Sześciopunkt
Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących
ISSN 2449-6154
Nr 8/29/2018
sierpień
Wydawca: Fundacja "Świat według Ludwika Braille’a"
Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95e/1
20-706 Lublin
Tel.: 505-953-460
Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl
Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl
Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski
Na łamach "Sześciopunktu" są publikowane teksty różnych autorów.
Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze
stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń,
informacji oraz materiałów sponsorowanych.
Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz
opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji
Osób Niepełnosprawnych.
&&
Od redakcji
Drodzy Czytelnicy!
Czas letniego wypoczynku sprzyja lekturze. Zapraszamy więc do zapoznania
się z bogatą i urozmaiconą treścią sierpniowego numeru "Sześciopunktu".
Mimo wakacji zamieściliśmy w nim kilka poważnych artykułów skłaniających
do refleksji.
Są też materiały informujące np. o prawach niewidomych pasażerów, porady
dotyczące zdrowia - co warto jeść, aby żyć zdrowo, jak dbać o domowe
rośliny, a także rozważania psychologa na temat szczęścia.
W tym numerze rozpoczynamy publikację cyklu "Z polszczyzną za pan brat",
który został zaproponowany przez znanego Czytelnikom autora Tomasza
Matczaka. Ciekawi jesteśmy, czy spotka się on z uznaniem Państwa.
Tym razem w "Galerii literackiej" nie prezentujemy nowego twórcy, ale
zamieszczamy wspomnienie o poecie Andrzeju Bartyńskim napisane przez
Jego przyjaciela ze Związku Literatów Polskich.
Zbliża się rok akademicki, zatem tym, którzy jeszcze nie zdecydowali o
kierunku studiów, polecamy zapoznanie się z artykułem "Czy fizykę trzeba
zobaczyć?".
Życzymy ciekawej lektury.
*Zespół redakcyjny*
&&
Nie jestem
Andrzej Bartyński
Nie jestem Homerem
nie jestem Baudelairem
nie jestem Puszkinem
nie jestem Horacym
Jestem wrocławskim lwowianinem
i to mi całkiem wystarczy
bawię się sobą
bawię się słowem
jest mi wesoło
nie powiem
"Ten kto tęsknotę zna
mój ból zrozumie
samotny jestem ja
w tym ludzkim tłumie"
Tak śpiewał w Laskach
Zdzisław Sik
nasz kolega
był i znikł
Nie jestem Homerem
tym się nie wstydzę
bo jestem na świecie
większym niewidzem
Siedzę sobie na balkonie
i nie widzę świata
myślę także o Platonie
który nie znał Braille’a
ale za to znał Homera
oczy miał w porządku
widział jak przemija era
z końca i z początku
Siedzę sobie na balkonie
odnośnie wieczności
czy też miałeś mój Platonie
radość wątpliwości?
Tu się kończy owa strofa
nim zacznie się nowa
raz do przodu raz się cofa
słowo z głębi słowa
&&
Co w prawie piszczy
&&
Transport publiczny - czy na pewno osoby niewidome mają takie same
prawa jak osoby pełnosprawne?
Ewa Raczyńska-Buława
Czasem warto spojrzeć na problemy zwykłego człowieka z szerszej
perspektywy. Zobaczyć, że gdzieś jest lepiej, ale też zobaczyć, że
gdzieś jest gorzej. Dostrzec, że nie wszystko jest takie proste, że
czasem decyzje w sprawie życia zwykłego człowieka zapadają daleko od
niego i że warto poznać bliżej mechanizmy funkcjonowania danego
zagadnienia, żeby przede wszystkim móc egzekwować skuteczniej swoje prawa.
Najpierw nasze poletko
9 maja tego roku w Pałacu Prezydenckim z rąk Prezydenta RP regionalny
przewoźnik kolejowy Łódzka Kolej Aglomeracyjna (ŁKA) odebrała nagrodę
"Lider Dostępności" w kategorii "Sieć placówek". Jak napisano na stronie
internetowej Pałacu Prezydenckiego, otrzymała ją za "spójną i
przemyślaną politykę zwiększania dostępności swoich usług dla osób z
niepełnosprawnością i osób o ograniczonej sprawności ruchowej". Czym
więc wyróżnia się ŁKA?
Przejdźmy na chwilę do spraw europejskich. Kolej ma najlepiej opisane
wymogi dotyczące dostępności dla osób niepełnosprawnych spośród
wszystkich środków transportu. O tym będzie jeszcze za chwilę nieco
szerzej, a na chwilę obecną - trzeba wiedzieć, że dostępność tę regulują
dwa rozporządzenia:
- Rozporządzenie (WE) nr 1371/2007 Parlamentu Europejskiego i Rady z
dnia 23 października 2007 r. dotyczące praw i obowiązków pasażerów
w ruchu kolejowym. To rozporządzenie mówi o prawach pasażera wobec
przewoźników i zarządców infrastruktury (czyli właścicieli torów,
peronów i budynków dworców). Mówi ono jasno o tym, że osoby
niepełnosprawne mają prawo do podróży koleją na równi ze wszystkimi
pasażerami - jednakowej ceny za bilet, informacji na temat dostępności
przewozów kolejowych i pociągów. Przede wszystkim jednak to z tego
rozporządzenia wzięła się możliwość poproszenia o asystę na dworcu
kolejowym lub w pociągu. I ta asysta oferowana jest przy powiadomieniu
przynajmniej na 48 godzin przed podróżą, bez względu na rodzaj
niepełnosprawności.
- Rozporządzenie Komisji (UE) nr 1300/2014 z dnia 18 listopada 2014 r. w
sprawie technicznych specyfikacji interoperacyjności odnoszących się do
dostępności systemu kolei Unii dla osób niepełnosprawnych i osób o
ograniczonej możliwości poruszania się. Brzmi skomplikowanie, ale dzięki
temu nowe pociągi oraz przebudowywane stacje i przystanki kolejowe w
całej Europie są dostępne dla osób niepełnosprawnych i co ważniejsze -
mniej więcej w ten sam sposób.
A jak to wygląda na chwilę obecną w europejskiej rzeczywistości? Yannis
Vardakastanis, Prezydent Europejskiego Forum Osób Niepełnosprawnych
(European Disability Forum) w swojej wypowiedzi z początku maja
powiedział: "Chcesz złapać pociąg za godzinę? Wszystko, co musisz
zrobić, to kupić bilet, wstać i iść. Gdybym chciał zrobić to samo, nie
byłoby to możliwe. W obecnej postaci prawo UE nie daje mi prawa do
podróżowania pociągiem, kiedy chcę. Nadszedł czas, aby zmienić prawo".
Co podkreśla w swojej wypowiedzi - osoby niepełnosprawne jednak nie
cieszą się z możliwości podróży w takim samym zakresie, co osoby
pełnosprawne. Nie mają takiej samej swobody. A przecież, to na co
również zwraca uwagę potem pan Vardakastanis - osoby niewidome za
kierownicą samochodu nie usiądą i z tego powodu brak swobody w wyborze
czasu przejazdu jest szczególnie dotkliwy.
A teraz wróćmy do nagrody dla Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej. Na czym
polega ta nagrodzona polityka zwiększania dostępności usług dla osób z
niepełnosprawnością i osób o ograniczonej sprawności ruchowej? ŁKA
zwróciła uwagę na problem, o którym mówił właśnie pan Vardakastanis i w
swoich działaniach opiera się na zasadzie równego prawa do swobody
podróżowania. W grudniu 2016 roku skrócony został czas zgłaszania
potrzeby uzyskania pomocy ze wspomnianych wyżej 48 godzin do 24.
Przewoźnik wprowadził także szereg rozwiązań ułatwiających podróżowanie
pociągiem osobom niepełnosprawnym i wykraczających poza wymagane
przepisami. Co to na przykład oznacza dla osób niewidomych? Dostosowano
stronę internetową do standardu WCAG 2.0, ułatwiając osobom niewidomym
nawigację po niej. Co ważniejsze dostosowanie jest trwałe, o czym
świadczą zarówno wyniki zewnętrznego badania i przyznanie we wrześniu
certyfikatu "Strona bez Barier", ale przede wszystkim otrzymanie w
konkursie w kwietniu 2018 roku nagrody "Strona bez Barier" w kategorii
"Najlepsi z najlepszych". W czerwcu 2017 roku wszystkie pociągi zostały
oznakowane oznaczeniami w alfabecie Braille’a. Opracowywane są kolejne
rozwiązania mające na celu ułatwić samodzielną podróż i sprawić, żeby
każdy pasażer niepełnosprawny mógł po prostu przyjść do pociągu i
pojechać do pracy, na studia czy w jakimkolwiek innym wybranym przez
siebie celu. To właśnie ten sposób myślenia został nagrodzony w tak
prestiżowym konkursie.
Pasażerowie Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej nie muszą więc doświadczać
tego, co wypomina Prezydent Europejskiego Forum Osób Niepełnosprawnych.
Mogą swobodnie podróżować w takim zakresie i liczyć na pomoc pracowników
obsługi konduktorskiej. Jest oczywiście także możliwość wcześniejszego
zgłoszenia podróży. Nie każdy musi się czuć pewnie, podróżując
samodzielnie, szczególnie, jeśli podróżuje rzadziej. W trosce o komfort
i bezpieczeństwo podróżnych niepełnosprawnych ŁKA oferuje bezpłatną
usługę asysty. Obsługa konduktorska wie wówczas z wyprzedzeniem, że w
danym pociągu będzie podróżować osoba, która potrzebuje wsparcia przy
wsiadaniu i wysiadaniu z pociągu i w odbywanej podróży. Potrzebę takiego
wsparcia można zgłosić na minimum 24 godziny przed podróżą, wybierając
numer infolinii 42 205-55-15 lub za pośrednictwem interaktywnego
formularza dostępnego na stronie internetowej
(https://lka.lodzkie.pl/informacje-dla-osob-niepelnosprawnych/).
Oczywiście można także uzyskać wsparcie w dotarciu na peron - taką pomoc
oferuje zarządca dworca lub infrastruktury. ŁKA oferuje możliwość
dokonania jednego zgłoszenia na całą podróż - wystarczy wypełnić
wspomniany formularz zgłoszeniowy lub przekazać taką informację
pracownikowi infolinii.
Warto też wiedzieć, że rozporządzenie dotyczące praw pasażerów będzie
się zmieniać - prace nad nowym jego kształtem są obecnie prowadzone.
Zgodnie z komunikatem Forum z dnia 7 czerwca minimalny czas przy
zgłaszaniu potrzeby pomocy będzie skrócony do 3 godzin przed podróżą,
prawdopodobnie z powodu zgłoszonej poprawki jednak będzie to dotyczyło
tylko stacji obsługujących powyżej 10.000 pasażerów dziennie, a więc
tylko największych. Dla pozostałych stacji będzie ten czas jednak
krótszy niż obecnie i będzie to 24 godziny.
Kolejne głosowanie w Parlamencie Europejskim Komisji ds. Transportu już
21 czerwca.
Na zakończenie - w ramach ciekawostki - nie każdy wie, ale o podobną
pomoc przy wsiadaniu i wysiadaniu można ubiegać się w podróżach
autobusowych - na dystansie powyżej 250 km. Również na niektórych
dworcach autobusowych oferowana jest pomoc w poruszaniu się po dworcu i
w dotarciu do właściwego autobusu. Są one ujęte w wykazie dworców
wyznaczonych do udzielania pomocy osobom niepełnosprawnym i osobom o
ograniczonej sprawności ruchowej - obwieszczenie Ministerstwa
Infrastruktury. W 2018 roku są to dworce w: Bydgoszczy, Bytomiu, MDA w
Krakowie, MDA w Nowym Sączu, Rzeszowie, Tarnowskich Górach i Dworzec
Autobusowy Warszawa Zachodnia. Ten ostatni był pierwszym takim dworcem w
Polsce przyjaznym dla osób niepełnosprawnych. Żeby taki obiekt mógł być
na liście dworców, gdzie niepełnosprawni mogą liczyć na pomoc, muszą to
być miejsca położone w miastach powyżej 50 tys. mieszkańców, dworce,
których właścicielem lub większościowym współwłaścicielem są samorządy i
z których rocznie odjeżdża ponad pół miliona pasażerów. Za
nieprzestrzeganie rozporządzenia mają grozić kary pieniężne do 30 tys.
zł. Mają być one nakładane w postępowaniach wszczynanych zarówno na
wniosek poszkodowanego pasażera jak i w postępowaniach inicjowanych z
urzędu.
&&
Zdrowie bardzo ważna rzecz
&&
Zjeść to albo wypluć - oto jest pytanie
Piotr Stanisław Król
Legendarny książę Danii na kartach sławnego dramatu Williama Szekspira
pt. "Hamlet" wypowiada słynne słowa-rozważanie: "Być albo nie być - oto
jest pytanie". Ten poruszający, literacki diament podsunął mi
wielokrotnie w moim życiu podobne rozważania na temat wielu zagadnień,
tym razem w tematyce dotyczącej naszej codziennej diety. W tym wypadku
to trochę zabawne - pochylając się nad jakimś kawałkiem do konsumowania
pada to filozoficzne, tytułowe pytanie. Zanim jednak do tego dotarłem,
nie zastanawiałem się, tylko…
Zapraszam do tej swoistej ciekawostki.
Pamiętam, jak będąc kilkuletnim kajtkiem, wraz z moją o rok młodszą
siostrą skradaliśmy się do kuchni po przygotowaniu przez naszą babcię
Antosię pysznego ciasta, które po rozkrojeniu "mrugało" do nas maleńkimi
kropeczkami. Podbiegaliśmy i wydłubywaliśmy je szybko, jedząc ze
smakiem. Kiedy babcia odkryła w końcu, gdzież te pyszne rodzynki
znikały, nie potargała nas za uszka, tylko z uśmiechem powiedziała: -
Smacznego, dzieciaczki!
Tak rozpoczęła się moja droga dietetyczna z winogronami, które są jednym
z moich najbardziej ulubionych owoców. Z biegiem czasu, będąc już
wiekowym mężczyzną, popijając od czasu do czasu ulubione czerwone,
wytrawne wino, które ofiarowały nam cenne winogrona, zacząłem dokładnie
analizować je, m.in. obserwując prace naukowców. Zamieściłem to m.in. na
mojej stronie Retina Forum (www.retina-forum.pl
), chcąc przekazać Czytelnikom, jakie ma
ten owoc działanie na nasze zdrowie. Tylko coś przegapiłem, ale o tym
później.
Teraz parę słów ze świata nauki.
Jakiś czas temu doniesienia z kilku ośrodków naukowych na świecie
wykazały wielostronne, niezwykłe działanie resweratrolu - organicznej
substancji z grupy polifenoli, występującej w orzeszkach ziemnych,
jeżynach, morwie, skórkach winogron, czerwonym winie. Aktywuje on enzym
regulujący metabolizm - zużywanie glukozy i tłuszczów. Enzym ten,
nazwany SIRT1 (na Uniwersytecie Wisconsin), okrzyknięto zabójcą kalorii.
Ale nie tylko.
Naukowiec okulista, Rajendra Apte z Washington University School of
Medicine w St. Louis prowadził badania nad pozytywnym wpływem
resweratrolu w terapii retinopatii cukrzycowej oraz AMD (zwyrodnienie
plamki żółtej oka związane z wiekiem). Bardzo obiecujące wyniki badań na
myszach doświadczalnych stwarzają realną nadzieję na skuteczne leczenie
osób dotkniętych ww. chorobami.
Jak ostrożnie zaznaczał naukowiec Rajendra Apte - preparat oparty na
resweratrolu może okazać się także w dużym stopniu skuteczny w leczeniu
retinopatii dziecięcej.
Natomiast francuscy badacze z Centre National de la Recherche
Scientifique dowiedli, że resweratrol obniża poziom cholesterolu, wpływa
korzystnie na układ krążenia, zmniejsza ryzyko chorób nowotworowych. Do
tych zalet dochodzi jeszcze jedna, hamuje łaknienie i nadmierne
przybieranie na wadze.
Obecnie trwają intensywne badania naukowe nad skuteczną walką z
otyłością, która staje się powoli "cichym, podstępnym niszczycielem" w
krajach wysokorozwiniętych, naszpikowanych fast foodami, chipsami,
"energetycznymi" napojami. Resweratrol z pewnością pomaga w zachowaniu
kształtnej sylwetki i w walce ze złą przemianą materii.
Póki co preparaty medyczne preparatami, ale warto wzbogacać swoją
codzienną dietę resweratrolem. W wypadku czerwonego wina, z umiarem. Jak
ktoś nie może pić wina - niech zjada winogrona ze skórką. Też dobre i
skuteczne.
Skórką? I tu początek tytułowego rozważania, gdy sam ją ze smakiem
jedząc, widziałem, jak ją sporo osób… wypluwało! Coś tam w niej im nie
odpowiadało. A ja? Jedna z ekspertek w dziedzinie dietetyki powiedziała
mi wprost, z uśmiechem: - głupek!
Miała rację! Rozważając, analizując wartości tego owocu, wypluwałem z
niego… pestki, które są swoistą, niezwykle cenną "szabelką" w walce o
nasze zdrowie. Przez jakiś czas napotykając je podczas jedzenia
winogron, rozważałem: - Zjeść albo wypluć… ale za chwilę wyskakiwało z
szarych komórek to słowo dietetyczki, żem głupek. Więc powoli
rozkruszałem drobne, lekko gorzkie pesteczki i połykałem wraz z miąższem
i skórką. Dziękuję tej Pani za tego prztyczka w nos. Dlaczego? Gdyż
dowiedziałem się w końcu, że nic nie wiedziałem o tym, co skrywa w sobie
ten owoc w maleńkiej pestce. Jakież mądre i pouczające te słowa
Sokratesa sprzed wieków: "Wiem, że nic nie wiem"! (Mędrzec tak mówi,
głupiec twierdzi, że wszystko wie.)
Co w tych "szabelkach" jest zawarte? Naukowcy udowodnili to jaka jest w
nich moc zdrowotna:
* bardzo korzystne przeciwutleniacze mające zdolność ochrony organizmu
przed uszkodzeniami oksydacyjnymi, spowodowanymi działaniem wolnych
rodników;
* zawierają znaczne ilości witaminy C i beta-karotenu, które mają
wpływ na nasze zdrowie;
* zdolne do oczyszczania krwi ze zbędnych składników, resztek
medykamentów i innych szkodników, które mogą się w niej gromadzić;
* dzięki wysokiemu stężeniu antyoksydantów znajdują się na liście
czynników przeciwdziałających występowaniu raka piersi, prostaty czy
skóry;
* polecane osobom, które są wyjątkowo narażone na problemy sercowe,
pestki pobudzają między innymi krążenie krwi i zapobiegają tworzeniu
się skrzepów;
* osoby palące czynnie jak i biernie skorzystają z właściwości pestek
winogron, mają one zdolność do zmniejszania szkodliwych skutków,
jakie wywołują toksyczne związki znajdujące się w papierosach;
* mają właściwości przeciwbakteryjne, które mogą pomóc w profilaktyce
i leczeniu wszelkiego rodzaju infekcji, ich właściwości
przeciwzapalne pomagają w zwalczaniu procesów zapalnych
występujących w organizmie i mogą okazać się skuteczne przy walce z
następującymi schorzeniami: zapalenie stawów, zapalenie skóry,
zatrzymanie płynów w organizmie, wrzodziejące zapalenie jelita,
zapalenie zatok, zapalenie pęcherza moczowego.
Jak zaznaczają specjaliści, pestki winogron najlepiej spożywać w
naturalnej postaci, czyli razem z całymi winogronami. W różnych sklepach
zielarskich i ze zdrową żywnością dostępne są kapsułki lub wyciągi z
pestek winogron, które można uwzględnić w codziennej diecie. Maksymalna
dawka produktu wynosi 300 mg na dobę, jednak jeżeli są spożywane w
naturalnej postaci, ilość ta nie obowiązuje.
Uff! Jak widać, to są prawdziwe "szabelki" w obronie zdrowia. Można w
tym boju dietetycznym używać także granaty, ale o tych niezwykłych
owocach może napiszę za jakiś czas.
Wracając do tytułowego pytania, pozostawiam decyzję Wam, drodzy
Czytelnicy; wiecie, że już wiecie; Sokrates potwierdza to kiwając głową.
A więc smacznego i… na zdrowie!
&&
Gospodarstwo domowe po niewidomemu
&&
Domowe sposoby na piękne kwiaty
Alicja Cyrcan
Niezwykłą radość sprawiają mi komplementy rodziny oraz przyjaciół na
temat kwiatów w moim domu. Często słyszę: Jak ty to robisz, że u ciebie
wszystko tak ładnie rośnie? Co stosujesz do nawożenia, że twoje kwiaty
są takie zdrowe i piękne? Ty to masz rękę do kwiatów...
Rzeczywiście, na moich parapetach królują kwiaty. Jest Anginowiec,
Aloes, Fikus, Drzewko szczęścia, są Fiołki i Pelargonie. Wszystkie rosną
jak na drożdżach, a zaszczepki rozchodzą się w mgnieniu oka.
Ponieważ jestem osobą niewidomą i nie zawsze mam z kim pójść do
kwiaciarni lub sklepu ogrodniczego po specjalistyczne nawozy i odżywki
do kwiatów, postanowiłam zadbać o kwiaty prostymi domowymi sposobami.
Sprawdzonymi patentami podzielę się z Czytelnikami, byśmy mogli wspólnie
dbać o nasze rośliny.
Podstawą w pielęgnacji kwiatów doniczkowych jest odpowiednie nawożenie,
które wpływa na ich dobrą kondycję, odżywienie oraz wzrost. Do nawożenia
kwiatów doniczkowych stosuję:
1. Skorupki po jajkach
Bardzo dobrym nawozem do kwiatów są pokruszone skorupki jaj, które
należy wyłożyć na wierzchnią warstwę ziemi w doniczce. Można również
przygotować z nich roztwór do podlewania. W tym celu rozdrobnione
skorupki zalewamy gorącą wodą, następnie odstawiamy na tydzień, od czasu
do czasu mieszając. Po tygodniu podlewamy kwiaty przygotowaną odżywką.
Skorupki jaj bogate są w minerały takie jak: wapń, żelazo, cynk, dlatego
nie warto wyrzucać ich do śmietnika, lepiej wykorzystać je do odżywienia
naszych kwiatów.
2. Fusy z herbaty
Po wypiciu herbaty liściastej na dnie szklanki czy dzbanka zostaje nam
naturalna odżywka dla roślin. Fusy z herbaty czarnej lub zielonej są
naturalnym kompostem wzmacniającym rośliny oraz poprawiającym ich
zielony kolor. Fusy z herbaty dobrze jest wyłożyć na spód doniczki,
następnie przysypać ziemią lub rozsypać w doniczce.
3. Wodę z ugotowanych ziemniaków
Po ugotowaniu ziemniaków zlejmy wodę, w której się gotowały i pozostawmy
do wystygnięcia. Taka woda bogata jest w mikroelementy oraz skrobię;
dlatego idealnie nadaje się do podlewania naszych kwiatów.
4. Łuski z cebuli
Łuski z cebuli mają zastosowanie nie tylko jako barwnik do świątecznych
pisanek. Możemy wykorzystać je do przygotowania naparu, którym będziemy
podlewać nasze kwiaty. Wystarczy przez kilka minut gotować łuski w
wodzie, ostudzić wywar, a następnie podlać kwiaty niewielką ilością
przygotowanego naparu. Łuski cebuli bogate są w witaminy oraz minerały,
które dobroczynnie wpłyną na stan naszych roślin.
Kwiatów nie należy podlewać wodą zaczerpniętą bezpośrednio z kranu. Woda
z miejskich wodociągów jest twarda, zawiera chlor, a czasem metale
ciężkie. Dobrze jest podlewać kwiaty wodą przefiltrowaną lub zakupioną w
sklepie wodą mineralną niegazowaną. Taka woda jest bardziej wartościowa
od tej z kranu, dlatego warto z niej korzystać do pielęgnacji naszych
roślin. Ostatecznie możemy podlać kwiaty "kranówką", która po nalaniu do
konewki powinna postać kilka godzin, by ulotniły się z niej szkodliwe
substancje.
Przy podlewaniu kwiatów należy zachować umiar. Zbyt obfite podlewanie
kwiatów zakwasza ziemię, co może źle wpłynąć na kondycję naszych roślin.
Rośliny podlewajmy tylko wtedy, gdy dotykając palcem ziemi, stwierdzimy,
że ziemia jest sucha.
Żeby nasze kwiaty pięknie rosły, musimy zadbać o nawilżenie powietrza w
pomieszczeniu, w którym rosną, ponieważ zbyt suche powietrze szkodzi
roślinom. Jest to niezmiernie ważne w zimie, gdy ogrzewamy mieszkanie
kaloryferami. Jeśli nie posiadamy elektrycznego nawilżacza, możemy np.
na parapecie postawić pojemnik wypełniony wodą lub porozkładać na
kaloryferach ściereczki nasączone wodą.
Kwiaty doniczkowe nie lubią kurzu. Kurz zatyka pory, utrudnia oddychanie
oraz spowalnia wzrost. Żeby kwiaty ładnie rosły, pamiętajmy o
przecieraniu liści miękką, zwilżoną w wodzie ściereczką lub gazą.
Ściereczkę dobrze jest często płukać, by nie dopuścić do rozmazywania
się nagromadzonego na roślinie kurzu. Drugim dobrym sposobem na pozbycie
się kurzu jest umycie rośliny pod prysznicem. Wstawiamy doniczki do
wanny lub brodzika, zatykamy otwór odpływu wody i delikatnym strumieniem
zraszamy roślinę.
Dla siły oraz dobrej kondycji naszych kwiatów należy co pewien czas do
doniczek dosypywać nowej ziemi lub wymieniać ziemię całkowicie. Stara
ziemia jest najczęściej już wyjałowiona, pozbawiona substancji
odżywczych. Ważne jest także usuwanie zwiędłych liści lub kwiatów, które
mogą blokować wyrastanie nowych, młodych pędów.
Pamiętajmy również, żeby naszych kwiatów nie wystawiać na bezpośrednie
działanie promieni słonecznych, które mogą oparzyć liście lub kwiaty, a
nawet "spalić" roślinę. Dla dobra naszych kwiatów wystarczy, gdy
ustawimy je w nasłonecznionym miejscu: na parapecie okna lub w pobliżu okna.
Kwiaty należy przesadzać, gdy zauważymy, że przestały rosnąć lub gdy
system korzeniowy bardzo się rozwinął; poznamy to po dotyku ziemi w
doniczce. Gdy w doniczce jest mało miejsca, a korzenie są dosyć dobrze
wyczuwalne pod palcami, oznacza to, że roślinę trzeba przesadzić do
większej donicy. Najlepszym okresem do przesadzania kwiatów doniczkowych
jest okres wiosenny: marzec lub kwiecień.
Każdy z nas może dobrze zadbać o kwiaty doniczkowe; mam tu na myśli
osoby widzące jak i niewidome. Brak wzroku nie przeszkadza w uzyskiwaniu
radości z pięknych, kolorowych, zadbanych roślin.
&&
Kuchnia po naszemu
D.S.
&&
Sałatka z kalafiora
Składniki:
* pół kalafiora,
* dwa średnie zielone ogórki gruntowe,
* jeden pęczek koperku,
* sól,
* pieprz,
* gęsty dobrej jakości majonez (np. Hellmann's Babuni lub Dekoracyjny
Winiary).
Wykonanie:
Kalafiora dzielimy na małe różyczki wielkości wiśni, gotujemy w osolonej
wodzie. Gdy jest średnio miękki odsączamy na sicie, przelewamy zimną
wodą i osuszamy na papierowym ręczniku. Ogórki obieramy ze skórki,
przekrawamy wzdłuż na cztery części i kroimy w grubą kostkę. Do wysokiej
salaterki wkładamy kalafior, ogórki, dodajemy drobno posiekany świeży,
zielony koperek, doprawiamy świeżo zmielonym pieprzem i dodajemy tylko
tyle majonezu, aby wszystko połączyć. Na wierzchu dekorujemy gałązkami
koperku. Sałatkę podajemy schłodzoną w lodówce. Wyśmienicie smakuje w
upalne letnie dni.
&&
Brokuły w sosie czosnkowym
Składniki i sposób wykonania:
Brokuły podzielone na różyczki zalewamy wrzątkiem, solimy i gotujemy ok.
3 minuty. Mają być półtwarde. Po zdjęciu z palnika szybko wylewamy
wrzątek i zalewamy je zimną wodą. Wtedy utrzymają ładny zielony kolor.
Po odcedzeniu wkładamy do salaterki i zalewamy przygotowanym sosem: do
większego kubka wlewamy 7 łyżek jogurtu naturalnego, dodajemy 1 łyżkę
majonezu, pół małej łyżeczki majeranku, jeden do trzech ząbków czosnku,
który należy wcześniej zmiażdżyć. Przyprawiamy szczyptą soli, świeżo
zmielonym pieprzem i całość mieszamy. Dalej postępujemy jak z sałatką
kalafiorową. Do polewania sosami dobre są garnuszki lub dzbanuszki z
dzióbkiem. Wtedy w jednej ręce trzymamy sos a drugą osłaniamy, żeby nie
wylał się poza krawędzie salaterki.
&&
Dżem z moreli
Składniki:
* półtora kilograma moreli krajowych,
* pół szklanki cukru,
* około dwie - trzy łyżki wody.
Potrzebujemy jeszcze wysoki garnek o pojemności czterech litrów,
drewnianą lub plastikową łyżkę do mieszania, pięć słoików o pojemności
dwustu mililitrów. Praktyczne są te z dużą zakrętką. Do nakładania dżemu
przyda się lejek z dużym otworem lub łyżka wazowa.
Wykonanie:
Morele umyć, wyjąć pestki, włożyć do garnka, wsypać cukier, dodać wodę i
gotować na wolnym ogniu około jednej godziny często mieszając. Owoce
rozgotują się i masa zacznie gęstnieć. Wysoki garnek i długa drewniana
łyżka są wygodne w użytkowaniu, chronią przed chlapaniem gorącej masy.
Ugotowany dżem wkładamy do słoików, zakręcamy zakrętki i stawiamy słoiki
zakrętką do dołu. Możemy je zapasteryzować w piekarniku. W tym celu do
zimnego piekarnika wstawiamy słoiki. Ustawiamy temperaturę na 120 stopni
C. Kiedy piekarnik nagrzeje się do tej temperatury, odmierzamy 30 minut.
Po tym czasie wyłączamy piekarnik, słoiki pozostawiamy w nim jeszcze na
30 minut. Następnie wyjmujemy słoiki i ustawiamy je zakrętką do dołu do
wystygnięcia.
&&
"Z polszczyzną za pan brat"
&&
Z polszczyzną za pan brat
Tomasz Matczak
Chciałbym na początek wyjaśnić kilka rzeczy. Nie ukończyłem studiów
polonistycznych, nie jestem profesorem językoznawstwa ani nie mam
żadnych kwalifikacji naukowych, które uprawniałyby mnie do
autorytatywnego zajmowania się językiem polskim. Poprawna polszczyzna to
moje hobby, a może raczej powinienem napisać "konik", bo hobby jest
zapożyczeniem z innego języka. Wszystkie przedstawiane w cyklu pt. "Z
polszczyzną za pan brat" informacje nie są moimi przemyśleniami. Przy
tworzeniu tych tekstów konfrontowałem wiedzę przede wszystkim z
internetową stroną www.sjp.pl , gdzie zamieszczony jest
słownik języka polskiego oraz publikacją pt. "Mały słownik wyrazów
kłopotliwych" Mirosława Bańki z Uniwersytetu Warszawskiego. Zdarzało mi
się także wysyłać drogą elektroniczną pytania do poradni językowej lub
dzwonić do językoznawców podczas audycji radiowych. Niniejszy cykl
felietonów to nic innego, jak ubrane w moje słowa informacje fachowców
od polszczyzny. Są zatem wiarygodne. Starałem się każdą informację
zweryfikować przed umieszczeniem jej tutaj. Uznałem za konieczne
poinformowanie o tym, aby nikt nie sądził, że przekazywana wiedza
pochodzi bezpośrednio ode mnie. Starałem się przekazać ją w sposób
prosty, lekki i czasem nieco humorystyczny. Nie uważam, aby taka
konwencja stała w sprzeczności z powagą poruszanych tu zagadnień.
Jeśli mimo wszystko ktoś zdecyduje się na dalszą lekturę, to życzę
przyjemnych wrażeń przy poznawaniu nierzadko bardzo zawiłych meandrów
naszego języka.
Na dobry początek
Posługiwanie się językiem polskim nastręcza trudności nie tylko
obcokrajowcom, ale także samym Polakom. Zawiłości gramatyczne,
ortografia, związki frazeologiczne i cała reszta reguł mogą przyprawić o
zawrót głowy. Mikołaj Rej zasłynął zdaniem, które każdy mieszkaniec ziem
od Bugu do Odry i od Bałtyku po Tatry znać powinien, "iż Polacy nie
gęsi, iż swój język mają".
Mają, mają, ale czy go znają?
W dobie cyfryzacji, gdy sztuka pisania listów, a tak na marginesie, czy
wiesz drogi Czytelniku, jak się owa sztuka fachowo nazywa, odeszła do
lamusa, zaczęliśmy posługiwać się krótkimi komunikatami. Wymusił to
postęp techniczny, bo niegdyś SMS mógł zawierać tylko 120 znaków, więc
trzeba było się streszczać. Piękne, okrągłe i złożone zdania przestały
mieć rację bytu. Znawcy nazywają ten proces ewolucją języka. Dotyczy ona
wielu obszarów polszczyzny - od znaczenia słów, aż po wkradanie się do
niej obcych zwrotów. Wspomniany wyżej lamus oznaczał niegdyś skład
staroci, a obecnie młode pokolenie nazywa tak osoby nienowoczesne,
zacofane i mające przestarzałe poglądy.
Chciałbym w tych krótkich felietonach przedstawiać nie tylko zasady
poprawnej polszczyzny, ale także językowe ciekawostki. Na przykład tytuł
niniejszego cyklu. Oczywiście jest on zrozumiały dla wszystkich, ale czy
ktoś zastanawiał się kiedyś, skąd wziął się zwrot być z kimś lub czymś
"za pan brat", bo przecież skądś wziąć się musiał. Oczywiście wiemy
jakie jest jego znaczenie, ale czy znamy etymologię?
Być z kimś za pan brat, czyli pozostawać w zażyłych stosunkach, jak z
bratem, to archaiczna forma, która przetrwała w polszczyźnie. Po
pierwsze mamy tu nieużywany już dziś zwrot pan brat. Dawniej nie raził
on nikogo. U Kochanowskiego można często znaleźć ową grzecznościową
formę pani matko, panie ojcze, podkreślającą szacunek do tych osób.
Używano także zwrotów: pani siostro i panie bracie, a ten ostatni
przetrwał w omawianym tu powiedzeniu. Drugim obecnym w nim archaizmem
jest biernikowa forma pan brat, bo dziś w tym kontekście używa się
wyłącznie dopełniaczowej.
Uwspółcześniony tytuł cyklu brzmiałby więc: "Z polszczyzną jak z bratem".
Ot i cała tajemnica.
Pewnie do szczęścia nikomu te wyjaśnienia nie są potrzebne, ale przecież
wiedzy nigdy dość.
Na koniec odpowiedź na postawione w felietonie pytanie o określenie
sztuki pisania listów. Kto nie wiedział, ten się dowie. Nazywa się ona
epistolografią, a słowo to pochodzi z języka łacińskiego. Wywodzi się z
dwóch greckich słów: epistola, czyli list oraz graphos - pisać.
No, na dziś dosyć tych "mundrości".
&&
Rehabilitacja kulturalnie
&&
Czy fizykę trzeba zobaczyć?
Henryk Lubawy
W połowie kwietnia 2018 ukazał się na portalu Tyfloświat
(www.tyfloswiat.pl ), tekst zatytułowany
"Niewidomi poznają tajemnice zderzacza hadronów". Bardzo gorąco zachęcam
do przeczytania tego tekstu. Pokazuje on jak można zaprezentować osobom
z dysfunkcją wzroku rzeczy naprawdę wielkie, bo przecież wielki zderzacz
jest największą maszyną na świecie. Jak z tekstu wynika, ta prezentacja
wykonana specjalnie dla niewidomych, ma pewien istotny cel. Czytamy
mianowicie, że "Stworzenie prezentacji jest częścią większego projektu,
którego celem jest zachęcenie uczniów z dysfunkcją wzroku do
zainteresowania się naukami ścisłymi i wzięcia pod uwagę tego obszaru
wiedzy przy wyborze przyszłej kariery zawodowej".
I tej właśnie perspektywie chcę poświęcić poniższy tekst. Zderzacz
hadronów w sposób jednoznaczny sugeruje, że ze sporej grupy dziedzin,
jakie nazywamy naukami ścisłymi, wybieramy fizykę. Czy jednak na pewno
nie widząc można się nią zajmować? Sama fizyka jest na tyle nauką
obszerną, że dzieli się na wiele dziedzin i specjalności, których nie
sposób wszystkich tu wymienić, bo też i nie taki jest cel mojego tekstu.
Z pewnością każdy, kto ma choć podstawowe pojęcie o naukach
przyrodniczych, słyszał o innym podziale - na fizykę doświadczalną i
teoretyczną. O ile jeszcze można sobie wyobrazić niewidomego fizyka
teoretycznego, to ktoś kto nie widząc miałby przeprowadzać eksperymenty
fizyczne, jest już z pewnością postacią absolutnie niewyobrażalną. A
może jednak? Może ktoś znający i świetnie posługujący się technikami
pracy bezwzrokowej dałby sobie radę. Być może gdzieś istnieje lub
dopiero zaistnieje taki niewidomy geniusz, niczym niewidomy Einstein.
Być może?
Chciałbym jednak przedstawić Czytelnikom postać człowieka zupełnie
zwykłego, który mimo że nie widział, zajmował się zawodowo fizyką przez
ponad pół wieku. Niestety nie ma go już wśród nas od blisko pięciu lat.
Chciałbym wspomnieć tu osobę doktora Przemysława Kiszkowskiego. Dla mnie
i dla bardzo wielu osób po prostu Przemka...
Poznałem go tuż przed moją maturą. Od dłuższego czasu pogarszał mi się
wzrok, a zbliżał się moment wyboru dalszej drogi życiowej, w
szczególności podjęcia decyzji o dalszym kształceniu. Byłem w tym czasie
zafascynowany fizyką. Być może trochę w idealistyczny sposób, ale to
przecież był taki okres życia. Ktoś ze znajomych rodziców podpowiedział,
że jest w Poznaniu na uniwersytecie niewidomy fizyk. I doszło do
pierwszego spotkania, takiego trochę oficjalnego. Dystans został jednak
bardzo szybko skrócony i choć dzieliła nas spora różnica wieku, szybko
zaczęliśmy mówić do siebie po imieniu. Potem, gdy już sam zostałem
studentem fizyki okazało się, że Przemka znali po prostu wszyscy. Nie
były potrzebne żadne specjalne zabiegi, aby nawiązać z nim kontakt.
Słynne były spotkania u niego w domu odbywające się regularnie w każdy
czwartek. Przychodziło na te "czwartki", niczym u króla Stasia, do
małego kawalerskiego mieszkania od kilku do kilkunastu osób młodszych i
starszych, studentów różnych kierunków, pełnosprawnych i z różnymi
niepełnosprawnościami. Gospodarz wszystkich znał doskonale. Z każdym był
po imieniu. Raczej nie toczono wówczas naukowych dyskusji, tylko
opowiadano kawały, których Przemek był wielkim znawcą, wręcz
kolekcjonerem; przypominano też anegdoty z przeróżnych wyjazdów,
szczególnie studenckich obozów rehabilitacyjnych i naukowych. Gospodarz
miał problemy zdrowotne związane nie tylko ze wzrokiem, stąd te wyjazdy
rehabilitacyjne, ale o nich to może za chwilę.
W owym czasie zajmował się on w swojej pracy badawczej próbą wyjaśnienia
fizycznych podstaw zjawiska radiestezji nazywanego inaczej
różdżkarstwem, od różdżki jaką posługiwali się adepci tej dziedziny, aby
wykrywać wodę pod ziemią lub złoża minerałów. Jako fizyk zaczął się
zastanawiać nad tym, że skoro pewni ludzie mają takie zdolności, aby
przy pomocy różdżki czy wahadełka wykrywać wodę, to jaki dokładnie
czynnik fizyczny jest za to odpowiedzialny. Jaka jest dokładnie natura
tego "promieniowania", o którym mówią w swojej literaturze radiesteci.
Początkowa fascynacja zjawiskiem radiestezji jaką przejawiał doktor
fizyki, przerodziła się po kilku latach badań w stopniowe powątpiewanie,
a na koniec wręcz w negację występowania takich zdolności u ludzi i
istnienie jakiegokolwiek promieniowania tzw. "żył wodnych". Nie miejsce
tutaj, aby dokładnie opisywać przebieg i wyniki prowadzonych przez
Kiszkowskiego badań. Zainteresowanych odesłać mogę do strony
internetowej, na której znajdują się jego teksty na ten temat. Adres
podam na końcu w podsumowaniu wspomnień o Przemku, gdy raz jeszcze
potrzebne będzie odwołanie się do materiałów tam zamieszczonych.
W kilku miejscach w swoich artykułach wspominał, że jest osobą
niewidomą. Niestety zdarzali się ludzie, szczególnie jego zagorzali
przeciwnicy radiesteci, którym podważał sens ich działalności.
Twierdzili oni, że jako niewidomy nie może prowadzić rzetelnych badań
naukowych. Zanim wspomnę o tym jak funkcjonował jako badacz, bo to jest
w tej chwili istotniejsze od wyników jego prac, muszę opowiedzieć, co
było po radiestezji.
Otóż jedną z metod, jakimi Przemysław Kiszkowski i jego zespół badawczy
chciał w sposób fizykalny lokalizować wykrywane przez radiestetów "żyły
wodne", była tak zwana metoda elektrooporowa. Mierząc oporność
elektryczną gruntu, można bowiem, wykonując bardzo dużo pomiarów,
ustalić jakie struktury znajdują się pod ziemią. Jest to metoda
stosowana szeroko w geologii do wykrywania złóż minerałów. Tyle, że
geolodzy interesują się bardzo dużymi strukturami na dużych
głębokościach, a domniemane "żyły wodne" miały być bardzo małymi
obiektami na stosunkowo niewielkiej głębokości. Potrzebny był znacznie
precyzyjniejszy pomiar niż ten wykorzystywany w geologii. Należało
trochę popracować nad zwiększeniem precyzji metody elektrooporowej, a
dla fizyka jest to równoznaczne z zastanowieniem się w jaki sposób prąd
elektryczny płynie pod ziemią, jak można w ogóle przeprowadzać tego typu
pomiary. Jednym słowem należało popracować nad teorią pomiarów
elektrooporowych.
Jednocześnie okazało się, że jest to metoda świetnie nadająca się do
zastosowań w archeologii. Jednym słowem doktor Przemysław Kiszkowski
przeniósł swoje zainteresowania z radiestezji na archeologię - i to z
pewnymi sukcesami.
A w jaki sposób funkcjonował ten niewidomy fizyk? Czytelnicy z pewnością
się zorientowali, że obie dziedziny jego badań są związane z pracą w
terenie. Wszak "żyłę wodną", tym bardziej jeśli chcemy ją zlokalizować
nie tylko metodami radiestezyjnymi, ale i przy pomocy jakiejś aparatury
pomiarowej, lepiej "uchwycić" gdzieś na jakiejś łące czy polu, a badania
archeologiczne to w istocie przecież wykopaliska. Jak w tym wszystkim
funkcjonował niewidomy?
Tajemnica tkwi w Przemkowej otwartości na ludzi, umiejętności skracania
dystansu i pozyskiwania przyjaciół. Badania terenowe były prowadzone w
trakcie studenckich obozów naukowych. Obóz taki trwał zazwyczaj trzy
tygodnie, a nawet cały miesiąc. Studenci zaliczali w ten sposób
obowiązkowe praktyki. To ci, którzy jeździli z Przemkiem po raz
pierwszy. Ci studenci, którzy byli na obozie już raz, w taki nieco
przymusowy sposób powracali wielokrotnie w kolejnych latach. Była to po
prostu niesamowita przygoda badawcza, ale i towarzyska. Zakwaterowani
byliśmy zazwyczaj w szkołach czy remizach strażackich. Pan doktor, mimo
że "kadra", spał podobnie jak studenci w śpiworze na dmuchanym materacu.
To jednak nie było najistotniejsze, bo po prostu takim był człowiekiem.
Istotne jest jak wyglądała praca w terenie po opuszczeniu miejsca
zakwaterowania. Pamiętam doskonale pracę w grodzisku
wczesnośredniowiecznym w Grzybowie koło Wrześni. Jest to największy gród
piastowski na terenie Wielkopolski, trzy i pół hektara otoczone wałami
ziemnymi, które przed tysiącem lat miały kilkanaście metrów wysokości.
Teren ogromny jak na standardowe prace wykopaliskowe. Wskazać miejsca
najciekawsze do tradycyjnej eksploracji przy pomocy łopaty, a tym samym
zaoszczędzić nawet wiele lat bezproduktywnego przekopywania terenu, to
było zadanie ekipy pod kierownictwem Przemysława Kiszkowskiego.
Archeolodzy rozpoczynali pracę wcześnie rano, już o piątej byli na
stanowisku. Chodziło o to, aby mieć do dyspozycji jak najdłuższy dzień
pracy, a jednocześnie uniknąć pracy w samo południe, gdy jest największy
skwar. Ekipa elektrooporowa mogła pospać nieco dłużej. Trzeba było
poczekać, aż z trawy zejdzie poranna rosa, bo ta nie sprzyjała pomiarom.
Po śniadaniu cały dobytek pomiarowy był ładowany na wózek i ekipa
przemieszczała się do wnętrza grodu. Najpierw rozstawienie stanowiska
pomiarowego. Ustawienie mierników i wbicie w ziemię elektrod
odniesienia, które powinny znajdować się możliwie jak najdalej jedna od
drugiej. Potem zaczynała się żmudna praca pomiarowa. Wspominałem, że
wykonując wiele pomiarów oporności gruntu, można niejako zobaczyć
podziemne struktury. Wiele pomiarów, czyli ile? Kilkaset jednego dnia.
Należało wbijać elektrody w ziemię w równych odstępach co jeden metr,
wykonując kolejne linie pomiarów, tak aby powstała w ten sposób siatka
zmierzonych punktów pokrywała interesujący teren. Dwie osoby
przestawiały te elektrody. Trzecia dokonywała odczytu z mierników i
zapisywała wynik. Początkowo na papierze, potem w miarę unowocześnienia
aparatury na komputerze. Wbicie elektrod. Chwila odczekania aż pomiar
się ustabilizuje. Odczyt i okrzyk operatora miernika "gotowe"
oznajmiający, że można przestawić elektrody. Mierniczy z elektrodami
coraz to się przybliżali do stanowiska pomiarowego albo oddalali, w
zależności który to już pomiar był wykonany. A Przemek siedział koło
generatora pomiarowego i miernika, korzystając z letniego Słońca,
pozornie nic nie robiąc. Bardzo pozornie. Bardzo uważnie śledził odczyty
z mierników. Zapamiętywał je i analizował cały czas. Osoba dokonująca
odczytu po prostu wypowiadała kolejny pomiar na głos. I tak kilkaset
razy w czasie dnia pomiarowego. Przestawienie elektrod, odczyt i kolejne
przestawienie. I w pewnym momencie Przemek mówi, że coś mu tu nie
pasuje. Gdzieś musiał być popełniony błąd. Zapisując kolejne liczby, do
tego w pełnym słońcu w upalny dzień, robi się to w pewnym momencie
całkowicie automatycznie. Monotonia takich działań powoduje, że można
zapisać każdy bzdurny pomiar, bo w pewnym momencie jest to już jedynie
ciąg kolejnych nic nie mówiących liczb. Kto nad tym wszystkim panował?
Niewidomy siedzący wydawać by się mogło bezczynnie i korzystający
jedynie z uroku lata. Bywały momenty, gdy aparatura pomiarowa
sygnalizowała błąd. W którymś z kabli prądu było albo za mało, albo za
dużo. Gdzieś powstała jakaś przerwa albo aparatura się przegrzała.
Trzeba to było wszystko sprawdzić. Studenci przestawiający elektrody
mieli chwilę relaksu w cieniu pod jakimś drzewem. Analizy wszystkich
połączeń, sprawdzenia kabli i wtyczek lub dokonania pomiaru na testowym
układzie wzorcowych oporników dokonywał on - niewidomy fizyk pracujący w
warunkach terenowych. To on jedyny panował nad całością aparatury
pomiarowej. Umiał ocenić to czy kolejne wyniki świadczą o wykryciu
czegoś pod ziemią, czy są skutkiem popełnionego wcześniej błędu. Po
kilku lub kilkunastu minutach pracy decydował czy pomiary można
kontynuować, czy należy je od pewnego momentu powtórzyć bądź na dzisiaj
już zakończyć. Wieczorami, już w bazie, była przeprowadzana analiza
wyników i wyciąganie wniosków. Komputer najpierw długo wszystko
przeliczał, a potem rysował mapkę zbadanego terenu. Przemek, który tych
mapek nigdy przecież nie widział, wnikliwie wysłuchiwał opowieści
studentów, jakie kształty pojawiają się na tych wydrukach. Jeśli były to
regularne kształty, to mogły to być wytwory ludzkie. W taki sposób udało
się zlokalizować kilkadziesiąt ziemianek, w których na brzegach Jeziora
Lednickiego zamieszkiwali poddani Mieszka I i Bolesława Chrobrego, a
może nawet ich przodków. W samym Grzybowie metoda elektrooporowa
pozwoliła zlokalizować przebieg wewnętrznego wału grodziska, na co
archeolodzy potrzebowaliby wiele, wiele lat kopania dziur w ziemi.
Wieczorami oczywiście nie tylko analizowano wyniki z mijającego dnia,
ale i kwitło życie towarzyskie. Dyskusje na przeróżne tematy. Kiszkowski
bowiem interesował się wieloma sprawami i o wielu rzeczach można było z
nim porozmawiać. Od techniki, szczególnie militarnej, poprzez historię,
filozofię, aż po teologię. Nie sprawdzałem, ale ponoć już po zakończeniu
studiów na kierunku fizyka nauczył się łaciny, aby móc czytać dzieła Św.
Tomasza w oryginale. Znał świetnie angielski. Były to czasy gdy Internet
jeszcze nie istniał, ale istniało radio. Wykorzystywał dobrą znajomość
języka do słuchania audycji popularnonaukowych z radia BBC. Czerpał
wiedzę o otaczającym świecie we wszelki dostępny dla siebie sposób.
Już będąc praktycznie na emeryturze opanował obsługę komputera. Osiągnął
w tym zakresie swego rodzaju mistrzostwo, zajmując się taką trochę
komputerową łaciną, czyli systemem operacyjnym Linux.
Jego pasją, a może nawet trochę uzależnieniem, był telefon. Kontaktował
się w ten sposób ze znajomymi w całym kraju, a czasem znacznie dalej.
Gdy był jakiś problem z fizyki czy po prostu życiowy, jakaś zasłyszana
ciekawostka techniczna lub historyczna, dzwoniło się do Przemka. Często
te rozmowy przeciągały się na kilkadziesiąt minut. Wieczorami jego
telefon był w ciągłym użytku. Brakuje teraz tych rozmów!
W trakcie obozów naukowych, a odbywały się one praktycznie regularnie
prawie przez trzydzieści lat, zdarzały się jakieś mniej lub bardziej
oficjalne odwiedziny. A że pewne ich elementy zazwyczaj bywały w
charakterystyczny sposób do siebie podobne, typowo Przemkowe, więc warto
o tym wspomnieć. Wyobraźmy sobie stojącą grupkę kilku "oficjeli", być
może jakiś wójt czy sołtys z miejscowości, w której akurat były
przeprowadzane pomiary, czy może dyrektor szkoły, który użyczył przez
znajomych znajomych swojego obiektu, a teraz sprawdza jak na jego
terenie funkcjonują "prawdziwi naukowcy". Do nich zbliża się niewielkiej
postury, już w nieco zaawansowanym wieku człowiek idący pod rękę z
przewodnikiem. Następuje nieco sztywne, oficjalne przywitanie, a po
kilku minutach wybucha salwa śmiechu. To Przemek opowiedział jeden ze
swoich kawałów. Po czym wręczał kasetę, a być może już nieco
nowocześniejszą płytkę CD z kolekcją zebranych i nagranych przez siebie
osobiście dowcipów. Po kolejnych kilkunastu minutach wszyscy zachowywali
się jakby znali się od lat. Tak to w ogromnym skrócie wyglądało latem.
W trakcie roku akademickiego urzędował w pokoju na ostatnim piętrze
przeogromnego gmaszyska Collegium Chemicum, tuż przy wejściu do
pierwszej pracowni fizycznej. Gdy go poznałem, nie prowadził już od
wielu lat zajęć dydaktycznych, jednak wielu asystentów czy profesorów, z
którymi ja miałem wówczas zajęcia, było jego wychowankami. I to wcale
nie z powodu, że był już wówczas całkowicie niewidomy. Studiował, widząc
jeszcze trochę, ale choroba postępowała i doktorat obronił już jako
praktycznie niewidomy. Od zajęć dydaktycznych ze studentami został
odsunięty jako tzw. "element politycznie niepewny" w czasach realnego
socjalizmu. I tak już zostało. Wykładów czy ćwiczeń nie prowadził, ale
był promotorem wielu prac magisterskich z dziedzin, którymi się właśnie
zajmował jako badacz. W ten sposób studenci realizowali obmyślane przez
niego eksperymenty i wykonywali pomiary. Teorią zajmował się osobiście.
Słynny był z tego, w jaki sposób dyktował z pamięci nie tylko wzory
fizyczne, ale całe skomplikowane ich wyprowadzenie. Pełnosprawni ponoć,
przyzwyczajeni do pisania wzorów studenci fizyki, często nie potrafili
za nim nadążyć. A dyktował z głowy, Pewnie niejeden student czy
studentka miała ochotę rzucić się w otchłań tej przepastnej klatki
schodowej zaraz po wyjściu z pracowni fizycznej, gdy odpytujący asystent
czegoś nie zaliczył. Ale przecież tuż obok były drzwi do Przemka, gdzie
można było wstąpić na chwilę i odreagować po wysłuchaniu kilku dowcipów.
Pamiętam kiedyś kilka osób w tym jego gabinecie. Ktoś przyniósł jakieś
ciastka, a może pączki. Co to było - dawno zapomniałem, bo zostało
zjedzone. Natomiast zapamiętałem, że te przysmaki były w papierowej
torebce. Pan doktor, poważny naukowiec, na poważnym uniwersytecie,
nadmuchał tę torebkę, po czym wymknął się na korytarz i "strzelił" z
niej, aż huk rozniósł się po tej przepastnej klatce schodowej.
Przemysław Kiszkowski urodził się we Lwowie w 1925 roku. Następnie
rodzina przenosi się do Pleszewa w Wielkopolsce, gdzie jego Ojciec,
zawodowy oficer, podpułkownik Wojska Polskiego jest zastępcą dowódcy
tamtejszego pułku piechoty. Podpułkownik Aleksander Kiszkowski we
wrześniu 1939 roku wyrusza ze swym pułkiem na wojnę. Toczy jeden z
ostatnich bojów Kampanii Wrześniowej pod Momotami Górnymi, o czym jego
syn dowiaduje się przypadkiem dopiero w 2004 roku, skąd trafia do
sowieckiej niewoli, gdzie zginął zamordowany najprawdopodobniej w
Starobielsku. Wspomnienie Ojca jest dla Przemysława bardzo istotnym,
kształtującym jego postawę życiową czynnikiem. Po wrześniowej ewakuacji
rodzin wojskowych Przemysław z matką i siostrą trafia do Warszawy, gdzie
spędzają całą okupację niemiecką. Siostra była sanitariuszką podczas
Powstania Warszawskiego. Zarówno jej jak i Przemysława wspomnienia z
okresu wojennego można znaleźć w Archiwum Historii Mówionej. Być może
doświadczenia z młodości, szczególnie okres lwowski i warszawski,
nauczyły Go pewnego dystansu do świata i specyficznego poczucia humoru,
które to cechy niewątpliwie pomagały w życiu.
Starałem się w ogólnym zarysie przedstawić sylwetkę Przemysława
Kiszkowskiego w jego życiu uczelnianym, w kontaktach z młodzieżą
akademicką. A jak funkcjonował w środowisku niewidomych lub jak był
przez nich odbierany?
Gdy Go poznałem, wydawał mi się na tyle ciekawą postacią, że chciałem
poinformować znane mi osoby niewidome, iż poznałem takiego ciekawego
człowieka. Tak, znali Go. Słyszeli o Nim. I w większości przypadków
wypowiadali się negatywnie. A, bo on nigdzie sam nie zajdzie! Wszędzie
chodzi jedynie z przewodnikiem! Nie porusza się z białą laską! Nie zna
brajla! I w ogóle jest mało zaradny i samodzielny!
Przyznaję, że wzbudzało to we mnie znaczny dysonans. Tak, to wszystko
prawda. Nie poruszał się samodzielnie. Zawsze z przewodnikami, których
znajdował w gronie swych licznych przyjaciół i znajomych. Nie znał pisma
punktowego. Zamiast notować w brajlu wzory matematyczne, nagrywał je na
magnetofon. Tyle, że wzory to jedynie zapis pewnych pojęć fizycznych, a
on doskonale operował tymi pojęciami. Nie korzystał z białej laski, ale
docierał na miejsca, do których przeciętni ludzie mogą się dostać
jedynie po wykupieniu biletu wstępu, a często i to jest niemożliwe. I co
więcej zabierał bardzo wielu ludzi ze sobą na te wyprawy badawcze.
Przecież to z nim byłem kilka tygodni na Ostrowie Lednickim - miejscu
początków polskiej państwowości, absolutnie ścisłym rezerwacie
archeologicznym. Można się tam dostać po wykupieniu biletu wstępu do
Muzeum Pierwszych Piastów, a myśmy nie tylko prowadzili badania na
wyspie, ale i nocowali tam, co obecnie jest absolutnie niemożliwe. To z
nim byłem w Opactwie Benedyktynów w Lubiniu koło Kościana, gdzie razem
zaglądaliśmy pod kamienie. Na Placu Kolegiackim w Poznaniu usiłowaliśmy
zlokalizować ślady największego, obecnie nieistniejącego, kościoła w
Polsce na wiele lat zanim rozpoczęto badania archeologiczne i wreszcie
ustalono gdzie on dokładnie stał. To z Przemkiem Kiszkowskim
poszukiwałem miejsca domniemanego pochówku Pięciu Braci Męczenników w
Międzyrzeczu oraz śladów rzekomo najstarszego kościoła w Poznaniu, ponoć
wzniesionego na Wzgórzu Świętego Wojciecha. Było tych miejsc jeszcze
wiele, wiele więcej.
Z pewnością to jak postrzegamy danego człowieka zależy od bardzo wielu
czynników. Mój odbiór postaci Przemysława Kiszkowskiego był jak
najbardziej pozytywny. Zresztą nie tylko mój, o czym świadczą wypowiedzi
kilkorga jego znajomych i przyjaciół we wspomnieniowym wydaniu audycji
"Sygnały Świata" Jemu poświęconej, emitowanej w poznańskiej rozgłośni
radiowej prawie w rok po jego odejściu. Był postacią bardzo ważną dla
wielu osób i być może właśnie dlatego ważną, że był człowiekiem
niewidomym. Przemek był pod wieloma względami osobą unikalną. Dla wielu
ludzi stał się wzorem nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wzorem, ale
nie w taki pomnikowy czy posągowy sposób. Potrafił właśnie przezwyciężać
różne problemy i pokazywał właściwie na bieżąco swoim znajomym, kolegom,
znajomym znajomych i ludziom, którzy gdzieś tam go spotkali, że można
iść do przodu, że nie należy załamywać rąk i trzeba po prostu robić swoje.
I chyba tym wywierał największy wpływ na inne osoby, które spotkał w życiu.
Tytuł tych kilku słów wspomnień o Przemku jakie napisałem tutaj "Czy
fizykę trzeba zobaczyć?" zaczerpnąłem z wywiadu jakiego udzielił
miesięcznikowi "Życie Uniwersyteckie" w czerwcu 2008 roku, chcąc niejako
nawiązać do tamtej rozmowy, a może wręcz na koniec oddać głos jej
bohaterowi. Tę rozmowę z bohaterem moich wspomnień można przeczytać,
czyli niejako Jego osobiście posłuchać, na wspominanej już wcześniej
przeze mnie, poświęconej Jego pamięci stronie internetowej o adresie:
http://pkisz.home.amu.edu.pl .
Jest tam również archiwalne nagranie wyemitowanej w dniu 2 listopada
2014 roku audycji radiowej Jemu poświęconej oraz przede wszystkim są tam
Jego teksty i artykuły wraz z pełną treścią książki jaką wydał po
zakończeniu swych badań nad radiestezją. Są to wszak teksty nie tylko o
radiestezji, bo tak jak pisałem, Przemek interesował się wieloma sprawami.
Bardzo gorąco zachęcam do zapoznania się z tymi materiałami, gdyż zdaję
sobie sprawę, że przedstawienie tak niebanalnej postaci, jaką był doktor
Przemysław Kiszkowski, nie jest łatwe i warto spojrzeć na nią z różnych
stron.
&&
Przepis na szczęście
Małgorzata Gruszka
W śpiewanej przez wiele pokoleń "Balladzie o szczęściu" s. Magdaleny
Nazaretanki, żyjące w lesie zwierzęta próbują ustalić czym jest
szczęście i co znaczy być szczęśliwym.
Zdaniem misia, szczęściem jest picie miodku i posiadanie porządnego
futra. Mrówka mówi, że szczęście to ciągła praca i pięcie się wzwyż. Dla
ślimaka bycie szczęśliwym oznacza posiadanie własnego domu z garażem i
ogródkiem. Z kolei kos dostrzega szczęście w drwieniu ze wszystkiego i
gwizdaniu na los. Sęp uważa, że szczęśliwszy jest ten, kto ma silniejsze
szpony, a wiatr twierdzi, że być szczęśliwym, to nie robić nic i latać.
Rozdyskutowane zwierzęta o pomoc w ustaleniu czym jest szczęście
postanawiają poprosić człowieka. A on popada w zadumę, zamyśla się i nie
mówi nic.
Ballada nie posiada morału, ale można wysnuć z niej wiele wniosków.
Pierwszy to taki, że szczęście jest subiektywne i dla każdego znaczy coś
innego. Czym innym cieszy się miś, czym innym mrówka, a jeszcze czym
innym sęp, kos i wiatr.
Drugi wniosek jest taki, że szczęście to umiejętność cieszenia się z
tego, co jest nam dane. Miś umie radować się miodem i futrem, mrówka
pracą, kos gwizdaniem, wiatr swobodą itd. Ostatni wniosek jest taki, że
nie łatwo jest nazwać szczęście. Im ma się więcej możliwości, tym
trudniej się zdecydować. Wyposażony w najwięcej możliwości człowiek, nie
umie powiedzieć, czym jest szczęście i co znaczy być szczęśliwym. Czy
zatem przepis na szczęście w ogóle istnieje? Przepis nie, ale pewne
uniwersalne i sprawdzone sposoby na odczuwanie go już tak. W tym
artykule postaram się przedstawić je tak, by przydały się Państwu w
codziennym życiu.
Definicje szczęścia
Definicji szczęścia jest bardzo wiele. Nad tym czym jest szczęście, od
zarania dziejów głowią się filozofowie i nie tylko. Najstarsze
historycznie definicje szczęścia określają je jako pomyślne życie pod
opieką bogów. W antycznej Grecji szczęście utożsamiano z przeżywaną
trwale przyjemnością wynikającą z wesołego i pogodnego usposobienia.
Wschodnie rozumienie szczęścia oznaczało nirwanę, czyli błogość i
spokój. Grecki filozof Demokryt nie utożsamiał szczęścia z czynnikami
zewnętrznymi, ale z zaletami umysłu i charakteru. Platon wprowadził
pojęcie eudajmonii, czyli szczęścia jako poznania idei dobra i piękna,
pełnienia obowiązków wyznaczonych przez życie i kroczenia drogą złotego
środka. Z kolei Stoicy ponad wszystko cenili spokój i z nim właśnie
utożsamiali szczęście. W Średniowieczu szczęście rozumiano jako poznanie
Boga w życiu doczesnym i osiągnięcie z Nim trwałego kontaktu w życiu
wiecznym. W epoce Odrodzenia zwrócono się znów ku szczęściu doczesnemu
rozumianemu jako gromadzenie przyjemności. W XIX stuleciu wprowadzono
pojęcie szczęścia jako dodatniego bilansu życia, będącego trwałym i
głębokim zadowoleniem z życia, a nie jak wcześniej - sumą płytkich i
krótkotrwałych przyjemności.
Na przestrzeni historii pojawiły się więc cztery główne podejścia do
szczęścia i rozumienia go: pierwsze - to szczęśliwy los i traf; drugie -
to doskonałość moralna; trzecie - to przeżywanie przyjemności; czwarte -
to zadowolenie z całości życia. Człowiek przeszedł też od uzależniania
szczęścia od pomyślności losu do samodzielnego decydowania o tym, czym
jest szczęście i podążania do jego zdobycia. Okazuje się jednak, że
kierowanie własnym życiem tak, by było szczęśliwe i zadowalające, nie
jest takie proste.
Co przeszkadza być szczęśliwym?
Będę szczęśliwy gdy… W odczuwaniu szczęścia przeszkadza utożsamianie go
z jakimś przełomem, który ma nadejść nie wiadomo skąd i nie wiadomo
kiedy. Dla wielu ludzi szczęście oznacza nieokreśloną bliżej przyszłość,
która jest gdzieś tam i być może kiedyś stanie się ich udziałem.
Przykładem takiego podejścia są twierdzenia typu "będę szczęśliwy jak
wygram w Totolotka", "będę szczęśliwy jak zmienię mieszkanie" itp. Jedno
i drugie może w ogóle nie nadejść i będziemy wciąż nieszczęśliwi.
Magiczna wiara w odmianę losu daje chwilową nadzieję, ale nie przysparza
szczęścia.
Marzenia bez działania
Marzymy o szczęściu i bardzo dobrze, że to robimy. Częste myślenie o tym
jak dobrze byłoby zrobić lub mieć to czy tamto, nie tylko nie daje
szczęścia, ale potęguje w nas poczucie, że szczęście innym sprzyja, a
nas mija szerokim łukiem.
Wszystko albo nic
Pragnąc czegoś często stosujemy zasadę wszystko albo nic. Innymi słowy
jesteśmy zadowoleni tylko wówczas, gdy osiągniemy 100% naszego
pragnienia i gdy to co osiągniemy będzie idealne. Przekreślamy i nie
doceniamy wszystkiego co takim nie jest. Częściowo osiągnięte sukcesy
uważamy za niebyłe.
Porównywanie się z innymi
Trudno być szczęśliwym, porównując się wciąż z kimś, kto ma większe
możliwości i z racji tego osiąga więcej. Porównywanie się z innymi
skutecznie blokuje poczucie szczęścia i zadowolenia z własnego życia.
Narzucone szczęście
Bywamy nieszczęśliwi, gdy pozwalamy sobie narzucić szczęście; to znaczy,
gdy usiłujemy osiągnąć coś tylko dlatego, że do tego samego dążą inni
lub już to osiągnęli. Poświęcając siły, czas i energię na zdobywanie
czegoś, co tak naprawdę nie jest dla nas ważne, osiągnąwszy to zaznamy
raczej ulgi niż szczęścia.
Skupianie się na brakach
Nie można mieć wszystkiego - to jedna z zasad, którą warto stosować w
życiu. Pogodzenie się z tym ułatwia zwrócenie się ku temu co mamy, a nie
ku temu czego nam brakuje. Skupianie się na brakach, zwłaszcza na tych,
którym nie jesteśmy w stanie zaradzić, pogrąża nas w poczuciu nieszczęścia.
Co pomaga w byciu szczęśliwym
Szczęście tu i teraz. Przeszłości nie zmienimy, a przyszłości nie znamy.
Największy wpływ mamy na to, co dzieje się tu i teraz. Wspominanie
szczęśliwych chwil oczywiście poprawia samopoczucie, ale nie przekłada
się na zadowolenie z teraźniejszości. Oczekiwanie, że przyszłość odmieni
nasz los i przyniesie jakieś bliżej nieokreślone szczęście, również nie
pomoże czuć się szczęśliwym. Szczęście tu i teraz to dbanie o to, by
doświadczać go w codzienności. To czerpanie zadowolenia z rzeczy
zwyczajnych i małych. To dostrzeganie szczęścia w tym, co wydaje się
dane raz na zawsze i oczywiste, a więc dach nad głową, pokój, wolność
głoszenia poglądów i wyznania, zaspokajanie podstawowych potrzeb,
możliwość życia w zgodzie ze sobą itp. Szczęście tu i teraz to bycie
uważnym i wrażliwym na piękno i przyjemności dostarczane przez zmysły.
Cieszyć można się dobrą książką, filmem, sztuką czy muzyką; jak również
smakiem świeżego chleba, śpiewem ptaków, blaskiem i ciepłem słońca,
zapachem kwiatów i domowego ciasta. Zwyczajne radości sumują się w
codzienne szczęście, dobry nastrój, spokój i pogodę ducha.
Działanie na rzecz szczęścia
By szczęście stało się naszym udziałem, nie wystarczy mieć marzenia,
trzeba jeszcze działać na rzecz ich spełnienia. Będąc nieszczęśliwym z
powodu samotności, warto zastanowić się nad tym, gdzie i jak można
spotkać i poznać nowych ludzi. Będąc nieszczęśliwym w związku, warto
zastanowić się nad relacją z partnerem i nad ewentualnym skorzystaniem z
fachowej pomocy. Będąc nieszczęśliwym z powodu kłopotów finansowych,
warto zadziałać na rzecz ich rozwiązania. Gdy działamy na rzecz zmiany
czegoś na lepsze, czujemy się szczęśliwsi zanim jeszcze osiągniemy
ostateczny cel. Mówiąc najprościej, własnemu szczęściu trzeba pomagać.
Zadowolenie z tego, co udało się osiągnąć
Poczucie szczęścia daje zadowolenie z tego, co udało nam się osiągnąć,
nawet jeżeli w pierwotnym zamiarze chcieliśmy osiągnąć więcej. Między
"wszystko" a "nic" mieści się właśnie to, co zdołaliśmy zrobić i
umiejętność docenienia tego i cieszenia się tym czyni nas
szczęśliwszymi. Nie chodzi oczywiście o to, by zadowalać się byle czym i
by udawać przed sobą, że osiągnęło się wszystko, ale by być dla siebie
wyrozumiałym i docenić własne zaangażowanie, wysiłek oraz osiągnięte efekty.
Porównywanie się z samym sobą
Poczucie szczęścia daje świadomość, że tym razem poszło nam lepiej niż
poprzednio. Jeśli poszło gorzej - zastanówmy się dlaczego i postarajmy
się następnym razem. Innymi słowy, oceniając siebie porównujmy ze sobą
nasze własne osiągnięcia, a nie własne sukcesy z sukcesami innych.
Porównywanie się z innymi jest szczególnie destrukcyjne, gdy ci ostatni
mają większe możliwości od nas.
Własne szczęście
Warto być szczęśliwym na swój własny sposób i nie uzależniać tego od
panujących stylów, presji czy mód. Warto pytać siebie czego naprawdę
chcemy i na czym naprawdę nam zależy. Dobrze wiedzieć czego chcemy i
czego nie chcemy i być w tym niezależnym od sądów i przekonań innych
ludzi, o ile oczywiście nie łączy się to z naruszaniem czyichś granic
czy krzywdą.
Zawartość czary
Wyobraź sobie czarę do połowy napełnioną najlepszym winem. Jak ją
widzisz? Czy twoim zdaniem jest w połowie pełna czy w połowie pusta?
Odpowiedź jest oczywista: czara jest zarówno w połowie pełna jak i
pusta. Tak samo wygląda nasze życie, w którym są plusy i braki. Ktoś,
kto dostrzega głównie plusy, widzi czarę do połowy pełną. Ktoś, kto
koncentruje się głównie na brakach, widzi czarę w połowie pustą.
Szczęśliwe życie to takie, w którym dostrzegamy i doceniamy to co mamy,
nie zamartwiając się i nie dręcząc tym, co nie przypadło nam w udziale.
Nie znaczy oczywiście, że nie należy niczego zmieniać i do niczego
dążyć. O działaniu na rzecz własnego szczęścia pisałam w jednym z
powyższych punktów. Tu chcę podkreślić, że jednym z fundamentów poczucia
szczęścia jest dostrzeganie wszystkiego, co otrzymaliśmy i wciąż
otrzymujemy od życia, bycie wdzięcznym i zadowolonym z tego, co jest, a
czego mogłoby nie być.
Akceptacja niezależnego od nas i dokonywanie możliwych zmian
Poczucie szczęścia jest konsekwencją umiejętności akceptowania tego, na
co wpływu nie mamy i zmiany tego, na co mamy wpływ. Pierwszym krokiem do
bycia szczęśliwym jest rozróżnienie jednego od drugiego. Rzeczy, na
które nie masz wpływu, pozostaw losowi. Rzeczy, na które masz wpływ,
próbuj zmienić na lepsze, jeśli uznasz, że tak chcesz.
Szczęście w niepełnosprawności
Z niepełnosprawnością łączy się wiele niewygód, niedogodności, problemów
i ograniczeń. Mimo to nie wyklucza ona możliwości bycia szczęśliwym.
Jednym ze źródeł szczęścia i zadowolenia z życia jest zdrowie i
sprawność fizyczna. Przy problemach z jednym lub drugim szczęście bywa
mniej oczywiste. Osoby widzące bezwiednie cieszą się spoglądaniem na to,
co ładne, estetyczne, poruszające i wyjątkowe. Brak wzroku często wymaga
namysłu nad szczęściem i wypracowania innych sposobów cieszenia się
życiem. Zwiedzając ostatnio wrocławskie Afrykarium, słysząc "ochy" i
"achy" zachwyconych kolorową fauną wodną znajomych, nie czułam żalu, że
nie widzę już tego, co oni, ale radość z powodu faktu, że starali się,
by możliwie jak najpełniej opisać mi to, co widzą. Cieszyłam się
naprawdę i to właśnie jest szczęście…
Nieżyjący już prof. Wiktor Osiatyński zapytany o to, czy jest
szczęśliwy, odpowiedział: bywam. A więc szczęścia nie da się odczuwać
cały czas w równym stopniu. Zapamiętałam to i przypominam sobie zawsze
wtedy, gdy poczucie szczęścia chwilowo mnie opuszcza. Pomaga!
Bywajcie szczęśliwi!
&&
W stronę światła - byliśmy!
27 czerwca o godz. 18-tej w kawiarnio-księgarni "Między słowami" przy
ul. Rybnej 4 w Lublinie, odbyło się spotkanie autorskie słabowidzącego,
lubelskiego twórcy Ireneusza Kaczmarczyka. Na spotkanie została
zaproszona również redakcja "Sześciopunktu".
W klimatycznej salce zaaranżowanej na przytulny, poetycki pokoik, w
świetle palącej się lampy z wielkim, efektywnym abażurem, pośród regałów
z książkami autor wraz z przyjaciółmi zabrał czytelników w podróż
sentymentalną "W stronę światła". Ciekawa, oryginalna formuła spotkania
oparta na recytacji, śpiewie oraz podkładzie muzycznym stworzyła
niesamowite wydarzenie słowno-muzyczne. Świetności spotkania zadali
również przyjaciele artysty, Pani Gabriela Popek, która rozpieszczała
zebranych przepięknym śpiewem oraz interpretacją prezentowanych utworów,
a także Pan Michał Schab odpowiedzialny za oprawę instrumentalną spotkania.
Po części artystycznej, autor zaprosił czytelników do dyskusji oraz
wspólnego czytania poezji. Na koniec były wpisy do "Księgi pamiątkowej"
oraz możliwość zakupu debiutanckiego tomiku poety pt. "W stronę światła".
To było wyjątkowe spotkanie, które na długo pozostanie w naszych sercach.
Redakcja
&&
Galeria literacka z Homerem w tle
&&
Poeta, który wnikał w ciemność świetlistą
Andrzej Gnarowski
Kto wśród magnolii posąg wymyślił
Na cześć rozpasanej bachantki
Kto się miłością spił w nieprzytomność
Poeta znad pustej szklanki
Andrzej Bartyński z tomu "Uczta motyla"
Andrzej Bartyński urodził się 25 maja 1934 roku we Lwowie. W maju 1946
roku przyjechał do Polski. Wrócili też z obozów koncentracyjnych ojciec
i siostra, cała rodzina spotkała się we Wrocławiu, gdzie zamieszkali na
stałe. W roku 1946 rozpoczął naukę w szkole dla niewidomych w Laskach
pod Warszawą. Potem I Liceum Ogólnokształcące we Wrocławiu. Maturę zdał
w 1953 roku. Filologię polską ukończył na Uniwersytecie Wrocławskim.
Debiutował w 1956 roku wierszem "Rapsod o Jesieninie". Debiutancki tom
wierszy ukazał się pod tytułem "Dalekopisy". Od lat młodzieńczych, od
grupy poetyckiej "Dlaczego nie" przemierzył długą drogę. Przez heroiczne
dzieciństwo, szkoły, studia, debiut prasowy i książkowy, liczne tomy
poezji, aż do nagrody Ministra Kultury i Krzyża Komandorskiego Orderu
Odrodzenia Polski. Przez wiele lat kierował Dolnośląskim Oddziałem
Związku Literatów Polskich. Bywał uczestnikiem Kłodzkich Wiosen
Poetyckich - po latach wskrzesił tę imprezę jako festiwal "Poeci Bez
Granic" w Polanicy Zdroju, który przez lata prowadził.
Zmarł 16 czerwca 2018 roku we Wrocławiu.
Andrzej Bartyński był poetą, który wnikał w ciemność świetlistą - siłą
słowa i poetyckiego obrazu wyzwalał ukrytą w mrocznych zakamarkach
olśniewającą prawdę o człowieku. Jeżeli jest w człowieku coś trwałego, a
zarazem mamy prawo do świadomego wyboru - to skorzystajmy z tego, aby
ocalić "to" wbrew śmierci, przed bezwzględnie niszczącym działaniem
czasu. "Śmierć kogoś bliskiego nie może znaczyć tego co znaczy, musi
przejść przez wiele etapów. Żyjesz, a wraz z tobą, w twojej głowie, w
twoim rytmie żyją zjawiska, do których przywykłeś, mieści się w nich i
ten co odszedł".
Według fryburskiego filozofa proces bycia możemy nazwać "stoczeniem
się". A więc bycie jest działaniem. Bycie się toczy, skrywa się i w tym
znaczeniu "stoczy się". Dlatego można mówić o stoczeniu się w poezji
Andrzeja Bartyńskiego. Pisanie było dla niego magią. Czym jest wobec
tego magia? Czarami - mikstura słów, snów, symboli, uczuć. Miksturą
znaków czarodziejskich, które mają siłę oddziaływującą na życie, które
ma siłę tworzenia słowa - ożywia symbole. "Odkopaliśmy z popiołów
Pompeje (czytamy w jednej z książek poety) i chodzimy po nich.
Rozmawiamy z umarłymi Pompejczykami. Oni są w nas, a my w nich jesteśmy.
I tylko czas nieśmiertelnie, niesłyszalnie, niewyobrażalnie szeleści
wiosenną zielenią". Można powiedzieć, wiedzieliśmy o tym, nie wiedząc,
że wiemy. Dowiadujemy się tego, wiedząc, że wiedzieliśmy.
Poeta, stojąc na gruncie filozofii egzystencjalnej - odkrywa
jednocześnie w sobie i w nas "sekret piękna tkwiącego w człowieku". Są
to chwile niezwykle ważne w majestatycznym upływie czasu. Chociaż
pośpiech i doraźność nie leżały w naturze poezji Bartyńskiego. Po prostu
inny krąg zainteresowania poety, nie wzrok w tym pisarstwie był
najważniejszy - pozostała fascynacja barwą, dźwiękiem, widzeniem przez
dotyk. Radość z możliwości obserwowania świata, uczestniczenia w nim. To
jakby wyzwolenie poetyckiej nuty nastąpiło u Bartyńskiego. Poeta
wierzył, że talent powinien wspierać się o filozofię - jeśli filozofia
dokładniej opanuje umysł i uczucie - tym pełniej może się wypowiedzieć.
Dlatego zawsze towarzyszy Mu w jego dziele (życiu) Krzysia - żona, muza
i opiekunka.
Szukałem Cię w czerwonej róży
Ale Ciebie tam nie było
Szukałem Cię w zielonej trawie
Ale tam tylko polny konik
Szukałem Cię w teatrze w literaturze
W śpiewie i fortepianie
A Ty przyszłaś jak anioł codzienności
Ja otworzyłem Tobie drzwi
I teraz jesteś moim każdym dniem
Czerwoną różą w dłoni serca
"Mały tryptyk miłosny"
Dla Bartyńskiego poezja nie jest żywiołem, lecz jedynie materią, w
której nieustannie utrwalana jest rzeczywistość czasów poety. Widzi
dalej, niż na to pozwala bezpośrednia przestrzeń słowa. Żeby zaspokoić
pragnienie Czytelników - poeta powinien być na wskroś autentyczny. A to
zależy zarówno od wrażliwości twórcy jak i jego umiejętności otworzenia
się na rzeczywistość, w której żyje, jak i od realistycznej oceny
własnej pozycji w nieustannie zmieniającym się świecie. Poeta pojmował
Życie jak najszerzej: fizycznie i metafizycznie. Był nosicielem prawd
oczywistych i tych, których nie ma, ale za którymi twórca musi iść
zawsze. Poeta wyznawał pogląd, że artysta jest jednostką wyjątkową
zarówno na tle współczesnego jak i dawnego społeczeństwa. "A teraz
pisze, bo już wie albo pisze w tym właśnie celu, żeby się w tej chwili o
całym świecie i o sobie, i o swoim wierszu czegoś nowego, nieznanego
dowiedzieć". (Leśmian w szkicu "Z rozmyślań o poezji".)
O szczególnym ukierunkowaniu poetyckich myśli Bartyńskiego napisał
krakowski krytyk Jacek Kajtoch: "Buduje cały system antytez: sztuka i
zagłada, miłość i śmierć, światło i mrok, białe i czarne, tłok i pustka,
nie nicość i nicość. Antytezy z różnych dziedzin i różnej trafności".
Zadziwiające, że człowiek, któremu zapewne nie przyszło by do głowy żyć
inaczej niż żył - dla którego wszelka myśl o naprawianiu świata przez
sztukę (rozprzestrzenienia się w sekwencje heroicznie zuchwałej woli)
znajduje to, czego inni poszukiwali bez powodzenia. Już w roku 1951 Anna
Kowalska w swoich dziennikach z lat 1927-1969 zanotowała: "rewelacja,
siedemnastoletni chłopak (…) Bartyński wystąpił z wierszami. Chyba Duży
talent. Duża osobowość (…) ogromna siła liryczna".
Ktoś mógłby powiedzieć, że życie Andrzeja Bartyńskiego (jak jego poezja)
należy do stosunkowo spokojnych i bez wielkich wstrząsów. A jednak nie.
Nad pokoleniem poety unosi się jeszcze powiew tragizmu. Bo kiedy
jesteśmy w kręgu poety, myślimy wraz z nim. O świecie, ale przez
sekwencje zdarzeń:
Nasz elementarz - ja pamiętam, ty pamiętasz
Homer Chopin polna mięta
A Piłsudski Lwów - legenda
Wojna chłopcy i dziewczęta
Wojna wojna!
(…)
Czy pamiętasz?
Berlin Moskwa Westerplatte
Londyn Jałta Lwów i Katyń
Dla jednych milionów - tragedie dramaty
A dla wybrańców wiosenne kwiaty
"Erato"
Z poezją Bartyńskiego bywa podobnie jak w filozofii, pragnie zrozumieć
rzeczy po to, aby się do nich dostosować. Przebył próbę ognia systemów
filozoficznych, aby w pewnym momencie stwierdzić:
Jedziesz pociągiem czasu
Idziesz uliczką chwili
Stajesz przed wystawą
Siadasz na ławce w parku
Po głowie chodzą ci różne myśli
Nasz świat wewnętrzny
Metafory i określenie wrocławskiego poety ukazują różne postawy i ich
konsekwencje: opisując świat w dyskursywnym języku filozofii (przekłada
to na język obrazów i pojęć). Jest to strategia przetrwania "bo
ociemniałym być poetą znaczy dotykać Świat daleko".
Bo dobro jest częścią tego świata. Najgłębszym uczestnictwem w
człowieczeństwie. A więc poezja i dobroć "jest ona wylśniona świata
poezją Norwidem".
Przed laty Bogusław Kunda napisał: "ci, którzy znali Bartyńskiego, bądź
tylko raz jeden mieli okazję zetknąć się z nim, wiedzą, że to człowiek
niezwykły, o fenomenalnej pamięci, ogromnym oczytaniu i… złotym sercu".
Andrzej Bartyński niejednokrotnie zapraszał nas czytelników do odbywania
podróży w przeszłość. Nie tylko do ukochanego "utraconego" Lwowa, ale do
czasów Sokratesa, Platona, Homera, Tacyta - naszego Słowackiego, Norwida
i Chopina”. Nie były to przypadkowe kierunki - to była marszruta
przemyślana i wykoncypowana.
PS Widzę mojego przyjaciela, Andrzeja Bartyńskiego "pasterza filozofa"
gdzieś na Syryjskich wzgórzach odkrywającego "jakąś aleksandryjską"
formułę dowodzącą słuszności gwiezdnych prawd. A czas był tym, który
posuwał się - powolny i niezwyciężony - jak cień chmury w ruchu…
&&
Nasze sprawy
&&
Wsparcie niewidomych nie wszędzie jednakowe
Iwona Czarniak
Granice państw jakie wytyczyli ludzie nie są żadną przeszkodą do tego,
aby zatrzymać choroby czy wypadki, których wynikiem jest
niepełnosprawność. Nie ma takiego kraju na świecie, gdzie wśród
mieszkańców nie byłoby osób z niepełnosprawnością ruchu czy słuchu.
Dysfunkcja wzroku staje się coraz częściej spotykaną
niepełnosprawnością. Niezależnie od rodzaju niepełnosprawności każda
borykająca się z nią osoba potrzebuje wsparcia, nie tylko ze strony
najbliższych, ale również ze strony państwa oraz stowarzyszeń i
fundacji. To od niego nieraz zależy czy osoba niepełnosprawna będzie
aktywnie uczestniczyła w życiu, czy też zamknie się w czterech ścianach.
Dostrzeżenie możliwości niewidomych oraz ich wspieranie sięga dawnych
wieków, przez lata ulegając zmianom i trwa aż do dnia dzisiejszego.
Na jaką pomoc ze strony państwa oraz organizacji mogą liczyć niewidomi w
Polsce i Wielkiej Brytanii?
W Polsce powojennej najprężniej działającym stowarzyszeniem na rzecz
osób z dysfunkcją narządu wzroku jest Polski Związek Niewidomych. To
dzięki działaniom tego stowarzyszenia niejeden niewidomy uniknął
wtórnego analfabetyzmu i opanował umiejętność samodzielnego poruszania
się z białą laską, a wszystko to dzięki szkoleniom z pisma punktowego
oraz orientacji przestrzennej.
Przez długie lata PZN umożliwiał niewidomym i niedowidzącym dostęp do
książki mówionej. Obecnie w naszym kraju na rzecz osób z
niepełnosprawnością wzroku działa szereg fundacji i stowarzyszeń -
między innymi prezentowana na łamach "Sześciopunktu" Fundacja Brajlówka,
szkoląca czworonożnych asystentów Fundacja Labrador - i oczywiście
wydająca nasz magazyn Fundacja "Świat według Ludwika Braille’a".
Finansowe wsparcie zarówno niewidomych jak i osób z innymi
niepełnosprawnościami opiera się na środkach pochodzących z Państwowego
Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. To właśnie dzięki
dofinansowaniom niepełnosprawni mają szansę na wyjazd na turnus
rehabilitacyjny, zakup przystosowanego do ich potrzeb komputera czy
ukończenia szkoleń pozwalających odnaleźć się na rynku pracy.
Pracujący niewidomy też już nie jest rzadkością, a dofinansowanie jakie
otrzymują na ten cel pracodawcy nie jest bez znaczenia.
Darmowe przejazdy komunikacją miejską oraz zniżkowe przejazdy dla
niewidomego oraz jego przewodnika w krajowej komunikacji autobusowej i
kolejowej są również dużą pomocą.
Dla porównania przenieśmy się do Wielkiej Brytanii, gdzie osoby
niewidome mogą liczyć na duże wsparcie Królewskiego Narodowego Instytutu
Niewidomych, który zajmuje się wspieraniem osób niewidomych i
niedowidzących. Pomaga online oraz ma lokalne centra wsparcia. Udziela
się tu pomocy w znalezieniu pracy lub otwarciu własnej firmy; zaopatruje
w komputery i programy komputerowe potrzebne osobie niewidomej.
Jest też dużo organizacji charytatywnych, między innymi Guard Dogs
zapewniająca psy przewodniki i organizująca ich treningi.
Rząd oferuje pomoc finansową w postaci PIP, czyli płatności miesięcznej,
która jest przeznaczona na wydatki związane ze wsparciem asystentów.
Są dodatki dla osób niewidomych niepracujących, darmowa komunikacja
miejska i krajowa, darmowe leki na receptę oraz darmowe szkolenia
aktywizujące zawodowo.
W Wielkiej Brytanii 44% osób niewidomych w wieku produkcyjnym pracuje
zawodowo.
Wróćmy do Polski oraz polskiego szkolnictwa.
W naszym kraju ponad połowa niewidomych uczniów uczęszcza do szkół
publicznych, a pozostałe dzieci i młodzież uczą się w szkołach takich
jak: szkoła w Laskach, Krakowie czy Chorzowie, które posiadają
internaty. Przebywając w nich w trakcie roku szkolnego uczniowie ci
zdobywają nie tylko wiedzę, ale również uczą się wszystkiego, co będzie
im potrzebne w samodzielnym życiu.
Okazuje się, że jednak i w systemie nauczania pomiędzy tymi dwoma
krajami istnieją różnice.
W Wielkiej Brytanii nie ma już szkół specjalnie przystosowanych dla
dzieci niewidomych lub niedowidzących. Uczęszczają one do szkół
państwowych z innymi dziećmi bądź do szkół specjalnych, ale niestety
razem z uczniami niepełnosprawnymi bez podziału na rodzaj
niepełnosprawności. Gdy zdecydują się na kształcenie w zwykłej szkole,
wtedy mają pomoc typu "talking books", czyli mówiące książki.
Szkoły są też wyposażone w windy, żeby dzieci z niepełnosprawnością nie
musiały być narażone na wypadek na zatłoczonych schodach.
Dziecko niewidome otrzymuje "teacher assistant", czyli osobistego
nauczyciela asystenta, który mu we wszystkim pomaga.
Szkoły są wyposażone w książki i pomoce naukowe w brajlu i mają
potrzebne programy komputerowe.
Kładziony jest nacisk na to, aby dzieci uczęszczały do zwykłej szkoły,
nie do specjalnej.
Kiedy dziecko niewidome lub niedowidzące rozpoczyna naukę, jest
sporządzany tzw. "risk assessment", czyli specjalny plan, który omawia
potencjalne zagrożenia, opisuje, co należy robić, czego nie robić i
przedstawia wszelkie rodzaje wsparcia jakie szkoła oferuje.
Co kraj to obyczaj, lecz najważniejsze jest to, że niewidomi nie są
pozostawieni sami sobie i trzeba tylko mieć nadzieję, że pomoc dotrze do
każdego potrzebującego.
&&
Z notatnika podróżnika
Alicja Nyziak
Lubię czytać teksty, w których autorzy dzielą się swoimi
doświadczeniami. Dlatego z uwagą przeczytałam "Niewidomego podróże - te
małe i te duże", autorstwa Iwony Czarniak. Przetrenowana przez rodzimą
rzeczywistość wiem, że do podróży należy się skrupulatnie przygotować.
Wiem także, że czasami przewoźnik wywija takie figle, że głowa boli.
Przykład to zmiana trasy przez kierowcę autobusu dalekobieżnego, który
chciał szybciej dojechać do celu. Faktycznie na remontowanych kolejowych
trasach pojawia się transport zastępczy. Jednak żeby nie był on
niespodzianką, poza sprawdzeniem rozkładu w Internecie warto
skontaktować się telefonicznie z informacją danego przewoźnika. Nabrałam
tego zwyczaju po niemiłych doświadczeniach w stylu brak kursu czy zmiana
przystanku ze względu na roboty drogowe. To niespodzianki fundowane
podróżnym przez niektóre spółki PKS.
Koleje równie dzielnie poczynają sobie w tym rankingu - zaskocz pasażera
- ale jednak pozostają w tyle. Choć brak aktualnych rozkładów jazdy,
zwłaszcza krótko po ich zmianach, to prawie już norma. Dlatego dzwonię
do sekretariatu dyspozytora kierownika ruchu czy do informacji w celu
potwierdzenia interesującego mnie kursu.
Jeśli chodzi o zmianę peronu, na który podstawiany jest pociąg, to w
podobnej sytuacji jak niewidomy z przewodnikiem są wszyscy pasażerowie.
Tutaj trudno znaleźć środek zaradczy. Pozostaje gnać jak inni na
właściwy peron.
Pani Iwona poruszyła także istotną kwestię dotyczącą danych o
niepełnosprawności zawartych w kodzie QR. Czy kontroler miał rację,
mówiąc, że kolej nie honoruje legitymacji, na których dane nie są
umieszczone? Przecież nowa Legitymacja Osoby Niepełnosprawnej (LON)
zawiera te dane. Jedyna różnica polega na tym, że obecnie, zgodnie z
wyborem jej właściciela, dane te są ukryte w kodzie QR lub są jawne.
Jeśli faktycznie konduktor ma prawo nie uznać nowej legitymacji, to jaki
miało sens jej wprowadzenie?
Powstaje niepotrzebny bałagan i nieporozumienia. A może to przewoźnik
powinien wyposażyć uprawnionych pracowników w odpowiednie narzędzia
kontroli? Zetknęłam się w tej materii z dwoma diametralnie różnymi
postawami kontrolujących. Jeden z kontrolerów negował legitymację, w
której stopień i rodzaj niepełnosprawności były ukryte w kodzie QR.
Domagał się innego dokumentu potwierdzającego prawo do ulgi. Zaczęło się
spokojnie, a skończyło pyskówką i straszeniem karą. Inny sprawdził
bilet, spojrzał na legitymację i stwierdziwszy, że jeszcze nie mają
odpowiednich czytników, poszedł dalej.
Zaskoczyły mnie słowa autorki dotyczące obowiązku przeczytania przez
kasjerkę/kasjera treści kupowanego biletu. Ciekawe czy przepis ten
obowiązuje wszystkich przewoźników? Do tej pory uważałam, że leży to w
gestii kupującego. Z drugiej strony niewidomy podróżujący samodzielnie
nie sprawdzi czy bilet jest właściwie wystawiony. Nie przywiązywałam
specjalnie wagi do tej kwestii. Choć faktycznie zdarzyło mi się, że
kasjerka popełniła błąd. Wystawiła bilety na Regio, a ja, zgodnie z
założeniami, wsiadłam do TLK. O tym fakcie dowiedziałam się od
konduktora, który do końca podróży zastanawiał się, co ma z tym fantem
zrobić?
A co w sytuacji, gdy podróżujemy z przewodnikiem?
Trzeba pamiętać, że ma on określone zadania. Nie budzi zastrzeżeń
kupowanie przez niewidomego biletu dla siebie i przewodnika w pociągu,
gdy brakło im czasu na stanie w długiej kolejce do kasy. Jednak sytuacja
ulega zmianie, gdy w pociągu znajduje się biletomat. Wtedy przewodnik
powinien dokonać zakupu biletów. Natomiast jeśli niewidomy poprosi
konduktora o sprzedaż biletów, to za ten dla przewodnika naliczy on 100
procent ceny.
Tak przedstawia się sytuacja np. w Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej (ŁKA),
kursującej na terenie woj. łódzkiego. Te małe, ale w pełni dostosowane
składy do potrzeb osób z różnymi niepełnosprawnościami, pozwalają szybko
i komfortowo podróżować. Kierownik pociągu przez cały czas jest w
zasięgu głosu, w razie problemów z obsługą biletomatu służy pomocą.
Każda stacja jest zapowiadana odpowiednio wcześniej.
Często jeżdżę ŁKA ze słabowidzącym kolegą, który także korzysta ze
wsparcia białej laski. Kupujemy bilety u kierownika pociągu i jak do tej
pory nie mieliśmy problemów. Jednak nie korzystamy wtedy z pomocy
przewodnika. Zazwyczaj obsługa składu, widząc dwie osoby z białymi
laskami, sama oferuje ewentualną pomoc. Robi to bardzo dyskretnie.
Łódzka Kolej Aglomeracyjna otrzymała nagrodę w 3. edycji konkursu
architektoniczno-urbanistycznego "Lider Dostępności". ŁKA nagrodzono za
spójną i przemyślaną politykę zwiększania dostępności swoich usług dla
osób z niepełnosprawnością i osób o ograniczonej sprawności ruchowej.
Moim zdaniem ŁKA zapracowała rzetelnie na tą nagrodę.
Faktycznie im częściej i więcej osób niewidomych podróżuje, tym więcej
szlaków zostaje przetartych. Każdy kontakt z niewidomym to także nowe
doświadczenie dla obsługi pociągu. Bilans wychodzi na plus dla obu stron.
&&
Listy od Czytelników
Dzień dobry!
Postanowiłam do Państwa napisać po niespodziance i zaskoczeniu, jakie
mnie spotkały w ostatnim numerze "Sześciopunktu".
Kiedy zobaczyłam tytuł listu od Czytelnika "Józefinki", to od razu sobie
pomyślałam o "Józefinkach" w sąsiadującym z Poznaniem Swarzędzu. Nie
pomyliłam się. Wielkim i miłym zaskoczeniem był dla mnie podpis pod tym
listem - Mirosława.
Od razu przypomniały mi się stare, dobre czasy...
Pierwsze takie przypomnienie miałam kilka miesięcy temu, kiedy w Radiu
Poznań usłyszałam audycję o warsztatach terapii zajęciowej w Swarzędzu.
Wtedy również przypomniał mi się rok 1995 i turnus rehabilitacyjny w
Bydgoszczy, na którym uczono wykonywania czynności dnia codziennego.
Byłam na nim z dziewczynami ze Swarzędza, które uczestniczą w zajęciach
warsztatów - Agatą i Mirką. Odszukałam wtedy numer telefonu do Agaty, bo
kiedyś miałyśmy lepszy kontakt i po kilkunastu latach się do niej odezwałam.
Dzisiaj znowu do Agaty zadzwoniłam, żeby zapytać czy to na pewno nasza
Mirka pisała o "Józefinkach". Prosiłam, żeby ją pozdrowiła i powiedziała
Mirce, że ludzie czytają i znają. Stwierdziłam jednak, że sama do
Państwa napiszę.
Nie wiem czy Mirka mnie pamięta, bo minęły 23 lata od naszego jedynego
wspólnego wyjazdu, a właściwie miną dopiero w sierpniu, a nie miałyśmy
potem innego kontaktu. Z Agatą spotykałyśmy się częściej po turnusie,
ale z Mirką w ogóle. Miło jest jednak zobaczyć taki wpis w ogólnopolskim
piśmie. Mam dobrą pamięć do imion, nazwisk, osób i dat. Nie każdy by
pewnie skojarzył podpis pod artykułem z osobą, ale ja oczywiście tak i
było mi naprawdę bardzo miło!
Pamiętam ten turnus jakby to było wczoraj. Takie miłe chwile zawsze się
chętnie wspomina i pamięta.
Pozdrawiam bardzo gorąco i serdecznie Mirkę i Agatę ze Swarzędza!
Dziękuję też przy okazji Państwu za super czasopismo wydawane również
pismem punktowym.
Ania z Poznania
&&
Ogłoszenia
&&
Apel o pomoc!
Zwracamy się z prośbą o pomoc finansową dla małej Nadii. Dziewczynka
jest zakwalifikowana do poważnej operacji.
„Nadia musi jak najszybciej przejść serię skomplikowanych,
wielopoziomowych operacji, którym można poddać się tylko raz w życiu,
dlatego tak ważne jest by wykonać je w 100% prawidłowo, przez chirurgów
mających największą wiedzę i ogromne doświadczenie w tak trudnych
przypadkach medycznych. Dlatego prosimy o pomoc dla Nadusi - to jej
jedyna szansa na zdrowie. Jeśli przepadnie, ból i cierpienie już nigdy
nie odejdą…
Nadia ma szansę na operację, która odmieni jej los i uratuje nóżki!
Dzisiaj los Nadii, jej przyszłość i zdrowie są w Waszych rękach.
Potrzeba wielu dobrych serc, by operacja doszła do skutku…”
Wszelkie informacje są dostępne na stronie:
https://www.siepomaga.pl/nadiaszostak
&&
Pomoce szkolne dla uczniów
Szanowni Państwo,
Od wielu lat zaopatrujemy niewidomych i słabowidzących uczniów w pomoce
szkolne ułatwiające edukację. Pomoce te również mogą być przydatne dla
uczniów z innymi dysfunkcjami np. z obniżoną normą intelektualną,
słabszą motoryką ruchową, itp. Są to między innymi:
* zeszyty w pogrubioną kratkę, 1-linię i 3-linie,
* pomoce geometryczne,
* folie i liniały powiększające,
* lupy optyczne i elektroniczne,
* powiększalniki itp.
W celu zapoznania się ze wszystkimi pomocami szkolnymi dla uczniów
niepełnosprawnych odsyłamy Państwa na naszą stronę internetową:
www.phuimpuls.pl .
W przypadku dodatkowych pytań prosimy o kontakt:
* e-mailowy na adres: impuls@phuimpuls.pl
* telefoniczny pod numerami: 81 533 25 10 lub 693 289 020
* lub bezpośredni w siedzibie firmy P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa przy
ul. Powstania Styczniowego 95D/2 w Lublinie.
Będziemy wdzięczni za zainteresowanie rodziców i opiekunów uczniów
niepełnosprawnych naszą ofertą pomocy szkolnych.
Z wyrazami szacunku
Ryszard Dziewa
Hide Download Bar
Ctrl + Shift + Z = Show/Hide Download Bar
Pobrania
Download Manager (S3)
Wyczyść
Lewy klik: Usuń wszystkie zakończone pobierania
Prawy klik: Cofnij ostatnio wyczyszczone
100%
Historia pobrań
Download list is empty