Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449-6154

Nr 8/29/2018
sierpień

Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95e/1
20-706 Lublin
Tel.: 505-953-460

Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach Sześciopunktu są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Spis treści

Od redakcji

Nie jestem - Andrzej Bartyński

Co w prawie piszczy

Transport publiczny - czy na pewno osoby niewidome mają takie same prawa jak osoby pełnosprawne? - Ewa Raczyńska-Buława

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Zjeść to albo wypluć - oto jest pytanie - Piotr Stanisław Król

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Domowe sposoby na piękne kwiaty - Alicja Cyrcan

Kuchnia po naszemu - D.S.

Z polszczyzną za pan brat

Z polszczyzną za pan brat - Tomasz Matczak

Rehabilitacja kulturalnie

Czy fizykę trzeba zobaczyć? - Henryk Lubawy

Przepis na szczęście - Małgorzata Gruszka

W stronę światła - byliśmy! - Redakcja

Galeria literacka z Homerem w tle

Poeta, który wnikał w ciemność świetlistą - Andrzej Gnarowski

Nasze sprawy

Wsparcie niewidomych nie wszędzie jednakowe - Iwona Czarniak

Z notatnika podróżnika - Alicja Nyziak

Listy od Czytelników

Ogłoszenia

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Czas letniego wypoczynku sprzyja lekturze. Zapraszamy więc do zapoznania się z bogatą i urozmaiconą treścią sierpniowego numeru Sześciopunktu.

Mimo wakacji zamieściliśmy w nim kilka poważnych artykułów skłaniających do refleksji.

Są też materiały informujące np. o prawach niewidomych pasażerów, porady dotyczące zdrowia - co warto jeść, aby żyć zdrowo, jak dbać o domowe rośliny, a także rozważania psychologa na temat szczęścia.

W tym numerze rozpoczynamy publikację cyklu Z polszczyzną za pan brat, który został zaproponowany przez znanego Czytelnikom autora Tomasza Matczaka. Ciekawi jesteśmy, czy spotka się on z uznaniem Państwa.

Tym razem w Galerii literackiej nie prezentujemy nowego twórcy, ale zamieszczamy wspomnienie o poecie Andrzeju Bartyńskim napisane przez Jego przyjaciela ze Związku Literatów Polskich.

Zbliża się rok akademicki, zatem tym, którzy jeszcze nie zdecydowali o kierunku studiów, polecamy zapoznanie się z artykułem Czy fizykę trzeba zobaczyć?.

Życzymy ciekawej lektury.

Zespół redakcyjny

<<<powrót do spisu treści

&&

Nie jestem

Andrzej Bartyński

Nie jestem Homerem
nie jestem Baudelairem
nie jestem Puszkinem
nie jestem Horacym
Jestem wrocławskim lwowianinem
i to mi całkiem wystarczy
bawię się sobą
bawię się słowem
jest mi wesoło
nie powiem
Ten kto tęsknotę zna
mój ból zrozumie
samotny jestem ja
w tym ludzkim tłumie

Tak śpiewał w Laskach
Zdzisław Sik
nasz kolega
był i znikł

Nie jestem Homerem
tym się nie wstydzę
bo jestem na świecie
większym niewidzem
Siedzę sobie na balkonie
i nie widzę świata
myślę także o Platonie
który nie znał Braille’a
ale za to znał Homera
oczy miał w porządku
widział jak przemija era
z końca i z początku
Siedzę sobie na balkonie
odnośnie wieczności
czy też miałeś mój Platonie
radość wątpliwości?
Tu się kończy owa strofa
nim zacznie się nowa
raz do przodu raz się cofa
słowo z głębi słowa

<<<powrót do spisu treści

&&

Co w prawie piszczy

&&

Transport publiczny - czy na pewno osoby niewidome mają takie same prawa jak osoby pełnosprawne?

Ewa Raczyńska-Buława

Czasem warto spojrzeć na problemy zwykłego człowieka z szerszej perspektywy. Zobaczyć, że gdzieś jest lepiej, ale też zobaczyć, że gdzieś jest gorzej. Dostrzec, że nie wszystko jest takie proste, że czasem decyzje w sprawie życia zwykłego człowieka zapadają daleko od niego i że warto poznać bliżej mechanizmy funkcjonowania danego zagadnienia, żeby przede wszystkim móc egzekwować skuteczniej swoje prawa.

Najpierw nasze poletko

9 maja tego roku w Pałacu Prezydenckim z rąk Prezydenta RP regionalny przewoźnik kolejowy Łódzka Kolej Aglomeracyjna (ŁKA) odebrała nagrodę Lider Dostępności w kategorii Sieć placówek. Jak napisano na stronie internetowej Pałacu Prezydenckiego, otrzymała ją za spójną i przemyślaną politykę zwiększania dostępności swoich usług dla osób z niepełnosprawnością i osób o ograniczonej sprawności ruchowej. Czym więc wyróżnia się ŁKA?

Przejdźmy na chwilę do spraw europejskich. Kolej ma najlepiej opisane wymogi dotyczące dostępności dla osób niepełnosprawnych spośród wszystkich środków transportu. O tym będzie jeszcze za chwilę nieco szerzej, a na chwilę obecną - trzeba wiedzieć, że dostępność tę regulują dwa rozporządzenia:

- Rozporządzenie (WE) nr 1371/2007 Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 23 października 2007 r. dotyczące praw i obowiązków pasażerów w ruchu kolejowym. To rozporządzenie mówi o prawach pasażera wobec przewoźników i zarządców infrastruktury (czyli właścicieli torów, peronów i budynków dworców). Mówi ono jasno o tym, że osoby niepełnosprawne mają prawo do podróży koleją na równi ze wszystkimi pasażerami - jednakowej ceny za bilet, informacji na temat dostępności przewozów kolejowych i pociągów. Przede wszystkim jednak to z tego rozporządzenia wzięła się możliwość poproszenia o asystę na dworcu kolejowym lub w pociągu. I ta asysta oferowana jest przy powiadomieniu przynajmniej na 48 godzin przed podróżą, bez względu na rodzaj niepełnosprawności.

- Rozporządzenie Komisji (UE) nr 1300/2014 z dnia 18 listopada 2014 r. w sprawie technicznych specyfikacji interoperacyjności odnoszących się do dostępności systemu kolei Unii dla osób niepełnosprawnych i osób o ograniczonej możliwości poruszania się. Brzmi skomplikowanie, ale dzięki temu nowe pociągi oraz przebudowywane stacje i przystanki kolejowe w całej Europie są dostępne dla osób niepełnosprawnych i co ważniejsze - mniej więcej w ten sam sposób.

A jak to wygląda na chwilę obecną w europejskiej rzeczywistości? Yannis Vardakastanis, Prezydent Europejskiego Forum Osób Niepełnosprawnych (European Disability Forum) w swojej wypowiedzi z początku maja powiedział: Chcesz złapać pociąg za godzinę? Wszystko, co musisz zrobić, to kupić bilet, wstać i iść. Gdybym chciał zrobić to samo, nie byłoby to możliwe. W obecnej postaci prawo UE nie daje mi prawa do podróżowania pociągiem, kiedy chcę. Nadszedł czas, aby zmienić prawo. Co podkreśla w swojej wypowiedzi - osoby niepełnosprawne jednak nie cieszą się z możliwości podróży w takim samym zakresie, co osoby pełnosprawne. Nie mają takiej samej swobody. A przecież, to na co również zwraca uwagę potem pan Vardakastanis - osoby niewidome za kierownicą samochodu nie usiądą i z tego powodu brak swobody w wyborze czasu przejazdu jest szczególnie dotkliwy.

A teraz wróćmy do nagrody dla Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej. Na czym polega ta nagrodzona polityka zwiększania dostępności usług dla osób z niepełnosprawnością i osób o ograniczonej sprawności ruchowej? ŁKA zwróciła uwagę na problem, o którym mówił właśnie pan Vardakastanis i w swoich działaniach opiera się na zasadzie równego prawa do swobody podróżowania. W grudniu 2016 roku skrócony został czas zgłaszania potrzeby uzyskania pomocy ze wspomnianych wyżej 48 godzin do 24. Przewoźnik wprowadził także szereg rozwiązań ułatwiających podróżowanie pociągiem osobom niepełnosprawnym i wykraczających poza wymagane przepisami. Co to na przykład oznacza dla osób niewidomych? Dostosowano stronę internetową do standardu WCAG 2.0, ułatwiając osobom niewidomym nawigację po niej. Co ważniejsze dostosowanie jest trwałe, o czym świadczą zarówno wyniki zewnętrznego badania i przyznanie we wrześniu certyfikatu Strona bez Barier, ale przede wszystkim otrzymanie w konkursie w kwietniu 2018 roku nagrody Strona bez Barier w kategorii Najlepsi z najlepszych. W czerwcu 2017 roku wszystkie pociągi zostały oznakowane oznaczeniami w alfabecie Braille’a. Opracowywane są kolejne rozwiązania mające na celu ułatwić samodzielną podróż i sprawić, żeby każdy pasażer niepełnosprawny mógł po prostu przyjść do pociągu i pojechać do pracy, na studia czy w jakimkolwiek innym wybranym przez siebie celu. To właśnie ten sposób myślenia został nagrodzony w tak prestiżowym konkursie.

Pasażerowie Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej nie muszą więc doświadczać tego, co wypomina Prezydent Europejskiego Forum Osób Niepełnosprawnych. Mogą swobodnie podróżować w takim zakresie i liczyć na pomoc pracowników obsługi konduktorskiej. Jest oczywiście także możliwość wcześniejszego zgłoszenia podróży. Nie każdy musi się czuć pewnie, podróżując samodzielnie, szczególnie, jeśli podróżuje rzadziej. W trosce o komfort i bezpieczeństwo podróżnych niepełnosprawnych ŁKA oferuje bezpłatną usługę asysty. Obsługa konduktorska wie wówczas z wyprzedzeniem, że w danym pociągu będzie podróżować osoba, która potrzebuje wsparcia przy wsiadaniu i wysiadaniu z pociągu i w odbywanej podróży. Potrzebę takiego wsparcia można zgłosić na minimum 24 godziny przed podróżą, wybierając numer infolinii 42 205-55-15 lub za pośrednictwem interaktywnego formularza dostępnego na stronie internetowej (https://lka.lodzkie.pl/informacje-dla-osob-niepelnosprawnych/).

Oczywiście można także uzyskać wsparcie w dotarciu na peron - taką pomoc oferuje zarządca dworca lub infrastruktury. ŁKA oferuje możliwość dokonania jednego zgłoszenia na całą podróż - wystarczy wypełnić wspomniany formularz zgłoszeniowy lub przekazać taką informację pracownikowi infolinii.

Warto też wiedzieć, że rozporządzenie dotyczące praw pasażerów będzie się zmieniać - prace nad nowym jego kształtem są obecnie prowadzone. Zgodnie z komunikatem Forum z dnia 7 czerwca minimalny czas przy zgłaszaniu potrzeby pomocy będzie skrócony do 3 godzin przed podróżą, prawdopodobnie z powodu zgłoszonej poprawki jednak będzie to dotyczyło tylko stacji obsługujących powyżej 10.000 pasażerów dziennie, a więc tylko największych. Dla pozostałych stacji będzie ten czas jednak krótszy niż obecnie i będzie to 24 godziny.

Kolejne głosowanie w Parlamencie Europejskim Komisji ds. Transportu już 21 czerwca.

Na zakończenie - w ramach ciekawostki - nie każdy wie, ale o podobną pomoc przy wsiadaniu i wysiadaniu można ubiegać się w podróżach autobusowych - na dystansie powyżej 250 km. Również na niektórych dworcach autobusowych oferowana jest pomoc w poruszaniu się po dworcu i w dotarciu do właściwego autobusu. Są one ujęte w wykazie dworców wyznaczonych do udzielania pomocy osobom niepełnosprawnym i osobom o ograniczonej sprawności ruchowej - obwieszczenie Ministerstwa Infrastruktury. W 2018 roku są to dworce w: Bydgoszczy, Bytomiu, MDA w Krakowie, MDA w Nowym Sączu, Rzeszowie, Tarnowskich Górach i Dworzec Autobusowy Warszawa Zachodnia. Ten ostatni był pierwszym takim dworcem w Polsce przyjaznym dla osób niepełnosprawnych. Żeby taki obiekt mógł być na liście dworców, gdzie niepełnosprawni mogą liczyć na pomoc, muszą to być miejsca położone w miastach powyżej 50 tys. mieszkańców, dworce, których właścicielem lub większościowym współwłaścicielem są samorządy i z których rocznie odjeżdża ponad pół miliona pasażerów. Za nieprzestrzeganie rozporządzenia mają grozić kary pieniężne do 30 tys. zł. Mają być one nakładane w postępowaniach wszczynanych zarówno na wniosek poszkodowanego pasażera jak i w postępowaniach inicjowanych z urzędu.

<<<powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

&&

Zjeść to albo wypluć - oto jest pytanie

Piotr Stanisław Król

Legendarny książę Danii na kartach sławnego dramatu Williama Szekspira pt. Hamlet wypowiada słynne słowa-rozważanie: Być albo nie być - oto jest pytanie. Ten poruszający, literacki diament podsunął mi wielokrotnie w moim życiu podobne rozważania na temat wielu zagadnień, tym razem w tematyce dotyczącej naszej codziennej diety. W tym wypadku to trochę zabawne - pochylając się nad jakimś kawałkiem do konsumowania pada to filozoficzne, tytułowe pytanie. Zanim jednak do tego dotarłem, nie zastanawiałem się, tylko…

Zapraszam do tej swoistej ciekawostki.

Pamiętam, jak będąc kilkuletnim kajtkiem, wraz z moją o rok młodszą siostrą skradaliśmy się do kuchni po przygotowaniu przez naszą babcię Antosię pysznego ciasta, które po rozkrojeniu mrugało do nas maleńkimi kropeczkami. Podbiegaliśmy i wydłubywaliśmy je szybko, jedząc ze smakiem. Kiedy babcia odkryła w końcu, gdzież te pyszne rodzynki znikały, nie potargała nas za uszka, tylko z uśmiechem powiedziała: - Smacznego, dzieciaczki!

Tak rozpoczęła się moja droga dietetyczna z winogronami, które są jednym z moich najbardziej ulubionych owoców. Z biegiem czasu, będąc już wiekowym mężczyzną, popijając od czasu do czasu ulubione czerwone, wytrawne wino, które ofiarowały nam cenne winogrona, zacząłem dokładnie analizować je, m.in. obserwując prace naukowców. Zamieściłem to m.in. na mojej stronie Retina Forum (www.retina-forum.pl), chcąc przekazać Czytelnikom, jakie ma ten owoc działanie na nasze zdrowie. Tylko coś przegapiłem, ale o tym później.

Teraz parę słów ze świata nauki.

Jakiś czas temu doniesienia z kilku ośrodków naukowych na świecie wykazały wielostronne, niezwykłe działanie resweratrolu - organicznej substancji z grupy polifenoli, występującej w orzeszkach ziemnych, jeżynach, morwie, skórkach winogron, czerwonym winie. Aktywuje on enzym regulujący metabolizm - zużywanie glukozy i tłuszczów. Enzym ten, nazwany SIRT1 (na Uniwersytecie Wisconsin), okrzyknięto zabójcą kalorii. Ale nie tylko.

Naukowiec okulista, Rajendra Apte z Washington University School of Medicine w St. Louis prowadził badania nad pozytywnym wpływem resweratrolu w terapii retinopatii cukrzycowej oraz AMD (zwyrodnienie plamki żółtej oka związane z wiekiem). Bardzo obiecujące wyniki badań na myszach doświadczalnych stwarzają realną nadzieję na skuteczne leczenie osób dotkniętych ww. chorobami.

Jak ostrożnie zaznaczał naukowiec Rajendra Apte - preparat oparty na resweratrolu może okazać się także w dużym stopniu skuteczny w leczeniu retinopatii dziecięcej.

Natomiast francuscy badacze z Centre National de la Recherche Scientifique dowiedli, że resweratrol obniża poziom cholesterolu, wpływa korzystnie na układ krążenia, zmniejsza ryzyko chorób nowotworowych. Do tych zalet dochodzi jeszcze jedna, hamuje łaknienie i nadmierne przybieranie na wadze.

Obecnie trwają intensywne badania naukowe nad skuteczną walką z otyłością, która staje się powoli cichym, podstępnym niszczycielem w krajach wysokorozwiniętych, naszpikowanych fast foodami, chipsami, energetycznymi napojami. Resweratrol z pewnością pomaga w zachowaniu kształtnej sylwetki i w walce ze złą przemianą materii.

Póki co preparaty medyczne preparatami, ale warto wzbogacać swoją codzienną dietę resweratrolem. W wypadku czerwonego wina, z umiarem. Jak ktoś nie może pić wina - niech zjada winogrona ze skórką. Też dobre i skuteczne.

Skórką? I tu początek tytułowego rozważania, gdy sam ją ze smakiem jedząc, widziałem, jak ją sporo osób… wypluwało! Coś tam w niej im nie odpowiadało. A ja? Jedna z ekspertek w dziedzinie dietetyki powiedziała mi wprost, z uśmiechem: - głupek!

Miała rację! Rozważając, analizując wartości tego owocu, wypluwałem z niego… pestki, które są swoistą, niezwykle cenną szabelką w walce o nasze zdrowie. Przez jakiś czas napotykając je podczas jedzenia winogron, rozważałem: - Zjeść albo wypluć… ale za chwilę wyskakiwało z szarych komórek to słowo dietetyczki, żem głupek. Więc powoli rozkruszałem drobne, lekko gorzkie pesteczki i połykałem wraz z miąższem i skórką. Dziękuję tej Pani za tego prztyczka w nos. Dlaczego? Gdyż dowiedziałem się w końcu, że nic nie wiedziałem o tym, co skrywa w sobie ten owoc w maleńkiej pestce. Jakież mądre i pouczające te słowa Sokratesa sprzed wieków: Wiem, że nic nie wiem! (Mędrzec tak mówi, głupiec twierdzi, że wszystko wie.)

Co w tych szabelkach jest zawarte? Naukowcy udowodnili to jaka jest w nich moc zdrowotna:

Jak zaznaczają specjaliści, pestki winogron najlepiej spożywać w naturalnej postaci, czyli razem z całymi winogronami. W różnych sklepach zielarskich i ze zdrową żywnością dostępne są kapsułki lub wyciągi z pestek winogron, które można uwzględnić w codziennej diecie. Maksymalna dawka produktu wynosi 300 mg na dobę, jednak jeżeli są spożywane w naturalnej postaci, ilość ta nie obowiązuje.

Uff! Jak widać, to są prawdziwe szabelki w obronie zdrowia. Można w tym boju dietetycznym używać także granaty, ale o tych niezwykłych owocach może napiszę za jakiś czas.

Wracając do tytułowego pytania, pozostawiam decyzję Wam, drodzy Czytelnicy; wiecie, że już wiecie; Sokrates potwierdza to kiwając głową. A więc smacznego i… na zdrowie!

<<<powrót do spisu treści

&&

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

&&

Domowe sposoby na piękne kwiaty

Alicja Cyrcan

Niezwykłą radość sprawiają mi komplementy rodziny oraz przyjaciół na temat kwiatów w moim domu. Często słyszę: Jak ty to robisz, że u ciebie wszystko tak ładnie rośnie? Co stosujesz do nawożenia, że twoje kwiaty są takie zdrowe i piękne? Ty to masz rękę do kwiatów...

Rzeczywiście, na moich parapetach królują kwiaty. Jest Anginowiec, Aloes, Fikus, Drzewko szczęścia, są Fiołki i Pelargonie. Wszystkie rosną jak na drożdżach, a zaszczepki rozchodzą się w mgnieniu oka.

Ponieważ jestem osobą niewidomą i nie zawsze mam z kim pójść do kwiaciarni lub sklepu ogrodniczego po specjalistyczne nawozy i odżywki do kwiatów, postanowiłam zadbać o kwiaty prostymi domowymi sposobami. Sprawdzonymi patentami podzielę się z Czytelnikami, byśmy mogli wspólnie dbać o nasze rośliny.

Podstawą w pielęgnacji kwiatów doniczkowych jest odpowiednie nawożenie, które wpływa na ich dobrą kondycję, odżywienie oraz wzrost. Do nawożenia kwiatów doniczkowych stosuję:

1. Skorupki po jajkach

Bardzo dobrym nawozem do kwiatów są pokruszone skorupki jaj, które należy wyłożyć na wierzchnią warstwę ziemi w doniczce. Można również przygotować z nich roztwór do podlewania. W tym celu rozdrobnione skorupki zalewamy gorącą wodą, następnie odstawiamy na tydzień, od czasu do czasu mieszając. Po tygodniu podlewamy kwiaty przygotowaną odżywką. Skorupki jaj bogate są w minerały takie jak: wapń, żelazo, cynk, dlatego nie warto wyrzucać ich do śmietnika, lepiej wykorzystać je do odżywienia naszych kwiatów.

2. Fusy z herbaty

Po wypiciu herbaty liściastej na dnie szklanki czy dzbanka zostaje nam naturalna odżywka dla roślin. Fusy z herbaty czarnej lub zielonej są naturalnym kompostem wzmacniającym rośliny oraz poprawiającym ich zielony kolor. Fusy z herbaty dobrze jest wyłożyć na spód doniczki, następnie przysypać ziemią lub rozsypać w doniczce.

3. Wodę z ugotowanych ziemniaków

Po ugotowaniu ziemniaków zlejmy wodę, w której się gotowały i pozostawmy do wystygnięcia. Taka woda bogata jest w mikroelementy oraz skrobię; dlatego idealnie nadaje się do podlewania naszych kwiatów.

4. Łuski z cebuli

Łuski z cebuli mają zastosowanie nie tylko jako barwnik do świątecznych pisanek. Możemy wykorzystać je do przygotowania naparu, którym będziemy podlewać nasze kwiaty. Wystarczy przez kilka minut gotować łuski w wodzie, ostudzić wywar, a następnie podlać kwiaty niewielką ilością przygotowanego naparu. Łuski cebuli bogate są w witaminy oraz minerały, które dobroczynnie wpłyną na stan naszych roślin.

Kwiatów nie należy podlewać wodą zaczerpniętą bezpośrednio z kranu. Woda z miejskich wodociągów jest twarda, zawiera chlor, a czasem metale ciężkie. Dobrze jest podlewać kwiaty wodą przefiltrowaną lub zakupioną w sklepie wodą mineralną niegazowaną. Taka woda jest bardziej wartościowa od tej z kranu, dlatego warto z niej korzystać do pielęgnacji naszych roślin. Ostatecznie możemy podlać kwiaty kranówką, która po nalaniu do konewki powinna postać kilka godzin, by ulotniły się z niej szkodliwe substancje.

Przy podlewaniu kwiatów należy zachować umiar. Zbyt obfite podlewanie kwiatów zakwasza ziemię, co może źle wpłynąć na kondycję naszych roślin. Rośliny podlewajmy tylko wtedy, gdy dotykając palcem ziemi, stwierdzimy, że ziemia jest sucha.

Żeby nasze kwiaty pięknie rosły, musimy zadbać o nawilżenie powietrza w pomieszczeniu, w którym rosną, ponieważ zbyt suche powietrze szkodzi roślinom. Jest to niezmiernie ważne w zimie, gdy ogrzewamy mieszkanie kaloryferami. Jeśli nie posiadamy elektrycznego nawilżacza, możemy np. na parapecie postawić pojemnik wypełniony wodą lub porozkładać na kaloryferach ściereczki nasączone wodą.

Kwiaty doniczkowe nie lubią kurzu. Kurz zatyka pory, utrudnia oddychanie oraz spowalnia wzrost. Żeby kwiaty ładnie rosły, pamiętajmy o przecieraniu liści miękką, zwilżoną w wodzie ściereczką lub gazą. Ściereczkę dobrze jest często płukać, by nie dopuścić do rozmazywania się nagromadzonego na roślinie kurzu. Drugim dobrym sposobem na pozbycie się kurzu jest umycie rośliny pod prysznicem. Wstawiamy doniczki do wanny lub brodzika, zatykamy otwór odpływu wody i delikatnym strumieniem zraszamy roślinę.

Dla siły oraz dobrej kondycji naszych kwiatów należy co pewien czas do doniczek dosypywać nowej ziemi lub wymieniać ziemię całkowicie. Stara ziemia jest najczęściej już wyjałowiona, pozbawiona substancji odżywczych. Ważne jest także usuwanie zwiędłych liści lub kwiatów, które mogą blokować wyrastanie nowych, młodych pędów.

Pamiętajmy również, żeby naszych kwiatów nie wystawiać na bezpośrednie działanie promieni słonecznych, które mogą oparzyć liście lub kwiaty, a nawet spalić roślinę. Dla dobra naszych kwiatów wystarczy, gdy ustawimy je w nasłonecznionym miejscu: na parapecie okna lub w pobliżu okna.

Kwiaty należy przesadzać, gdy zauważymy, że przestały rosnąć lub gdy system korzeniowy bardzo się rozwinął; poznamy to po dotyku ziemi w doniczce. Gdy w doniczce jest mało miejsca, a korzenie są dosyć dobrze wyczuwalne pod palcami, oznacza to, że roślinę trzeba przesadzić do większej donicy. Najlepszym okresem do przesadzania kwiatów doniczkowych jest okres wiosenny: marzec lub kwiecień.

Każdy z nas może dobrze zadbać o kwiaty doniczkowe; mam tu na myśli osoby widzące jak i niewidome. Brak wzroku nie przeszkadza w uzyskiwaniu radości z pięknych, kolorowych, zadbanych roślin.

<<<powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

D.S.

&&

Sałatka z kalafiora

Składniki:

Wykonanie:

Kalafiora dzielimy na małe różyczki wielkości wiśni, gotujemy w osolonej wodzie. Gdy jest średnio miękki odsączamy na sicie, przelewamy zimną wodą i osuszamy na papierowym ręczniku. Ogórki obieramy ze skórki, przekrawamy wzdłuż na cztery części i kroimy w grubą kostkę. Do wysokiej salaterki wkładamy kalafior, ogórki, dodajemy drobno posiekany świeży, zielony koperek, doprawiamy świeżo zmielonym pieprzem i dodajemy tylko tyle majonezu, aby wszystko połączyć. Na wierzchu dekorujemy gałązkami koperku. Sałatkę podajemy schłodzoną w lodówce. Wyśmienicie smakuje w upalne letnie dni.

<<<powrót do spisu treści

&&

Brokuły w sosie czosnkowym

Składniki i sposób wykonania:

Brokuły podzielone na różyczki zalewamy wrzątkiem, solimy i gotujemy ok. 3 minuty. Mają być półtwarde. Po zdjęciu z palnika szybko wylewamy wrzątek i zalewamy je zimną wodą. Wtedy utrzymają ładny zielony kolor. Po odcedzeniu wkładamy do salaterki i zalewamy przygotowanym sosem: do większego kubka wlewamy 7 łyżek jogurtu naturalnego, dodajemy 1 łyżkę majonezu, pół małej łyżeczki majeranku, jeden do trzech ząbków czosnku, który należy wcześniej zmiażdżyć. Przyprawiamy szczyptą soli, świeżo zmielonym pieprzem i całość mieszamy. Dalej postępujemy jak z sałatką kalafiorową. Do polewania sosami dobre są garnuszki lub dzbanuszki z dzióbkiem. Wtedy w jednej ręce trzymamy sos a drugą osłaniamy, żeby nie wylał się poza krawędzie salaterki.

<<<powrót do spisu treści

&&

Dżem z moreli

Składniki:

Potrzebujemy jeszcze wysoki garnek o pojemności czterech litrów, drewnianą lub plastikową łyżkę do mieszania, pięć słoików o pojemności dwustu mililitrów. Praktyczne są te z dużą zakrętką. Do nakładania dżemu przyda się lejek z dużym otworem lub łyżka wazowa.

Wykonanie:

Morele umyć, wyjąć pestki, włożyć do garnka, wsypać cukier, dodać wodę i gotować na wolnym ogniu około jednej godziny często mieszając. Owoce rozgotują się i masa zacznie gęstnieć. Wysoki garnek i długa drewniana łyżka są wygodne w użytkowaniu, chronią przed chlapaniem gorącej masy. Ugotowany dżem wkładamy do słoików, zakręcamy zakrętki i stawiamy słoiki zakrętką do dołu. Możemy je zapasteryzować w piekarniku. W tym celu do zimnego piekarnika wstawiamy słoiki. Ustawiamy temperaturę na 120 stopni C. Kiedy piekarnik nagrzeje się do tej temperatury, odmierzamy 30 minut. Po tym czasie wyłączamy piekarnik, słoiki pozostawiamy w nim jeszcze na 30 minut. Następnie wyjmujemy słoiki i ustawiamy je zakrętką do dołu do wystygnięcia.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z polszczyzną za pan brat

&&

Z polszczyzną za pan brat

Tomasz Matczak

Chciałbym na początek wyjaśnić kilka rzeczy. Nie ukończyłem studiów polonistycznych, nie jestem profesorem językoznawstwa ani nie mam żadnych kwalifikacji naukowych, które uprawniałyby mnie do autorytatywnego zajmowania się językiem polskim. Poprawna polszczyzna to moje hobby, a może raczej powinienem napisać konik, bo hobby jest zapożyczeniem z innego języka. Wszystkie przedstawiane w cyklu pt. Z polszczyzną za pan brat informacje nie są moimi przemyśleniami. Przy tworzeniu tych tekstów konfrontowałem wiedzę przede wszystkim z internetową stroną www.sjp.pl, gdzie zamieszczony jest słownik języka polskiego oraz publikacją pt. Mały słownik wyrazów kłopotliwych Mirosława Bańki z Uniwersytetu Warszawskiego. Zdarzało mi się także wysyłać drogą elektroniczną pytania do poradni językowej lub dzwonić do językoznawców podczas audycji radiowych. Niniejszy cykl felietonów to nic innego, jak ubrane w moje słowa informacje fachowców od polszczyzny. Są zatem wiarygodne. Starałem się każdą informację zweryfikować przed umieszczeniem jej tutaj. Uznałem za konieczne poinformowanie o tym, aby nikt nie sądził, że przekazywana wiedza pochodzi bezpośrednio ode mnie. Starałem się przekazać ją w sposób prosty, lekki i czasem nieco humorystyczny. Nie uważam, aby taka konwencja stała w sprzeczności z powagą poruszanych tu zagadnień.

Jeśli mimo wszystko ktoś zdecyduje się na dalszą lekturę, to życzę przyjemnych wrażeń przy poznawaniu nierzadko bardzo zawiłych meandrów naszego języka.

Na dobry początek

Posługiwanie się językiem polskim nastręcza trudności nie tylko obcokrajowcom, ale także samym Polakom. Zawiłości gramatyczne, ortografia, związki frazeologiczne i cała reszta reguł mogą przyprawić o zawrót głowy. Mikołaj Rej zasłynął zdaniem, które każdy mieszkaniec ziem od Bugu do Odry i od Bałtyku po Tatry znać powinien, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają.

Mają, mają, ale czy go znają?

W dobie cyfryzacji, gdy sztuka pisania listów, a tak na marginesie, czy wiesz drogi Czytelniku, jak się owa sztuka fachowo nazywa, odeszła do lamusa, zaczęliśmy posługiwać się krótkimi komunikatami. Wymusił to postęp techniczny, bo niegdyś SMS mógł zawierać tylko 120 znaków, więc trzeba było się streszczać. Piękne, okrągłe i złożone zdania przestały mieć rację bytu. Znawcy nazywają ten proces ewolucją języka. Dotyczy ona wielu obszarów polszczyzny - od znaczenia słów, aż po wkradanie się do niej obcych zwrotów. Wspomniany wyżej lamus oznaczał niegdyś skład staroci, a obecnie młode pokolenie nazywa tak osoby nienowoczesne, zacofane i mające przestarzałe poglądy.

Chciałbym w tych krótkich felietonach przedstawiać nie tylko zasady poprawnej polszczyzny, ale także językowe ciekawostki. Na przykład tytuł niniejszego cyklu. Oczywiście jest on zrozumiały dla wszystkich, ale czy ktoś zastanawiał się kiedyś, skąd wziął się zwrot być z kimś lub czymś za pan brat, bo przecież skądś wziąć się musiał. Oczywiście wiemy jakie jest jego znaczenie, ale czy znamy etymologię?

Być z kimś za pan brat, czyli pozostawać w zażyłych stosunkach, jak z bratem, to archaiczna forma, która przetrwała w polszczyźnie. Po pierwsze mamy tu nieużywany już dziś zwrot pan brat. Dawniej nie raził on nikogo. U Kochanowskiego można często znaleźć ową grzecznościową formę pani matko, panie ojcze, podkreślającą szacunek do tych osób. Używano także zwrotów: pani siostro i panie bracie, a ten ostatni przetrwał w omawianym tu powiedzeniu. Drugim obecnym w nim archaizmem jest biernikowa forma pan brat, bo dziś w tym kontekście używa się wyłącznie dopełniaczowej.

Uwspółcześniony tytuł cyklu brzmiałby więc: Z polszczyzną jak z bratem.

Ot i cała tajemnica.

Pewnie do szczęścia nikomu te wyjaśnienia nie są potrzebne, ale przecież wiedzy nigdy dość.

Na koniec odpowiedź na postawione w felietonie pytanie o określenie sztuki pisania listów. Kto nie wiedział, ten się dowie. Nazywa się ona epistolografią, a słowo to pochodzi z języka łacińskiego. Wywodzi się z dwóch greckich słów: epistola, czyli list oraz graphos - pisać.

No, na dziś dosyć tych mundrości.

<<<powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

Czy fizykę trzeba zobaczyć?

Henryk Lubawy

W połowie kwietnia 2018 ukazał się na portalu Tyfloświat (www.tyfloswiat.pl), tekst zatytułowany Niewidomi poznają tajemnice zderzacza hadronów. Bardzo gorąco zachęcam do przeczytania tego tekstu. Pokazuje on jak można zaprezentować osobom z dysfunkcją wzroku rzeczy naprawdę wielkie, bo przecież wielki zderzacz jest największą maszyną na świecie. Jak z tekstu wynika, ta prezentacja wykonana specjalnie dla niewidomych, ma pewien istotny cel. Czytamy mianowicie, że Stworzenie prezentacji jest częścią większego projektu, którego celem jest zachęcenie uczniów z dysfunkcją wzroku do zainteresowania się naukami ścisłymi i wzięcia pod uwagę tego obszaru wiedzy przy wyborze przyszłej kariery zawodowej.

I tej właśnie perspektywie chcę poświęcić poniższy tekst. Zderzacz hadronów w sposób jednoznaczny sugeruje, że ze sporej grupy dziedzin, jakie nazywamy naukami ścisłymi, wybieramy fizykę. Czy jednak na pewno nie widząc można się nią zajmować? Sama fizyka jest na tyle nauką obszerną, że dzieli się na wiele dziedzin i specjalności, których nie sposób wszystkich tu wymienić, bo też i nie taki jest cel mojego tekstu.

Z pewnością każdy, kto ma choć podstawowe pojęcie o naukach przyrodniczych, słyszał o innym podziale - na fizykę doświadczalną i teoretyczną. O ile jeszcze można sobie wyobrazić niewidomego fizyka teoretycznego, to ktoś kto nie widząc miałby przeprowadzać eksperymenty fizyczne, jest już z pewnością postacią absolutnie niewyobrażalną. A może jednak? Może ktoś znający i świetnie posługujący się technikami pracy bezwzrokowej dałby sobie radę. Być może gdzieś istnieje lub dopiero zaistnieje taki niewidomy geniusz, niczym niewidomy Einstein. Być może?

Chciałbym jednak przedstawić Czytelnikom postać człowieka zupełnie zwykłego, który mimo że nie widział, zajmował się zawodowo fizyką przez ponad pół wieku. Niestety nie ma go już wśród nas od blisko pięciu lat. Chciałbym wspomnieć tu osobę doktora Przemysława Kiszkowskiego. Dla mnie i dla bardzo wielu osób po prostu Przemka...

Poznałem go tuż przed moją maturą. Od dłuższego czasu pogarszał mi się wzrok, a zbliżał się moment wyboru dalszej drogi życiowej, w szczególności podjęcia decyzji o dalszym kształceniu. Byłem w tym czasie zafascynowany fizyką. Być może trochę w idealistyczny sposób, ale to przecież był taki okres życia. Ktoś ze znajomych rodziców podpowiedział, że jest w Poznaniu na uniwersytecie niewidomy fizyk. I doszło do pierwszego spotkania, takiego trochę oficjalnego. Dystans został jednak bardzo szybko skrócony i choć dzieliła nas spora różnica wieku, szybko zaczęliśmy mówić do siebie po imieniu. Potem, gdy już sam zostałem studentem fizyki okazało się, że Przemka znali po prostu wszyscy. Nie były potrzebne żadne specjalne zabiegi, aby nawiązać z nim kontakt. Słynne były spotkania u niego w domu odbywające się regularnie w każdy czwartek. Przychodziło na te czwartki, niczym u króla Stasia, do małego kawalerskiego mieszkania od kilku do kilkunastu osób młodszych i starszych, studentów różnych kierunków, pełnosprawnych i z różnymi niepełnosprawnościami. Gospodarz wszystkich znał doskonale. Z każdym był po imieniu. Raczej nie toczono wówczas naukowych dyskusji, tylko opowiadano kawały, których Przemek był wielkim znawcą, wręcz kolekcjonerem; przypominano też anegdoty z przeróżnych wyjazdów, szczególnie studenckich obozów rehabilitacyjnych i naukowych. Gospodarz miał problemy zdrowotne związane nie tylko ze wzrokiem, stąd te wyjazdy rehabilitacyjne, ale o nich to może za chwilę.

W owym czasie zajmował się on w swojej pracy badawczej próbą wyjaśnienia fizycznych podstaw zjawiska radiestezji nazywanego inaczej różdżkarstwem, od różdżki jaką posługiwali się adepci tej dziedziny, aby wykrywać wodę pod ziemią lub złoża minerałów. Jako fizyk zaczął się zastanawiać nad tym, że skoro pewni ludzie mają takie zdolności, aby przy pomocy różdżki czy wahadełka wykrywać wodę, to jaki dokładnie czynnik fizyczny jest za to odpowiedzialny. Jaka jest dokładnie natura tego promieniowania, o którym mówią w swojej literaturze radiesteci. Początkowa fascynacja zjawiskiem radiestezji jaką przejawiał doktor fizyki, przerodziła się po kilku latach badań w stopniowe powątpiewanie, a na koniec wręcz w negację występowania takich zdolności u ludzi i istnienie jakiegokolwiek promieniowania tzw. żył wodnych. Nie miejsce tutaj, aby dokładnie opisywać przebieg i wyniki prowadzonych przez Kiszkowskiego badań. Zainteresowanych odesłać mogę do strony internetowej, na której znajdują się jego teksty na ten temat. Adres podam na końcu w podsumowaniu wspomnień o Przemku, gdy raz jeszcze potrzebne będzie odwołanie się do materiałów tam zamieszczonych.

W kilku miejscach w swoich artykułach wspominał, że jest osobą niewidomą. Niestety zdarzali się ludzie, szczególnie jego zagorzali przeciwnicy radiesteci, którym podważał sens ich działalności. Twierdzili oni, że jako niewidomy nie może prowadzić rzetelnych badań naukowych. Zanim wspomnę o tym jak funkcjonował jako badacz, bo to jest w tej chwili istotniejsze od wyników jego prac, muszę opowiedzieć, co było po radiestezji.

Otóż jedną z metod, jakimi Przemysław Kiszkowski i jego zespół badawczy chciał w sposób fizykalny lokalizować wykrywane przez radiestetów żyły wodne, była tak zwana metoda elektrooporowa. Mierząc oporność elektryczną gruntu, można bowiem, wykonując bardzo dużo pomiarów, ustalić jakie struktury znajdują się pod ziemią. Jest to metoda stosowana szeroko w geologii do wykrywania złóż minerałów. Tyle, że geolodzy interesują się bardzo dużymi strukturami na dużych głębokościach, a domniemane żyły wodne miały być bardzo małymi obiektami na stosunkowo niewielkiej głębokości. Potrzebny był znacznie precyzyjniejszy pomiar niż ten wykorzystywany w geologii. Należało trochę popracować nad zwiększeniem precyzji metody elektrooporowej, a dla fizyka jest to równoznaczne z zastanowieniem się w jaki sposób prąd elektryczny płynie pod ziemią, jak można w ogóle przeprowadzać tego typu pomiary. Jednym słowem należało popracować nad teorią pomiarów elektrooporowych.

Jednocześnie okazało się, że jest to metoda świetnie nadająca się do zastosowań w archeologii. Jednym słowem doktor Przemysław Kiszkowski przeniósł swoje zainteresowania z radiestezji na archeologię - i to z pewnymi sukcesami.

A w jaki sposób funkcjonował ten niewidomy fizyk? Czytelnicy z pewnością się zorientowali, że obie dziedziny jego badań są związane z pracą w terenie. Wszak żyłę wodną, tym bardziej jeśli chcemy ją zlokalizować nie tylko metodami radiestezyjnymi, ale i przy pomocy jakiejś aparatury pomiarowej, lepiej uchwycić gdzieś na jakiejś łące czy polu, a badania archeologiczne to w istocie przecież wykopaliska. Jak w tym wszystkim funkcjonował niewidomy?

Tajemnica tkwi w Przemkowej otwartości na ludzi, umiejętności skracania dystansu i pozyskiwania przyjaciół. Badania terenowe były prowadzone w trakcie studenckich obozów naukowych. Obóz taki trwał zazwyczaj trzy tygodnie, a nawet cały miesiąc. Studenci zaliczali w ten sposób obowiązkowe praktyki. To ci, którzy jeździli z Przemkiem po raz pierwszy. Ci studenci, którzy byli na obozie już raz, w taki nieco przymusowy sposób powracali wielokrotnie w kolejnych latach. Była to po prostu niesamowita przygoda badawcza, ale i towarzyska. Zakwaterowani byliśmy zazwyczaj w szkołach czy remizach strażackich. Pan doktor, mimo że kadra, spał podobnie jak studenci w śpiworze na dmuchanym materacu. To jednak nie było najistotniejsze, bo po prostu takim był człowiekiem. Istotne jest jak wyglądała praca w terenie po opuszczeniu miejsca zakwaterowania. Pamiętam doskonale pracę w grodzisku wczesnośredniowiecznym w Grzybowie koło Wrześni. Jest to największy gród piastowski na terenie Wielkopolski, trzy i pół hektara otoczone wałami ziemnymi, które przed tysiącem lat miały kilkanaście metrów wysokości. Teren ogromny jak na standardowe prace wykopaliskowe. Wskazać miejsca najciekawsze do tradycyjnej eksploracji przy pomocy łopaty, a tym samym zaoszczędzić nawet wiele lat bezproduktywnego przekopywania terenu, to było zadanie ekipy pod kierownictwem Przemysława Kiszkowskiego. Archeolodzy rozpoczynali pracę wcześnie rano, już o piątej byli na stanowisku. Chodziło o to, aby mieć do dyspozycji jak najdłuższy dzień pracy, a jednocześnie uniknąć pracy w samo południe, gdy jest największy skwar. Ekipa elektrooporowa mogła pospać nieco dłużej. Trzeba było poczekać, aż z trawy zejdzie poranna rosa, bo ta nie sprzyjała pomiarom. Po śniadaniu cały dobytek pomiarowy był ładowany na wózek i ekipa przemieszczała się do wnętrza grodu. Najpierw rozstawienie stanowiska pomiarowego. Ustawienie mierników i wbicie w ziemię elektrod odniesienia, które powinny znajdować się możliwie jak najdalej jedna od drugiej. Potem zaczynała się żmudna praca pomiarowa. Wspominałem, że wykonując wiele pomiarów oporności gruntu, można niejako zobaczyć podziemne struktury. Wiele pomiarów, czyli ile? Kilkaset jednego dnia. Należało wbijać elektrody w ziemię w równych odstępach co jeden metr, wykonując kolejne linie pomiarów, tak aby powstała w ten sposób siatka zmierzonych punktów pokrywała interesujący teren. Dwie osoby przestawiały te elektrody. Trzecia dokonywała odczytu z mierników i zapisywała wynik. Początkowo na papierze, potem w miarę unowocześnienia aparatury na komputerze. Wbicie elektrod. Chwila odczekania aż pomiar się ustabilizuje. Odczyt i okrzyk operatora miernika gotowe oznajmiający, że można przestawić elektrody. Mierniczy z elektrodami coraz to się przybliżali do stanowiska pomiarowego albo oddalali, w zależności który to już pomiar był wykonany. A Przemek siedział koło generatora pomiarowego i miernika, korzystając z letniego Słońca, pozornie nic nie robiąc. Bardzo pozornie. Bardzo uważnie śledził odczyty z mierników. Zapamiętywał je i analizował cały czas. Osoba dokonująca odczytu po prostu wypowiadała kolejny pomiar na głos. I tak kilkaset razy w czasie dnia pomiarowego. Przestawienie elektrod, odczyt i kolejne przestawienie. I w pewnym momencie Przemek mówi, że coś mu tu nie pasuje. Gdzieś musiał być popełniony błąd. Zapisując kolejne liczby, do tego w pełnym słońcu w upalny dzień, robi się to w pewnym momencie całkowicie automatycznie. Monotonia takich działań powoduje, że można zapisać każdy bzdurny pomiar, bo w pewnym momencie jest to już jedynie ciąg kolejnych nic nie mówiących liczb. Kto nad tym wszystkim panował? Niewidomy siedzący wydawać by się mogło bezczynnie i korzystający jedynie z uroku lata. Bywały momenty, gdy aparatura pomiarowa sygnalizowała błąd. W którymś z kabli prądu było albo za mało, albo za dużo. Gdzieś powstała jakaś przerwa albo aparatura się przegrzała. Trzeba to było wszystko sprawdzić. Studenci przestawiający elektrody mieli chwilę relaksu w cieniu pod jakimś drzewem. Analizy wszystkich połączeń, sprawdzenia kabli i wtyczek lub dokonania pomiaru na testowym układzie wzorcowych oporników dokonywał on - niewidomy fizyk pracujący w warunkach terenowych. To on jedyny panował nad całością aparatury pomiarowej. Umiał ocenić to czy kolejne wyniki świadczą o wykryciu czegoś pod ziemią, czy są skutkiem popełnionego wcześniej błędu. Po kilku lub kilkunastu minutach pracy decydował czy pomiary można kontynuować, czy należy je od pewnego momentu powtórzyć bądź na dzisiaj już zakończyć. Wieczorami, już w bazie, była przeprowadzana analiza wyników i wyciąganie wniosków. Komputer najpierw długo wszystko przeliczał, a potem rysował mapkę zbadanego terenu. Przemek, który tych mapek nigdy przecież nie widział, wnikliwie wysłuchiwał opowieści studentów, jakie kształty pojawiają się na tych wydrukach. Jeśli były to regularne kształty, to mogły to być wytwory ludzkie. W taki sposób udało się zlokalizować kilkadziesiąt ziemianek, w których na brzegach Jeziora Lednickiego zamieszkiwali poddani Mieszka I i Bolesława Chrobrego, a może nawet ich przodków. W samym Grzybowie metoda elektrooporowa pozwoliła zlokalizować przebieg wewnętrznego wału grodziska, na co archeolodzy potrzebowaliby wiele, wiele lat kopania dziur w ziemi. Wieczorami oczywiście nie tylko analizowano wyniki z mijającego dnia, ale i kwitło życie towarzyskie. Dyskusje na przeróżne tematy. Kiszkowski bowiem interesował się wieloma sprawami i o wielu rzeczach można było z nim porozmawiać. Od techniki, szczególnie militarnej, poprzez historię, filozofię, aż po teologię. Nie sprawdzałem, ale ponoć już po zakończeniu studiów na kierunku fizyka nauczył się łaciny, aby móc czytać dzieła Św. Tomasza w oryginale. Znał świetnie angielski. Były to czasy gdy Internet jeszcze nie istniał, ale istniało radio. Wykorzystywał dobrą znajomość języka do słuchania audycji popularnonaukowych z radia BBC. Czerpał wiedzę o otaczającym świecie we wszelki dostępny dla siebie sposób.

Już będąc praktycznie na emeryturze opanował obsługę komputera. Osiągnął w tym zakresie swego rodzaju mistrzostwo, zajmując się taką trochę komputerową łaciną, czyli systemem operacyjnym Linux.

Jego pasją, a może nawet trochę uzależnieniem, był telefon. Kontaktował się w ten sposób ze znajomymi w całym kraju, a czasem znacznie dalej. Gdy był jakiś problem z fizyki czy po prostu życiowy, jakaś zasłyszana ciekawostka techniczna lub historyczna, dzwoniło się do Przemka. Często te rozmowy przeciągały się na kilkadziesiąt minut. Wieczorami jego telefon był w ciągłym użytku. Brakuje teraz tych rozmów!

W trakcie obozów naukowych, a odbywały się one praktycznie regularnie prawie przez trzydzieści lat, zdarzały się jakieś mniej lub bardziej oficjalne odwiedziny. A że pewne ich elementy zazwyczaj bywały w charakterystyczny sposób do siebie podobne, typowo Przemkowe, więc warto o tym wspomnieć. Wyobraźmy sobie stojącą grupkę kilku oficjeli, być może jakiś wójt czy sołtys z miejscowości, w której akurat były przeprowadzane pomiary, czy może dyrektor szkoły, który użyczył przez znajomych znajomych swojego obiektu, a teraz sprawdza jak na jego terenie funkcjonują prawdziwi naukowcy. Do nich zbliża się niewielkiej postury, już w nieco zaawansowanym wieku człowiek idący pod rękę z przewodnikiem. Następuje nieco sztywne, oficjalne przywitanie, a po kilku minutach wybucha salwa śmiechu. To Przemek opowiedział jeden ze swoich kawałów. Po czym wręczał kasetę, a być może już nieco nowocześniejszą płytkę CD z kolekcją zebranych i nagranych przez siebie osobiście dowcipów. Po kolejnych kilkunastu minutach wszyscy zachowywali się jakby znali się od lat. Tak to w ogromnym skrócie wyglądało latem.

W trakcie roku akademickiego urzędował w pokoju na ostatnim piętrze przeogromnego gmaszyska Collegium Chemicum, tuż przy wejściu do pierwszej pracowni fizycznej. Gdy go poznałem, nie prowadził już od wielu lat zajęć dydaktycznych, jednak wielu asystentów czy profesorów, z którymi ja miałem wówczas zajęcia, było jego wychowankami. I to wcale nie z powodu, że był już wówczas całkowicie niewidomy. Studiował, widząc jeszcze trochę, ale choroba postępowała i doktorat obronił już jako praktycznie niewidomy. Od zajęć dydaktycznych ze studentami został odsunięty jako tzw. element politycznie niepewny w czasach realnego socjalizmu. I tak już zostało. Wykładów czy ćwiczeń nie prowadził, ale był promotorem wielu prac magisterskich z dziedzin, którymi się właśnie zajmował jako badacz. W ten sposób studenci realizowali obmyślane przez niego eksperymenty i wykonywali pomiary. Teorią zajmował się osobiście. Słynny był z tego, w jaki sposób dyktował z pamięci nie tylko wzory fizyczne, ale całe skomplikowane ich wyprowadzenie. Pełnosprawni ponoć, przyzwyczajeni do pisania wzorów studenci fizyki, często nie potrafili za nim nadążyć. A dyktował z głowy, Pewnie niejeden student czy studentka miała ochotę rzucić się w otchłań tej przepastnej klatki schodowej zaraz po wyjściu z pracowni fizycznej, gdy odpytujący asystent czegoś nie zaliczył. Ale przecież tuż obok były drzwi do Przemka, gdzie można było wstąpić na chwilę i odreagować po wysłuchaniu kilku dowcipów. Pamiętam kiedyś kilka osób w tym jego gabinecie. Ktoś przyniósł jakieś ciastka, a może pączki. Co to było - dawno zapomniałem, bo zostało zjedzone. Natomiast zapamiętałem, że te przysmaki były w papierowej torebce. Pan doktor, poważny naukowiec, na poważnym uniwersytecie, nadmuchał tę torebkę, po czym wymknął się na korytarz i strzelił z niej, aż huk rozniósł się po tej przepastnej klatce schodowej.

Przemysław Kiszkowski urodził się we Lwowie w 1925 roku. Następnie rodzina przenosi się do Pleszewa w Wielkopolsce, gdzie jego Ojciec, zawodowy oficer, podpułkownik Wojska Polskiego jest zastępcą dowódcy tamtejszego pułku piechoty. Podpułkownik Aleksander Kiszkowski we wrześniu 1939 roku wyrusza ze swym pułkiem na wojnę. Toczy jeden z ostatnich bojów Kampanii Wrześniowej pod Momotami Górnymi, o czym jego syn dowiaduje się przypadkiem dopiero w 2004 roku, skąd trafia do sowieckiej niewoli, gdzie zginął zamordowany najprawdopodobniej w Starobielsku. Wspomnienie Ojca jest dla Przemysława bardzo istotnym, kształtującym jego postawę życiową czynnikiem. Po wrześniowej ewakuacji rodzin wojskowych Przemysław z matką i siostrą trafia do Warszawy, gdzie spędzają całą okupację niemiecką. Siostra była sanitariuszką podczas Powstania Warszawskiego. Zarówno jej jak i Przemysława wspomnienia z okresu wojennego można znaleźć w Archiwum Historii Mówionej. Być może doświadczenia z młodości, szczególnie okres lwowski i warszawski, nauczyły Go pewnego dystansu do świata i specyficznego poczucia humoru, które to cechy niewątpliwie pomagały w życiu.

Starałem się w ogólnym zarysie przedstawić sylwetkę Przemysława Kiszkowskiego w jego życiu uczelnianym, w kontaktach z młodzieżą akademicką. A jak funkcjonował w środowisku niewidomych lub jak był przez nich odbierany?

Gdy Go poznałem, wydawał mi się na tyle ciekawą postacią, że chciałem poinformować znane mi osoby niewidome, iż poznałem takiego ciekawego człowieka. Tak, znali Go. Słyszeli o Nim. I w większości przypadków wypowiadali się negatywnie. A, bo on nigdzie sam nie zajdzie! Wszędzie chodzi jedynie z przewodnikiem! Nie porusza się z białą laską! Nie zna brajla! I w ogóle jest mało zaradny i samodzielny!

Przyznaję, że wzbudzało to we mnie znaczny dysonans. Tak, to wszystko prawda. Nie poruszał się samodzielnie. Zawsze z przewodnikami, których znajdował w gronie swych licznych przyjaciół i znajomych. Nie znał pisma punktowego. Zamiast notować w brajlu wzory matematyczne, nagrywał je na magnetofon. Tyle, że wzory to jedynie zapis pewnych pojęć fizycznych, a on doskonale operował tymi pojęciami. Nie korzystał z białej laski, ale docierał na miejsca, do których przeciętni ludzie mogą się dostać jedynie po wykupieniu biletu wstępu, a często i to jest niemożliwe. I co więcej zabierał bardzo wielu ludzi ze sobą na te wyprawy badawcze. Przecież to z nim byłem kilka tygodni na Ostrowie Lednickim - miejscu początków polskiej państwowości, absolutnie ścisłym rezerwacie archeologicznym. Można się tam dostać po wykupieniu biletu wstępu do Muzeum Pierwszych Piastów, a myśmy nie tylko prowadzili badania na wyspie, ale i nocowali tam, co obecnie jest absolutnie niemożliwe. To z nim byłem w Opactwie Benedyktynów w Lubiniu koło Kościana, gdzie razem zaglądaliśmy pod kamienie. Na Placu Kolegiackim w Poznaniu usiłowaliśmy zlokalizować ślady największego, obecnie nieistniejącego, kościoła w Polsce na wiele lat zanim rozpoczęto badania archeologiczne i wreszcie ustalono gdzie on dokładnie stał. To z Przemkiem Kiszkowskim poszukiwałem miejsca domniemanego pochówku Pięciu Braci Męczenników w Międzyrzeczu oraz śladów rzekomo najstarszego kościoła w Poznaniu, ponoć wzniesionego na Wzgórzu Świętego Wojciecha. Było tych miejsc jeszcze wiele, wiele więcej.

Z pewnością to jak postrzegamy danego człowieka zależy od bardzo wielu czynników. Mój odbiór postaci Przemysława Kiszkowskiego był jak najbardziej pozytywny. Zresztą nie tylko mój, o czym świadczą wypowiedzi kilkorga jego znajomych i przyjaciół we wspomnieniowym wydaniu audycji Sygnały Świata Jemu poświęconej, emitowanej w poznańskiej rozgłośni radiowej prawie w rok po jego odejściu. Był postacią bardzo ważną dla wielu osób i być może właśnie dlatego ważną, że był człowiekiem niewidomym. Przemek był pod wieloma względami osobą unikalną. Dla wielu ludzi stał się wzorem nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wzorem, ale nie w taki pomnikowy czy posągowy sposób. Potrafił właśnie przezwyciężać różne problemy i pokazywał właściwie na bieżąco swoim znajomym, kolegom, znajomym znajomych i ludziom, którzy gdzieś tam go spotkali, że można iść do przodu, że nie należy załamywać rąk i trzeba po prostu robić swoje.

I chyba tym wywierał największy wpływ na inne osoby, które spotkał w życiu.

Tytuł tych kilku słów wspomnień o Przemku jakie napisałem tutaj Czy fizykę trzeba zobaczyć? zaczerpnąłem z wywiadu jakiego udzielił miesięcznikowi Życie Uniwersyteckie w czerwcu 2008 roku, chcąc niejako nawiązać do tamtej rozmowy, a może wręcz na koniec oddać głos jej bohaterowi. Tę rozmowę z bohaterem moich wspomnień można przeczytać, czyli niejako Jego osobiście posłuchać, na wspominanej już wcześniej przeze mnie, poświęconej Jego pamięci stronie internetowej o adresie: http://pkisz.home.amu.edu.pl.

Jest tam również archiwalne nagranie wyemitowanej w dniu 2 listopada 2014 roku audycji radiowej Jemu poświęconej oraz przede wszystkim są tam Jego teksty i artykuły wraz z pełną treścią książki jaką wydał po zakończeniu swych badań nad radiestezją. Są to wszak teksty nie tylko o radiestezji, bo tak jak pisałem, Przemek interesował się wieloma sprawami.

Bardzo gorąco zachęcam do zapoznania się z tymi materiałami, gdyż zdaję sobie sprawę, że przedstawienie tak niebanalnej postaci, jaką był doktor Przemysław Kiszkowski, nie jest łatwe i warto spojrzeć na nią z różnych stron.

<<<powrót do spisu treści

&&

Przepis na szczęście

Małgorzata Gruszka

W śpiewanej przez wiele pokoleń Balladzie o szczęściu s. Magdaleny Nazaretanki, żyjące w lesie zwierzęta próbują ustalić czym jest szczęście i co znaczy być szczęśliwym.

Zdaniem misia, szczęściem jest picie miodku i posiadanie porządnego futra. Mrówka mówi, że szczęście to ciągła praca i pięcie się wzwyż. Dla ślimaka bycie szczęśliwym oznacza posiadanie własnego domu z garażem i ogródkiem. Z kolei kos dostrzega szczęście w drwieniu ze wszystkiego i gwizdaniu na los. Sęp uważa, że szczęśliwszy jest ten, kto ma silniejsze szpony, a wiatr twierdzi, że być szczęśliwym, to nie robić nic i latać. Rozdyskutowane zwierzęta o pomoc w ustaleniu czym jest szczęście postanawiają poprosić człowieka. A on popada w zadumę, zamyśla się i nie mówi nic.

Ballada nie posiada morału, ale można wysnuć z niej wiele wniosków. Pierwszy to taki, że szczęście jest subiektywne i dla każdego znaczy coś innego. Czym innym cieszy się miś, czym innym mrówka, a jeszcze czym innym sęp, kos i wiatr.

Drugi wniosek jest taki, że szczęście to umiejętność cieszenia się z tego, co jest nam dane. Miś umie radować się miodem i futrem, mrówka pracą, kos gwizdaniem, wiatr swobodą itd. Ostatni wniosek jest taki, że nie łatwo jest nazwać szczęście. Im ma się więcej możliwości, tym trudniej się zdecydować. Wyposażony w najwięcej możliwości człowiek, nie umie powiedzieć, czym jest szczęście i co znaczy być szczęśliwym. Czy zatem przepis na szczęście w ogóle istnieje? Przepis nie, ale pewne uniwersalne i sprawdzone sposoby na odczuwanie go już tak. W tym artykule postaram się przedstawić je tak, by przydały się Państwu w codziennym życiu.

Definicje szczęścia

Definicji szczęścia jest bardzo wiele. Nad tym czym jest szczęście, od zarania dziejów głowią się filozofowie i nie tylko. Najstarsze historycznie definicje szczęścia określają je jako pomyślne życie pod opieką bogów. W antycznej Grecji szczęście utożsamiano z przeżywaną trwale przyjemnością wynikającą z wesołego i pogodnego usposobienia. Wschodnie rozumienie szczęścia oznaczało nirwanę, czyli błogość i spokój. Grecki filozof Demokryt nie utożsamiał szczęścia z czynnikami zewnętrznymi, ale z zaletami umysłu i charakteru. Platon wprowadził pojęcie eudajmonii, czyli szczęścia jako poznania idei dobra i piękna, pełnienia obowiązków wyznaczonych przez życie i kroczenia drogą złotego środka. Z kolei Stoicy ponad wszystko cenili spokój i z nim właśnie utożsamiali szczęście. W Średniowieczu szczęście rozumiano jako poznanie Boga w życiu doczesnym i osiągnięcie z Nim trwałego kontaktu w życiu wiecznym. W epoce Odrodzenia zwrócono się znów ku szczęściu doczesnemu rozumianemu jako gromadzenie przyjemności. W XIX stuleciu wprowadzono pojęcie szczęścia jako dodatniego bilansu życia, będącego trwałym i głębokim zadowoleniem z życia, a nie jak wcześniej - sumą płytkich i krótkotrwałych przyjemności.

Na przestrzeni historii pojawiły się więc cztery główne podejścia do szczęścia i rozumienia go: pierwsze - to szczęśliwy los i traf; drugie - to doskonałość moralna; trzecie - to przeżywanie przyjemności; czwarte - to zadowolenie z całości życia. Człowiek przeszedł też od uzależniania szczęścia od pomyślności losu do samodzielnego decydowania o tym, czym jest szczęście i podążania do jego zdobycia. Okazuje się jednak, że kierowanie własnym życiem tak, by było szczęśliwe i zadowalające, nie jest takie proste.

Co przeszkadza być szczęśliwym?

Będę szczęśliwy gdy… W odczuwaniu szczęścia przeszkadza utożsamianie go z jakimś przełomem, który ma nadejść nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy. Dla wielu ludzi szczęście oznacza nieokreśloną bliżej przyszłość, która jest gdzieś tam i być może kiedyś stanie się ich udziałem. Przykładem takiego podejścia są twierdzenia typu będę szczęśliwy jak wygram w Totolotka, będę szczęśliwy jak zmienię mieszkanie itp. Jedno i drugie może w ogóle nie nadejść i będziemy wciąż nieszczęśliwi. Magiczna wiara w odmianę losu daje chwilową nadzieję, ale nie przysparza szczęścia.

Marzenia bez działania

Marzymy o szczęściu i bardzo dobrze, że to robimy. Częste myślenie o tym jak dobrze byłoby zrobić lub mieć to czy tamto, nie tylko nie daje szczęścia, ale potęguje w nas poczucie, że szczęście innym sprzyja, a nas mija szerokim łukiem.

Wszystko albo nic

Pragnąc czegoś często stosujemy zasadę wszystko albo nic. Innymi słowy jesteśmy zadowoleni tylko wówczas, gdy osiągniemy 100% naszego pragnienia i gdy to co osiągniemy będzie idealne. Przekreślamy i nie doceniamy wszystkiego co takim nie jest. Częściowo osiągnięte sukcesy uważamy za niebyłe.

Porównywanie się z innymi

Trudno być szczęśliwym, porównując się wciąż z kimś, kto ma większe możliwości i z racji tego osiąga więcej. Porównywanie się z innymi skutecznie blokuje poczucie szczęścia i zadowolenia z własnego życia.

Narzucone szczęście

Bywamy nieszczęśliwi, gdy pozwalamy sobie narzucić szczęście; to znaczy, gdy usiłujemy osiągnąć coś tylko dlatego, że do tego samego dążą inni lub już to osiągnęli. Poświęcając siły, czas i energię na zdobywanie czegoś, co tak naprawdę nie jest dla nas ważne, osiągnąwszy to zaznamy raczej ulgi niż szczęścia.

Skupianie się na brakach

Nie można mieć wszystkiego - to jedna z zasad, którą warto stosować w życiu. Pogodzenie się z tym ułatwia zwrócenie się ku temu co mamy, a nie ku temu czego nam brakuje. Skupianie się na brakach, zwłaszcza na tych, którym nie jesteśmy w stanie zaradzić, pogrąża nas w poczuciu nieszczęścia.

Co pomaga w byciu szczęśliwym

Szczęście tu i teraz. Przeszłości nie zmienimy, a przyszłości nie znamy. Największy wpływ mamy na to, co dzieje się tu i teraz. Wspominanie szczęśliwych chwil oczywiście poprawia samopoczucie, ale nie przekłada się na zadowolenie z teraźniejszości. Oczekiwanie, że przyszłość odmieni nasz los i przyniesie jakieś bliżej nieokreślone szczęście, również nie pomoże czuć się szczęśliwym. Szczęście tu i teraz to dbanie o to, by doświadczać go w codzienności. To czerpanie zadowolenia z rzeczy zwyczajnych i małych. To dostrzeganie szczęścia w tym, co wydaje się dane raz na zawsze i oczywiste, a więc dach nad głową, pokój, wolność głoszenia poglądów i wyznania, zaspokajanie podstawowych potrzeb, możliwość życia w zgodzie ze sobą itp. Szczęście tu i teraz to bycie uważnym i wrażliwym na piękno i przyjemności dostarczane przez zmysły. Cieszyć można się dobrą książką, filmem, sztuką czy muzyką; jak również smakiem świeżego chleba, śpiewem ptaków, blaskiem i ciepłem słońca, zapachem kwiatów i domowego ciasta. Zwyczajne radości sumują się w codzienne szczęście, dobry nastrój, spokój i pogodę ducha.

Działanie na rzecz szczęścia

By szczęście stało się naszym udziałem, nie wystarczy mieć marzenia, trzeba jeszcze działać na rzecz ich spełnienia. Będąc nieszczęśliwym z powodu samotności, warto zastanowić się nad tym, gdzie i jak można spotkać i poznać nowych ludzi. Będąc nieszczęśliwym w związku, warto zastanowić się nad relacją z partnerem i nad ewentualnym skorzystaniem z fachowej pomocy. Będąc nieszczęśliwym z powodu kłopotów finansowych, warto zadziałać na rzecz ich rozwiązania. Gdy działamy na rzecz zmiany czegoś na lepsze, czujemy się szczęśliwsi zanim jeszcze osiągniemy ostateczny cel. Mówiąc najprościej, własnemu szczęściu trzeba pomagać.

Zadowolenie z tego, co udało się osiągnąć

Poczucie szczęścia daje zadowolenie z tego, co udało nam się osiągnąć, nawet jeżeli w pierwotnym zamiarze chcieliśmy osiągnąć więcej. Między wszystko a nic mieści się właśnie to, co zdołaliśmy zrobić i umiejętność docenienia tego i cieszenia się tym czyni nas szczęśliwszymi. Nie chodzi oczywiście o to, by zadowalać się byle czym i by udawać przed sobą, że osiągnęło się wszystko, ale by być dla siebie wyrozumiałym i docenić własne zaangażowanie, wysiłek oraz osiągnięte efekty.

Porównywanie się z samym sobą

Poczucie szczęścia daje świadomość, że tym razem poszło nam lepiej niż poprzednio. Jeśli poszło gorzej - zastanówmy się dlaczego i postarajmy się następnym razem. Innymi słowy, oceniając siebie porównujmy ze sobą nasze własne osiągnięcia, a nie własne sukcesy z sukcesami innych. Porównywanie się z innymi jest szczególnie destrukcyjne, gdy ci ostatni mają większe możliwości od nas.

Własne szczęście

Warto być szczęśliwym na swój własny sposób i nie uzależniać tego od panujących stylów, presji czy mód. Warto pytać siebie czego naprawdę chcemy i na czym naprawdę nam zależy. Dobrze wiedzieć czego chcemy i czego nie chcemy i być w tym niezależnym od sądów i przekonań innych ludzi, o ile oczywiście nie łączy się to z naruszaniem czyichś granic czy krzywdą.

Zawartość czary

Wyobraź sobie czarę do połowy napełnioną najlepszym winem. Jak ją widzisz? Czy twoim zdaniem jest w połowie pełna czy w połowie pusta? Odpowiedź jest oczywista: czara jest zarówno w połowie pełna jak i pusta. Tak samo wygląda nasze życie, w którym są plusy i braki. Ktoś, kto dostrzega głównie plusy, widzi czarę do połowy pełną. Ktoś, kto koncentruje się głównie na brakach, widzi czarę w połowie pustą. Szczęśliwe życie to takie, w którym dostrzegamy i doceniamy to co mamy, nie zamartwiając się i nie dręcząc tym, co nie przypadło nam w udziale. Nie znaczy oczywiście, że nie należy niczego zmieniać i do niczego dążyć. O działaniu na rzecz własnego szczęścia pisałam w jednym z powyższych punktów. Tu chcę podkreślić, że jednym z fundamentów poczucia szczęścia jest dostrzeganie wszystkiego, co otrzymaliśmy i wciąż otrzymujemy od życia, bycie wdzięcznym i zadowolonym z tego, co jest, a czego mogłoby nie być.

Akceptacja niezależnego od nas i dokonywanie możliwych zmian

Poczucie szczęścia jest konsekwencją umiejętności akceptowania tego, na co wpływu nie mamy i zmiany tego, na co mamy wpływ. Pierwszym krokiem do bycia szczęśliwym jest rozróżnienie jednego od drugiego. Rzeczy, na które nie masz wpływu, pozostaw losowi. Rzeczy, na które masz wpływ, próbuj zmienić na lepsze, jeśli uznasz, że tak chcesz.

Szczęście w niepełnosprawności

Z niepełnosprawnością łączy się wiele niewygód, niedogodności, problemów i ograniczeń. Mimo to nie wyklucza ona możliwości bycia szczęśliwym. Jednym ze źródeł szczęścia i zadowolenia z życia jest zdrowie i sprawność fizyczna. Przy problemach z jednym lub drugim szczęście bywa mniej oczywiste. Osoby widzące bezwiednie cieszą się spoglądaniem na to, co ładne, estetyczne, poruszające i wyjątkowe. Brak wzroku często wymaga namysłu nad szczęściem i wypracowania innych sposobów cieszenia się życiem. Zwiedzając ostatnio wrocławskie Afrykarium, słysząc ochy i achy zachwyconych kolorową fauną wodną znajomych, nie czułam żalu, że nie widzę już tego, co oni, ale radość z powodu faktu, że starali się, by możliwie jak najpełniej opisać mi to, co widzą. Cieszyłam się naprawdę i to właśnie jest szczęście…

Nieżyjący już prof. Wiktor Osiatyński zapytany o to, czy jest szczęśliwy, odpowiedział: bywam. A więc szczęścia nie da się odczuwać cały czas w równym stopniu. Zapamiętałam to i przypominam sobie zawsze wtedy, gdy poczucie szczęścia chwilowo mnie opuszcza. Pomaga!

Bywajcie szczęśliwi!

<<<powrót do spisu treści

&&

W stronę światła - byliśmy!

27 czerwca o godz. 18-tej w kawiarnio-księgarni "Między słowami" przy ul. Rybnej 4 w Lublinie, odbyło się spotkanie autorskie słabowidzącego, lubelskiego twórcy Ireneusza Kaczmarczyka. Na spotkanie została zaproszona również redakcja Sześciopunktu.

W klimatycznej salce zaaranżowanej na przytulny, poetycki pokoik, w świetle palącej się lampy z wielkim, efektywnym abażurem, pośród regałów z książkami autor wraz z przyjaciółmi zabrał czytelników w podróż sentymentalną W stronę światła. Ciekawa, oryginalna formuła spotkania oparta na recytacji, śpiewie oraz podkładzie muzycznym stworzyła niesamowite wydarzenie słowno-muzyczne. Świetności spotkania zadali również przyjaciele artysty, Pani Gabriela Popek, która rozpieszczała zebranych przepięknym śpiewem oraz interpretacją prezentowanych utworów, a także Pan Michał Szulc odpowiedzialny za oprawę instrumentalną spotkania.

Po części artystycznej, autor zaprosił czytelników do dyskusji oraz wspólnego czytania poezji. Na koniec były wpisy do "Księgi pamiątkowej" oraz możliwość zakupu debiutanckiego tomiku poety pt. "W stronę światła".

To było wyjątkowe spotkanie, które na długo pozostanie w naszych sercach.

Redakcja

<<<powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Poeta, który wnikał w ciemność świetlistą

Andrzej Gnarowski

Kto wśród magnolii posąg wymyślił
Na cześć rozpasanej bachantki
Kto się miłością spił w nieprzytomność
Poeta znad pustej szklanki

Andrzej Bartyński z tomu Uczta motyla

Andrzej Bartyński urodził się 25 maja 1934 roku we Lwowie. W maju 1946 roku przyjechał do Polski. Wrócili też z obozów koncentracyjnych ojciec i siostra, cała rodzina spotkała się we Wrocławiu, gdzie zamieszkali na stałe. W roku 1946 rozpoczął naukę w szkole dla niewidomych w Laskach pod Warszawą. Potem I Liceum Ogólnokształcące we Wrocławiu. Maturę zdał w 1953 roku. Filologię polską ukończył na Uniwersytecie Wrocławskim. Debiutował w 1956 roku wierszem Rapsod o Jesieninie. Debiutancki tom wierszy ukazał się pod tytułem Dalekopisy. Od lat młodzieńczych, od grupy poetyckiej Dlaczego nie przemierzył długą drogę. Przez heroiczne dzieciństwo, szkoły, studia, debiut prasowy i książkowy, liczne tomy poezji, aż do nagrody Ministra Kultury i Krzyża Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski. Przez wiele lat kierował Dolnośląskim Oddziałem Związku Literatów Polskich. Bywał uczestnikiem Kłodzkich Wiosen Poetyckich - po latach wskrzesił tę imprezę jako festiwal Poeci Bez Granic w Polanicy Zdroju, który przez lata prowadził.

Zmarł 16 czerwca 2018 roku we Wrocławiu.

Andrzej Bartyński był poetą, który wnikał w ciemność świetlistą - siłą słowa i poetyckiego obrazu wyzwalał ukrytą w mrocznych zakamarkach olśniewającą prawdę o człowieku. Jeżeli jest w człowieku coś trwałego, a zarazem mamy prawo do świadomego wyboru - to skorzystajmy z tego, aby ocalić to wbrew śmierci, przed bezwzględnie niszczącym działaniem czasu. Śmierć kogoś bliskiego nie może znaczyć tego co znaczy, musi przejść przez wiele etapów. Żyjesz, a wraz z tobą, w twojej głowie, w twoim rytmie żyją zjawiska, do których przywykłeś, mieści się w nich i ten co odszedł.

Według fryburskiego filozofa proces bycia możemy nazwać stoczeniem się. A więc bycie jest działaniem. Bycie się toczy, skrywa się i w tym znaczeniu stoczy się. Dlatego można mówić o stoczeniu się w poezji Andrzeja Bartyńskiego. Pisanie było dla niego magią. Czym jest wobec tego magia? Czarami - mikstura słów, snów, symboli, uczuć. Miksturą znaków czarodziejskich, które mają siłę oddziaływującą na życie, które ma siłę tworzenia słowa - ożywia symbole. Odkopaliśmy z popiołów Pompeje (czytamy w jednej z książek poety) i chodzimy po nich. Rozmawiamy z umarłymi Pompejczykami. Oni są w nas, a my w nich jesteśmy. I tylko czas nieśmiertelnie, niesłyszalnie, niewyobrażalnie szeleści wiosenną zielenią. Można powiedzieć, wiedzieliśmy o tym, nie wiedząc, że wiemy. Dowiadujemy się tego, wiedząc, że wiedzieliśmy.

Poeta, stojąc na gruncie filozofii egzystencjalnej - odkrywa jednocześnie w sobie i w nas sekret piękna tkwiącego w człowieku. Są to chwile niezwykle ważne w majestatycznym upływie czasu. Chociaż pośpiech i doraźność nie leżały w naturze poezji Bartyńskiego. Po prostu inny krąg zainteresowania poety, nie wzrok w tym pisarstwie był najważniejszy - pozostała fascynacja barwą, dźwiękiem, widzeniem przez dotyk. Radość z możliwości obserwowania świata, uczestniczenia w nim. To jakby wyzwolenie poetyckiej nuty nastąpiło u Bartyńskiego. Poeta wierzył, że talent powinien wspierać się o filozofię - jeśli filozofia dokładniej opanuje umysł i uczucie - tym pełniej może się wypowiedzieć. Dlatego zawsze towarzyszy Mu w jego dziele (życiu) Krzysia - żona, muza i opiekunka.

Szukałem Cię w czerwonej róży
Ale Ciebie tam nie było
Szukałem Cię w zielonej trawie
Ale tam tylko polny konik
Szukałem Cię w teatrze w literaturze
W śpiewie i fortepianie

A Ty przyszłaś jak anioł codzienności
Ja otworzyłem Tobie drzwi
I teraz jesteś moim każdym dniem
Czerwoną różą w dłoni serca

Mały tryptyk miłosny

Dla Bartyńskiego poezja nie jest żywiołem, lecz jedynie materią, w której nieustannie utrwalana jest rzeczywistość czasów poety. Widzi dalej, niż na to pozwala bezpośrednia przestrzeń słowa. Żeby zaspokoić pragnienie Czytelników - poeta powinien być na wskroś autentyczny. A to zależy zarówno od wrażliwości twórcy jak i jego umiejętności otworzenia się na rzeczywistość, w której żyje, jak i od realistycznej oceny własnej pozycji w nieustannie zmieniającym się świecie. Poeta pojmował Życie jak najszerzej: fizycznie i metafizycznie. Był nosicielem prawd oczywistych i tych, których nie ma, ale za którymi twórca musi iść zawsze. Poeta wyznawał pogląd, że artysta jest jednostką wyjątkową zarówno na tle współczesnego jak i dawnego społeczeństwa. A teraz pisze, bo już wie albo pisze w tym właśnie celu, żeby się w tej chwili o całym świecie i o sobie, i o swoim wierszu czegoś nowego, nieznanego dowiedzieć. (Leśmian w szkicu Z rozmyślań o poezji.)

O szczególnym ukierunkowaniu poetyckich myśli Bartyńskiego napisał krakowski krytyk Jacek Kajtoch: Buduje cały system antytez: sztuka i zagłada, miłość i śmierć, światło i mrok, białe i czarne, tłok i pustka, nie nicość i nicość. Antytezy z różnych dziedzin i różnej trafności. Zadziwiające, że człowiek, któremu zapewne nie przyszło by do głowy żyć inaczej niż żył - dla którego wszelka myśl o naprawianiu świata przez sztukę (rozprzestrzenienia się w sekwencje heroicznie zuchwałej woli) znajduje to, czego inni poszukiwali bez powodzenia. Już w roku 1951 Anna Kowalska w swoich dziennikach z lat 1927-1969 zanotowała: rewelacja, siedemnastoletni chłopak (…) Bartyński wystąpił z wierszami. Chyba Duży talent. Duża osobowość (…) ogromna siła liryczna.

Ktoś mógłby powiedzieć, że życie Andrzeja Bartyńskiego (jak jego poezja) należy do stosunkowo spokojnych i bez wielkich wstrząsów. A jednak nie. Nad pokoleniem poety unosi się jeszcze powiew tragizmu. Bo kiedy jesteśmy w kręgu poety, myślimy wraz z nim. O świecie, ale przez sekwencje zdarzeń:

Nasz elementarz - ja pamiętam, ty pamiętasz
Homer Chopin polna mięta
A Piłsudski Lwów - legenda
Wojna chłopcy i dziewczęta
Wojna wojna!
(…)
Czy pamiętasz?
Berlin Moskwa Westerplatte
Londyn Jałta Lwów i Katyń
Dla jednych milionów - tragedie dramaty
A dla wybrańców wiosenne kwiaty

Erato

Z poezją Bartyńskiego bywa podobnie jak w filozofii, pragnie zrozumieć rzeczy po to, aby się do nich dostosować. Przebył próbę ognia systemów filozoficznych, aby w pewnym momencie stwierdzić:

Jedziesz pociągiem czasu
Idziesz uliczką chwili
Stajesz przed wystawą
Siadasz na ławce w parku
Po głowie chodzą ci różne myśli
Nasz świat wewnętrzny

Metafory i określenie wrocławskiego poety ukazują różne postawy i ich konsekwencje: opisując świat w dyskursywnym języku filozofii (przekłada to na język obrazów i pojęć). Jest to strategia przetrwania bo ociemniałym być poetą znaczy dotykać Świat daleko.

Bo dobro jest częścią tego świata. Najgłębszym uczestnictwem w człowieczeństwie. A więc poezja i dobroć jest ona wylśniona świata poezją Norwidem.

Przed laty Bogusław Kunda napisał: ci, którzy znali Bartyńskiego, bądź tylko raz jeden mieli okazję zetknąć się z nim, wiedzą, że to człowiek niezwykły, o fenomenalnej pamięci, ogromnym oczytaniu i… złotym sercu.

Andrzej Bartyński niejednokrotnie zapraszał nas czytelników do odbywania podróży w przeszłość. Nie tylko do ukochanego utraconego Lwowa, ale do czasów Sokratesa, Platona, Homera, Tacyta - naszego Słowackiego, Norwida i Chopina”. Nie były to przypadkowe kierunki - to była marszruta przemyślana i wykoncypowana.

PS Widzę mojego przyjaciela, Andrzeja Bartyńskiego pasterza filozofa gdzieś na Syryjskich wzgórzach odkrywającego jakąś aleksandryjską formułę dowodzącą słuszności gwiezdnych prawd. A czas był tym, który posuwał się - powolny i niezwyciężony - jak cień chmury w ruchu…

<<<powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

&&

Wsparcie niewidomych nie wszędzie jednakowe

Iwona Czarniak

Granice państw jakie wytyczyli ludzie nie są żadną przeszkodą do tego, aby zatrzymać choroby czy wypadki, których wynikiem jest niepełnosprawność. Nie ma takiego kraju na świecie, gdzie wśród mieszkańców nie byłoby osób z niepełnosprawnością ruchu czy słuchu.

Dysfunkcja wzroku staje się coraz częściej spotykaną niepełnosprawnością. Niezależnie od rodzaju niepełnosprawności każda borykająca się z nią osoba potrzebuje wsparcia, nie tylko ze strony najbliższych, ale również ze strony państwa oraz stowarzyszeń i fundacji. To od niego nieraz zależy czy osoba niepełnosprawna będzie aktywnie uczestniczyła w życiu, czy też zamknie się w czterech ścianach.

Dostrzeżenie możliwości niewidomych oraz ich wspieranie sięga dawnych wieków, przez lata ulegając zmianom i trwa aż do dnia dzisiejszego.

Na jaką pomoc ze strony państwa oraz organizacji mogą liczyć niewidomi w Polsce i Wielkiej Brytanii?

W Polsce powojennej najprężniej działającym stowarzyszeniem na rzecz osób z dysfunkcją narządu wzroku jest Polski Związek Niewidomych. To dzięki działaniom tego stowarzyszenia niejeden niewidomy uniknął wtórnego analfabetyzmu i opanował umiejętność samodzielnego poruszania się z białą laską, a wszystko to dzięki szkoleniom z pisma punktowego oraz orientacji przestrzennej.

Przez długie lata PZN umożliwiał niewidomym i niedowidzącym dostęp do książki mówionej. Obecnie w naszym kraju na rzecz osób z niepełnosprawnością wzroku działa szereg fundacji i stowarzyszeń - między innymi prezentowana na łamach Sześciopunktu Fundacja Brajlówka, szkoląca czworonożnych asystentów Fundacja Labrador - i oczywiście wydająca nasz magazyn Fundacja Świat według Ludwika Braille’a.

Finansowe wsparcie zarówno niewidomych jak i osób z innymi niepełnosprawnościami opiera się na środkach pochodzących z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. To właśnie dzięki dofinansowaniom niepełnosprawni mają szansę na wyjazd na turnus rehabilitacyjny, zakup przystosowanego do ich potrzeb komputera czy ukończenia szkoleń pozwalających odnaleźć się na rynku pracy.

Pracujący niewidomy też już nie jest rzadkością, a dofinansowanie jakie otrzymują na ten cel pracodawcy nie jest bez znaczenia.

Darmowe przejazdy komunikacją miejską oraz zniżkowe przejazdy dla niewidomego oraz jego przewodnika w krajowej komunikacji autobusowej i kolejowej są również dużą pomocą.

Dla porównania przenieśmy się do Wielkiej Brytanii, gdzie osoby niewidome mogą liczyć na duże wsparcie Królewskiego Narodowego Instytutu Niewidomych, który zajmuje się wspieraniem osób niewidomych i niedowidzących. Pomaga online oraz ma lokalne centra wsparcia. Udziela się tu pomocy w znalezieniu pracy lub otwarciu własnej firmy; zaopatruje w komputery i programy komputerowe potrzebne osobie niewidomej.

Jest też dużo organizacji charytatywnych, między innymi Guard Dogs zapewniająca psy przewodniki i organizująca ich treningi.

Rząd oferuje pomoc finansową w postaci PIP, czyli płatności miesięcznej, która jest przeznaczona na wydatki związane ze wsparciem asystentów.

Są dodatki dla osób niewidomych niepracujących, darmowa komunikacja miejska i krajowa, darmowe leki na receptę oraz darmowe szkolenia aktywizujące zawodowo.

W Wielkiej Brytanii 44% osób niewidomych w wieku produkcyjnym pracuje zawodowo.

Wróćmy do Polski oraz polskiego szkolnictwa.

W naszym kraju ponad połowa niewidomych uczniów uczęszcza do szkół publicznych, a pozostałe dzieci i młodzież uczą się w szkołach takich jak: szkoła w Laskach, Krakowie czy Chorzowie, które posiadają internaty. Przebywając w nich w trakcie roku szkolnego uczniowie ci zdobywają nie tylko wiedzę, ale również uczą się wszystkiego, co będzie im potrzebne w samodzielnym życiu.

Okazuje się, że jednak i w systemie nauczania pomiędzy tymi dwoma krajami istnieją różnice.

W Wielkiej Brytanii nie ma już szkół specjalnie przystosowanych dla dzieci niewidomych lub niedowidzących. Uczęszczają one do szkół państwowych z innymi dziećmi bądź do szkół specjalnych, ale niestety razem z uczniami niepełnosprawnymi bez podziału na rodzaj niepełnosprawności. Gdy zdecydują się na kształcenie w zwykłej szkole, wtedy mają pomoc typu talking books, czyli mówiące książki.

Szkoły są też wyposażone w windy, żeby dzieci z niepełnosprawnością nie musiały być narażone na wypadek na zatłoczonych schodach.

Dziecko niewidome otrzymuje teacher assistant, czyli osobistego nauczyciela asystenta, który mu we wszystkim pomaga.

Szkoły są wyposażone w książki i pomoce naukowe w brajlu i mają potrzebne programy komputerowe.

Kładziony jest nacisk na to, aby dzieci uczęszczały do zwykłej szkoły, nie do specjalnej.

Kiedy dziecko niewidome lub niedowidzące rozpoczyna naukę, jest sporządzany tzw. risk assessment, czyli specjalny plan, który omawia potencjalne zagrożenia, opisuje, co należy robić, czego nie robić i przedstawia wszelkie rodzaje wsparcia jakie szkoła oferuje.

Co kraj to obyczaj, lecz najważniejsze jest to, że niewidomi nie są pozostawieni sami sobie i trzeba tylko mieć nadzieję, że pomoc dotrze do każdego potrzebującego.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z notatnika podróżnika

Alicja Nyziak

Lubię czytać teksty, w których autorzy dzielą się swoimi doświadczeniami. Dlatego z uwagą przeczytałam Niewidomego podróże - te małe i te duże, autorstwa Iwony Czarniak. Przetrenowana przez rodzimą rzeczywistość wiem, że do podróży należy się skrupulatnie przygotować. Wiem także, że czasami przewoźnik wywija takie figle, że głowa boli. Przykład to zmiana trasy przez kierowcę autobusu dalekobieżnego, który chciał szybciej dojechać do celu. Faktycznie na remontowanych kolejowych trasach pojawia się transport zastępczy. Jednak żeby nie był on niespodzianką, poza sprawdzeniem rozkładu w Internecie warto skontaktować się telefonicznie z informacją danego przewoźnika. Nabrałam tego zwyczaju po niemiłych doświadczeniach w stylu brak kursu czy zmiana przystanku ze względu na roboty drogowe. To niespodzianki fundowane podróżnym przez niektóre spółki PKS.

Koleje równie dzielnie poczynają sobie w tym rankingu - zaskocz pasażera - ale jednak pozostają w tyle. Choć brak aktualnych rozkładów jazdy, zwłaszcza krótko po ich zmianach, to prawie już norma. Dlatego dzwonię do sekretariatu dyspozytora kierownika ruchu czy do informacji w celu potwierdzenia interesującego mnie kursu.

Jeśli chodzi o zmianę peronu, na który podstawiany jest pociąg, to w podobnej sytuacji jak niewidomy z przewodnikiem są wszyscy pasażerowie. Tutaj trudno znaleźć środek zaradczy. Pozostaje gnać jak inni na właściwy peron.

Pani Iwona poruszyła także istotną kwestię dotyczącą danych o niepełnosprawności zawartych w kodzie QR. Czy kontroler miał rację, mówiąc, że kolej nie honoruje legitymacji, na których dane nie są umieszczone? Przecież nowa Legitymacja Osoby Niepełnosprawnej (LON) zawiera te dane. Jedyna różnica polega na tym, że obecnie, zgodnie z wyborem jej właściciela, dane te są ukryte w kodzie QR lub są jawne. Jeśli faktycznie konduktor ma prawo nie uznać nowej legitymacji, to jaki miało sens jej wprowadzenie?

Powstaje niepotrzebny bałagan i nieporozumienia. A może to przewoźnik powinien wyposażyć uprawnionych pracowników w odpowiednie narzędzia kontroli? Zetknęłam się w tej materii z dwoma diametralnie różnymi postawami kontrolujących. Jeden z kontrolerów negował legitymację, w której stopień i rodzaj niepełnosprawności były ukryte w kodzie QR. Domagał się innego dokumentu potwierdzającego prawo do ulgi. Zaczęło się spokojnie, a skończyło pyskówką i straszeniem karą. Inny sprawdził bilet, spojrzał na legitymację i stwierdziwszy, że jeszcze nie mają odpowiednich czytników, poszedł dalej.

Zaskoczyły mnie słowa autorki dotyczące obowiązku przeczytania przez kasjerkę/kasjera treści kupowanego biletu. Ciekawe czy przepis ten obowiązuje wszystkich przewoźników? Do tej pory uważałam, że leży to w gestii kupującego. Z drugiej strony niewidomy podróżujący samodzielnie nie sprawdzi czy bilet jest właściwie wystawiony. Nie przywiązywałam specjalnie wagi do tej kwestii. Choć faktycznie zdarzyło mi się, że kasjerka popełniła błąd. Wystawiła bilety na Regio, a ja, zgodnie z założeniami, wsiadłam do TLK. O tym fakcie dowiedziałam się od konduktora, który do końca podróży zastanawiał się, co ma z tym fantem zrobić?

A co w sytuacji, gdy podróżujemy z przewodnikiem?

Trzeba pamiętać, że ma on określone zadania. Nie budzi zastrzeżeń kupowanie przez niewidomego biletu dla siebie i przewodnika w pociągu, gdy brakło im czasu na stanie w długiej kolejce do kasy. Jednak sytuacja ulega zmianie, gdy w pociągu znajduje się biletomat. Wtedy przewodnik powinien dokonać zakupu biletów. Natomiast jeśli niewidomy poprosi konduktora o sprzedaż biletów, to za ten dla przewodnika naliczy on 100 procent ceny.

Tak przedstawia się sytuacja np. w Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej (ŁKA), kursującej na terenie woj. łódzkiego. Te małe, ale w pełni dostosowane składy do potrzeb osób z różnymi niepełnosprawnościami, pozwalają szybko i komfortowo podróżować. Kierownik pociągu przez cały czas jest w zasięgu głosu, w razie problemów z obsługą biletomatu służy pomocą. Każda stacja jest zapowiadana odpowiednio wcześniej.

Często jeżdżę ŁKA ze słabowidzącym kolegą, który także korzysta ze wsparcia białej laski. Kupujemy bilety u kierownika pociągu i jak do tej pory nie mieliśmy problemów. Jednak nie korzystamy wtedy z pomocy przewodnika. Zazwyczaj obsługa składu, widząc dwie osoby z białymi laskami, sama oferuje ewentualną pomoc. Robi to bardzo dyskretnie.

Łódzka Kolej Aglomeracyjna otrzymała nagrodę w 3. edycji konkursu architektoniczno-urbanistycznego Lider Dostępności. ŁKA nagrodzono za spójną i przemyślaną politykę zwiększania dostępności swoich usług dla osób z niepełnosprawnością i osób o ograniczonej sprawności ruchowej.

Moim zdaniem ŁKA zapracowała rzetelnie na tą nagrodę.

Faktycznie im częściej i więcej osób niewidomych podróżuje, tym więcej szlaków zostaje przetartych. Każdy kontakt z niewidomym to także nowe doświadczenie dla obsługi pociągu. Bilans wychodzi na plus dla obu stron.

<<<powrót do spisu treści

&&

Listy od Czytelników

Dzień dobry!

Postanowiłam do Państwa napisać po niespodziance i zaskoczeniu, jakie mnie spotkały w ostatnim numerze Sześciopunktu.

Kiedy zobaczyłam tytuł listu od Czytelnika Józefinki, to od razu sobie pomyślałam o Józefinkach w sąsiadującym z Poznaniem Swarzędzu. Nie pomyliłam się. Wielkim i miłym zaskoczeniem był dla mnie podpis pod tym listem - Mirosława.

Od razu przypomniały mi się stare, dobre czasy...

Pierwsze takie przypomnienie miałam kilka miesięcy temu, kiedy w Radiu Poznań usłyszałam audycję o warsztatach terapii zajęciowej w Swarzędzu. Wtedy również przypomniał mi się rok 1995 i turnus rehabilitacyjny w Bydgoszczy, na którym uczono wykonywania czynności dnia codziennego. Byłam na nim z dziewczynami ze Swarzędza, które uczestniczą w zajęciach warsztatów - Agatą i Mirką. Odszukałam wtedy numer telefonu do Agaty, bo kiedyś miałyśmy lepszy kontakt i po kilkunastu latach się do niej odezwałam.

Dzisiaj znowu do Agaty zadzwoniłam, żeby zapytać czy to na pewno nasza Mirka pisała o Józefinkach. Prosiłam, żeby ją pozdrowiła i powiedziała Mirce, że ludzie czytają i znają. Stwierdziłam jednak, że sama do Państwa napiszę.

Nie wiem czy Mirka mnie pamięta, bo minęły 23 lata od naszego jedynego wspólnego wyjazdu, a właściwie miną dopiero w sierpniu, a nie miałyśmy potem innego kontaktu. Z Agatą spotykałyśmy się częściej po turnusie, ale z Mirką w ogóle. Miło jest jednak zobaczyć taki wpis w ogólnopolskim piśmie. Mam dobrą pamięć do imion, nazwisk, osób i dat. Nie każdy by pewnie skojarzył podpis pod artykułem z osobą, ale ja oczywiście tak i było mi naprawdę bardzo miło!

Pamiętam ten turnus jakby to było wczoraj. Takie miłe chwile zawsze się chętnie wspomina i pamięta.

Pozdrawiam bardzo gorąco i serdecznie Mirkę i Agatę ze Swarzędza!

Dziękuję też przy okazji Państwu za super czasopismo wydawane również pismem punktowym.

Ania z Poznania

<<<powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenia

&&

Apel o pomoc!

Zwracamy się z prośbą o pomoc finansową dla małej Nadii. Dziewczynka jest zakwalifikowana do poważnej operacji.

„Nadia musi jak najszybciej przejść serię skomplikowanych, wielopoziomowych operacji, którym można poddać się tylko raz w życiu, dlatego tak ważne jest by wykonać je w 100% prawidłowo, przez chirurgów mających największą wiedzę i ogromne doświadczenie w tak trudnych przypadkach medycznych. Dlatego prosimy o pomoc dla Nadusi - to jej jedyna szansa na zdrowie. Jeśli przepadnie, ból i cierpienie już nigdy nie odejdą…

Nadia ma szansę na operację, która odmieni jej los i uratuje nóżki!

Dzisiaj los Nadii, jej przyszłość i zdrowie są w Waszych rękach. Potrzeba wielu dobrych serc, by operacja doszła do skutku…”

Wszelkie informacje są dostępne na stronie: https://www.siepomaga.pl/nadiaszostak

<<<powrót do spisu treści

&&

Pomoce szkolne dla uczniów

Szanowni Państwo,

Od wielu lat zaopatrujemy niewidomych i słabowidzących uczniów w pomoce szkolne ułatwiające edukację. Pomoce te również mogą być przydatne dla uczniów z innymi dysfunkcjami np. z obniżoną normą intelektualną, słabszą motoryką ruchową, itp. Są to między innymi:

W celu zapoznania się ze wszystkimi pomocami szkolnymi dla uczniów niepełnosprawnych odsyłamy Państwa na naszą stronę internetową: www.phuimpuls.pl.

W przypadku dodatkowych pytań prosimy o kontakt:

Będziemy wdzięczni za zainteresowanie rodziców i opiekunów uczniów niepełnosprawnych naszą ofertą pomocy szkolnych.

Z wyrazami szacunku
Ryszard Dziewa

<<<powrót do spisu treści