżników oraz promujemy pismo brajla, pokazując jego praktyczne zastosowanie i wpływ, jaki jego znajomość wywiera na życie osób niewidomych. Możemy także się poszczycić oryginalnym wywiadem ze skoczkiem narciarskim Piotrem Żyłą, którego mistrz udzielił naszej korespondentce.

Polecamy dział „Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko”, aby zapoznać się z mobilnymi aplikacjami bankowymi i nowymi formami komunikacji.

Mimo sezonu urlopowego serdecznie zapraszamy do współpracy z redakcją i nadsyłania ciekawych, własnych tekstów.

Przypominamy i zapraszamy do udziału w konkursie „Życie Bez wzroku”, którego tematyka jest tak szeroka, że każdy może w nim uczestniczyć.

Zespół redakcyjny

&&

Marsz Mokotowa

Autor: Mirosław Jezierski
Źródło: www.sww.w.szu.pl

Nie grają nam surmy bojowe
I werble do szturmu nie warczą,
Nam przecież te noce sierpniowe
I prężne ramiona wystarczą.

Niech płynie piosenka z barykad
Wśród bloków, zaułków, ogrodów,
Z chłopcami niech idzie na wypad
Pod rękę przez cały Mokotów.

Ten pierwszy marsz ma dziwną moc,
Tak w piersiach gra, aż braknie tchu,
Czy słońca żar, czy chłodna noc,
Prowadzi nas pod ogniem z luf.

Ten pierwszy marsz to właśnie zew,
Niech brzmi i trwa przy huku dział,
Batalion gdzieś rozpoczął szturm,
Spłynęła łza i pierwszy strzał!

Niech wiatr ją poniesie do miasta
Jak żagiew płonącą i krwawą,
Niech w górze zawiśnie na gwiazdach,
Czy słyszysz, płonąca Warszawo?

Niech zabrzmi w uliczkach znajomych,
W Alejach, gdzie bzy już nie kwitną,
Gdzie w twierdze zmieniły się domy,
A serca z zapału nie stygną!

Ten pierwszy marsz ma dziwną moc,
Tak w piersiach gra, aż braknie tchu,
Czy słońca żar, czy chłodna noc,
Prowadzi nas pod ogniem z luf.

Ten pierwszy marsz niech dzień po dniu
W poszumie drzew i w sercach drży
Bez próżnych skarg i zbędnych słów,
To nasza krew i czyjeś łzy!

&&

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

&&

Dictate, to wtyczka pozwalająca w Microsoft Office „pisać” głosem

Autor: Dawid Długosz
Źródło: www.komputerswiat.pl

Jak często myślicie o tym, że wolelibyście, aby program wpisywał dla was tekst, który dyktujecie? Pewnie wam się to zdarzało, prawda? I do tego służy Dictate, czyli nowa wtyczka dla pakietu Microsoft Office, którą stworzono w trakcie hackathonu Microsoft Garage. Nie działa ona jednak ze wszystkimi aplikacjami pakietu.

Dictate jest wtyczką, którą opracowano z myślą o wykorzystaniu w pakiecie Microsoft Office. Współpracuje ona z aplikacjami Word, PowerPoint i Outlook z pakietu Office 2013 i nowszych wersji. Gigant z Redmond oferuje zarówno wariant dla 32-, jak i 64-bitowej wersji oprogramowania.

Dictate wymaga do działania systemu Windows 8.1 lub nowszego oraz zainstalowanego NET Framework 4.5. Poza tym trzeba dysponować stałym połączeniem z Internetem. Wtyczka dostępna jest na stronie Microsoftu.

Nowe rozszerzenie bazuje na Microsoft Cognitive Services. To rozwiązanie wykorzystane w Microsoft Translator czy Bing Speech. Do tłumaczenia używana jest sztuczna inteligencja, która przetwarza polecenia w chmurze.

Zapewne zapytacie, czy Dictate rozpoznaje polską mowę? Tak, okazuje się, że polski jest na liście 20 obsługiwanych języków. Dokładność dodatku jest jednak różna. Na pewno jest to rozwiązanie, które wymaga jeszcze dopracowania, ale mimo to wypróbujcie je już teraz. Kto wie, a może w Waszym przypadku będzie to użyteczne.

&&

Bankowość mobilna - sposób na szybkie i łatwe zarządzanie swoimi finansami

Autor: Zbigniew Grajkowski
Źródło: publikacja własna

Do powstania tego artykułu przyczynił się jeden z banków. Nie będę wymieniał jego nazwy, ponieważ moim celem nie jest krytyka konkretnej instytucji, lecz wskazanie możliwości radzenia sobie z ewentualnym problemem. Poza tym, dziś problem może dotyczyć klientów banku X, jutro, za miesiąc, za rok… na podobny pomysł mogą wpaść banki Y oraz Z.

Wspomniany przeze mnie bank wprowadził nową wersję serwisu bankowości internetowej, która okazała się zupełnie niedostępna dla niewidomych. Nie sposób się tam poruszać za pomocą skrótów klawiszowych, a nawet jeśli wyjątkowo cierpliwemu użytkownikowi jakimś cudem uda się umieścić kursor myszy nad przyciskiem, polem do wypełnienia itp., to i tak usłyszy ciąg zupełnie niezrozumiałych i tym samym nieprzydatnych liter oraz cyfr. W dodatku pani z infolinii grzecznie, lecz stanowczo potwierdziła, że ten „cudowny” system stanie się już wkrótce jedynie słusznym. Oczywiście przyjęła uwagi o braku dostępności, dyskryminacji ze względu na niepełnosprawność itd. Tyle, że to nie ona pisze takie oprogramowanie. Nie podejmuje nawet decyzji związanej z jego powstaniem, a decydenci skutecznie unikają kontaktu z niezadowolonymi klientami, delegując nieprzyjemność odbierania telefonów na personel tzw. obsługi klienta.

Ponieważ nie każdy, kto znajdzie się w takiej lub podobnej sytuacji, może sobie pozwolić na rozwiązanie umowy i znalezienie bardziej dostępnego usługodawcy, postanowiłem napisać o możliwych sposobach obejścia takich problemów.

Jednym z nich jest korzystanie z mobilnej wersji bankowych stron internetowych. Często zdarza się, że bank posiada specjalną wersję swego serwisu przeznaczoną dla klientów używających przeglądarek internetowych na telefonach komórkowych, tabletach itp. Zwykle taka wersja strony zawiera znacznie mniej przycisków, pól edycyjnych, opcji, wśród których musimy się przemieszczać. Jeśli w pełnej wersji bankowości internetowej wszelkie dane niezbędne do wykonania przelewu podajemy na jednej lub dwóch stronach, to w serwisie mobilnym wykonanie takiego samego przelewu jest rozbite na sześć, a nawet osiem kroków. W każdym z nich podajemy kolejną, niewielką porcję informacji, np.: 1 wskazujemy rachunek źródłowy (czyli konto, z jakiego wykonujemy przelew), 2 wpisujemy rachunek docelowy (odbiorcy), ewentualnie wybieramy odbiorcę z listy, 3 podajemy nazwę odbiorcy - ew. sprawdzamy poprawność wyboru z poprzedniego kroku, 4 wpisujemy tytuł przelewu, 5 wpisujemy kwotę przelewu, 6 akceptujemy, ew. zmieniamy datę wykonania przelewu. Jeśli wszystko się zgadza, to pozostaje już tylko autoryzować dyspozycję. Na każdym etapie mamy przycisk „Wstecz”, który cofa nas do kroku poprzedniego oraz „Dalej”, który przenosi nas do następnego. W polach edycyjnych możemy wklejać skopiowany wcześniej numer konta czy faktury. W każdej chwili (do momentu autoryzacji) możemy także anulować całą operację.

To, co możemy wykonać za pomocą mobilnej wersji serwisu transakcyjnego, zależy oczywiście od samego banku. Zwykle możemy sprawdzić bieżący stan rachunków, zapoznać się z historią operacji, wykonać przelew, doładować telefon komórkowy, sprawdzić transakcje kartowe, zmienić PIN, zablokować kartę itp. Są banki, które w tej wersji serwisu oferują nawet usługi maklerskie, ubezpieczeniowe, obsługę funduszy inwestycyjnych, zakładanie lokat oraz rachunków oszczędnościowych i wiele innych.

Jeśli więc nasz bank oferuje serwis internetowy w wersji mobilnej, to możemy najpierw otworzyć stronę przeznaczoną do logowania na telefonie komórkowym. W polu adresu naszej mobilnej przeglądarki powinien znajdować się adres internetowy - może on wyglądać np. tak: https://m.nazwabanku.pl, lub https://nazwabanku.pl/mobile/.

Możemy zanotować sobie taki adres, a następnie wpisać go do przeglądarki na komputerze. Istnieje szansa, że obsługa banku za pomocą komputera stanie się wówczas szybsza i łatwiejsza.

Innym sposobem na kłopoty z bankowością internetową może okazać się używanie dedykowanej aplikacji. Ostatnio coraz więcej banków przywiązuje dużą wagę do bankowości mobilnej i w związku z tym oferuje swoim klientom aplikacje stworzone specjalnie do obsługi bankowych operacji z telefonu komórkowego, tabletu itp. Różnica między taką aplikacją, a mobilną wersją stron internetowych polega przede wszystkim na tym, że aplikację należy pobrać i zainstalować w pamięci komórki. Dzięki temu nie musimy pamiętać internetowego adresu naszego banku. Aplikacja w swej pracy pełniej wykorzystuje możliwości smartfona. Dzięki danym z wbudowanego w nasz telefon odbiornika GPS, możemy otrzymać wykaz najbliższych oddziałów banku, bankomatów, wpłatomatów itp. Nie musimy także zapisywać w kontaktach numeru telefonu do banku - zwykle połączenie można nawiązać za pomocą jednego z dostępnych w aplikacji przycisków. Dzięki wykorzystaniu wbudowanego aparatu fotograficznego zyskujemy dostęp do bardzo wygodnej funkcji, jaką jest przelew QR.

Co to takiego? Czasem zdarza się, że wystawcy rachunków (operatorzy telefoniczni, zakłady energetyczne, gazownie, TV kablowe itp.) na wystawianych nam fakturach umieszczają kod QR. Jest to niewielki kod graficzny w kształcie kwadratu. Korzystając z odpowiedniej opcji w mobilnej aplikacji bankowej; jedyne, co musimy zrobić, to skierować obiektyw aparatu w stronę faktury. Program sam odnajdzie kod na fakturze i na jego podstawie wypełni wszystkie pola przelewu. Nie trzeba więc wprowadzać długiego numeru konta, danych odbiorcy, numeru rachunku itp. Po sprawdzeniu danych pozostaje jedynie autoryzować dyspozycję. Opłacanie rachunków w ten sposób zajmuje dosłownie sekundy - nawet przy bezwzrokowej obsłudze telefonu.

Jeśli nasze urządzenie wspiera autoryzację biometryczną, to do aplikacji bankowej możemy się logować za pomocą odcisku palca, rozpoznanego kształtu twarzy lub wzoru tęczówki. Jest to znacznie łatwiejsze, niż wpisywanie numeru klienta i hasła.

Aplikacje takie mogą być także wyposażone w rozwiązania umożliwiające nam płacenie za zakupy oraz wypłatę gotówki z bankomatu bez użycia karty. Do takich transakcji są generowane odpowiednie kody. Są one wyświetlane w aplikacji i odczytywane głosem przez udźwiękowienie naszego urządzenia.

Oczywiście - podobnie jak w mobilnym serwisie transakcyjnym - możemy w aplikacji sprawdzić stan i historię konta, wykonać przelew, doładować telefon, sprawdzić operacje kartowe, zmienić PIN, zablokować utraconą kartę, zmienić limity transakcji, złożyć wniosek o pożyczkę, założyć lokatę, rachunek oszczędnościowy i wiele innych.

Przedstawione rozwiązania nie udostępniają być może wszystkich funkcjonalności, jakie mamy do dyspozycji w pełnej wersji internetowego serwisu transakcyjnego. Zapewniają jednak wykonywanie najczęstszych czynności związanych z posiadaniem konta bankowego. Jak często np. mamy potrzebę zmieniać dane o dowodzie tożsamości, adresie itp.?

Nawet jeśli nasz bank nie zmienia swoich stron na zupełnie niedostępne, warto się zastanowić nad używaniem serwisu mobilnego lub dedykowanej aplikacji.

Mnie zwłaszcza to drugie rozwiązanie sprawdza się na tyle, że codzienne operacje wykonuję szybko, łatwo i pewnie. A do pełnej wersji bankowego systemu zaglądam może raz na pół roku. Nawet, jeśli serwis jest dla mnie niedostępny, to w tych rzadkich sytuacjach mogę przecież skorzystać z pomocy zaufanej osoby widzącej.

&&

WhatsApp - ucho na świat

Autor: Tomasz Matczak
Źródło: publikacja własna

Od chwili, gdy rozwój techniki oddał w nasze ręce mówiące komputery i smartfony, możliwości komunikacji z innymi ludźmi stały się bardzo szerokie. Osoby niewidome mogą bez problemów korzystać z portali społecznościowych, forów internetowych, grup mailingowych czy innych form wymiany poglądów. Można w ten sposób nie tylko nawiązać nowe znajomości, ale także poszerzyć swoją wiedzę i skorzystać z doświadczeń bardziej zorientowanych użytkowników. Do niedawna najpopularniejsze były tematyczne grupy mailingowe, gdzie można było zadać pytanie wielu użytkownikom naraz. Obecnie swój rozkwit przeżywa inna forma komunikacji, a mianowicie grupy tematyczne oparte o internetowy komunikator głosowy o nazwie WhatsApp.

Każdy posiadacz smartfona może pobrać za darmo i zainstalować na swoim aparacie aplikację WhatsApp. Jest to komunikator umożliwiający nie tylko rozmowy głosowe przez Internet, ale także wysyłanie czegoś w rodzaju e-maila audio. Dodatkowym atutem tego rozwiązania jest tzw. Czat grupowy, a więc głosowy odpowiednik grupy mailingowej. Dzięki temu rozwiązaniu wysyłamy wiadomość do wielu użytkowników jednocześnie. W zależności od potrzeb możemy porozmawiać na różne tematy, gdyż grup na platformie WhatsApp jest bardzo wiele i każdy może tu znaleźć coś dla siebie. Dołączenie do takiej grupy jest niezwykle proste: wystarczy kliknąć udostępnione łącze lub skontaktować się z administratorem, który doda nasz numer telefonu do grupy. Od tej chwili możemy rozmawiać, zadawać pytania i wyrażać swoje poglądy w szerszym gronie.

Poniżej przedstawiam za stroną: www.opisujemy.pl, kilka grup tematycznych, w których zrzeszone są osoby niewidome i słabowidzące.

  1. Dźwiękoland - administrator Paweł Masarczyk.
    Jest to grupa zróżnicowana tematycznie, skupiająca osoby niewidome i słabowidzące. Omawiane w niej zagadnienia to m.in.: pytania oraz ciekawostki ze świata technologii zarówno wspomagających jak i ogólnie rozwijającego się nurtu, doświadczenia z zakresu samodzielnego życia osób z dysfunkcjami wzroku, wymiana nagraniami z ciekawych miejsc i wydarzeń, integracja między uczestnikami i możliwość poznania nowych osób, polecanie innych, bardziej tematycznie zorientowanych grup. Dźwiękoland to dobre miejsce, w którym można rozpocząć swoją przygodę z grupami w komunikatorze WhatsApp.
  2. Tyflostancja - administrator Rafał Łukacz.
    Grupa na której można porozmawiać na wszelkiego rodzaju tematy związane ze wsparciem osób niewidomych w życiu codziennym, np.: telefony, komputery oraz różnego rodzaju sprzęty i ich obsługa. Wymieniamy się wiedzą i pomagamy sobie wzajemnie. Po dołączeniu przedstaw się na grupie, by inni uczestnicy wiedzieli, kim jesteś.
  3. Antek - administrator Kamil Midzio.
    Kanał niewidomych użytkowników smartfonów z systemem Android. Miejsce pomocne i życzliwe. Jedynymi zasadami na grupie są tematyczność i brak osobistych ataków.
  4. DotWalker - administrator Kamil Midzio.
    Grupa polskiej społeczności aplikacji o tej samej nazwie służącej do nawigacji GPS, bazującej na systemie Android. Użytkownicy znajdą tutaj wszelką potrzebną pomoc oraz przydatne linki, wskazówki i triki pomagające okiełznać DotWalkera, czyniąc z niego niezastąpione narzędzie. Więcej na temat aplikacji dowiesz się ze strony www.dotwalker.pl.
  5. Pies przewodnik - administrator Kamil Midzio.
    Grupa zrzeszająca właścicieli psów przewodników. Dyskusje o karmach, szorkach, nawykach, szkoleniach itp.
  6. Historia - administrator Kamil Midzio.
    Grupa dla osób interesujących się historią, a w szczególności książkami o tematyce historycznej.

To oczywiście nie wszystkie grupy, utworzone przez niewidomych użytkowników. Komunikator WhatsApp jest świetnym miejscem do wymiany myśli, więc grup jest zdecydowanie więcej. W niedalekiej przyszłości na pewno ich liczba się zwiększy. Grupę może utworzyć każdy posiadacz komunikatora. Nie jest to szczególnie trudne. W każdej chwili można grupę opuścić bez żadnych konsekwencji. Autor niniejszego artykułu sam korzysta z tej formy komunikacji. Jej zaletami są prostota i szybka interakcja z użytkownikami. Każdy członek grupy wzbogaca ją o nowe doświadczenia, z których mogą korzystać pozostali użytkownicy. Zainteresowanych dołączeniem do którejś z wymienionych wyżej grup zapraszam na stronę: www.opisujemy.pl, gdzie w odpowiedniej zakładce znajdują się linki aktywujące członkostwo oraz adresy e-mail administratorów.

Życzę owocnego korzystania!

&&

Co w prawie piszczy

&&

Europa bez barier - zyskają wszyscy

Autor: Mateusz Różański
Źródło: www.niepelnosprawni.pl

80 milionów mieszkańców Unii Europejskiej to osoby z niepełnosprawnością. W 2030 roku będzie to 120 milionów. Z myślą o nich i o rosnącej grupie osób starszych powstaje Europejski Akt o Dostępności. Jego celem jest ujednolicenie przepisów dotyczących dostosowywania produktów i usług. Zadanie promowania tego aktu i angażowania w niego jak największej liczby przedstawicieli wszystkich środowisk wzięli na siebie europosłowie Marek Plura i Krzysztof Hetman.

Europejski Akt o Dostępności to dyrektywa, która ma obejmować zasady dostosowania m.in.: usług bankowych i bankomatów, komputerów i oprogramowania, telefonów, urządzeń telewizyjnych i usług audiowizualnych, handlu elektronicznego, a po części także transportu na terenie całej Unii Europejskiej. Celem tej dyrektywy ma być ujednolicenie standardów usług i produktów tak, by od Lubelszczyzny po Dolinę Tagu osoby z niepełnosprawnością mogły cieszyć się dostępnością. O korzyściach i wyzwaniach związanych z Aktem rozmawiano podczas konferencji „Europa bez barier” w Lublinie 9 czerwca 2017 r., którą można obejrzeć na platformie YouTube.com.

Leki i Captcha

- Chcemy, by wyznacznikiem naszej europejskiej cywilizacji, unijnego standardu i stylu życia stała się dostępność - streścił swój pogląd na temat Aktu o Dostępności europoseł Marek Plura. - Ta dyrektywa będzie skłaniała przedsiębiorców do tego, by brali pod uwagę potrzeby swoich klientów z różnymi ograniczeniami. Naszym zadaniem jest to, by prowadzić dialog między aktorami tego działania, ale też uświadamiać korzyści, jakie z wprowadzenia tego aktu uzyskają.

Europoseł wymienił dwa przykłady pokazujące, jak proste rozwiązanie lub jego brak może wpływać na jakość życia, np. osób niewidomych. Jednym z nich są napisy w alfabecie Braille’a na opakowaniach leków, co umożliwia samodzielne ich stosowanie osobom niewidomym. Inaczej musiałyby one prosić kogoś o pomoc, by zażyć odpowiednie leki. Rozwiązanie to jest w tej chwili standardem i stosują je wszystkie firmy farmaceutyczne. Niestety, prawie równie powszechne są rozwiązania utrudniające życie. Wszelkim zasadom dostępności cyfrowej przeczy np. mechanizm Captcha.

- To często spotykana np. przy robieniu zakupów przez Internet czy wypełnianiu formularzy informacja „wpisz kod z obrazka” - tłumaczył Marek Plura. - Tymczasem osobie niewidomej przez program czytający przekazywane jest wszystko to, co jest tekstem, oprócz właśnie tego, co umieszczono na obrazku.

Europoseł wskazał, że zapisy Aktu o Dostępności dotyczące usług cyfrowych usuną na zawsze tego typu problemy.

Wszyscy wygrywają

Zdaniem posła Plury Europejski Akt o Dostępności to przykład czegoś, co w krajach anglosaskich nazywa się „win-win strategy”, czyli działania przynoszące korzyści wszystkim zaangażowanym w nią stronom.

- Dla osób z niepełnosprawnością będzie to duży impuls do większej samodzielności, dbania o własne życie, natomiast przedsiębiorcy, tworząc dostępne usługi i produkty, zyskują dużą i ważną grupę klientów - zauważył europoseł.

Za przykład tego, jak dostępność może wpływać np. na atrakcyjność turystyczną danego miejsca, Marek Plura podał miasto, w którym odbywała się konferencja.

- Wczoraj z posłem Krzysztofem Hetmanem zrobiliśmy mały test i Lublin się spisał - przeszliśmy bez problemów i barier cały turystyczny szlak miasta. Tego typu dbałość przyciąga klienta - ja przyjeżdżam tu na romantyczny weekend z żoną - zapowiedział polityk Platformy Obywatelskiej.

Uniknąć rozmiękczenia przepisów

Jednak zanim Europejski Akt o Dostępności wejdzie w życie, trzeba poświęcić mu bardzo dużo pracy. W tej chwili trwają dyskusje w różnych komisjach Parlamentu Europejskiego, które nie zawsze osiągają efekty zbieżne z oczekiwanymi przez osoby z niepełnosprawnością.

- Komisja wspólnego rynku zaproponowała, by zamiast dość restrykcyjnych wskazań, zastosować w Akcie miękkie określenia typu: należy, powinno się, zachęcam - podkreślił Marek Plura. - My chcemy prawa, które da gwarancje postępu cywilizacyjnego. Jeśli propozycje komisji wspólnego rynku przejdą, to będziemy z posłem Hetmanem organizowali grupę 76 posłów, bo w takiej liczbie mamy możliwość składania poprawek.

Poseł Plura przypuszcza, że ostatecznie parlament zadecyduje o kształcie dyrektywy na lipcowym posiedzeniu.

Żeby peron w Nowym Tomyślu zrobili”

O tym, jak ważne to są przepisy dla zwykłych ludzi, mówił, bazując na własnych doświadczeniach, Rzecznik Praw Obywatelskich, dr Adam Bodnar.

- Ostatnio byłem w Zbąszyniu i tam wysłuchałem skarg na to, że peron w Nowym Tomyślu jest wciąż niedostosowany i trzeba dwa dni wcześniej zadzwonić, żeby ktoś otworzył specjalną furtkę i przeprowadził osobę z niepełnosprawnością na peron, by mogła ona skorzystać z pociągu - wskazał jeden z absurdów polskiej rzeczywistości dr Bodnar. - Mamy cały czas problem z dostosowaniem do potrzeb osób z niepełnosprawnościami budynków użyteczności publicznej, gabinetów lekarskich, zwłaszcza ginekologicznych i stomatologicznych, a także niewystarczająco dostępne strony dla osób z niepełnosprawnością wzroku i niepełnosprawnością intelektualną. Istnieje też obowiązek stosowania języka migowego w urzędach, natomiast gdzie pojadę, tam słyszę, że jest to fikcja i nawet jeśli jest usługa wideotłumacza, to nikt nie wie, jak uruchomić odpowiednie urządzenie.

Zdaniem dra Bodnara, brak spójnych przepisów i ich egzekwowania prowadzi do tego, że w Polsce wciąż musimy pracować nad powstaniem uniwersalnego prawa, odpowiadającego na potrzeby osób z niepełnosprawnością. Ale cały czas musimy walczyć też z barierami mentalnymi.

- Przypominam sobie dyskusję w Siemiatyczach, gdzie na spotkaniu z władzami miasta pojawili się wózkowicze - opowiadał Adam Bodnar. - Kiedy pojawiło się pytanie o dostosowanie krawężników, przedstawiciel rady miejskiej miał powiedzieć, że nie trzeba tego robić, bo w mieście są tylko trzy osoby na wózkach…

Jego zdaniem wprowadzenie w życie Europejskiego Aktu o Dostępności jest realizacją Konwencji ONZ o prawach osób niepełnosprawnych.

- Dla mnie nie ma wątpliwości, że wartością, która jest najważniejsza, jest ochrona praw osób z niepełnosprawnościami i ich włączanie - powiedział dr Bodnar.

Zysk dla przedsiębiorcy

Drugim, obok osób z niepełnosprawnością, odbiorcą aktu są przedsiębiorcy, którzy obawiają się, że może on stanowić źródło kolejnych obciążeń i obniżyć konkurencyjność ich firm. O ich obawach, ale przede wszystkim korzyściach płynących z aktu, również dyskutowano podczas konferencji.

- Oprócz barier, z jakimi mierzą się osoby z niepełnosprawnością każdego dnia, powodem wprowadzenia Aktu o Dostępności są kwestie ekonomiczne - zwróciła uwagę Sophia Lourenco, przedstawicielka Komisji Europejskiej, zajmująca się m.in. prawami osób z niepełnosprawnością. - Przepisy dotyczące dostępności w poszczególnych regionach czy krajach nie są takie same. Dlatego dostawcy usług, producenci i eksporterzy muszą adaptować swoje produkty i usługi do przepisów działających w danym miejscu. By zapobiec kolejnym barierom wynikającym z fragmentacji rynku, zdecydowaliśmy się zharmonizować wszystkie przepisy dotyczące dostępności, tak by firmy mogły świadczyć swoje usługi według tych samych standardów na terenie Unii Europejskiej.

Stanowisko biznesu w tej sprawie przedstawił Dariusz Jodłowski, prezes Zarządu Pracodawców Lubelszczyzny „Lewiatan”.

- Konfederacja „Lewiatan” stoi na stanowisku, że te regulacje muszą być czytelne tak, byśmy my, jako przedsiębiorcy, mogli je stosować - podkreślił. - Istnienie tych regulacji wręcz poprawia warunki konkurencyjności i transparentności naszego biznesu. Chcemy, by obowiązywały wszystkich na otwartym rynku, również tych, którzy sprowadzają produkty i usługi spoza Unii Europejskiej.

Dariusz Jodłowski podkreślił, że potrzebne są konsultacje dotyczące wprowadzania w życie Europejskiego Aktu o Dostępności, zwłaszcza jego mechanizmów kontrolnych.

Będą potrzebne nowe urzędy

W konferencji wzięła też udział Małgorzata Wenerska-Craps z Ministerstwa Rozwoju. Zapowiedziała, że jej resort podejmie wszelkie działania związane z pracami nad wprowadzeniem aktu w życie, ale wymagać to będzie dużej ilości pracy i wielu zmian w polskich przepisach.

- Musimy zmienić kilkanaście ustaw, żeby wyjść naprzeciw tym przepisom - tłumaczyła Małgorzata Wenerska-Craps. - Ten projekt wprowadza nas na przestrzenie nieznane. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie będzie mógł tych wszystkich zadań wykonać. Konieczne będzie oddelegowanie tych zadań do innych urzędów, ale też stworzenie nowych. Zwłaszcza, że w tej chwili nie ma systemu nadzoru rynku usług.

&&

Sport

&&

Piotr Żyła o skokach i…

Autor: Iwona Czarniak
Źródło: publikacja własna

Na spotkanie z Piotrem Żyłą jechałam pełna obaw, no bo, o co może zapytać sławnego skoczka taki laik jak ja. Obawa, żeby nie palnąć czegoś głupiego była tak silna, że wszystko, co wcześniej poukładałam sobie w głowie, gdzieś się ulotniło. Na spotkanie pojechali ze mną dwaj koledzy, z cieszyńskich warsztatów dziennikarskich, niewidomy Andrzej Koenig oraz niepełnosprawny ruchowo Adam Cieślar, którzy, jak się później okazało, też mieli tremę.

Pytania spisane wcześniej przeze mnie i Andrzeja zadawała skoczkowi organizatorka spotkania Katarzyna; i tu już na samym początku miłe zaskoczenie. Piotr odpowiadał zwrócony bezpośrednio w stronę osoby, od której dane pytanie pochodziło.

Oto kilka pytań i odpowiedzi udzielonych nam przez skoczka:

- Wisła to Twoje rodzinne miasto, czy jest na świecie takie miejsce gdzie przeprowadziłbyś się bez wahania?

Piotr Żyła - Raczej nie, dobrze mi się tu mieszka, ludzie są tu mili, przyjaźni i tu mam swoje miejsce. Ogólnie dużo podróżuję, dużo jest fajnych miejsc, ale lubię tu mieszkać.

- Wszyscy, którzy oglądają skoki wiedzą jak taki skok wygląda, ale jak opisałbyś taki skok osobom niewidomym od momentu, kiedy usiądziesz na belce z twojej perspektywy?

P. Ż. - Skoki dla mnie jak i większości zawodników to sport automatyczny. Trzeba najpierw zapiąć narty, mamy bardzo krótki czas reakcji, na sucho wytrenowany cały ruch, siada się na belce, ma się dwa, trzy punkty do koncentracji i po prostu jedzie. Nie ma czasu na zastanawianie, gdy się za dużo myśli o momencie wybicia, to skok zazwyczaj nie wychodzi. Najlepiej robić to automatycznie. Największa przyjemność jest z lotu, chce się lecieć jak najdalej, jak najdłużej, człowiek czuje się wtedy naprawdę wolny, nic innego się nie liczy.

- Kto Cię pierwszy raz zaprowadził na skocznię?

P. Ż. - Dziadek kibicował skoczkom, a my, jako mali chłopcy skakaliśmy na zrobionych przez siebie skoczniach. Do szkoły przyszedł trener Jan Szturc z pytaniem, kto chciałby spróbować swoich sił, więc się zgłosiłem i tak trwa to już dwadzieścia dwa lata, natomiast mojego syna zaprowadził mój kuzyn.

- Co poza skakaniem sprawia Ci najwięcej radości?

P. Ż. - Na pewno dzieci są moją największą radością, lubię też jazdę samochodem.

- Czy masz wpływ na wybór kombinezonu?

P. Ż. - Nie, nie mam. O doborze decyduje trener, od doboru kombinezonu jest specjalista. Kombinezon nie może być za duży, bo grozi to dyskwalifikacją.

- Jaką dietę musisz stosować, jako skoczek?

P. Ż. - Nie ma specjalnej diety, muszę odżywiać się regularnie w niewielkich ilościach.

- Za Tobą sezon marzeń. Jakie twoje marzenie czeka na spełnienie?

P. Ż. - Nie mam jakichś specjalnych marzeń, staram się stawiać sobie cele i dążyć do ich spełnienia.

Piotr powiedział nam również, że ceni sobie prywatność. Wiedząc o naszej niepełnosprawności starał się bardzo obrazowo opisywać elementy skoku oraz treningów.

Młody sympatyczny człowiek, pełen radości życia, któremu radość sprawia to, co robi, tak mogę po spotkaniu powiedzieć o niewątpliwej gwieździe skoków, Piotrze Żyle. Pomimo swoich osiągnięć skoczek nie zadziera nosa, rozmowa z nim była przyjemnością, trema okazała się niepotrzebna.

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

&&

Kiedy za mało jest łez

Autor: Wiktoria Marcinkowska
Źródło: www.zdrowie.wprost.pl

Nasze oczy każdego dnia są narażone na różne czynniki drażniące. Dlatego tak istotne jest, by odpowiednio o nie dbać i je nawilżać.

Dyskomfort, uczucie suchości i zmęczenia oraz inne dolegliwości oczu wywołuje światło słoneczne, czyli promienie UV, wiatr, zanieczyszczenia powietrza, klimatyzacja, zmniejszona częstotliwość mrugania np. w czasie pracy przy monitorze komputera. Efekt jest taki, że na problemy z oczami skarży się ponad 70 proc. Polaków. Nieustannie narażamy oczy na działanie niekorzystnych czynników. Dlatego powinniśmy się o nie szczególnie troszczyć.

Objawy zespołu suchego oka

Pieczenie i szybkie męczenie się oczu, zaczerwienienie, uczucie piasku pod powiekami i zamglone widzenie - te symptomy mogą być objawami zespołu suchego oka. Nasilają się one najczęściej pod koniec dnia w związku z długotrwałym wysiłkiem oczu lub ekspozycją na niekorzystne czynniki środowiska. Przyczyną tych dolegliwości jest zmniejszenie produkcji lub zburzenie struktury cienkiej warstwy pokrywającej powierzchnię oka, zwanej potocznie łzami, a profesjonalnie - filmem łzowym. Film łzowy ma trzy warstwy - wewnętrzną śluzową, środkową, składającą się głównie z wody oraz zewnętrzną lipidową. Warstwa śluzowa odpowiada za ścisłe przyleganie filmu łzowego do powierzchni oka. Warstwa wodna nawilża oko oraz zawiera różne substancje, które mają właściwości odżywcze i chroniące przed działaniem różnych szkodliwych czynników. Warstwa tłuszczowa zapobiega parowaniu warstwy wodnej. Zaburzenie składu łez powoduje naruszenie warstwy ochronnej oka.

Krople na pomoc

W badaniach przeprowadzonych w grudniu 2016 r. jedynie 29 proc. osób deklarowało, że w ciągu poprzedzających 12 miesięcy nie miało żadnych dolegliwości oczu. Oznacza to, że 71 proc. Polaków, czyli prawie 26 mln osób w wieku 15+, cierpi na takie dolegliwości. To najczęściej zmęczenie, łzawienie, pieczenie, swędzenie, szczypanie oraz zaczerwienienie oczu. Mimo że tak wielu Polaków się na nie skarży, zaledwie 32 proc. osób sięga po odpowiednie preparaty. Jak je wybrać? Kluczowe jest dopasowanie rodzaju kropli do stylu życia użytkownika i dolegliwości, z którymi się boryka. Do codziennej pielęgnacji oczu warto używać kropli na bazie składników pochodzenia roślinnego, np. zawierających rumianek i świetlik, które mają właściwości kojące i łagodzące podrażnienia oczu, czy zieloną herbatę o właściwościach ochronnych. Jeśli pojawia się zmęczenie i suchość oczu, uczucie piasku pod powiekami, można stosować krople nawilżające zawierające np. kwas hialuronowy. Powinny ich używać osoby narażone na działanie drażniących czynników środowiskowych (kurz, dym, klimatyzacja, kosmetyki) oraz te, które dużo czasu spędzają przed telewizorem, komputerem, a także dużo czytają. Skupienie wzroku na ekranie urządzenia elektronicznego powoduje, że zapominają oni o naturalnym odruchu mrugania, który zapewnia właściwe nawilżenie oka.

&&

Na początek rozgrzewka

Autor: Ryszard Dziewa
Źródło: publikacja własna

W tej publikacji pragnę podzielić się kilkoma ćwiczeniami, które staram się wykonywać przed przejściem do ćwiczeń bardziej intensywnych. Rozgrzewka taka sprawia, że późniejszy wysiłek nie powoduje żadnego bólu. Mniejsze jest też ryzyko kontuzji, ponieważ mięśnie są rozgrzane i rozciągnięte. Wykonywanie rozgrzewki przed każdym treningiem sprawia również, że jest on wydajniejszy i szybciej obserwujemy rezultaty. Najlepiej, gdy wstępne ćwiczenia trwają od 3 do 10 minut.

A oto przykładowe ćwiczenia:

  1. Podskoki z rozkrokiem i wymachem rąk (20-30 powtórzeń)
    Stojąc w pozycji wyprostowanej z rękoma swobodnie opuszczonymi po bokach, podskocz lekko do góry z jednoczesnym rozsunięciem nóg na boki (rozkrok). Podczas wykonywania rozkroku unieś ręce bokiem nad głowę tak, aby dłonie prawie dotknęły się. Następnie opuść ręce z powrotem do dołu i złącz stopy, jak w pozycji wyjściowej.

  2. Skrętoskłony (20-40 razy na każdą stronę)
    Stań w pozycji wyprostowanej z nogami rozstawionymi na szerokość barków i swobodnie opuszczonymi rękami. Ugnij lekko nogi w kolanach, sięgnij prawą ręką do stawu skokowego lewej stopy. Nie podskakuj ani nie podrzucaj nóg. Następnie, nie robiąc żadnej przerwy, wyprostuj się i sięgnij lewą ręką do stawu skokowego prawej stopy, po czym ponownie wyprostuj się. Powtarzaj ruch na obie strony.
  3. Pompki (10-15 powtórzeń)
    Połóż się na brzuchu, ze stopami podkurczonymi i dłońmi opartymi o podłogę na wysokości barków. Wypchnij się do góry za pomocą mięśni rąk i klatki piersiowej. Następnie powoli opuszczaj się, nie dotykając ciałem podłogi i powtarzaj ten ruch. W trakcie wykonywania ćwiczenia przez cały czas łokcie trzymaj skierowane na zewnątrz. Ciało powinno być wyprostowane i usztywnione.
  4. Skłony boczne tułowia (20-40 razy)
    Stań w pozycji wyprostowanej z lekkim rozkrokiem (stopy rozstawione nieco bardziej niż szerokość barków). Oprzyj lewą dłoń na lewym biodrze i unieś prawą rękę ponad głowę. Zegnij tułów w lewą stronę, nie pochylając się przy tym do przodu. Lewą dłoń lekko zsuń do dołu, opierając ją na lewej nodze. Wykonaj ten sam ruch na prawą stronę.

Po takiej rozgrzewce możemy przystąpić do intensywniejszego treningu.

Proponuję kilka ćwiczeń na rozciąganie mięśni:

  1. Usiądź na podłodze z nogami ugiętymi w kolanach i złączonymi stopami jak najbliżej pośladków. Wyprostuj plecy, dłonie oprzyj o kolana. W tej pozycji naciskaj dłońmi na kolana tak, aby maksymalnie zbliżyć je do podłogi.
  2. Usiądź na podłodze w rozkroku, prawą nogę ugnij w kolanie, lewą wyprostuj. W tej pozycji wykonaj głęboki skłon tułowia do wyprostowanej nogi. Kolano ugiętej nogi staraj się maksymalnie wciskać w podłogę. Wytrzymaj w tej pozycji 30 sekund. Zrób to samo drugą nogą.
  3. Usiądź w szerokim rozkroku, nogi wyprostowane. Wyprostuj maksymalnie plecy. Powoli przesuwaj dłonie do przodu, wykonując skłon tułowia w przód. W największym skłonie wytrzymaj 20-30 sekund. Powoli powróć do pozycji wyjściowej. Ćwiczenie powtórz 4 razy.
  4. Połóż się na plecach z nogami wyprostowanymi w kolanach. Prawą nogę unieś do pionu i chwyć ją dłońmi nie odrywając pleców od podłogi. Przyciągaj nogę w kierunku klatki piersiowej i zatrzymaj w najbardziej bolącym punkcie przez około 20 sekund. To samo ćwiczenie zrób drugą nogą.
  5. Połóż się na plecach z nogami wyprostowanymi w kolanach. Unieś do pionu prawą nogę i chwyć ją prawą dłonią za piętę. Powoli staraj się położyć nogę w prawo do boku i wytrzymaj w tej pozycji ok. 20 sek. rozciągając wszystkie mięśnie. Wróć do pozycji wyjściowej i to samo powtórz drugą nogą. Powtórz po 10 razy na każdą nogę.

W kolejnym odcinku zaproponuję Państwu ćwiczenia na piłce gimnastycznej.

&&

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

&&

Kuchnia po naszemu

Autor: N.G.
Źródło: publikacja własna

&&

Domowe ogórki kiszone

Składniki:

Zalewa:

Wykonanie:

Ogórki ustawiamy ciasno w słoikach, dodajemy chrzan, czosnek i koper. Tak przygotowane ogórki zalewamy zagotowaną zalewą (najlepiej wrząca). Słoiki szybko zakręcamy pozostawiając 3 cm wolnej przestrzeni pod zakrętką i odstawiamy do wystygnięcia. Po ok. 2 tygodniach można je zapasteryzować. Słoiki wstawiamy do garnka, zalewamy wodą do trzech czwartych wysokości, po 3 min. od zagotowania wystawiamy.

Do wlewania wrzątku do słoików używam lekkiej szklanki z uchem. W jednej ręce trzymam szklankę, a drugą delikatnie kontroluję wysokość płynu w słoiku. Pamiętajmy, że ogórki muszą być przykryte zalewą, w innym razie mogą się nie udać, a nasza praca pójdzie na marne.

&&

Ogórki konserwowe

Składniki:

Zalewa:

Uwaga: W jednym słoiku mieści się mniej więcej 40 dag ogórków.

Wykonanie:

Do słoika wkładamy: 3 plasterki marchewki, 1 plasterek cebuli, kawałeczek chrzanu, pół dużego lub 1 mały ząbek czosnku, listek laurowy, 2 ziarna ziela angielskie, kilka ziarenek pieprzu czarnego, koszyczek kopru i szczyptę gorczycy. Na to ustawiamy umyte ogórki, najlepiej małe, jednakowej wielkości. Ogórki zalewamy gorącą zalewą, pozostawiając 3 cm wolnej przestrzeni pod zakrętką. Pamiętajmy, że ogórki muszą być przykryte zalewą. Słoiki wstawiamy do garnka, wlewamy wody do trzech czwartych wysokości słoika i zagotowujemy maksymalnie 3 minuty. Wystawiamy do ostygnięcia i na drugi dzień chowamy w spiżarni.

Ten sam przepis na zalewę możemy wykorzystać do grzybów lub pieczarek. Grzyby wcześniej należy dobrze oczyścić i obgotować w lekko osolonej wodzie. Do obrania świeżych grzybów poprośmy zaprzyjaźnioną widzącą osobę.

&&

Szybka zapiekanka oszczędnej gospodyni

Kiedy zdarzy nam się ugotować za dużo makaronu, możemy zrobić pyszną zapiekankę makaronową.

Składniki:

Wykonanie:

Do wysmarowanego tłuszczem naczynia ceramicznego, wsypujemy makaron, na który układamy warstwę kiełbaski lub boczku wędzonego pokrojonego w średnią kostkę. Następnie wszystko posypujemy startym na tarce serem żółtym. Jeśli ktoś lubi pieczarki, można je pokroić w cienkie półplasterki i położyć pod ser. Całość wkładamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 15 min. w temperaturze 170 stopni C w piekarniku elektrycznym z termoobiegiem.

Do wystawiania gorących naczyń z piekarnika lub słoików z garnka, używam ściereczek kuchennych złożonych kilka razy. Osobiście nie mam wyczucia w rękawicy materiałowej czy sylikonowej.

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

„Co zmieniła w moim życiu znajomość czytania i pisania brajlem?”

Autor: Zofia Krzemkowska
Źródło: publikacja własna

„Ludwiku! Twój sześciopunkt odczarował zamknięty świat”. - fragment wiersza - „Zamknięty świat”, z tomu „Ślad niewidomego przyjaciela”, niedowidzącej Heleny Dobaczewskiej-Skonieczko.

Brajl potrzebny na całe życie

Wynalazek Louisa Braille’a z XIX wieku nie zestarzał się. Jest nadal aktualny i bardzo potrzebny niewidomym w różnym wieku, przy kształceniu się, a potem w dorosłym samodzielnym życiu. Nie możemy sobie nawet wyobrazić, że dziecko dobrze widzące nie posługuje się żadnym pismem. Dotyczy to tym bardziej niewidomych i słabowidzących. Powinni oni biegle opanować brajla jako praktyczną umiejętność nieodzowną w życiu każdego. Ona usprawnia palce, kształci dotyk tak bardzo potrzebny - nie tylko przy czytaniu brajlem, ćwiczy pamięć przez zapamiętywanie układu punktów w danej literze, kształtuje zainteresowania.

Popularyzacja brajla przez szkoły, ośrodki rehabilitacji, instruktorów tego pisma

Po zakończeniu II wojny światowej, uczyłam się przez rok w szkole masowej w Ostrowie Wlkp., gdzie właśnie mieszkałam. Informacja o tworzonej szkole dla niewidomych w Owińskach k. Poznania spowodowała, że przeniesiono mnie do niej w październiku 1946 r.

Rozłąka z mamą, wiejskie otoczenie, fakt, że należałam do najmłodszych dzieci były trudne do zaakceptowania. Tu po raz pierwszy zetknęłam się z nieznanym mi dotąd pismem brajla. Uczył nas go niewidomy Leon Gronek, profesor muzyki, już nieżyjący. Nie było to dla mnie łatwe. Wykuwałam nie te punkty, powstawała nie ta litera co trzeba. Trudności się piętrzyły, liczne klasy, brak pomocy i dodatkowych wyjaśnień. Tabliczki - chcąc je mieć na wakacje - trzeba było kupić, a rysik był do nich przywiązany sznurkiem, by go nie zgubić.

W 1947 r. dostałam na gwiazdkę prezent: oprawioną, pierwszą własną książeczkę do nabożeństwa, ręcznie przepisaną przez wujka, który w tym celu nauczył się brajla. Bardzo mnie on ucieszył. Jej czytanie świadczyło, że początkowe trudności pokonałam, że będzie już coraz lepiej i łatwiej. Nie przeczuwałam wówczas, że brajl stanie się dla mnie początkiem nowego, samodzielnego życia, umożliwi mi kształcenie się a potem satysfakcjonującą mnie pracę pedagogiczną i redakcyjną wśród nowo ociemniałych, dlatego tak wiele mu zawdzięczam.

W Owińskach przebywałam 2 lata. Tam przyjęłam I Komunię św. i Sakrament Bierzmowania.

W 1948 r. przeniosłam się do Bydgoszczy, by móc dochodzić do szkoły z rodzinnego domu. Szkoła - obecny Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy im. Louisa Braille’a, wznawiał swoją działalność po wojennej przerwie. Tu pod kierunkiem swoich nauczycieli, także niewidomych, pracowałam nad brajlem: doskonaleniem czytania i pisania. Nie było podręczników szkolnych. Trzeba było przepisywać na lekcje języka polskiego na maszynie potrzebne czytanki szkolne. Powstał zespół niewidomych pań znających brajla, zamieszkujących w schronisku dla niewidomych, które pod dyktando pisały brajlem potrzebne dla nas teksty.

Byłam wówczas uczennicą najwyższej w szkole klasy IV. Naszym wychowawcą był nieżyjący już Zygmunt Sawilski, który wykonywał wypukłe drewniane mapy - innych wówczas nie było. Teraz jest to już zabytek. Tu zapoznałam się z pierwszymi numerami „Światełka”. Redaktor Danuta Tomerska swój artykuł o brajlu zatytułowała: „Otworzył niewidomym drogę do wiedzy” - trafne ujęcie tematu. Ukazał się on właśnie w „Światełku”. Stałam się korespondentką tego pisma. Nadsyłałam w brajlu relacje z odbywanych wycieczek, przeczytanych książek, niektóre z nich się ukazywały na łamach pisma. Było to dla mnie miłym wyróżnieniem. Dostałam za to - w formie nagrody - szalik i czapkę.

Należałam do biedniejszych uczniów. Troje dzieci, brak ojca, który zginął na początku wojny, matka - sprzedawczyni sklepowa imała się różnych prac, by zapewnić rodzinie utrzymanie. Brak mieszkania, pokój przerobiony ze stajni z korytami końskimi, temperatura w której zamarzała przyniesiona kawa.

W bydgoskiej szkole poznałam pierwsze egzemplarze „Pochodni”. Niewidomy polonista Kazimierz Kurzewski - członek pierwszych władz PZN - prenumerował „Pochodnię” w brajlu. Przenosił sprawy związkowe na lekcje, wybierał z „Pochodni” artykuły, które głośno czytaliśmy, a potem o nich rozmawialiśmy. Nikt nie narzekał na przeładowany program szkolny. Były organizowane klasowe konkursy płynnego czytania brajlem wybranej strony tekstu, uprzednio przygotowane albo przepisywaliśmy 6 linii tekstu brajlowskiego, poprawność sprawdzał nauczyciel. Chodziło o pracę nad przyswojeniem i przestrzeganiem zasad ortografii.

Dużo zawdzięczam niewidomemu, nieżyjącemu profesorowi muzyki, pianiście Henrykowi Mikołajczakowi, który poświęcił mi bezinteresownie wiele godzin swojego czasu na indywidualne zajęcia. W przyszłości ja, ucząc, starałam się chętnym, zainteresowanym brajlem organizować również indywidualne zajęcia z tego przedmiotu. Jestem zwolenniczką indywidualnej pracy z uczącym się - jeden na jeden daje lepsze efekty, można wyeliminować pośpiech, robić przerwy, gdy obserwujemy dekoncentrację, uwzględnić potrzeby i możliwości uczących się. Prof. Mikołajczak nauczył mnie nut brajlowskich, organizował dyktanda nutowe dla uczniów. Gdy wypadałam w nich dobrze - chwalił, to mnie cieszyło. Nauczył rozumieć i lubić muzykę klasyczną. To pozostało we mnie do dziś. Nie szczędzę na to ani środków, ani starań o pozyskanie osoby towarzyszącej mi na koncertach. Utrzymywał ze mną wakacyjną korespondencję w brajlu. Nasz kontakt trwał do jego śmierci.

Gdy ze szkolnej biblioteki mogłam wypożyczyć na wakacje 4-tomową „Anielkę” Bolesława Prusa, cieszyłam się, że będę mogła samodzielnie przeczytać brajlem, a nie tylko słuchać tego, co czytała mi mama. W bydgoskiej szkole przebywałam 7 lat. Ukończyłam szkołę podstawową i zasadniczą zawodową w branży szczotkarskiej. „Wyszlifowałam” w niej swój brajl i nauczyłam się sporządzania brajlowskich notatek. Ta umiejętność okazała się szczególnie przydatna w liceum ogólnokształcącym dla pracujących w Bydgoszczy i na studiach uniwersyteckich w Poznaniu. Przed egzaminem w pokoju akademickim zbierała się grupa widzących, zaprzyjaźnionych ze mną studentów, by wysłuchać moich brajlowskich notatek z wykładów, bo niektórzy profesorowie przywiązywali szczególną wagę do przekazanych na wykładzie własnych słów.

Praca zawodowa z zastosowaniem pisma brajla

Dobre opanowanie pisma brajla, zwłaszcza jego charakter użytkowy zawdzięczam moim nauczycielom - głównie niewidomym. Sama przez 35 lat uczyłam tego przedmiotu w Ośrodku Rehabilitacji w Bydgoszczy z różnym efektem, nie zawsze pozytywnym. Zajęcia są w nim obowiązkowe, dotyczy to również nauczania brajla. Niektórzy niezainteresowani brajlem uważali je za zło konieczne, bo trzeba było na nich nie tylko siedzieć, ale wykonywać konkretne zadania, chociaż chciałam je maksymalnie uatrakcyjnić. Przynosiłam na zajęcia: leki podpisane brajlem, kalendarze, informatory, książki, bajki - wszystko w brajlu. Zapraszałam zaawansowanych brajlistów, by pokazać do czego można dojść, gdy pracuje się nad brajlem. Szkolenie trwało wówczas 10 miesięcy i można je było rozciągnąć w czasie. Przygotowywałam instruktorów brajla, chociaż stwierdzałam, że niektórzy przeceniają swoje możliwości, nie mają samokrytycyzmu wobec siebie. Zaobserwowałam też negatywne zjawiska, np. brak zainteresowania instruktorami brajla ze strony Okręgów i Kół PZN. Brak kontaktu z nimi, nie zapraszanie na spotkania z nowoociemniałymi, nie zlecanie im żadnych zadań, a mogliby odegrać ważną rolę w popularyzacji pisma brajla. Uczyłam: telefonistów, słuchaczy zaocznych studiów administracyjno-biurowych, wszędzie tam prace kontrolne np. w liceum masażu mogli pisać brajlem. Kartki z pytaniami też losowali wykonane w brajlu. Niektórzy wykazywali duże zaległości w zakresie znajomości ortografii. Codziennie przygotowywałam audycję zakładowego radiowęzła. Prowadziłam je również w Spółdzielni „Gryf”, gdy jeszcze istniała. Propagowałam przegląd prasy brajlowskiej, sama czytałam wybrane teksty z brajla po uprzednim ich przygotowaniu. Przez 37 lat redagowałam dwumiesięcznik „Głos Kobiety”, który przez cały okres istnienia ukazywał się również w brajlu, ale nie tylko. Czytelnicy przysyłali brajlowskie materiały, pisali swoje prace na ogłaszane konkursy. Każdy kto chciał korespondować w brajlu mógł to zrobić.

Uczestniczyłam w konkursach dobrego czytania brajlem. Uczyłam również brajla nauczycieli widzących uczących niewidome dzieci w klasach integracyjnych.

Zastosowane ułatwienia i techniki

W pracy redakcyjnej dużo zawdzięczam nieżyjącemu redaktorowi Józefowi Szczurkowi, który mnie tej pracy nauczył od podstaw, nie byłam do niej przygotowana. Zachęcił do pisania brajlem w zeszytach czarnodrukowych. To jest tańsze od papieru brajlowskiego i łatwiejsze do przechowywania, zwłaszcza wtedy, gdy z tych zeszytów korzystam tylko ja, a nie inni. Stosuję ten sposób do dziś, pisząc publiczne wystąpienia. Stosuję dawne skróty „laskowskie”. Przy pisaniu korzystam z metalowej tabliczki, którą zabieram z sobą, by zapisać to, co jest mi aktualnie potrzebne.

Krajowe Duszpasterstwo Niewidomych zaopatrzyło nas w modlitewniki. Z nich czerpię teksty do „Drogi krzyżowej”, którą w porozumieniu z duszpasterzem niewidomych prowadzę w okresie Wielkiego Postu.

W domu korzystam z takich udogodnień, jak: oznakowanie leków w brajlu, segregatory alfabetyczne do kartek z telefonami i adresami, kalendarz brajlowski, informator adresowy, „Pochodnia” brajlowska. Korzystam też z książek brajlowskich sprowadzanych z biblioteki, np. o Paryżu - w związku z organizacją przez PZN niezapomnianej dla mnie wycieczki do miejsc związanych z twórcą pisma dla niewidomych. Ostatnio wypożyczyłam z biblioteki 10-tomowy wybór Encyklopedii Osób zasłużonych dla niewidomych.

Reasumując - dobre opanowanie brajla - co nie odbyło się bez początkowych trudności, duża praca przygotowawcza przed publicznym czytaniem napisanego tekstu, życzliwa pomoc nauczycieli i redaktorów sprawiły, że pismo to zadecydowało o przebiegu całego mojego życia. Obecnie skupiam się na właściwym zagospodarowaniu wolnego czasu, też przy pomocy brajla. To pismo towarzyszy mi od dzieciństwa przez życie dorosłe, do starości.

&&

Pamięci Louisa Braille’a

Autor: Józef Wawroń - niewidomy poeta ze Świecia


Dziękujemy Ci drogi Louisie
Żeś świat otworzył przed nami
To Twój sześciopunkt sprawił, że człowiek ociemniały
Przestał być człowiekiem ciemnym
Teraz dostrzegamy dalekie horyzonty i miejsca odległe na kuli ziemskiej
I cały świat
Stanął otworem
Dla wszystkich niewidomych
To Twoje małe punkciki
Ukazały nam to co było niedostępne.

Teraz trudno nam zrozumieć, że przez tyle wieków
żyliśmy bez nich
Dziś wszyscy składamy Ci hołd
Tak dużo dla nas uczyniłeś
A to co było tak bliskie, lecz niewidoczne
Ty nam przez swój alfabet odkryłeś
I za to że otworzyłeś przed nami nauki drzwi
Do końca życia będziemy wdzięczni Ci

&&

Przygody z językiem

Autor: Hanna Pasterny
Źródło: fragment książki: „Moje podróże w ciemno”
Wydawnictwo Credo, Katowice, 2015

Podróżowanie jest znacznie łatwiejsze i przyjemniejsze, gdy potrafimy się porozumieć ze spotykanymi ludźmi. W przypadku niewidomych jest to tym ważniejsze, że nie dogadamy się na migi. Właśnie dlatego od niewidomych i słabowidzących wolontariuszy wyjeżdżających do Liège wymaga się co najmniej podstawowej znajomości francuskiego. Co prawda od osób udających się na Europejski Wolontariat nie powinno się oczekiwać znajomości języka kraju, do którego jadą, ale osoby niewidome są przecież w innej sytuacji. Nie korzystają z tradycyjnych map, nie odczytają ręcznie zapisanego numeru, nie ułatwi im odnalezienia właściwej drogi rysunek. A muszą jakoś dogadać się w sklepie, na ulicy, na dworcu czy na lotnisku. Uważam, iż osoba niewidoma nieznająca żadnego języka obcego nie jest w stanie samodzielnie wyjeżdżać za granicę, gdyż jest to zbyt ryzykowne. Niekoniecznie trzeba przy tym znać język kraju, do którego się jedzie, choć oczywiście tak jest najprościej.

Pierwszy kontakt z językiem angielskim miałam w laskowskim przedszkolu, gdzie mieliśmy regularne lekcje w formie zabawy. Kilka lat później zaczęły do nas przyjeżdżać wolontariuszki z Wielkiej Brytanii. Przychodziły do internatu bawić się z nami, uczyć piosenek, były też przedstawienia i wspólne wycieczki. Siostra Agata - jedna z naszych wychowawczyń - pilnowała, byśmy w ich obecności także między sobą rozmawiały po angielsku.

Buntowałyśmy się i uważałyśmy, że to jest sztuczne i głupie. Angielskiego uczyliśmy się też w szkole z polskimi nauczycielami.

Zaczynając naukę w liceum dla widzących, odkryłam, że wymagania siostry Agaty miały jednak sens. Okazało się, że mój poziom znajomości angielskiego jest znacznie wyższy niż poziom reszty klasy. Już na starcie wzmocniło to więc moją pozycję i ułatwiło integrację. W wielu sytuacjach potrzebowałam pomocy, np. na matematyce czy francuskim, którego dopiero zaczynałam się uczyć, ale w zamian pomagałam innym w angielskim.

Zamierzałam studiować anglistykę. Jednak półtora miesiąca przed maturą wzięłam udział w dyktandzie zorganizowanym przez sekcję francuską Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych w moim mieście. Przy tej okazji poznałam kilkoro sympatycznych wykładowców. Dyktando wygrałam i postanowiłam angielski zamienić na francuski - ojczysty język Ludwika Braille’a. Do wyboru mieliśmy lektorat z hiszpańskiego i włoskiego. Przez miesiąc ambitnie chodziłam na oba, ale nie dałam rady czasowo i wybrałam hiszpański. Niestety, nie mam okazji używać hiszpańskiego, więc sporo zapomniałam. Niewiele pamiętam też z łaciny i rosyjskiego, którego przez rok uczyłam się w szkole podstawowej. Szkoda, że nie mam czasu na lepsze poznanie języków, których kiedyś liznęłam.

Przed wyjazdem do kraju, którego językiem urzędowym nie jest francuski lub angielski, staram się nauczyć choć kilku zwrotów w miejscowym języku. Mogą się one przydać, gdy na przykład będę musiała zapytać o drogę, zniżkę, taksówkę, poprosić o pomoc. Nie mam czasu na szukanie zeskanowanych rozmówek i zdobywanie do nich nagrań. Zazwyczaj proszę więc o wsparcie osobę z danego kraju lub polskiego nauczyciela języka. Przed wyjazdem do Gruzji lekcji udzielił mi niewidomy nauczyciel angielskiego z Rosji. Wysłałam mu angielską listę zwrotów, nagrał mi je po rosyjsku, przysłał plik mp3, a ja fonetycznie zrobiłam notatki. Od dziecka sprawiało mi frajdę testowanie, czy dogadam się po angielsku. Zamieniałam więc kilka słów z zagranicznymi gośćmi, którzy odwiedzali nas w Laskach. Po ukończeniu piątej klasy poleciałyśmy grupą do Anglii na kurs językowy. W samolocie zagadnęłam siedzącego obok Greka. Miło się gawędziło, ale gdy przy wysiadaniu zaciął się mój pas, nie pomógł mi się wyplątać, lecz sobie poszedł. No cóż, faceci… Gdy kilka lat temu spotkałam Hiszpanów, próbowałam rozmawiać z nimi w ich języku i dopiero w sytuacji kryzysowej przeszłam na angielski. Początkowo nie umiałam sobie przypomnieć formy grzecznościowej, więc do wszystkich mówiłam na ty. Nie potrafiłam wytłumaczyć hiszpańskim nauczycielom, że nie wynikało to z braku szacunku, lecz z najzwyklejszego zapomnienia, ale się tym nie przejęłam. Ważne, by się nie bać mówić i być otwartym.

W trzeciej klasie liceum pojechałam na szkolną wymianę do Mazamet na południu Francji. W autokarze koleżanki wertowały słowniki. A ja? Przecież nie mogłam wziąć ze sobą jedenastu brajlowskich tomów! Chyba dopiero wtedy zaczęłam się bać, że nie dogadam się z moją francuską rodziną. Ale nie było tak źle! Owszem, bywały trudniejsze momenty, ale sobie poradziłam. Po powrocie do Polski korespondowałam z moją francuską koleżanką. Z czasem kontakt się urwał, lecz zachowałam jej numer telefonu. Gdy spotkałyśmy się po kilkunastu latach, nie mogłyśmy się nagadać.

Tuż po maturze poproszono mnie, bym pojechała z grupą niewidomych dziewcząt z niepełnosprawnością intelektualną do Portugalii. Był to trzytygodniowy wyjazd. Jechaliśmy przez Francję. Miałam być tłumaczką, bo nikt nie znał francuskiego. Początkowo się wahałam. Gdyby ktoś poważnie zachorował lub zdarzyła się jakaś inna kryzysowa sytuacja, chyba nie poradziłabym sobie językowo. Lecz ostatecznie doszłam do wniosku, że w razie potrzeby zadzwonimy do polskiej ambasady i nie ma sensu martwić się na zapas. To była słuszna decyzja.

Znajomość języków daje też możliwość zaoszczędzenia. Lubię się targować. W Betlejem Arkę Przymierza kupiłam za jedną czwartą ceny wyjściowej, a w Jerozolimie wielbłąda dla chrześniaka za pięć dolarów (cena wyjściowa - trzydzieści pięć!). Oczywiście znajomość języka obcego jest nieodzowna także podczas podróży, zwłaszcza w sytuacjach podbramkowych. Gdy Polska została członkiem Unii Europejskiej, wszędzie trąbiono, że zamiast paszportów można podróżować z dowodem osobistym. Gdy wybierałam się do Paryża, wzięłam paszport, a moja koleżanka dowód. W Pyrzowicach wszystko poszło łatwo, lecz w Paryżu na widok starego, książeczkowego dowodu urzędnik zrobił wielkie oczy. Na dodatek datę wydania dokumentu uznał za datę jego ważności i stwierdził, że dowód jest nieważny. W końcu udało mi się wyjaśnić, że koleżanka chciała wymienić dowód, ale w Polsce robi się to chronologicznie, poczynając od najstarszych obywateli. Nie wiem, czy uwierzył, ale łyknął tę ściemę i nas puścił. Do Polski wracałyśmy autobusem Eurolines, więc nie było problemu. Niestety, nie udało się mi później ustalić, czy na stare dowody rzeczywiście nie można było wyjeżdżać za granicę, czy Zachód kwestionował je, dlatego że ich nie znał.

Nie rozumiem ludzi, którzy mieszkają za granicą, lecz nie mają potrzeby nauczenia się języka kraju, w którym przyszło im żyć. Kilka lat temu ponad dwa miesiące mieszkałam w brytyjskim pensjonacie w Niemczech. Plan zajęć nie przewidywał lekcji niemieckiego, lecz o nie poprosiłam, mimo że niezbyt podoba się mi jego brzmienie. Żałowałam, że nie było czasu i mogłam uczestniczyć w zajęciach tylko dwa czy trzy razy. Jeśli kiedyś przyjdzie mi mieszkać poza Polską, postaram się jak najlepiej poznać język ludzi, wśród których będę się obracać.

Niestety nie zawsze wiadomo, jaki to język. Na przykład Liège jest położone we francuskojęzycznej części Belgii, ale mieszkałam tam w dzielnicy imigrantów. Kiedyś zgubiłam się w drodze do pracy. Szukałam numeru siedemdziesiąt. Zapytałam o niego napotkanego mężczyznę. Przy każdym budynku informował mnie, że „to jest numer jeden”. W tej sytuacji znacznie bardziej przydałaby się mi znajomość tureckiego. Co prawda jedno z moich zadań polegało na uczeniu Turczynek francuskiego, lecz sama poznałam zaledwie kilka tureckich słów. Pewnego dnia dołączyła do grupy nowa kobieta, więc wszystkie się przedstawiłyśmy. Przy tej okazji dowiedziałam się, że jedna z kursantek jest zaręczona. Zapytałam ją o imię narzeczonego. Nie odpowiedziała. Sądziłam, że nie zrozumiała pytania, więc sformułowałam je inaczej, ale nadal milczała. Inna kobieta wyjaśniła mi, że w niektórych regionach Turcji istnieje przesąd, że imię narzeczonego może znać tylko najbliższa rodzina. Wyjawienie go komuś innemu przyniosłoby nieszczęście.

Dziwi mnie również, że niektórzy Polacy mieszkający za granicą nie uczą swoich dzieci polskiego. Przecież każdy język to inwestycja na przyszłość. Nie jest też dobrze, gdy dziecko nie potrafi się dogadać z rodziną mieszkającą w Polsce. Natomiast szpanowanie i udawanie, że po krótkim pobycie za granicą zapomniało się ojczystego języka, jest dla mnie niezrozumiałe. Taka postawa wywołuje u mnie uśmiech politowania i chęć popukania się w czoło.

Podczas wspomnianej wymiany zwiedzaliśmy Carcassonne. Oprowadzała nas dziewczyna, która do Francji wyjechała kilka miesięcy wcześniej. Nie umiała się wysłowić i ciągle się usprawiedliwiała, że nie pamięta polskich zwrotów. W końcu nasza nauczycielka ze słodyczą w głosie i zapewne promiennym uśmiechem oznajmiła, że nie spodziewaliśmy się polskiej przewodniczki. Rozumiemy francuski, a ponieważ nie chcemy jej sprawiać kłopotu, niech mówi po francusku. W tym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dziewczyna przypomniała sobie język polski, ale moja klasa już do końca się z niej podśmiewała, być może słusznie przypuszczając, że przewodniczka nie zaryzykowała, bo francuski znała gorzej od nas.

Mimo, że po angielsku i francusku mówię dość dobrze i zazwyczaj nie mam trudności z dogadaniem się, liczby istnieją dla mnie tylko po polsku. Na przykład, gdy ktoś podaje mi numer telefonu, by go zapisać, najpierw muszę go przetłumaczyć w głowie na polski, bo inaczej nie rozumiem. Zapamiętuję go także po polsku. Czasem proszę rozmówcę, by numer dyktował mi cyfra po cyfrze, bo wtedy zapiszę go bezbłędnie. Kiedyś złapałam się na tym, że notując numer dyktowany liczbami, nie powtarzałam go po francusku, lecz po polsku. Osoba po drugiej stronie była bardzo zaskoczona. Dopiero gdy zapisałam wszystkie cyfry dyktowanego numeru, byłam w stanie przeczytać go w całości po francusku, by się upewnić, czy nie popełniłam błędu.

Gdy jestem za granicą lub mam kontakt z obcokrajowcami w Polsce, zawsze proszę, by poprawiali moje błędy. Nie zbija mnie to z tropu, a dzięki temu uczę się i doskonalę znajomość języka. Nie rozumiem ludzi, którzy się obrażają, gdy ktoś ich poprawia, frustruje ich to i traktują to jak zniewagę. Skoro wydajemy pieniądze na kursy czy korepetycje, dlaczego nie skorzystać z darmowych okazji? Z korygowaniem moich błędów zwykle nie mają problemu zagraniczni nauczyciele, natomiast niektórym osobom spoza tej branży początkowo jest niezręcznie. Jeśli tak się zdarza, swoją prośbę powtarzam nawet kilkakrotnie. Z czasem poprawianie zaczyna wchodzić im w krew.

Dwukrotnie pojechałam do Francji jako tłumaczka z grupą terapeutów pracujących z osobami niepełnosprawnymi. Na oficjalnym spotkaniu z konsulem i VIP-ami z różnych instytucji w pewnym momencie trochę się zamotałam i przetłumaczyłam jakąś wypowiedź nie do końca tak, jak bym chciała. Jeden z Francuzów pomógł mi się wyplątać, za co serdecznie mu podziękowałam. Innym razem dyrektor dużego francuskiego przedsiębiorstwa powiedział, że zamierza rozszerzyć produkcję o coś, czego nie zrozumiałam. Dopytałam i wyjaśnił, że to coś np. pomaga rosnąć marchewce. Tłumacząc jego wypowiedź, powiedziałam, że chyba chodzi o nawozy sztuczne, ale nie mam pewności. Niestety, nikt z audytorium nie mógł mi pomóc i dopiero w domu sprawdziłam w słowniku, że chodziło o szklarnie.

Gdy więc na konferencji w Polsce zorientowałam się, że tłumaczka francuskiego ma problemy terminologiczne, postanowiłam jej przyjść z pomocą, zwłaszcza że siedziałam z przodu. Zirytowało ją to, a mnie bardzo zaskoczyło. Od tej pory w podobnych sytuacjach zazwyczaj gryzę się w język, ale gdy na pewnym szkoleniu facet przekładający wykłady australijskiej trenerki zaczął wygadywać totalne bzdury, nie wytrzymałam i się wtrąciłam. Prawie nikt w grupie nie znał angielskiego, więc uczestnicy nie byli w stanie zweryfikować tłumaczenia. Nie wiem, jak to odebrał. Nie było entuzjazmu, ale też nikt mi nie doniósł, że chciał zabić mnie wzrokiem. W każdym razie podczas przerwy nie usłyszałam żadnych wyrzutów.

Jeszcze bardziej zaskoczyło mnie zachowanie pewnej kobiety na uroczystej kolacji z udziałem zagranicznych gości. Kilka razy próbowałam do niej zagadać, ale tylko raz coś odburknęła, a zazwyczaj mnie ignorowała. Większość czasu przegadałam więc z sąsiadką z Francji. Później dowiedziałam się, że zanim się pojawiłam, niekomunikatywna Polka była bardzo rozmowna, nawet trochę mówiła po francusku, ale gdy usłyszała, że mówię lepiej od niej, przestała się odzywać i z niechęcią obserwowała mnie spod oka. Mnie byłoby szkoda czasu i energii na takie dąsy. Wielokrotnie bywałam w towarzystwie, gdzie inni mówili po francusku czy angielsku znacznie lepiej ode mnie. Przez myśl mi nie przeszło, by się na nich obrażać, zamilknąć i na własne życzenie zepsuć sobie wieczór. Przecież jeśli nawet powiem coś źle, to uczymy się na błędach, a przy okazji można się pośmiać. Gdy na kolacji w Belgii moja rumuńska współlokatorka zamiast o serwetkę poprosiła o podpaskę (dosłowne tłumaczenie z francuskiego „serwetka higieniczna”), o mało nie udławiłam się piciem. Ona też podeszła do tego z humorem. Ciekawy lingwistycznie był też dla mnie udział w kłótni małżeńskiej Francuzów. Miała ona miejsce w samochodzie, więc nie mogłam wyjść. Początkowo było mi bardzo niezręcznie. Nie miałam ochoty dłużej tego słuchać, ale sytuacja była na tyle napięta, że wolałam się powstrzymać od komentarzy. Zapytałam ich więc o kilka wyrażeń, których użyli. Rozładowało to atmosferę, a przy okazji nauczyłam się kilku wulgaryzmów.

Mówiłam już, że chciałabym ponownie pojechać do USA. Trochę się jednak martwię, czy następnym razem zostanę tam wpuszczona. Co prawda moja wiza turystyczna jest ważna przez dziesięć lat, ale koledzy z pracy zagrozili, że wdrożą procedury, by mi ją odebrano, bo robię Polsce czarny PR.

Chodzi o to, że będąc w Stanach, wmówiłam dyrektorowi jednej z organizacji, iż w naszym kraju nie ma toalet. Czekaliśmy na kogoś, kto był w restroomie. Wydało się mi dziwne, że o dziesiątej rano ktoś, kto dopiero co przyszedł do pracy, poszedł się relakować.

Macie restroom? - zapytałam zaskoczona.

Oczywiście! - odparł dyrektor. - A wy nie?

Skąd. Może w dużych, bogatych firmach albo tam, gdzie zatrudniają wielu niepełnosprawnych.

Pokój, w którym można się położyć i wyciszyć, widziałam kiedyś w zakładzie, w którym pracują głównie osoby z zaburzeniami psychicznymi i upośledzeniem umysłowym, ale nie zagłębiałam się w te szczegóły. Nastała cisza. Ewidentnie coś było nie tak. Czy tak trudno mu zrozumieć, że w Polsce podczas pracy nie ucinamy sobie drzemki?

To co masz w pracy?

W jego głosie słyszałam niedowierzanie i niepewność.

Biuro, salkę konferencyjną, kuchnię i toaletę.

Na szczęście wymieniłam toaletę. Okazało się, że restroom to nie pokój do odpoczynku, ale właśnie toaleta! Pękaliśmy ze śmiechu. Dobrze, że nie zdążył rozpowiedzieć, że wszyscy Polacy chodzą w krzaki, a mnie przeszkolić z korzystania z restroomu.

Podczas zagranicznych wojaży było znacznie więcej śmiesznych sytuacji wynikających z językowych nieporozumień. W czasie pobytu w Szwarcwaldzie niewielką grupką wyruszyliśmy autobusem na podbój okolicy. W pewnym momencie autobus się zatrzymał, a kierowca oznajmił: „Lawine”. Wysiedliśmy, bo uznaliśmy, że z powodu zagrożenia lawinowego autobus nie pojedzie dalej. Następnego dnia okazało się, że był to przystanek przy pubie o nazwie Lawine. Zdarzyło mi się również pomylić uczestników szkolenia z pociągiem (ang. trainees, train). Mejl organizatora przeczytałam w pośpiechu, syntezator mowy zniekształcił wymowę, resztę sobie dorobiłam i odpisałam kompletnie bez sensu.

Raz w pociągu Marion zasnęła, a jej głowa opadła na moje ramię. Gdy zdrętwiała mi ręka i chciałam ją rozprostować, objęłam ją. Przyszedł konduktor. Miał silny szkocki akcent. Z jego wypowiedzi zrozumiałam tylko słowo „ręka” oraz pytającą intonację. Resztę dopowiedziałam sobie sama i wyszło mi: „Czy mogłaby pani zdjąć rękę i usiąść normalnie?”. Zdziwiło mnie to. Moja ręka nie zwisała w przejściu, więc nikomu nie przeszkadzała. Uważałam również, że taka pozycja nie jest niestosowna. Mimo to grzecznie położyłam ręce na kolanach. Musiałam jednak mieć dość głupią minę, bo konduktor powtórzył pytanie, powoli i wyraźnie: „Do you need a hand?” (czy potrzebujesz ręki) i coś jeszcze, czego znów nie zrozumiałam. Widział moją białą laskę, więc domyśliłam się, że pyta, czy będę potrzebować pomocy przy wysiadaniu. Marion potwierdziła moją interpretację. Pewnie nie do końca się rozbudziła i dlatego początkowo też pomyślała, że konduktor czepia się mojej ręki. Bardzo mnie ta sytuacja rozśmieszyła: Marion nie zrozumiała konduktora, mimo że angielski jest jej językiem ojczystym.

Innym razem w Liège poczęstowałam gości sucharami. Zjedli bez komentarza. Zdziwiłam się dopiero wtedy, gdy sama ich spróbowałam. Okazało się, że co prawda w całym francuskojęzycznym świecie ciastka to biscuits, ale Liège jest wyjątkiem. Tam to słowo oznacza suchary. Zakupy robiłam z tubylcem, więc skoro chciałam biscuits, wrzucił mi do koszyka suchary. Odkryłam też, że Belgowie inaczej nazywają bułki, a francuska bułka to dla nich „mały chleb”.

Kiedy indziej, również w Belgii, wybrałam się ze znajomymi na wycieczkę w góry. Nigdzie nie było toalety, więc powiedziałam, że muszę iść w krzaki.

Ze mną, czy z Julienem? - zapytała skonsternowana kobieta.

Zdecydowanie wolę z tobą.

Znów coś nie grało. Powiedziałam więc, że jeśli tutaj jest nie wiele drzew i krzaków, mogę jeszcze zaczekać. Oni natomiast zapytali, czy rozumiem zwrot „pójść w krzaki”. Okazało się, że w języku francuskim jest to zaproszenie do uprawiania seksu. Prawie uwiodłam więc żonę Juliena i rozbiłam jego małżeństwo!

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Dobrosław Leon Spychalski - nota biograficzna

Żył w latach 1927-2013. Podczas okupacji należał do harcerskich „Szarych Szeregów”, przyjmując pseudonim Staszek. Uczestnik Powstania Warszawskiego, walczący w zgrupowaniu majora Bartkiewicza (pluton 101). Ciężko ranny - całkowicie utracił wzrok. Za udział w zbrojnej walce podziemnej był odznaczony przez emigracyjny polski rząd w Londynie - Krzyżem Armii Krajowej.

Po ukończeniu studiów socjologicznych związany ze środowiskiem niewidomych, działacz PZN i Związku Ociemniałych Żołnierzy, przewodniczący Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych w latach 1969-1976. Kierując przez prawie 40 lat Biblioteką Centralną PZN, położył ogromne zasługi dla rozwoju kultury i upowszechnienia czytelnictwa, w środowisku osób niewidomych.

Za działalność społeczną i zawodową został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.


Wspomnienia z Powstania Warszawskiego

(fragment)
Autor: Dobrosław Spychalski

Pluton nasz był słabo uzbrojony. Mieliśmy dwa pistolety maszynowe, jeden karabin i 6-7 pistoletów o kalibrze 5-9 mm. Przypominam sobie, że jeden ze starszych kolegów, Jurek, został skierowany z pistoletem maszynowym w gruzy na ul. Świętokrzyską, aby osłaniać atak na pocztę główną. Wieczorem tego dnia jak pamiętam siąpił deszcz. Z częścią naszego plutonu, na czele z dowódcą - podchorążym Lubiczem skierowani zostaliśmy do budynku na ul. Kredytowej 9, który miał 6 pięter, a więc należał do bardzo wysokich w Warszawie. Dopiero po wojnie dowiedziałem się, że osłanialiśmy tam pierwszą radiostację powstańczą pod nazwą Rafał prowadzoną przez Moczarskiego. Dostaliśmy tam wszyscy jednakowe czarne kurtki szyte z bardzo lichego materiału.

Drugiego dnia rano nadszedł rozkaz, aby przełożyć opaski z lewego ramienia na prawy. Kolega z plutonu 116 z naszej kompanii poprosił mojego kolegę „Zośkę” (Jerzego Cieślaka) o przełożenie opaski na drugie ramię. W tym momencie wypadł mu z kieszeni na ziemię granat własnej produkcji (filipinka) i eksplodował. Koledze z plutonu 116 urwał on podobno kawałek stopy, a koledze z mojego plutonu poszarpał łydki i początkowo lekarze chcieli mu amputować nogi. Było wówczas rannych ogółem ok. 7 osób. Im kto stał dalej, tym był ranny wyżej, a rany jego były lżejsze. Ja byłem wówczas na pierwszym piętrze i zostałem wysłany do zmiatania krwi i zasypywania śladów piaskiem.

Nasz pluton (101) był jedynym plutonem harcerskim w całym zgrupowaniu majora Bartkiewicza (Zawadzki). Pamiętam dobrze jak wyglądały nasze opaski. Oczywiście były one biało-czerwone, a na nich była czarna pieczęć. Po środku był orzeł, a po jego obu bokach dwie duże litery WP (Wojsko Polskie). Pod spodem zamieszczony był numer plutonu.

Na początku Powstania bolało mnie bardzo gardło, ale łykałem aspiryny i stale ssałem cukier w kostkach. Ból mi wkrótce przeszedł. W pierwszych dniach obowiązki nasze polegały głównie na obserwowaniu przedpola oraz patrolowaniu sąsiednich domów - do ul. Królewskiej. Ponadto dyżurowaliśmy kolejno w bramie, która była częściowo zabarykadowana samochodem niemieckim i płytami chodnikowymi. Prawdopodobnie 2 sierpnia od strony ul. Marszałkowskiej pojawił się czołg niemiecki, który oddał dwa strzały - ale nie do nas, lecz do budynku na placu Dąbrowskiego od strony Królewskiej. Przypominam sobie jak w tym czasie do naszego dowódcy plutonu, Lubicza, zgłosił się jakiś starszy mężczyzna z prośbą o włączenie go do oddziału. Zrobił się on wówczas zupełnie czerwony, bo przecież rozmawiał z młodym chłopakiem. Lubicz odesłał go do sztabu.

Trzeciego dnia po południu zaczęły nasz budynek ostrzeliwać myśliwce niemieckie. Następnego dnia rano położyłem się na chwilę na tapczanie i usłyszałem warkot samolotu. Sądząc, że jest to myśliwiec uskoczyłem za mur przy oknie. Okazało się, że był to bombowiec, który zrzucił niewielką bombę. Trafiła ona z boku w trzecie piętro i przebiła tylko jedną kondygnację. W pokoju zrobiło się jednak prawie zupełnie ciemno od pyłu ceglanego, a przed oknem leciała lawina gruzów. Ściany trzęsły się tak, że zastanawiałem się czy wytrzymają. Przy następnych nalotach tego i następnego dnia rzucane były większe bomby, ale o ile dobrze pamiętam, to trafiły one nie bezpośrednio w nasz dom, ale obok.

W schronie znajdującym się w piwnicy było wówczas rannych wiele osób cywilnych. Kilku kolegów z naszego plutonu na czele z druhem Mietkiem zostali wysłani gdzieś do gaszenia pożarów. Mnie wraz z kolegami wysłano wówczas na czwarte piętro w celu gaszenia pożaru. Paliło się siano na antresoli w jakimś mieszkaniu. Widziałem wówczas pilotów niemieckich, którzy latali tak nisko jak niekiedy w 1939 r.

Czwartego dnia otrzymałem od naszego plutonowego na stałe pistolet Vis wraz z kaburą. Z łazienki, w której znajdowały się jakieś spodnie zabrałem pasek, aby móc umocować pistolet. Tego samego dnia pomyślałem sobie, że jest niedobrze i niewiadomo jak się to skończy. Bombardują nas bezkarnie, a zza Wisły jest cisza. Nie ośmieliłem się jednak zwierzyć nikomu z tymi myślami, aby nie być posądzony o sianie defetyzmu.

Piątego sierpnia około południa zostaliśmy skierowani do gmachu PKO na ul. Świętokrzyskiej. Pamiętam jak dziwne wrażenie sprawiły na mnie wyludnione ulice pokryte szkłem. W podziemiach PKO przebywaliśmy bardzo krótko i szóstka składająca się między innymi z chłopców z naszego plutonu została skierowana po chleb do piekarni na ulicy Siennej. W znacznym stopniu przechodziliśmy wtedy poprzebijanymi piwnicami.

Chleb otrzymaliśmy w papierowych workach. Cała trudność polegała na przeskoczeniu ul. Marszałkowskiej, która była pod ostrzałem. Każdy z naszego plutonu otrzymał wówczas po pół bochenka chleba.

Następnie zostaliśmy wysłani na ul. Jasną i po pewnym czasie powiadomiono nas, że w gruzach zbombardowanej naprzeciwko fabryczce słychać jęki. Nasz kolega Stefan próbował przy pomocy pistoletu maszynowego skłonić młodych mężczyzn do przyjścia nam z pomocą. Uczepiły się ich jednak młode żony i nie puściły. Od mojego kolegi słyszałem po wojnie, że w jakimś czasopiśmie powstańczym nasza interwencja została opisana jako niewłaściwa. Myśmy wtedy poszli sami i z góry wydobyliśmy z gruzów zasypanego całkowicie mężczyznę. Było to o tyle niebezpieczne, że nad nim zwisały na szynach kawałki muru. Mówił on nam, że obok została zasypana jego żona wraz z córką. Nie było jednak nic słychać i nie było możliwości dostania się do nich.

Wieczorem tego dnia byliśmy spowiadani przez jakiegoś księdza na klatce schodowej. Ja poszedłem ostatni, gdyż spowiadałem się z kradzieży paska do pistoletu. Następnie zostaliśmy skierowani do gmachu Arbeitsamtu na ul. Kredytowej 1. Pamiętam, że myłem się tam w pokoju narożnym wraz z kol. Tadeuszem. Znajdował się tam punkt sanitarny. W nocy, wraz z kol. Adamem zostałem skierowany na front budynku, aby obserwować przedpole od strony Niemców. Zostały wtedy podpalone papiery na pierwszym piętrze - przez pocisk oświetlający. Pożar rozgorzał na dobre, ale na szczęście udało się uruchomić pompę przeciwpożarową i ugasić pożar.

Rano, w niedzielę, od owego księdza otrzymaliśmy komunię świętą. Na nasz posterunek od placu Małachowskiego byliśmy kierowani na zmianę po dwie godziny. Ja wraz z kol. Adamem Pośpiechem zostałem skierowany od godz. 15 do 17. Po dłuższym czasie Adam poprosił mnie, abym wziął od niego karabin, ponieważ ciąży on mu nadmiernie, i w zamian oddał mu pistolet maszynowy. Pod koniec naszego pobytu zauważyłem jakiegoś mężczyznę, który wyraźnie przekradał się przez gruzy przylegające do budynku przy Kredytowej 3. Zatrzymałem go i kazałem zbliżyć się do siebie. Zaczął się tłumaczyć, że jest woźnym i uruchomił pompę. Nieopatrznie odsłoniłem wówczas głowę i wyborowy strzelec zranił mnie strzelając z gmachu Zachęty z karabinu. Kula weszła prawym okiem, przeszła pod nosem i wyszła lewym okiem. Zalałem się krwią, ale nie straciłem przytomności. Zaniesiony zostałem do polowego szpitala na pierwszym piętrze w podziemiach PKO, pod kierownictwem ówczesnego docenta Zaorskiego. Lekarzom musiałem tłumaczyć długo, ponieważ nie mogli zrozumieć w jaki sposób zostałem ranny.

Po Powstaniu słyszałem od mojej rodziny, że moja Matka w tym czasie (udało się to dokładnie ustalić) usłyszała mój głos w czasie schodzenia do piwnicy.

Wydaje mi się, że tę część Powstania opisałem w miarę dokładnie, ale był to okres, gdy jeszcze widziałem. Spało się wówczas po dwie godziny dziennie i prawdopodobnie z uwagi na ogromne napięcie nerwowe, niemal nie pamiętam, czy w tym czasie jadłem i chodziłem do toalety.

W szpitalu zostałem prześwietlony i założono mi opatrunek, a następnie przebywałem na jakiejś sali. Na innej sali był mój kolega „Zośka” Jerzy Cieślak, który został ranny 2 sierpnia. Przypominam sobie, że na jego sali jakiś jeniec niemiecki kręcił korbą, aby poruszać wiatraczkiem zmieniającym nieco powietrze. W szpitalu zostaliśmy odwiedzeni przez naszego plutonowego Lubicza z innym kolegą (prawdopodobnie Olgierdem). Oświadczył on wówczas, że w okresie Powstania zostaliśmy wszyscy przesunięci do GS (Grup Szturmowych) i awansowani do stopnia harcerskiego „Harcerza Orlego”.

&&

Nasze sprawy

&&

Bardzo cenna pomoc drugiego człowieka

Autor: Iwona Czarniak
Źródło: publikacja własna

Dla każdego, kto traci lub stracił wzrok, rzeczą naturalną jest, że wsparcia udzielają najbliżsi. Z reguły tak jest, to oni są przy nim, wspierają duchowo, pomagają w wykonywaniu różnych czynności. I nie pozwalają na zamknięcie się przed światem.

Niemałą rolę odgrywają przyjaciele i znajomi, tacy, dla których osoba, która ma problem z widzeniem jest nadal tą samą osobą, którą była wcześniej.

Sprawdza się tu idealnie przysłowie: „przyjaciół poznajemy w biedzie”, bo wraz nabyciem niepełnosprawności bardzo szybko dokonuje się naturalna selekcja takowych. Pozostają nieliczni, za to są to osoby, na które można zawsze liczyć.

Pomoc udzielona pod wpływem chwili, tak zwyczajnie od serca, z jaką możemy się spotkać wędrując z białą laską jest bezcenna. To dzięki takiemu wsparciu nieraz unikamy wylądowania w kałuży, wsiadamy do odpowiedniego numeru autobusu lub podczas zakupów zamiast jogurtu nie kupujemy śmietany.

Pomimo iż staramy się być samodzielni i po części się nam to udaje, to bez pomocy osób trzecich byłoby nam dużo ciężej. Najbardziej optymalną wersją byłaby ta, kiedy każdy miałby własnego asystenta-opiekuna, jednak w życiu bywa różnie i nie zawsze można na takie rozwiązanie liczyć.

Przewodnik, asystent-opiekun - jaką opcję wybrać?

Idealnym przewodnikiem byłaby osoba, do której mamy zaufanie, taka, którą dobrze znamy i która zna nas i nasze potrzeby oraz możliwości. Niewidomy to nie tzw. „ciamajda”, a z utratą wzroku nie stracił rozumu, ma swoją godność i nie jest manekinem, którego stawia się w kąt. Może wiele rzeczy wykonać z niewielką tylko pomocą. Z całym szacunkiem dla całej rzeszy wspaniałych, pamiętających o tym opiekunach wciąż zdarzają się tacy, którzy bądź o tym zapominają, bądź postępują tak jak im jest wygodniej.

Na dłuższe wyjazdy, np. na turnus rehabilitacyjny, wycieczkę lub szkolenie poza miejscem zamieszkania staramy się, żeby jako przewodnik pojechał z nami ktoś z najbliższych, bo to do nich mamy największe zaufanie.

Wyjścia do teatru, kina, krótki wypad za miasto lub na koncert nie trwają długo i tu znajomi sprawdzają się znakomicie, ponieważ pomagając nam, uczą się trudnej sztuki opieki nad niepełnosprawnym. Mamy wtedy okazję pokazania im naszego świata i wszystkiego, co się nań składa.

Musimy jednak pamiętać, że nasze życie i nasze potrzeby nie powinny absorbować uwagi wszystkich dookoła, bo tak jak my mamy własne życie i potrzeby, tak i inni też je mają. Tu idealnym rozwiązaniem byłby asystent, wynajęty na potrzebną nam określoną liczbę godzin.

Często z pomocą niewidomym przychodzą słabowidzący zrzeszeni w stowarzyszeniach.


&&

Pociągiem wygodnie i bezpiecznie

Autor: Wanda Nastarowicz
Źródło: publikacja własna

Okres wakacyjny sprzyja krótszym lub dłuższym podróżom. Są zwolennicy autokarów, ale zdecydowanie wygodniej jeździ się pociągami. Coraz bardziej są one dostępne dla pasażera z niesprawnością wzrokową. W pociągu nawiązują się znajomości, można posłuchać bardzo ciekawych lub nudnych rozmów, opowieści z życia osób, których nie znamy i nic nas nie obchodzą, albo uśmiać się „z tego wyjątkowego mojego syna i tej paskudnej, wrednej synowej, i że mój pies to sam drzewo rąbie, a mój jagody zbiera!”.

Aby nasza podróż była bezpieczna i komfortowa, podejmowanych jest wiele działań, o których często nawet nie pomyślimy. Kiedy kilka lat temu jechałam z Łodzi do Gdańska, zachwyciły mnie oznakowane brajlem fotele, dzięki temu sama mogłam znaleźć swoje miejsce po powrocie z wagonu restauracyjnego.

Uważam, że dostosowanie taboru kolejowego do potrzeb osób niepełnosprawnych jest ważne zarówno dla ich bezpieczeństwa jak i komfortu podróżowania.

Pod koniec maja za pośrednictwem PZN dotarła do mnie pani Ewa Raczyńska-Buława - Pełnomocnik Zarządu Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej ds. Osób Niepełnosprawnych. ŁKA jest przewoźnikiem kolejowym obsługującym region aglomeracji łódzkiej i sąsiadujących miast województwa łódzkiego. ŁKA kładzie duży nacisk na wysoką jakość połączeń i na jak największą dostępność usług kolei dla wszystkich użytkowników, a także na ich zintegrowanie z transportem miejskim we wszystkich obsługiwanych miastach. Taką integrację ułatwiał do tej pory Wspólny Bilet Aglomeracyjny, ale dodatkowo od kwietnia 2017 roku w obszarze Łodzi obowiązuje wzajemne honorowanie biletów ŁKA i Lokalnego Transportu Zbiorowego. Honorowane są także uprawnienia do bezpłatnych przejazdów dla osób niepełnosprawnych obowiązujące w MPK Łódź.

Pociągi ŁKA firmy Stadler jeżdżą po Łodzi, wokół miasta i do jego centrum - do stacji Łódź Fabryczna - i po województwie do Łowicza, Sieradza, Kutna, Skierniewic, Koluszek, Strykowa, Chociszewa, Ozorkowa - w weekendy z Łodzi Fabrycznej do Warszawy Wschodniej. W Łodzi pociągi ŁKA zatrzymują się na wszystkich stacjach i przystankach kolejowych, których jest kilkanaście. ŁKA dysponuje najnowocześniejszym taborem. Pociągi są bez barier, a więc - szerokie drzwi wejściowe, duża toaleta, wygodne fotele, obsługa przeszkolona w zakresie pracy z podróżnym z niepełnosprawnością, dla niesłyszących jest wideotłumacz języka migowego, wygodne miejsca dla wózków inwalidzkich, dziecięcych i rowerów. Oczywiście, jak w każdym nowoczesnym środku transportu - informacja głosowa o zbliżających się przystankach. W kasach biletowych dla osób z aparatami słuchowymi jest pętla indukcyjna na dworcach.

Ale wróćmy do mojego kontaktu z panią Ewą. W ramach pracy zawodowej, która jest jej pasją, postanowiła obrajlowić pociągi ŁKA. Pociągi innych firm są lepiej lub gorzej obrajlowione, lepiej lub gorzej dostosowane do potrzeb pasażerów z innymi niepełnosprawnościami. Pani Ewa podjęła decyzję o obrajlowieniu pociągów Stadler. Dla mnie była to ciężka praca, fajna przygoda i dobra zabawa. Najpierw sprowadziłam bardzo dobrej jakości folię samoprzylepną z firmy P.H.U. „Impuls” z Lublina. Właśnie ta folia sprawdza się najlepiej, bo punkty są trwałe, a oznakowane słoiki myję w zmywarce i nic nie odpada. Na tej folii ręcznie wypisałam prawie 600 etykietek do 20 pociągów: każdy pociąg ma 4 pary drzwi - w tym jedna para oznakowana wózkiem inwalidzkim i tu są 2 przyciski do otwierania - wyższy otwiera drzwi na 8 sekund, niższy na 16. A nad nimi jest przycisk sygnalizujący zajętość kabiny WC: gdy zabrzmi 1 dźwięk - wolna, 3 dźwięki - zajęta. To była dla mnie nowość. Oczywiście w toalecie woda, mydło, suszarka, kosz na śmieci, przewijak - o tym też dowiedziałam się dopiero teraz, są dwie blokady drzwi, działające niezależnie: jedna nad klamką a druga z przodu na umywalce; dzwonek SOS nad klamką WC. W wagonie przy każdej parze drzwi jeszcze przycisk Interkom, którym łączymy się z maszynistą. Można z niego skorzystać, gdy nie wiemy z której strony jest peron. Pierwszy pociąg na próbę oklejałyśmy w trakcie jazdy z pasażerami, docinałyśmy wzory i wielkości etykietek, niektóre na bieżąco musiałam wypisać. Trochę zabawy mieli pasażerowie, bo dwie nawiedzone dziewczyny latały po pociągu, cięły, kleiły, a przy tym śmiały się i co chwilę odpowiadały na pytania pasażerów i obsługi.

Do następnych 19 pociągów wsiadałam już przygotowana: z wypisanymi i dociętymi etykietkami. Służbowym pociągiem byłyśmy zabrane na bardzo nowoczesne, ciche i czyste zaplecze ŁKA obok dworca Łódź-Widzew. W stojącym pociągu było wygodniej i szybciej. Obsługa taborowa w tym czasie sprzątała, były myte i opróżniane od zewnątrz zbiorniki toalet, uzupełniane mydło, wlewana woda. Pytałam, czy można dać tę wodę np. psu do picia i otrzymałam informację, że to jest dobra, czysta woda z sieci, a zbiorniki są myte i na bieżąco uzupełniane.

I tak w pierwszej połowie czerwca okleiłyśmy 20 pociągów. Są to jednostki z jednym przegubem; wejście do wagonu przeważnie jest na wysokości peronu. Wewnętrzne schodki są tylko na końcach, ale tam trzeba wejść specjalnie - przy drzwiach ich nie ma. W całym pociągu jest 120 miejsc siedzących i 158 stojących. Przy fotelach są gniazdka elektryczne i oczywiście można skorzystać z Internetu. Przy okazji oklejania sprawdzone zostały również windy dla wózków, bo z nich na zapleczu też korzystałyśmy. Z poziomu torów jest zbyt wysoko, żeby wejść nawet po wysuniętym stopniu. Przy okazji tej pracy dużo z panią Ewą rozmawiałyśmy. Ja od najmłodszych lat lubiłam i jeździłam pociągami. Pamiętam jeszcze takie, z których można było wysiąść z każdego przedziału na peron na obie strony - stare, drewniane, fajne parowe pociągi. Zdecydowanie wolę pociąg niż autokar, chociaż trzeba zwracać uwagę na bagaż. Teraz jest bezpieczniej, bo na całej długości pociągu są umieszczone kamery i obsługa ma podgląd.

Zapytałam panią Ewę, dlaczego zajęła się niepełnosprawnymi i osobami o ograniczonej sprawności ruchowej. Odpowiedziała, że trochę tak wyszło, że przy uruchamianiu połączeń ŁKA ktoś sprawę musiał przejąć, a poza tym z ciekawości i z chęci pomocy innym. „Pracowałam i pracuję nad zwiększaniem dostępności, dokumentacją, regulaminami i mam z tego ogromną satysfakcję; poczucie, że pracuję dla kogoś i to jest najważniejsze. Lubię podróże pociągiem, zwiedziłam tak pół Europy z reguły sama: Serbia, Słowenia, Węgry, Czechy, Niemcy, Francja, Belgia, Włochy. Marzy mi się Kolej Trans-Syberyjska i Szwajcaria. Miłość do kolei przekazali mi rodzice, całe życie związani z koleją" - powiedziała.

Pani Ewa zajmuje się także naukowo osobami niepełnosprawnymi i osobami o ograniczonej sprawności ruchowej, szczególnie interesuje ją problematyka mobilności osób starszych. Jest od 2014 roku członkiem Zespołu zadaniowego ds. osób niepełnosprawnych i z ograniczoną sprawnością ruchową przy prezesie Urzędu Transportu Kolejowego.

Jest to bardzo istotne forum wymiany informacji i nawiązywania współpracy między przewoźnikami i organizacjami pozarządowymi, które umożliwia zwiększanie jakości i dostosowania usług transportu kolejowego. W Łodzi dla niepełnosprawnych jest nowy tabor ŁKA w pełni dostępny, zgodny z DSI PRM - z unijnymi wymogami w zakresie dostępności taboru kolejowego. Obrajlowienie, wideotłumacz języka migowego w ŁKA dostępny jest w obszarze całej usługi przewozowej, w tym na pokładzie pociągu, natomiast pętla indukcyjna w kasach biletowych dla słabosłyszących: w Pabianicah, Zduńskiej Woli i Sieradzu, Łódź-Fabryczna i Łódź-Kaliska. Centrum Obsługi Pasażera ma certyfikat Obiekt Bez Barier. Na Fabrycznej - to jedyne centrum przystosowane pod kątem wszystkich niepełnosprawności. Tabor również ma certyfikat dostępności. Obsługa też. Certyfikaty te zostały uroczyście wręczone w dniu 6 czerwca na konferencji, która odbiła się szerokim echem w Łodzi i nie tylko).

Pani Ewa nie jest w swoich energicznych działaniach sama. Zarząd ŁKA bardzo wspiera działania na rzecz zwiększania dostępności taboru i usług. Wszystkich zaprasza do korzystania z Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej.

I na koniec: obu nam wspaniale się pracowało. Efektywnie i szybko. Wspierali nas pracownicy zaplecza taborowego, ściągając na zaplecze kolejno jeszcze nieoznakowane pociągi. Obie serdecznie panom taborowcom dziękujemy za pomoc i zapewnienie bezpieczeństwa podczas naszej pracy!

To wielkie szczęście spotykać ludzi z pasją, bo tacy zmieniają świat.

Pani Ewa powiedziała: „Moja praca jest moją pasją. Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Dużo jest zrobione, ale należy być ambitnym i podążać za najlepszymi praktykami i tworzyć te najlepsze praktyki. Nagrodą jest wciąż rosnąca liczba pasażerów w naszych pociągach - także pasażerów niepełnosprawnych i o ograniczonej sprawności ruchowej”.

&&

Wakacje pod kontrolą

Autor: Teresa Dederko
Źródło: publikacja własna

Podczas wyjazdów wakacyjnych mamy sporo okazji do prowadzenia rozmów, na różne tematy, z osobami, które nigdy nie zetknęły się z niewidomymi. Zauważyłam, że z dużym niedowierzaniem spotykają się moje opowieści o rodzinnych wyprawach w różne miejsca w kraju, a czasem i zagranicą. Wszystkich zastanawia, jak niewidoma matka może opiekować się dziećmi, zadbać o ich bezpieczeństwo i nie pogubić na zatłoczonej plaży. Moje własne dzieci są już dorosłe, w zeszłym roku zostałam nawet babcią, ale może te doświadczenia przydadzą się innym rodzicom niewidomym.

Podróżowanie z jednym dzieckiem nie sprawiało nam większego kłopotu, ponieważ zawsze miałam je blisko przy sobie. Niemowlę nosiłam w nosidełku z przodu albo na plecach. Dziecko chodzące zawsze trzymałam za rękę, ale raz zdarzyło się, że gdy byłam zajęta płaceniem w sklepie, dwuletnia córka uciekła do drzwi i dopiero któryś z klientów odprowadził ją do mnie. Od tej pory, dla większego bezpieczeństwa, łączyła nas jeszcze linka - jednym końcem przymocowana do ubrania dziecka, a drugim do mojej kurtki. Teraz jest łatwiej, bo bez problemu można kupić specjalną „uprząż” do prowadzenia, więc nie ma konieczności trzymania malucha za rękę.

Moje dzieci puszczałam swobodnie tylko na zamkniętym placu zabaw.

Uczyłam je dodatkowo odzywania się na każde zawołanie. Byłam kiedyś w Rabce w Parku Zdrojowym, sama z czwórką dzieci. Inne matki nie mogły się nadziwić, że mój 7-letni syn, co kilka minut podbiega do mnie, tylko po to, żeby powiedzieć: „mamo jestem”.

Można też się umówić, że dzieci odzywają się w określonym momencie zabawy, żeby rodzice byli spokojni o ich bezpieczeństwo. Np. będąc w ruchomej szopce, umawialiśmy się, że jak tylko pojawią się trzej królowie, któreś z dzieci do mnie podejdzie, bo ja zawsze siadałam z tyłu. Dorosła córka wymówiła mi kiedyś żartem, że nigdy tych trzech królów nie obejrzała, ponieważ jak tylko pokazywała się trąba słonia, biegła do mnie.

Podróżowanie z taką gromadką dzieci jest dla wszystkich rodziców dużym wyzwaniem, prawdziwie logistycznym.

Trzeba opracować każdy szczegół, być przygotowanym na różne ewentualności.

Ważna jest więc dobra organizacja całej wyprawy.

Wyjeżdżając na dłużej, zabieramy więcej bagażu. My każdemu dziecku dawaliśmy pod opiekę, w zależności od jego sił, jakąś torbę czy plecak, którego musieli pilnować przy wsiadaniu i wysiadaniu. Unikało się przez to niepotrzebnego zamieszania, bo każdy był odpowiedzialny za jedną, konkretną rzecz. Podobnie wcześniej ustalaliśmy, kto z kim idzie i kto kogo się trzyma.

Będąc na plaży nad morzem lub nad jeziorem wszyscy mogli się kąpać, jednak najmłodsze dziecko, któreś ze starszych miało pod opieką. Przekonaliśmy się na własnym przykładzie, że jak pilnują wszyscy, to nikt nie czuje się odpowiedzialny i raz w ten sposób, na szczęście na krótko, zgubiliśmy na plaży najmłodszą córkę, bo starsza myślała, że mała jest z bratem, który z kolei uważał, że opiekuje się nią najstarsza siostra. Od tego wypadku, zawsze tylko jedno z naszej rodziny, oczywiście na zmianę, miało pod opieką najmłodsze dziecko.

Podczas wszystkich wyjazdów, najważniejsze było dla mnie zapewnienie bezpieczeństwa dzieciom. Z przerażeniem więc słucham opowiadań znajomych o niewidomej matce, która puszcza swobodnie małe dziecko na przystanku tramwajowym, zlokalizowanym między jezdnią, a torami tramwajowymi albo beztrosko zagadana, nie wie, że jej 3-letni synek właśnie jest zdejmowany przez przypadkowego przechodnia z drabinki basenowej.

Obecnie z pewnością łatwiej jest rodzicom zadbać o podstawowe potrzeby ich pociech, są pampersy, gotowe „jedzonka” dostępne w każdym sklepie, ale bezpieczeństwo pozostaje nadal priorytetem.

Niewidomi opiekunowie pozbawieni możliwości kontroli wzrokowej, muszą zachować kontakt dotykowy lub głosowy z dzieckiem. Jest to szczególnie ważne w nowych, trudnych warunkach, właśnie w podróży i w nieznanych miejscach.

&&

Z historii niewidomych

&&

Pożyczcie nam waszych oczu

Autor: Pelagja Michalska
Źródło: Kurjer Warszawski: wydanie wieczorne. R. 115, 1935, no 80
http://ebuw.uw.edu.pl/dlibra/docmetadata?id=213454

- Pożyczcie nam waszych oczu, choćby na parę godzin dziennie, wy ludzie szczęśliwi, co patrzeć i czytać, i pisać możecie, abyśmy i my szkoły pokończyć i kształcić się mogli!...

Owszem, chętnie, - odpowiadam w imieniu czytelników i słuchaczy - ale jak to zrobić?

Nauczcie nas, opowiedzcie...

Siadamy, gdzie kto może, byle jak najbliżej tego młodego, niewidomego pana, który będzie opowiadał - dla lepszego zobrazowania sprawy - na razie tylko o sobie. Twarz mizerna lecz pogodna, uśmiechnięta i jakby trochę rozbawiona naszem zaciekawieniem. Ci zdrowi ludzie! Przyszli tu do świetlicy niewidomych i napierają się niczem dzieci, bajki, by im opowiedzieć rzecz, dla nich zdrowych, tak odległą, egzotyczną, jak zdarzenie z „tysiąca i jednej nocy”.

Skupiamy się. Ten i ów pochrząknął, przysunął się bliżej, wpatruje z napięciem w twarz, mającego nam opowiedzieć ową „bajkę” zapominając, że te oczy nie widzą. Ciekawość wibruje w powietrzu. Zaczyna się!

- Gdy miałem lat sześć, braciszek mój cioteczny w zabawie wybił mi oko, drugie okazało się tak uszkodzone, że wkrótce zaniewidziałem zupełnie. To było strasznem nieszczęściem i dla mnie i całej rodziny. Rozpaczałem przez długie miesiące i dziś jeszcze, po tylu latach, pogodzić się z utratą wzroku nie mogę. Przestały dla mnie istnieć barwy kwiatów, zgasło na zawsze słońce, zaczęła się wieczna ciemna noc...

- Straszne - wstrząsamy się. Słońce zgasło, jest wieczna ciemna noc... Groza przeszła po sali. Mimowoli sięgamy ręką oczu. Są na miejscu, nie uszkodzone, widzą jak dawniej, tylko łzami przesłonięte i dlatego wydaje się nam, że w sali pociemniało.

- Ale gdy nadszedł czas nauki - snuje się opowiadanie dalej - trzeba było pomyśleć o tem, by jakieś szkoły pokończyć. Uczyć chciałem się bardzo, dużo, jak najwięcej, żeby choć nie widząc, wiedzieć co się na świecie dzieje i wiele, wiele rzeczy rozumieć i tym sposobem rozproszyć choć trochę ogarniający mnie mrok. Uczyłem się więc na razie w domu tych wszystkich przedmiotów szkolnych, których uczą się dzieci normalne. Moi bliscy pożyczali mi swych oczu widzących. Nauczyłem się czytać, pisać i rachować posługując pismem dla niewidomych, wypukłem, które się czyta, przesuwając delikatnie palcem po grupach kropeczek, stanowiących litery i cyfry, oraz znaki przystankowe. Ale z tego pisma Braillea nie bardzo mogłem korzystać. Nie było książek gotowych w tym alfabecie, a moi widzący nie mieli dostatecznie czasu, by tej benedyktyńskiej pracy podołać. Jak tu przepisywać wszystkie podręczniki, gdy takie ręczne wydrukowanie książki o 240 stronach normalnego druku wymagało przy znacznej już wprawie 450 godzin mozolnego wykłuwania stalowem szydełkiem tekstu, tylko po jednej stronie arkusza dość sztywnego papieru, bo inaczej nie można, żeby umożliwić odczytywanie, a objętość książki powiększa się przytem kilkakrotnie? „Quo Vadis” naprzykład obejmuje w piśmie Braillea, aż 16 dużych tomów. Skąd brać tylu ludzi chętnych, poświęcających się? Trzeba było znaleźć inną radę i pożyczałem oczu teraz przeważnie do czytywania mi materjału szkolnego. Ucząc się w ten sposób wyrobiłem sobie nadzwyczajną pamięć. Łatwiej już teraz szło, mniej było pisaniny. Ale mimo to pracować musiałem w wyższych klasach, do 18 godzin na dobę, gdy moim zdrowym kolegom wystarczyło 8 godzin dziennie do przygotowania się do matury. Aż po wielu, wielu trudach nareszcie zdobyłem... maturę.

Aaah... matura, zdobyta. Więc jednak dokonał swego... Prostujemy pochylone plecy, spoglądamy na siebie z uśmiechem i w niewidzące nic oczy opowiadającego, kiwając głową z uznaniem i podziwem. Maturę zdobył, wiecie!!! Patrzcie, i to można zrobić, gdy się chce. No-no, co to za cudeńka na tym świecie wyczyniać można...

- Chyba słońce błysnęło - powiada niewidomy...

- A tak, chmury się rozeszły - wołamy radośnie. Skąd wiedział, gdy nic nie widzi? Wiem już. To promień słońca ciepłem swem dotknął jego ręki.

- A co dalej - prosimy, niczem dzieci zniecierpliwione przerwą.

- Dalej? Ano cóż. Chciałem się jeszcze uczyć. Więc gdy po maturze odpocząłem, i zdobyłem pewność, że będę mógł oczu pożyczać, zapisałem się do seminarjum nauczycielskiego i znów zaczęła się nauka przy pomocy ludzi widzących. Czytywali mi, przepisywali książki, ale pracy było znacznie więcej niż w gimnazjum. Trzeba było samemu wypisywać referaty, ale jak. Pismem dla niewidomych? Nikt nie odczyta. Pożyczyć do tego oczu ludzi widzących, by pod moim dyktandem pisali? Praca syzyfowa. Wtedy nauczyłem się pisać na maszynie, zwykłej maszynie do pisania metodą tak zwaną ślepą i wszelkie referaty pisywałem odtąd sam. Odetchnąłem ja i moi najbliżsi. Nie zamęczałem ich już. Oczu ich pożyczałem o tyle, że odczytywali to, co napisałem i poprawiali błędy maszynowe. Tak pisane prace mogłem już oddawać bez wszystkiego profesorom do oceny. No i skończyłem seminarjum.

- Oooh, to już drugi dyplom!!! śmiejemy się z całej duszy, składając serdeczne życzenia.

- Czekajcie, czekajcie, to jeszcze nie wszystko, jest i trzeci... Przecież dobrych ludzi, co oczy swe pożyczają, ostatecznie nie jest znów tak mało...

- No to dla nich pewnie ten trzeci dyplom?

- O nie, też dla mnie - rozlega się wesoły głos.

Ogólny śmiech, wesoły, radosny. Proszę nam opowiedzieć jak to było, napieramy się...

Ten dyplom stosunkowo łatwo zdobyłem, bo tu chodziło o muzykę i śpiew, najukochańsze przedmioty wszystkich niewidomych. Skończyłem w konserwatorium kurs dla nauczycieli muzyki i śpiewu z prawem nauczania w szkołach powszechnych i średnich. Tu łatwiej było pracować, bo dużo pomagał słuch i dotyk, i stosunkowo nie bardzo zadłużyłem się u oczu widzących, choć mi też nie mało pomagali.

- Dziękujemy, dziękujemy za opowieść - wołamy, i my chcemy oczu naszych pożyczać... nauczymy się pisać systemem Braille’a i będziemy pomagać co sił...

- Ślicznie, niewidomi bardzo są wdzięczni państwu już za same dobre chęci, może przy tej pomocy więcej ich będzie mogło się kształcić.

- Ale-ale, co pan teraz robi? - odzywa się jakaś ciekawska, której nigdy nie dość nowinek...

- Teraz studjuję w państwowym Instytucie pedagogiki specjalnej - śmieje się młody człowiek.

- Więc będzie i czwarty dyplom! Wiwat, niech żyje!!! podnosi się wrzawa i rozlegają rzęsiste oklaski na cześć tytana pracy, który zdobywa z takim trudem wiedzę, by oświecać i uczyć, i ulgę nieść swym biednym ociemniałym kolegom, których w całej Polsce jest przecież około 20.000 osób. Jest komu oczu pożyczać.

&&

Ogłoszenia i reklamy

&&

III Kongres Osób z Niepełnosprawnościami - organizacje włączcie się!

[Patronat: ngo.pl]
Autor: Joanna Piech
Źródło: www.ngo.pl

25 października w Warszawie odbędzie się III Kongres Osób z Niepełnosprawnościami. Organizowany w piątą rocznicę podpisania przez Polskę Konwencji ONZ o prawach osób z niepełnosprawnościami. Kongres będzie okazją do przedstawienia priorytetów do Strategii na rzecz Osób z Niepełnosprawnościami oraz propozycji założeń do nowych ustaw dotyczących systemu wsparcia w Polsce. Zapraszamy organizacje pozarządowe z całej Polski do partnerstwa!

Za niezależnym życiem

„Za niezależnym życiem” - to hasło III Kongresu Osób z Niepełnosprawnościami. Tegoroczna edycja ma być wyjątkowa, gdyż po 5 latach od obowiązywania Konwencji ONZ i latach dyskusji na temat jej wdrażania i ulepszania systemu wsparcia osób z niepełnosprawnościami, zostaną przedstawione konkretne rozwiązania. Wypracowane przez środowisko pozarządowe priorytety do Strategii na rzecz Osób z Niepełnosprawnościami i założenia do ustaw wdrażających mają być nawiązaniem do rządowych projektów: Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju oraz Programu „Za Życiem”.

Kongres Osób z Niepełnosprawnościami to jedyne takie ogólnopolskie forum, podczas którego niepełnosprawni, ich bliscy, opiekunowie, asystenci mają możliwość występować w swoim imieniu i głośno mówić wspólnym głosem o swoich potrzebach. W tym roku tematem przewodnim jest prawo do niezależnego życia, czyli do integracji zamiast segregacji, włączenia zamiast wykluczenia, zatrudnienia na otwartym rynku pracy zamiast w zakładach chronionych, rozwijania usług asystenckich i społecznych zamiast nieefektywnych świadczeń finansowych.

Konsultacje w regionach

III Kongres Osób z Niepełnosprawnościami poprzedzą spotkania w regionach. Ważne, by jak najwięcej osób z niepełnosprawnością miało szansę uczestniczyć w przygotowaniach Strategii na rzecz Osób z Niepełnosprawnościami i mogło wypowiedzieć się w istotnych dla siebie tematach. Dlatego podczas 16 Konwentów Regionalnych proponowane zmiany w systemie wsparcia będą konsultowane w mniejszych grupach z osobami i organizacjami, które z różnych przyczyn nie będą mogły przyjechać do Warszawy na Kongres. Informacje na temat Konwentów w poszczególnych województwach znajdują się na stronie: www.konwencja.org.

Do tej pory ideę Kongresu poparło prawie 40 organizacji z całej Polski. Partnerstwo jest otwarte, tzn. że każda organizacja pozarządowa może do niego dołączyć i aktywnie uczestniczyć w przygotowywaniu Konwentów, Kongresu oraz pracach nad Strategią. Zgłoszenia przyjmowane są cały czas drogą mailową na adres: kongres@konwencja.org.

Spotkajmy się wszyscy 25 października w Warszawie na III Kongresie Osób z Niepełnosprawnością!

&&

Szkolenie pt. "Cyfrowe wyzwanie - niewidomy aktywny zawodowo i społecznie"

Autor: Patrycja Rokicka
Źródło: www.swiatbrajla.org.pl

Fundacja "Świat według Ludwika Braille'a"  w ramach aktywizacji społecznej i zawodowej osób z dysfunkcją wzroku zorganizuje i przeprowadzi szkolenie komputerowe pod tytułem: "Cyfrowe wyzwanie - niewidomy aktywny zawodowo i społecznie".

Szkolenie zostanie dofinansowane przez Województwo Lubelskie - Regionalny Ośrodek Polityki Społecznej w Lublinie.

W ramach zadania publicznego fundacja przeszkoli 12 osób niewidomych i słabowidzących zamieszkałych na terenie województwa lubelskiego z zakresu obsługi: portali społecznościowych (Facebook, Twitter), komunikatora internetowego (Skype), poczty elektronicznej (Mozilla Thunderbird), podstaw języka HTML (tworzenie stron internetowych, tworzenie i prowadzenie bloga, tworzenie i obsługa sklepu internetowego) oraz z wirtualnych dysków.

Zadanie zostanie zrealizowane w okresie od 01.08.2017 r. do 29.12.2017 r.

Osoby chętne z woj. lubelskiego prosimy o kontakt z fundacją: tel.: 505-953-460, e-mail: biuro@swiatbrajla.org.pl.

&&

Encyklopedia Osób zasłużonych dla środowiska niewidomych

Szanowni Państwo,

Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach wydało trzytomową „Encyklopedię Biogramów Prasowych osób działających na rzecz środowiska osób polskich niewidomych” autorstwa red. Józefa Szczurka.

Zaprezentowane w Encyklopedii postacie zasługują na szczególną pamięć środowiska polskich niewidomych. Encyklopedia zawiera ponad 300 nazwisk, zarówno osób zmarłych jak i żyjących.

Książka wydana jest w formacie 170x240 mm na papierze o gramaturze 80 g, w oprawie twardej - szytej z okładką foliowaną. Cena 150 zł. wraz z wysyłką.

Zachęcamy do nabycia tej wartościowej pozycji, która może stanowić cenne źródło wiedzy dla działaczy pracujących w różnych stowarzyszeniach, fundacjach, placówkach szkolno-wychowawczych, a także dla studentów zainteresowanych problematyką niewidomych. Pozycja ta będzie też wartościową pamiątką dla rodzin, z których wywodzi się zasłużony dla środowiska niewidomych jej członek uwzględniony na kartach Encyklopedii.

Zamówienia na Encyklopedię prosimy składać pocztą elektroniczną: impuls@phuimpuls.pl, telefonicznie: 81 533-25-10, 693-289-020 lub listownie:

P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa
ul. Powstania Styczniowego 95d/2
20-706 Lublin

Z wyrazami szacunku
Ryszard Dziewa

&&

Zeszyty dla każdego!

Przedsiębiorstwo Handlowo Usługowe „Impuls” oferuje zeszyty wykonane przede wszystkim z myślą o uczniach słabowidzących.

Uczniowie ci mają trudności z korzystaniem z zeszytów w kratkę czy w linię dostępnych w masowej sprzedaży, gdyż zastosowane kratki i linie są zbyt słabo widoczne. Teraz dzięki specjalnie przez nas przygotowanym zeszytom, tego problemu nie ma. Nasze zeszyty charakteryzują się wyraźnymi, pogrubionymi kratkami jak i dobrze widocznymi liniami, co pozwala osobom z dysfunkcją wzroku na posługiwanie się pismem ręcznym cechującym się zarówno wyrazistością jak i estetycznym wyglądem.

Zeszyty te również mogą być dużą pomocą dla osób starszych z osłabionym wzrokiem.

Cena 1 zeszytu 32-kartkowego wynosi 2,10 zł., a zeszytu 64-kartkowego 3,95 zł.

Znacznym ułatwieniem dla młodego słabowidzącego ucznia są też inne pomoce szkolne. Zachęcamy do zapoznania się z nimi pod adresem: www.phuimpuls.pl/?pomoce_szkolne,33.

Przy okazji pragniemy poinformować Państwa o tym, że u nas można dokonać zakupu szerokiego asortymentu sprzętu rehabilitacyjnego i przedmiotów codziennego użytku przeznaczonych dla osób z rozmaitymi dysfunkcjami organizmu.

Zakupów można dokonywać zarówno drogą internetową jak i poprzez złożenie zamówienia telefonicznie lub pisemnie.

Dzięki naszemu wieloletniemu funkcjonowaniu na rynku mamy doświadczenie w obsłudze klientów z różnymi rodzajami niepełnosprawności.

Zapraszamy do zapoznania się z naszą ofertą na stronie internetowej pod adresem: www.phuimpuls.pl.

Przekonani jesteśmy, że gdy skorzystają Państwo z naszej oferty, odczują Państwo dobry impuls do podjęcia wysiłku w kierunku poprawy jakości życia i funkcjonowania w domu, szkole, pracy zawodowej i społecznej.

A oto nasze dane adresowe:
P.H.U. Impuls - Ryszard Dziewa
ul. Powstania Styczniowego 95d/2
20-706 Lublin
tel. 81 533-25-10
tel. kom. 693 289 020
e-mail : impuls@phuimpuls.pl
www.phuimpuls.pl