Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449-6154

Nr 6/27/2018
czerwiec

Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95e/1
20-706 Lublin
Tel.: 505-953-460

Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach Sześciopunktu są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Spis treści

Od redakcji

Pyszne lato - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Życie bez wzroku - Ewa Maria Studzińska

Co w prawie piszczy

Co dalej z reformą orzecznictwa? - Przesunięto termin zakończenia prac - Tomasz Przybyszewski

Sport

Z deszczu pod rynnę - Tomasz Matczak

Rajd Rowerowy Alicja w Krainie Świdermajerów - Aleksandra Safianowska

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Terapeuta na czterech łapach - Patrycja Rokicka

Ziółka dobre na nerwy - Agnieszka Mielcarek

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Porady niewidomej gospodyni - Alicja Cyrcan

Kuchnia po naszemu - Czytelniczka

Rehabilitacja kulturalnie

Sztuka wypoczywania - Małgorzata Gruszka

Wakacje. Historia prawie prawdziwa - Edyta Grabowska-Gwardiak

Zobaczyć niewidzialne - Katarzyna Kachel

Galeria literacka z Homerem w tle

Nota biograficzna - Wiesława Żelazik

Odnaleźć drogę w poezji. Recenzja twórczości poetyckiej Wiesławy Żelazik zamieszczona w tomiku Myśli ulotne - Piotr Stanisław Król

Wiersze - Wiesława Żelazik

Nasze sprawy

Gdyby nie było barier - Tomasz Matczak

Niewidomego podróże - te małe i te duże - Iwona Czarniak

Z historii Niewidomych

Pracownia dla niewidomych

Listy od Czytelników

Ogłoszenia

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Rozpoczyna się czas urlopów, wakacji, wyjazdów w nowe lub w te sprawdzone, ulubione miejsca.

Mamy nadzieję, że wypoczywając, sięgną Państwo po Sześciopunkt, który też jest już trochę wakacyjny.

Jak efektywnie wypoczywać, podpowiada "sześciopunktowy" psycholog, a autorka artykułu Wakacje, Historia prawie prawdziwa - w żartobliwy sposób dzieli się swoimi doświadczeniami.

W obecnym numerze publikujemy kilka świetnych felietonów napisanych przez zaprzyjaźnionych z Sześciopunktem autorów.

Czytelnicy zwracali uwagę, że w dziale o gospodarstwie domowym brakuje porad z tej dziedziny. Pozyskaliśmy zatem nową autorkę, która przysłała nam, korzystając z własnych doświadczeń, trochę bardzo praktycznych wskazówek.

W naszej kuchni również tym razem gotuje nowa Kucharka.

Wszystkich lubiących poezję zapraszamy do Galerii literackiej, w której publikujemy piękne wiersze, pełne zachwytu nad otaczającą nas przyrodą.

Życzymy miłej lektury.

Zespół redakcyjny

<<<powrót do spisu treści

&&

Pyszne lato

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Pyszne lato, paw olbrzymi,
stojący za parku kratą,
roztoczywszy wachlarz ogona,
który się czernią i fioletem dymi,
spogląda wkoło oczyma płowymi,
wzruszając złotą i błękitną rzęsą.
I z błyszczącego łona
wydaje krzepkie krzyki,
aż drży łopuchów zieleniste mięso,
trzęsą się wielkie serca rumbarbaru
i jaskry, które wywracają płatki
z miłości skwaru,
i rozśpiewane, więdnące storczyki.
O, siądź na moim oknie, przecudowne lato,
niech wtulę mocno głowę w twoje ciepłe pióra
korzennej woni,
na wietrze drżące
niech żółte słońce
gorącą ręką oczy mi przesłoni,
niech się z rozkoszy ma dusza wygina,
jak poskręcany wąs dzikiego wina.

Źródło: www.poezja.org

<<<powrót do spisu treści

&&

Życie bez wzroku

Ewa Maria Studzińska

Wyróżnienie w konkursie Życie bez wzroku

Uważam, że życie bez wzroku nie jest czymś strasznym, nie jest wielkim nieszczęściem czy jakimś dramatem.

Postaram się udowodnić swoją tezę na podstawie mojego własnego doświadczenia.

Mam na imię Ewa. Dziś jestem 32-letnią kobietą i brak wzroku to dla mnie normalna sytuacja. Nie powiem - pewnie super by było mieć doskonały lub przynajmniej dobry wzrok, ale jego brak nie przeszkadza być człowiekowi szczęśliwym.

Urodziłam się w mroźny, zimowy wieczór. W dniu, który wielu uważa za nieszczęśliwy - bo 13 lutego.

Wszystko zapowiadało się idealnie. Przyszłam na świat, mając kochających rodziców i starszą o 5 lat, zdrową siostrę. Na drugi dzień po porodzie moi rodzice usłyszeli od lekarzy tę niedobrą wiadomość, że nie widzę. Wyobrażam sobie jaki to był dla nich wstrząs, nie byli na to przygotowani. Ciekawe czy mieli szansę usłyszeć te słowa, że życie bez wzroku to nie tragedia. Tylko kwestia tego, czy słyszeli to ze współczucia, czy naprawdę z nadzieją, że to nie koniec i że świat się nie wali?

Tak zaczęły się nasze podróże małe i duże po całej Polsce - Bydgoszcz, Lublin, Katowice itp.

Prawie wszędzie gdzie ze mną nie pojechali, słyszeli: Państwa córka jest niewidoma, nie ma możliwości widzieć czy mieć poczucia światła; jaskra, zaćma. Tylko jeden profesor powiedział im, że mimo to warto, by uczyli mnie rozpoznawania kolorów. Oni poszli jednak w tym dalej - za co jestem wdzięczna moim rodzicom - nauczyli mnie pisać liter w czarnym druku. Wiele razy wodzili moją ręką po zeszycie i nazywali kreślone w ten sposób litery czy cyfry.

Moja rodzina jest wierząca i uważam, że to, iż mam poczucie światła, jest wymodlone. W wieku trzech lat miałam takie szczęście, że w mojej rodzinnej miejscowości - w Toruniu, w naszej parafii pod wezwaniem św. Michała Archanioła, była matka Teresa z Kalkuty. Udało mi się, bo wzięła mnie na swoje ręce.

No, ale wróćmy do mojej historii.

Dzieciństwo miałam udane mimo braku wzroku. Z perspektywy czasu muszę jednak przyznać szczerze, że byłam zbyt dzikim dzieckiem. To przyczyniło się do wielu siniaków, stłuczeń itp.

Wychowywałam się w towarzystwie siostry, rodziny i znajomych. Niejedno popołudnie spędziłam z pełnosprawnymi dziećmi, bawiąc się z nimi na podwórku czy w domu.

Wspomnę tu jeszcze o tym, iż byłam najmłodszym dzieckiem w rodzinie i przez to miałam trochę gorzej, a nie z powodu chorych oczu. W zabawach często miałam być ciocią z zagranicy, która właśnie przyjechała; jednak okazywało się, że nie ma nikogo w domu. Te zabawy były jednak przyjemnością dla mnie i bliskich mi dzieci.

I nadszedł czas na szkołę. Rodzice nie chcieli mnie oddawać do ośrodków szkolno-wychowawczych. Postanowili posłać mnie do szkoły ogólnodostępnej, do której chodziła już moja siostra.

Udało się. Zostałam zapisana do pierwszej klasy. Tata odprowadzał mnie codziennie do szkoły i odbierał. W klasie miałam dobre koleżanki. Muszę tu wspomnieć szczególnie o jednej, która mnie broniła. Niestety dzieci czasem potrafią być dokuczliwe. Ironia losu - ta właśnie dziewczyna po kilku latach, bawiąc się przed domem, wybiegła na ulicę za piłką i została potrącona przez samochód; do dziś jeździ na wózku inwalidzkim.

W szkole osiągałam dobre wyniki w nauce. W trzeciej klasie rodzice przenieśli mnie do innej szkoły, ponieważ w niej miała powstać klasa integracyjna. Jednak okazało się, że ta klasa była rok niżej ode mnie. W czasie, gdy tam uczęszczałam, brałam udział w olimpiadzie matematycznej i teraz już nie pamiętam dokładnie, ale na pewno byłam w pierwszej trójce.

W czwartej klasie wróciłam do szkoły bliżej domu. Wszystko by było dobrze, ale po jakimś czasie pan dyrektor zaczął namawiać rodziców, by oddali mnie do Lasek. Jakoś udało się jednak przekonać dyrektora, że nie ma takiej potrzeby. Ponownie temat wrócił w ósmej klasie - wtedy już musiała zaingerować też moja wychowawczyni. Udało się. Skończyłam podstawówkę w Toruniu. Następnie podjęłam naukę w liceum ogólnokształcącym, zdałam maturę i rozpoczęłam studia.

Jako osoba niewidoma wybrałam pedagogikę, ponieważ chciałam swoją przyszłość związać z pracą na uczelni. Co roku otrzymywałam stypendium naukowe. To jednak nie pomogło w spełnieniu planów zawodowych.

Uniwersytet Mikołaja Kopernika nie chciał, jak się później przez przypadek dowiedziałam, produkować ślepych doktorków na papierze. Niestety, za rozmowę kwalifikacyjną na studia doktoranckie uzyskałam zero punktów. To był raczej mój monolog o projekcie badawczym, bo nie padło żadne pytanie ze strony komisji.

Tak, nie zawsze było kolorowo. Często miałam pod górkę. Cała moja edukacja była związana z ogromnym poświęceniem moich rodziców, za co jestem im bardzo wdzięczna.

Nie poddałam się. Zrobiłam staż w przedszkolu w grupie dla dzieci niewidomych. Następnie podjęłam kolejne studia, tym razem zaoczne na psychologii w Bydgoszczy. Nie mogłam znaleźć pracy - brak wzroku był barierą.

Postanowiłam zrobić kurs masażu. Myślałam, że po nim zdobędę pracę, ale znowu byłam w błędzie. Okazało się, że placówki medyczne wymagają dyplomu technika masażysty. Co zatem Ewa zrobiła? Zaczęła kolejną szkołę - tym razem policealną.

Pod koniec studiów zaocznych poznałam mojego obecnego chłopaka, z którym mam możliwość zwiedzać różne ciekawe miejsca. Udało się, że dostałam się na staż w przychodni. Po stażu dostałam umowę o pracę - fakt, że jest to umowa-zlecenie i mam ją tylko do grudnia, ale i tak daje mi to wiele radości.

Podsumowując, chcę powiedzieć, że życie bez wzroku nie jest łatwe, nie jest usłane różami, ale warto dążyć do realizacji postawionych sobie celów i jest to o wiele łatwiejsze, gdy ma się takie wsparcie jak ja.

Nie wiem, co przyniesie mi przyszłość, ale wiem, że nie jestem sama i warto nie poddawać się.

<<<powrót do spisu treści

&&

Co w prawie piszczy

&&

Co dalej z reformą orzecznictwa? - Przesunięto termin zakończenia prac

Tomasz Przybyszewski

W dyskusji o rozwiązaniach dotyczących sytuacji osób z niepełnosprawnością i ich rodzin pojawiają się informacje o pracach nad zreformowaniem systemu orzekania o niepełnosprawności. Pracujący nad reformą międzyresortowy zespół miał początkowo zakończyć prace do końca marca 2018 r. Znany jest jednak nowy termin.

Międzyresortowy Zespół do Spraw Opracowania Systemu Orzekania o Niepełnosprawności oraz Niezdolności do Pracy został powołany do życia 2 lutego 2017 r. przez premier Beatę Szydło. Na razie poznaliśmy jedynie podstawowe założenia reformy orzecznictwa. Co istotne, swoje odzwierciedlenie znalazła w nich część postulatów nadesłanych przez Czytelników naszego portalu, które mieliśmy możliwość prezentować podczas jednego z posiedzeń zespołu.

Początkowo prace zespołu, skutkujące opracowaniem projektu ustawy o orzekaniu o niepełnosprawności i niezdolności do pracy, miały zakończyć się 31 marca 2018 r. Jednak 20 kwietnia 2018 r. premier Mateusz Morawiecki wydał zarządzenie, którym przedłużył ten termin do 29 czerwca 2018 r.

Skąd opóźnienie?

Prace międzyresortowego zespołu prowadzi prof. Gertruda Uścińska, prezes ZUS. Dlatego to Zakład zapytaliśmy o stan prac. Oto odpowiedź jaką otrzymaliśmy:

„Obecnym zadaniem Międzyresortowego Zespołu jest wypracowanie projektu ustawy o orzekaniu o niepełnosprawności i niezdolności do pracy - czytamy w nadesłanej odpowiedzi. - Prace nad projektem ustawy są czasochłonne: konsolidujemy działania regulowane dotychczas w kilkudziesięciu aktach prawnych i setkach aktów wykonawczych, ujednolicamy zasady dotyczące różnych grup ludności i grup zawodowych. Konieczne stało się wypracowanie nowych definicji stosowanych w projekcie. Są to działania newralgiczne i prowadzone z daleko posuniętą ostrożnością w proponowaniu nowych zapisów.

Zakres prac wykonywanych przez Zespół to nie tylko wskazany w zarządzeniu projekt aktu prawnego. Zespół przygotowuje bowiem ponadto projekty aktów wykonawczych, wskazania koniecznych zmian w prawie obecnie obowiązującym, wzory narzędzi orzeczniczych czy projekt systemu informatycznego, dedykowanego proponowanym nowym zasadom orzekania. Pełna realizacja zadania powierzonego Zespołowi to także przygotowanie oceny skutków regulacji, a ta mogła być przygotowana w całości dopiero po ustaleniu ostatecznej treści projektowanej ustawy.

Zgodnie z zarządzeniem powołującym Międzyresortowy Zespół projekt ustawy zostanie przekazany Minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, a następnie Prezesowi Rady Ministrów. Dalsze losy projektu ustawy będą wynikać z ogólnie obowiązującej procedury legislacyjnej dotyczącej wszystkich projektów ustaw. A zatem nie będzie o nich decydował Międzyresortowy Zespół”.

Źródło: www.niepelnosprawni.pl, 26.04.2018

<<<powrót do spisu treści

&&

Sport

&&

Z deszczu pod rynnę

Tomasz Matczak

Nikt nie lubi, gdy ludzie w przesadny sposób zwracają na nas uwagę. Idzie ktoś z białą laską, milkną rozmowy, by już po chwili, gdy tylko niewidomy przejdzie, rozbrzmieć na nowo. Innym razem dopędza nas dziecięcy głosik: Mamo, a co ten pan robi?. Pół biedy, gdy mama rzeczowo odpowiada, ale gorzej, gdy półgębkiem, konfidencjonalnie szepcze: Cicho, cicho, później ci powiem. Czasem gdzieś z dala słychać nastoletnie głosy: O, niewidomy, niewidomy i człowiek ma ochotę odkrzyknąć: Tak, niewidomy, ale nie głuchy!.

Dla społeczeństwa wciąż jesteśmy swoistą atrakcją i choć należy stwierdzić, że to się zmienia, to jeszcze pewnie sporo wody w Wiśle upłynie, zanim sytuacja unormuje się na dobre, to znaczy przestaniemy być traktowani w niekoniecznie nam miły, specjalny sposób.

Niektórzy, wychodząc z widzącymi, chowają białe laski, a niektórzy z ulgą siadają na tandem. To świetny kamuflaż, bo na rowerze nie widać czy jest się niewidomym. Ba, nawet więcej, raczej nikomu z postronnych obserwatorów nie przyjdzie do głowy, że oto rowerem pomyka osoba z dysfunkcją wzroku! No, chyba że zajmie pierwsze siodełko, bo wtedy tandem daleko nie zajedzie, a prawda szybko wyjdzie na jaw w postaci guza na czole.

Gdy pierwszy raz dosiadałem tandemu, czułem się wolny. Żadnej białej laski, trzymania przewodnika za łokieć czy innych insygniów niepełnosprawności. Siadam, pedałuję, jadę, a wiatr rozwiewa mi włosy! Normalnie sielanka! Żadnych milknących rozmów na mój widok, żadnych dziecięcych zaczepek czy pytań kierowanych do rodzica, ot zwyczajny obywatel III RP. Dosiadłem tandemu razem z szanowną małżonką, przygotowaliśmy odpowiednio do startu pedały, a potem jazda! Na szczęście mieszkam w miejscu, gdzie ścieżek rowerowych jest w bród. Nieopodal wiślane wały, sporo zieleni, więc tereny, jak na miasto, wymarzone na rowerowe eskapady. Śmignęliśmy przez bramę osiedla. Żona płynnie wzięła zakręt, a ja mocniej nacisnąłem na pedały. Szum wiatru w uszach narastał. I wtedy to usłyszałem:

- Mamo, ale fajny rower!!!

Cóż - pomyślałem - jakiś dzieciak pierwszy raz widział tandem. Kolejny zakręt i jesteśmy na drodze ku wiślanym wałom.

- Mamo, patrz, ale fajny rower! - dobiegło mnie przez szum wiatru w uszach.

Ha! - błysnęła myśl - to więcej jest takich dzieci, co nie widziały nigdy tandemu!. Minęliśmy skrzyżowanie.

- O, ale fajny rower! - to już nie był głos dziecka.

Zmarszczyłem brwi. Zapach skoszonej świeżo trawy unosił się gęsto w powietrzu. Nim dotarliśmy do wiślanych wałów, usłyszałem jeszcze ze dwa razy pełne zachwytu nad naszym wehikułem okrzyki. Westchnąłem ciężko. Z deszczu pod rynnę. - skonstatowałem. - Jak nie atrakcja z białą laską, to atrakcja innego rodzaju. Nie ukryjesz się nigdy!.

Za każdym razem, gdy dosiadaliśmy z żoną tandemu i ruszaliśmy na przejażdżkę, co najmniej raz ktoś wołał za nami: Ale fajny rower!. Któregoś dnia żona powiedziała:

- Wiesz, gdy kiedyś nikt za nami nie zawoła ale fajny rower, to pomyślę, że coś jest nie tak i nie zaliczę wycieczki.

Cóż, mam tandem od pięciu lat i jak na razie to każda wyprawa została zaliczona! Oczywiście piszę to wszystko z przymrużeniem oka. Niech wołają, niech obracają głowy, niech się dziwią, a co mi tam. Jestem atrakcją z białą laską, to mogę być też atrakcją na fajnym rowerze, prawda? Mnie to nie przeszkadza, a nawet wprawia w dobry nastrój. Jazda tandemem to relaks, który polecam każdemu. Można dotrzeć w bardziej odległe miejsca niż pieszo i przy tym rozruszać mięśnie. A że przy okazji wzbudza się zainteresowanie i przyciąga ciekawe spojrzenia, to już wyłącznie wartość dodana.

W końcu jesteśmy wyjątkowi, prawda?

<<<powrót do spisu treści

&&

Rajd Rowerowy Alicja w Krainie Świdermajerów

Aleksandra Safianowska

W sobotni słoneczny dzień 12 maja tego roku wielu uczestników wzięło udział w rajdzie rowerowym w Otwocku (25 km na wschód od Warszawy, woj. mazowieckie). Impreza została zorganizowana przez Towarzystwo Przyjaciół Otwocka, Koło Rowerowy Otwock, Fundację Marka Cymermana, Drużynę Błażeja TS Meran Otwock oraz Otwockie Centrum Kultury. Patronatem medialnym objął ją lokalny tygodnik Linia Otwocka.

Głównym celem rajdu była zbiórka charytatywna na sfinansowanie wrześniowego turnusu rehabilitacyjnego nad morzem dla Alicji Maliszewskiej, 3-letniej dziewczynki mieszkającej niedaleko Otwocka. Alicja cierpi na chorobę Wolfa Hirschhorna - nieuleczalna choroba genetyczna poważnie zaburzająca rozwój dziecka. O jej historii można przeczytać na stronie internetowej, klikając w link: https://linia.com.pl/2018/05/10/pomoz-alicji-zobaczyc-morze.

Drugim natomiast celem imprezy była prezentacja i popularyzacja stylu Świdermajer, w którym zbudowanych zostało wiele willi znajdujących się w Otwocku i okolicy. Styl ten charakteryzuje drewniana zabudowa z balkonami oraz drewnianymi ornamentami w różnych kształtach zdobiących okna, okiennice czy balustrady tarasów lub ściany domów.

Podczas rajdu uczestnicy mogli zwiedzić wiele budynków charakterystycznych dla tego stylu oraz posłuchać przewodnika, który opowiedział o nich dużo ciekawych historii.

Na uczestników czekało wiele atrakcji. Każdy z nich otrzymał odblaskową kamizelkę i odblaskową opaskę. Ponadto można było m.in. dotknąć jednej z willi zbudowanej w stylu Świdermajer. Choć każdy mógł z tego skorzystać, była to atrakcja przygotowana z myślą o ośmiu niewidomych rowerzystach, którzy jechali na tandemach. Tym, którzy nie mieli swoich tandemów, organizatorzy użyczyli rowery. Zapewnili również pilotów towarzyszących im podczas całej imprezy.

Rajd zakończył się ogniskiem z kiełbaskami i bigosem, które zostało zorganizowane na terenie Muzeum Ziemi Otwockiej, w Otwocku przy ulicy Narutowicza 2. Dzięki pięknej pogodzie wszyscy spędzili tam miło czas, wracając do swych domów we wspaniałych humorach.

<<<powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

&&

Terapeuta na czterech łapach

Patrycja Rokicka

Od wieków wiadomo, że kontakt ze zwierzętami wpływa pozytywnie na zdrowie fizyczne i psychiczne człowieka. Prowadzone od wielu lat badania naukowe potwierdzają terapeutyczne oddziaływanie zwierząt na osoby przebywające w ich towarzystwie.

Obniżenie ciśnienia krwi, rozluźnienie mięśni, zmniejszenie napięcia psychicznego, stresu, stanów lękowych, samotności, to tylko część dobrodziejstw, które oferują nam nasi czworonożni przyjaciele.

Dogoterapia skupia się na pracy człowieka z psem. Polega na nawiązaniu psychicznej oraz socjalnej więzi ze zwierzęciem. Zajęcia terapeutyczne z udziałem psa z powodzeniem są prowadzone m.in. w domach opieki, w hospicjach, ośrodkach resocjalizacji, ośrodkach terapeutycznych, szkołach i przedszkolach specjalnych.

Fenomenem dogoterapii jest sam pies. Jego charakter, wrodzona osobowość, cechy psychiczne i fizyczne są fundamentem pozytywnych efektów terapii.

Dogoterapia często wykorzystywana jest w pracy z dziećmi z różnymi trudnościami. Przynosi bardzo dobre efekty w terapii dzieci autystycznych, z porażeniem mózgowym, z zespołem Downa. Sprawdza się także w terapii rodzin dysfunkcyjnych, łagodząc objawy negatywnych sytuacji, emocji, przemocy w rodzinie. Dzieci z rodzin dysfunkcyjnych często borykają się z poczuciem niskiej wartości, są izolowane od grup rówieśniczych, spychane na margines społeczeństwa. Wchodząc w relację z psem dziecko czuje się ważne, może pełnić rolę opiekuna, dbając o zwierzę, ucząc się odpowiedzialności, obowiązku, systematyczności, dotrzymywania słowa. Z drugiej strony może wejść w rolę podopiecznego, ponieważ pies daje poczucie bezpieczeństwa, zaufania, zawsze wysłucha, nigdy nie skrytykuje, można powierzyć mu każdą tajemnicę.

Pies odgrywa ważną rolę edukacyjną, rozwija sferę umysłową, sprzyja koncentracji, poprawia komunikację, pobudza motorykę. Bardzo często jest wykorzystywany w terapii mowy oraz podczas zajęć z nauki czytania.

Pies jest także nieocenioną pomocą dla osób niewidomych. Pomaga w bezpiecznym poruszaniu się, asystuje w codziennych obowiązkach, czuwa nad swoim panem. Dzięki niemu niewidomy z łatwością ominie przeszkodę, bezbłędnie trafi do drzwi autobusu, urzędu, restauracji czy innych miejsc użyteczności publicznej. Odpowiednio przeszkolony pies jest gwarantem bezpieczeństwa. Pies przyczynia się do większej aktywności osoby niewidomej, wpływa pozytywnie na jej psychikę oraz nastrój.

W życiu osób niepełnosprawnych obok psów przewodników pojawiają się także psy asystujące tzw. serwisowe. Wspierają one osoby głuche, z epilepsją, cukrzycą i z niepełnosprawnością ruchową. Pomagają w domach, na uczelniach oraz w codziennych czynnościach, z którymi borykają się osoby niepełnosprawne. Wyszkolony pies może wykonywać szereg zadań, np. przynosić potrzebne przedmioty, pomagać w ubieraniu się, otwierać szafki i szuflady.

Pies jest najlepszym przyjacielem człowieka, marzeniem prawie każdego dziecka. Pamiętajmy, by w życiu codziennym doceniać nie tylko te wyszkolone do zadań specjalnych psy, tzw. psich profesjonalistów, ale także naszych kanapowców. Kiedy troski spędzają nam sen z powiek, najlepszym antydepresantem jest nasz własny pies - terapeuta na czterech łapach.

W sytuacjach, w których zawodzi człowiek, pomoże zwierzę; warto wykorzystać jego wrodzone zdolności, by pomóc sobie i innym.

<<<powrót do spisu treści

&&

Ziółka dobre na nerwy

Agnieszka Mielcarek

Intensywne tempo życia, ciągły pośpiech, stres i niedosypianie powodują, że odsetek osób z problemami ze snem, przedłużającymi się stanami napięcia nerwowego i depresją stale wzrasta. Jednocześnie stosowanie syntetycznych leków uspokajających i przeciwdepresyjnych może wiązać się z występowaniem działań niepożądanych. Alternatywą może być odpowiednia terapia lekami pochodzenia roślinnego.

Ziółka dobre na nerwy

Odpowiednio dobrane leczenie wyciągami z roślin o znanym działaniu uspokajającym działa nie tylko na sferę psychiczną, ale może też łagodzić objawy neurowegetatywne, w tym skurcze w przewodzie pokarmowym, przyspieszoną akcję serca czy uderzenia gorąca. Co prawda leki pochodzenia roślinnego mają łagodniejsze działanie niż syntetyczne preparaty, a podobne wyniki osiąga się po dłuższym czasie ich stosowania, to jednak rzadziej powodują występowanie poważnych działań ubocznych.

Przeciwlękowy kozłek lekarski i nasenna lawenda

Kozłek lekarski jest wieloletnią rośliną występującą w Europie, Ameryce Północnej, Azji Zachodniej, Japonii oraz Mandżurii; rośnie na wilgotnych łąkach, torfowiskach i w zaroślach. Surowcem leczniczym są kłącza i korzeń kozłka zbierane późną jesienią w drugim roku wegetacji. Roślina jest źródłem olejku eterycznego o działaniu uspokajającym, nasennym i przeciwlękowym.

Mechanizm działania kozłka polega na wychwycie zwrotnym neurotransmitera GABA oraz pobudzaniu neuronów do jego uwalniania. Wzrost stężenia GABA powoduje otwarcie kanałów jonowych w komórkach nerwowych, zwiększony przepływ jonów chlorkowych do wnętrza komórki, a to z kolei przyczynia się do zmniejszenia pobudliwości komórek nerwowych i hamowania odpowiedzi na bodźce.

Udowodniono, że stosowanie preparatów z kozłkiem lekarskim poprawia jakość snu, zmniejsza w modelu zwierzęcym lęk w podobnym stopniu do syntetycznego diazepamu oraz może pomagać dzieciom z ADHD w poprawie zachowania. Efekty działania kozłka pojawiały się po minimum dwóch tygodniach stosowania.

Taki sam mechanizm działania co kozłek lekarski wykazuje lawenda wąskolistna uprawiana w wielu krajach Europy i Ameryki Północnej. Była ulubionym dodatkiem do kąpieli starożytnych Rzymian, a od słowa lavo (łac. myć się) wzięła swoją nazwę. Olejek eteryczny z kwiatów lawendy, zbieranych tuż przed rozwinięciem, wydłuża czas snu, zmniejsza temperaturę ciała i ruchliwość, bez zakłócania koordynacji ruchowej. Wykazano, że inhalacje lawendowe przed wizytą u stomatologa mogą w znacznym stopniu zmniejszyć stres związany z zabiegami. Stosowana wraz z lekami przeciwdepresyjnymi lawenda wzmaga ich działanie.

Chmiel i melisa na kobiece problemy

Uprawiany w strefie umiarkowanego klimatu chmiel jest źródłem stosowanych w ziołolecznictwie szyszek chmielowych (kwiatostany żeńskie) i lupuliny (włosków gruczołowych). Surowiec zawiera olejek eteryczny, żywice, flawonoidy, kwasy fenolowe i garbniki. Działa hamująco na czynności kory mózgowej, zmniejszając wrażliwość niektórych ośrodków w rdzeniu przedłużonym i kręgowym oraz utrudniając przenoszenie bodźców do mózgu. Chmiel, oprócz właściwości uspokajających, wykazuje też działanie estrogenne. Udowodniono, że preparaty z chmielem łagodzą nieprzyjemne objawy związane z menopauzą, w tym uderzenia gorąca, stany niepokoju i depresyjne.

Z kolei uprawiana w Europie, Azji i Ameryce Północnej melisa może pomóc, gdy zmagamy się z objawami zespołu napięcia przedmiesiączkowego (PMS). Zawierające olejek eteryczny liście melisy mogą pomóc również osobom z zaawansowaną demencją, zmniejszając agresję i skłaniając do szukania kontaktów z innymi ludźmi. Preparaty z melisą działają też przeciwlękowo, choć w większych dawkach powodują senność. Udowodniono, że ekstrakty z melisy mogą pomóc w łagodnym kołataniu serca, zmniejszając odczucie niepokoju, bezsenności i wyrównując rytm serca. Dzieci z ADHD, którym podawano melisę, odczuwały znaczną poprawę skupienia uwagi.

Ziołowe leki uspokajające mogą być alternatywą dla syntetycznych preparatów o działaniu uspokajającym, przeciwlękowym i ułatwiającym zasypianie. Są dobrze tolerowane, nie uzależniają i w przeciwieństwie do syntetycznych leków - powodują stosunkowo niewiele efektów ubocznych.

Na podstawie:
N. Dobros, Zioła o działaniu uspokajającym i przeciwdepresyjnym. Postępy Fitoterapii 3/2017, s. 215-222
Źródło: www.pfm.pl

<<<powrót do spisu treści

&&

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

&&

Porady niewidomej gospodyni

Alicja Cyrcan

  1. Najważniejszą rzeczą dla niewidomej gospodyni jest zachowanie właściwej higieny rąk. Jak dobrze wiemy, ręce służą nam do poznawania otaczającego nas świata, ale są także jedną z dróg przenoszenia chorobotwórczych drobnoustrojów. W trosce o nasze zdrowie oraz bezpieczeństwo mieszkających z nami domowników w naszej kuchni częste mycie rąk powinno być zawsze na pierwszym miejscu. Do mycia rąk najlepiej używać mydła w płynie z dozownikiem, do ich osuszenia - jednorazowego ręcznika.
  2. Wybierając się na zakupy pamiętajmy, by zabrać ze sobą materiałową torbę. Dzięki temu nie będziemy zaśmiecać środowiska oraz wydawać dodatkowych pieniędzy na torby jednorazowe. Pamiętajmy, że od pierwszego stycznia 2018 roku reklamówki foliowe dostępne w sklepach są płatne w ramach tzw. opłaty recyklingowej. Poza tym torby materiałowe są trwalsze, praktyczniejsze a ostatnio bardzo modne, co dla wielu z nas także ma znaczenie.
  3. Kupowane przez nas produkty spożywcze bardzo często pakowane są w sklepach w foliowe woreczki. Niestety, nie mamy na to zbyt dużego wpływu. Możemy natomiast po przyjściu ze sklepu skorzystać z bardziej zdrowej i ekologicznej alternatywy. Wędlinę, ulubioną kiełbasę czy żółty ser przekładajmy do papierowych torebek, szklanych pojemników na żywność lub owijajmy w papier śniadaniowy. Zakupione owoce i warzywa również wyjmujmy z foliowych toreb. Warzywa układajmy w szklanych salaterkach lub w specjalnie przeznaczonej dla nich szufladzie w naszej lodówce. Owoce wykładajmy do wiklinowych koszy lub drewnianych miseczek.
    Część kupowanych przez nas owoców wydziela gaz - etylen, który stymuluje ich dojrzewanie. To właśnie dzięki niemu niedojrzałe, kwaśne śliwki czy zielone banany mogą w warunkach domowych dojrzeć i cieszyć nasze podniebienie słodkim smakiem. Owoce te mogą jednak przyspieszać proces dojrzewania, a nawet gnicia "sąsiadów" przechowywanych w tym samym koszyku. Dla przedłużenia trwałości zakupionych owoców odseparujmy jabłka, gruszki, śliwki, banany, mango (wydzielają etylen) od pomarańczy, cytryn, grejpfrutów, winogron, ananasów (nie wydzielają etylenu).
  4. Zielone warzywa, takie jak: sałata, cykoria, rukola, szpinak, natka pietruszki itp., przed spożyciem najlepiej namoczyć w zimnej wodzie, a następnie opłukać pod bieżącą, ciepłą wodą. W ten sposób w większym stopniu pozbędziemy się z nich pestycydów oraz innych zanieczyszczeń. Zielone warzywa najlepiej rozdrabniać bez użycia noża; najprościej rozrywać większe liście na drobne części własnymi rękami. Jest to ważne ze względu na bilans witaminowy tych warzyw; krojąc nożem, możemy pozbawić je wielu cennych witamin. Rozdrobnione ręcznie warzywa najlepiej szybko połączyć z tłuszczem, np. olejem, oliwą, jogurtem lub śmietaną, by zachować jak najwięcej cennych witamin. Do mieszania dobrze jest używać drewnianych sztućców, np. drewnianego widelca lub łyżki.
  5. Sypkie produkty spożywcze, takie jak kasze czy ryż najlepiej przechowywać w szklanych słoikach różnej wielkości; np. kaszę gryczaną w litrowych słoikach, jaglaną w półlitrowych, a ryż w ćwierćlitrowych. Dzięki temu nie będzie problemu ze znalezieniem właściwej kaszy, gdy rodzina zażyczy sobie na obiad pyszny krupnik.
    Unikajmy gotowania ryżu lub kaszy w woreczkach. Ten sposób może dla wielu wydawać się wygodniejszy w przygotowaniu, jednak na pewno nie jest zdrowszy od tradycyjnego. Gotowany we wrzątku plastikowy woreczek może wydzielać niebezpieczne substancje, które bezpośrednio przenikają do pokarmu. Taka forma przygotowania posiłku jest niezdrowa i mało elegancka.
  6. Przechowując produkty sypkie, takie jak kasza, ryż czy mąka dobrze jest zabezpieczyć je przed wilgocią oraz molami spożywczymi. Jest na to tani, prosty sposób. Do każdego słoika lub pojemnika, w którym przechowujemy żywność, wkładamy po 2-3 liście laurowe. Dla wzmocnienia ochrony możemy poukładać liście laurowe bezpośrednio na blatach szafek.
  7. Przechowując w lodówce otwarte już raz słoiki, np. z dżemem lub z ogórkami kiszonymi, pamiętajmy, żeby przed spożyciem ich zawartości sprawdzić stan nakrętki. Często pod wpływem kwasu pod nakrętką pojawia się szkodliwa dla naszego zdrowia rdza. Kiedy zauważymy taką sytuację, nie wystarczy wymienić nakrętkę, trzeba wyrzucić słoik wraz z całą zawartością, ponieważ produkt ten nie nadaje się już do spożycia i jest niebezpieczny dla naszego zdrowia.
  8. Konserwowe warzywa, takie jak groszek, kukurydza czy fasolka, po otwarciu puszki najlepiej przepłukać przegotowaną wodą, odsączyć na sicie i dopiero dodać do ulubionej sałatki czy zupy. W ten sposób pozbędziemy się dużej ilości soli, która jest niekorzystna dla naszego zdrowia. Wystrzegajmy się pozostawiania w puszce części niewykorzystanych warzyw. Gdy do imieninowej sałatki potrzebna nam jest tylko połowa zawartości zakupionej puszki groszku, resztę przełóżmy do szklanego pojemnika na żywność i wstawmy do lodówki. Nigdy nie przechowujmy jedzenia w otwartej puszce.
  9. Przygotowując obiad dla rodziny, pamiętajmy, żeby podczas gotowania, np. zupy lub ziemniaków, garnek szczelnie przykryć pokrywką; wówczas nie utracimy cennych witamin, a przygotowywany posiłek będzie wartościowy i odżywczy. Gotując zupę najlepiej wybierać większe i szersze garnki; zabezpieczy nas to przed niechcianym wykipieniem zupy na kuchenkę. Ważne jest, by potrawy gotować na małym ogniu; dzięki temu składniki uwolnią stopniowo swoje wartości odżywcze, potrawa będzie miała lepszy, aromatyczny smak, a nasze rachunki za gaz lub prąd będą mniejsze.
  10. Gdy zdarzy się, że dostaniemy w prezencie lub zakupimy zbyt dużą ilość warzyw, np. marchwi, pietruszki, buraczków lub selera, dobrze jest je zamrozić. Najpierw oczywiście musimy je oczyścić (dokładnie wyszorować), następnie pokroić lub zetrzeć na tarce, a na koniec poporcjować i zamrozić. Tak przygotowane warzywa są doskonałą bazą do różnego rodzaju zup lub sosów; przyspieszają także proces przygotowywania posiłków. Podobnie możemy postąpić z zieleniną, np. z natką pietruszki, liśćmi selera czy też z papryką. Mrożenie pozwala na przedłużenie okresu przydatności naszych warzyw do spożycia z zachowaniem cennych witamin i minerałów. Przed zamrożeniem dobrze jest poszatkować lub pokroić warzywa, np. buraczki w kostkę, paprykę w paseczki, marchew w plastry, korzeń selera w półksiężyce. Dzięki temu, sięgając do zamrażarki, łatwiej nam będzie znaleźć warzywo, które potrzebujemy. Warzywa można także poporcjować w różnej wielkości pojemniczki, co również ułatwi późniejszą ich identyfikację.
  11. Niewidoma gospodyni powinna bez skrępowania i do znudzenia powtarzać swoim domownikom oraz gościom, którzy przychodzą w odwiedziny, że jedną z podstawowych zasad w jej kuchni jest zachowanie i przestrzeganie ustalonego przez nią miejsca przechowywania wszelkiej żywności i produktów spożywczych. Pani domu powinna głośno zwracać uwagę, gdy puszka z kawą zajmie miejsce cukiernicy, a solniczka nagle wyparuje ze swojego miejsca. Dzięki takiej interwencji praca w kuchni będzie przyjemniejsza i bardziej efektywna.

<<<powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

Czytelniczka

&&

Kalarepka w sosie koperkowym

Składniki:

Wykonanie

Kalarepkę umyć, obrać i pokroić w kostkę lub w paski. Zalać wodą, dodać masło i odrobinę soli. Gotować do miękkości (nie przegotować!). Pod koniec gotowania dodać śmietanę wymieszaną z mąką oraz koperkiem. Wymieszać i doprawić do smaku solą i pieprzem. Wyłożyć na półmisek i posypać koperkiem lub przyozdobić łodyżką zielonej pietruszki.

<<<powrót do spisu treści

&&

Ziemniaki zapiekane, faszerowane masą koperkowo-paprykową

Składniki:

Wykonanie

Ziemniaki oczyścić, wymyć i ugotować w mundurkach. Po wystudzeniu obrać ze skórki i przekroić na połówki. Z każdej połówki wydrążyć miąższ, tak by środek zapełnić przygotowanym farszem. Wydrążony miąższ zemleć. Cebulę drobno pokroić, zeszklić na tłuszczu i dodać do zmielonej masy ziemniaczanej. Wymieszać, doprawić do smaku i podzielić na dwie części: do jednej dodać koperek, a drugą przyprawić na ostro pieprzem i papryką w proszku. Połówki ziemniaków napełnić warstwowo przygotowanym farszem: najpierw nałożyć farsz paprykowy, a następnie farsz koperkowy. Na wierzch posypać starty ser. Na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia, który należy dokładnie natłuścić masłem, układamy napełnione farszem połówki ziemniaków i zapiekamy w dobrze nagrzanym piekarniku do temperatury ok. 180 stopni C przez ok. 20 min.

Ziemniaki zapiekane z koperkiem i mieloną papryką można podawać z zieloną sałatą jako samodzielne danie.

<<<powrót do spisu treści

&&

Tort serowy

Biszkopt jasny

Składniki:

Wykonanie

Białka ubić na sztywną pianę, dodać żółtka i cukier. Następnie dodać mąkę zmieszaną z proszkiem do pieczenia i wszystko lekko wymieszać. Wylać do formy do pieczenia. Piec w temp. 160-180 stopni C ok. 30-40 min. Po upieczeniu przekroić na dwa placki.

Masa

Składniki:

Wykonanie

Ser zemleć. Utrzeć masło, cukier, jajko i żółtka. Dodać ser, ucierając na jednolitą masę. Masę podzielić na dwie części: do jednej dodać kakao (masa kakaowa), drugą zostawić bez dodatku (masa biała).

Dodatki:

Wykonanie tortu

Biszkopt jasny ułożyć w foremce i przykryć masą kakaową. Nałożyć drugi biszkopt jasny, przełożyć masą białą. Na wierzch ułożyć owoce i zalać gęstniejącą galaretką.

<<<powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

Sztuka wypoczywania

Małgorzata Gruszka

Wypoczynek, odpoczynek, relaks - niby proste i oczywiste, a jednak mamy z tym wiele problemów. Nie wiemy jak wypoczywać, żeby się jeszcze bardziej nie zmęczyć lub przeciwnie: nie wynudzić. Ulegamy presji związanej z modnymi stylami wypoczywania. Niektórzy z nas, ze względu na wiek, stan zdrowia i sytuację, wypoczywają więcej niż by chcieli. Jak wypoczywać mądrze i z sensem? Jaki wypoczynek nam służy, a jaki nie? Dziś zapraszam Państwa do wspólnego zastanowienia się nad sztuką wypoczywania.

Czym jest wypoczynek?

Wypoczynek można rozumieć różnie. Stanowi on część każdej doby, jednocześnie jest (a w każdym razie dobrze by było, żeby był) czasowym oderwaniem się od codzienności. Jeśli chodzi o ten codzienny, specjaliści od zdrowego stylu życia zalecają, by zajmował dwie trzecie każdej doby. I tu znów podział: jedną trzecią doby powinien zajmować wypoczynek bierny, czyli sen, a jedną trzecią czynny, czyli spędzanie czasu poza pracą, aktywność dla rodziny lub samego siebie. Oczywiście, nie chodzi o to, by spędzać czas z zegarkiem w ręku, zmuszać się do ośmiogodzinnego snu itp. Chodzi jedynie o to, by proporcje między pracą a odpoczynkiem w różnych jego postaciach były zachowane.

Wypoczynek, w sensie oderwania się od codzienności, to czasowa zmiana miejsca pobytu i doświadczanie innych wrażeń niż na co dzień. Można go nazwać urlopem od codzienności.

Problemy z wypoczywaniem

Większość ludzi (zwłaszcza młodych) ma dziś olbrzymie problemy z wypoczywaniem. Presja poświęcania się pracy, szybkiego dorabiania się, doskonalenia i wspinania po szczeblach kariery sprawia, że wypoczywają niechętnie, a nawet z poczuciem winy. Co jakiś czas słyszymy o tym, że ktoś zmarł z przepracowania.

W Japonii branie urlopu jest źle widziane i traktowane niemal jak sabotaż. Ludziom (zwłaszcza młodym) wydaje się, że cały czas powinni coś robić, że życie ucieka i nie zdążą zdobyć tego co chcą. Mają rację: rzeczywiście często nie zdążają, bo przed czterdziestką albo zaraz po niej umierają na zawały, udary i nowotwory. Wydaje im się, że są mocarzami, ale ich organizmy nie dają sobie rady z napięciem, obciążeniem i stresem.

Slow life

W odpowiedzi na przerażające i wyniszczające często tempo życia pojawiła się idea slow life, czyli żyj wolniej. Na półkach księgarń stoi mnóstwo poradników doradzających jak wolniej, czyli normalnie żyć. Wolniej, znaczy nie pędzić na złamanie karku ku iluzjom, które roztacza przed nami współczesny świat; nie dążyć za wszelką cenę do tego, by mieć to samo, co inni i dorównywać standardom dostatniego i wygodnego życia; nie ścigać się i nie pędzić bezmyślnie za dobrami, które w ostateczności nie czynią nas szczęśliwymi i nie dają zadowolenia z życia. Slow life to życie z umiejętnością nazwania tego, co jest dla nas ważne i skupienia się nad tym; życie z czasem dla siebie, rodziny i przyjemności; życie, w którym zachowane są omówione wyżej proporcje między pracą a wypoczynkiem.

Umiejętność wypoczywania

Umiejętność wypoczywania polega na określeniu, co jest dla nas wypoczynkiem i korzystaniu z tego możliwie jak najczęściej. Wiedzy o tym, co nas relaksuje, rozluźnia i przywraca siły nabywamy obserwując samych siebie. Generalnie jest tak, że wypoczywamy wówczas, gdy przerywamy czynności, które wykonujemy często i z konieczności. Dla podróżującego reportera wypoczynkiem będzie urlop spędzony w domu. Będzie mógł odpocząć od dworców, lotnisk, przemieszczania się, walizek, gwaru itp. Dla osoby pracującej przy biurku wypoczynkiem będzie pobyt poza miastem w miejscu, gdzie spogląda na inne krajobrazy, robi coś innego i spotyka innych ludzi. Wypoczywać mądrze, to znaczy robić to na swój własny sposób, nie zmuszając się do robienia tego, co lansowane i modne. Jedni kochają kurorty w ciepłych krajach z obsługą i jedzeniem podanym pod nos; inni z kolei czują, że żyją, jadąc w Bieszczady, zaszywając się w leśnej głuszy, chodząc po górach, nie korzystając z żadnych wygód i osiągnięć cywilizacji, łącznie z Internetem. Jedni kochają smażyć się na słońcu przez dwa tygodnie; inni nie odpoczną jeśli nie zwiedzą kolejnego kawałka świata czy choćby Polski. Najważniejsze jest to, by wypróbowywać różne formy wypoczynku, sprawdzać jak się w nich czujemy i poprzestawać na tych, które naprawdę robią nam dobrze.

Wypoczynek na co dzień

Wypoczynek na co dzień, to świadomy wybór aktywności, po których wracają nam siły i energia do wykonywania codziennych zadań. I znów sami musimy zdecydować kiedy naprawdę odpoczywamy. Pomijając sen, który potrzebny jest nam wszystkim, całą resztę możemy zaplanować sami. Każdy z nas ma do wyboru jakieś aktywności, które lubi i które sprawiają mu przyjemność. One właśnie są wypoczynkiem. Oczywiście jest nim również słodkie lenistwo i nic nierobienie.

Specjaliści od wypoczynku doradzają, by nie unikać tej formy relaksu. Leniąc się często zaglądamy w siebie, skupiamy się na sobie i wyłączamy szum informacyjny utrudniający nam dotarcie do samych siebie. Psychologowie twierdzą nawet, że nuda jest pożyteczna o ile nie jest jej za dużo. Nudząc się i bujając w przysłowiowych obłokach, często wpadamy na najlepsze pomysły. Potępiane niegdyś myślenie o niebieskich migdałach wraca do łask.

Czasami jednak trzeba się zmęczyć, by poczuć się wypoczętym. Nie ma w tym nic sprzecznego, bo chodzi o zmęczenie czymś, co zasila i cieszy. Dla kogoś, kto cały dzień stoi przy okienku aptecznym, wypoczynkiem będzie trening na bieżni, basen lub bieg po parku. Kochający pracę w ogrodzie odpoczywają, grzebiąc w ziemi, mimo że potem bolą ich plecy.

Wymuszony wypoczynek

Zdarza się i tak, że ze względu na wiek i stan zdrowia jesteśmy mniej aktywni niż wcześniej. Często towarzyszy temu żal, tęsknota a nawet poczucie winy. Z emocjami tego typu najłatwiej rozprawić się, racjonalnie spoglądając na swoją sytuację i szukając tego, co jeszcze robić się da.

Wypoczywanie bez wzroku

Brak wzroku lub słabe widzenie niewątpliwie ma wpływ na wybierane formy wypoczynku. Wiele rzeczy może cieszyć mniej, inne z kolei mogą bardziej męczyć. Dla jednych chodzenie po górach może nie mieć sensu skoro nie korzysta się z widoków, dla drugich przeciwnie: może mieć sens, bo jest świeże powietrze, zapach igliwia i kamienie pod nogami. Podobnie jak ludzie widzący, musimy sami odpowiedzieć sobie na pytanie, kiedy i przy czym wypoczywamy i z tego korzystać. O tym, że coś jest dla nas wypoczynkiem świadczy lepsze samopoczucie, odzyskanie energii, spokój i chęć do działania. Wypoczynkiem jest wszystko to, co regeneruje nas i przywraca siły.

<<<powrót do spisu treści

&&

Wakacje. Historia prawie prawdziwa

Edyta Grabowska-Gwardiak

Będąc młodą mężatką… No dobrze, trochę przesadziłam, bo moja młodość nie była już, niestety, pierwszej młodości. Wracam zatem do początku opowieści.

Mój staż małżeński był jeszcze niewielki, ale zapał do podróżowania owszem. Gdy więc małżonek zaproponował niespodziewanie, byśmy wyjechali na tydzień w góry - ucieszyłam się bardzo. Pakowanie postanowiłam ambitnie przeprowadzić sama. Dodam dla uściślenia, że słowo "sama" ma tu niebagatelne znaczenie, bo złośliwy los jakiś czas temu pozbawił mnie wzroku. Pozostawił mi jednak wrodzony upór, ambicję i skłonność do samodzielności.

Tak więc kierując się tymi cechami mojej osobowości, spakowałam się samodzielnie! Sprawa była banalnie prosta: bielizna, kosmetyki, sandały i jakieś letnie fatałaszki, kilka ciepłych ubrań, nieprzemakalna kurtka, parasol i solidne buty. Tak, one były najistotniejsze, wszak pogoda w tym kraju jest zmienna, jak kobieta ze znanej arii. Wygodne i nieprzemakalne buty owszem posiadałam, zajęły więc miejsce w plecaku. Wrzuciłam też do niego parę grubych skarpet. Czerwiec czerwcem, lato latem, ale turysta musi być dobrze wyposażony i gotów na wszystko, czyż nie?

Małżonek, istota uprzejma i chętna do pomocy, próbował wyręczyć mnie w pakowaniu, ale za każdym razem spotykał się ze stanowczym, chociaż uprzejmym sprzeciwem. No bo dlaczego miałby mi pomagać? Wzroku co prawda nie posiadam, ale rozum owszem i pamięć o rzeczach, jakie mam w szafie, również.

Nadszedł upragniony dzień wyjazdu. Słońce grzało, wszystkie pogodynki zapowiadały bezdeszczowy tydzień. O losie, jakiś ty uprzejmy! No dobrze, znów przesadziłam, bo los, jak się niebawem okazało, tej cechy nie posiadał wcale, za to złośliwość i przekorę tak. I to w dużej ilości! Wracam do opowieści.

Jechaliśmy więc sobie pociągiem przez pola, lasy i łąki. We wspaniałym nastroju snuliśmy plany zwiedzenia tego i owego. Po przyjeździe ulokowaliśmy się w miłym pokoju staroświeckiego nieco pensjonatu. To lubię! Pogoda cudowna, ptaki śpiewały, a mąż prawił mi komplementy wśród parkowych jaśminów i… Tak, tak, los znudził się tą sielanką i nazajutrz pokazał, co potrafi.

Poranek zapowiadał się niemal upojnie. W gustownej jadalni, o czym powiadomił mnie nie bez przyjemności mąż, spożyliśmy staropolskie śniadanie. Pachnące masło, świeżutkie sery, nieziemski wprost razowiec i kawa, która mogłaby śmiało konkurować z tą podawaną w Soplicowie.

Objedzeni nieprzyzwoicie ruszyliśmy na pierwsze zwiedzanie. Muzeum regionalne, stary kościół i… No tak, zaczęło się. Na dalsze zwiedzanie nie pozwoliła ulewa, która miała siłę sporego wodospadu. Zmokliśmy, ale nic to, jak mawiał mój ulubiony bohater literacki. Wysuszenie przemoczonych rzeczy w gościnnym pensjonacie zajęło niewiele czasu.

Ulewa ustała po czterech godzinach, wody spłynęły, zatem postanowiliśmy kontynuować zwiedzanie okolicznych atrakcji. Wyjęłam więc z przepastnego plecaka solidne buty i wdziałam je na równie solidne skarpety.

- Jestem gotowa! - zawołałam radośnie do małżonka, który do tej pory studiował mapę i nie zwracał większej uwagi na to, co robię.

- Hmm, ojej, ale…

Nie bardzo rozumiałam, co się dzieje. Małżonek wydawał jakieś dziwne odgłosy przypominające krztuszącego się niemowlaka.

- Coś ci jest? - zapytałam troskliwie, jak na młodą (to już sobie wyjaśniliśmy na początku) żonę przystało.

- Nic, nic. Tylko wiesz, moja miła, że… - zdania mój ukochany jednak nie skończył, bo porywając mnie w ramiona, co przyznam lubiłam wielce, wybuchnął śmiechem.

Sytuacja zaczęła mnie przerastać. Czyżbym aż tak uroczo wyglądała w stroju do górskich wycieczek? Nie, to raczej niemożliwe. Brak wzroku nie odebrał mi przecież zdolności logicznego myślenia i samokrytycyzmu. A jednak!

Chwilę później wydało się, że wyglądam wprost oszałamiająco. Na lewej nodze miałam bowiem brązowy but i białą skarpetkę, a na prawej beżowy i czarną. O losie! Dlaczego moja samodzielność okazała się taką straszliwą kompromitacją?! I to w obliczu rozkwitłej niedawno miłości!

Kiedy ochłonęłam i kiedy już wyśmialiśmy się do woli, wyjaśniłam mężczyźnie mojego życia, że mam idiotyczny zwyczaj kupowania kilku par tych samych rzeczy w różnych kolorach. Jeśli coś mi pasuje i jest wygodne - kupuję zaraz to samo. Zwyczaj może i praktyczny, ale nie dla niewidomego!

I tak ambicja bycia samodzielną skończyła się… kupnem kolejnej pary butów i skarpet, bo zdegustowane moim popisem słońce schowało się za chmury na pozostałe dni naszego urlopu, zatem subtelne sandałki zmuszone były do wylegiwania się pod łóżkiem. Dodam jednak dla uściślenia, że mimo wspomnianych wyżej niedogodności i tak było cudownie. Zwiedziliśmy okolice pełne uroczych zakątków, wspięliśmy się, bez zadyszki, na dwa szczyty, spędziliśmy kilka miłych chwil w romantycznej kawiarni. A ja na dokładkę przywiozłam nową parę wygodnych butów, tym razem zupełnie innych niż te, które już stały w szafie.

Tak więc samodzielne pakowanie miało też pozytywne strony. Pomyślałam sobie nawet, że to mógłby być niewinny sposób na powiększenie garderoby… Czy jednak mój ukochany szybko nie nabrałby podejrzeń? No dobrze, znów trochę przesadziłam, nieprawdaż?

Pomna tego traumatycznego doświadczenia, przy kolejnych wyprawach pod hasłem "ahoj przygodo" konsultowałam potulnie zawartość własnego plecaka z ukochanym. Tylko dlaczego on zawsze, sprawdzając mój bagaż, miał podejrzanie wesoły głos?

<<<powrót do spisu treści

&&

Zobaczyć niewidzialne

Katarzyna Kachel

Wadliwy egzemplarz. Tak o sobie niekiedy mówi Łukasz Żelechowski. Wtedy, gdy ma dobry humor, czyli bardzo często. Stracił oczy, bo, jak żartuje, w inkubatorze nie dawali okularów przeciwsłonecznych. Retinopatia wcześniaków - tak medycyna nazwała chorobę, która zabrała mu wzrok. Dziś Łukasz nie chce widzieć. Bo to byłoby tak, jakby ktoś kazał mu narodzić się na nowo. Właśnie bawi się z córeczką Olgą. Potrafi odczytać z jej twarzy radość, zanim dziewczynka się uśmiechnie.

Jolanta Kramarz lubi swoje życie, ale gdyby miała taką możliwość, poprosiłaby o nowe oczy. Być może dlatego, że pod powiekami wciąż ma świat, który zapamiętała z dzieciństwa i który jej się podobał. A może dlatego, żeby wreszcie zobaczyć jaki właściwie jest ten kolor miętowy. Wzrok zepsuli jej lekarze. Robili to stopniowo, aż otoczyła ją całkowita ciemność. Mogła się załamać. Tyle że jest twardą kobietą i postanowiła wziąć się z rzeczywistością za bary.

Marcin Ryszka ma na swoim koncie sukcesy sportowe, przed sobą kolejne wyzwania. Jest niesamowicie wrażliwy na głos, ale jego prawdziwym fetyszem są delikatne dłonie. Kiedy był ostatnio nad morzem, po kilku dniach bezbłędnie rozpoznawał, który z sąsiadów wchodzi po schodach. Każdy przecież stąpa inaczej, z inną siłą, energią, w innym rytmie. Dziewczyny często pytają go: A jak Ty sobie mnie wyobrażasz?

Tomek Matczak byłby ostrożny z tymi wyobrażeniami. Kiedy jeszcze widział całkiem dobrze, w swojej wyobraźni przeżywał miłość do nastolatki jeżdżącej na wózku inwalidzkim. Wydawało mu się to niezmiernie romantyczne. Dziś sam ma chorobową rentę i genetyczną dystrofię nerwów wzroku. Nie ma za to poczucia straty i przekonania, że jest kimś gorszym. Oprowadzając gości po Niewidzialnej Wystawie w Warszawie, odpowiada na milion różnych pytań. Ostatnio zaskoczyła go kobieta, która chciała się dowiedzieć, w jaki sposób niewidomi mężczyźni sikają: na siedząco czy stojąco.

Nie dostajemy nic ekstra

Jolanta czyta właśnie Miasto ślepców Jose Saramago. Poczucie humoru czy perwersja? A może zwykła ciekawość pani psycholog?

- Interesująco są w niej opisane reakcje ludzi dotkniętych nagłą epidemią, która odebrała im wzrok. Jakie były? Szok, bezradność, pustka. Przecież żaden z nas nie dostaje nagle informacji ekstra, które ułatwiają funkcjonowanie - mówi dosadnie.

Nie jest bowiem prawdą jak chcieliby niektórzy, że węch, słuch czy dotyk są u niewidomych lepiej wykształcone. - To nie tak, że jednego dnia tracisz wzrok, a drugiego budzisz się z doskonałym słuchem, który pozwala ci podsłuchać rozmowę sąsiadów dwie klatki dalej i z węchem, za pomocą którego możesz wyczuć znajomego idącego drugą stroną ulicy - zaznacza Jolanta Kramarz. - Mózg, choć inteligentny, tak nie działa. Wszystko jest kwestią treningu, determinacji i przystosowania. Proszę mi wierzyć, wśród niewidomych są zarówno osoby słabo słyszące, nieodróżniające dobrze smaków jak i ludzie z Alzheimerem.

Siódmy zmysł

- Mit o wyostrzaniu się zmysłów wciąż krąży nad światem niczym niegdyś widmo komunizmu nad Europą - śmieje się Tomek. Co mówi o tym medycyna? Że uszkodzenie narządu wzroku - czy to neurologiczne, mechaniczne, czy spowodowane chorobą oczu, uruchamia pewne określone formy kompensacji, czyli próby wyrównania braku. Jolanta Kramarz nazywa to umiejętnościami, które można wytrenować. Osoby niewidome odbierają świat głównie za pomocą dotyku, węchu i słuchu.

W życiu niektórych uaktywnia się także tzw. zmysł przeszkód. Co to jest? To mechanizm, którego fundamentem jest instynkt obronny, a pozwala, dzięki ćwiczeniom, uniknąć zderzenia z kimś, z czymś, ominąć przeszkodę, nie wejść pod pędzący samochód.

Jolanta Kramarz musiała nauczyć się uważności; odpowiednich nawyków, które pozwoliły jej normalnie żyć. Przed samochodem czy bliskim spotkaniem z nieznanym obiektem chroni ją dodatkowo Maior, przeszkolony labrador. - Pamiętam świat sprzed momentu, kiedy ogarnęła mnie ciemność. Dlatego łatwiej mi się w nim poruszać. Znam kolory, wiem jak wyglądają budynki. Śnię obrazami, nie wyobrażeniami, a kiedy myślę o literach, widzę je narysowane jak ze szkolnej tablicy. I nie jest to alfabet Braille’a.

Jolanta ma za to poczucie straty. Tego uczucia niewidomi od urodzenia nie znają.

Zapach kobiety

Tomek uważa, że film, w którym Al Pacino grał niewidomego, jest przesadzony; nakręcony z hollywoodzką manierą. Ale z jednym się zgadza: zapach kobiety jest niezmiernie ważny. To, jakich perfum używa, jakim szamponem myje włosy. Równie istotny jak głos. Po tym Tomek ocenia atrakcyjność płci przeciwnej. Nie on jeden. - Kiedy ta warstwa zewnętrzna, ciało, naprawdę jest dla ciebie niewidoczna, możesz śmiało powiedzieć: liczy się wyłącznie twoje wnętrze - uśmiecha się Marcin, bo dobrze wie jak takie hasła funkcjonują w tzw. normalnym świecie. Tyle że on, kiedy idzie z kolegami do dyskoteki, faktycznie w taki sposób ocenia dziewczyny. Empatia, nerwowy charakter, próżność, pewność siebie. Tomek to wszystko jest w stanie wyczytać podczas rozmowy z drugim człowiekiem.

Łukasz swoją przyszłą żonę poznał na dworcu autobusowym. - Czyż to nie symboliczne? - pyta. Podróż ich życia trwa i zapowiada się niezmiernie interesująco, bo przy facecie, który bierze garściami, trudno się nudzić. Łukasz uczy dzieci w szkole, wchodzi na najwyższe szczyty górskie, gra, śpiewa, występuje w programach talent-show. Jest dziennikarzem, informatykiem, krótkofalowcem, lada chwila akustykiem dźwięku. Uspokaja się może tylko w trakcie snu, chyba że akurat spada w nim w dół studni. Leci i choć ma świadomość przestrzeni, nie jest to wcale uczucie przyjemne.

Świat bez kolorów

Łukasz nie widzi nic, nie rozróżnia ani bieli, ani czerni. Nie śni obrazami, nie śni kolorami. Może jedynie interpretować bodźce smakowe, zapachowe, dotykowe i przetwarzać je w sposób całkowicie dla osoby widzącej niezrozumiały.

- Pamiętam, byłem w czwartej klasie, kiedy przyśniło mi się, że zbudowałem statek kosmiczny. Poleciałem w kosmos, rozbiłem namiot i odbierałem gratulacje, że mi się udało - wspomina. I może był to sen proroczy, bo przecież robi dziś rzeczy naprawdę kosmiczne.

Jolanta pamięta kolory. Wie, jakie lubi nosić, choć i to zależy od dnia czy nastroju. Ostatnio dowiedziała się, że modny jest miętowy.

Nie znała go, ale koleżanki potrafiły jej wytłumaczyć. Po co jej taka wiedza? Bo zdaje sobie sprawę jak ważne jest podążanie za modą, nawet wtedy, kiedy ubrania widzi się tylko dotykiem. Dlatego w fundacji dla osób niewidomych Vis Maior, której jest prezesem, prowadzi zajęcia ze stylistą.

Większych zakupów nigdy nie robi sama. Lepiej się na nie wybrać z kimś, kto szczerze ją oceni, ale nie narzuci własnej woli; bo sama dobrze wie, czego chce. Uważa się za osobę samodzielną, ale to kwestia determinacji. Wie, że sama musi wydrzeć życiu jak najwięcej, żeby później nie żałować, nie obwiniać się, że zmarnowała życie.

Żyć tak jak się chce

Marcin najlepiej czuje się w wodzie. Jest w niej niezależny, samodzielny, nie musi nikogo prosić o pomoc. Kiedy pływa, ma wrażenie, że żadne przeszkody nie istnieją. Potrafi nauczyć osobę zdrową ruchów żabki czy kraula. Pokierował swoim życiem tak jak chciał. I choć nigdy nie siądzie za kierownicą samochodu, będzie bezbronny wobec formularzy, dokumentów czy głupich numerów na domofonie, żyje po swojemu. - Nie mam do nikogo żalu, choć dziś moja choroba, siatkówczak, jest uleczalna - mówi. I trzeba mu wierzyć, bo Marcin nie wygląda na osobę, która chciałby kogoś oszukać. Tomek Matczak też nie wygląda, choć to właśnie on co rusz pozwala sobie na drobne szelmostwa. Wszystko dlatego, że w ogóle nie widać po nim, że jest ociemniały.

Pamięta choćby taką historię z wakacji, kiedy podszedł do niego pewien mężczyzna. Pan ma taki jeden kijek, ale widziałem ludzi, którzy chodzą z dwoma. No nordic walking. Mógłby mi pan powiedzieć jak nazywa się ta dyscyplina sportowa?. Nie wiedział, bo nordic walking był wtedy jeszcze w powijakach. Dlatego odparł z rozbrajającą szczerością: Niestety nie wiem, ale dyscyplina, którą ja uprawiam z jednym kijkiem, nazywa się chodzenie na orientację, po czym ujął laskę i pokazał jak się z nią porusza.

Źródło: www.national-geographic.pl, 2017.12.15

<<<powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Nota biograficzna

Wiesława Żelazik - ur. 18.11.1938 r. na Ziemi Kieleckiej. Od ponad czterdziestu lat mieszka w Warszawie, gdzie do emerytury pracowała w zawodzie pielęgniarki. Jak zawsze podkreśla - od szczęśliwych lat dzieciństwa karmiona baśniami, legendami, opowieściami pokochała całym sercem literaturę piękną. Szczególnie upodobała sobie powieści historyczne, przygodowe, ale najbardziej poruszała ją poezja.

Choć jest osobą bardzo słabowidzącą, jej wiersze pełne są barw, widoków, słońca, tęczy.

Przez wiele lat pisywała do szuflady, by w końcu, za namową przyjaciół, wydać tomik poezji Myśli ulotne (wyd. KomoGraf, 2009).

Debiutowała w Kwartalniku Kulturalnym Sekrety ŻARu utworami: Dzikie konie oraz Las (Nr 1(20)/2008). Od lat jest pod troskliwą opieką Warszawskiej Grupy Literackiej Poetica.

Bardzo lubiana przez dzieci, opiekuńcza nie tylko jako pielęgniarka, wydała dla nich bajki pt.: Kotek i Bajeczka o słoneczku (wyd. KomoGraf, 2013).

Jej twórczość jest publikowana od prawie dziesięciu lat w Internetowym Saloniku Literackim (www.salonik-literacki.pl) w dziale Gościnny Salonik Poezji, a jej utwory są bardzo poczytne i lubiane m.in. wśród Polonii Amerykańskiej.

<<<powrót do spisu treści

&&

Odnaleźć drogę w poezji. Recenzja twórczości poetyckiej Wiesławy Żelazik zamieszczona w tomiku Myśli ulotne

Piotr Stanisław Król

Zacznijmy od cennych cytatów z klasyki poetyckiej - Poezja rodzi się w młodości, dodaje jej skrzydeł, wznosi ponad poziomy i pozwala sięgać gdzie wzrok nie sięga (A. Mickiewicz), „Poezja rodzi się w miłości, która jak słońce:

Barwy uroczemi
Wszystko dokoła cudownie powleka;
Żywe piękności wydobywa z ziemi,
Z serca natury i z serca człowieka”

(A. Asnyk).

Starość też ma swoje liczne strofy w literaturze jak choćby spisane przez Marię Pawlikowską-Jasnorzewską:

Jestem sama,
Babcia mi na imię -
czuję się jako czarna plama
na tęczowym świata kilimie...
.

Tak, moim zdaniem, w oparciu o własne doświadczenie, poezja rodzi się w blasku porannej zorzy, w nocnej poświacie księżyca, w duszy, sercu, na szorstkim, zimnym kamieniu, wszędzie...

Wiesława Żelazik odkryła własną drogę w poezji, która pozwoliła jej odnaleźć sens w wydawałoby się bezsensownej sytuacji. Przekroczyła cierpienia granicę, za którą - jak napisał Czesław Miłosz - się uśmiech pogodny zaczyna. Na jej przykładzie możemy odczuć potęgę poezji, w której ponownie powstaje, jak Feniks z popiołów, Człowiek... Od kilku lat powalona wręcz przez okrutną chorobę, na wpół sparaliżowana, cierpiąca, pisze często wiersze... radosne, optymistyczne, maluje swój nasycony tysiącami kolorów cudowny świat. Świat, który jest tak blisko i jednocześnie tak strasznie daleko dla osoby przykutej przez brutalny, bezwzględny los do łoża boleści. Doprawdy, jest to fenomen, sytuacja tak wyjątkowa, że warto się nad nią przez chwilę pochylić, zadumać.

Czytam kolejne wersy autorki:

Lubię wędrować polnymi
Wiejskimi drogami
Może niewygodne, ale takie ciepłe
Duszę swoją mają...

(Polne drogi) i kroczę wytyczonym przez nią szlakiem, który wiedzie nie ku przystani hiobowej rozpaczy, lecz na wyspy szczęśliwości, pełne radosnej atmosfery przesyconej miłością do drugiego człowieka, otaczającej nas przyrody. Wiesława Żelazik stworzyła swoistą poezję-drogi, nieustannej wędrówki po naszych swojskich szlakach, gdzie

Las kwiatami już rozkwita
I kobierce z sasankami
Kwitną sobie pod drzewami
A przylaszczki na polanie
Roztaczają piękne wonie
I zawilców jest bez liku
Kwitną wśród drzew, w zagajniku...

Można powiedzieć, że to takie mało odkrywcze, naiwne, opisywane tysiące razy... Poetka nie wędruje jednak tymi szlakami, ona je wyczarowuje w wierszach, maluje swój wymarzony świat, który dla większości czytelników jest światem realnym, dotykalnym, odczuwalnym, wręcz pospolitym i powszednim, a dla niej mirażem, marzeniem, rajskim ogrodem... I nie rozpacza, nie skarży się, lecz po prostu nas tam zaprasza, oprowadza po ścieżkach wysp szczęśliwych, których sami tak często nie zauważamy w codziennej gonitwie za czymś, po coś, gdzieś... w zaułkach egzystencjonalizmu, w konsumpcjonistyczno-materialistycznym świecie.

W psychologii bardzo ważne jest w rozpoznaniu zawikłanych zakamarków naszego wnętrza, psychiki tzw. pierwsze wrażenie. Czytając wiersze poetki i znając jej dramat nieodparcie nasuwa mi się w pamięci... piosenka drogi z 1967 roku Scotta McKenzie San Francisco (Be Sure To Wear Some Flowers In Your Hair). Piosenka kultowa, która w symboliczny sposób wyznaczyła tysiącom młodych, długowłosych, zbuntowanych ludzi szlak, pozwoliła odnaleźć drogę, wskazała cel. Iluzoryczny? Może i tak, ale słowa tej piosenki śpiewali niemal jak hymn: hippisi, gospodynie domowe, żołnierze w Wietnamie, biznesmeni, bezdomni na ulicach Nowego Jorku - każdy widział na horyzoncie miraż swojego wymarzonego San Francisco...

Wiesława Żelazik wpięła kwiaty we włosy, którym na imię "nadzieja" i ruszyła w drogę do swojego San Francisco, drogę, której na imię Poezja. Długą, trudną i krętą. Jest osobą pełną pokory, zdaje sobie doskonale sprawę, że cel jest bardzo odległy. Najważniejsze jednak, że rozpoczęła wędrówkę na tym szlaku. Pozwala jej to przetrwać najcięższe życiowe doświadczenia, chorobę, cierpienie, ból. Niezwykła wyobraźnia poetycka unosi ją ponad bajecznie rozkwieconymi łąkami, dywanami lasów i borów, pozwala podziwiać jak

pędzą konie w step zielony
wiatr im w grzywach
pieśń stepową gra
nie dogonisz dzikich koni
szybsze są niż wiatr...
.

W jej poezji jest niezwykła siła i magia, pozwalające powstać, unieść się w najtrudniejszej sytuacji ponad marność i ułomność kruchego, słabego ciała. Unieść się i biec z rozwianymi, pełnymi kwiatów włosami do swojego wymarzonego San Francisco. Czy osiągnie cel? Najważniejsze, że odnalazła swoją drogę w poezji i spotyka na niej ludzi życzliwych.

Jej wybrana droga... czyż nie jest dla wielu jakże cennym kierunkowskazem na mapie żywota?

<<<powrót do spisu treści

&&

Wiersze

Wiesława Żelazik

&&

Poezja

Idzie lasem jesień
Gubi liście motylami
Które z sobą niesie
Wiatr poezji srebrne nitki
Rozwiewa po świecie.
O, poezjo niedościgła
Czy odnajdę ciebie?
Dosiądę rumaka skrzydlatego
Będę szukać wszędzie
Polecimy nad polami
Cienistymi borami
Łąk dywanami
Pegaz drogę wskaże
Czy to ty poezjo jesteś
Zapatrzona jeziorami
W kolorową jesień?
Może jesteś tym promyczkiem słońca na dłoni
Czy tęczową ważką krążącą nad stawem
Grzywiastą falą wzburzonego morza
Biedroneczką lecącą do nieba
Broszką starszej pani
Blaskiem oczu młodzieńca
A ta ulotna mgiełka
To ty poezjo.

<<<powrót do spisu treści

&&

Prezent namalowany słowami

Co mam Wam namalować
Szklaną górę
Czy poranną zorzę z różowymi obłokami
Albo łąkę o świcie z pasącymi się sarnami
Może figlarne wydry bawiące się w rzece?

Wiem, chcecie kolorową tęczę
A ja Wam namaluję jezioro błękitne
Ukryte w dzikiej głuszy leśnej
Bajecznie piękne, pulsujące życiem
Z jednej strony zarośnięte trzcinami i szuwarami
Opodal wodne lilie, nenufary
A po drugiej stronie jeziora
Długa, czysta plaża ze złocistym piaskiem
Otulona różnorodnym lasem
Który otacza jezioro aż po jego kraniec

Wodne ptactwo ugania się za pokarmem
Po wodzie białe łabędzie pływające
A z góry w błękitnej toni przegląda się słońce
Naprzeciw polodowcowe wzgórza ze stromymi zboczami
Schodzą wprost do jeziora

O! nad nimi ukazała się chmura deszczowa
Perkoz z małymi na grzbiecie
Schował się w trzcinach przed deszczem
Zaczęło padać rzęsiście
A kiedy przestało, znów wyjrzało słońce
I na niebie tęcza pomalowała się sama

I oto pejzaż Macie gotowy
I nawet udany, kolorowy
To dla Was prezent, Drodzy Czytelnicy
Lecz nie namalowałam Wam, kochani
Jak po deszczu ziemia ładnie pachnie
Wybaczcie mi, tego nie potrafię.

<<<powrót do spisu treści

&&

Wiosna w lesie

Motto:
las ma fioła nad fiołami z racji fiołków pod drzewami
Konstanty Ildefons Gałczyński

A tymczasem wiosna przyszła
Las kwiatami już rozkwita
I kobierce z sasankami
Kwitną sobie pod drzewami
A przylaszczki na polanie
Roztaczają piękne wonie
I zawilców jest bez liku
Kwitną wśród drzew, w zagajniku
Fiołki wonne pod drzewami
Zachwycają zapachami
Jak konwalie zakwitają
Te dopiero zapach mają
Swoim czarem urzekają
Wszystko budzi się do życia
W blasku wiosennego słońca
Radosna jest taka wiosna
Kwiatami pachnąca.

<<<powrót do spisu treści

&&

Gałązka bzu

W niedzielne majowe popołudnie
Rozgrzane wiosennym słońcem
Jechałam miejskim autobusem
Na czerwonym świetle się zatrzymał
Nagle z daleka wyłoniła się dziewczyna
Szła lekkim krokiem
Śliczna, miała długie włosy
Kasztanowe, w słońcu lśniące
Zgrabna w powiewnej sukience
Niosła bzu całe naręczne
Przechodnie się do niej uśmiechali
Za nią oglądali
Ona uśmiechy odwzajemniała
Cała radością promieniała
Smukłymi nóżkami ledwie dotykała ziemi
Zda się płynęła miedzy przechodniami
Z naręcza wysunęła się gałązka bzu
Upadła na chodnik
Na chodniku odznaczała się świeżością
liliowych kwiatów i liści soczystą zielenią
A jednak leżała niezauważona
Wśród przechodniów młody człowiek
Z podniesioną dumnie głową
Szedł sprężystym krokiem
Nadepnął gałązkę
Pod butem nagle się uniosła
Jakby do ucieczki poderwała
I w momencie upadła, zemdlała
Ludzką stopą rozdeptana
On poszedł dalej, że na coś nadeptał
Nawet nie zauważył
Gałązka bzu w mokrej plamie leżała
Łzami swą agonię opłakiwała
Światła się zmieniły, a autobus pojechał dalej
A moje myśli przy gałązce pozostały
Bo nie tak miało być
Miała w wazonie jakiś pokój zdobić
Zapachem upajać, czyjeś oczy radować
A nie na chodniku butem
Rozdeptana konać
Sama myśl ciśnie się do głowy
Ile można zrobić komuś złego
Nierozważnym krokiem
Kogoś lekkomyślnego.

<<<powrót do spisu treści

&&

Dzikie konie

Pędzą konie w step zielony
Wiatr im w grzywach
Pieśń stepową gra
Nie dogonisz dzikich koni
Szybsze są niż wiatr
Dzikie konie, wolne konie
Prężą mocną pierś
Głowy dumnie podniesione
Grzywy wiatrem rozwichrzone
Jakże piękne w biegu dzikie konie są
Tętent kopyt w stepie dzwoni
Że aż ziemia drży
Przyłóż ucho do tej ziemi
A usłyszysz tabun koni
Jak szerokim stepem gna.

<<<powrót do spisu treści

&&

Moje wiersze

Moje wiersze to nie tuzy do rywalizowania,
to mięciutkie do spania przytulanki,
nie wezmą udziału w konkursie,
są malutkie, nie wdrapią się na górną półkę,
moje wiersze to kamyczki na mej drodze spotykane,
z szacunkiem je podnoszę z ziemi
i układam z nich wdzięczne wersy wiersza,
by trafiły wprost do ludzkiego serca,
w moich wierszach nie usłyszysz brzęku monet
tylko jak wiosną nad polami śpiewa skowronek,
szum wiatru w łanach dojrzałych zbóż,
grzmot letnich burz,
czy kojącą muzykę świerszczy,
oto treść, to sedno moich wierszy
pełnych miłości do przyrody
i do drugiego człowieka,
nie wstydźmy się - kocham - wymawiać tego słowa,
uczmy się wspierać bliźnich w potrzebie,
miłujmy się wzajemnie
bo uczucie miłości, to skarb najcenniejszy,
to wielkie szczęście, które jest w zasięgu ręki
i tylko czeka by go wziąć i mocno przytulić do serca.

<<<powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

&&

Gdyby nie było barier

Tomasz Matczak

Obserwację świata od kilkudziesięciu lat utrudnia mi dystrofia nerwów wzrokowych, która już tak się zapędziła, że prócz cieni i plam niewiele więcej widzę dookoła, ale jak to napisał autor Małego księcia, książki, bez której moim zdaniem świat byłby uboższy: oczy są ślepe, szukać należy sercem. Obserwuję zatem świat ze szczególnym uwzględnieniem świata niewidomych, którego to istnienia w jednym ze swych felietonów dowodziłem i broniłem. Obserwuję i czasem nadziwić się nie mogę.

Mam wrażenie, że chwilami świat, ten szeroko rozumiany, czyli otaczająca nas rzeczywistość, staje na głowie. Mógłbym podać wiele przykładów, ale nie o szeroko pojętej rzeczywistości chciałem wspomnieć, lecz o wąskim jej wycinku, w którym my, niewidomi, mamy swój zakątek. Nikt już chyba, taką mam nadzieję, nie stara się traktować nas jak zbędnych odpadów społeczeństwa. Zaczęło to przejawiać się nawet w nazewnictwie. Gdy byłem małym chłopcem, na osoby niepełnosprawne mówiło się nieszczęśliwi. Tym mianem określano niepełnosprawnych ruchowo czy umysłowo i pewnie niewidomych także. Synonimami słowa nieszczęśliwy w kontekście niepełnosprawności były jeszcze: kaleka czy ułomny. Dziś już raczej nikt tak nie określa osób niepełnosprawnych. Przynajmniej nie publicznie, bo starsze pokolenie być może wciąż używa tych słów w rozmowach między sobą. Dziś jedynie poprawne politycznie jest określenie niepełnosprawny. Zastanawiam się, kiedy i ono zacznie być podawane w wątpliwość? W końcu pierwszym jego członem jest negatywny przedrostek nie, a to, co negatywne, postrzegane jest jako passe. Już były lub są próby mówienia nie o niepełnosprawnych, lecz o sprawnych inaczej. Ciekawe dokąd zabrniemy w tej ekwilibrystyce gramatyczno-językowej?

Ja jednak nie o języku. Powyższe rozważania zdarzyły się jakby pomimo. Bardziej zadziwia, irytuje, zniesmacza, szokuje (niepotrzebne skreślić) mnie to, że modny ostatnio stał się trend pokazywania świata niewidomych w sposób lekko kontrowersyjny. Dla mnie na przykład takim właśnie jest organizowanie walki na pięści i kopniaki między niewidomym a widzącym zawodnikiem, któremu zaklejono szczelnie oczy. Podobne zdanie mam na temat zdjęcia czy plakatu, który ukazał się przy okazji spotkania pod nazwą Dostępność Plus. Pod niewidomą osobą w rękawicach bokserskich widnieje napis: GDYBY NIE BYŁO BARIER.

Skąd biorą się takie pomysły? Myślę, że ich źródłem jest to, co dzieje się ogólnie w szeroko pojętej kulturze i życiu codziennym. Nie wystarczy mówić. Trzeba szokować. Zamiast pokazu musi być skandal, bo inaczej ludzie machną tylko ręką i stwierdzą, że wieje stamtąd nudą. Cóż, być może to tzw. znaki czasu, ale nie muszą mi się podobać, prawda?

W 2016 roku na ekrany kin wszedł film pt. Nie oddychaj. Oto co możemy o nim przeczytać na stronie www.filmweb.pl: Film opowiada historię grupy nastolatków, którzy włamują się do domu niewidomego mężczyzny, weterana wojennego. Jego ślepota ma stać się naturalnym ułatwieniem dla młodych bandytów, tymczasem okazuje się pułapką. Niewidomy mężczyzna szybko z ofiary staje się katem, prowadząc okrutną, brutalną, bezlitosną grę z włamywaczami. Jest przy tym sprawiedliwy - kiedy wyłącza światło, mówi uczciwie: Teraz wszyscy widzimy to samo. Ale to dopiero początek psychologicznej gry o przetrwanie…

Myślę, że film, gdyby nie był pełnometrażowy oczywiście, mógłby obecnie posłużyć za spot reklamowy nowej kampanii społecznej pod hasłem Niewidomi są wśród nas!. Szokuje? Oczywiście! Opowiada o niewidomych? Rzecz jasna! Wpisuje się w modną ostatnio tendencję ukazywania niewidomych? W całej okazałości! Niewidomy facet wykańcza młodocianych przestępców! Niesamowite, wspaniałe, bohaterskie, niezwykłe! Gasi w domu światło i zaczyna się polowanie. Czy to nie to samo, co zasłanianie oczu zawodnikowi MMA i posyłanie go na bój z ociemniałym? Pewnie nie do końca, ale jakaś analogia jest.

Nie chciałbym być teraz oskarżony o to, że staję okoniem i hejtuję wszystkie próby przypominania społeczeństwu o naszej w nim obecności. Absolutnie nie. Myślę jednak, że można o tym mówić i pokazywać w mniej dziwaczny sposób. Myślę, że należy zwracać uwagę na inne bariery, które są bardziej palącymi problemami, jak udźwiękowienie przejść przez jezdnię czy uporanie się z dotykowymi panelami domofonów. Tyle, że spot, w którym niewidomy dźga bezradnie dotykowy panel paluchem, jakby szukał widelcem samotnej frytki na papierowej tacce, nie będzie tak interesujący jak bezradnie stojący w ringu ociemniały bokser. Ciekawe jak daleko zabrniemy w szokujących konwencjach? Kilka lat temu w Norwegii promowano zatrudnianie niewidomych reklamowym spotem, na którym osoba z białą laską przechodzi obojętnie obok uprawiającej seks w biurze pary. Towarzyszące reklamie przesłanie brzmiało: Unikaj plotek w pracy. Zatrudnij niewidomego. No cóż, a podobno Skandynawowie są tacy zimni...

Ciekawe czy kampania okazała się skuteczna, bo to, że odbiła się szerokim echem, nie ulega wątpliwości.

Może faktycznie nadchodzą czasy, gdy jedynym sposobem zwrócenia na coś uwagi będzie kontrowersyjne i ocierające się o skandal wrzeszczenie o tym? Właśnie wrzeszczenie, a nie mówienie. Czyżby świat głuchł?

Oj, aż strach pomyśleć, co będzie, gdy zacznie ślepnąć!

<<<powrót do spisu treści

&&

Niewidomego podróże - te małe i te duże

Iwona Czarniak

Dla osoby niepełnosprawnej podróż autem - i to w towarzystwie najbliższych - jest idealnym rozwiązaniem. Jednak nie wszyscy mogą z tego udogodnienia korzystać, a jednym z wielu powodów jest brak środków na kupno i utrzymanie samochodu. Siłą rzeczy korzystamy z usług transportu publicznego, który jak wszyscy wiemy, oferuje różne standardy usług.

Codzienne, krótkie podróże zazwyczaj odbywamy, korzystając z autobusów komunikacji miejskiej. Ulgi jakie przysługują osobom niewidomym i ich przewodnikom nie wszędzie są takie same. Tak więc wybierając się do miasta, w którym jeszcze nie byliśmy, w celu uniknięcia nieporozumienia lub mandatu powinniśmy sprawdzić obowiązujące tam przepisy.

Czy osoba niewidoma ma prawo do podróżowania bez przewodnika? To pytanie nie jest bezpodstawne, a to ze względu na fakt, iż zdarzają się przewoźnicy, którzy mają co do tego obiekcje, a do wyjaśnienia, że owszem niewidomy może korzystać z ich usług samodzielnie, podchodzą sceptycznie.

Osoby z dysfunkcją wzroku przed wyruszeniem w podróż na ogół skrupulatnie planują każdy jej etap. Jednak nie wszystko da się przewidzieć i tak na przykład można natknąć się na niespodziankę typu komunikacji zastępczej, kiedy to z powodu remontu torów trzeba przesiąść się z pociągu do autobusu. W takich przypadkach na dworcach niestety nie czeka nikt, kto pomógłby nam w przesiadce; wtedy jesteśmy zdani na pomoc obcych ludzi.

Nagła zmiana peronu, na który zostanie podstawiony oczekiwany przez nas pociąg, stwarza problem nawet wtedy, gdy jesteśmy w towarzystwie przewodnika. Przecież pociąg nie będzie na nas czekał, a zazwyczaj, aby do niego dotrzeć, musimy szybko pokonać przeszkody, jakimi są schody.

Ulgi na przejazdy autobusowe i kolejowe, jakie przysługują osobom z dysfunkcją wzroku posiadającym orzeczenie oraz legitymację z symbolem 04-O wystawioną przez Powiatowy Zespół ds. Orzekania o Niepełnosprawności, pozwalają na zmniejszenie obciążenia domowego budżetu kosztami podróży. Pułapką okazuje się możliwość zastrzegania danych przy wydawaniu nowych legitymacji. Jak wynika z wypowiedzi jednego z kontrolerów biletów na trasie Warszawa - Bielsko-Biała, zdarzyło się już kilkakrotnie, że dane nie były umieszczone na legitymacji, a takich kolej nie honoruje. Nie wszyscy wiedzą, że kasjerka bez względu na to czy jesteśmy w towarzystwie przewodnika czy nie, ma obowiązek przeczytać nam na głos treść wydawanego biletu, co pozwoli uniknąć pomyłek, takich jak nieprawidłowa data lub godzina odjazdu pociągu.

Są miasta, gdzie po wcześniejszym telefonicznym zgłoszeniu, na dworcu będzie czekał na nas asystent, który pomoże nam odnaleźć się w nieznanym dla nas terenie. Jednak takich miejsc jest wciąż bardzo mało.

Ograniczenia jakie powoduje brak wzroku nie powinny być przyczyną do zaniechania podróżowania i choć zdarzy się, że czasami zabraknie chętnych do pomocy, to takich osób, które są skłonne podać nam pomocną dłoń jest wyjątkowo dużo.

W mniejszych miejscowościach i miastach, w których środowisko niewidomych ściśle współpracuje z przewoźnikami, nie ma problemu, by kierowca zatrzymał autobus, tak aby drzwi znajdowały się na wysokości oczekującej osoby, która trzyma w dłoni białą laskę; jeżeli natomiast chodzi o dalszy wyjazd - z pewnością poinformuje ją o zbliżającym się docelowym przystanku.

Przykładem takiej współpracy mogą być zajęcia prowadzone na terenie zajezdni w Bielsku-Białej, gdzie nie tylko niewidomi mieli okazję do zapoznania się z wnętrzem autobusów, ale również kierowcy dowiedzieli się dużo o ich potrzebach.

Podróże kształcą, a więc im bardziej będziemy widoczni, tym lepiej w praktyce pokażemy nasze możliwości i potrzeby.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z historii Niewidomych

&&

Pracownia dla niewidomych

Francuski dziennik Ternps podaje ciekawe wskazówki co do kalek pozbawionych wzroku. W 1876 roku Francja liczyła 31,631 niewidomych, z których 2,000 odbierało wychowanie w zakładach publicznych, 6,000 należało do rodzin możniejszych, reszta, 23,000 skazanych na żebractwo. Francja - pisze autor - w porównaniu z innemi krajami, mało dotąd przyczyniła się do polepszenia losu tych nieszczęśliwych, a którzy - jak się przekonano - mogą również użyci być do pracy i chętnie nią się zajmują. Wyższa nawet nauka i wiedza może być ich udziałem, brak bowiem wzroku potęguje myśl i władze ducha. Publicysta Rodenbach, jeden z przywódzców rewolucji belgijskiej, historyk Augustyn Thierry, nasz Szajnocha i Supiński, pomimo kalectwa ślepoty, ważne, każdy w swoim zakresie, zostawili prace. Niewidomy Sanderson i Plaingeon znakomitymi byli matematykami. Niewidomi odznaczają się szczególnym darem, pamięcią. W Japonji założono instytut dla ślepych od urodzenia, a głównem ich zadaniem jest wyuczenie na pamięć dziejów swojego kraju. Są to więc żyjące kroniki. W Anglji wychowaniu niewidomych nadano głównie kierunek przemysłowy.

W 1872 roku w 27 rozmaitych zakładach 914 ślepych wyprodukowało towarów za 1,222,000 franków, a osiągnięty stąd zarobek przyniósł każdemu 631 franków.

Angielskie statystyczne wykazy urzędowe świadczą o rozmaitości prac tam nastręczanych. Wielu np. pracuje przy poruszaniu pomp w kopalniach, miechów po kuźniach i przy organach kościelnych - inni zarabiają u tkaczy, zegarmistrzów, fabrykantów narzędzi muzycznych.

Z tych ostatnich, paryski Montal wysoką, ulepszonemi przez siebie instrumentami, zyskał zasługę. Przed kilku miesiącami, szwajcar Levauchye, wsparty pomocą możnych, zebrawszy żebrzących po ulicach 30 niewidomych, założył w Paryżu (ul. Bastrai nr 11) dla nich pracownię, w której wyrabiają szczotki, laski, plotą kosze, maty i dostarczają niektórych stolarskich i tokarskich robót.

Każdy z nich zarabia dziennie trzy franki. Warsztat ten sprzedał już za 4,000 franków swoich wyrobów i taką zyskał sympatję, że zaledwo licznem zamówieniom może wystarczyć. Czy przy znanej filantropji i energji kierownika naszego instytutu ociemniałych, tego rodzaju warsztaty nie dałyby się u nas zaprowadzić?

Źródło: "Kurjer Warszawski", red. W. Szymanowski, 1882, nr 206
http://ebuw.uw.edu.pl/dlibra/docmetadata?id=52419

<<<powrót do spisu treści

&&

Listy od Czytelników

&&

Dziesięciolecie Józefinek

Jak co roku od 10 lat z okazji dnia patrona naszego miasta świętego Józefa Rzemieślnika organizowane są Józefinki. Trwają one przez trzy dni, a w tym roku odbywały się one od 29 kwietnia do 1 maja. Piękna, słoneczna pogoda przyciągnęła na te imprezy tłumy mieszkańców na rynek w Swarzędzu, gdzie prezentowali się lokalni wykonawcy jak i zaproszone z tej okazji gwiazdy. Pierwszego dnia odbył się koncert Bratanków, którzy muzyką góralską i znanymi hitami sprawili nam wiele radości. Bisom nie było końca. Bardzo się cieszę, że mogłam na żywo ich usłyszeć, bo moja niepełnosprawność nie jest przeszkodą, by z przyjemnością wybrać się z przewodnikiem na plenerowy, bezpłatny koncert organizowany przez nasze miasto. Drugiego dnia na scenie pojawił się Książę Cygańskiej Muzyki Dziani wraz ze swoim zespołem, który przeniósł nas w świat taborów i podróży po świecie. Pojawił się również Krzysztof Kasa Kasowski. Zaśpiewał piosenkę Najpiękniejsza i wiele innych swoich utworów. Najbardziej przypadł mi do gustu koncert zespołu Tabu wykonującego muzykę rege. Zespół koncertował ostatniego dnia, dając nam wiele pięknych chwil, których nie da się tak szybko zapomnieć.

W tym roku nasze miasto obchodzi 380 lecie lokacji. Z tej okazji będzie się jeszcze wiele działo. Wiem, że nie często osoby niepełnosprawne mają okazję wyjść z domu na coś takiego. My niepełnosprawni też chcemy usłyszeć, zobaczyć jak dana gwiazda na żywo wygląda. Wystarczy, że przewodnik nam ją opisze a muzyka sprawi, że znajdziemy się w świecie wyobraźni.

Pozdrawiam

Mirosława Penczyńska

<<<powrót do spisu treści

&&

Majówka na dwóch kółkach

W długi weekend majowy dopisała pogoda, więc postanowiłam go spędzić aktywnie. Bardzo lubię ruch na świeżym powietrzu, np. chodzenie na długie spacery, ćwiczenie na siłowni czy jazdę na tandemie, co sprzyja poznawaniu ludzi i podziwianiu piękna przyrody. Daje również możliwość odkrywania nowych, pięknych miejsc. Dlatego wybrałam się z siostrą na rajd tandemowy.

Wyruszyłyśmy z Warszawy na południe w stronę Góry Kalwarii i zamku w Czersku, by dotrzeć na nocleg do Warki. Warka jest pięknym miasteczkiem położonym nad rzeką Pilicą. Słynie z sadów, które pięknie kwitły. Wieczorem podczas kolacji degustowałyśmy wiele wyrobów kulinarnych wykonanych z jabłek. Jadłyśmy pierogi z jabłkami oraz placki z jabłkami, które popijałyśmy pysznym sokiem jabłkowym. Następnie opuściłyśmy to wspaniałe miasteczko, by - po dwóch dniach jazdy przez piękną Puszczę Kozienicką wśród śpiewu ptaków i miejscowość Janowiec z renesansowym rynkiem - dotrzeć do Kazimierza Dolnego nad Wisłą.

W Kazimierzu Dolnym dołączyła do nas mama, co nam sprawiło ogromną radość. Po jednodniowym odpoczynku przeznaczonym na spacer po mieście ruszyłyśmy w dalszą drogę. Przemierzyłyśmy wąwozy lessowe, podziwiałyśmy piękny nadwiślański krajobraz wraz z kwitnącymi sadami, by po kilku trudnych dniach jazdy dotrzeć do Sandomierza, który jest położony na wielu wzgórzach. Nie bez przyczyny jest zwany Małym Rzymem. Naprawdę robi wrażanie na każdym turyście, zachwycając swym urokiem. Najpiękniejszy jest rynek wraz z renesansowym ratuszem i zabytkowymi kamieniczkami. Spacerując po mieście, warto również odwiedzić wąwóz św. Jadwigi, piękny okaz lessowy.

Niestety nie mogłyśmy długo pozostać w tym urokliwym mieście, gdyż czekały na nas kolejne, których również nie można było pominąć. Następnym punktem wyprawy był pałac w Baranowie Sandomierskim zwany Małym Wawelem. Charakteryzuje się dziedzińcem otoczonym krużgankami. Miałyśmy okazję zwiedzać go z przewodniczką, która z cierpliwością opowiedziała nam bogatą i trudną historię pałacu. Z Baranowa miałyśmy już niedaleko do celu naszej wyprawy, czyli Bazyliki OO. Bernardynów w Leżajsku, gdzie dotarłyśmy po dwóch dniach jazdy. Znajdują się tam słynne zabytkowe organy, których wysłuchanie gorąco polecam oraz ciekawe muzeum w pobliżu bazyliki. Miasto było również świadkiem wielu tragicznych wydarzeń historycznych z XIX i XX w.

Podczas rajdu nie ominęły nas przygody. Wspomnę o dwóch, choć było ich wiele. Pierwsza zdarzyła się nam trzeciego dnia rajdu w Garbatce w Puszczy Kozienickiej. Miałyśmy awarię tandemu. Spadł łańcuch. Mimo że siostrze udało się go kilka razy założyć, to wciąż spadał i nie mogłyśmy jechać dalej. Musiałyśmy więc znaleźć jakiś serwis rowerowy. Jednak nie było takiego w pobliżu. Dobrzy mieszkańcy wsi, którzy w większości poruszali się rowerami po okolicy, polecili nam swojego sąsiada, przesympatycznego pana Mariana, który wszystkim naprawiał rowery. Okazało się, że nasz tandem też udało mu się naprawić. Dzięki jego pomocy nasz rajd został uratowany i mogłyśmy ruszyć w dalszą drogę.

Z kolei drugą przygodę przeżyłyśmy w przedostatnim dniu rajdu, gdy okrążałyśmy poligon wojskowy. Jednak się trochę pogubiłyśmy i znalazłyśmy się na jego terenie, w dodatku na bardzo piaszczystej drodze, po której trzeba było prowadzić rowery. Wtedy zauważyłyśmy pożar w lesie niedaleko nas, po drugiej stronie rzeki. Było bardzo gorąco, sucho i trochę się obawiałyśmy, więc natychmiast powiadomiłyśmy straż pożarną, która od razu zainterweniowała.

Rajd był bardzo udany, zwłaszcza że pogoda dopisała. Cieszyłyśmy się bardzo ze wspólnie miło spędzonego czasu. Odwiedziłyśmy wiele pięknych miejsc. Zmęczone, lecz w dobrych humorach, pełne satysfakcji z pokonania tak długiej trasy, która liczyła 465 km, wróciłyśmy pociągiem do Warszawy.

Aleksandra Safianowska

<<<powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenia

&&

Wczasy zdrowotne

Ośrodek BEZETA powstał w 2001 r. Już ponad 16 lat prowadzimy wczasy zdrowotne, na których stosowana jest dieta warzywno-owocowa, którą zaleca dr Ewa Dąbrowska. Łączony jest aktywny wypoczynek oraz dieta odchudzająca i oczyszczająca organizm. Kuracja pozwala znakomicie poprawić kondycję, znormalizować cukier, unormować ciśnienie, obniżyć cholesterol, spalić zbędny tłuszcz i znacznie obniżyć wagę. Efekty utrzymują się jeszcze przez ok. 6 do 12 miesięcy w zależności od grzeszków w późniejszym okresie. Jest to najskuteczniejsza metoda leczenia chorób cywilizacyjnych.

Wczasy z dietą warzywno owocową to poprawa stanu zdrowia i kondycji, a także poznawanie Lubelszczyzny.

Kontakt:

Ośrodek Wczasów Zdrowotnych BEZETA
21-100 Lubartów, Skrobów Kol. 104G
tel./fax 81 854 59 76
tel. kom. +48 601 247 359
strona internetowa: www.bezeta.pl

Rezerwacja:

Zapraszamy do rezerwacji miejsc. Zadzwoń pod numery telefonu 81 854 59 76, 601 247 359 lub wyślij maila na adres bezeta@bezeta.pl.

Uwaga!
Warunkiem rezerwacji miejsca jest dokonanie przedpłaty (min 400 zł) w ciągu 2 tygodni od daty zgłoszenia.

<<<powrót do spisu treści

&&

Aktywny samorząd

Przypominamy, że trwa tegoroczna edycja programu Aktywny Samorząd, w którym można ubiegać się o dofinansowanie do zakupu sprzętu komputerowego, elektronicznego oraz oprogramowania i urządzeń brajlowskich.

O dofinansowanie ze środków PFRON można ubiegać się we właściwych miejscu zamieszkania jednostkach MOPR, PCPR, MOPS.

Beneficjentami programu są dzieci i osoby w wieku aktywności zawodowej, posiadające aktualne orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności lub pierwszą grupę. W bieżącym roku PFRON daje jednak pierwszeństwo osobom aktywnym zawodowo. Wszystkich zainteresowanych uzyskaniem dofinansowania zachęcamy do zapoznania się ze szczegółowymi wytycznymi dot. programu zamieszczonymi na stronie internetowej PFRON: www.pfron.org.pl lub na stronach internetowych właściwych jednostek powiatowych samorządu.

Wnioski można składać do końca sierpnia br.

Przypominamy, że maksymalne kwoty dofinansowania o jakie można się ubiegać to:

Minimalny wkład własny wnioskodawcy wynosi 10%.

Firma P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa służy pomocą w wypełnianiu wniosków. Osoby zainteresowane serdecznie zapraszamy.

P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa
ul. Powstania Styczniowego 95d/2
20-706 Lublin
tel. 81 533 25 10
e-mail: impuls@phuimpuls.pl

<<<powrót do spisu treści

&&

Zaproszenie

Miłośników słowa: pisanego, recytowanego i śpiewanego oraz wszystkie osoby zainteresowane, serdecznie zapraszam, na wieczór słowno-muzyczny pt. W stronę światła.

Spotkanie odbędzie się 27 czerwca 2018 r. o godz. 18.00 w kawiarni Między słowami przy ul. Rybnej nr 4 w Lublinie.

W promocji poetycko-prozatorskiego tomiku udział biorą:

Ireneusz Kaczmarczyk

<<<powrót do spisu treści