Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449-6154

Nr 1/34/2019
styczeń

Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95e/1
20-706 Lublin
Tel.: 697-121-728

Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach Sześciopunktu są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Spis treści

Od redakcji

Taniec - Genowefa Cagara

Co w prawie piszczy

Miasta coraz chętniej wspierają niepełnosprawnych - Michalina Topolewska

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Woda - nasza przyjaciółka - Patrycja Rokicka

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Moje sposoby na pachnącą szafę - Alicja Cyrcan

Kuchnia po naszemu - Kuchcik

Z polszczyzną za pan brat

Bez ogródek i szmat czasu - Tomasz Matczak

Rehabilitacja kulturalnie

Tomasz Sekielski - co o nim wiemy - Iwona Czarniak

Filmy godne polecenia - Alicja Nyziak

Pod papugami - Henryka Kwiatkowska

Z poradnika psychologa

Bawmy się! - Małgorzata Gruszka

Galeria literacka z Homerem w tle

Dziecko z Kalkuty. Opowieść o miłości i spełnieniu - Wanda Wajda

Nasze sprawy

Czy w grupie siła? - Patrycja Bogdała

Projekt Ważne Miejsce nie tylko dla niewidomych - Andrzej Koenig

Relacja z III Tyflokonferencji Zobaczyć Niewidzialne - Joanna Kapias

Z uśmiechem przez życie

Kto niedowidzi, ten zmyśli - Teresa Dederko

Listy od Czytelników

Ogłoszenie

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Rozpoczęliśmy nowy rok z licznymi postanowieniami i marzeniami. Czy się sprawdzą, czas pokaże.

Na razie mamy styczeń, który jest miesiącem karnawału, a więc zabaw. Porady, jak można dobrze się bawić, znajdziemy w artykule naszego psychologa.

Czy w życiu codziennym doceniamy znaczenie wody, jak jest ona dla naszego organizmu ważna, jaką i kiedy pić, dowiemy się, zaglądając do działu poświęconego zdrowiu.

Chociaż mamy środek zimy, możemy wraz z Sześciopunktem odwiedzić Papugarnię znajdującą się w zamkniętym pomieszczeniu.

Polecamy Państwa uwadze filmy, które warto obejrzeć.

W Galerii literackiej prezentujemy wspaniałą książkę pokazującą, że nie widząc, można wiele dobra świadczyć innym ludziom.

W dziale Nasze sprawy znajdziemy relacje z dwóch konferencji i poznamy Ważne Miejsce w Katowicach.

W rubryce dotyczącej prawa przeczytamy, jak różne miasta wspierają niepełnosprawnych mieszkańców.

Czekamy na Państwa opinie i uwagi.

Zespół redakcyjny

<<<powrót do spisu treści

&&

Taniec

Genowefa Cagara

W śnieżnych sukienkach tańczą latarnie.
Płyną świetlistym szeregiem.
Oczy gazowym drgają blaskiem.
Dumne, zalotne, piękne.
Wiatr je zaprosił na bal zimowy.
Nie zmarzną, krążąc ulicą.
Rzuca im płatków stukształtnych słowa.
Chce być poetą. Zachwycać.

A kiedy nocy urok przygaśnie,
gdy ścichnie walca muzyka,
dzień chmurny, ciemny przestrzeń rozjaśni.
Świat uśpi zimnym dotykiem.
Latarnie staną, jak zawsze sztywne,
zgięte w pokłonach dla ludzi.
Spokojnie będą czekać na dziwny
sen nocy, który je zbudzi.

I znów się puszczą w zalotny taniec,
w wir walca z wiatrem szarmanckim.
A mroźnym rankiem znów pozostanie
jedynie dźwięk strun wśród brzasku.

<<<powrót do spisu treści

&&

Co w prawie piszczy

&&

Miasta coraz chętniej wspierają niepełnosprawnych

Michalina Topolewska

W Łodzi osoby z dysfunkcjami zdrowotnymi dostają karty uprawniające do różnego typu zniżek. Kraków wprowadza 500 zł świadczenia dla opiekunów.

Po specjalnej ofercie, którą samorządy kierują do zamieszkałych na ich terenie rodzin wielodzietnych oraz seniorów, przyszedł czas na osoby niepełnosprawne i ich opiekunów. Coraz więcej samorządów decyduje się wprowadzać dodatkowe formy pomocy - poza tymi, które muszą realizować na podstawie różnych przepisów. Wśród nich są świadczenia pieniężne i usługi ułatwiające codzienne życie.

Jednym z miast, które stawiają na wsparcie finansowe, jest Kraków. Od 2019 r. ma tam ruszyć wypłata świadczenia pod nazwą dodatek opiekuńczy. Będzie to 500 zł miesięcznie przyznawane osobom, które mają prawo do specjalnego zasiłku opiekuńczego lub zasiłku dla opiekuna. Zasiłki takie otrzymują osoby rezygnujące z pracy, aby zajmować się członkiem rodziny, który stał się niepełnosprawny w dorosłym życiu. Obydwa świadczenia wynoszą obecnie po 620 zł miesięcznie, gdy więc nowy dodatek wejdzie w życie, opiekunowie mieszkający na terenie Krakowa będą mogli otrzymywać łącznie 1120 zł.

Opiekunowie nie będą musieli składać wniosku o dodatek, bo będzie im przyznany z urzędu na podstawie decyzji uprawniającej do jednego ze wspomnianych wyżej zasiłków. Projekt uchwały rady miasta w tej sprawie będzie omawiany na sesji nowej rady na początku grudnia.

Swoje świadczenie chce mieć również Toruń. Ma to być dodatek dla niepełnosprawnego dziecka w wysokości 100 zł, obowiązujący od kwietnia 2019 r. W Toruniu trwają też zaawansowane prace nad przygotowaniem od strony technicznej i merytorycznej karty osoby niepełnosprawnej, która ma uprawniać do korzystania z ulg i zniżek w podmiotach miejskich oraz niektórych prywatnych firmach (jeśli zdecydują się ich udzielać).

Z tego typu rozwiązania korzystają już mieszkańcy Łodzi, którzy od 15 października br. mogą wnioskować o wyrobienie Łódzkiej Karty Bez Barier. Dzięki niej osoby z orzeczeniem o niepełnosprawności lub jej stopniu mniej zapłacą za usługi zapewniane przez samorządowe instytucje, takie jak: muzea, teatry, zoo, obiekty Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Podmioty prywatne, które podpisały porozumienie z miastem, oferują rabaty m.in. na wyjazdy rehabilitacyjne, wizyty w salonie fryzjerskim, u optyka, w restauracji, na przejazdy taksówkami.

W Rzeszowie rodzice z niepełnosprawnym dzieckiem są uprawnieni do zniżek w ramach lokalnego programu adresowanego do rodzin wielodzietnych. W ich przypadku nie obowiązuje wymóg, aby w rodzinie wychowywało się minimum troje dzieci.

W niektórych miastach osoby niepełnosprawne mają zapewniane usługi asystenckie. Do takich samorządów należą Lublin i Poznań.

W Poznaniu w ubiegłym miesiącu ruszył projekt Niezależność na telefon. W jego ramach osoby z umiarkowanym lub znacznym stopniem niepełnosprawności, które skończyły 18 lat i rozliczają swój PIT w Poznaniu, mogą telefonicznie zgłosić zapotrzebowanie na wsparcie asystenta. Może ono obejmować pomoc w poruszaniu się po mieście i jego okolicach, robieniu zakupów i wykonywaniu drobnych prac domowych. Asystenci pracują codziennie z wyjątkiem świąt.

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna [2018.11.21]

<<<powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

&&

Woda - nasza przyjaciółka

Patrycja Rokicka

Ciało dorosłego człowieka składa się w 70% z wody, woda stanowi 75-80% objętości naszego mózgu, 75% mięśni, a we krwi jest jej ok. 80%. Prawidłowa gospodarka wodą, polegająca na zachowaniu równowagi pomiędzy ilością płynów wydalanych a przyjmowanych, jest podstawą prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu oraz narządów wewnętrznych. W środowisku wodnym zachodzą najważniejsze dla ludzkiego organizmu procesy takie jak: trawienie, wchłanianie, odżywianie.

Woda oczyszcza organizm z toksyn, przenosząc zanieczyszczenia przy pomocy płynów ustrojowych do narządów wydalniczych takich jak: jelita, nerki, skóra. Bez jedzenia nasz organizm może przeżyć wiele tygodni, natomiast bez płynów zaledwie kilka dni. Ludzki organizm nie jest w stanie sam wyprodukować wody, dlatego tak ważne jest regularne dostarczanie mu odpowiednich ilości wody; zalecana ilość to ok. 2 litry dziennie.

Odwodnienie

Odwodnienie następuje, gdy w naszym organizmie zaczyna brakować dosłownie kilku procent wody. Ból głowy, obniżona koncentracja, rozdrażnienie, senność, brak apetytu, apatia - to oznaki odwodnienia. Niestety większość z nas, odczuwając takie dolegliwości, najczęściej zażywa duże ilości środków farmakologicznych, zamiast sięgnąć po prostu po butelkę wody.

Pijąc mało, utrudniamy pracę narządów wewnętrznych odpowiedzialnych za nasze zdrowie psychiczne i fizyczne. Odwodnienie źle wpływa na kondycję naszych oczu, może przyczynić się do ich suchości, przekrwienia spojówek, a także opuchlizny powiek; powoduje również dyskomfort niewyraźnego widzenia, co jest niezwykle uciążliwe dla osób z dysfunkcją narządu wzroku lub pracujących dużo przed ekranem monitora komputerowego. Dla własnego dobra nie dopuszczajmy zatem do odwodnienia organizmu.

Kiedy najlepiej pić wodę?

Wodę należy pić nie tylko wtedy, gdy odczuwamy pragnienie. Najlepiej jest rozłożyć sobie zalecane 2 litry wody na cały dzień. Pić należy pomiędzy posiłkami, małymi łyczkami; nigdy w trakcie jedzenia, ponieważ podczas posiłków płyny rozcieńczają soki żołądkowe, co może spowalniać procesy trawienne naszego organizmu. Woda, którą pijemy, nie powinna być ani zbyt zimna, ani zbyt gorąca. Najlepiej jest, gdy temperatura wody będzie zbliżona do temperatury naszego ciała (37 stopni C).

Nie jest dobrze, gdy wypijamy zbyt dużą ilość wody na raz, ponieważ zamiast sobie pomóc, możemy zaszkodzić, obciążając np. nasze nerki czy serce.

Niektóre osoby odczuwają lęk przed piciem, np. podczas podróży, bojąc się częstych wizyt w toalecie. Pijąc wodę małymi łyczkami, w odpowiednich odstępach czasu, częste wizyty w toalecie nam nie grożą. Wstrzymywanie się od picia podczas podróży może przyczynić się do naszego rozdrażnienia lub bólu głowy.

Rodzaje wód

Woda źródlana to woda, która wydobywa się z naturalnego źródła; wypływa ona samoczynnie z ujścia podziemnego na powierzchnię terenu. Jest uważana za wodę czystą (pozbawioną mikroorganizmów i chemicznych zanieczyszczeń), dobrą dla naszego organizmu. Jest wodą niskozmineralizowaną, którą można spożywać bez szczególnych ograniczeń. Jest zalecana do picia dla niemowląt i osób chorujących na nadciśnienie. Idealnie sprawdza się podczas gotowania.

Woda mineralna to woda wzbogacona o minerały takie jak: magnez, wapń, sód, które korzystnie wpływają na nasz organizm.
Wśród wód mineralnych wyróżniamy:

Woda z kranu ma wielu zwolenników i przeciwników. Przeciwnicy twierdzą, że to chemiczna zupa, która może nam zaszkodzić. Natomiast na stronach MPWiK czytamy, że najnowocześniejsze technologie, zmodernizowane instalacje i szczegółowe badania gwarantują, że woda dostarczana przez wodociągi do domów jest smaczna, czysta i nadaje się do picia prosto z kranu. Jednak, zanim skorzystamy z przysłowiowej kranówki, warto zaopatrzyć się w filtry do wody, które dmuchając na zimne, podniosą jej jakość oraz usuną niepożądane dodatki, jak np. chlor, zbyt duże ilości żelaza czy przykry zapach.

Woda z roztopionego lodu, zwana strukturyzowaną, jest najlepszą wodą jaką możemy dostarczyć naszemu organizmowi; jej struktura jest identyczna jak struktura wody w komórkach organizmu człowieka. Naukowcy udowodnili, że Jakuci, mieszkający na północnych terenach Rosji, swoją długowieczność (żyją średnio ok. 100 lat) zawdzięczają piciu wody z roztopionego lodu. Każdy z nas może przygotować taką wodę w domowych warunkach: wystarczy w garnuszku zagotować zwykłą wodę z kranu, następnie wystudzić, po czym wstawić do zamrażalnika. Po kilku godzinach zamarzniętą wodę należy wyjąć, przebić lód lub poczekać aż sama się roztopi w temperaturze pokojowej. To przecież takie proste!

Gdy picie wody wieje nudą

Gdy picie czystej wody nam się znudzi i poczujemy potrzebę dodatkowych smaków, nie ulegajmy pokusie zakupu wód smakowych, które znajdziemy na sklepowych półkach. Są one wprawdzie produkowane z wód źródlanych lub mineralnych, jednak w swoim składzie zawierają dodatkowe substancje, niekoniecznie dobre dla naszego organizmu. W składzie takiej wody znajdziemy m.in. aromaty, cukry, konserwanty.

Dobrym sposobem na wzbogacenie i zróżnicowanie smaku wody jest dodanie do niej listków mięty, melisy, plasterków cytryny lub zielonego ogórka. Do wody możemy również dodać świeżo wyciśnięty sok, np. z pomarańczy lub grejpfruta.

Nasz organizm dobrze nawodnią również warzywa i owoce, które w swoim składzie mają ok. 90% wody. Zaliczymy do nich: seler naciowy, zielony ogórek, sałatę, pomidory, cukinię, paprykę, ananas, maliny, borówki, grejpfruty.

Korzyści płynące z nawodnienia organizmu

Prawidłowe nawodnienie organizmu wpływa korzystnie na stan naszego zdrowia i urody, przyczynia się do lepszego widzenia, poprawy procesów trawiennych i metabolizmu, pracy narządów wewnętrznych (jelit, żołądka, serca), lepszej koncentracji oraz pracy mózgu; sprawia, że mamy jędrniejszą skórę, mniej zmarszczek i cellulitu. Wpływa korzystnie na naszą psychikę, dobry nastrój oraz samopoczucie, mamy więcej energii i sił witalnych.

Pamiętajmy, żeby nawadniać organizm przez cały rok, bez względu na temperaturę oraz porę roku.

Źródło: Edyta Überhuber, Jan Schulz Leki z Bożej apteki; Maja Błaszczyszyn Pełnia Życia; Michał Tombak Droga do zdrowia.

<<<powrót do spisu treści

&&

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

&&

Moje sposoby na pachnącą szafę

Alicja Cyrcan

Czy zdarza się Wam czasem otworzyć szafę i poczuć niezbyt przyjemny zapach, mimo że stosowaliście płyn do płukania tkanin? Mi owszem. By temu zapobiec, kiedyś stosowałam gotowe, zakupione w sklepie zawieszki zapachowe; jednak nie były one zbyt trwałe, a ich zapachy nie zawsze trafiały w mój gust. Od jakiegoś już czasu postawiłam na własne, wykonane domowymi sposobami odświeżacze.

Papier toaletowy - może to niektórych zdziwić, ale rolki zapachowego papieru toaletowego idealnie nadają się do odświeżenia szafy. W sprzedaży dostępna jest cała gama zapachów: rumiankowy, lawendowy, morski, różany a nawet kokosowy. Wystarczy taką pachnącą rolkę włożyć do szafy (można nawet dwie), żeby poczuć przyjemny zapach.

Papier śniadaniowy - ciekawy pomysł na poprawienie zapachu w szafie podpowiedziała mi koleżanka. Polega on na wyłożeniu półek oraz szuflad papierem śniadaniowym, skropionym ulubionymi perfumami lub zapachowymi olejkami. Osobiście preferuję olejki zapachowe, które z łatwością mogę dostać w drogeriach lub supermarketach, np. goździkowy, lawendowy, grejpfrutowy lub miętowy. Dzięki temu prostemu zabiegowi w tani sposób pozbywam się nieładnego zapachu z szafy.

Kawa - amatorom kawy proponuję, by zwiększyli poranną porcję świeżo mielonej kawy. Kawa idealnie sprawdzi się jako odświeżacz do szafy. Wystarczy niewielką ilość wsypać do pojemniczka i postawić na półce w celu odświeżenia zapachu w szafie. To takie proste!

Mydełka - zapachowe mydełka idealnie odmienią zapach w szafie. Wystarczy wsunąć je pomiędzy ubrania, pościel lub ręczniki - i gotowe. Pamiętajmy tylko o zdjęciu opakowania.

Skórki po cytrusach - ciekawym pomysłem jest wykorzystanie aromatycznych skórek z ulubionych cytrusów, np. grejpfrutów lub pomarańczy, do odświeżenia zapachu w szafie. Po obraniu owoców nie wyrzucajmy skórek do śmieci, lecz zbierzmy je do pojemniczka i ustawmy wewnątrz szafy. Do takich skórek możemy dosypać odrobinę cynamonu lub goździków. Zapach będzie piękny.

<<<powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

Faworki, czyli chrust i róże karnawałowe

Kuchcik

Chrust nazywany też faworkami i róże karnawałowe to nieodłączne elementy kulinarne Świąt Bożego Narodzenia i karnawału.

Chrust - przepis podstawowy

Składniki:

Wykonanie

Mąkę przesiać do miski, zrobić w niej dołek. Jajka umyć, sparzyć, rozbić, ocenić ich świeżość, oddzielić białka od żółtek (białka zużyć do innego dania). Żółtka utrzeć z cukrem w garnuszku, dodać sól. Garnuszek uzupełnić do pełna piwem. Prędko wlać do dołka z mąki, gdyż mieszanina ucieka. Jeśli odrobina masy jajecznej zostanie w garnuszku, przepłukać piwem i wlać do mąki. Łyżką zagarniać mąkę i połączyć z masą piwno-jajeczną. Kiedy składniki zwiążą się, należy ciasto zagniatać dłońmi.

Utworzoną kulę gładzić, w miarę upływu czasu uderzać dłońmi lub rzucać nią o stolnicę w celu napowietrzenia ciasta. Nie polecam uderzania ciasta wałkiem, bo przy okazji można uszkodzić sobie palec. Ciasto ma być gładkie jak ciałko niemowlęcia. Następnie odstawiamy ciasto do wypoczęcia.

Stolnicę należy posypać odrobiną mąki, wyłożyć na nią ciasto i cienko je rozwałkować. Radełkiem wycinać paski ok. 3 cm szerokości i 10 cm długości. Na środku każdego paska zrobić podłużne nacięcie, przez które należy przewinąć dłuższy kawałek paska. Chrust wrzucać na dużą ilość gorącego tłuszczu, smażyć w głębokim garnku, wkładać po kilka faworków, inaczej nie usmażą się. Gdy są już gotowe, wyjmujemy je na sito wyścielone papierowym ręcznikiem, postawione na garnku. Lepiej umyć garnek z tłuszczu niż czyścić stolnicę.

Chrust umieścić w papierowych torebkach, oprószyć cukrem pudrem. Najlepiej smakuje po trzech dniach.

<<<powrót do spisu treści

&&

Karnawałowe róże

W podobny sposób robimy karnawałowe róże. Oprócz składników na ciasto (podanych powyżej) musimy jeszcze przygotować białko oraz dobrą konfiturę.

Wykonanie

Rozwałkowane ciasto musimy podzielić na kilka części. Szklanką, kubkiem o mniejszej od niej średnicy i kieliszkiem wykrawamy kółka. Następnie trzeba je posklejać białkiem od największego do najmniejszego krążka, najmniejsze kółko udekorować kleksikiem konfitury. Smażyć jak chrust.

<<<powrót do spisu treści

&&

Oponki

Z podanego wyżej przepisu można smażyć też oponki. Potrzebne są do tego szklanka oraz kieliszek.

Wykonanie

Rozwałkowane ciasto trzeba podzielić na części; szklanką wycinać większe kółka, w nich kieliszkiem wykroić puste środki i smażyć jak wyżej.

Chrust, karnawałowe róże i oponki z dodatkiem piwa mogą spożywać również dzieci, gdyż piwo pełni tu rolę spulchniacza a zawarty w nim alkohol ulatnia się w trakcie smażenia.

Smacznego!

<<<powrót do spisu treści

&&

Z polszczyzną za pan brat

&&

Bez ogródek i szmat czasu

Tomasz Matczak

Mam nadzieję, iż tytuł niniejszego felietonu nie kojarzy się nikomu z agroturystyką i krawiectwem. Używanie słowa bez zamiast przez, np. iść bez miasto lub bez pole jest błędne. Na szczęście zdarza się rzadko i prawie wyłącznie w gwarze wiejskiej. Zwrot bez ogródek oznacza coś zupełnie innego. Chodzi o jasny, niezawoalowany, szczery, a nawet czasem dość bolesny w swojej wymowie sposób komunikowania czegoś. W dawnej polszczyźnie istniało słowo rodzaju żeńskiego ta ogródka, a w liczbie mnogiej te ogródki. Oznaczało ono wyrażanie myśli nie wprost, delikatnie i bez wyraźnego zabarwienia emocjonalnego. Można było powiedzieć komuś coś z ogródkami, np. Panie sąsiedzie, mija się pan z prawdą lub bez ogródek: Sąsiedzie, kłamiecie jak najęty!. Jak widać zwrot bez ogródek nie ma nic wspólnego z małym ogrodem.

Pewnego dnia kilkuletnia córka mojej znajomej, gdy dowiedziała się, że od upragnionego celu dzieli ją jeszcze kilka dni, stwierdziła: to jeszcze szmata czasu!. Oczywiście wywołała tym ogólną wesołość, ale w sumie była niedaleka od prawdy. Słowa szmata i szmat były kiedyś wariantami rodzajowymi, a więc słowami mającymi to samo znaczenie, a inny rodzaj gramatyczny. Przykładami takich formantów mogą być kluska i klusek czy rodzynka i rodzynek. Początkowo słowa szmata i szmat oznaczały dużą część jakiejś płaskiej powierzchni. Dziś w tym kontekście używa się wyłącznie drugiego z nich, które zresztą ma bardzo ograniczoną łączliwość: szmat drogi, szmat ziemi. Z tego znaczenia wyodrębniło się z czasem inne, kawałek tkaniny, które przypadło rzeczownikowi szmata. Z czasem uległ on degradacji i dziś oznacza zniszczony kawałek tkaniny. Współcześnie mówi się także szmat czasu. Być może jest to analogia do wyrażeń : kawał drogi, kawał czasu, więc szmat drogi, szmat czasu.

Cóż, wypada kończyć, bo nie daj Boże lektura zabierze Państwu szmat czasu!

Bez ogródek za to mogę stwierdzić, iż jest mi bardzo miło, że czytują Państwo te moje wypociny.

<<<powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

Tomasz Sekielski - co o nim wiemy

Iwona Czarniak

Tomasz Sekielski - dziennikarz, reporter, ale również autor książek, laureat wielu nagród, można by rzec - celebryta, który zadziera nosa, nic bardziej mylnego. Miałam okazję przekonać się o tym podczas jego wizyty w Cieszynie. Nie tylko nie zadziera nosa, wręcz przeciwnie - jest obdarzony dużą dawką humoru, pełen ciepła, a w trakcie rozmowy z nim ma się wrażenie, że jest to pogawędka z dobrym znajomym.

W imieniu Czytelników Sześciopunktu poprosiłam Pana Tomasza o udzielenie odpowiedzi na kilka pytań.

- Skąd wziął się pomysł na zawód dziennikarza i jakie były Pana początki w tym zawodzie?

- Zaczęło się od szkolnego radiowęzła, który reaktywowałem wraz z kolegą. Nadawaliśmy swoje audycje na długiej przerwie, było dużo muzyki przeplatanej pozdrowieniami i dedykacjami. I choć była to jedynie zabawa, a nie prawdziwe dziennikarstwo, to właśnie wtedy zakochałem się w radiu. Po ukończeniu szkoły średniej obszedłem wszystkie rozgłośnie, które nadawały wówczas w mojej rodzinnej Bydgoszczy. Chciałem dostać się na staż, nauczyć rzemiosła. W większości z nich odesłano mnie z kwitkiem, tylko Katolickie Radio VOX dało mi szansę. Początkowo byłem reporterem miejskim, informowałem słuchaczy o dziurach w jezdni, awarii prądu czy pękniętej rurze wodociągowej, z której woda zalewała jedną z głównych bydgoskich ulic. To była prawdziwa szkoła życia dla początkującego dziennikarza radiowego. Później zacząłem prowadzić własne audycje, jedna z nich była poświęcona książkom. Jeździłem często do Warszawy, gdzie nagrywałem pisarzy i przywoziłem książki, które rozdawałem słuchaczom jako nagrody w różnych konkursach. To był przełom 1994 i 95 roku. W stolicy poznałem przez przypadek osoby z Wydawnictwa Ludowego, z którymi nawiązałem współpracę. Musiałem zrobić na nich bardzo dobre wrażenie, bo opowiedziały one o mnie Wojciechowi Reszczyńskiemu - ówczesnemu szefowi Radia Wawa, a ten zaproponował mi pracę. Tak znalazłem się w Warszawie.

- W pracy dziennikarza śledczego porusza Pan tematy, które niejednemu przysparzają wielu problemów. Czy w związku z tym nigdy nie obawia się Pan o bezpieczeństwo swoje i swoich bliskich?

- Wierzę, że żyjemy w kraju, w którym nie strzela się do dziennikarzy. Tym różnimy się od Rosji, Ukrainy czy Słowacji. Ale oczywiście niczego nie można wykluczyć. Na co dzień nie myślę jednak o hipotetycznych zagrożeniach, w przeciwnym razie nie mógłbym dobrze wykonywać swojej pracy. Pewne ryzyko jest po prostu wkalkulowane w zawód reportera czy dziennikarza śledczego. Tak już jest i każdy, kto się tym zajmuje, musi być tego świadom. Nieraz spotykałem się ze strony polityków lub biznesmenów z próbą wywierania nacisku zarówno bezpośrednio na mnie jak i na redakcję, w której pracowałem. Zazwyczaj były to tzw. dobre rady w stylu - lepiej odpuść sobie ten temat, jeśli nie chcesz stracić pracy. Nigdy nie odpuściłem, ale też nigdy nie znalazłem się w sytuacji bezpośrednio zagrażającej życiu mojemu lub mojej rodziny.

- Jakie wydarzenie w pracy reportera najbardziej Panem wstrząsnęło?

- Było ich wiele, ale chyba najbardziej poruszyły mną wydarzenia, których byłem świadkiem na kijowskim Majdanie, gdzie 20 lutego 2014 roku snajperzy strzelali do bezbronnych protestujących ludzi. Dzień ten nazwano Czarnym Czwartkiem. To była rzeź, to co tam się działo, było wstrząsające, tym bardziej że kilka ulic dalej toczyło się normalne życie. Ten kontrast był szokujący. Tutaj płoną barykady, giną ludzie, a tuż obok mieszkańcy Kijowa robią zakupy, jadą do pracy, spotykają się w kawiarniach. Ale jeszcze bardziej poruszyły mną sceny, jakie widziałem w kostnicy, w której wydawano rodzinom zwłoki pomordowanych. Niewyobrażalna rozpacz matek, ojców, sióstr, braci. Wciąż przed oczami mam kolejne zwłoki wykładane na katafalku, które oświetlają promienie słońca wpadające do pomieszczenia przez świetliki na dachu. Niesamowite sceny, których nie da się zapomnieć.

- Nad czym Pan obecnie pracuje?

- Obecnie pracuję nad filmem dokumentalnym o pedofilii wśród polskich duchownych. To kolejny bardzo ciężki temat w mojej zawodowej karierze.

- Skąd wziął się pomysł na pisanie książek?

- To było jedno z moich niespełnionych zawodowych marzeń. Zawsze miałem dar do snucia opowieści i gdzieś głęboko we mnie tkwiła potrzeba napisania książki. Jednak praca dziennikarza zajmuje tyle czasu, że nigdy nie miałem go na tyle dużo, by usiąść i napisać książkę. Dopiero w 2012, gdy odszedłem z TVN, znalazłem czas, którego mi brakowało. Wtedy napisałem swoją pierwszą powieść, thriller szpiegowsko-polityczny Sejf, która stała się początkiem trylogii o tym samym tytule. Spodobało mi się pisanie, a co najważniejsze - to co piszę, spodobało się czytelnikom. Przyszedł więc czas na kolejną trylogię zatytułowaną Susza. To także proza z gatunku sensacyjnego. Na razie ukazały się dwie pierwsze części: Zapach Suszy i Smak Suszy, na trzecią trzeba będzie trochę poczekać.

- Czy gdyby jedno z Pana dzieci oświadczyło, że chce iść w Pana ślady, odradzi mu Pan to, czy wręcz przeciwnie?

- Trudne pytanie… Z jednej strony cieszyłbym się, gdyby Julia lub Łukasz poszli w moje ślady, z drugiej jednak wiem, jak trudnym zawodem jest zawód dziennikarza, ile wymaga poświęceń i wyrzeczeń. Gdy robiłem dla TVP cykl Po Prostu, właściwie przez ponad dwa lata nie było mnie w domu. Jeździłem po świecie w rejony konfliktów zbrojnych albo inne niebezpieczne miejsca, kręcąc materiały o handlu ludźmi, islamskich fundamentalistach, meksykańskich kartelach narkotykowych. Z rodziną widywałem się od święta. Moje dzieci dobrze znają blaski i cienie bycia reporterem i z pewnością w pełni świadomie będą podejmować swoje życiowe decyzje odnośnie kariery zawodowej.

- Wracając do pracy dziennikarza - czy spotkał Pan dziennikarzy z niepełnosprawnościami i czy były to również osoby niewidome?

- Tak, spotykałem dziennikarzy z niepełnosprawnościami. Przez lata, gdy byłem sprawozdawcą parlamentarnym, jedną z moich dobrych koleżanek była Ewa Milewicz, wybitna publicystka Gazety Wyborczej, która poruszała się o kulach lub na wózku. Nie przeszkadzało to jej w pracy. Zawsze należała do najlepiej poinformowanych dziennikarzy w Sejmie. Jeśli zaś chodzi o dziennikarzy niewidomych, to do tej pory nie spotkałem. Jest Pani pierwsza pani Iwono, tym bardziej miło mi udzielić tego wywiadu.

- Jest Pan mieszczuchem czy wręcz przeciwnie?

- Wręcz przeciwnie. Duże miasta prędzej czy później zaczynają mnie męczyć. Dlatego siedem lat temu postanowiliśmy wyprowadzić się z Warszawy i mieszkamy w drewnianej chałupie na podlaskiej wsi - cisza, spokój, czyste powietrze, piękne widoki. Niestety co jakiś czas muszę bywać w stolicy. Staram się jednak ograniczać te wizyty do niezbędnego minimum. Jestem więc zwierzęciem wiejskim, a raczej leśnym.

- Jaką formę spędzania wolnego czasu Pan preferuje?

- Spacery z żoną i naszą sforą psów. Mamy ich siedem. Gdy mam więcej czasu - maluję, ostatnio jednak nie było ku temu okazji. Lubię też łowić ryby, jeździć na rowerze, czytać książki i oglądać filmy. Żadnych sportów ekstremalnych, wystarczającą dawkę adrenaliny dostarcza mi moja praca.

- Niedawno przeżywaliśmy święta Bożego Narodzenia. Czy uchyli Pan rąbka tajemnicy i opowie, jak wyglądają one w domu Państwa Sekielskich?

- Święta w naszym domu są tradycyjne. Na Wigilię zjeżdża się do nas cała rodzina; rodzice i siostry Ani, moi rodzice i brat. Bardzo nam na tym zależy, aby chociaż raz w roku wszyscy usiedli przy jednym stole. W kwestii potraw nie ma żadnych wynalazków, kolacja jest postna z obowiązkowym karpiem, śledziami w oleju, pierogami z grzybami i kapustą, barszczem, sałatką jarzynową, pieczonymi ziemniakami, rybą po grecku i kompotem z suszonych owoców. Jest pysznie i rodzinnie, są też oczywiście prezenty pod choinką, choć od czasu gdy nasze dzieci stały się nastolatkami, nie przynosi już ich święty Mikołaj.

- Czy zdarzyło się, że praca zawodowa uniemożliwiła Panu spędzenie świąt z bliskimi?

- Nie przypominam sobie opuszczonych świąt. Pamiętam natomiast Sylwestra 2015, który spędziłem nagrywając wywiad z Pierrem Voglem, przywódcą niemieckich salafitów, jednego z najbardziej radykalnych islamskich odłamów. Wywiad zaczął się dokładnie o północy, siedzieliśmy na tyłach sali modlitewnej i rozmawialiśmy o muzułmańskim fundamentalizmie, terrorystach i dżihadzie. W tym czasie moja rodzina świętowała w Polsce nadejście Nowego Roku.

Dziękując za rozmowę, w imieniu Czytelników, Redakcji oraz własnym składam Panu oraz Pana rodzinie życzenia szczęśliwego Nowego Roku.

<<<powrót do spisu treści

&&

Filmy godne polecenia

Alicja Nyziak

Czy wobec filmów Agnieszki Holland można pozostać obojętnym? Ja powiem, że nie. Sześć lat temu mocno poruszył mnie jej obraz W ciemności. Nie mogłam zobaczyć ociekających ekskrementami kanałów, w których ukrywali się Żydzi, ale dzięki audiodeskrypcji wręcz poczułam ich smród. Wola życia, wola przetrwania grupki uciekinierów i człowiek, który zaofiarował im pomoc. Czy można wycenić wdzięczność, odwagę, człowieczeństwo? Nie. Dlatego Agnieszka Holland przedstawiła historię jednego człowieka, który kryje w sobie zarówno dobro, jak i zło. Nie oceniła nikogo, bo czas wojny mierzy się inną miarą. No i przed nią zrobiło to już tak wielu. A jednak, to właśnie jej film zapada w pamięć i sprawia, że w zabieganej codzienności widz zatrzymuje się na chwilę.

Minęło trochę czasu i na ekrany kin wszedł kolejny film Agnieszki Holland, Pokot. Wywołał on wiele kontrowersji i skrajne emocje. Obraz, który napawa przerażeniem, niesmakiem, zdegustowaniem. Obraz, który stawia pytania: Czy warto walczyć o dobro przyrody, która nas otacza? Czy warto walczyć o słabszych?

Pokot, to dramat połączony z mrocznym kryminałem. Akcja rozgrywa się w Sudetach, gdzie dochodzi do serii dziwnych morderstw. Ofiarami są prominentne osoby z miasteczka, które łączy ta sama pasja - polowanie. Dziwne jest to, że na miejscach zbrodni widoczne są jedynie tropy saren. Czyżby zwierzęta brały równie krwawy odwet na ludziach? Gdy policja nie radzi sobie ze śledztwem, na scenie pojawia się bardzo ważna postać - Janina Duszejko. To kobieta, która zabierze głos w imieniu zabijanej w lasach zwierzyny oraz więzionych w hodowlach zwierząt. To kobieta, która odważy się nazwać mordercami również tych, którzy przechodzą obojętnie obok sklepów z wiszącymi połciami mięsa.

Przyznaję, że nie rozumiem ludzi, których fascynuje zabijanie zwierząt dla samego zabijania. Jednak czy także jestem mordercą, skoro robię zakupy w sklepie masarskim? Ta scena mocno mną wstrząsnęła; jak i inna, w której Duszejko płacząc, kładzie się obok śmiertelnie rannego dzika.

Jakie przesłanie skrywa film Holland, co chciała nim przekazać? Czy człowiek powinien zrezygnować z konsumowania zwierzęcego białka? A może raczej chodzi o przemysłową hodowlę zwierząt, która z podmiotu uczyniła przedmiot?

Niepokój u widza wywołuje już początkowa scena, gdy na ekranie pojawia się ogromny napis Pokot. Po chwili rozmywa się i spływa krwistymi kroplami. Agnieszka Holland nakręciła uniwersalną opowieść, która poszerza wrażliwość widza, choć zarazem budzi bardzo różne reakcje.

Pokot jest adaptacją powieści Prowadź swój pług przez kości umarłych autorstwa Olgi Tokarczuk. Produkcja ta na Festiwalu Filmowym w Berlinie (Berlin International Film Festival) została wyróżniona nagrodą im. Alfreda Bauera i otrzymała statuetkę Srebrnego Niedźwiedzia dla filmu fabularnego, który otwiera horyzonty sztuki filmowej. Natomiast komisja oscarowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej postanowiła zgłosić Pokot jako polskiego kandydata do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego.

Polecam, warto obejrzeć oba filmy Agnieszki Holland, aby wyrobić sobie własne, subiektywne zdanie o tych produkcjach.

Zarówno W ciemności jak i Pokot są dostępne z audiodeskrypcją. Obecnie coraz więcej filmów zaopatrzonych jest w tę dodatkową ścieżkę opisową ułatwiającą odbiór filmu osobie z dysfunkcją narządu wzroku. Zgodnie z założeniami Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej każdy film dotowany przez Instytut ma być zaopatrzony w audiodeskrypcję. Przykładem jest ostatni film Małgorzaty Szumowskiej Twarz.

Będąc w minionych latach gościem na Festiwalu Kultury i Sztuki w Płocku, reżyserka obiecała, że każdy jej film będzie miał audiodeskrypcję. Słowa dotrzymuje. Coraz bogatszy wybór produkcji z audiodeskrypcją znajduje się na stronie www.adapter.pl. Natomiast Główna Biblioteka Pracy i Zabezpieczenia Społecznego (GBPiZS) oferuje ogromny wybór ścieżek dialogowych z audiodeskrypcją. Nowością jest odtwarzacz pozwalający oglądać filmy także z obrazem. Każda osoba z dysfunkcją wzroku, zainteresowana poszerzaniem swojej wiedzy o kinie, może zapisać się do Internetowego Klubu Filmowego Osób Niewidomych Pociąg, prowadzonego przez Mazowieckie Stowarzyszenie Pracy dla Niepełnosprawnych De Facto. Członkowie IKFON systematycznie otrzymują filmy z audiodeskrypcją.

<<<powrót do spisu treści

&&

Pod papugami

Henryka Kwiatkowska

Niedawno wybrałam się z dwiema koleżankami do nowo otwartej Papugarni przy ulicy Woronicza w Warszawie. W ptaszarni spędziłyśmy ponad półtorej godziny, ciesząc się własnym towarzystwem i - rzecz jasna - papug.

Papugarnia jest dużą wolierą, w której swobodnie fruwają papugi. Są tam gałązki i gałęzie, a nawet całkiem grube pniaki z poprzeczkami o różnej grubości, na których ptaki mogą siadać.

Przed wejściem do woliery poleca się zdjąć biżuterię, obrączki, zegarki, okulary, nawet wsuwki do włosów. Jeśli ktoś ma ubranie z guzikami, musi nałożyć wypożyczoną odpowiednią koszulkę. Trzeba tak uczynić, ponieważ papugi z ciekawości mogłyby poodrywać guziki, okulary i zegarki zniszczyć, a drobne przedmioty mogłyby zawieruszyć lub nawet zjeść i zrobić sobie krzywdę. Wszystkie rzeczy osobiste, jak również torby, torebki i plecaki, trzeba pozostawić w szafce zamykanej na klucz. Przed wejściem do woliery należy umyć ręce i zdezynfekować je podanym przez opiekunkę Papugarni płynem odkażającym. Chodzi o to, żeby nie zarazić czymś ptaków. Po opuszczeniu Papugarni też dobrze jest umyć porządnie ręce, żeby z kolei uniknąć jakiegoś odzwierzęcego zakażenia.

U opiekunki woliery można kupić tekturowy kubeczek z karmą, na którą składają się różne nasiona i kawałki suszonych owoców. Pełna micha ma dla ptaków nieodparty urok, więc chętnie przylatują do takiego karmnika. Niektórym ludziom może wydawać się, że ptaki przylatują przede wszystkim do nich, ale pojemniczek z jedzeniem na pewno bardziej zachęcająco działa na skrzydlatych mieszkańców ptaszarni.

Po tych wszystkich przygotowaniach wchodzimy do woliery. Wejście zamyka zasłona z szerokich, ciężkich pasków, zrobionych z jakiegoś sztucznego tworzywa. Ledwie weszłam, od razu sfrunęły mi na ramiona i plecy trzy duże papugi. Jedna zajęła się pożywieniem w kubeczku, druga łaziła mi po plecach, a trzecia niebawem odfrunęła. W Papugarni jest okropny wrzask, ponieważ wiele papug skrzeczy, a największe po prostu się drą. Mimo tego można się swobodnie porozumiewać. W końcu największa papuga wylądowała mi na głowie. Jednak opiekunka Papugarni szybko ją ze mnie zdjęła prawdopodobnie dlatego, że ptak zachowywał się bardzo agresywnie. Papugi są bardzo inteligentne i ciekawskie, więc skubią ubranie - a nuż uda się coś wyskubać i ukraść. Jedna z dużych papug wyczuła biustonosz pod moją cienką bluzką, ale materiał był na tyle mocny, że nie zdołała mnie rozebrać. Ptaki przeganiają się wzajemnie, więc co chwila przylatuje inna papuga i wcina to, co jeszcze zostało w karmniczku.

Ptaki zasadniczo nie lubią dotykania. Jednak ukradkiem udało się pogłaskać zwłaszcza te papugi, które były zajęte jedzeniem albo dialogiem z sąsiadkami. Taki fizyczny kontakt z ptakami pozwala na zdobycie różnych informacji. Otóż papugi mają różną wielkość i wagę. Im większa papuga, tym ma grubszy i mocniejszy dziób oraz silniejsze palce i grubsze pazury. Papugi, zwłaszcza duże, potrafią objąć palcami rękę i bardzo mocno ścisnąć. Jest to wyraz przystosowania się do warunków naturalnych, gdzie wiatr porządnie kołysze gałęziami, więc trzeba mocno trzymać się chybotliwej grzędy. Papugi, chodząc po ramionach i plecach, drapią - nie złośliwie tylko dlatego, że u nich pazury nie chowają się tak jak u kota. Potrafią też dziobać, ale raczej z ciekawości - żadna mnie nie skaleczyła, chociaż duży, rozzłoszczony ptak mógłby dotkliwie zranić.

Papugi mają raczej sztywne, szorstkie pióra, niektóre mają bardzo długie, spiczaste ogony, u innych ogony są krótkie i zaokrąglone.

Papugi wydają najróżniejsze skrzeczenia, piski i okrzyki, a jedna co jakiś czas wykrzykiwała trrrr tak wyraziście, iż początkowo myślałam, że to człowiek. Była tam duża papuga, która głośno i śmiesznie krakała, a miała na imię Maryna. Podeszłam do Maryny i podstawiłam rękę. Weszła na nią najpierw jedną nogą, podumała chwilę, jak gdyby nie mogła się zdecydować czy zejść z grzędy. W końcu dostawiła drugą nogę, połaziła trochę po ramieniu, wreszcie zakrakała, rozwinęła skrzydła i odfrunęła.

W Papugarni trzeba ostrożnie chodzić, ponieważ papugi siadają na ziemi. Chodziłam więc, szurając nogami. Jedna z papug uznała to za świetną zabawę i próbowała urwać kawałek podeszwy od mojego buta. Innej papudze znudziło się jedzenie z kubeczka, więc siedziała mi na ręce i zabawiała się masakrowaniem pojemniczka, aż w końcu podarła go na strzępy.

Papugi są bardzo inteligentne. Za miarę inteligencji uważa się umiejętność zabawy. Ptaki dla zabawy gonią się po wolierze, a nawet baraszkują jak szczeniaki - tak zabawę dużych papug oceniła nasza widząca koleżanka. Są to ptaki społeczne, więc lubią towarzystwo. Przeczesują sobie wzajemnie pióra, a nawet się karmią.

Na ręce mojej koleżanki siedziała kolorowa, niewielka papużka, którą opiekunka Papugarni nazywała białobrzuszka czarnogłówka - chyba sama nie wiedziała, do jakiego gatunku ta papuga należy. Powiedziała tylko, że prawdopodobnie pochodzi z Indii. Papużka była bardzo sympatyczna, miała niewielkie pazurki, więc nie drapała. Wzięłam kubeczek od mojej koleżanki, a za nim na moją rękę przeszła i papużka. Skrzeczała trochę, kiedy jej dotykałam, ale nie odfruwała, więc chyba nie bardzo ją to denerwowało.

W Papugarni była przewaga dużych papug. Były tam Amazonki, mieszkanki lasów Ameryki Środkowej i Południowej. Są to ptaki o średnich i dużych rozmiarach, krępej sylwetce i krótkim ogonie. W ich upierzeniu przeważa kolor zielony. Amazonki charakteryzują się dużą inteligencją i niezwykłymi zdolnościami naśladowczymi. Potrafią opanować kilkadziesiąt słów ludzkiej mowy, a nawet podobno mogą nauczyć się śpiewać. Są chętnie hodowane jako pupile domowe, ponieważ łatwo przywiązują się do opiekunów. Papuga, z którą zawarłam bliższą znajomość, należała do gatunku o nazwie Amazonka żółtoszyja. Jest to średniej wielkości papuga, której długość wynosi ok. 35 centymetrów, a waga dochodzi do 550 gramów, a nawet może ją przekraczać. Ptak ma zasadniczo zielone upierzenie z żółtą plamą u podstawy karku. Ma ciemnoszary dziób z jasnymi przebarwieniami na bokach.

W Papugarni były też Ary, które chętnie przylatywały do pojemniczka z karmą, chodziły mi po plecach, robiąc w bluzce dziurki. Ale to nie była wina samych papug, tylko ich pazurów. Jednak jeśli ktoś boi się o ubranie, powinien skorzystać z wypożyczonej koszulki.

Ary są dużymi ptakami o bardzo długich ogonach, kolorowym upierzeniu i dużych, hakowato wygiętych, silnych dziobach. Osiągają długość ciała ok. 46-95 cm i wagę ok. 280-1700 g. Żywią się owocami i orzechami. Do kruszenia skorup służy im silny dziób, a do wydobywania zawartości - język. Papugi te łatwo się oswajają, ale mogą być agresywne w stosunku do zwierząt i obcych osób. Podobno w hodowli mogą dożywać 65 lat.

Po wolierze fruwały też Aleksandretty. Aleksandretta obrożna osiąga blisko pół metra długości i waży ok 93-160 g. Występuje w Afryce i na Półwyspie Indyjskim oraz na Cejlonie. Introdukowano ją do wielu krajów na świecie, w tym do Polski. Zasiedla wiele środowisk: różnego rodzaju lasy, kolczaste zarośla, namorzyny, sawanny, otwarte tereny rolnicze z porozrzucanymi drzewami, parki i ogrody. Pewną ciekawostką jest to, że Aleksandretta obrożna podczas jedzenia a także przy wykonywaniu innych czynności, pomaga sobie nogą. Dowiedziono drogą eksperymentów, że przeważająca część ptaków jest lewonożna, a tylko niewielka część posługuje się prawą nogą. Ciekawe czy wśród ptaków tego gatunku są też takie, które przy jedzeniu jednakowo sprawnie posługują się obiema nogami? Aleksandretta chętnie hodowana jest w niewoli. Ma towarzyskie usposobienie, jest inteligentna i potrafi naśladować dźwięki, w tym ludzką mowę. Podobno w niewoli dożywa nawet 30 lat. Wyhodowano wiele odmian barwnych, ale u wielu ptaków dominujący jest kolor zielony. Są to ptaki hałaśliwe. Przykuwają uwagę głośnymi wrzaskami, piskami i gwizdami. To właśnie te papugi wraz z arami robiły w wolierze najwięcej hałasu. Uważa się, że obecnie w wielu krajach Aleksandretty stanowią zagrożenie dla rodzimej awifauny (populacji ptaków), ponieważ uciekają z hodowli i łatwo adaptują się do warunków naturalnych. Wytrzymują nawet kilkunastostopniowy mróz. Dlatego niektórzy sądzą, że zamiast stad gołębi w polskich miastach w niedługim czasie będą nam towarzyszyć hałaśliwe stada zielonych papug.

Niestety, nie widzę dobrze kolorów. Gdy pytałam widzącą koleżankę czy papuga siedząca mi na ręce ma fioletowe piórka, odpowiedziała: zielone. Wydawało mi się, że ptak ma żółty łebek, okazało się, że biały. To nic, że prawie nie widzę sylwetki ptaka, że nie wiem, gdzie odfrunął ten, który przed chwilą siedział na moim ramieniu albo gdzie siedzi i jak wygląda papuga odzywająca się niezwykłym głosem. Pobyt w Papugarni sprawił mi ogromną przyjemność, ponieważ dla mnie bardzo miły jest dotyk żywego stworzenia, szelest piór, podmuch powietrza, gdy papuga przelatuje nad głową i oczywiście - przedziwne papuzie głosy... Jeśli zdarzy mi się być tam drugi raz, wezmę magnetofon, żeby mieć pamiątkę dźwiękową.

Byłam rozczarowana tylko z jednego powodu. W sklepiku do sprzedania były tylko papuzie pióra oraz jakieś maskotki, breloczki i naklejki. Nie było żadnych książek o papugach ani żadnych płyt z papuzimi głosami.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z poradnika psychologa

&&

Bawmy się!

Małgorzata Gruszka

I znów mamy początek roku, czyli styczeń, w którym rozpoczyna się tzw. karnawał. Karnawał, a więc czas, kiedy ludzie się bawią. Bawią się nie od dziś, choć kiedyś robili to znacznie huczniej i intensywniej. Tradycja karnawału sięga początków ery nowożytnej i wiąże się z liturgicznym porządkiem kalendarza. Porządek ten wyznaczał surowe ramy tego, co działo się w poszczególnych miesiącach roku, czemu podporządkowywali się wierni wszystkich stanów. I tak, w grudniu obowiązywało spokojne, pełne zadumy i refleksji oczekiwanie na narodzenie Chrystusa. W marcu z kolei rozpoczynał się Wielki Post, a wraz z nim czas smutku i przeżywania Męki Pańskiej. W poprzedzającym Boże Narodzenie Adwencie i przed Wielkanocą - w Wielkim Poście należało unikać zabaw, radości i swawoli. Czas przeznaczony na radowanie się i zażywanie wszelkich uciech wyznaczony był na okres między świętem Trzech Króli, a Środą Popielcową. Ostatnim dniem karnawału był wtorek poprzedzający tę środę zwany ostatkami. W kalendarzu liturgicznym nic się nie zmieniło. Wciąż obowiązuje Adwent i Wielki Post. Jednak związane z nimi ograniczenia nie są już tak ściśle przestrzegane; dlatego i karnawał, na tle pozostałych miesięcy, nie wyróżnia się tak jak kiedyś. Co ciekawe, w słowie karnawał pochodzącym od włoskiego carnevale, tkwi zapowiedź wielkopostnych umartwień. Carnavale po włosku znaczy pożegnanie mięsa. Miało to sens, bo w dawnych czasach z mięsem naprawdę żegnano się na całe 40 dni…

Czas karnawału skłonił mnie do zastanowienia się nad tym, jak się bawimy, jak możemy to robić i co na tym zyskujemy.

Niech żyje bal!

Pierwsze skojarzenie z karnawałem to oczywiście bal. Śmiem twierdzić, że balowa kariera większości z nas skończyła się w przedszkolu; w najlepszym razie na balu z okazji ukończenia szkoły średniej. Historia mówi, że najhuczniej i najwytworniej balowała szlachta i dwory królewskie. Pamiętne bale organizowano też w dwudziestoleciu międzywojennym. W epoce PRL-u balowała przede wszystkim władza.

Dziś organizuje się głównie bale charytatywne i sylwestrowe. W zależności od zasobności portfela przez cały karnawał można korzystać z zabawowych propozycji różnych restauracji, hoteli i pensjonatów. Bal to wspaniałe przeżycie, ale i bez niego można się świetnie bawić. Można - a nawet trzeba. Bo choć jesteśmy dorośli, zabawa jest nam potrzebna!

Dorośli się bawią

Zabawę kojarzymy głównie z dziećmi i z operowaniem zabawkami lub udawaniem różnych ról. Z punktu widzenia dziecka najbardziej rozwojową zabawą jest wszystko, co pozwala poznać rzeczywistość, łączy z innymi, uruchamia wyobraźnię, wymaga kreatywności, pomysłowości i myślenia. W świecie dorosłych dobra zabawa to taka, która rozluźnia, wywołuje uśmiech i integruje z innymi. Istotą zabawy jest robienie czegoś, co sprawia, że czujemy się młodsi, sprawniejsi i zdrowsi.

W co się bawić?

Sposobów na dobrą zabawę jest bardzo wiele. Możemy bawić się w dużej grupie, w gronie rodzinnym, we dwoje, a nawet indywidualnie. W większych grupach najlepiej sprawdzają się spotkania z zabawą prowadzone według jakiegoś planu. Chodzi o to, by proponować uczestnikom określone aktywności. To może być wspólny śpiew, taniec, konkursy, zgadywanki itp. W grupie, która się dobrze zna, zabawa jest bardziej spontaniczna. Ktoś zaintonuje jakąś piosenkę, ktoś inny opowie dowcip, ktoś przypomni sobie śmieszną historię i czas płynie, a wszyscy się dobrze bawią.

Zabawa przy stole

Odnoszę wrażenie, że wraca zapomniana przez lata tradycja wspólnej zabawy przy stole. Spotykający się krewni zamiast narzekać czy dyskutować o ważkich problemach, których i tak nie rozwiążą, wyciągają grę i zaczynają się bawić.

Na rynku dostępnych jest bardzo wiele prześmiesznych gier słownych, które potrafią doskonale wypełnić wspólnie spędzany czas. W grach tych odpowiada się na różne pytania, dobiera słowa, zgaduje, co ktoś ma na obrazku, uzupełnia historie, trzeba coś pokazać itd. Są łatwe i do zagrania wystarczy jedna widząca osoba przy stole.

Nowością na rynku są rodzinne gry dźwiękowe, w których nie ma plansz z polami, kart, rysunków, kostek i pionków. Całość oparta jest na dźwięku, a do świetnej zabawy służy jeden panel z dużymi przyciskami. Nie trzeba zliczać punktów, a grę prowadzi sympatyczny narrator. Świetne rozwiązanie dla osób niewidzących i słabowidzących. Wiele firm oferuje popularne gry planszowe w wersji dla osób z dysfunkcją wzroku. Odrobina pomysłowości wystarczy, by standardową grę samodzielnie przystosować do własnych potrzeb. Na przykład pola na planszy można oznaczyć farbą puchnącą lub folią. Gry planszowe to także świetny sposób na zabawę we dwoje.

Siadając do stołu lub chcąc miło spędzić wolny czas, warto przypomnieć sobie zabawy z dzieciństwa. Cóż, że byliśmy dziećmi, gdy zaśmiewaliśmy się przy zabawie w pomidora. Pamiętacie? Polegała na tym, że na zadawane pytania trzeba było odpowiadać pomidor i nie wolno było się uśmiechnąć. Gwarantuję świetną zabawę i równie silne napady śmiechu u dużych i poważnych ludzi.

Zabawa poza domem

Jedną z form zabawy jest korzystanie z dostępnych rozrywek. To kosztuje, ale raz na jakiś czas warto poświęcić część swoich zasobów na to, by wyjść i zabawić się gdzie indziej. Bawić można się na kameralnych wieczorkach organizowanych w lokalach gastronomicznych, na dużych koncertach, miejskich zabawach sylwestrowych itd. Uśmiech i dobroczynne oderwanie od codzienności zapewnią nam wesołe spektakle teatralne, imprezy kabaretowe czy kino. Część osób z dysfunkcją wzroku może niemal w pełni korzystać z tego typu rozrywek.

Zabawa w pojedynkę

Najtrudniej bawić się, gdy jesteśmy sami. W takiej sytuacji - o ile to możliwe - warto szukać okazji i sposobności do zabawy z innymi. Będąc samemu, można bawić się wszystkim, co dostępne pod ręką. Mogą to być powieści i opowiadania z humorem, dowcipy i śmieszne powiedzonka znalezione w sieci, memy itp. Stacje telewizyjne również dostarczają różnego rodzaju rozrywki, z której można wybrać coś, co nam odpowiada. Najważniejsze jest to, by będąc samemu, chcieć uśmiechać się i bawić.

Dlaczego potrzebujemy zabawy?

Na myśl o zabawie wielu z nas odczuwa pewne zdziwienie i zażenowanie. Tańczyć nie umiemy, bale nam nie w głowie, więc po co się bawić? Zresztą nie jesteśmy dziećmi. Niby nie, a jednak w weekendowe wieczory kluby, dyskoteki i sale kinowe pękają w szwach. Dlaczego? Bo ludzie chcą się bawić. Potrzebują oderwania od codziennych obowiązków i zanurzenia się w innym świecie. Fakt, nie wszystkim odpowiadają tego typu formy spędzania wolnego czasu i cieszenia się nim. Jak napisałam wyżej, można robić to inaczej. Zabawa zaspokaja wiele naszych potrzeb. Bardzo ważne jest to, że podczas zabawy uśmiechamy się, a nawet śmiejemy do rozpuku. Śmiech to zdrowie i nie jest to pusty slogan. Gdy się śmiejemy, nasz mózg produkuje więcej endorfin czyli tzw. hormonów szczęścia. Zabawa zbliża nas do innych i wzmacnia poczucie wspólnoty. Dobrze bawić możemy się z kimś, z kim dzielą nas poglądy na ważne sprawy. Dzięki zabawie dobrze czujemy się w towarzystwie. Puszczają hamulce i opory przed nieskrępowanym śmiechem i cieszeniem się chwilą. Zabawa rozluźnia, eliminuje napięcie i stres. Jest doskonałym wypełniaczem czasu, gdy zabraknie tematów do rozmowy i robi się niezręcznie. Na początku bywa drętwo, ale nie wiedzieć kiedy, wchodzimy w zabawę i walczymy o wygraną jak o życie. Bo w dobrej zabawie jest doza zdrowej rywalizacji i zaangażowania emocjonalnego. Wspólna zabawa to wspólne pozytywne przeżycia, a te zbliżają do siebie i wzmacniają więzi. Relaks, zacieśnianie więzi, pozytywne emocje, odreagowanie stresu, zdrowa rywalizacja i poprawa nastroju - oto najcenniejsze korzyści płynące z zabawy.

A więc bawmy się póki czas, bo za sto lat nie będzie nas!

<<<powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Dziecko z Kalkuty. Opowieść o miłości i spełnieniu

Wanda Wajda

Książkę tę poświęcam Monice Skoczek - naszemu aniołowi stróżowi z krwi i kości oraz wszystkim naszym dobroczyńcom - jesteście piękną częścią naszej historii.

Przedmowa

Nazywam się Wanda Wajda, jestem niewidomą matką niewidomej i autystycznej dziewczynki, którą zaadoptowałam w Indiach, przywiozłam do Polski i tutaj tworzymy małą, dwuosobową rodzinę. Jestem z mojej córki dumna, mimo że nie widzi, prawie nie słyszy, nie mówi i żyje w świecie, do którego nie mamy wstępu. Dookoła Scholi dzieje się jednak tak wiele niezwykłych rzeczy, że wydaje mi się, że powinnam się nimi z Wami podzielić.

Od razu też muszę tu przytoczyć pytanie, z którym spotykam się na co dzień:

- Dlaczego, mając tak niewielkie perspektywy życiowe jako osoba samotna i niewidoma, wzięłam dziecko wymagające stałej opieki i chore? Przecież to jest niemożliwe i z pewnością mi się nie uda.

I od razu odpowiem tak, jak odpowiadam wszystkim, którzy o to pytają:

- Jak mogłam Scholi nie wziąć? Opiekowałam się nią kilka lat, pokochałam ją i nie umiałam się z nią rozstać. A czy jest to możliwe? Tak, dopóki będę miała siłę, będę opiekować się Scholą. Moja córka ma dwadzieścia jeden lat. Już jej ofiarowałam dwadzieścia jeden lat dobrego życia rozświetlonego jej uśmiechem. Czy uważacie, że nam się nie udało?

Siostra Agata, moja przyjaciółka, powtarzała mi zawsze, że to miłość - ta szczególna relacja matki z dzieckiem - utrzymuje je przy życiu. Zawsze będę walczyć o życie mojego dziecka jako o pełnego człowieka posiadającego swoje miejsce na ziemi. Nie urodziłam Scholki, ale nasze losy splotły się ściśle, tworząc tę szczególną relację miłości między dzieckiem i matką.

Nie będzie to opowieść o poświęceniu i litości, tylko o miłości, spełnieniu, dawaniu i braniu. Będzie to też opowieść o Bogu, bo czy bez świadomości Jego bezwzględnego wsparcia miałabym odwagę wziąć na siebie taką odpowiedzialność? W centrum wydarzeń będą też niezwykłe miejsca: Bieszczady, z których pochodzę, Kraków, Laski, Bangalore, Kotagiri, Jeevodaya w Indiach i wreszcie Warszawa. Miejsca te są niezwykłe dla mnie i tej opowieści nie dlatego, że mają wielką historię, piękne widoki czy zabytki, tylko dlatego, że mieszkają w nich wyjątkowi ludzie, od których nauczyłam się, jaką wartość ma najmniejszy z nas i ile potrafimy dokonać, jeśli w to uwierzymy.

Moje życie bez Scholi byłoby z pewnością łatwiejsze, ale nie byłoby pełne. Nie wiem, czy czułabym taką miłość i sens każdego swojego dnia. Wiedzcie, że nigdy nie żałowałam tej decyzji, nawet po kolejnej nieprzespanej nocy, kiedy musiałam iść do pracy, a w domu czekały na mnie stosy nieuprasowanych ubrań i perspektywa wielogodzinnego usypiania mojej córki.

Po pięknej stronie naszego losu są ludzie, którzy nam towarzyszyli i towarzyszą. W centrum tej opowieści są Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża z Lasek, Siostry Misjonarki Miłości Matki Teresy z Kalkuty. Bez nich moje życie byłoby inne, a Scholi z pewnością nigdy bym nie spotkała. Opowiem Wam też o tych, którzy wspierają nas, którzy nie boją się włączyć do naszego życia, wiedząc, że od razu wciągamy ich w swoją niełatwą orbitę.

Wspaniale jest też, że istnieje grono osób, które potrafią w najpiękniejszy sposób powiedzieć, że cenią to, co robię, o nic nie pytają, tylko cieszą się z naszych sukcesów. W końcu jestem 930. osobą, której przyznany został Order Uśmiechu, obok Heleny Pyz, Matki Teresy czy Edmunda Niziurskiego - mojego ulubionego pisarza z lat dziecinnych - i wielu innych ludzi wielkiego serca. Po tej stronie jest też nasz labrador - suczka Rumba, która z racji uratowania tonącego dziecka została Psem Bohaterem roku 2009!

Jedną z ważniejszych chwil w moim życiu było też wręczenie mi Złotego Krzyża Zasługi przez Prezydenta Rzeczpospolitej Lecha Kaczyńskiego, dzięki czemu mogłam poznać jego i panią prezydentową Marię Kaczyńską.

Nie będę też ukrywać trudnej strony naszych losów, przede wszystkim konieczności walki z chorobami i wiążącymi się z tym problemami. Najtrudniejsza jednak dla mnie jest obojętność i zła wola wielu państwowych instytucji. Spotkałyśmy też wiele bezmyślności i braku akceptacji dla innych: kalekich, brzydkich, śniadolicych. Ale ja nie jestem bezradna i bezbronna, potrafię zabrać głos w razie bezpośredniego konfliktu, myślę, że ta opowieść powie ludziom nieczułym i okrutnym, że możemy w ich trudne dni wprowadzić trochę światła z naszej widnej strony istnienia, w końcu miejsce, w którym spotkałam Scholkę, nazywa się Jyothi Seva, co w sanskrycie oznacza Służba światłu. Zapraszam Was w podróż, którą jest moje i Scholi życie. Po przeczytaniu naszej historii z pewnością zrozumiecie, ile można dostać od małego, autystycznego, niewidomego, niedosłyszącego dziecka z mnóstwem innych ciężkich chorób. Spróbuję też pokazać Wam obecność Boga w naszym życiu - uwierzyliśmy Mu, a On pokazał nam, kim jesteśmy, a kim możemy być. Poznacie wspaniałych ludzi, którzy swoją postawą pokazują nam dobrą drogę, gdzie słabi potrafią robić wielkie rzeczy, a sukcesy nie są mierzone wysokością pensji, ślubem opisywanym w gazetach czy obecnością na czerwonym dywanie w telewizji kablowej. Moja córka nigdy nie będzie lekarzem ani aktorką, nie założy rodziny, ale będę się nią chwalić, bo przebyłyśmy już długą drogę, a mamy jeszcze przed sobą wiele pięknych i dobrych dni.

Jean Vanier mówił o dzieciach niepełnosprawnych, że to te dzieci będą prowadzić nas do nieba, dlatego dobrze jest w swoim życiu je spotkać. Historia ta będzie więc też spotkaniem z tymi, którzy prowadzą nas do nieba i tymi, którzy pomagając im na różne sposoby, idą ich śladami prosto w światło.

Na początku opowiem Wam, jak wyglądało moje życie w domu rodzinnym i przedstawię krótko losy naszej rodziny. Potem pokażę, jak z rodzinnego gniazda na Podkarpaciu znalazłam się w Krakowie, a potem w Laskach i na Piwnej w Domu Generalnym Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża w Warszawie. Opowiem, jak kupiłam sobie mieszkanie, jak pojechałam do Indii, gdzie poznałam wielu fascynujących ludzi, w tym nawet laureatkę Nagrody Nobla - Matkę Teresę z Kalkuty, Helenę Pyz - polską lekarkę ze szpitala dla trędowatych w Jeevodaya, Jeana Vaniera - kanadyjskiego pisarza i filantropa oraz miłość mojego życia - Scholkę. Na koniec podzielę się z Wami tym, jak żyjemy ze Scholą w Warszawie i jak nasze losy nadal splatają się z losami niewidomych dzieci z Kalkuty i Bangalore.

Największą radość sprawiłoby mi to, gdyby choć drobna cząstka z tego, co napisałam, przydała się terapeutom integracji sensorycznej, rehabilitantom oraz rodzicom i opiekunom dzieci z zaburzeniami i sprzężeniami, szczególnie jeśli dzieci są niewidome. Wiem z własnego doświadczenia, że kiedy miałam problem z błędnikiem, nawet szpitalni terapeuci z ośrodków klinicznych nie potrafili mi pomóc, mimo że - jak się okazało - była taka możliwość, skoro dziś siedzę i chodzę samodzielnie. Zaznaczam jednak, żeby nie korzystać z moich rad bezkrytycznie, bo to, co jest dobre dla jednego dziecka, nie zawsze musi skutkować w rehabilitacji innego, warto jednak podnieść te sprawy w czasie spotkań z lekarzami czy terapeutami.

Od dziewięciu lat w każdy piątek po szkole jeździłyśmy ze Scholą na integrację sensoryczną, zwaną w skrócie SI. Jej terapeutką była Anna Sieradzka-Borkowska - neurologopeda, psycholog, terapeuta SI, terapeuta Johannesa. Żeby pokazać, jak ważną rolę odgrywa w Scholi życiu terapia SI, pozwolę sobie przytoczyć fragmenty artykułu napisanego przez terapeutkę mojego dziecka.

Jest maj 2012 roku, Warszawa. Dziś, jak w każdy piątek już od czterech lat, spotykam się z niezwykłą dziewczynką - Scholą. Jak zawsze, tak i tego dnia Schola przyjeżdża na zajęcia z mamą. Witamy się, zamieniamy kilka zdań i kierujemy się w stronę sali. Dziewczynka jest poddawana terapii metodą Integracji Sensorycznej. Co tydzień spotykamy się na sali i ciężko pracujemy, mama dziecka bardzo czynnie uczestniczy w zajęciach oraz ściśle współpracuje ze mną. Uważam, że współpraca Pani Wandy jest nieoceniona i to dzięki determinacji matki Scholi osiągamy pozytywne rezultaty terapeutyczne.

Dlatego pozwolę sobie do mojej opowieści dołączyć aneks, którym jest analiza dokumentacji medycznej Scholki, napisana przez panią Annę Sieradzką-Borkowską, oraz kilka wskazówek dotyczących diety i rehabilitacji dzieci niewidomych ze sprzężeniami, które to wskazówki udało mi się zastosować z powodzeniem w rehabilitacji mojego dziecka. Nie zalecam stosowania tych wszystkich metod bez konsultacji z lekarzami i terapeutami, ale może to być inspiracja do przedyskutowania dodatkowych elementów terapeutycznych, które standardowo nie są włączane do leczenia dzieci niewidomych ze sprzężonymi niepełnosprawnościami.

Źródło: Media Rodzina, Copyright © by Wanda Wajda 2018, Copyright © for this edition by Media Rodzina Sp. z o.o. 2018, ISBN 978-83-8008-513-8.
Media Rodzina Sp. z o.o. ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań, tel.: 61 827-08-50, www.mediarodzina.pl, mediarodzina@mediarodzina.pl.

<<<powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

&&

Czy w grupie siła?

Patrycja Bogdała

Czy jako osoby z różnego rodzaju dysfunkcjami potrafimy konstruktywnie walczyć o potrzebne rozwiązania? Co wynika z dotychczasowych działań w tej kwestii? - Na te i wiele innych pytań starali się odpowiedzieć uczestnicy IV Kongresu Osób Niepełnosprawnych odbywającego się cyklicznie od czterech lat w Warszawie (w tym roku 25 października w gmachu Uniwersytetu Humanistyczno-Społecznego przy ul. Chodakowskiej 19/31).

Miałam okazję uczestniczyć w tym wydarzeniu. Warto podkreślić, że w Kongresie może wziąć udział każda osoba z niepełnosprawnością, członek jej rodziny lub organizacja działająca na rzecz środowiska. Wystarczy dysponować wolnym czasem, wypełnić dostępny dla czytników ekranu formularz zgłoszeniowy, mieć możliwość pojechania do Warszawy (tzn. np. zapewnienia sobie asystenta do pomocy itp.). Organizatorzy zapewniają asystentów na miejscu, ale ci - z racji przeciążenia różnymi zadaniami - są w stanie zaoferować jedynie pomoc dorywczą. Jeżeli natomiast osoba niewidoma chce się czuć komfortowo, lepiej jeśli ma własnego przewodnika.

Duże zainteresowanie, ważne problemy

Kongres odbywał się z inicjatywy Koalicji Organizacji Pozarządowych, m.in. Fundacji Instytut Rozwoju Regionalnego, Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną i Polskiego Związku Głuchych. Celem tych spotkań jest upominanie się o respektowanie zapisów zawartych w Konwencji ONZ o Prawach Osób Niepełnosprawnych, którą Polska ratyfikowała 6 grudnia 2012 r. O tym, że Kongres poruszał wiele istotnych tematów, świadczyło duże zainteresowanie tą inicjatywą. W spotkaniu wzięło udział około 430 osób niepełnosprawnych (w tym członków ich rodzin i przedstawicieli organizacji środowiskowych) z całej Polski.

Podczas inauguracji swoje wystąpienia przedstawiły takie osobistości jak: Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar, Europoseł Marek Plura, a także przedstawiciele różnych organizacji pozarządowych. Polski Związek Niewidomych reprezentowała jego prezes Anna Woźniak-Szymańska.

Nie zabrakło też niestety żałobnego akcentu, jakim było wspomnienie odejścia Piotra Pawłowskiego - prezesa Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji oraz Bartosza Mioduszewskiego - prezesa Fundacji Aktywizacja, którzy pośmiertnie zostali uhonorowani tytułem Ambasadora Konwencji ONZ o Prawach Osób Niepełnosprawnych.

Bolączki

Atmosfera spotkania upływała raczej w niewesołym klimacie. Z jednej strony cieszył zapowiadany przez Rząd program Dostępność plus, jednak kładący się cieniem wiosenny protest osób niepełnosprawnych w Sejmie i brak realnych zmian na lepsze skutecznie gasiły to zadowolenie z powodu pewnych pozytywnych gestów oferowanych przez władzę. Padło wiele gorzkich słów chociażby takich, że środowisko jest podzielone, że organizacje a nawet prywatne osoby walczą głównie o własne interesy. Na taki zarzut w dyskusji nie zabrakło polemiki, że zjednoczenie się wokół wspólnych problemów jest trudne, gdyż każda dysfunkcja ma inną specyfikę i boryka się z odrębnymi kłopotami.

Po sesji plenarnej odbyły się spotkania panelowe, które koncentrowały się wokół następujących zagadnień:

Owoce Kongresu

Mimo - jak zawsze w takich wypadkach - burzliwych obrad udało się wypracować wspólne stanowisko, które zostanie przedstawione stronie rządowej. Uchwała IV Kongresu Osób z Niepełnosprawnościami ma następujące brzmienie:

„My, uczestniczki i uczestnicy IV Kongresu Osób z Niepełnosprawnościami reprezentującego wiele osób z niepełnosprawnościami, osób ich wspierających i organizacji działających na ich rzecz - żądamy pilnego i skutecznego wdrożenia przez Polskę Rekomendacji Komitetu ONZ ds. Praw Osób z Niepełnosprawnościami oraz związanych z nimi postulatów Konwentów Regionalnych oraz Kongresu Osób z Niepełnosprawnościami:

  1. wdrożenie mechanizmu, który umożliwi świadczenie usług asystenckich i przerwy wytchnieniowej w ramach Solidarnościowego Funduszu Wsparcia Osób Niepełnosprawnych,
  2. wprowadzenie definicji dyskryminacji krzyżowej do przepisów prawa (Oznacza to dyskryminację z powodu kilku czynników - np. niepełnosprawność, orientację seksualną itd. - przyp. autora),
  3. uwzględnienie przez system orzecznictwa potrzeb w zakresie rodzaju i intensywności wsparcia - zamiast stopni niepełnosprawności,
  4. zapewnienie Centrów Wsparcia Edukacji dla uczniów z niepełnosprawnościami, nauczycieli, kadry zarządzającej i rodziców dzieci z niepełnosprawnościami,
  5. likwidacja pułapki świadczeniowej,
  6. certyfikacja dostępności przez wyspecjalizowane podmioty z udziałem osób z niepełnosprawnościami,
  7. wprowadzenie modelu wspieranego podejmowania decyzji i likwidacja ubezwłasnowolnienia”.

Czy warto działać?

Niektórzy mogliby stwierdzić, że takie spotkania nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, skoro tak niewiele zmienia się na lepsze. Warto jednak brać udział w tego typu przedsięwzięciach, bo w grupie tkwi siła. Jako szeroko pojęte środowisko osób z niepełnosprawnościami nie powinniśmy pozwolić na to, żeby decyzje odnośnie naszego codziennego funkcjonowania, zatrudnienia, systemu orzekania itd. zapadały bez naszego udziału. Na Kongresie każdy z osobna ma szansę się wypowiedzieć i wnieść swój postulat.

Zachęcam więc, w miarę możliwości, do brania spraw w swoje ręce choćby w tak minimalnym zakresie, jakim jest wygospodarowanie jednego dnia w roku (już padły zapowiedzi zorganizowania kolejnego Kongresu za rok o tej samej porze) i przyjazd do Warszawy.

Artykuł ten nie wyczerpuje kwestii poruszanych na Kongresie. Bardziej zainteresowanym tym tematem polecam tekst zamieszczony na portalu Niepelnosprawni.pl pod linkiem: http://www.niepelnosprawni.pl/ledge/x/684988?.

<<<powrót do spisu treści

&&

Projekt Ważne Miejsce nie tylko dla niewidomych

Andrzej Koenig

Na pewno są wśród nas osoby widzące, które chociaż na chwilę chciałyby spróbować odnaleźć się w świecie ciemności, w świecie niewidomych. Wychodząc naprzeciw takim oczekiwaniom, z inicjatywy dwojga dziennikarzy - Moniki Szymborskiej i Krzysztofa Miączyńskiego, producentów telewizyjnych z dużym doświadczeniem w sprawach społecznych, powstało Ważne Miejsce. Oboje są pewni, że warto dążyć do integracji z innymi bez względu na ewentualne wzajemne ograniczenia. Zaciemniona przestrzeń ma dawać okazję do wejścia w świat niewidomych, ale też odkrycia własnego potencjału. Gdy nie widzimy, ożywają inne zmysły, których na co dzień nie doceniamy. Po krótkim pobycie w ciemności okazuje się, że dotyk, słuch, węch są źródłem istotnych informacji i dają niezapomniane przeżycia. To także lekcja empatii wobec tych, którym wzrok słabnie lub w ogóle nie widzą.

W październiku ubiegłego roku w Katowicach przy ul. Mikołowskiej powołano do życia Ważne Miejsce, bo organizatorzy uważają, że miasta powinny stać się bardziej ludzkie, odzyskać swoje dawne wspólnotowe funkcje. Chodzi o przestrzeń do spotkań, rozmów, wymiany myśli i obserwacji, a także integracji i współpracy.

Wszyscy odwiedzający to miejsce jak nigdy wcześniej mogą przekonać się o niezwykłych możliwościach swoich zmysłów. Poznają tutaj potęgę dotyku, węchu, słuchu. Jest to ekscytujące połączenie rozrywki i edukacji!

Ważne Miejsce to Tajemnica ciemności na piętrze i kawiarnia społeczna na parterze. Każdy z odwiedzających może tutaj odkryć tajemnicę ciemności.

Już za drzwiami rozpoczynamy podróż w całkowitych ciemnościach, zdając się tylko na siebie i wspomagającego nas niewidomego edukatora. Kilka chwil pośród mroku szybko uzmysłowi nam, że banalne codzienne czynności w tych warunkach stają się niezwykłym przeżyciem.

Dowiemy się, jakich doświadczamy uczuć w ciemnościach; przekonamy się, jak komunikować się, gdy nie można odwołać się do wzroku; nauczymy się oceniać odległość i rozpoznawać otoczenie. Przede wszystkim jednak doświadczymy świata niewidomych i słabowidzących.

Monika Szymborska:

- Śląsk to największe w Polsce skupisko osób z dysfunkcją wzroku, jednak, o dziwo, nie wiedzą o tym sami mieszkańcy tego regionu. Dzieje się tak dlatego, że nasze światy, osób widzących i tych, którzy nie widzą, nie przenikają się. Chcieliśmy to zmienić, bo to nienormalne, żeby funkcjonować obok siebie zamiast razem. Poza tym możemy od siebie nawzajem wiele zaczerpnąć. Jestem pewna, że możliwość zajrzenia do świata osób niewidomych jest niezwykle wzbogacająca! Budzi podziw dla umiejętności niewidzących, ale też pokazuje ogromny ludzki potencjał, który ujawnia się w niezwykłych okolicznościach, np. gdy zapada kompletna ciemność - mówi Monika Szymborska z Ważnego Miejsca.

- Oprowadzając osoby, które przybyły do Tajemnicy Ciemności mamy do czynienia z wieloma aspektami. Po pierwsze, najpierw jest ciekawość i trochę niedowierzania w to, że ja sobie poradzę? Po drugie, gdy już przekroczy się pierwszą tajemnicę, to nagle jest zderzenie z własnym lękiem, strachem i w pewnym sensie nieufnością, że jest możliwość sprawnego poruszania się w ciemnych pomieszczeniach.

Zwiedzający mogą zadawać przewodnikowi-edukatorowi szereg pytań dotyczących życia osób niewidomych, ich edukacji i różnych problemów społeczno-zawodowych.

- Miejsce takie jak to jest bardzo potrzebne do celów edukacyjnych, a także poznawczych własnych możliwości psychofizycznych w sytuacji, gdy wyłączony jest zmysł wzroku - dodaje niewidoma Daria Bizoń, która oprowadza zwiedzających po Ważnym Miejscu.

- Ciemność sprawia, że wszyscy są równi, a najważniejsze staje się nasze człowieczeństwo. Znaczenie zyskują takie umiejętności jak: komunikatywność, uczynność, życzliwość, praca w zespole i przywództwo. Te cechy nie znają barier takich jak status społeczny, wiek czy fizyczna sprawność. Wielkie znaczenie w przeżywaniu tajemnicy ciemności ma obecność osób niewidomych oraz z innymi niepełnosprawnościami. Ich praca jako animatorów odwraca schemat społecznego postrzegania - to oni stają się liderami i to oni pomagają nam - a nie my im.

- Chcemy, aby spotykali się tu młodsi i starsi, tworząc dla siebie Ważne Miejsce. Temu też będą służyły proponowane przez nas warsztaty na bliskie wszystkim tematy - czytamy na stronie internetowej Ważnego Miejsca.

Wszystkie osoby chcące poczuć bliskość właśnie tej naszej ciemności zapraszam do Katowic na ul. Mikołowską 44. Wiek nie gra roli. Organizatorzy kierują swoją ofertę również do szkół, aby z niewidomymi odbyć podróż przez świat ciemności.

<<<powrót do spisu treści

&&

Relacja z III Tyflokonferencji Zobaczyć Niewidzialne

Joanna Kapias

O konferencji

13 listopada 2018 w Cieszynie w Centrum Konferencyjnym Wydziału Etnologii i Nauk o Edukacji Uniwersytetu Śląskiego odbyła się III Ogólnopolska Tyflokonferencja Zobaczyć Niewidzialne. Jak co roku w Tyflokonferencji wzięli udział przedstawiciele świata nauki, praktycy, a także osoby niewidome i słabowidzące. Wśród nich znaleźli się pedagodzy, psychologowie, przedstawiciele socjologii, nauk medycznych, informatyki, etnologii i historii sztuki. Obrady podzielone zostały na 3 sesje, w ramach których wygłoszonych zostało 13 referatów. Łącznie w konferencji uczestniczyło ok. 150 osób, a byli to prelegenci, uczestnicy bierni, przedstawiciele Komitetu Naukowego i Komitetu Organizacyjnego, wolontariusze oraz studenci i pracownicy Wydziału. Do Cieszyna przybyli prelegenci i słuchacze nie tylko z miast Śląska Cieszyńskiego, ale również m.in. z Warszawy, Poznania, Łodzi, Włocławka, Rzeszowa, Katowic, Jaworzna, Gliwic i Bielska-Białej. Pomiędzy poszczególnymi sesjami obrad miały miejsce również inspirujące i niejednokrotnie bardzo emocjonujące dyskusje.

Poruszane tematy

Podczas uroczystego rozpoczęcia konferencji gości przywitała przewodnicząca Komitetu Organizacyjnego mgr Joanna Kapias, a w imieniu władz Wydziału obrady otworzył Prodziekan ds. Studenckich i Kształcenia dr hab. Bogusław Dziadzia.

Sesja pierwsza rozpoczęta została wystąpieniem, które stanowiło wprowadzenie w bardziej szczegółowe i specjalistyczne referaty. Mgr Mariola Holeksa podjęła temat postaw społecznych wobec osób niewidomych na przełomie wieków.

W sesji pierwszej wystąpiła również mgr Joanna Kapias, która mówiła o kształtowaniu pozytywnych postaw dzieci i młodzieży wobec osób z niepełnosprawnością wzroku. Następnie panie Anna Kalita i Dorota Moryc opowiedziały o Tajemnicy Ciemności - Ważne Miejsce, które otwarte zostało w tym roku w Katowicach.

Kolejnymi prelegentami byli państwo Małgorzata Bauer i Robert Biegański, a ich referat dotyczył wykorzystania powiększalnika Exigo przez dzieci słabowidzące w szkole powszechnej.

Jako ostatni głos zabrał mgr Dawid Staniek, który zreferował temat Aplikacje Sztucznej Inteligencji we wspomaganiu osób niewidomych i słabowidzących.

Sesję drugą rozpoczęło wystąpienie inż. Piotra Dudka, który wygłosił referat pt. Problematyka prawnego zdefiniowania osób z niepełnosprawnością wzrokową.

W kolejnym referacie dr Piotr Pyrcz zaprezentował wyniki badań nt. poczucia jakości życia osób po urazie rdzenia kręgowego oraz niewidomych. Następnie referat dotyczący aktywności zawodowej osób z dysfunkcją widzenia wygłosiła mgr Katarzyna Binder. Sesję drugą zakończyło wystąpienie mgr. Tomasza Kasprzaka pt. Etiologia nabytej głuchoślepoty - przykład osób głuchoniewidomych w Danii.

Sesja trzecia rozpoczęła się odczytaniem wypowiedzi na temat dostępności dzieł sztuki, którą przygotował mgr Antoni Szczuciński. Drugie wystąpienie prof. dr. hab. Anety Pawłowskiej i mgr. Adama Drozdowskiego dotyczyło audiodeskrypcji dzieł sztuki jako wsparcia osób niewidomych i słabowidzących w przestrzeni muzealnej. Kolejny referat wygłosił Pan Łukasz Słowik, który mówił o możliwościach, doświadczeniach i wyzwaniach w zakresie dostępności przestrzeni publicznej. Sesję zakończyło wystąpienie głuchoniewidomego mgr. Krzysztofa Wostala nt. wyzwań w podróżowaniu środkami transportu publicznego osób z dysfunkcją wzroku.

W ramach konferencji odbyły się również warsztaty terapii dźwiękiem prowadzone przez panią Dominikę Porszke oraz dr. Szymona Godawę, a także seans filmu z audiodeskrypcją Niebo bez gwiazd w reżyserii Katarzyny Dąbkowskiej-Kułacz.

W imieniu organizatorów już dziś zapraszam do udziału w IV edycji tyflokonferencji z cyklu Zobaczyć Niewidzialne, która odbędzie się w listopadzie 2019 roku.

Organizatorzy III Tyflokonferencji: Stowarzyszenie Wsparcia Społecznego Feniks w Cieszynie, Zakład Pedagogiki Specjalnej, Koło Naukowe Pedagogów, Polski Związek Niewidomych koło w Cieszynie.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z uśmiechem przez życie

&&

Kto niedowidzi, ten zmyśli

Teresa Dederko

Jesienna nostalgia

Przez warszawski Plac Zamkowy szła słabowidząca dziewczyna.

Nagle, tuż nad swoją głową zobaczyła rudego gołębia. Trochę zdziwił ją ten rzadki u gołębi kolor, ale naprawdę przestraszyła się, gdy ptak zaczął spadać na ziemię, prawie dotykając jej stóp.

Zmartwiona pochyliła się nad nim, chcąc mu jakoś pomóc. Gdy jednak przyjrzała się z bliska gołębiowi, zrozumiała swoją pomyłkę. Był to zwyczajny, rudy, jesienny liść.

Długie zakupy

Słabowidzący mąż nie lubił robić zakupów i kiedy żona wchodziła do sklepu, wolał poczekać na zewnątrz.

Czas się dłużył, mężczyzna był coraz bardziej zniecierpliwiony.

Wpatrywał się uporczywie w drzwi, wyczekując żony. Nagle w wejściu zobaczył jej czerwoną kurtkę. Podszedł szybko, chwycił ją pod rękę i zaczął robić jej wymówki, że tak długo była w sklepie, a on tu marznie.

Nagle za plecami usłyszał znajomy głos: mężu, a z kim ty idziesz? Niejedna kobieta ma czerwoną kurtkę.

Jestem atrakcyjna

Córka umówiła się ze słabowidzącą mamą na przystanku.

Podchodząc, już z daleka zobaczyła, że mama stoi jakaś taka wyprostowana, uśmiechnięta.

Gdy się przywitały, usłyszała: wiesz, nawet nie spodziewałam się, że jestem jeszcze taka atrakcyjna. Wszyscy przechodnie na mnie się oglądają. Na mój widok uśmiechnęło się nawet kilku panów.

Mamo! - wykrzyknęła córka. - Przecież ty masz dwa różne buty.

<<<powrót do spisu treści

&&

Listy od Czytelników

Pożegnanie (fragment)

9. sierpnia 2018 roku zmarł Jerzy Brycki.

Śp. Jerzy Brycki urodził się 21.07.1932 roku we Lwowie (był synem Marii i Kazimierza Obrońcy Lwowa.

Jerzy był ogromnym miłośnikiem rodzinnego miasta, Lwów żył w jego wspomnieniach przez całe życie.

W 1944 roku wybuch pocisku przeciwlotniczego okaleczył 12-letniemu Jerzemu oczy i lewą rękę; a ostatnie 20 lat życia mąż nie miał nawet poczucia światła - był zupełnie niewidomy - żona to moje oczy - jak sam zwykł mawiać.

Po wypędzeniu ze Lwowa 9.05.1945 roku zamieszkał z rodzicami w Krakowie.

Rozpoczętą we Lwowie szkołę podstawową ukończył w Owińskach koło Poznania już w ośrodku dla dzieci niewidomych, zaś szkołę średnią i studia odbył w Krakowie - stopień magistra uzyskał na Uniwersytecie Pedagogicznym. Studia podyplomowe ukończył na AWF w Warszawie, uzyskując tytuł trenera II klasy państwowej w szachach.

Był nestorem polskich szachistów niewidomych, pasjonatem szachów. Czynnym zawodnikiem był w latach 1952-2016 (W 1952 roku grał w I Mistrzostwach Polski w Szachach Osób Niewidomych w Bydgoszczy, a w ostatnim turnieju zagrał w sierpniu 2016 roku o Puchar Ziemi Przemyskiej w Rymanowie-Zdroju).

Był:

Przedstawiciel Zarządu Głównego Polskiego Związku Szachowego, składając mi kondolencje, powiedział: Odeszła legenda polskich szachów - to Pan Jerzy Brycki.

Przez ponad 50 lat łączył pracę zawodową z pasją szachową. Śp. Jerzy nie tylko grał w szachy, ale i uczył dzieci i młodzież tej Królewskiej Gry, m.in. w szkołach krakowskich, w Studium Masażu, w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Kazimierzy Wielkiej; pracował w Ośrodku Rehabilitacji Niewidomych im. kpt. Jana Silhana w Muszynie i w Krakowskim Szpitalu Okulistycznym w Witkowicach jako rehabilitant osób tracących wzrok.

Popularyzował szachy w środowisku niewidomych i widzących poprzez artykuły prasowe, uczestniczenie w konferencjach naukowych a także w licznych turniejach szachowych w kraju i za granicą.

Pracował także społecznie w:

Za tę działalność został odznaczony wieloma medalami i odznaczeniami sportowymi (ewentualne szczegóły na stronie internetowej www.szachypolskie.pl).

Oprócz szachów mąż lubił podróżować i jeszcze w 2011 roku zawędrował do rodzinnego Lwowa; - spełniły się Jego marzenia, aby przed śmiercią jeszcze raz odwiedzić Lwów. Chociaż nie widział, zbierał znaczki pocztowe, stemple, literaturę szachową, proporczyki, odznaki.

Lwów, szachy, filatelistyka i podróże to życiowe pasje mojego męża.

Historia życia śp. Jerzego - to fenomen życia we dwoje.

Pomagałam mężowi z wielką miłością - jak mogłam i umiałam - przez całe pół wieku wspólnego życia, bo jak pisze ks. Jan Twardowski - Jeśli pomagamy innym z miłością, to sam Pan Bóg nam pomaga! I wtedy dokonujemy rzeczy ponad własne siły. Wtedy, kiedy się wyczerpujemy z miłości do drugich, dzieje się cud pomnożenia naszych sił i potrafimy dźwigać wielkie ciężary. Pomagała nam w tym Boża Opatrzność i wiara w opiekę Matki Bożej.

Mąż, mimo swojej niepełnosprawności (całkowitej ślepoty), był osobą pogodną, nie użalał się nad sobą; było nam w życiu ze sobą bardzo dobrze.

W ostatnich tygodniach życia zmagał się ze straszną chorobą nowotworową; przez siedem tygodni towarzyszyłam mężowi codziennie po kilkanaście godzin, czuwając przy jego łóżku w Hospicjum. Dopóki był przytomny, codziennie przyjmował Komunię Św.

Razem modliliśmy się, najpierw odmawiając Koronkę do Miłosierdzia Bożego, a kiedy był już bardzo słaby, szeptał słowa pięknej pieśni do Matki Bożej Śliczna Gwiazdo Miasta Lwowa, Maryjo, trzymając w ręku obrazek Matki Bożej Łaskawej z głównego ołtarza katedry lwowskiej i z tym obrazkiem odszedł na wieki.

Jak pisał Św. Jan Paweł II - Kochać to znaczy pamiętać, a miłość jest z Boga, który jest wieczny i Bóg jest miłością. Zatem nie wolno nam naszych bliskich zmarłych zapominać, ale trzeba o Nich pamiętać!

Żona - Elżbieta Brycka

<<<powrót do spisu treści

&&

Witam serdecznie!

Z zainteresowaniem przeczytałem w grudniowym Sześciopunkcie artykuł Patrycji Bogdały na temat iPhone’a.

Napisała Pani, że nie jest on taki straszny. Sam od niedawna jestem użytkownikiem tego wspaniałego urządzenia i potwierdzam Pani zdanie.

Ten telefon jest w pełni dostosowany do potrzeb osób niewidomych. Znajdują się w nim poszczególne aplikacje, które ułatwiają nam życie. Wymieniła Pani aplikację służącą do nawigacji, która mówi, na jakim jesteśmy przystanku.

Ja jeszcze dodam, że jest aplikacja asystenta domowego, która umożliwia nam rozpoznawanie koloru ubrania. Kiedy wejdziemy w tę aplikację, znajdziemy tester kolorów, co umożliwia nam sprawdzenie jakiego koloru jest dana część naszej garderoby.

Jest tam też lupa dla osób słabowidzących i czujnik światła, który bardzo pomaga osobom niewidomym w rozróżnianiu kiedy jest jasno a kiedy ciemno i czy mamy światło zapalone w domu, czy zgaszone.

Jeżeli dźwięk jest wysoki - światło jest zapalone, a jeśli dźwięk jest niski - światło jest zgaszone.

Korzystam też z aplikacji odczytu dokumentów przez telefon, czyli ze skanowania tekstu. Podobnie współpracuje skaner z komputerem przy skanowaniu danej książki.

Jest to rewelacyjna sprawa.

Wspomniała Pani też o aplikacji rozpoznawania nominałów banknotów.

Mam do Pani w związku z tym ogromną prośbę. Czy mogłaby Pani na łamach Sześciopunktu podać nazwę tej aplikacji?

Myślę, że nie tylko mi, ale również wielu innym Czytelnikom umożliwi to pobranie jej na swojego iPhone’a.

Czy ta aplikacja do rozpoznawania pieniędzy jest dostępna w App Store?

Pozdrawiam serdecznie Redakcję i wszystkich Czytelników.

Krzysztof Bartosz z Jaworzna

<<<powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenie

Drodzy Przyjaciele miesięcznika Sześciopunkt!

Kierujemy do Państwa prośbę o przekazanie 1% podatku dochodowego za 2018 rok na rzecz Fundacji Świat według Ludwika Braille’a.

Środki zebrane z 1% podatku zostaną wykorzystane na sfinansowanie wkładu własnego Fundacji w ramach realizowanego projektu pod nazwą Wydawanie specjalistycznego czasopisma dla niewidomych i słabowidzących Sześciopunkt dofinansowanego w 80% przez PFRON.

Prośba nasza wynika z faktu, iż 20% wartości projektu Fundacja musi pokryć ze środków własnych, co dla organizacji pożytku publicznego, która nie prowadzi działalności gospodarczej, jest bardzo trudne. Wierzymy jednak w Państwa pomoc i mamy głęboką nadzieję, że w 2019 roku podarują Państwo swój 1% podatku na kontynuację naszego wspólnego dzieła, jakim jest magazyn Sześciopunkt, wpisując w odpowiednią rubrykę zeznania podatkowego nr KRS 0000515560 Fundacji Świat według Ludwika Braille'a - Organizacji Pożytku Publicznego.

Z poważaniem
Prezes Zarządu Fundacji
Teresa Dederko
Sekretarz Zarządu Fundacji
Patrycja Rokicka

<<<powrót do spisu treści