Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449-6154

Nr 12/33/2018
grudzień

Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95e/1
20-706 Lublin
Tel.: 697-121-728

Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach Sześciopunktu są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Spis treści

Od redakcji

Zawsze wtedy jest Boże Narodzenie - Matka Teresa z Kalkuty

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

iPhone nie taki straszny jak się wydaje - Patrycja Bogdała

Co w prawie piszczy

Portal SOW - PFRON

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Wegetarianizm: moda czy konieczność? - Edyta Grabowska-Gwardiak

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Porady niewidomej gospodyni - ciąg dalszy - Alicja Cyrcan

Kuchnia po naszemu - D.S.

Z polszczyzną za pan brat

Gdzie sens, gdzie logika? - Tomasz Matczak

Rehabilitacja kulturalnie

Boże Narodzenie pod lupą kosmopolity - Bożena Lampart

Cudowna noc - Dorota Mindewicz

Dziś są moje urodziny - Edyta Miszczuk

Z poradnika psychologa

Świąteczne kłopoty - Małgorzata Gruszka

Galeria literacka z Homerem w tle

Gdzie jest Mikołaj?! Bajka dla dorosłych - Edyta Grabowska-Gwardiak

Nasze sprawy

Niewidomy na zakupach - Adam Kowalski

W poszukiwaniu bratniej duszy - Iwona Czarniak

Listy od Czytelników

Ogłoszenia

&&

Życzenia

W ten wyjątkowy czas świąt Bożego Narodzenia życzymy Państwu wszelkiej pomyślności, serdecznych rozmów z bliskimi przy wigilijnym stole w radosnej, rodzinnej atmosferze.

Niech miłość płynąca ze Stajenki Betlejemskiej ogrzewa wszystkie serca przez cały nadchodzący rok.

Zarząd Fundacji i Zespół Redakcyjny

<<<powrót do spisu treści

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Cały numer grudniowy przepełniony jest świąteczną, ciepłą atmosferą.

W dziale Gospodarstwo domowe po niewidomemu można znaleźć porady ułatwiające porządki przedświąteczne, a także przepisy na słodkości.

Wszystkich zainteresowanych zwyczajami świątecznymi odsyłamy do artykułu Boże Narodzenie pod lupą kosmopolity i Cudowna noc.

W Galerii literackiej tym razem publikujemy bajkę o całkiem nietypowym Mikołaju przynoszącym prezenty.

Okres przedświąteczny to oczywiście czas większych zakupów. Warto więc zajrzeć do artykułu "Zakupy po niewidomemu”, aby uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek.

Jak dokonać wyboru najbardziej oczekiwanego przez bliskich prezentu, podpowie psycholog, a także autorka opowiadania pt. Dziś są moje urodziny.

Dziękujemy autorom listów przysyłanych do redakcji. Są wśród nich dotyczące spraw bardzo osobistych, więc nie będą publikowane; świadczą jednak o zaufaniu, jakim Państwo darzą nasze czasopismo.

Zespół redakcyjny

<<<powrót do spisu treści

&&

Zawsze wtedy jest Boże Narodzenie

Matka Teresa z Kalkuty

Zawsze, ilekroć uśmiechasz się
do swojego brata i wyciągasz
do niego ręce,
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy milkniesz,
aby wysłuchać,
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy rezygnujesz
z zasad, które jak żelazna
obręcz uciskają ludzi w ich
samotności,
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy dajesz
odrobinę nadziei więźniom,
tym, którzy są przytłoczeni
ciężarem fizycznego, moralnego
i duchowego ubóstwa,
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy rozpoznajesz
w pokorze, jak bardzo znikome
są twoje możliwości i jak wielka
jest twoja słabość,
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, ilekroć pozwolisz,
by Bóg pokochał innych przez ciebie,
Zawsze wtedy, jest Boże Narodzenie.

<<<powrót do spisu treści

&&

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

&&

iPhone nie taki straszny jak się wydaje

Patrycja Bogdała

Użytkowanie ekranu dotykowego przez osoby niewidome? - To jakieś nieporozumienie! Choć tego rodzaju technologia nie jest nowością, to do tej pory wiele osób ma do niej negatywny stosunek.

Ja również do niedawna podzielałam ten pogląd. Zmieniłam jednak zdanie kilka miesięcy temu, gdy kupiłam pierwszego w swoim życiu iPhone’a. Wcześniej przez kilkanaście lat należałam do grona szczęśliwych użytkowników Nokii z Symbianem i - nie ukrywam - było mi z tym dobrze. Długo byłam przekonana, że nic i nikt nie namówi mnie do zmiany stanowiska w tej sprawie.

Stało się jednak inaczej po pewnej wizycie u niewidomego kolegi, posiadacza iPhone’a. Wspomniany kolega nie próbował bynajmniej mnie na siłę przekonywać. Pokazał tylko kilka użytecznych programów. To spowodowało, że moje myślenie na temat tego nowoczesnego smartfona przeszło gruntowną metamorfozę! Chcę więc podzielić się na łamach tego artykułu wrażeniami dotyczącymi użytkowania iPhone’a. Może zachęcę nieprzekonanych?

Trudne nowego początki

U kolegi mój kontakt z iPhone’m nie był bynajmniej pierwszy. Już kilka lat wcześniej oglądałam takie sprzęty u różnych znajomych. Mimo wykonywania według instrukcji podanych gestów urządzenie, o zgrozo!, kompletnie nie chciało mnie słuchać!. Zdawałam sobie sprawę z tego, że niektóre osoby chwalą sobie dotykowe telefony, ale uznawałam, że mnie to nie dotyczy. Poza tym jeszcze pewnie wiele lat na wtórnym rynku będzie można nabyć sprzęt starego typu - pocieszałam się.

Komunikacja na różne sposoby

Gdy więc nabyłam najtańszego iPhone’a z tych, które jeszcze można dostać w sklepie (jeden z modeli najstarszego typu), nie byłam do końca przekonana, że na stałe będę na nim pracować. Pomyślałam, że jeśli dostatecznie nie opanuję obsługi tego urządzenia, to je po prostu sprzedam. Kilka dni treningu sprawiło jednak, że nie musiałam podejmować takiej decyzji.

Zaniepokojonym koniecznością dotykowej obsługi wyjaśniam, że ćwiczenie gestów zaoferowane w pomocy VoiceOver - programie udźwiękawiającym iPhone’a - prędzej czy później sprawia, iż opanuje się urządzenie w takim stopniu, iż można w pełni korzystać z jego możliwości. Wiem, co mówię, bo jestem przykładem osoby nieszczególnie uzdolnionej manualnie, a mimo to mi się to udało.

W chwili obecnej z iPhone’m można się komunikować na kilka sposobów w zależności od indywidualnych preferencji użytkownika. Dla lubiących konwersację słowną mam dobrą wiadomość - smartfon wyposażony jest w system rozpoznawania mowy. Można własnym głosem napisać SMS-a (wypowiadając też w zdaniu znaki przestankowe), można za pomocą głosu wyszukać jakąś treść w Internecie itd.

Brajlistom natomiast przyda się zapewne znajomość tego alfabetu. Wszelkie treści można wprowadzać też do iPhone’a brajlem, układając po trzy palce po przeciwległych stronach ekranu i pisząc, podobnie jak na maszynie brajlowskiej. Przy odpowiedniej wprawie można tym sposobem pisać tak szybko jak osoba widząca.

Trzecią metodą pisania jest oczywiście dotykanie palcem liter ułożonych w formie zwykłej komputerowej klawiatury QWERTY. W tym trybie można ustawić wprowadzanie znaków na dwa sposoby: - odrywając palec od pożądanej litery lub dwukrotnie pukając w nią jednym palcem.

Nawigowanie po opcjach jest też dwojakie. Można chodzić po obiektach za pomocą tzw. gestów (konkretnych ruchów palcami - jednym z podstawowych gestów jest przykładowo przesunięcie jednego palca po ekranie w prawo, wówczas przechodzimy do następnej opcji, a przesunięcie palca w lewo powoduje, że przechodzimy do poprzedniej opcji).

Można również odnajdywać poszczególne elementy, dotykając różnych punktów na ekranie. Z czasem zapamiętuje się, w której części ekranu dane opcje lub programy się znajdują.

Niewyczerpane możliwości!

Wrócę jednak do sedna, co naprawdę przekonało mnie do iPhone’a. Programy, które zainstalowano w tym urządzeniu, naprawdę otwierają okno na świat!. Nie jest to pusty slogan. Dzięki odpowiednim aplikacjom mam na bieżąco dostęp do stanu konta bankowego, co jest dla mnie niezwykle ważne. Płacąc kartą w sklepie, mniej więcej po dwóch minutach kwota należności wyświetla mi się na ekranie telefonu. Naturalnie aplikację bankową w smartfonie zabezpieczyć można skanem odcisku palca, co skutecznie chroni przed dostępem do niej osób postronnych.

iPhone’m skanuję też dokumenty i odczytuję je przy pomocy programu, który - najprościej mówiąc - jest odpowiednikiem komputerowego FineReader’a. Rozpoznaję też kody kreskowe na opakowaniach, dzięki czemu wiem np. jaką sałatkę w słoiku posiadam, jaki szampon trzymam w tej chwili w ręce itd.

Specjalna, stworzona pod kontem osób niewidomych, nawigacja zapewnia mi pomoc w docieraniu do wyznaczonego przeze mnie skrzyżowania czy sklepu, jak również informuje mnie w tramwaju lub autobusie o zbliżającym się przystanku niezależnie od tego, czy komunikaty głosowe są włączone w danym środku transportu, czy też kierowcy zachciało się je wyłączyć.

Istnieje też dedykowana na iPhone’a aplikacja społecznościowa, dzięki której niewidomy użytkownik łączy się z widzącym wolontariuszem za pośrednictwem konferencji video i może poprosić go o wskazaną pomoc - np. odczytanie numeru seryjnego na lodówce, odczytanie przepisu na opakowaniu, w którym znajduje się jakiś produkt itp.

Możliwości tak naprawdę jest nieskończenie wiele. Przy pomocy iPhone’a czytam w pociągu gazetę, sprawdzam maile, odczytuję dzięki specjalnej aplikacji nominały banknotów. Dzisiaj już na pewno nie wróciłabym do mojej starej, poczciwej Nokii, choć przez siedem lat wiernie mi służyła.

Zaczynającym swoją przygodę z iPhone’m nie gwarantuję, że już od pierwszego dnia jego użytkowania będzie to szło sprawnie. Ten sprzęt na wstępie wymaga treningu, ale jako wcześniejsza zagorzała przeciwniczka takich rozwiązań uważam, że naprawdę warto poświęcić na to czas! Wahającym się, czy wybrać iPhone’a, czy inny smartfon z systemem Android podpowiem tylko tyle: - Jak wszędzie są plusy i minusy. Android ma strukturę otwartą, przez co większość programów nie współpracuje dobrze z czytnikiem ekranu. W iPhone natomiast mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Większość aplikacji jest dostosowana do potrzeb niewidomych użytkowników. Wybór jednak należy do każdego z osobna.

<<<powrót do spisu treści

&&

Co w prawie piszczy

&&

Portal SOW

PFRON

Portal Informacyjny Systemu Obsługi Wsparcia finansowanego ze środków PFRON

Sprawdź czy w Twoim powiecie można składać wnioski przez Internet!

System SOW umożliwia osobom niepełnosprawnym i podmiotom działającym na ich rzecz aplikowanie o środki PFRON będące w gestii jednostek samorządowych za pomocą Internetu. Dzięki nowoczesnej platformie informatycznej mogą Państwo uzyskać informację na temat wsparcia dostępnego z PFRON, a następnie wypełnić, podpisać i złożyć wniosek, dokonać ewentualnych wyjaśnień i uzupełnień, podpisać umowę oraz rozliczyć dofinansowanie.

Stawiamy na niezależność

Nie muszą już Państwo angażować rodziny i znajomych, żeby zawieźli Pana/ią do urzędu. Nie muszą Państwo stać w długiej kolejce. Teraz mogą Państwo złożyć wniosek przez Internet! Wszystko to za pomocą SOW https://sow.pfron.org.pl.

Skorzystaj z udogodnień

Obecnie dokładamy starań, aby wyposażyć pracowników ośrodków pomocy społecznej w tablety. Dzięki nim będą mogli nie tylko poinformować Państwa o dostępnych dofinansowaniach, ale także złożyć w Państwa imieniu stosowny wniosek. Do Państwa dyspozycji jest również portal SOW, https://portal-sow.pfron.org.pl, na którym znajdują się m.in. informacje o szkoleniach internetowych dla tych z Państwa, którzy lubią wiedzieć więcej.

Masz pytania - daj nam znać!

Na każdym etapie wypełniania wniosku o dofinansowanie pomocą służą pracownicy infolinii SOW, którzy pod numerami telefonów: 800 889 777 (połączenie bezpłatne) lub 22 702 00 00 (połączenie płatne zgodnie z cennikiem operatora) w godzinach 9-17 udzielają wszelkich potrzebnych informacji.

System SOW jest przeznaczony dla każdej osoby niepełnosprawnej w naszym kraju.

SOW jest narzędziem dla osób z niepełnosprawnościami i wszystkich, którzy działają na ich rzecz. Jego celem jest usprawnienie procesu składania wniosków o dofinansowanie ze środków PFRON, a tym samym poprawa jakości Państwa życia i przeciwdziałanie wykluczeniu osób niepełnosprawnych. Dokładamy starań, aby wszystkie samorządy przyłączyły się do systemu. Jeżeli jednostka na Państwa terenie nie przystąpiła jeszcze do systemu SOW, to trzeba zapytać - dlaczego?

Jesteśmy do Państwa dyspozycji pod adresem: sow@pfron.org.pl.

Źródło: https://sow.pfron.org.pl

<<<powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

&&

Wegetarianizm: moda czy konieczność?

Edyta Grabowska-Gwardiak

Wakacyjny wypoczynek skłonił mnie do pewnych refleksji na temat wegetarianizmu. Od wielu lat jestem jego zwolenniczką, sama należę do fleksitarian, czyli osób spożywających mięso sporadycznie. Ten sposób odżywiania wybrałam ze względów zdrowotnych i humanitarnych. Nie chcę krzywdzić zwierząt, nie podoba mi się chów przemysłowy i wiem, że nadmiar gazów cieplarnianych, który jest groźny dla atmosfery, pochodzi między innymi z takich właśnie hodowli. Nie potępiam tych, którzy bez szynki nie wyobrażają sobie śniadania, bez kotleta lub gulaszu obiadu, a bez parówki kolacji. Każdy ma prawo do takiego sposobu żywienia jaki lubi i jaki mu odpowiada.

Moje poglądy w tym temacie jednak na ogół różnią się od sposobu myślenia innych, co zauważyłam podczas wspomnianych wakacji, a konkretnie w czasie turnusu rehabilitacyjnego w pewnym niedużym uzdrowisku. Skoro uzdrowisko - to śmiało poprosiłam o dietę wegetariańską. O dziwo, nie usłyszałam protestu ze strony personelu ośrodka. Moja prośba nie wzbudziła też większego zdumienia. Jak się okazało, nie byłam jedyna, bo było nas troje tzw. bezmięsnych. Niestety, wegetariańskie menu nie zyskało aprobaty u współkuracjuszy… Oni jakoś nie podzielali naszych poglądów i wyborów kulinarnych. Nasłuchaliśmy się sporo o tym, że mięso daje siłę i trzeba je jeść, że białko zwierzęce jest ważne i nie da się go niczym zastąpić, a dieta, jaką preferujemy, naraża nas na anemię i poważne dolegliwości. Rzecz oczywista, wyniki badań na pewno nam się pogorszą, a problemy zdrowotne nasilą!

Zastanawiam się więc, po co WHO, czyli Światowa Organizacja Zdrowia napracowała się nad stworzeniem najnowszej piramidy żywienia, w której mięso i jego przetwory mają być ograniczone do pół kilograma na tydzień, skoro Polacy wiedzą lepiej, że mięso równa się zdrowie? Po co naukowcy udowadniają licznymi badaniami i eksperymentami, że nadmiar mięsa, a szczególnie wędlin, jest dla zdrowia niekorzystny, skoro najlepsza na świecie jest polska szynka, schabowy i żeberka?

Oczywiście nie śmiem kwestionować walorów smakowych tych produktów, ale mnie równie dobrze smakuje leczo, sałatka warzywna lub pasta z białego sera, placki z cukinii i flaczki z… boczniaka. Ja nie namawiam nikogo do tego, by porzucił ukochane mielone lub boczek, dlaczego zatem ktoś zagląda mi do talerza i czuje się uprawniony do krytyki?

Myślę, że takie zachowanie może wynikać z lęku przed czymś nowym, nieznanym, innym. Taki brak akceptacji dla wegan, wegetarian lub fleksitarian powinno się jednak jakoś łagodnie zwalczać. Wobec narastających kłopotów z wyżywieniem, a także problemów z nadmiernym eksploatowaniem środowiska podczas przemysłowej hodowli zwierząt, ludzkość będzie musiała wkrótce pomyśleć o jakiejś zmianie dotychczasowych nawyków żywieniowych.

Kończąc, pozwolę sobie sama odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule. Moim zdaniem wegetarianizm i wszelkie jego odmiany to nie tylko moda, ale raczej konieczność wynikająca z troski o zdrowie własne i los przyszłych pokoleń…

<<<powrót do spisu treści

&&

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

&&

Porady niewidomej gospodyni - ciąg dalszy

Alicja Cyrcan

Domowe środki czystości

W swoim domu, oprócz chemicznych środków czyszczących, do sprzątania wykorzystuję znane od lat, proste domowe metody.

Do mycia lustra lub okna stosuję roztwór składający się z 2 łyżeczek octu oraz 1/2 litra ciepłej wody. Roztwór mieszam w butelce ze spryskiwaczem, następnie spryskuję nim lustro lub szybę okienną i wycieram do sucha ręcznikiem papierowym.

Uporczywy kamień z czajnika usuwam przy pomocy kwasku cytrynowego w ilości 2-3 łyżeczek, który wsypuję do czajnika, zalewam wodą i gotuję kilka minut. Dla pewności powtarzam zabieg drugi raz. Następnie dokładnie opłukuję czajnik, zagotowuję w nim wodę, którą oczywiście wylewam. Po takim czyszczeniu kamień nie ma szans.

Glazurę oraz terakotę przecieram gąbką nasączoną roztworem przygotowanym z 1/2 litra ciepłej wody i 2 łyżeczek octu. Jeśli płytki są bardziej brudne, do czyszczącego roztworu dodaję jeszcze 1 lub 2 łyżki sody oczyszczonej.

Do udrożnienia odpływu zlewu lub wanny przygotowuję: 1/4 szklanki sody oczyszczonej, 1/2 szklanki octu oraz 2 litry gorącej wody. Do odpływu wsypuję sodę, którą zalewam octem. Po 15-20 minutach do odpływu wlewam gorącą wodę.

Chcąc odkamienić i wyczyścić wnętrze pralki, przygotowuję 3 litry octu spożywczego oraz 2 opakowania kwasku cytrynowego. Do opróżnionego bębna wlewam ocet oraz wsypuję kwasek; następnie włączam pralkę na pełne pranie w najwyższej temperaturze.

Jeśli kupujemy chemiczne środki czystości, wówczas unikajmy kolorowych cieczy, wybierajmy te bezbarwne. Zielone, niebieskie czy czerwone mogą pozostawiać widoczne smugi, czasem plamy, których osoba niewidoma nie jest w stanie zobaczyć. Podczas zakupów poprośmy ekspedientkę lub naszego przewodnika o pomoc w wyborze chemicznych środków czystości.

Sposoby na prasowanie bez użycia żelazka

Prasowanie jest czynnością domową, która wielu osobom sprawia dużo trudności. Poniżej podam kilka sposobów na usuwanie zagnieceń bez żelazka.

Do wygładzenia ubrań można wykorzystać parę wodną, która tworzy się podczas gorącej kąpieli. Wystarczy, że zamkniemy drzwi łazienki, rozwiesimy ubrania na wieszakach zaczepionych na suszarce sufitowej i weźmiemy dłuższą gorącą kąpiel. Gorąca para wodna idealnie nadaje się do wygładzania pogniecionych ubrań.

Suszarka do włosów również sprawdzi się w tym temacie. Wystarczy skierować strumień ciepłego powietrza z suszarki na zawieszone na wieszaku ubranie. Proces ten powinien trwać od kilku do kilkunastu minut. Wykorzystując tę metodę, pamiętajmy o zachowaniu odpowiedniej odległości suszarki od ubrania, żeby nie spalić tkaniny. Suszarkę najlepiej trzymać w odległości ok. 5 cm od ubrania.

Skutecznym sposobem na walkę z zagnieceniami jest tzw. metoda ręcznikowa. Polega ona na rozłożeniu tkaniny na płaskiej powierzchni i przykładaniu wilgotnego (zwilżonego wodą i wykręconego) ręcznika do pogniecionych miejsc, lekko je uciskając. Korzystając z tej metody, pamiętajmy o dokładnym wysuszeniu tkaniny, zanim schowamy ją do szafy.

Ciekawostką dla mnie była informacja, że w sklepach ze sprzętem AGD można nabyć parownicę do ubrań. Taka parownica jest praktycznym, łatwym w obsłudze urządzeniem doskonałym dla tych osób, które omijają z daleka żelazko i deskę do prasowania. Jest przeznaczona do ubrań trudnych do wyprasowania, jak np. koszule, płaszcze, sukienki, swetry, marynarki. Takiej parownicy możemy użyć do ubrań wiszących na wieszaku lub rozłożonych po prostu na łóżku. Chętnie zamieniłabym tradycyjne żelazko na taką parownicę.

Chcąc ograniczyć prasowanie, kupujmy ubrania wykonane z materiałów, które nie gniotą się. Zaliczamy do nich: poliester, wełnę, poliamid, żorżetę (szyfon). Unikajmy natomiast: lnu, wiskozy, bawełny.

Warto również wiedzieć, że na wzorzystych tkaninach zagniecenia są mniej widoczne.

Ach, te skarpetki!

Czy zdarzyło się Wam wyjść z domu i założyć dwie różne skarpetki? Mi owszem i to nie raz. Osobom niewidomym pytanie to wydaje się być retorycznym. Próbując uniknąć takich sytuacji, kupuję kilka par skarpetek w tym samym kolorze i przechowuję je oddzielnie, posegregowane kolorami, w pojemnikach lub w woreczkach. Najczęściej są to skarpety czarne, brązowe i białe. Dodatkowo pojemniki takie można oznaczyć własnym systemem lub opisać brajlem. Podczas prania każdą parę skarpetek najlepiej jest związać, połączyć spinaczem do bielizny lub włożyć do skarpetnika. Wówczas zabezpieczymy się przed ewentualnym pomieszaniem się par.

W szafie

Ubrania w szafie nie powinny być zawieszone zbyt ciasno, ponieważ tracą wtedy świeżość. Koszule i bluzki najlepiej jest pozapinać; wówczas uchronimy je przed zagnieceniami. Dobrze jest na ubrania założyć specjalne pokrowce, które ochronią je przed ewentualnym kurzem. Przed włożeniem do szafy czarnych ubrań najlepiej oczyścić je specjalną rolką, która dobrze zbiera pyłki i drobne niteczki. Jeśli lubimy wełniane ubrania, pamiętajmy, żeby nie wieszać ich na wieszakach, ponieważ mogą rozciągnąć się i stracić ładny kształt.

Czyszczenie obuwia

Dla osób niewidomych idealną pastą do butów będzie pasta bezbarwna w tubce z gąbeczką. Jeśli musimy mieć czarną lub brązową pastę, koniecznie oznaczmy lub opiszmy tubki. Unikniemy wtedy niemiłych sytuacji polegających na wyczyszczeniu jasnego obuwia ciemną pastą. Wybierajmy pasty dobrej jakości, wykonane na bazie naturalnych wosków. Jeśli nie wiemy, jaka pasta będzie idealna dla naszego obuwia, zapytajmy sprzedawcę o najlepszy produkt.

Przed nałożeniem pasty obuwie należy dokładnie umyć. Możemy to zrobić wilgotną gąbką namoczoną w delikatnym środku myjącym, np. w wodzie z dodatkiem mydła do rąk. Następnie dokładnie osuszamy obuwie. Gdy buty są już suche, nakładamy na nie pastę do butów, na koniec delikatnie polerujemy powierzchnię buta.

O obuwie należy dbać przez cały rok. Zadbane obuwie wzbudza szacunek i zaufanie osób trzecich.

<<<powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

D.S.

&&

Chlebek bananowy

Składniki:

Dodatkowo:

Wykonanie

Jajko miksujemy z cukrem i cukrem waniliowym. Banany dokładnie myjemy, obieramy ze skórek, rozgniatamy widelcem na dużym płaskim talerzu i łączymy z jajkiem, dodajemy masło. Miksujemy na najwolniejszych obrotach. Mieszamy mąkę, sól i sodę, wsypujemy do pojemnika miksera i mieszamy, żeby się wszystko połączyło równomiernie. Foremkę wykładamy papierem do pieczenia, lekko smarujemy olejem i wykładamy ciasto. Pieczemy w nagrzanym piekarniku przez godzinę w temperaturze 170 stopni C. Sprawdzamy patyczkiem - jeżeli jest suchy, chlebek jest upieczony.

Po wystygnięciu pięknie pachnie bananami i smakuje wyśmienicie. Można go wzbogacić rodzynkami i pokruszonymi orzechami włoskimi.

<<<powrót do spisu treści

&&

Jabłecznik domowy

Składniki kruchego ciasta:

Składniki masy jabłecznej:

Dodatkowo:

Wykonanie

Jabłka obieramy ze skórki, ścieramy na tarce o dużych oczkach. Na głębszej patelni roztapiamy łyżkę masła i przesmażamy jabłka z cukrem przez ok. 10 minut, dodajemy kaszę mannę i cynamon, dokładnie mieszamy i odstawiamy do wystygnięcia.

Z pozostałych składników szybko zagniatamy ciasto, formujemy w wałek. Dzielimy go na 3 części. Każdą wkładamy do torebki foliowej i na 45 minut umieszczamy w zamrażalniku. Blachę smarujemy tłuszczem i posypujemy lekko tartą bułką. Dwie części ciasta ścieramy na tarce o grubych oczkach bezpośrednio na blachę. Sprawdzamy ręką równomierne rozprowadzenie ciasta. Nakładamy warstwę jabłek i ścieramy trzecią część ciasta na jabłka. Pieczemy godzinę w nagrzanym piekarniku do temperatury 180 stopni C.

Sposób ścierania wychłodzonego ciasta na blachę jest łatwy i wygodny, ponieważ nie musimy rozwałkowywać i przenosić ciasta z deski na blachę.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z polszczyzną za pan brat

&&

Gdzie sens, gdzie logika?

Tomasz Matczak

Jakoś tak mam, że staram się przykładać dość dużą wagę do poprawności językowej. Lubię tropić zawiłości gramatyczne polszczyzny, dociekać skąd się wzięły i co oznaczają powiedzenia czy przysłowia, zwracać uwagę na błędy i generalnie bawić się słowami. Czy mi to wychodzi? Pewnie nie do końca. Nie napisałem jednak, że jestem mistrzem polszczyzny, lecz zaznaczyłem, że po prostu się staram. Czasami z niedowierzaniem obserwuję, jak w wyniku powszechności używania danego słowa w nieprawidłowy sposób, błąd wkrada się i staje się może nie normą, ale normalnością. Właśnie w taki sposób funkcja przedmiotu stała się obecnie jego funkcjonalnością. Na stronach internetowych, w opisach uaktualnień aplikacji możemy przeczytać, że dodano w nowej wersji taką to a taką funkcjonalność, a tymczasem dodano funkcję, która poprawiła lub rozszerzyła funkcjonalność. Niestety, błąd stał się tak powszechny, że w zasadzie nikt już nie zwraca nań uwagi. Podobno język musi ewoluować i czasem normy uginają się pod presją nagminnego ich łamania. Mieszanie funkcjonalności z funkcją wciąż mnie razi, ale pewnie będę musiał do tego przywyknąć. Za to nigdy nie przestanie mnie zadziwiać coś, co na własny użytek określiłem nowomową wegetariańsko-wegańską. Moda na niejedzenie mięsa, a w bardziej radykalnej odmianie także i nabiału, zyskuje coraz więcej zwolenników. Mięsożercy i ich oponenci toczą dyskusje na temat wyższości diety jednych nad dietą drugich. Ja nie zamierzam nikogo przekonywać do tej czy tamtej opcji. Zatrzymam się tylko nad, przedziwnymi moim zdaniem, nazwami wegetariańskich i wegańskich potraw.

Nie ukrywam, iż na kotlecie poległem. Sądziłem bowiem, że taka potrawa jak kotlet sojowy nie ma prawa istnieć. Przynajmniej językowo. Kotlet nieodłącznie kojarzył mi się z mięsem. Myliłem się jednak, gdyż znalazłem w Słowniku Języka Polskiego taką oto definicję:

Kotlet - bite, zmielone lub siekane mięso, czasami także jajka, ziemniaki, soja itp., odpowiednio uformowane, smażone na tłuszczu.

Cóż, zatem wegetarianie i weganie mogą mieć swoje kotlety i to także pod kątem poprawności językowej! Ostatnio jednak, podczas przeglądania portalu YouTube, natknąłem się na reklamę kuchni jednego z popularnych dyskontów. Nie będę robił mu reklamy. Kto chce, to pewnie i tak się domyśli. W reklamie jakaś miła pani podawała przepis na, o zgrozo, smalec wegański! Ukryty we mnie mięsożerca zazgrzytał z oburzenia zębami! Jak to smalec wegański? Co to w ogóle za ekwilibrystyka słowotwórcza?

Cios zadany memu purytańskiemu podejściu do polszczyzny był bardzo mocny! Nie podejrzewałem jednak, że to nie ostatnia językowa niespodzianka tego dnia. W dalszej części podawanego w reklamie przepisu prezentująca go kobieta dźgnęła moje mięsożerne ego kolejnym frazeologicznym sztyletem! Do wegańskiego smalcu zaczęła bowiem przygotowywać skwarki z pietruszki! Gdybym nie był niewidomy, to pociemniałoby mi przed oczami! Jak można w tak perfidny sposób zawłaszczać sobie słowa?!

Pognałem do komputera i natychmiast wygrzebałem dwie definicje z zamieszczonego w Internecie Słownika Języka Polskiego. Oto one:

Smalec - półstały tłuszcz jadalny pochodzenia zwierzęcego;

Skwarka - wysmażony kawałeczek słoniny, boczku, mięsa lub potocznie wypełniona płynem krosta na wardze.

Panie i panowie weganie i wegetarianie, ja sobie wypraszam! Daruję wam kotlet, ba, nawet przyznam, że błądziłem w tej materii, mogę nawet walnąć się w pierś, ale teraz to już naprawdę przekroczyliście granice, nomen omen, dobrego smaku! W obu definicjach jak byk jest mowa wyłącznie o zwierzętach i mięsiwie. Nie ma tu żadnego marginesu, który uprawniałby używanie tych słów w innym niż mięsny kontekście! Boję się, że moje jak byk też może być źle zrozumiane, bo zaraz dowiem się, że byk, ten z rogami, samiec krowy znaczy, to też nie zwierzę!

Czasami w pracy dla żartów z kolegą także wywracaliśmy znaczenia. A to on miał kanapkę z sojowym boczkiem, to znowu ja z szynkowym serem, ale nie uzurpowaliśmy sobie prawa do wprowadzania tych dziwolągów do języka polskiego. Tymczasem najspokojniej w świecie smalec przestaje właśnie być tym, czym był przez całe wieki. Dlaczego mazidło z roślinnych produktów - według receptury przyrządza się je z cebuli, czosnku, soi i innych roślin - zasłużyło na miano półstałego tłuszczu jadalnego pochodzenia zwierzęcego? Dlaczego przysmażane kawałeczki słoninki, boczku czy mięsa, których to smakowity zapach unosi się podczas owej obróbki termicznej, mają być tym samym, co przygotowana w podobny sposób drobno pokrojona pietruszka? Co z tego, że wyglądają podobnie? Żadne zielsko nie zastąpi smaku chrupiącego bekonu!

Świat od dawna stawał na głowie, ale czemu teraz proces ten dotyka polszczyzny?

Na koniec reklamy jeszcze raz zostałem zwalony z nóg. Oto prezenterka posmarowała chleb wegańskim smalcem z pietruszkowymi skwarkami, że też mi palców nie powykręcało nad klawiaturą, gdy to pisałem, a potem z błogą miną zaczęła to zajadać, zagryzając kiszonym ogórkiem! Uśmiechając się smakowicie dodała:

- Smalec i kiszony ogórek, pycha!

No jasne, że pycha, ale prawdziwy smalec, a nie jakiś tam wątpliwej proweniencji falsyfikat! To znaczy może i ta maź jest smaczna - tego nie wiem i nie zamierzam póki co się dowiadywać - lecz zagryzanie jej kiszonym ogórkiem zakrawa na kulinarny zamach stanu! Nie bardzo wiem jak to wyrazić. Może tak: tombak, jak każdy wie, ma złoty kolor, ale nikt jakoś nie wpada na pomysł, aby go ozdabiać prawdziwymi diamentami.

Ciekawe dokąd zaprowadzą nas takie gramatyczno-językowe eksperymenty?

Czy wkrótce na straganach pojawią się jakieś wieprzowe truskawki lub wołowe maliny? A może kiełki bekonowe lub sałata polędwiczna, ewentualnie drobiowy kalafior, staną się hitem sezonu letniego? Oby tylko ta językowa epidemia nie zaczęła zataczać coraz szerszych kręgów. Dotąd sądziłem, iż język powstał po to, aby się łatwiej i szybciej porozumiewać, ale najwyraźniej mijałem się z prawdą. Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce możemy zginąć w gąszczu przedziwnych kolorów typu jasnozielona czerń lub czerwony błękit.

Lepiej o tym nie myśleć, bo może od tego rozboleć głowa...

No, a teraz czas na solone orzeszki krewetkowe ze schabowymi frytkami, a na deser bita śmietana z prawdziwego, swojskiego smalczyku z dodatkiem czekolady wieprzowej!

Pycha!

<<<powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

Boże Narodzenie pod lupą kosmopolity

Bożena Lampart

Okres narodzenia Pana Jezusa zbliża się wielkimi krokami. Wystawy sklepowe zostały już udekorowane motywami świątecznymi przyciągającymi wzrok.

No cóż, ludziom niewidomym nie jest dane ocenić owe wizualne efekty… Nie martwmy się tym zanadto, gdyż podczas świąt Bożego Narodzenia nasze pozostałe zmysły umożliwiają przeżycie wrażeń i emocji z nimi związanych.

Tradycja obchodów tego święta jest bogata w różne obrzędy: uczestniczymy w uroczystościach bożonarodzeniowych w kościele, śpiewamy kolędy, przygotowujemy potrawy przepełnione zapachami korzennymi, stroimy drzewko świąteczne a co ważne, dzielimy się opłatkiem z rodziną i znajomymi, życząc wszystkim szczęścia i radości.

Święta mają prawdziwą magię. Są obchodzone także przez ludzi mniej religijnych i na równi są przez nich szanowane.

Boże Narodzenie jest obchodzone niemal na wszystkich kontynentach, jednak nieco inaczej. Zapraszam więc do poznania świątecznych tradycji celebrowanych na całym świecie.

Na uwagę zasługuje fakt, iż zależnie od położenia geograficznego, Boże Narodzenie może być celebrowane zimą lub latem.

Europejska Skandynawia

To najbardziej na północ wysunięty skrawek Europy. Grudniowy czas kojarzy się tu zawsze z mrocznością. Wynika to z faktu, iż w grudniu są najdłuższe noce. Zanim wprowadzono tu chrześcijaństwo, obchodzone było święto światła (związane z przesileniem zimowym), celebrowane przez pogan.

Wieczór wigilijny jest bogaty w tradycyjne potrawy, ustawione jednak na dzisiaj określanym przez większość ludzi szwedzkim stole, suto zastawionym. Nie brakuje na nim ryby - jak przystało na mieszkańców Skandynawii - wędzonego łososia. Można tutaj znaleźć ciasteczka oraz ciepły, rozgrzewający sok. Zagościły również amerykańskie zwyczaje bożonarodzeniowe. Toteż pośród wspomnianych wyżej potraw nie może zabraknąć szynki i wędlin.

Wszechobecne choinki, ozdobione bezbarwnymi światełkami, podkreślają blask białego puchu. Nie tutaj jednak skandynawskie dzieci szukają swoich prezentów, bowiem owe wypełniają skarpety zawieszone wcześniej przy kominkach.

Półwysep Bałkański

Przenosimy się teraz do Chorwacji.

Nastrój świąteczny udziela się mieszkańcom już 6 grudnia. W tym dniu w domach pojawia się dziadek bożonarodzeniowy w asyście diabełka.

13 grudnia na parapetach dziecinnych pokojów rodzice układają owoce i słodycze. Tradycją jest, aby zostawić trochę łakoci dla osiołka, na którym tej samej nocy przyjedzie święta Łucja. Tego dnia wysiewa się także pszenicę, której zielone kiełki ozdabiają wigilijny stół. Należy też nakarmić pszenicą ptactwo domowe, aby w nadchodzącym roku dobrze się wiodło gospodarzom.

Wieńce adwentowe z woskowymi świecami odliczają czas do rozpoczęcia Bożego Narodzenia. Domy są przystrojone jabłkami i orzechami. Na stole świątecznym musi znaleźć się kołacz przez gospodarza upieczony, który powinien być skosztowany przez każdego domownika. O północy wszyscy udają się na pasterkę.

Ameryka Północna

Celowo pominęłam celebrację Bożego Narodzenia w Stanach Zjednoczonych, gdyż większość ludzi dowiaduje się o niej z mediów, Ponadto kilka z państw wcześniej omawianych wprowadziło ją już do swojej kultury.

Udajemy się zatem do Meksyku, gdzie święta Bożego Narodzenia obchodzone są według tradycji chrześcijańskich. Niemniej jednak w społecznościach lokalnych można jeszcze spotkać obrzędy religii Azteckich Inków.

Tradycje okresu bożonarodzeniowego są w Meksyku bardzo spektakularne. Na głównych ulicach pojawiają się korowody teatralne kończące się wielkimi biesiadami. Natomiast 12 grudnia mieszkańcy udają się do sanktuarium Matki Bożej z Gwadelupy, prosząc o szczęście i zdrowie dla rodzin i znajomych.

Meksykanie ubrani w ludowe stroje zaczynają pochód z wyrzeźbionymi postaciami Matki Boskiej i Świętego Józefa. Owa uroczystość rozpoczyna się 16 grudnia i trwa 9 dni; każdy dzień symbolizuje miesiąc stanu błogosławionego Maryi. Ostatecznie strudzeni wędrowcy znajdują schronienie w specjalnie do tego przygotowanym domu.

W wieczór wigilijny ustrojona bombkami i światełkami choinka, w towarzystwie pięknych kwiatów gwiazdy betlejemskiej czeka na szopkę, którą wstawia się pod drzewko, aby włożyć do niej figurkę Jezusa.

Wieczerza rozpoczyna się tuż przed północą, a w trakcie jej trwania podaje się faszerowanego indyka w pikantnym sosie czekoladowym. W liść kukurydzy lub banana zawinięte jest mięso zmielone z kukurydzą (podobne do naszych gołąbków). Oczywiście niecierpliwe dzieci dostają upragnione prezenty, a cała rodzina i znajomi czekają na godzinę 2:30, aby udać się do kościoła na pasterkę.

Nowy Rok to niezliczone zabawy, ale żaden Meksykanin nie zapomina o zjedzeniu 12 winogron o północy. Przy każdym winogronie myśli o życzeniu, które może spełnić się w nadchodzącym roku. Święto Trzech Króli jest także obchodzone z wielką pobożnością. Przygotowana jest woda i sianko dla osiołków, na których przybędą: Melchior, Baltazar i Kacper. Tradycją jest pisanie listów przez dzieci do Trzech Króli, aby po raz drugi otrzymać prezenty. Tym razem znajdą się one w butach wystawionych poprzedniego wieczoru. Oj, dzieje się, dzieje!

Azja

Na tym kontynencie najwięcej wyznawców katolicyzmu zamieszkuje Filipiny. Wiara chrześcijańska została tu wprowadzona przez kolonialistów hiszpańskich. W tym kraju w miesiącu grudniu rozpoczyna się pora sucha z dużymi upałami. Takie położenie geograficzne zmusza Filipińczyków do przystrojenia ozdobami świątecznymi drzewka bambusowego, a rozłożona na jego liściach wata imituje śnieg.

Tradycyjnie stroi się kwiatami drzwi oraz ulice.

Bożonarodzeniowe celebracje kościelne zaczynają się 16 grudnia. O godzinie 4 rano wierni udają się do kościoła z lampionami. Wreszcie nadchodzi dzień wigilijny. Mieszkańcy tego państwa wieczerzę wigilijną rozpoczynają o północy. Biesiadują przy stole wraz ze znajomymi, aby o godzinie 4 rano udać się na pasterkę.

Życzenia świąteczne składa się tu pierwszego dnia świąt. Powszechny jest zwyczaj przykładania ręki do czoła młodszego członka rodziny i wzajemna wymiana życzeń. Prezenty otrzymują dzieci. Czyżby dla starszych czas obdarowywania się prezentami już minął? A szkoda!

31 grudnia pości się do północy, aby potem do rana świętować nadejście Nowego Roku. Filipińczycy wówczas noszą ubrania w paski i otaczają się okrągłymi owocami. Taka sceneria ma imitować pieniądze, które z pewnością przydadzą się w kolejnym roku i nie tylko. Dzieci w tym dniu skaczą wysoko do góry, aby szybko urosnąć, a przez otwarte okna ma wpłynąć powietrze z noworocznym błogosławieństwem.

Australia

Chociaż bożonarodzeniowe święta odbywają się w tym kraju latem, nie brak atrakcji z nimi związanych. Na drzwiach zawieszane są kolorowe wieńce, a gałęzie choinek wplata się w australijski krzew z małymi różyczkami. Sąsiedzi podziwiają pomysły ozdób świątecznych innych sąsiadów i oczekują tego samego od nich. Na bogato zdobionych motywami bożonarodzeniowymi ulicach słychać kolędy śpiewane przez mieszkańców i wszystko nabiera odpowiedniego nastroju.

Nie ma tutaj zwyczaju kolacji wigilijnej. Tego wieczoru rodzina i sąsiedzi spotykają się na ulicach lub w parkach, aby przy blasku zapalonych świec śpiewać kolędy. Uroczysty obiad ma miejsce w pierwszy dzień świąt, podczas którego spożywa się owoce morza, potrawy z grilla uzupełnione sałatkami. Konsumując na plaży grillowane potrawy, w drugi świąteczny dzień obserwuje się słynne wyścigi jachtów. Co kraj, to obyczaj.

Ameryka Południowa

Charakterystyczne w Peru jest przygotowywanie postaci bożonarodzeniowych w formie figur rzeźbionych z kamienia. Są ustawiane przed domami lub w głównym pokoju, gdzie stoi także choinka. Na kolacji wigilijnej główne miejsce na stole zajmuje pieczony indyk w sosie jabłkowym. Goście przynoszą ciasta i słodycze i w dobrym tonie jest skosztowanie owych smakołyków.

Nikomu do głowy nie przyjdzie pomysł pójścia na pasterkę, bowiem wkrótce po rozdaniu prezentów i spożyciu kolacji zaczyna się huczna zabawa w rytm salsy…

Skoro wszyscy cieszą się do białego rana z narodzin Chrystusa, następnego świątecznego dnia należy odpocząć, co też czynią.

Afryka

Na tym kontynencie letni upał dokucza chrześcijańskim kolędnikom maszerującym ulicami, aby dotrzeć do domostw z życzeniami. Wedle zwyczaju zaczerpniętego z Australii, w dzień poprzedzający Boże Narodzenie ludzie spotykają się na ulicach ozdobionych zapalonymi świecami.

Natomiast domy są ozdobione gałęziami drzew charakterystycznych dla tego regionu (drzewo kakaowca, mango, sosna w RPA). Dzieci szukają prezentów w skarpetach zawieszonych przy kominku.

Mieszkańcy RPA uczestniczą w nabożeństwach świątecznych jedynie w pierwszy dzień świąt. Nikogo nie dziwi tradycyjny stół wystawiony w ogrodzie, uginający się pod ciężarem indyka oraz wołowej pieczeni w towarzystwie żółtego ryżu z rodzynkami. Podniebienia świętujących mieszkańców są usatysfakcjonowane budyniem śliwkowym i ciasteczkami.

W rzeczy samej jeden kontynent a celebracja wigilii Bożego Narodzenia różna. W niektórych regionach, podobnie jak u nas, wieczerza wigilijna i udział w pasterce są przyjemnością.

W związku ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia życzę wszystkim pokoju, zdrowia i szczęścia, radości ze spotkań z rodziną i przyjaciółmi.

<<<powrót do spisu treści

&&

Cudowna noc

Dorota Mindewicz

W całym roku jest tylko jedna taka noc, gdy ludzie, niekiedy bardzo oddaleni od siebie, stają się sobie bliscy. Siadają przy wspólnym stole, dzielą się opłatkiem, spożywają wigilijne potrawy i obdarowują się wzajemnie choćby najskromniejszymi upominkami. W wielu domach śpiewa się kolędy. Jest to noc Bożego Narodzenia. Wtedy:

Promiennym blaskiem gwiazdy lśnią w tę cudów pełną noc.
Anielskie pienia słodko brzmią, zwiastują Bożą moc
.

Oto początek pięknej kolędy norweskiej. Możemy jej posłuchać w wykonaniu Zespołu Signum, wchodząc na link: http://idn.org.pl/towmuz/biblioteka/mp3/0639_wilson_promiennym_blaskiem_gwiazdy_lsnia_koleda_norweska.mp3.

Tak, śpiewamy kolędy, słuchamy i ulegamy ich czarowi. Rzadko jednak zastanawiamy się nad tym, skąd wzięła się nazwa kolęda i w ogóle zwyczaje związane ze świętami Bożego Narodzenia.

Otóż korzenie tej tradycji tkwią jeszcze w starożytności. Mieszkańcy Cesarstwa Rzymskiego w sposób niezwykle uroczysty i radosny świętowali pierwszy dzień nowego roku. Ze śpiewem chodzili od domu do domu, składali sobie nawzajem życzenia i obdarowywali się prezentami. Dzień ten, a także towarzyszące obchodom pieśni, określano łacińskim terminem calendae.

Pierwsi chrześcijanie przejęli ten obyczaj. Lecz dla nich świętem radości i wzajemnej życzliwości stało się Boże Narodzenie, a w miejsce pieśni o charakterze zabawowym przybywały nowe, ku czci Dzieciątka Jezus. Nazwano je później kolędami.

W okresie średniowiecza kolędy powstawały przeważnie anonimowo, w zaciszu klasztorów. Natchnienie dla tworzonych do melodii chorałowych łacińskich tekstów znajdowano w Ewangeliach i apokryfach. W XIII wieku zaczęły się pojawiać kolędy w języku polskim. Początkowo były one tłumaczone z łaciny. Oto fragment tekstu, w którym oba języki przeplatają się i tworzą uroczą całość:

Dzieciątko dostojne z błogosławionej Dziewice Maryjej,
wneteś raczeł wstąpić w Jej żywot Panny
dla odkupienia i pocieszenia ludu wszelkiego.
Omnes sancti angeli są dziś na niebie weseli.
Nos etiam concinamus tu na ziemi
.

(http://idn.org.pl/towmuz/biblioteka/mp3/0036anonim_dzieciatko_dostojne.mp3).

Pośród bożonarodzeniowych pieśni dużą grupę stanowią przepełnione ciepłem, spokojem i czułością kołysanki. Zupełnie przeciwstawne w charakterze są pastorałki. Wywodzą się one z kultury ludowej. Zazwyczaj żywiołowe i skoczne, pełne humoru i werwy, opowiadają o wędrówce pasterzy przybywających do Betlejem i składających hołd Bożemu Dzieciątku. Wyobraźnia podpowiadała ludowym twórcom tematy zaczerpnięte z życia codziennego. Śpiewano więc o Bożej Dziecinie, która płacze z zimna i głodu, i że pasterze docierają do żłóbka, przynosząc mleko, ser, jajka, a nawet kiełbasę, aby święta rodzina miała się czym posilić. A przybywają pośród zimowej aury z kapelą, aby rozweselić małego Jezusa, Maryję i Józefa:

My też pastuszkowie, nie tylko królowie, na wozie,
jedziemy z kapelą, niech nas rozweselą na mrozie.
Graj, mówi Jezus, Bartku, swoje,
stój Dziecię, tylko bas wystroję i smyczek
.

(http://idn.org.pl/towmuz/biblioteka/mp3/0669_anonim_my_tez_pastuszkowie.mp3).

We Włoszech na północ od Rzymu znajduje się maleńka miejscowość zwana Greccio. Na wzgórzu w XIII wieku wybudowano klasztor franciszkanów. Jest rok 1223. I oto św. Franciszek z Asyżu poleca zbudować w Greccio grotę na wzór tej betlejemskiej. Pisze do właściciela wioski:

Chcę dokonać pamiątki Dziecięcia, które narodziło się w Betlejem. Chcę naocznie pokazać Jego braki w niemowlęcych potrzebach, jak został położony w żłobie i jak złożony na sianie w towarzystwie wołu i osła.

Na dzień 24 grudnia grota była gotowa: żłóbek wypełniono sianem, w którym Złożono drewnianą figurkę Dzieciątka. Obok żłóbka w towarzystwie żywych zwierząt uklękło dwoje wieśniaków w roli Maryi i Józefa. Przebrani za pasterzy bracia zakonni adorowali małego Jezusa. Jak głosi legenda, kiedy Franciszek zbliżył się do żłóbka i wziął na ręce Dzieciątko, figurka ożyła i wyciągnęła do niego rączki. Ludzie spostrzegli jak Biedaczyna zalewa się łzami i wszystkich ogarnęło wzruszenie. Obok ustawiono ołtarz i w otoczeniu lasu odbyła się pierwsza pasterka. Obecni byli na niej licznie zebrani mieszkańcy wioski.

Spojrzyj, bracie, coś dziwnego się dzieje, całe niebo wielką łuną goreje.
Słuchaj, bracie, wiatr niesie śpiewanie, miłe uszom lutni granie.
To pasterze Dzieciąteczku grają, aniołowie pięknie mu śpiewają,
popadawszy na kolana, aby uczcić swego Pana w szopie, w Betlejem
.

W późniejszych czasach bożonarodzeniowe pieśni tworzyli także profesjonalni kompozytorzy. Ta kolęda wyszła spod ręki organisty, chórmistrza i kompozytora - Stanisława Głowackiego, który tworzył w II połowie XX wieku.

Kończy się moja opowieść. Czas na pasterkę:

Przybądźcie tu z wiarą i radością wielką,
przybądźcie, przybądźcie do Betlejem.
Oto Dzieciątko z Bożą Rodzicielką!
Pokłońmy się Królowi,
Królowi anielskiemu,
dziś nam narodzonemu,
pokłońmy się!

(http://idn.org.pl/towmuz/biblioteka/mp3/0530_wade_adeste_fideles.mp3).

<<<powrót do spisu treści

&&

Dziś są moje urodziny

Edyta Miszczuk

Urodziny mam raz w roku - i mam tak od urodzenia. Podejrzewam, że Państwo też tak mają. Z urodzinami na ogół kojarzą się - i słusznie - życzenia wszystkiego naj, naj, naj…, tort ze świeczkami - jedna na jeden rok życia, skromne lub wystawne przyjęcia, proszeni i nieproszeni goście, w tym mile i niemile widziani oraz trafione i nietrafione prezenty. Oczywiście każdy jubilat ma swój własny sposób świętowania kolejnych urodzin, prawo nieświętowania też oraz listę wymarzonych prezentów, przy czym wymarzony prezent nie zawsze musi być czymś namacalnym.

Jeśli o mnie chodzi, to im dalej w las, tj. im więcej mam lat, tym mniej mnie cieszą prezenty rzeczowe, w szczególności zakupione za gotówkę, a przynajmniej mało jest ich na mojej liście życzeń. Mam też nieodparte wrażenie, że mało kto przejmuje się moimi osobistymi preferencjami, a prezenty dobierane są bardziej wedle osobistych upodobań prezentodawcy niż moich.

Zwyczaj pytania jubilata, co chciałby dostać, jest niepopularny, a bywa, że uchodzi za niegrzeczność. A może to tylko cwany wybieg, bo a nuż jubilat zażyczy sobie coś, co wykracza poza finansowe, intelektualne lub organizacyjne możliwości prezentodawcy? I pewnie dlatego w kwestii wyboru prezentów bywamy bardzo tajemniczy i co najmniej zachowawczy. Dajemy coś, co od lat się sprawdza i coś, co zawsze przyda się w domu - i co da się kupić w galerii handlowej. Jeśli więc kosmetyki - to żele pod prysznic, mleczka do ciała i dezodoranty Nivea; jeśli bielizna - to pościelowa typu ręczniki frotte, tudzież poszewki na kołdrę i poduszki ze wzorem w łączkę, plus bonus w postaci białego prześcieradła; jeśli naczynia kuchenne - to patelnia z teflonowym spodem lub garnek żaroodporny; jeśli kawa - to mielona Jacobs Krönung w zestawie z bombonierką i fiołkami alpejskimi w doniczce otulonej srebrnym celofanem i dla efektu obwiązanej czerwoną wstążeczką. Bardziej odważni decydują się na kosmetyki ekologiczne, prześcieradło kąpielowe w kolorze lilaróż lub pościel z satyny w szkocką kratę, kawę w ziarenkach o smaku jagód plus ręczny młynek - taki z korbką i szufladką, komplet filiżanek lub fikuśne kubeczki. A co Państwo myślą o dawaniu sztucznych kwiatów, imitujących te żywe i nawet w dotyku niewiele się od tych prawdziwych różniących? Dla mnie to największe faux pas wśród prezentów…

Och, gdzie te czasy, gdy bez żenady i ku obopólnej satysfakcji obdarowywano się skarpetami, rajstopami, automatycznie otwieranymi parasolami, pikowanymi podomkami, koszulami nocnymi z flaneli, dzierganymi sweterkami, haftowanymi serwetkami czy kuchennymi ściereczkami! Były czasy, gdy komplet zwykłych szklanek bardzo cieszył, bo były to czasy, gdy na co dzień herbatę pijano z musztardówek i nie był to objaw ekstrawagancji. A jakimż luksusem było mydełko o zapachu zielonego jabłuszka! Pamiętają to Państwo…?

Dzisiaj trafić z prezentem w gust i potrzebę jubilata jest nie lada wyczynem. W sklepach półki uginają się pod asortymentem towarów dowolnego rodzaju i przeznaczenia, po który każdy może sięgnąć, nawet jubilat i to na długo przed dniem urodzin.

A co z jubilatem, który stracił wzrok? No cóż, z takim kłopot jeszcze większy, bo z miejsca odpadają prezenty, które cieszą oko lub ich zastosowanie wymaga zdolności widzenia. Trzeba robić takie prezenty, które da się docenić węchem, smakiem, słuchem lub co najmniej dotykiem. Według tych kryteriów na pewno nie dostanę filmu na DVD, puzzli, kredek, flamastrów, namalowanej na szkle reprodukcji Słoneczników van Gogha, książki z kolorowymi ilustracjami ani żadnej innej książki zapisanej czarnym drukiem. Za to według tych kryteriów mogę liczyć na czekoladki, maskotki, preparaty do aromaterapii, kosmetyki do pielęgnacji ciała, puszysty ręcznik, perfumy i dezodoranty, kubek z ceramiki, filiżankę z porcelany, gipsowego słonia z trąbą do góry, szklanego aniołka ze skrzydełkami do dołu, album muzyczny, audiobooka oraz bukiet róż z powtykanymi tu i ówdzie frezjami, żeby bardziej niż trzeba pachniało. Alkohol też się zdarza - zazwyczaj jest to coś półwytrawnego lub słodkiego. I raz jeden dostałam seksowną bieliznę… Za to nigdy nie dostałam lalki Barbie w stroju balowym, choć marzę o niej od ponad 20 lat - i coś mi się zdaje, że marzyć o niej będę aż do ostatnich moich urodzin, chyba że sama sobie ją podaruję. W tym wypadku zdecydowanie chodzi o kryterium wiekowe, albowiem lalki należą do grupy zabawek, a te - według mnie - niesłusznie przypisane są dzieciom.

W tym roku także miałam urodziny. Tradycyjnie były życzenia wszystkiego naj, naj, naj… - zdecydowana większość miała postać SMS-a lub innych krótkich wiadomości tekstowych spływających do mnie łączem internetowym. A gdyby nie uczynny facebook, niektórzy znajomi w ogóle nie mieliby pojęcia, że dnia tego a tego użytkownik Edyta Marzena Miszczuk ma urodziny i tym samym zostaliby pozbawieni możliwości złożenia mi życzeń. Prezenty też były - a jakże! Najbardziej ucieszyły mnie dwa: bukiet kwiatów i książka.

Kwiaty były świeże, prosto z ogródka, własnoręcznie wyhodowane przez darczyńcę, własnoręcznie ułożone we wcale niemały, różnokolorowy i różnokwiatowy bukiet. W trakcie kameralnej kolacji kwiatek po kwiatku był mi nazywany i opisywany. Każdy z osobna dotykałam palcami, coby żaden szczegół nie umknął mojej uwadze. A trzeba Państwu wiedzieć, że każdy kwiatek był inny - pachnących wśród nich było niewiele. Zresztą, w bukiecie znajdowały się nie tylko kwiaty - były w nim i inne rośliny, np. babka lancetowata i źdźbła trawy. W kwiaciarni takiego bukietu raczej nie zrobią…

Dawno, dawno temu równie piękny i niepowtarzalny bukiet dostałam od dziadka - wtedy jeszcze widziałam, więc mogłam go chłonąć wzrokiem. Na dziadkowy bukiet składały się dziko rosnące polne kwiaty zerwane skoro świt i przewiązane sznurkiem konopnym zamiast wstążką. To był bardzo, bardzo duży bukiet - i bardzo, bardzo się go po dziadku nie spodziewałam! Takie bukiety nigdy nie więdną - nosi się je w sercu przez całe życie.

Ten drugi wyjątkowy prezent urodzinowy nie tyle mnie ucieszył, choć to też, co wzruszył, a nawet lekko oszołomił. Mam na myśli książkę - i nawet nie o osobę autorki ani tytuł chodzi. Rzecz w tym, że podarowana mi książka to najzwyklejsza papierowa książka zapisana czarnym drukiem. Czemu nie audiobook? Przecież ja nie widzę, więc oczywiste jest, że nie przeczytam tej książki sama. Trzeba będzie pokombinować: zeskanować stronę po stronie, po czym zapisać w edytowalnym pliku, a w końcu przekonwertować na plik mp3 i pozwolić, by przeczytał mi ją syntetyczny lektor. Uff, będzie trochę roboty - pomyślałam, tuląc książkę do piersi, bo książki zawsze lubiłam i kiedyś miałam takich całkiem sporo. Po utracie wzroku większość rozdałam i niczego nowego nie dokupowałam, bo niby po co…? No, owszem, czasem kupowałam, ale tylko po to, żeby ją komuś podarować. A co z tą, którą właśnie podarowano mi, niewidzącej od ponad dwudziestu lat…? Na marginesie dodam, że jej tytuł to A ja żem jej powiedziała, a napisała ją Katarzyna Nosowska. Byłam zdecydowana przeczytać tę książkę, choćby z grzeczności, wdzięczności - i trochę zawziętości! Zaraz jednak się wydało, że owa książka to tylko połowa prezentu, a nawet jego marna namiastka.

Audiobooka nie dostałam, bo - jak mi wyjaśniono - zbyt to oczywisty dla niewidzącej jubilatki prezent, więc żadna frajda. Prezentodawca wymyślił sobie, że podaruje mi zwykłą książkę… - i osobiście będzie mi ją czytał - i tak też się stało. Pierwsze czytanie odbyło się od razu, na stojąco, na środku pokoju, gdzie odbyło się oficjalne składanie życzeń i wręczanie prezentów. Ciąg dalszy następował w nieregularnych odstępach czasu, w niemniej oryginalnych sytuacjach. Nie umawialiśmy się na czytanie w konkretnym dniu ani o konkretnej godzinie. Po prostu książka zawsze była z nami - i tam, gdzie my, tam ona była otwierana i czytana na głos. Czytana była w McDonald’s, w biurze, w samochodzie, który utknął w wielokilometrowym korku na A4, na ławce w parku, na przystanku, gdzie czekałam na autobus oraz wielu innych miejscach, nie wyłączając wygodnej kanapy w mieszkaniu.

O takim prezencie skrycie marzyłam od lat i jednocześnie byłam pewna, że nigdy go nie dostanę - jeśli już, to na pewno nie w takim wymiarze. Wszyscy teraz są tacy zaganiani, zapracowani, zamyśleni i wpatrzeni we własne sprawy, że z trudem dają się namówić na popołudniowy spacer po parku czy wieczorne pogaduchy przy kubku herbaty. To takie marnotrawstwo czasu i pozbawione sensu zajęcia, niedające wymiernych korzyści. Przecież herbatę czy kawę można popijać, jadąc samochodem, rozmawiając przez telefon, klikając w klawiaturę komputera i tyle pożytecznych spraw można przy tym załatwić - i wszystko w nieustającym pędzie, byleby jednej sekundy nie oddać bezproduktywnej bezczynności.

Tymczasem czytać mi książkę i to od początku do końca, opisując każdy znajdujący się w niej obrazek, znaczy zatrzymać się na dłużej w miejscu, być blisko mnie i tylko dla mnie, ignorując świat zewnętrzny, a skupiając się na czynności czytania, tylko po to, żeby słuchającej sprawić przyjemność bycia z drugim człowiekiem i słusznym poczuciem, że jest się dla kogoś ważnym.

Bo człowiek rodzi się, by z ludźmi żyć, rozmawiać, spacerować, marzyć, śnić, pomagać i pomoc brać, przy bliskim w nieszczęściu trwać - dobrze jest takim być - Tak śpiewa Stanisława Celińska w piosence Korali sznur z jej najnowszego albumu Malinowa…. Ten album też dostałam w prezencie - sama go sobie podarowałam!

<<<powrót do spisu treści

&&

Z poradnika psychologa

&&

Świąteczne kłopoty

Małgorzata Gruszka

Święta to czas radości. Tyle teoria, bo w praktyce bywa różnie. Świąteczne tradycje mogą cieszyć, ale bywają też kłopotliwe. Kłopotliwa może być tradycja składania życzeń, kupowania prezentów i przedświątecznych porządków. Jak poradzić sobie z kłopotami świątecznymi? Oto pytanie, na które staram się odpowiedzieć w tym artykule.

Tradycja składania życzeń

Jednym ze stałych elementów świąt Bożego Narodzenia są życzenia. Składamy je na różne sposoby. Zależnie od okoliczności robimy to osobiście lub zdalnie. Choć są dobre i szczere, bywają czasem kłopotliwe. Nie wiemy czego życzyć różnym ludziom, a to, co mówimy, wydaje nam się banalne i oklepane.

Zdrowych, wesołych, spokojnych świąt Bożego Narodzenia. Najczęściej tego właśnie życzymy rodzinie, przyjaciołom i znajomym, z którymi spotykamy się w okresie poprzedzającym święta. Brzmi banalnie, ale tylko dlatego, że powtarzane jest od lat i tak samo. Przestanie być takie, jeśli zastanowimy się nad przekazywaną treścią. Czy możemy chcieć więcej niż tego, by święta upłynęły nam wszystkim w zdrowiu, spokoju, bezpieczeństwie i radości? Chcąc uniknąć banału i płytkości życzeń, wystarczy to samo sformułować własnymi słowami i skierować wprost do odbiorcy. Mocy i głębi świątecznym życzeniom nie nadaje oryginalna treść, ale osobiste zaangażowanie nadawcy. Nie musi być pięknie; ważne, żeby było szczerze i z serca.

Najmniej zaangażowaną formą przekazywania świątecznych życzeń jest wysyłanie świątecznych kartek z nadrukowanymi życzeniami i miejscem na podpis. Takich życzeń zazwyczaj się nie czyta, patrzy się tylko, kto podpisał się pod gotowcem.

Życzenia z opłatkiem

W wigilijny wieczór łamiemy się opłatkiem i składamy sobie życzenia. To trudniejsze niż wypisywanie ich na kartkach. Ktoś stoi tuż przy nas, a my musimy coś powiedzieć. Zastanówmy się, czego życzą sobie poszczególne osoby i życzmy im właśnie tego. Okażemy wówczas, że troszczymy się o nie i że mamy na uwadze ich własne pragnienia. Najczęstszym błędem przy składaniu nie tylko świątecznych życzeń jest podświadome odwracanie sytuacji i informowanie innych, czego od nich oczekujemy. Są to życzenia typu życzę ci, żebyś bardziej dbał o porządek, żebyś była bardziej oszczędna, żebyś się lepiej uczył, żebyś już więcej nie przynosił nam wstydu, żebyś lepiej dbała o dzieci itp. Składanie życzeń nie jest okolicznością do wyrażania oczekiwań, załatwiania trudnych spraw i rozwiązywania problemów. Należy je oczywiście rozwiązać, ale nie w ten sposób. Takie życzenia niczego nie rozwiązują. Są ukrycie formułowanymi zarzutami i pretensjami, przed którymi trudno obronić się, bo nie sprzyja temu klimat wigilii.

Życzenia w dużej grupie

Tradycją stało się organizowanie różnego typu spotkań opłatkowych w instytucjach, urzędach, firmach i stowarzyszeniach. Jedni je lubią, inni nie, ale nie zawsze można ich uniknąć. Elementem takich spotkań jest oczywiście składanie życzeń. Trudno zaangażować się w złożenie ich kilkudziesięciu osobom naraz. Na ogół w takiej grupie część osób jest nam bliższa i bardziej znajoma. Tym możemy złożyć bardziej osobiste życzenia. Dla pozostałych dobrze jest wcześniej wymyślić ogólną i własną wersję życzeń. Inspiracje można czerpać z różnych źródeł. Mnie spodobała się bohaterka powieści Niny Majewskiej Brown pod tytułem Wakacje, która na narzekanie ludzi na starą biedę odpowiadała, że to świetnie, że nie mają nowych kłopotów. Będąc na dużym spotkaniu opłatkowym, życzyłam wszystkim wesołych świąt, a w nowym roku starej biedy bez nowych kłopotów

Tradycja kupowania prezentów

Świąteczne prezenty z założenia mają być źródłem radości, zarówno dla tych, którzy je przygotowują, jak i dla tych, którzy je dostają. Lubimy sprawiać innym niespodzianki, o czym świadczą tłumy ludzi nabywające w sklepach wszystko, co się da. Obdarowywanie innych bywa jednak kłopotliwe. Nie wiemy, co kupić i kupujemy cokolwiek, żeby nie zrobić przykrości bliskim i nie narazić się przy tym na negatywną ocenę.

Prezent z sensem

Prezent z sensem to taki, o którym wiemy, że na pewno sprawi radość odbiorcy. Żeby to wiedzieć, trzeba słuchać tego, co mówią inni ludzie i wyciągać wnioski. Wiedząc, że ktoś zbiera ceramikę, można obdarować go jakimś drobiazgiem. Wiedząc, że lubi jakiś gatunek muzyki, można podarować płytę. Komuś, kto kocha książki, można kupić wersję papierową lub audiobooka. Łasuchowi można sprezentować ekskluzywne czekoladki. Za kupowanie prezentów warto zabrać się odpowiednio wcześnie. Mamy wtedy czas, by przypomnieć sobie, co lubią poszczególne osoby i znaleźć coś odpowiedniego.

Prezent bez sensu

Prezent bez sensu to taki, w którym nie ma krzty refleksji ani zaangażowania dawcy. Upominki tego typu zazwyczaj są nietrafione. Więcej z nimi kłopotu niż pożytku. Nie ma nic gorszego niż udawanie, że prezent cieszy, by nie sprawić przykrości obdarowującemu. Najczęstszym błędem przy nabywaniu upominków jest uleganie własnym emocjom i kupowanie tego, co sami chcielibyśmy mieć. Emocje są tym, czemu trudno nie ulec podczas zakupów. Widzimy coś, podoba się nam i kupujemy komuś na prezent. To prawie tak jak byśmy kupili to sobie. Zanim sięgniemy po jakąś rzecz, zastanówmy się czy na pewno przyda się obdarowywanemu.

Prezenty dla dzieci

Z moich obserwacji wynika, że dzieci wprost zasypywane są prezentami świątecznymi. Dostają taką ilość zabawek, że nie wiedzą czym się bawić i cieszyć. Mam wrażenie, że nadmiar świątecznego szczęścia bardziej frustruje maluchy i wytrąca je z równowagi. Mając przed sobą górę prezentów, nie rozpakowują ich, lecz rozrywają, po czym kolejne zabawki lądują porzucone na podłodze, bo przecież trzeba zobaczyć następne. Efekt jest taki, że na żadnej z zabawek nie można się skupić. Zamiast cieszyć się jedną rzeczą, dziecko jest złe, bo nie może bawić się wszystkim naraz. Gdy usiłuje to robić, rozrzuca wszystko, robi bałagan, za co dorośli krytykują je i karcą. A przecież sami dali mu tę górę zabawek i zorganizowali całą sytuację. Zdecydowanie lepiej jest umówić się z rodziną i obdarować dziecko mniejszą ilością prezentów. Niech będą trzy duże zamiast piętnastu mniejszych.

Prezenty nie są obowiązkowe

Nie wszystkich cieszy dawanie i otrzymywanie prezentów świątecznych. Jeśli chcemy tego uniknąć, warto wcześniej uprzedzić o tym bliskich. Być może i oni mają dość gwiazdkowego szaleństwa prezentowego, tylko boją się o tym powiedzieć. Święta bez prezentów będą udane, jeśli wcześniej uzgodnimy to z osobami, z którymi będziemy je spędzać.

Tradycja przedświątecznych porządków

Tradycją świąteczną są porządki, ale nie te codzienne, lecz generalne. Z pokolenia na pokolenie przekazywany jest zwyczaj gruntownego sprzątania domu przed świętami Bożego Narodzenia. Świąteczne porządki nie muszą być udręką i przymusem. Oczywiście, miło jest zasiąść w wysprzątanym pokoju, z umytymi oknami i przy czystym stole. Nie znaczy to jednak, że wszystkie zakamarki domu muszą być wyczyszczone na błysk. Generalne sprzątanie domu przed świętami ma sens tylko wówczas, gdy zaspokaja naszą autentyczną potrzebę. Jeśli czujemy się lepiej z tym, że przejrzeliśmy, przewietrzyliśmy i wysprzątaliśmy wszystkie kąty, szafy i szafeczki, to nie ma sprawy. Róbmy to i cieszmy się z wykonanej pracy. Przewracanie domu do góry nogami, gdy nie ma się na to ochoty, nie poprawi nam samopoczucia, a wręcz przeciwnie: zmęczy nas i zdenerwuje. Do tradycji świątecznych porządków warto podejść na swój własny sposób, a przede wszystkim rozsądnie. W końcu nie chodzi o to, by w wysprzątanym całkowicie domu być zmęczonym, tak że na same święta braknie siły…

<<<powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Gdzie jest Mikołaj?!
Bajka dla dorosłych

Edyta Grabowska-Gwardiak

Laponia, kraj, w którym od dawna mieszka Mikołaj, jest zimny, wietrzny i mroźny. Jednak zdarzyło się tak, że było tu naprawdę gorąco już od początku listopada! Skrzaty, nieodłączni towarzysze życia Mikołaja, gorączkowały się od kilku tygodni, bo ich szef był… nieobecny. I to dość trwale nieobecny! Ostatnio widziały go w marcu. Starszy pan wybrał się wówczas na dość długie wakacje. Czuł się zmęczony, wyeksploatowany ciężką pracą i przygnębiony brakiem naturalnego światła. Prawdę mówiąc, Laponia to nie jest łatwe miejsce do życia…

- Kochani, boli mnie kręgosłup od dźwigania worków z prezentami, a oczy od czytania milionów listów i maili od dzieci. Muszę odsapnąć - powiedział wczesną wiosną, spakował wielką torbę z letnimi ubraniami i odjechał na wakacje.

Owszem, powiadomił je, że gdyby coś ważnego się działo - będzie pod telefonem, że wykupił wczasy w ciepłym kraju, ale nie wolno go nękać do jesieni.

Czas jednakże mijał nieubłaganie, październik się skończył, zaczął się listopad, dzieci słały prośby o prezenty, reklamy sugerowały konieczność nabywania gwiazdkowych podarków, a szefa nadal nie było…

Każdego dnia skrzaty telefonowały do Mikołaja, ale odpowiadała im tylko automatyczna sekretarka, prosząca o nagranie wiadomości. A one zostawiły ich już ponad setkę! W końcu, załamane zupełnie, postanowiły ruszyć śladem niepoprawnego szefa. Prześladowała je niepokojąca wizja pustych miejsc pod choinką, pustych skarpet na prezenty, a co za tym idzie zasmuconych dzieci na całym świecie. O los zaskoczonych dorosłych martwiły się nieco mniej, ale jednak…

Po burzliwej naradzie ustalono, kto pojedzie w skrzaciej delegacji. Wybrano pięciu śmiałków, kupiono im bilety lotnicze i pożegnano ich serdecznie, ale z lękiem. Tego, gdzie był ich szef, nie wiedziały na pewno, mogły się jedynie domyślać, bo sprawdziły jego maile i podejrzały hotelową rezerwację. Tak, tak, nie było to zbyt uczciwe zachowanie, ale czegóż nie robi się dla dobra sprawy, świąt i prezentów, dla dobra dzieci wypatrujących sań zaprzężonych w renifery?

Misja ratunkowa okazała się niełatwa. Samolot wpadł w turbulencje, jeden ze skrzatów już na lotnisku zgubił portfel, a wszystkie były wyczerpane długim lotem. Jadąc autobusem, omal nie przeoczyły gustownego, choć niewielkiego hoteliku, w którym miały nadzieję znaleźć zaginionego szefa.

- Dzień dobry - powiedziały nieśmiało do pięknej recepcjonistki. - Szukamy Mikołaja.

- Witam, witam panów! - Młoda blondynka posłała im uśmiech, który sprawił, że zapomniały własnych imion. - Czy on panów oczekuje?

- Hmmm… Chyba nie, ale my oczekujemy go w Laponii od dawna! - Wypalił najodważniejszy.

- Achaaa - recepcjonistka mrugnęła do niego i znacząco spojrzała w stronę drzwi, przez które widać było nieduży basen.

- Jest tam, niech panowie idą.

Poszli więc, ale to, co ujrzeli zamurowało ich zupełnie. Oto bowiem ich szef, rzekomo stary, zmęczony i schorowany, leżał wygodnie w kolorowym fotelu ubrany w skąpe kąpielówki, trzymał w dłoni drinka z parasolką i zajęty był smarowaniem pleców olśniewającej urodą brunetki. Bardzo młodej brunetki!

- O rety! - Wyrwało się najstarszemu skrzatowi.

W tym momencie Mikołaj obejrzał się i dostrzegł swoich współpracowników. Jego mina nie świadczyła jednak o tym, że ich widok jest mu miły, wręcz przeciwnie! Najpierw zbladł, a potem poczerwieniał.

- Szefie, gwiazdka! Prezenty! Dzieci czekają! - Zawołali równocześnie członkowie misji ratunkowej, po czym ruszyli w stronę basenu.

- Chłopaki, witajcie! - Mikołaj udawał, że ich przybycie zupełnie go nie zaskoczyło. - Gwiazdka? No ale mamy jeszcze czas. Poznajcie najpierw moją narzeczoną, żenię się za tydzień! - Oznajmił z dumą.

- Hello, jestem Lily! - Powiedziała zmysłowym głosem przyszła żona szefa i uściskała skrzaty.

Cóż, powiedzieć, że oniemiały, to jakby nic nie powiedzieć… Czas stanął w miejscu, a one były odurzone jej perfumami, zachwycone urodą, a ślad szminki, jaki zostawiła na pięciu czołach, mienił się w słońcu ostrym różem i palił niczym ogień.

- Piękną mam narzeczoną, nieprawdaż? - Zapytał z dumą w głosie Mikołaj i ucałował drobną dłoń zakończoną długimi, różowymi paznokciami.

- Piękną… - Westchnęły nieprzytomne z wrażenia skrzaty.

- Zaraz, zaraz - oprzytomniał jednak najstarszy. - A dlaczego szef nie odbierał od nas telefonów?

- Nooo… Hmmm… No wiesz, byłem bardzo zajęty - odpowiedział Mikołaj i spojrzał przeciągle na Lily.

- Tak, tak, byliśmy zajęci zwiedzaniem lokalnych zabytków - pospieszyła mu na ratunek narzeczona. - Zrobiliśmy sobie taki przedślubny prezent - dodała przepraszająco.

- Ślub? Teraz? Jak to? - Przemówił najmłodszy. - A święta, prezenty, a dzieci?

Chwila ciszy była jakby nieco za długa i odrobinę niezręczna. Twarz odzianego w błękitno-żółte kąpielówki szefa powoli się zmieniała, wyraz entuzjazmu tężał, a procesy myślowe, jakie w nim zachodziły pod wpływem tak dramatycznego pytania, były coraz bardziej widoczne.

- Gwiazdka powiadasz… A kiedy to? - Wykrztusił wreszcie.

- Boże Narodzenie za cztery tygodnie, a 6 grudnia… - skrzat nie dokończył.

- O jej! Co ja narobiłem! Lily, pakuj się, jedziemy do Laponii! - Zawołał Mikołaj i ruszył żwawo do wnętrza hotelu.

Skrzaty pomyślały, że z piękną Lily nie pójdzie tak łatwo, ale po raz kolejny tego dnia miały się baaaardzo zdziwić. Lily, posławszy im całusa, ruszyła za narzeczonym i po trzech kwadransach para przyszłych małżonków była spakowana i gotowa do drogi. Niestety, skrzatom nie udało się popływać w basenie i wypić drinka z parasolką, ale zostały przynajmniej nakarmione miejscowymi przysmakami, co nieco złagodziło trudy powrotnej podróży.

Lot przebiegł tym razem spokojnie. Mikołaj przez całą drogę rozmawiał przez telefon satelitarny ze skrzatami pozostającymi w lapońskiej siedzibie. A piękna Lily przepytywała w tym czasie skrzaty, jak wygląda jej przyszły dom i życie w zimnym kraju.

Nie trzeba zapewne dodawać, że przyjazd Mikołaja z młodą i urodziwą towarzyszką wprawił w konsternację pozostałe skrzaty. Nie miały jednak czasu na myślenie, bo trzeba było zająć się sortowaniem oraz pakowaniem podarków i ustalaniem kolejności ich rozwiezienia. Na szczęście Mikołaj był wypoczęty i pełen energii do pracy, więc uwinięto się ze wszystkim na czas. Gwiazdka była uratowana!

Piękna Lily okazała się prawdziwym skarbem. Szybko zaprowadziła nowe porządki, wymieniła wszystkie stare żarówki na energooszczędne i w całym domostwie było teraz jasno i przyjemnie. Gotowała z fantazją, a na niedzielę piekła zawsze pyszne dietetyczne ciasta. Ubrania narzeczonego i skrzatów wymieniła na nowsze modele. Była przy tym dowcipna, wesoła i miała naprawdę zbawienny wpływ na Mikołaja. Tylko ten mocny zapach słodkich różanych perfum, który wypełniał cały dom, był nieco trudny do zniesienia…

A ślub? - Zapytacie. Odbył się latem, oczywiście z pompą i hucznie. Urządzono wielkie przyjęcie, zaproszono mnóstwo gości, strzelano na wiwat i bawiono się dobrze i długo. Szczęśliwy, ozdrowiały całkowicie Mikołaj już nigdy więcej nie spóźnił się z rozwiezieniem prezentów i zawsze sumiennie wypełniał swoje gwiazdkowe obowiązki.

Wesołych świąt!!!

<<<powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

&&

Niewidomy na zakupach

Adam Kowalski

Dorosłość dopadła mnie w czasach reglamentacji, równych cen i tasiemcowych kolejek po wszystko. Wolny rynek zróżnicował ceny oraz asortymenty. Podstawowe towary zza wschodniej granicy trafiały do nas z pierwszej ręki od Rosjan i Ukraińców.

Rozrastał się gąszcz dyskontów i supermarketów. Prześcigały się w zdobywaniu klientów. W sklepach wielkopowierzchniowych nawet osoba widząca może się łatwo zgubić. Przydaje się cyfrowe wsparcie i dostawy zakupów do domu, ale nie wszędzie usługa ta jest dostępna. Najwięcej udogodnień oferuje stolica; reszta miast - jak kto chce.

To wygodne rozwiązanie szczególnie, gdy mamy dużo spraw do załatwienia, sprawdza się u osób unieruchomionych, z dużym stopniem niepełnosprawności. W ten sposób trzeba jednak kupować produkty mniej psujące się, bo gdy pracownicy orientują się, do kogo jadą, mogą wcisnąć artykuły mięsne gorszej jakości.

Dużo się zmieniło od rozstania z PRL-em. Sprzedawcy wydają się być milsi, na półkach piramidy towarów wabią obietnicą namolną i zwodniczą.

Czasem korzystam z ofert supermarketów. Tu mogę wszystko kupić w jednym miejscu, wybrać najlepsze produkty. Do zakupów w dyskontach zmusza mnie brak w pobliżu osiedlowych sklepików ogólnospożywczych z ekspedientkami za ladą. Sklep wielkopowierzchniowy pozbawia mnie prywatności, bo gdy nie mogę liczyć na pomoc personelu, załatwiam sprawunki z przewodnikiem i już ktoś wie, co i za ile kupuję.

Zdarza się, że Sprzedawczynie niechętnie obsługują niewidomego klienta, tłumacząc się brakiem personelu z powodu niskich zarobków.

W Niemczech czy Skandynawii nikt mnie nie dyskryminował, choć słyszano polską mowę. Pracownicy podchodzili i bez problemów służyli pomocą nawet wtedy, gdy towarzyszyła mi przewodniczka.

W pobliżu mam dostęp do kilku przyjaznych sklepików.

Sprzedawcy często idą na przysłowiową łatwiznę, i chcąc okazać niewidomemu klientowi dobre serce albo szybko się go pozbyć, sami wrzucają towar do mojego plecaka. Myślałem, iż łączy nas nić sympatii; upewniłem się jednak, że to zwykła ściema. Dopiero po powrocie do domu dostrzegałem nieprawidłowości.

Powszechnie uważa się, że w supermarketach roi się od nieświeżej żywności. To prawda.

W małych sklepikach czy na rynku też trzeba mieć się na baczności. Nieraz zdarzyło mi się nabyć w sklepie mięsnym nie pierwszej świeżości wędliny. Handlarki z bazaru próbowały mi wcisnąć stare owoce, ale nauczony doświadczeniami, nie dałem się nabrać. Przy wsparciu innych klientów dopominałem się o swoje i każde warzywo brałem do ręki.

Raz pewna wiejska kobieta spytała mnie bardzo głośno czy w ogóle potrafię odróżnić cebulę od kartofla.

Samodzielne zakupy kształtują osobowość, nauczyły mnie nieco pokory, więc w porę ugryzłem się w język, by nie stracić dobrej opinii, na którą długo pracowałem.

Pewnego dnia właścicielka sklepu mięsnego pokazała mi banknot, testując umiejętność rozpoznawania pieniędzy. Takiego upokorzenia się nie spodziewałem. Wyjaśniła, że było to ostrzeżenie przed oszustwami ze strony konkurencji. Od tej chwili płacę kartą.

Gdy chcę nabyć odzież, szukam kogoś z dobrym wzrokiem i mądrą głową. Przez większość życia w ubrania zaopatrywała mnie mama. Miałem wtedy pewność, że są rzeczywiście w najlepszym gatunku. Korzystam z pomocy różnych przewodniczek, gustów lub ich braku, ale starają się rzeczy odpowiednio dobrać, gdy sprzedawcy nie są do końca uczciwi, stają w mojej obronie.

Jeździłem niegdyś do Kielc, gdzie uczestniczyłem w życiu kulturalnym naszego środowiska. Spotykałem niewidomych artystów źle ubranych z powodu braku dobrych doradców.

Zakupowe wyprawy mogą wyprowadzić niewidomego klienta z równowagi: tu ci nie doważą, tu ci przeważą, by więcej zarobić. Gdy okazuje się, że ilość towaru nie zgadza się z moim oczekiwaniem, nadwyżkę odnoszę z odpowiednim komentarzem.

Przed nieświeżymi plasterkami wędliny chroni mnie dobrodziejka krajalnica.

W supermarkecie można się natknąć na rozwydrzone dziecko, domagające się reklamowanych słodyczy czy zabawek. Mojego kolegę pewna mamuśka wyzwała od najgorszych, bo niechcący dotknął laską leżącego w przejściu chłopca.

Mimo barier stawianych przez handel nie korzystam z e-zakupów.

Wolę kontakt z ludźmi niż chłodną elektronikę, wychodzę z domu, czas mi wtedy szybciej płynie, staję się bogatszy o nowe doświadczenia. Podczas zakupów poznaję wielu sympatycznych klientów, dzięki nim poznałem miejsca z dobrymi towarami i przecenami.

Zawsze biorę ze sobą brajlowską listę na zakupy, co sprzedawcy doceniają, zwłaszcza w supermarketach; nie tracą wtedy czasu na penetrację ciasnych labiryntów.

Lubię odwiedzać salony z elektroniką. Relacje ze sprzedawcami mam dobre, obsługa w prosty sposób udziela instruktażu, kiedy nie wszystko od razu pojmuję, ponieważ nie należę do osób o ścisłym umyśle. W każdej chwili mogę przyjść i poprosić o ponowne wytłumaczenie.

Zachęcam do samodzielnych zakupów szczególnie osoby młode i niedoświadczone, zastraszone mitami o poważnych oszustwach. Można często spotkać życzliwych ludzi, z którymi warto się zaprzyjaźnić.

Niektórzy koledzy skarżą się, że w supermarketach są po cichu okradani. Prawda, ale podobne zjawiska mają miejsce wszędzie i na to nie zawsze mamy wpływ, bo sukces czy porażka zależą zarówno od uczciwości personelu placówki handlowej, jak i od czujności klienta. Jeśli w danym sklepie jesteśmy niewłaściwie traktowani, wówczas trzeba zmienić miejsce robienia zakupów. Jeśli oszustwo jest ewidentne, nie ma co krzyczeć, trzeba wezwać policję. Gdy sprzedawca próbuje nas osaczyć i nie ma zamiaru naprawić wyrządzonej nam krzywdy, należy złożyć pisemną skargę, podając adres sklepu oraz dowód zakupu do wiadomości Państwowej Inspekcji Handlowej. W każdym wojewódzkim mieście znajdują się odpowiednie urzędy. Gdy sprawa nie została rozstrzygnięta polubownie, należy pozwać oszusta do sądu.

Za pośrednictwem natrętnych telemarketerów jestem zachęcany do zakupów przez Internet. Zawsze odmawiam, gdyż nie mam bezpośredniego wglądu w oferowany mi towar. Nie mogę go dotknąć i ocenić, a jeśli coś konkretnego chcę nabyć, najpierw zasięgam opinii niewidomych klientów, dzielę się z nimi moimi spostrzeżeniami.

Szczególnie uważam w sklepach wędliniarskich, rozwijam pakunek i w obecności klientów posługuję się węchem i dotykiem. Gdy sprzedawczyni protestuje, otwarcie mówię, że skoro widzący klienci mają oczy, by patrzeć, ja mam od tego nos, by go używać.

Jestem najczęściej zdecydowany na konkretny zakup, gdyż inaczej handlowiec wciskałby mi tandetę.

Zakupione towary powinny leżeć na ladzie jak najbliżej nas, by uniknąć kradzieży przez innych klientów, co też się zdarza. Musimy sami nauczyć sprzedawców uczciwego kontaktu z nami, powinni głośno mówić, co w danym opakowaniu się znajduje.

Nie polecam brać ze sobą na zakupy dyktafonu, gdyż w tłoku może go ktoś wytrącić z ręki lub wyrwać. Zawsze proszę personel placówki handlowej o przeczytanie dokładnej nazwy nabywanego artykułu, składu oraz daty ważności; należy to do obowiązku sprzedawców, a z jego realizacją różnie bywa nawet w małych sklepikach, bowiem za ladą stoją często osoby niezorientowane, zatrudniane przypadkowo za pośrednictwem Urzędów Pracy.

Należy też uważać na telezakupy reklamowane w mediach. Kilkakrotnie korzystałem z ofert, niektóre produkty ułatwiły mi życie. To, co piękne i dostępne dla widzących klientów, nam może się nie przydać i trzeba towar zwrócić, na co wyznaczony jest konkretny termin.

Kiedyś zatelefonowałem do pewnego supermarketu z zapytaniem czy otrzymam pomoc w zakupach, gdy się zjawię, bo jestem niewidomy. Odpowiedziano mi, bym przybył z opiekunem. Wyjaśniłem, że poruszam się bez opiekuna. Ten sam głos odpowiedział, że skoro przyjadę sam, to znaczy, że widzę. Niewidomy przecież nigdzie nie trafi.

Dzieje się tak dlatego, że w Polsce wciąż brak jednolitego przepisu chroniącego niewidomych konsumentów przed bezdusznością handlowców. Każda sieć sklepowa kieruje się własnymi zasadami. Przyjazne dyskonty nie zawsze są dostępne dla mieszkańców małych miejscowości, a handlowcom wciąż daleko do poprawnych zachowań.

Wśród naszych kolegów też nie brak osób kłótliwych, co negatywnie wpływa na całe środowisko. Nie ważne, że w sklepie awanturował się Jan, ale pracownicy utwierdzają się w przekonaniu, że niewidomi wszyscy są tacy. wystarczy odpowiedni komentarz w sieci.

<<<powrót do spisu treści

&&

W poszukiwaniu bratniej duszy

Iwona Czarniak

Rodzina, sąsiedzi, bliżsi lub dalsi znajomi są na co dzień wokół nas. Nie powinniśmy narzekać, przecież jest z kim porozmawiać, ba nawet jest kogo poprosić o pomoc. Jednak gdy popatrzymy na to wszystko z boku, to dostrzeżemy, że naprawdę nie wszystko wygląda tak różowo, jak by się mogło wydawać. Bliscy mają przecież własne życie, zainteresowania, pasje, które niekoniecznie muszą pokrywać się z naszymi. I tak poświęcając swój wolny czas, udzielają nam niezbędnego wsparcia.

Niewidomi tak jak widzący potrzebują kogoś, z kim od czasu do czasu będą mogli porozmawiać zarówno o rzeczach ważnych jak i tych nieistotnych; kogoś o podobnych zainteresowaniach, kto ich zrozumie, rozweseli, nie wnikając w powód smutku; jednak gdy jest potrzebna rada i pomoc, udzieli jej. Taka bratnia dusza w przypadku, gdy jest to konieczne, nie omieszka nam zwrócić uwagi, lecz i sama bez obrazy przyjmie od nas słowa krytyki.

Nawet najbardziej zrehabilitowani niewidomi mają problem ze znalezieniem kogoś, z kim przyjemność sprawi wspólne wypicie kawy czy herbaty, a nawet wspólne pomilczenie.

Ograniczenia, które są spowodowane brakiem wzroku sprawiają, że ilość nowo poznawanych osób jest znacznie ograniczona. Zdarza się jednak i tak, że na swojej drodze spotykamy kogoś i już po krótkiej rozmowie mamy wrażenie, że znamy tę osobę od zawsze, jest fajnie, znajomość się rozwija. Cieszymy się, że wreszcie mamy z kim pożartować, pogadać o wszystkim i o niczym, a zwykła wiadomość tekstowa lub rozmowa telefoniczna sprawia, że nawet najbardziej pochmurny dzień staje się pogodny.

Choć rzadko to jednak zdarza się, że taka znajomość przekształca się w przyjaźń i to na długie lata. Nieważna jest wtedy dzieląca obie strony odległość, wiek czy wykształcenie.

Szukając bratniej duszy, musimy mieć świadomość, że nie każdy na początku naszej znajomości jest w stosunku do nas szczery i czasem kontynuuje z nami znajomość tylko do momentu, do którego jest mu wygodnie. Bez słowa wyjaśnienia zrywa z nami kontakt lub zaczyna stopniową, ale konsekwentną izolację. Tak więc aby uniknąć zawodu czy rozgoryczenia, pomimo niekwestionowanej potrzeby duchowej bliskości drugiego człowieka, powinniśmy z ostrożnością podchodzić do nowo zawieranych znajomości.

Bratnia dusza to ktoś, kto nie postrzega nas przez pryzmat naszej niepełnosprawności, widzi w nas drugiego człowieka, z którym można porozmawiać tak po prostu od serca, zrozumieć się w pół słowa. Dlatego musimy pamiętać, że działa to w obie strony, a nadmierne narzucanie się komuś swoją osobą może przynieść odwrotny skutek.

Wśród osób niewidomych zawiązują się również przyjaźnie na całe życie, które dodają obu stronom sił do codziennych zmagań z ciemnością.

<<<powrót do spisu treści

&&

Listy od Czytelników

Wspomnienie

Chciałabym podzielić się wspomnieniem sprzed czterdziestu lat. Niby drobne, ale tak głęboko zapadło mi w pamięci, że często do niego powracam.

Było to tak: koleżanka wpadła do mnie z informacją, że jest praca w spółdzielni niewidomych, która może mnie zainteresować. Ja byłam świeżo upieczoną absolwentką liceum ekonomicznego i rozglądałam się za jakimś zajęciem. Umówiłam się na rozmowę z prezesem do spraw rehabilitacji. O umówionej godzinie dotarłam do zakładu, zapytałam portiera gdzie jest gabinet prezesa. Wytłumaczył mi, że muszę przejść łącznikiem do drugiego budynku, bo prezes ma gabinet w budynku produkcyjnym, gdyż z racji funkcji stara się być najbliżej zatrudnionych osób niewidomych. Poszłam, ale już po dotarciu do budynku produkcyjnego zwątpiłam. Nie wiem gdzie iść, a widzę przemieszczających się koło mnie ludzi w ciemnych okularach, trzymających się poręczy. Myślę, nie widzą, to nie wiedzą.

Z bardzo radosnego nastroju nagle wpadłam w panikę. Co ja teraz zrobię! Nie wiem jak dalej iść, a to przecież są niewidomi, oni mi nie pomogą. Zrobiło mi się gorąco, stoję i czuję, że sytuacja robi się poważna. Nagle widzę, że Opatrzność chyba nade mną czuwa. Idzie w moim kierunku sympatycznie wyglądająca pani, uśmiecha się do mnie! Uff, ulga! Pytam ją, jak mam dostać się do gabinetu prezesa, bo jestem umówiona na rozmowę na konkretną godzinę, a czas mi ucieka. Pani, nie przestając się uśmiechać, pokazuje zrozumiałym dla mnie gestem, że nie mówi i nie słyszy. Byłam bliska płaczu i nagle przechodzący obok nas niewidomy odezwał się:

- Proszę wejść po schodach na pierwsze piętro, skręcić w lewo i pierwsze drzwi po prawej stronie to będzie gabinet prezesa. Szok! Jak to, przecież on nie widzi! Skąd wie! Podziękowałam, wbiegłam, zdążyłam!

Rozmowa odbyła się z dobrym skutkiem. Pracowałam w spółdzielni przez kilkanaście lat. Dosyć często wracam do tego zdarzenia. Wspomnienie jest miłe, ale też wywołuje poczucie zawstydzenia: jak naiwny bywa nasz odbiór rzeczywistości, nasze uproszczenia i stereotypy. Jak ważna jest edukacja społeczna, poznawanie przez ludzi zdrowych specyfiki funkcjonowania osób z różnymi niepełnosprawnościami. I to tyle.

Moje życie zawodowe i prywatne bardzo związane jest z osobami niepełnosprawnymi. Sama również do nich należę. Było w moim życiu wiele zdarzeń z udziałem niewidomych, głuchoniemych, a także innych niepełnosprawnych, ale tamten pierwszy epizod wraca do mnie jak bumerang.

Chętnie też podzielę się opisem sytuacji z mojej ostatniej instytucji przed przejściem na emeryturę. Pracowałam w marketingu w jednym z aquaparków. Była tam dziewczyna z dużym problemem słuchowym. Nosiła aparat, ale nie poprawiał jej słuchu w sposób wystarczający. Największym stresem były dla niej rozmowy telefoniczne. Często nie rozumiała wypowiadanych przez rozmówców słów. Denerwowała się. Szybko się dogadałyśmy. Ja przejęłam wszystkie rozmowy telefoniczne z klientami, ona natomiast pomagała mi w pracach wymagających precyzji. Ja z moimi resztkami widzenia miałam z tym poważny problem. Wieszałyśmy więc razem różne plakaty i materiały reklamowe. Ja już nie pracuję, ale z Kasią, bo tak ma na imię, przyjaźnimy się, spotykamy w mieście na kawce czy piwku.

Liliana Szymarek

Nowe miejsce

(fragment)

Przez wiele lat mieszkałam w innej części miasta, do której byłam przyzwyczajona i dobrze ją znałam. Od niedawna mam piękne mieszkanie w nowym bloku, z którego się cieszę, ale z trudem przychodzi mi orientacja w tym nowym miejscu. Dla mnie, osoby słabowidzącej, jest to duże wyzwanie. Każdego dnia muszę pokonywać swoje ograniczenia, to prawie tak jak zdobywanie niewidzialnych szczytów gór. Chcę powrócić do samodzielności i pokazać innym, że mimo bardzo słabego wzroku można dobrze żyć. Nie jest to łatwe, bo zawsze znajdzie się coś, czego sama nie mogę zrobić. Mnie nie powinno się wyręczać w tym, co nowe i trudne, ale wspierać i asekurować na początku. Nie zawsze to się udaje. Tak też bywa, że bliscy są nadopiekuńczy, a poza tym nie można ich przekonać do korzystania przeze mnie z białej laski. Nie wiem zupełnie jak to zrobić.

Mirosława Pęczyńska

<<<powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenia

&&

Sprzedam powiększalnik

Sprzedam nowy, nieużywany powiększalnik ekranowy Prisma VGA. Kontakt: 513-193-959. Zapraszam i pozdrawiam - Ela S.

<<<powrót do spisu treści

&&

Aktywny Absolwent

Instytut Tyflologiczny PZN zaprasza do udziału w projekcie Aktywny Absolwent współfinansowanego ze środków PFRON, realizowanego w ramach pilotażowego programu Absolwent.

Projekt skierowany jest do osób, które spełniają łącznie poniższe warunki:

Celem projektu jest pomoc w znalezieniu zatrudnienia.

Uczestnikom oferujemy:

Osoby zainteresowane powinny wypełnić formularz rekrutacyjny i przesłać go na adres aktywnyabsolwent@pzn.org.pl.

Formularz znajduje się do pobrania na stronie http://pzn.org.pl/aktywny-absolwent w sekcji Pliki do pobrania.

We wszystkich sprawach dot. projektu Aktywny Absolwent można kontaktować się z nami również telefonicznie pod nr tel. 22 635 60 38 lub 22 831 22 71 wew. 255.

Zapraszamy do udziału w projekcie.
Małgorzata Pacholec
Dyrektor Instytutu Tyflologicznego PZN

<<<powrót do spisu treści

&&

Święta i Nowy Rok w Nestorze

Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny Nestor w Muszynie położony w samym sercu Popradzkiego Parku Krajobrazowego, zaprasza strudzonych wielkomiejskim gwarem, dla których cisza i spokój są warunkiem dobrego wypoczynku i relaksu.

Pobyt świąteczno-noworoczny 22.XII.2018-05.I.2019 r.
Cena : 1 500 zł

Pobyt świąteczny 22.XII-29.XII.2018 r.
Cena: 650 zł

Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny im. kpt. Jana Silhana NESTOR
Adres: 33-370 Muszyna, ul. Lipowa 4
Telefon: 18 471 40 29
e-mail: nestorrezerwacje@gmail.com
www.nestormuszyna.pl
Konto: 09 1050 1722 1000 0090 3014 2807

<<<powrót do spisu treści

&&

OFERTA NA 2019 rok

Zapraszamy do zapoznania się z ofertą firmy P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa na 2019 rok.

Pozycje brajlowskie

  1. Kalendarz brajlowski na 2019 rok - 2 tomy, cena 30.00 zł. Oprócz kalendarium znajdziecie Państwo książeczkę Philipa Bosmansa Szczęście na każdy dzień. Jest to 365 aforyzmów do przemyślenia. Kalendarz zostanie wzbogacony również o krótkie przewodniki: Prawa i obowiązki pacjenta, Poradnik konsumenta.
  2. Kalendarium - kieszonkowy kalendarz z imieninami, świętami. Cena 15.00 zł.
  3. Jolanta Michalska Być szczupłym i sytym. O zdrowym odżywianiu się - 2 tomy, cena 100.00 zł. Poradnik jest poświęcony problemom związanym z żywieniem. Przedstawiono w nim dwie diety: jedna z nich jest przeznaczona dla wielbicieli warzyw i owoców, druga - dla typowych mięsożerców. Oprócz opisu zasad, na których opierają się diety oraz ich wpływu na zdrowie i wygląd, znajdą tu Państwo propozycje jadłospisów, przepisy na smaczne i pożywne dania, a także wskazówki na temat tego, w jakich warunkach jeść, aby przyniosło to nam pożytek i... przyjemność.
  4. Julita Bator Zamień chemię na jedzenie - 4 tomy, cena 200.00 zł. Autorka udziela porad, jak unikać szkodliwej żywności oraz jakie naczynia będą najlepsze w kuchni. Dodatkowo podaje 81 różnych przepisów, które przywracają polskiej kuchni dawną, utraconą przed laty świetność. Autorka w swojej książce stara się ustrzec czytelników przed złym odżywianiem i podpowiada co jeść, aby unikać chemii.
  5. Petra Altmann Klasztorne porady dla ducha i ciała. Żyjesz świadomie, żyjesz spokojnie - 1 tom, cena 50.00 zł.
    Klasztorne porady na dobre samopoczucie można bez kłopotu stosować również w domu.
  6. Meissner Karol Skąd się biorą dzieci; jak rozmawiać z dziećmi o przekazywaniu życia - 1 tom, cena 40.00 zł.
  7. Bajeczki do wspólnego czytania - 1 tom, cena 25.00 zł. Są to książeczki czarnodrukowe z obrazkami, uzupełnione brajlowskim tekstem, wydrukowanym na przezroczystej folii. Jest to doskonała pomoc dydaktyczna dla dzieci uczących się czytać, ponieważ umożliwia wzajemną zabawę, naukę, współpracę z osobami widzącymi. Dodatkową zaletą są trwałe punkty wydrukowane na folii nie ulegające zacieraniu mimo wielokrotnego czytania.

Uwaga! Przyjmujemy również zamówienia na pozycje w brajlu od indywidualnych odbiorców.

Galanteria papiernicza

Nasz adres:
P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa
ul. Powstania Styczniowego 95D/2, 20-706 Lublin
tel. 81 533-25-10
e-mail: impuls@phuimpuls.pl
internet: www.phuimpuls.pl
Konto: 86 1020 3176 0000 5102 0189 8261

<<<powrót do spisu treści