Sześciopunkt Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących ISSN 2449-6154 Nr 1/46/2020 styczeń Wydawca: Fundacja "Świat według Ludwika Braille’a" Adres: ul. Powstania Styczniowego 95D/2 20-706 Lublin Tel.: 697-121-728 Strona internetowa: www.swiatbrajla.org.pl Adres e-mail: biuro@swiatbrajla.org.pl Redaktor naczelny: Teresa Dederko Tel.: 608-096-099 Adres e-mail: redakcja@swiatbrajla.org.pl Kolegium redakcyjne: Przewodniczący: Patrycja Rokicka Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski Na łamach "Sześciopunktu" są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. && Od redakcji Drodzy Czytelnicy! Spotykamy się już w nowym, kolejnym roku, w którym, jak chcemy wierzyć, spełnią się wszystkie życzenia wypowiedziane w noc sylwestrową. "Sześciopunkt" nadal będzie Państwu towarzyszył, a my obiecujemy, że postaramy się uwzględniać uwagi oraz opinie przychodzące do redakcji, tak, aby nasze czasopismo było oczekiwane i interesujące. Niedawno otrzymaliśmy wiadomość o śmierci księdza biskupa Bronisława Dembowskiego, prawdziwego przyjaciela niewidomych. Poprosiliśmy pana prezesa Władysława Gołąba z Lasek o przybliżenie naszym Czytelnikom sylwetki tego wyjątkowego człowieka. W obecnym styczniowym numerze w sposób niekonwencjonalny wspominamy Ludwika Braille’a, którego rocznicę urodzin i śmierci w tym miesiącu obchodzimy. Mimo zimowej aury zamieściliśmy artykuł nowego autora o jego tandemowej pasji. Dla pasjonatów nie ma przecież złych dróg ani złej pogody. W dziale "Nasze sprawy" polecamy uwadze artykuł o "polskiej szkole rehabilitacji". Wielu Czytelników ma swoje ulubione rubryki dotyczące zdrowia, problemów psychologicznych czy zagadnień językowych. Uznaniem cieszą się również "Gospodarstwo domowe" i "Kuchnia po naszemu". Autorzy piszący do tych działów chętnie uwzględnią w swoich tekstach sprawy o których chcieliby Państwo przeczytać. Każdy więc znajdzie coś dla siebie interesującego, a może niektórzy przeczytają styczniowy numer "od deski, do deski". Dziękujemy, że jesteście z nami motywując nas do owocnej i wytrwałej pracy. Zespół redakcyjny && Zima Konstanty Gaszyński Na ziemię, jakby całun, śnieżna padła szata, Złoty blask słońca czarne przesłoniły chmury; Wszystkie kwiaty powiędły i gaj już ponury Bo w nim umilkła ptasząt gromada skrzydlata! I w mojem sercu także zeschły róże lata, Smutek zaciemnił chmurą myśli mych lazury - Gwiazda nadziei blednie - a ptak złotopióry Ptak o czarownym głosie - miłość, mnie odlata! Ale niedługo wiosna na ziemię powróci, Słońce ją opromieni i ze snu ocuci - Niebo znów przyoblecze swą szatę błękitną; Słowik zacznie piosenkę - i róże rozkwitną Pośród szmaragdowego młodych łąk kobierca! A mnie, czyż nowa wiosna zawita do serca? && Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko && AudioMovie - kino dostępne dla wszystkich Damian Szczepanik Wiele osób nie chodzi do kina, bo nie nadążają czytać napisów; inni natomiast rezygnują z tej rozrywki kulturalnej ze względu na niepełnosprawność narządu wzroku. Kina rzadko posiadają odpowiedni sprzęt, aby osoby niewidome i słabowidzące mogły odsłuchać audiodeskrypcję. AudioMovie to aplikacja, która umożliwia odtwarzanie na smartfonach ścieżki lektorskiej i audiodeskrypcji z wykorzystaniem własnych słuchawek do telefonu. Pozwala cieszyć się filmem osobom niewidomym. Podczas seansu można przez słuchawki słuchać w języku polskim audiodeskrypcji lub wersji lektorskiej, jeśli film jest z napisami, cudzoziemcy mogą obejrzeć polski film z angielskim lektorem. Aplikacja daje możliwość osobom o różnych potrzebach współprzeżywania i współuczestniczenia niezależnie od niepełnosprawności. AudioMovie sprawia, że kino staje się dostępne dla wszystkich, choć specjalne wersje lektorskie filmów dla osób niewidomych już istnieją. Polskim naukowcom udało się stworzyć coś zupełnie nowego i bardziej dostępnego. Jest to dzieło zespołu kierowanego przez dr Annę Jankowską z Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Początkowo dr Jankowska zajmowała się tworzeniem audiodeskrypcji i napisów dla osób niewidomych i niesłyszących w ramach Fundacji Siódmy Zmysł. Definicja audiodeskrypcji mówi, że jest to werbalny, dźwiękowy opis obrazu i treści wizualnych. To po prostu okno na świat dla osób z niepełnosprawnością wzroku. Czasem w kinach audiodeskrypcja jest odtwarzana z głośników w trakcie specjalnego pokazu, ale nie można tego nazwać kulturą w pełni dostępną. W tym celu musi być zapewniony sprzęt, aby wszyscy zainteresowani mogli słuchać opisu w słuchawkach, a ci, którzy tego nie potrzebują, aby mogli cieszyć się seansem kinowym; no i przede wszystkim, żeby wszyscy mogli siedzieć obok siebie i wspólnie doświadczać emocji i wrażeń w kinie. Okazuje się, że tylko 10 procent kin ma takie możliwości. Właśnie dlatego powstała aplikacja AudioMovie. Odbiorcy w kinie wykorzystują własne smartfony i słuchawki. Kino musi jednorazowo zainwestować w infrastrukturę synchronizującą aplikację, ale są to koszty o wiele niższe niż zakup odbiorników słuchawkowych. Jest to też wygodniejsze dla dystrybutorów, gdyż nie muszą tworzyć więcej fizycznych kopii filmu, a wystarczy aplikacja. Do projekcji potrzebujemy tylko pliku dźwiękowego, który jest dostępny "w chmurze" i synchronizuje się z projekcją wykorzystywaną w kinie. System AudioMovie ma różne funkcjonalności, dzięki temu może z niego korzystać szerokie grono odbiorców. Kilka milionów ludzi w Polsce to seniorzy i osoby mające problem z czytaniem napisów. Odbierają film wzrokowo, ale napisy są za małe, wyświetlane za szybko i mają zbyt mały kontrast. Jak wynika z przeprowadzonej ankiety, 70% seniorów wybrałoby się na film zagraniczny, ale dyskomfort odbioru jest zbyt duży. AudioMovie umożliwia także wybór ścieżki lektorskiej, wówczas zamiast czytania napisów, widz słucha w słuchawkach głosu lektora, który te napisy odczytuje. 24 października 2019 r. wziąłem udział w wydarzeniu organizowanym przez Fundację Siódmy Zmysł w kinie Helios w Sosnowcu. Miałem zatem okazję przetestować aplikację i sprawdzić jej możliwości. Wydarzenie zorganizowano pod nazwą "Razem do kina". Film, który był odtwarzany, to "Ciemno, prawie noc" - polski film z 2019 roku. Już przed wejściem na salę pracownicy Fundacji instalowali widzom aplikację AudioMovie na telefonach i skanowali kod QR z biletu, aby zsynchronizować aplikację z filmem. Gdy już wszyscy zajęli swoje miejsca, film został poprzedzony prelekcją prowadzoną przez Reginę M. z Fundacji Siódmy Zmysł, która objaśniła sposób obsługi aplikacji i opowiedziała krótko o samym filmie. Po rozpoczęciu seansu w słuchawkach automatycznie usłyszałem audiodeskrypcję i mogłem się nią cieszyć aż do końca filmu. Już po filmie udało mi się porozmawiać z koordynatorką projektu i dowiedziałem się, że trwają również prace nad dubbingiem oraz prowadzone są rozmowy z telewizją TVN, aby móc również tam wprowadzić audiodeskrypcję. Dodam jeszcze, że frekwencja na filmie była wysoka i aplikacja została pozytywnie odebrana. Jest ona łatwa w obsłudze. Po jej zainstalowaniu i uruchomieniu wybiera się opcję "Skanuj kod" i przykłada się bilet do aparatu fotograficznego w telefonie w celu zeskanowania kodu QR. Czy aplikacja AudioMovie ma szansę zrewolucjonizować kino? Realizowany projekt jest prostą, oczywistą odpowiedzią na potrzeby widzów. Kiedy aplikacja AudioMovie będzie dostępna dla wszystkich? Sama aplikacja dostępna jest już teraz. Można ją pobrać na smartfony. Problem jednak polega na tym, że na razie niewiele to daje. Baza filmów nie została jeszcze uzupełniona, a wiele kin nie posiada biletów opatrzonych kodami QR do uruchamiania audiodeskrypcji. Twórcy projektu są aktualnie na etapie prezentowania swojego pomysłu i porozumiewania się z dystrybutorami i pracownikami kin, bez udziału których aplikacja niestety nie ma racji bytu. Sprawą otwartą jest, czy właściciele kin oraz firmy odpowiedzialne za dystrybucję filmów pochylą się nad pomysłem AudioMovie, gdyż tak naprawdę nic na tym nie tracą, a może im to przynieść dodatkowy zysk. && Sport && Tandemy - pasja, która daje radość Radosław Nowicki Pasja to słowo klucz do ciekawszego życia. Warto mieć jakieś zainteresowania, hobby, aby urozmaicić sobie codzienne funkcjonowanie. Niewidomi pod tym względem wcale nie różnią się od widzących. Jedni świetnie radzą sobie z informatyką, inni doskonali są w tworzeniu relacji interpersonalnych, jeszcze inni stawiają na aktywne spędzanie czasu, poświęcając się sportowi. Ja kilka lat temu złapałem rowerowego, a właściwie tandemowego bakcyla. Dzięki temu nie tylko przemierzam kolejne kilometry po Polsce, ale także poznaję ciekawych ludzi oraz zwiedzam urokliwe zakątki kraju. Swój pierwszy rower dostałem na komunię. Wówczas jeszcze na tyle dobrze widziałem, że mogłem sobie pozwolić na jazdę po okolicy na zwykłym góralu. Niestety, z czasem mój wzrok na tyle się pogorszył, że pozostało mi poruszanie się przy pomocy białej laski, a rower poszedł w odstawkę na długie lata. Dopiero jeden z niewidomych znajomych namówił mnie, abym spróbował swoich sił na tandemie. Postanowiłem wziąć udział w corocznym święcie rowerowym w Szczecinie. Dystans do przejechania nie był duży, tempo również nie było oszałamiające, a trasa wiodła pięknymi uliczkami Szczecina. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fatalna pogoda. Lało jak z cebra, a ja przemokłem do suchej nitki. Nie zniechęciło mnie to do jazdy na tandemie. Podróżowanie na tylnym siodełku na tyle mi się spodobało, że w następnych miesiącach zacząłem uczestniczyć w kolejnych wyprawach rowerowych. Pokonywałem coraz dłuższe dystanse, a już po kilku jednodniowych wycieczkach zdecydowałem się na wzięcie udziału w kilkudniowym rajdzie, w którym dziennie pokonywaliśmy około 70 kilometrów. Wówczas było to dla mnie wyzwanie, ale szybko uświadomiłem sobie, że nie ma barier, których nie da się przełamać, tkwią one bowiem w naszych głowach. Z miesiąca na miesiąc coraz bardziej fascynowało mnie tego typu kolarstwo. Stanowiło dla mnie fantastyczną formę oderwania się od codzienności, od pracy, od problemów, z którymi trzeba się zmagać. Było sposobem na ładowanie akumulatorów. Uwielbiałem ten charakterystyczny szum wiatru, ptaków śpiew, a także emocje towarzyszące kolejnym etapom podróży. Rok 2019 był bogaty w rowerowe wyprawy. Chciałbym wspomnieć o dwóch z nich. Najpierw była wyprawa szlakiem latarni morskich. Jej start odbył się w Świnoujściu, a przez kolejne dni jechaliśmy bałtyckim wybrzeżem, odwiedzaliśmy nadmorskie miejscowości pełne turystów, zwiedzaliśmy latarnie. Dystanse nie były oszałamiające, bo najwięcej jednego dnia zrobiliśmy 90 kilometrów z Ustki do Łeby. Jednak były też dni, w których pokonywaliśmy dystans tylko 60 kilometrów. Jechaliśmy po asfaltach, szutrach, leśnych ścieżkach, nadmorskich bulwarach, ale nie brakowało też odcinków, na których koła tandemów grzęzły w nadmorskich piaskach. Wówczas kojąca bryza dawała nam wytchnienie, natomiast szum wiatru maskował odgłosy tandemu. Musieliśmy także zmagać się z różnymi warunkami atmosferycznymi. Jednego dnia temperatura szczególnie dała nam się we znaki, rowerowy licznik wskazywał ponad 45 stopni, a my czuliśmy się jak w piekarniku. Powietrze, ale i ziemia były rozgrzane do granic możliwości. Pachniały rozgrzane łąki, pola oraz lasy. Zapachowe symfonie ziół tworzyły węchowe arie, dawały ukojenie, a także łagodziły napięcie mięśni. Innego dnia porywy wiatru były tak duże, że ciężko było utrzymać tandem na otwartej przestrzeni. Podrywał on ziarenka piasku do tańca. Czuliśmy je we włosach, mieliśmy między zębami i w butach. Nie daliśmy się jednak pokonać. Dotarliśmy do latarni na Helu, która była końcowym punktem wyprawy. Łącznie ze Świnoujścia na Hel zrobiliśmy 470 kilometrów. Nie dystans był jednak najważniejszy, ale to, że kilka dni mogłem spędzić w gronie świetnych ludzi, zwiedzić nowe miejsca, a także przesunąć kolejne granice swoich możliwości. Kilka tygodni później przyszła pora na kolejne wyzwanie, a było nim pokonanie trasy Odra-Nysa. Jej początek był w Zgorzelcu, gdzie przez stronę niemiecką udaliśmy się na Trójstyk, czyli miejsce, w którym łączą się granice trzech państw - Polski, Czech i Niemiec. Następnie zaczęła się jazda do Świnoujścia. Czasami jechaliśmy po stronie niemieckiej, innym razem po polskiej. Najkrótsze dystanse zaczynały się od około 100 km, a najdłuższy odcinek pokonaliśmy ostatniego dnia, kiedy przejechaliśmy 138 kilometrów. W trakcie tej wyprawy mogliśmy przekonać się, jak duża różnica dzieli jeszcze nasz kraj od zachodnich sąsiadów. W niemieckich miastach było znacznie czyściej, ludzie też byli jacyś sympatyczniejsi, a nawet zagraniczni kolarze, którzy mijali nas po drodze, reagowali na nas zupełnie inaczej niż Polacy. Na trasie pogoda również dała nam się we znaki. Jeden odcinek jechaliśmy przez cały dzień w deszczu. Była to dla mnie próba charakteru, bo wówczas pogoda niemiłosiernie dała nam się we znaki. Wodę można było wylewać z butów, nie wspominając już o tym, że nie miałem ani skrawka suchego ubrania na sobie. Ale dzięki takim przygodom będzie co wspominać w przyszłości. Łącznie przejechaliśmy 755 kilometrów, a naszym punktem końcowym była plaża w Świnoujściu. Można więc powiedzieć, że w zeszłym roku dla mnie historia zatoczyła koło, bo dłuższe wyprawy tandemowe zaczynałem w Świnoujściu i w tym samym miejscu kończyłem. Byłem szczęśliwy, że dojechałem do celu. Wśród wszystkich uczestników wyprawy radość unosiła się niczym tęcza w promieniach wschodzącego słońca. W trakcie obu wypraw musieliśmy chronić się przed piekielnym słońcem, zmagać się z ulewnym deszczem, niczym dwuosobowa łódź wikingów walczyć z porywistym wiatrem. Śmigaliśmy po równych jak stół niemieckich asfaltach, leśnych bezdrożach, ale też zakopywaliśmy się w nadbałtyckich piaskach. Nie zabrakło mniejszych i większych górek (nawet takich z nachyleniem powyżej 10%), ale także dłuższych zjazdów, na których rozwijaliśmy większą prędkość, dzięki czemu satysfakcja z jazdy była jeszcze większa. Przeżyłem kilkanaście niezapomnianych dni, walczyłem z własnymi słabościami i pokonywałem kolejne bariery. Szukałem wyzwań, a później dążyłem do ich realizacji. Przekonałem się, że słuszność miał Mario Cipollini (wielokrotny zwycięzca etapów Giro d’Italia), który stwierdził, że: "Rower ma duszę. Jeśli go pokochasz, da ci emocje, których nigdy nie zapomnisz". W jeździe na tandemie nie chodzi tylko o wysiłek fizyczny, ale również o przełamywanie własnych słabości i barier, o wyjście z domu, a nie zamykanie się w czterech ścianach. Wreszcie ważne jest też zwiedzanie ciekawych miejsc i poznawanie nowych ludzi, a także uświadamianie pełnosprawnych o potrzebach osób z dysfunkcją narządu wzroku. Niestety, do tanga, a właściwie do tandemu, trzeba dwojga. Często brakuje pilotów - osób widzących, które przełamałyby własne obawy i chciały poczuć przyjemność związaną z jazdą w duecie z osobą niewidomą. Bez nich żaden niepełnosprawny wzrokowo fan kolarstwa nigdzie nie zajedzie. Z reguły wierzę w ludzi, dlatego liczę, że znajdą się tacy, którzy będą chcieli zrobić coś dobrego i usiąść za kierownicą tandemu, pomagając niewidomym w realizacji ich pasji. && Zdrowie bardzo ważna rzecz && Choroby odbytu dr med. Stanisław Rokicki Choroby odbytu są schorzeniami bardzo uciążliwymi i dla wielu osób również bardzo krępującymi. Objawiają się bólem, świądem, obrzękiem czy krwawieniem z odbytu i zaburzeniami przy oddawaniu stolca, takimi jak nietrzymanie gazów i/lub kału, jak również zaparciami. Przyczyną nietrzymania stolca może być zaburzona czynność zwieracza odbytu bez jego uszkodzenia, na przykład choroby układu nerwowego lub mechaniczne uszkodzenie zwieracza odbytu w czasie porodu, urazu lub zabiegu chirurgicznego. Przyczyną zaparć może być również nieprawidłowa czynność mięśni dna miednicy i samego mięśnia zwieracza odbytu lub przeszkoda mechaniczna w postaci guza nowotworowego, zaciągających blizn po urazach odbytu, co wymaga odróżnienia od zaparć spowodowanych zbyt powolnym przechodzeniem treści pokarmowej przez jelita (brak błonnika, warzyw w diecie, co pobudza pracę jelit). W celu ustalenia przyczyn nieprawidłowości w oddawaniu stolca należy zgłosić się do lekarza proktologa, chirurga lub innego lekarza posiadającego odpowiednią wiedzę i umiejętności, aby określił właściwe przyczyny zaburzeń przy oddawaniu stolca, wdrożył odpowiednie leczenie. Powinno być wykonane badanie składające się z oceny krocza, badanie palcem przez odbyt, anoskopia (oglądanie przez wziernik odbytu), rektoskopia (oglądanie przez wziernik odbytnicy, czyli końcowego odcinka jelita grubego), u niektórych chorych kolonoskopia (obejrzenie za pomocą endoskopu przez kamerę przebiegu całego jelita grubego) w celu wykluczenia obecności czy też współistnienia zmian nowotworowych i zapalnych, mogących dawać podobne objawy. Niekiedy wskazana jest także wewnętrzna ultrasonografia, czyli USG przez odbyt w celu obejrzenia i oceny zwieraczy odbytu, wykluczenia lub rozpoznania ropni i przetok okołoodbytniczych, manometria oceniająca czucie w odbycie i odcinku odbytniczym jelita grubego oraz umożliwiająca ocenę pracy mięśnia zwieracza odbytu, defekografia dynamiczna przy użyciu rezonansu magnetycznego, dająca obraz czynności oddawania stolca, oraz mięśni i tkanek otaczających w miednicy w trakcie spoczynku. Najczęstszymi schorzeniami odbytu są: żylaki odbytu, szczelina odbytu, ropień i przetoki okołoodbytnicze, guzy nowotworowe. Szerzej omówię pierwsze schorzenie. Choroba hemoroidalna zwana potocznie żylakami odbytu to chorobowo poszerzone guzki hemoroidalne, które w prawidłowym stanie pełnią rolę receptorów, czyli struktur odbierających informację o tym, co się dzieje w świetle kanału odbytu, wspomagają również uszczelnienie kanału odbytu, szczególnie w utrzymaniu gazów. Zlokalizowane są one w ścianie bańki odbytniczej i świetle kanału odbytu. Utworzone są ze splotów żylnych ułożonych w trzech kolumnach na godzinie 7., 11., 15. Zlokalizowane powyżej struktury anatomicznej zwanej linią grzebieniastą są guzki krwawnicze wewnętrzne; poniżej znajdują się guzki krwawnicze zewnętrzne. W przypadku utrudnionego odpływu krwi z tych splotów żylnych może dojść do ich patologicznego rozciągnięcia do takich rozmiarów, że zaczynają wypadać na zewnątrz odbytu. Może to wynikać z prowadzonego trybu życia, kiedy to wzrasta ciśnienie w obrębie jamy brzusznej (choroba zawodowa kierowców czy też przysłowiowe przesiadywanie na tronie). Zaburzenia odpływu krwi mogą powodować uciskające guzy czy też choroby wątroby (marskość), prowadzące przez ucisk do zmniejszenia przepływu przez żyłę wrotną odprowadzającą krew z przewodu pokarmowego. Wyróżnia się 4 stopnie zaawansowania choroby hemoroidalnej (żylaków odbytu). Pierwszy stopień - powiększone guzki hemoroidalne bez ich wypadania na zewnątrz. Drugi stopień - guzki hemoroidalne wypadają na zewnątrz podczas wypróżniania się, lecz cofają się samoistnie. Trzeci stopień - guzki wypadają podczas wypróżniania się i muszą być odprowadzane ręcznie. Czwarty stopień - guzki pozostają na zewnątrz i nie dają odprowadzić się ręcznie. Wczesnym objawem tej choroby jest podkrwawianie jasnoczerwoną krwią, mogące z czasem doprowadzić do niedokrwistości. Niekiedy może pojawić się świąd tej okolicy. Ból pojawia się jako wyraz powikłania, jakim jest zakrzepica (zalegająca krew, która ma tendencje do wykrzepiania). Przy rozpoznaniu nie wolno uznawać, że przyczyną obecności świeżej krwi w kale są wyłącznie hemoroidy. Podkrwawianie może również towarzyszyć innym chorobom jelita grubego, na przykład nowotworom. Hemoroidy nie są przyczyną obecności krwi utajonej w kale. Należy wówczas wykluczyć obecność nowotworu. Leczenie zachowawcze przy pierwszych dwóch stopniach jest leczeniem podstawowym. W trzecim i czwartym stopniu jest ono leczeniem uzupełniającym, kiedy to do rozwiązania problemu prowadzą różne metody zabiegowe. Leczenie zachowawcze polega na zapobieganiu zaparciom, w miarę możliwości zaleca się zmianę trybu życia. Łagodzenie dolegliwości miejscowych (świądu, pieczenia, bólu) polega na podawaniu leków doustnych, zawierających diosminę, których na rynku jest wiele, a także leków znieczulających w postaci czopków i maści. Leki zawierające neomycynę nie powinny być stosowane dłużej niż 7 dni, ponieważ w przeciwnym razie może dojść do zapalenia kontaktowego skóry. Podobnie leki zawierające hydrokortizon mogą doprowadzić do zaniku błony śluzowej jelita. Leczenie zabiegowe obejmuje wiele metod, których wybór następuje na podstawie strategii ustalanej wspólnie przez lekarza ze świadomym tego pacjentem. Dlatego lekarz powinien w sposób przystępny i całkowicie zrozumiały dla chorego wyjaśnić cel i oczekiwany efekt zaproponowanej metody zabiegowej. Pacjent nie powinien się wstydzić do skutku zadawanych pytań. Z metod zabiegowych można wyróżnić: zakładanie gumek na żylakowato zmienione guzki hemoroidalne, obliterację (kontrolowane powodowanie zakrzepów), zabiegi laserowe dające podobny efekt. Metody te są skuteczne w drugim, a niekiedy w trzecim stopniu zaawansowania choroby hemoroidalnej. Metody operacyjne stosowane są w czwartym stopniu zaawansowania, a niekiedy również w przypadku niższych stopni zaawansowania powikłanych obfitym krwawieniem i niedokrwistością. Zakrzep w nieposzerzonym guzku hemoroidalnym czasami jest mylony z chorobą hemoroidalną (żylakami odbytu). Objawia się on bardzo ostrym bólem. Punktowe nacięcie - ewakuacja zakrzepu - nawet bez znieczulenia nie zwiększa dolegliwości bólowych, a przynosi natychmiastowe całkowite ustąpienie bólu. Mam nadzieję, iż przynajmniej częściowo przybliżyłem Państwu istotę tego czasami palącego problemu. Gospodarstwo domowe po niewidomemu && Nawilżamy powietrze w domu Alicja Cyrcan W sezonie grzewczym bardzo ważne jest nawilżanie powietrza w naszych domach. Suche powietrze powoduje dyskomfort, problemy z oddychaniem oraz zasypianiem. Przebywanie w przesuszonym powietrzu może negatywnie wpływać na nasze samopoczucie. Najprostszym sposobem nawilżenia powietrza w mieszkaniu jest rozłożenie wilgotnych ręczników na powierzchni kaloryferów. To rozwiązanie nic nas nie kosztuje, jednak nie zawsze wygląda estetycznie w naszych domach. Sprawdzonym pomysłem jest również zawieszenie na kaloryferach specjalnych kamionek wypełnionych wodą. Obecnie można zakupić ładne kolorowe zawieszki, które w mieszkaniu prezentują się bardzo elegancko. Dobrym pomysłem jest również zakupienie roślin doniczkowych, które poprawiają mikroklimat w naszym domu, wyparowując znaczne ilości pobranej wody. Do takich roślin zaliczamy: paprocie, fikusy oraz bluszcze. Są one naturalnymi filtrami i nawilżaczami powietrza. Jeśli żaden z podanych powyżej sposobów nie przekonał Czytelników, zachęcam do kupienia elektrycznego nawilżacza powietrza, który jest bezpieczny, estetyczny i praktyczny w użyciu. Ceny zakupu wahają się w granicach od 50 do 500 zł. && Kuchnia po naszemu && Coś na ząb Alicja Cyrcan Własnoręcznie przygotowane masełka smakowe oraz pasty do kanapek są smaczne i zdrowe. Stanowią pyszny dodatek do pieczywa. Są łatwe i szybkie w przygotowaniu. Polecam kilka sprawdzonych przepisów. && Masełko pietruszkowe Składniki: 1 kostka masła 82%, 1 pęczek natki pietruszki, sok z połowy cytryny, sól. Wykonanie Miękkie masło przekładamy do miseczki, natkę pietruszki drobno siekamy, dodajemy do masła, mieszamy. Sok z cytryny wyciskamy, dodajemy do masy, doprawiamy solą. Wszystko dokładnie ucieramy. Na koniec masełko wstawiamy do lodówki. Przed podaniem kroimy w niewielkie kostki. Serwujemy z chlebem razowym. && Masełko czosnkowe Składniki: 1 kostka masła 82%, 4 ząbki czosnku, sól. Wykonanie Masło przekładamy do miseczki, czosnek przeciskamy przez praskę, dodajemy do masła, solimy. Wszystko dokładnie ucieramy, wstawiamy do lodówki. Przed podaniem formujemy w małe kuleczki, np. przy pomocy łyżki do lodów. Podajemy z chlebem wieloziarnistym. && Masełko paprykowe ostre Składniki: 1 kostka masła 82%, 2 papryczki chili, 1 łyżeczka słodkiej mielonej papryki, sól, pieprz. Wykonanie Masło przekładamy do miseczki, po usunięciu gniazd nasiennych z papryczek chili drobno je siekamy, dodajemy do masła, doprawiamy słodką papryką, pieprzem i solą, mieszamy. Pysznie smakuje z chrupiącym pieczywem. && Pasta twarogowo-jajeczna Składniki: 8 jajek ugotowanych na twardo, 100 g tłustego białego sera, 2 łyżki majonezu, 1 łyżeczka musztardy, pęczek szczypiorku, sól, pieprz. Wykonanie Jajka gotujemy na twardo, obieramy, rozdrabniamy widelcem w miseczce, dodajemy majonez, biały ser, musztardę, posiekany drobno szczypiorek oraz sól i pieprz. Mieszamy i podajemy, np. ze świeżą bułeczką. && Pasta z tuńczykiem Składniki: 1 słoik tuńczyka w oleju (200 g), 1 cebula, 2 łyżki majonezu, pół cytryny, sól, pieprz. Wykonanie Tuńczyka odlewamy z zalewy, przekładamy do miski. Cebulkę drobno siekamy, dodajemy do tuńczyka. Sok z cytryny wyciskamy bezpośrednio do miski, doprawiamy majonezem, solą i pieprzem. Wszystko mieszamy, schładzamy w lodówce. Podajemy z pieczywem. && Pasta z szynką Składniki: 150 g szynki, 5 jajek ugotowanych na twardo, 3 ogórki konserwowe, pęczek szczypiorku, 3 łyżki majonezu, sól, pieprz. Wykonanie Jajka gotujemy na twardo, obieramy, rozdrabniamy widelcem i przekładamy do miseczki. Szynkę i ogórki konserwowe drobno kroimy, dodajemy do jajek. Szczypiorek drobno siekamy, dodajemy do pozostałych składników. Doprawiamy do smaku majonezem, solą i pieprzem. Wszystko mieszamy. Podajemy. Smacznego! && "Z polszczyzną za pan brat" && Slangiem mości panowie! Tomasz Matczak Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że język polski to nie tylko książkowe i oficjalne wypowiedzi, które powinny rządzić się gramatycznymi prawidłowościami, ale także żywe słowo, gdzie jakkolwiek reguły nadal obowiązują, to są nieco bardziej elastyczne. W tak zwanej mowie potocznej można sobie pozwolić na trochę więcej niż w polszczyźnie oficjalnej. Młodzież poszła chyba jeszcze dalej i niejako hołdując zasadzie, iż język polski jest po to, aby się porozumieć, tworzy coraz to nowe wyrażenia. I paradoksalnie mogą wyniknąć z tego nieporozumienia, gdyż nie każdy wie, co w młodzieżowym slangu oznaczają pewne słowa. Kilka miesięcy temu wpadłem na pomysł bloga dla młodzieży. Postanowiłem pisać go językiem dla nich zrozumiałym, bez sztywnych gramatycznych obwarowań, bez mądrych słów, zawierających po siedem czy osiem sylab, bez obcojęzycznych sformułowań i bez górnolotnych językowych elips. Blog ten zaczęła czytać także jedna z moich dorosłych koleżanek. Stwierdziła, że jakkolwiek dociera do niej przekaz, to treść i sens poszczególnych słów już niekoniecznie. Poniżej zebrałem kilka rzeczowników i czasowników z młodzieżowego slangu, wyjaśniając ich znaczenie. Ogar - niby proste, bo to rasa psa, ale nie to znaczenie funkcjonuje wśród nastolatków. Ogar to ktoś ogarnięty, a więc specjalista w danej dziedzinie, fachowiec. Ogarem może być na przykład dobry lekarz, kolega dobry z matematyki czy fizyki itp. Rozkminiać - to czasownik oznaczający rozwijanie tematu. To tyle co wyjaśniać, sprawiać, że coś staje się bardziej zrozumiałe, rozwiać wątpliwości. Od czasownika rozkminiać pochodzi rzeczownik rozkminka, czyli wyjaśnienie, objaśnienie. Przewinąć, nawinąć - to czasowniki oznaczające snucie opowieści. Przewija lub nawija ten, kto o czymś opowiada. Łapać się - czasownik, którego młodzież używa w innym znaczeniu niż to dosłowne. Łapać się to spotykać się, umawiać się na spotkanie. Bez lipy, bez kitu, bez jaj - to wyrażenia zamienne, a oznaczające, że coś jest prawdziwe, choć może się wydawać nieprawdopodobne. Czasami jednak "bez jaj" jest też używane w znaczeniu "bez żartów", "nie żartuj sobie". Siema, ello, eldo, piona - to słowa wypowiadane na powitanie lub przy pożegnaniu, takie dawniejsze, a dobrze nam znane "cześć!". Siema pochodzi od "jak się masz?" i choć sam ten zwrot jest używany wyłącznie przy powitaniu, to samo "siema" nie ma takiego przyporządkowania. "Piona" pochodzi od słowa pięć, gdyż tyle palców ma dłoń podawana na początku lub końcu spotkania. Nara, dozo - to zwroty kończące spotkanie. Pierwszy pochodzi od "na razie", którego używa się nadal, a młodzież lubująca się w skrótach, dokonała cięcia liter. Tak samo przy "dozo", które jest niczym innym jak dobrze znanym "do zobaczenia!". Fejm - to rzeczownik pochodzący z języka angielskiego. Tam słowo fame oznacza sławę. Fejm zatem to człowiek znany, sławny, z pierwszych stron gazet, celebryta. Propsować - to czasownik, który można przetłumaczyć jako: szanować, doceniać, popierać, respektować lub uznawać. Oczywiście tego typu wyrażeń jest o wiele więcej, ale nie sposób ich tutaj wszystkich przytoczyć. Osobiście uważam wątek za bardzo ciekawy, ale rzecz jasna nie każdy musi mieć na ten temat podobne zdanie. No to nara Czytelnicy! && Z poradnika psychologa && Stres - przyjaciel czy wróg? Małgorzata Gruszka Stres - wszyscy znamy to słowo i często go używamy. Mówimy, że coś jest stresujące, a my zestresowani, gdy mamy do zrealizowania jakieś trudne zadanie. W tej części poradnika znajdą Państwo garść przydatnej wiedzy o stresie. W drugiej części poświęconej stresowi omówię efektywne i nieefektywne sposoby radzenia sobie z tym zjawiskiem. Czym jest stres? Stres - to sposób, w jaki nasza psychika i ciało reagują na napotykane trudności. Stan ten jest raczej nieprzyjemny, a charakteryzują go ogólne napięcie i obawa przed trudnym zadaniem. Stres odczuwamy zwłaszcza wtedy, gdy jakieś zadanie wydaje się być ponad nasze siły. Wydaje się, bo nie zawsze tak jest. Napięcie i obawa związane z tym, co nas czeka, są tym silniejsze im bardziej negatywnie postrzegamy daną sprawę. Dlatego stres jest mentalną, emocjonalną i cielesną, ale przede wszystkim subiektywną i indywidualną reakcją na zadania, wobec których stawia nas życie. Mentalna reakcja na życiowe wyzwania To, czy dana sytuacja będzie dla nas stresująca, w dużej mierze zależy od mentalnej (czyli myślowej) reakcji. Inaczej mówiąc, coś jest stresujące lub nie w zależności od tego, co o tym myślimy i co myślimy o sobie w danej sytuacji. Jeśli pierwszą myślą, jaka powstanie w reakcji na jakieś zadanie, będzie "to trudne, ale zrobię wszystko, żeby podołać" lub "co mogę zrobić, żeby się udało" - dana sytuacja nadal będzie wymagała od nas wysiłku, ale związany z nią stres nie zaszkodzi osiągnięciu sukcesu. Jeśli w reakcji na jakiś problem zaczniemy myśleć: "nie dam sobie rady", "nie nadaję się" lub "nie uda się bo…" - stres związany z sytuacją osiągnie zbyt wysoki poziom i może nawet udaremnić nasze działanie. W myślowej reakcji na trudy życia możemy postrzegać je jako wyzwania (czyli szansę na rozwój) lub jako zagrożenia. Wyzwania podejmujemy, choć są trudne; przed zagrożeniami chcemy uciec. Emocjonalna reakcja na życiowe wyzwania Emocjonalna reakcja na życiowe wyzwania jest bezpośrednim skutkiem reakcji mentalnej. Pozytywne myśli potęgują pozytywne emocje. Pojawia się spokój wewnętrzny i nadzieja na pomyślny rozwój sytuacji. Myśli negatywne wprawiają w niepokój i potęgują emocje negatywne, takie jak lęk i obawa przed porażką. Pozbawiają też nadziei i wiary w to, że coś się uda. Emocje negatywne mogą osiągnąć tak wysoki poziom, że sparaliżują nasze myślenie racjonalne i działanie na rzecz rozwiązania danego problemu. Cielesna - fizjologiczna reakcja na życiowe wyzwania W sytuacjach trudnych nasze ciało reaguje zwiększeniem wydzielania hormonów stresu. Hormony te - to adrenalina, noradrenalina i kortyzol. Pod wpływem działania tych hormonów odczuwamy fizjologiczne objawy stresu. Najczęstszy - to pocenie się. Czujemy wilgoć pod pachami, czasami wilgotnieją dłonie lub strużka potu ścieka po plecach. Stres objawia się także płytkim i przyspieszonym oddechem, jak również drżeniem rąk, wzmożonym biciem serca, bólem brzucha czy zwiększoną potrzebą korzystania z toalety. Po co nam stres? Postrzegany negatywnie stres nie zawsze jest szkodliwy. Wspomniane wyżej hormony, w odpowiedniej ilości, dają energię i siłę potrzebną do tego, by codziennie wstać z łóżka i wykonać wiele zadań. Stres (a właściwie pewien jego poziom) jest naturalną energią, dającą motywację i siłę do działania. Nazywamy go stresem mobilizującym. To właśnie on sprawia, że - mimo trudności - podejmujemy wiele życiowych wyzwań. Optymalny poziom adrenaliny, noradrenaliny i kortyzolu pomaga nam mierzyć się z życiem każdego dnia. Często słyszymy jak ktoś mówi, że ma stresującą pracę, ale bardzo ją lubi. Stresujące bywają zazwyczaj pierwsze próby wykonywania jakichś czynności: jazda samochodem, pierwsze kroki w pracy czy - w naszym wypadku - poruszanie się z laską po ulicy. Mimo stresu nie rezygnujemy z tych czynności, a wręcz przeciwnie, mogą nas one satysfakcjonować i cieszyć. Satysfakcjonują i cieszą chociaż są trudne, bo odczuwany stres utrzymuje się na bezpiecznym poziomie. Bezpieczny poziom stresu jest skutkiem tego, że owe sytuacje traktujemy jako wyzwanie a nie jako zagrożenie. Jaki stres nam szkodzi? Jak już wspomniałam, stres jest stanem psychicznym, który towarzyszy sytuacjom i zadaniom, które dla nas są trudne. Szkodliwy stres to taki, który paraliżuje nas i nasze działanie. Inaczej mówiąc, napięcie i obawa związane z jakąś sytuacją są tak silne, że nie potrafimy jasno myśleć i działać. Badania naukowe nad tym, co dzieje się w mózgu podczas silnego stresu pokazują, że w takim stresie osłabione lub wręcz odcięte jest działanie części mózgu odpowiedzialnych za racjonalne myślenie, wnioskowanie i pamięć. Dlatego, będąc w silnym stresie, możemy nie umieć sobie przypomnieć faktów z własnego życia lub przyswojonych wcześniej treści. Możemy nie działać racjonalnie, to znaczy ratować się atakiem lub ucieczką. Atak może przybierać formę słownej lub czynnej agresji. Ucieczka może być udawaniem przed sobą, że problem nie istnieje lub być rezygnacją z jego rozwiązywania. Reakcje ataku i ucieczki pochodzą z niższych i starszych od kory czołowej struktur mózgowych, które kierują nami, gdy działanie tych wyższych zostaje zakłócone. Wydarzenie i wyobrażenie a stres Rodzaj i poziom stresu zależy głównie od tego, jak postrzegamy jakąś sytuację, czyli co o niej myślimy i jak wyobrażamy sobie w niej siebie. Czym innym jest obiektywna sytuacja (czyli wydarzenie), a czym innym subiektywne jej postrzeganie - wyobrażenie. To głównie ono decyduje o tym, czy powstały stres zatrzyma się na bezpiecznym poziomie mobilizującym do działania, czy też osiągnie poziom, na którym działamy irracjonalnie i często wbrew sobie. Z własnego życia pamiętam sytuację, w której wyobrażenie wzięło górę nad wydarzeniem i doprowadziło do katastrofy. Na pierwszym roku studiów był egzamin z biologii, o którym starsi studenci mówili, że bardzo trudno go zdać. W dodatku profesor jest ostry i bardzo niemiły. Egzaminu z biologii i profesora przestraszyłam się tak, że poszłam nieprzygotowana. Faktycznie było niemiło, bo nie umiałam odpowiedzieć na żadne z pytań. Jako jedyna oblałam egzamin i miałam poprawkę. Wyimaginowane zagrożenie egzaminem sprawiło, że nie zrobiłam nic, żeby go zdać. Dopiero zagrożenie realne w postaci groźby, że po niezdanej poprawce zostanę usunięta ze studiów sprawiło, iż do egzaminu poprawkowego poszłam solidnie przygotowana i zdałam bez problemu. Za pierwszym razem oblałam nie dlatego, że egzaminu nie dało się zdać, ale dlatego, że uwierzyłam, iż się nie da! Inni przygotowali się i zdali, chociaż też bali się egzaminu i profesora. Zdali, bo nie dopuścili do tego, by przedegzaminacyjny stres wziął nad nimi górę i sparaliżował ich działanie. Stres nagły Stres - to reakcja na życiowe wyzwania. Nie do wszystkich jednak jesteśmy w stanie się przygotować. Istnieją sytuacje trudne, które spadają na nas jak przysłowiowy grom z jasnego nieba. Mówimy wówczas o nagłym stresie. Wywołują go: nagła choroba, nieplanowany pobyt w szpitalu, wypadek samochodowy, utrata pracy czy miejsca zamieszkania. Stres nagły jest bardzo silny i stopniowo spada wraz z procesem przystosowywania się do nowej sytuacji lub zmianą na lepsze. Stres chroniczny O stresie chronicznym mówimy wówczas, gdy przez dłuższy czas poziom stresu jest podwyższony, ale nie tak wysoki jak w stresie nagłym. Chroniczny lub przewlekły stres najczęściej spowodowany jest długotrwale działającymi czynnikami stresującymi, na które nie mamy wpływu lub nieumiejętnością radzenia sobie z codziennymi problemami. Utrzymujący się stale podwyższony poziom hormonów stresu objawia się w ciele w postaci obniżenia odporności. Objawem przewlekłego stresu są częste i długotrwałe infekcje (na przykład opryszczka wargowa), częste grypy, bóle głowy, problemy z trawieniem, bóle kręgosłupa a także problemy ze snem. Coraz więcej badań naukowych wskazuje na to, że również bardzo poważne schorzenia (choroby serca i układu krążenia, cukrzyca i choroby nowotworowe) bywają skutkiem długotrwałego podwyższenia poziomu hormonów stresu, co obniża wydajność układu odpornościowego i wpływa na pracę poszczególnych narządów. Przewlekły stres jest bardziej niebezpieczny od nagłego, ponieważ rzadko kiedy mamy świadomość tego stanu. Z jakichś powodów żyjemy w ciągłym napięciu i uważamy to za normę, a przyczyn złego samopoczucia szukamy tylko w ciele. && Rehabilitacja kulturalnie && Biskup Bronisław Dembowski nie żyje Władysław Gołąb 16 listopada 2019 r. w szpitalu we Włocławku zmarł biskup włocławski - senior, Bronisław Jan Maria Dembowski - wybitny kapłan, zasłużony naukowiec i przede wszystkim wspaniały człowiek, wrażliwy na wszelaką biedę, a przy tym oddany przyjaciel niewidomych, sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża i kręgów inteligencji katolickiej. W książce "Kto jest kim w Kościele" autorstwa Grzegorza Polaka wymienia się około dziesięciu rad, komisji i innych działań, w których biskup Dembowski brał czynny udział, w tym w "Odnowie w Duchu Świętym", ekumenizmie itp. Na trzy dni przed śmiercią rozmawiał z naszymi siostrami z Lasek, ciesząc się, że w dniu 16 listopada weźmie udział w uroczystościach pięćdziesięciolecia znanych mu sióstr: Elżbiety, Hieronimy, Pauli i Bronisławy. Tymczasem Pan Bóg zaplanował inaczej… Biskup Bronisław Dembowski urodził się 2 października 1927 r. w Komorowie koło Ostrowi Mazowieckiej jako najmłodsze dziecko Henryki z Sokołowskich i Włodzimierza - legionisty i komisarza straży granicznej w Grajowie. Ojciec umarł, gdy Bronisław nie miał jeszcze 10 lat. Matka Bronisława i najstarsza córka Małgorzata zostały rozstrzelane w 1942 r. w Ravensbrück; siostra Zofia wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża w Laskach. Opieką otoczyła młodego Bronisława stryjenka, matka chrzestna Janina Landych-Dembowska. W sierpniu 1943 r. Bronisław złożył przysięgę wojskową w 72 pp Ziemi Radomskiej AK. W latach 1946-50 studiował na UW, uzyskując magisterium z historii filozofii pod kierunkiem prof. Władysława Tatarkiewicza. Z Laskami Bronisław Dembowski związany był od dzieciństwa. Jego matka należała do grona bliskich przyjaciół ks. Władysława Korniłowicza. W ich domu na Solcu odbywały się zebrania "Kółka" małej wspólnoty chrześcijańskiej - prekursorów odnowy soborowej w dziedzinie liturgii i teologii. W roku szkolnym 1949-50 młody Bronisław pracował jako wychowawca w domu chłopców w Laskach. Nawiązane z tego okresu przyjaźnie przetrwały aż do śmierci. Ogromny wpływ na formację duchową Bronisława wywarł ks. Aleksander Fedorowicz, brat ks. Tadeusza - kierownika duchowego Lasek. W 1950 r. Bronisław wstąpił do Warszawskiego Seminarium Duchownego i już 23 sierpnia 1953 r. w archikatedrze warszawskiej przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. prymasa Stefana Wyszyńskiego (było to miesiąc przed aresztowaniem Prymasa). Za zgodą władz kościelnych Dembowski podjął dalsze studia na KUL-u. Jego mistrzami byli: prof. Stefan Świeżawski i prof. Albert Mieczysław Krąpiec - dominikanin. Dalsza kariera ks. Bronisława Dembowskiego to: doktorat w 1961 r., habilitacja w 1969 r., profesura nadzwyczajna w 1981 r. i profesura zwyczajna w 1990 r. Z Dziełem Lasek jako kapłan ks. Dembowski związał się od grudnia 1956 r., kiedy to został kapelanem Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża przy kościele św. Marcina na ul. Piwnej w Warszawie. W 1958 r. włączył się w organizowanie przez ks. Tadeusza Fedorowicza Krajowego Duszpasterstwa Niewidomych i do 1975 r. pełnił funkcję duszpasterza Archidiecezji Warszawskiej. Z duszpasterstwem niewidomych nie zerwał kontaktu przez wiele następnych lat. W 1981 r. na VI Krajowym Zjeździe Delegatów PZN był delegatem księdza prymasa. Uczestnicy zjazdu przyjęli Go niemilknącymi owacjami. Szczególną rolę pełnił ks. Bronisław Dembowski w okresie stanu wojennego w Polsce. To właśnie on był duchowym kierownikiem Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności. Następnie brał udział w obradach "Okrągłego Stołu" w 1989 r. W wywiadzie z kwietnia 1992 r. między innymi powiedział: "Powtórzę to, co głoszę od kilkudziesięciu lat. Są ludzie, którzy widzą w chrześcijaństwie siłę społeczną i chcą korzystać z tej siły jako nośnika własnych ambicji. Nie jestem z nimi. Wolę takich, którzy mają chrześcijaństwo w sercu a nie w nazwie". W marcu 1992 r. papież Jan Paweł II nadał ks. Bronisławowi Dembowskiemu godność biskupa i powołał na biskupa diecezjalnego we Włocławku. Konsekracja odbyła się 20 kwietnia 1992 r. w katedrze włocławskiej. W uroczystości tej brałem udział wraz z liczną delegacją zakładu z Lasek. Z funkcji biskupa diecezjalnego bp Bronisław Dembowski zrezygnował po osiągnięciu 75 lat w 2003 r. Mimo to kontynuował posługę duszpasterską i naukową. Jako zawołanie biskupie ks. Bronisław Dembowski przyjął słowa: "Caritas et Veritas" - "Miłość i Prawda". Temu zawołaniu był wierny do końca swego owocnego życia. Miałem z nim dziesiątki spotkań. Zawsze niezwykle żywo interesował się Dziełem Lasek i sprawami niewidomych. Na Jego pogrzebie w dniu 23 listopada znalazła się duża grupa niewidomych. My w Laskach mieliśmy równoległą Mszę św. celebrowaną przez ks. Edwarda Engelbrechta. Mszę pogrzebową we Włocławku celebrowały setki kapłanów. Głównym celebransem był ks. abp Stanisław Gądecki - przewodniczący Episkopatu, a wśród współcelebransów znajdowali się: ks. prymas abp Wojciech Polak i abp Henryk Muszyński. W kazaniu abp włocławski - senior Marian Gołębiewski między innymi powiedział: "Był On niezwykle wyczulony na potrzeby drugiego człowieka, ludzką biedę (…), był człowiekiem prostolinijnym i prawdomównym. Dziękujemy Ci dzisiaj za Twoje pracowite życie poświęcone Bogu i Kościołowi". Śp. Bronisław Dembowski spoczął w krypcie biskupów włocławskich w katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. W tym miejscu warto przypomnieć, że bp Bronisław jest już szóstym biskupem w rodzie Dembowskich herbu Jelita. Pierwszym z nich był Antoni Sebastian (1682-1763), ordynariusz diecezji włocławskiej od 1752 r., spoczywający w tej samej katedrze. Drogi Księże Biskupie Bronisławie, pragnę Ci gorąco podziękować za służbę kapłańską, za przyjaźń i otwarte serce dla niewidomych. Niech Bóg przyjmie Cię w Swe ojcowskie ramiona. Wspieraj nas swoją modlitwą u stóp miłosiernego Boga. && Brajl Konkurs Europejskiej Unii Niewidomych 2016 r. Jadwiga Dąbrowska Zasiadłam przed moim komputerem. Liczba możliwości, by zapewnić sobie dobrą rozrywkę za pomocą tego urządzenia jest nieskończona. Internet np. jest czynny całodobowo. Tam się nie śpi… Jak w wielkiej metropolii, gdzie słychać miejski szum nawet głęboką nocą. - Co by się stało - pomyślałam nagle - gdyby wybrać jakieś forum czy bloga na chybił trafił i coś napisać. - Ale cóż by to niby miało być? - pytam samą siebie. - Hm, no na przykład pozastanawiać się czy pismo Braille’a się obroni w przyszłości. Co sam Braille, mieszkając sobie i pracując dziś w Couprvay, miałby nam do powiedzenia na ten temat. A może by tak zamieścić jakiś wpis? Ale z pewnością odpada pisanie w belfrowskim stylu, więc należałoby to zredagować w ten oto sposób: Siemanko Louis, jak sprawy? Wiesz, nie będę tu robić nawijki. Mamy różne fundacje u nas, czaisz? Jak chcesz mieć fundację, to musisz mieć na to kasę. A Ty tak to pismo czy ten Twój kod bez żadnego hajsu zrobiłeś? No, szacun Louis, powaga. Dobra, to narazka, bo trochę mnie poniosło. Dziunia Napisałam szybciej niż pomyślałam i wysłałam w chmurę. Jakoż znalazłam odpowiedź pewnego dnia, kiedy dawno już zapomniałam o swoim dziwacznym wpisie. Szanowna Pani, cieszę się, że docenia Pani to, co udało mi się osiągnąć. Z radością też doceniam żywe zainteresowanie naszym wspólnym pismem. Byłbym szczęśliwy, gdyby moja mała metoda okazała się przydatna. Mam zaszczyt być pełnym szacunku i bardzo uniżonym Pani sługą. Braille Trzeba przyznać, rzadko spotykana sprawa, taka fantasy online. Ale to chyba dzięki tej wiadomości zaczęłam zbieranie informacji - tylko dla siebie - o życiu Louisa Braille’a. Zanim otrzymał on sześciopunkt, musiał przedrzeć się przez dziesięciopunkt, rafigraf, wcześniej przez czarnodrukowe pismo wypukłe. Pismo brajlowskie było także na indeksie, nie można było pisać brajlem. Działo się to ok. roku 1840. Uczniowie ówcześni mówili, że musieli uczyć się brajla w tajemnicy i byli karani, kiedy ich przyłapano na używaniu go. Podobno "kiedy prawdziwy geniusz pojawia się na świecie, możecie poznać go po tym znaku, że wszystkie osły zmawiają się przeciw niemu". Powertowałam sobie jeszcze trochę, nie wytrzymałam i napisałam kolejny raz do przyjaciela Louisa. No, siemanko, Louis, ja to nie wiem czy Ty coś łapiesz z Internetu i czy coś jarzysz z tych moich wiadomości. Ale widocznie czaisz, skoro Cię to pisanie kręci. Najbardziej to pojechałeś po bandzie jak odmówiłeś uczenia niewidomego austriackiego księcia. Nie wiem czy kumasz o co chodzi. Napisałeś Kleinowi: "Jestem sługą nie tylko jednego niewidomego; jestem sługą wszystkich niewidomych". Człowieku, pogięło Cię? Taka kasa koło nosa przeszła… Szacun dla Ciebie. Dziunia Również powyższa moja pisanina nie pozostała bez odpowiedzi. Szanowna Pani, jest prawdą, że chciałem dać niewidomym zdolność pisania. Byłbym szczęśliwy, gdyby moje wysiłki na rzecz postępu edukacyjnego niewidomych mogły być użyteczne. Mam zaszczyt być z szacunkiem Pani bardzo uniżonym sługą. Braille Uniżonym sługą… Cóż tu teraz począć. Mnie osobiście bez pisma brajlowskiego trudno żyć. Dzieci w bibliotece, w której pracuję, pytają mnie czasem czy znam wszystkie książki. Nie umiem prawić im kazań, że brajlem trzeba czytać, bo słuchając głosu syntetycznego, wszystko ulatuje w eter. Ja po prostu czytam, piszę na tabliczce, na komputerze, piszę, używając wielu możliwości. Do Louisa już nie piszę. To co on nam zostawił, wystarczy nam na lata. A formy czy urządzenia do czytania? Będą powstawać, i z całą pewnością nie będą palone - jak książki w brajlu zakazane przez Monsieur Dufau. && Warto posłuchać Izabela Szcześniak Pragnę polecić Czytelnikom "Sześciopunktu" książkę Alex Perry pt. "Dobre matki". Prawdziwa historia kobiet, które przeciwstawiły się najpotężniejszej mafii świata. Autor w swojej wstrząsającej powieści ukazuje los żon członków ’ndranghety. Kobiety walczyły o normalne, szczęśliwe życie dla siebie i dzieci. Zdecydowały się więc na zeznawanie przeciwko swoim mężom, żołnierzom ’ndranghety. Kalabryjska mafia jest okrutna i bezwzględna. Nie liczy się z Bogiem i ludźmi. Członkowie ’ndranghety nie umieją kochać swoich najbliższych. Żonom i dzieciom, które zeznają przeciwko nim, jest bardzo ciężko. Często traktowane są ze szczególnym okrucieństwem. Mnie najbardziej poruszył fakt, że do ’ndranghety należały całe rodziny. Na stronach swojej książki autor wiele uwagi poświęcił historii Lei i jej nastoletniej córce Denise. Kobieta zrezygnowała z ochrony policji. Postanowiła dać mężowi jeszcze jedną szansę. Niestety Carl zlecił morderstwo żony. Denise szybko odkryła, że jej matka została zamordowana. Wiedziała, że zabójstwo zlecił ojciec. Dziewczyna musiała jednak mieszkać z jego rodziną, w której wszyscy należeli do ’ndranghety. Denise udało się nawiązać kontakt z prawnikami oraz policją. Zeznawała przeciwko swojemu ojcu. Carl został skazany na wiele lat więzienia. Jednym z zarzutów było morderstwo żony Lei. Denise musiała nadal walczyć o przetrwanie. Ojciec zza krat więziennych wydał na nią wyrok śmierci. Oczywiście - zabójstwo zlecił swoim braciom. Jednak Denise udało się wyjechać i zacząć normalne życie. Autor w swojej powieści wiele uwagi poświęcił niezłomnej prokurator Alexandrze. Kobieta walczyła o sprawiedliwość dla członków ’ndranghety. Bardzo się troszczyła o bezpieczeństwo zeznających kobiet. Włoska mafia jest nadal aktywna. Alex Perry "Dobre matki". Prawdziwa historia kobiet, które przeciwstawiły się najpotężniejszej mafii świata. Książka dostępna w formacie Czytak. Czyta Monika Boniecka. && Z nutą refleksji w rok 2020 Alicja Nyziak Rozpoczął się rok 2020. Jaki będzie, co przyniesie? Dzisiaj jeszcze nie znam odpowiedzi na te pytania. Jedno wiadomo, będzie to rok jubileuszowy dla Festiwalu Kultury i Sztuki dla Osób Niewidomych w Płocku. Od pierwszej edycji za chwilę minie dziesięć lat, ale wspomnienia nadal pozostają żywe. Nie popełnię błędu, pisząc, że dorastałam i rozsmakowywałam się w kulturze razem z płockim festiwalem. Najbardziej żywe są wspomnienia z ostatniego, IX Festiwalu Kultury i Sztuki dla Osób Niewidomych (Płock 2019). Ponownie zgromadził on miłośników srebrnego ekranu z całego kraju. Tradycyjnie zaprezentowano filmy z audiodeskrypcją nagradzane na festiwalach na świecie i w Polsce. Ich zróżnicowanie sprawiło, że każdy znalazł coś ciekawego dla siebie. Nie zabrakło przedstawień teatralnych, koncertów i spotkań z pisarzami. Po obejrzeniu 14 doskonałych produkcji długo wybierałam własnego faworyta. Jednak muszę przyznać, że amerykański komediodramat "Green Book" od razu mnie urzekł. Było w tym filmie coś wyjątkowego. Pewien wpływ na jego odbiór miała także informacja, że przedstawiona historia jest oparta na faktach. Widz jest uczestnikiem i obserwatorem rodzącej się przyjaźni między doskonałym pianistą Donem Shirleyem a jego kierowcą i ochroniarzem Tonym Vallelongim. Wyruszają oni w trasę koncertową po południowych stanach USA, gdzie nadal Afroamerykanie są dyskryminowani. Trzecim towarzyszem w podróży jest poradnik dla Afroamerykanów - "The Negro Motorist Green Book". W miarę toczącej się fabuły Tony przekonuje się, jak wielkie znaczenie ma przestrzeganie norm zawartych w poradniku. Peter Farrelly wyreżyserował film, w którym istotne aspekty dyskryminacji zostały zrównoważone dużą dozą humoru. Rodzime kino także gwarantowało bogactwo doznań. "Nina" reż. Olga Chajdas, "Wilkołak" reż. Adrian Panek, "Ciemno, prawie noc" reż. Borys Lankosz nie pozwoliły na nudę. Jednak najwięcej emocji wywołał film Jana Komasy "Boże Ciało". Ta produkcja również jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Młody chłopak, Daniel, przebywający w poprawczaku przechodzi duchową przemianę. Pragnie zostać księdzem, jednak na realizację marzeń nie ma szans. Niespodziewanie… W tym miejscu stawiam wielokropek, aby zachęcić Czytelnika do obejrzenia tego filmu. Warto dodać, że "Boże Ciało" jest polskim kandydatem do Oscara. Cyklicznymi punktami płockiego festiwalu są spotkania z aktorami, reżyserami, twórcami filmów, krytykami i producentami. W minionym roku organizator zrobił kolejny krok i pozwolił niewidomemu odbiorcy zajrzeć do pracowni kostiumologa. Gościem festiwalu była Małgorzata Karpiuk, autorka kostiumów do filmu "Wilkołak". Jednak prawdziwą furorę zrobili aktorzy teatralni, dubbingowi Krzysztof Szczepaniak i Zuzanna Galia. Towarzyszyła im reżyserka dubbingu Katarzyna Ciecierska. W sposób fascynujący opowiadali o swojej pracy, nie tylko odsłaniając jej kulisy, ale także doskonale bawiąc publiczność. Na IX edycji festiwalu swój debiut miał film animowany "Kraina lodu". Nie wiem czy spełnił on oczekiwania niewidomej publiczności. Dla mnie było to świetne kino familijne, podczas oglądania którego kompletnie zapomniałam, że to obraz animowany. W tej produkcji moje serce podbił rewelacyjny bałwan - Olaf w kreacji Czesława Mozila. Festiwal to również spektakle teatralne, na które zawsze czekam z utęsknieniem. Właściwie tylko w Płocku mam możliwość pełniejszego odbioru sztuki dzięki audiodeskrypcji. W moim mieście także chętnie chodzę na przedstawienia, które oferuje w swoim repertuarze teatr miejski. Jednak zawsze po ich obejrzeniu pozostaje pewien niedosyt wynikający z braku dodatkowego wsparcia opisującego scenografię czy grę aktorów. Dużą rolę odgrywają także wykłady dotyczące sztuki filmowej prowadzone przez naukowców. To wszystko sprawia, że mimo utraty wzroku ponownie staję się coraz pełniejszym odbiorcą kultury w szerokim znaczeniu. Co przyniesie tegoroczny festiwal, czym zaskoczy - przekonamy się we wrześniu. Pamiętam, że gdy straciłam wzrok, nikt w Polsce nie słyszał o audiodeskrypcji. Z czasem pojawiły się pierwsze pokazy filmów zaopatrzonych w to dodatkowe narzędzie. Jednak dostęp do nich miały osoby niewidome mieszkające w dużych miastach. Dzisiaj jest inaczej. Dostępność do filmów z audiodeskrypcją jest znacznie łatwiejsza. Oferują je nie tylko jednostki (biblioteki, stowarzyszenia) działające na rzecz osób z dysfunkcją wzroku. Coraz bogatsza jest oferta sklepowa. Obecnie film może być doskonałym prezentem dla osoby niewidomej. Kupując go, należy jedynie sprawdzić czy jest zaopatrzony w audiodeskrypcję. && Galeria literacka z Homerem w tle && Włodzimierz Bieroń - notka biograficzna Po ukończeniu studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim i dziennikarskich na Uniwersytecie Jagiellońskim zdecydowałem, że zamiast prokuratorem czy notariuszem wolę być dziennikarzem. Pracowałem w kilku tytułach prasowych - między innymi w Dzienniku Ludowym, Polskiej Agencji Prasowej i Rzeczypospolitej. Zajmowała mnie problematyka ekonomiczna, rolna, pisałem też na żółtych prawniczych stronach Rzepy. Jak mawiali redakcyjni koledzy - miałem lekkie pióro, co znaczyło także to, że tematy skomplikowane, nużące i ciężkawe udawało mi się podawać w jak najbardziej lekkiej i możliwie atrakcyjnej formie. Przy okazji redakcyjnych pogawędek, któregoś razu Franek Nasiński, ówcześnie jeden z najbardziej cenionych krajowych dziennikarzy ekonomicznych, rzucił mimochodem - Włodziu, ciekaw jestem, czy ty z tym swoim pisaniem przebijesz się kiedyś od dziennikarstwa do literatury. Zajęło mi to bardzo wiele lat, na kołatanie do literackiego zakonu zdecydowałem się stanowczo zbyt późno. Ale teraz wołam na całe gardło do kolegi, który już dawno w niebiesiech - Franiu, popatrz, udało mi się! Moje amatorskie poetyckie próby po pierwszych niepowodzeniach i rozczarowaniach zaczęły być dostrzegane. W latach 2016-2019 raz wygrałem a trzy razy zająłem drugie miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Juliana Tuwima, której to imprezie organizowanej przez GCK w Inowłodzu patronował Związek Literatów Polskich, Stowarzyszenie Autorów Polskich i kwartalnik literacki Sekrety Żaru. Tematy do moich prac czerpię m.in. z bieżących wydarzeń, którymi żyje świat, a moje wiersze są często ich komentarzem. Toteż słyszę czasem opinie, że tak do końca to z dziennikarstwem nie zerwałem, że wyłazi ono… między wierszami. Czasem jednak korci mnie, by sięgnąć do przeszłości. W opowiadaniu Wagary cofam się w lata studenckie, lata beztroskie. Nie żeby od razu jakieś bilanse, podsumowania, rozliczenia. Po prostu miło czasem powspominać cudowny, piękny czas młodości... && Wagary Włodzimierz Bieroń Przestronny kinowy hall. W rogu donica z zasuszoną palmą pamiętającą przecięcie wstęgi, dziś wypełniona po brzegi niedopałkami sportów i płaskich. Przeszklona ściana sprawia, że wnętrze to jest pełne światła. Niełatwo się tu ukryć. Przez skrzypiące wahadłowe wrota wkracza zespół trzech panów, budząc nieopisaną grozę wśród oczekującej na seans młodzieży. Na czele szpakowaty sierżant MO w przyciasnym płaszczu, o słabo kontrolowanej tuszy, któremu towarzyszą: wyszczekany, niedogolony tajniak w cajgowej jesionce oraz nieśmiały, zawstydzony, przygarbiony szatyn w drucianych okularach, wyglądający na profesora liceum dokooptowany na tak zwanego ochotnika do tego lotnego patrolu. Sierżant niezbyt zadowolony z powierzonej mu misji, bowiem nagłym postanowieniem zwierzchności oderwany został od spisywania protokółu przesłuchania kieszonkowca złapanego na gorącym uczynku przytulania cudzego pugilaresu. Zamiast więc podciągać statystyki wykrytych przestępstw, wkracza służbowo do zapełniającego się przedpołudniową publicznością kina. Zostaje przy wejściu, natomiast tajniak energicznie prowadzi pogodzonego z losem profesora w stronę kas. Czynna jest, prawdę powiedziawszy, tylko jedna, bo to przecież przedpołudnie. Ale amatorów obejrzenia dzisiejszego seansu całkiem sporo, kolejka chętnych karnie ustawiona długim wężem, przy samym okienku dziwnie się strzępi i gęstnieje - to dopiero co przybyli upewniają się, że jeszcze są bilety, i że warto stać. Co bardziej przedsiębiorczy wciskają bilon w dłonie docierających już do okienka dziewcząt, rzucając im przez ramię: - Jeden obok ciebie, czekam przed bramkami, na piwie w bufecie. W owym czasie, a odwiedzamy nasze kino jesienią 1968 roku, w stolicy sprzedawano przede wszystkim piwo - jakże by inaczej - Warszawskie w małych, o pojemności trzeciej części litra butelkach przypominających kałamarz. Była to doza najwyraźniej skonsultowana z ludźmi branży filmowej, albowiem skonsumowana przed seansem pozwalała na ogół dotrwać do jego zakończenia bez nerwowego przepychania się w ciemnościach między rzędami w poszukiwaniu toalety. Markę Haberbusch i Schiele zastąpiła, co prawda po 1950 r., etykieta Warszawskich Zakładów Piwowarskich, ale - jak przekonywali najstarsi konsumenci - smaku na szczęście nie udało się znacjonalizować. Jednak rzutki młodzieniec nie będzie miał dzisiaj okazji ani wypić piwa przed seansem, ani też potrzymać za kolanko nowo zapoznanej w kolejce dziewczyny. Nie zrobił nawet dwóch kroków, gdy osadziło go w miejscu szorstkie, wypowiedziane przez cywila: - Dowodzik poproszę… Rezolutny chłopak, przed chwilą tak pewny siebie, nagle stracił cały rozpierający go jeszcze przed momentem animusz… Jego twarz przed chwilą emanująca pewnością siebie wyrażała teraz już tylko krańcowy przestrach. - Nie mam, wyjąkał… - Ach, jeszcze nie mam, triumfował cywil - bo jestem niepełnoletni, chodzę do szkoły i jestem na wagarach. - Panie profesorze - zwrócił się z kategoryczną dyspozycją do przygarbionego w pince-nez - spisać go z legitymacji i notkę do dyrektora szkoły. - Będziesz siedział - dodał złowróżbnie i, mimo że miał na myśli, i to mocno na wyrost, powtarzanie klasy, amator przedpołudniowego seansu zbladł. W tym samym czasie, widząc co się święci, zdecydowana większość publiczności runęła do wyjścia. Drzwi co prawda wypełniał sobą tęgi sierżant, ale o dziwo nie blokował możliwości odwrotu, tylko usiłując zachować na marsowej twarzy resztki powagi, jednocześnie do dających nogę wagarowiczów przemawiał łagodnie i po ojcowsku: - No dzieci, spierdalać, żebym was tu więcej nie widział… Nie miał zamiaru chwytać nikogo za kołnierz, w zupełności wystarczało mu poczucie nieograniczonej niczym władzy oraz przejawy respektu i moresu, jakich w tej chwili doznawał. Zresztą, problemy związane z wagarowaniem i z wymuszaniem szkolnej gorliwości tak naprawdę miał już poza sobą. Dzieci odchował, córka była barmanką w barze Słodycz, syn zaś realizował swe powołanie w Śląskim Wyższym Seminarium Duchownym, tytułowany już przez miejscowych nieco na wyrost ojcem Joachimem… Na pytania kolegów ze służby, także tych z kontroli wewnętrznej: - A co porabia twój syn - sierżant niezmiennie odpowiadał: - Ach, wyjechał do Katowic - wzdychając przy tym i wznosząc oczy ku niebu. Nie musiał nic więcej dodawać, wszyscy rozumieli to jednakowo, że młody warszawski romantyk zwariował i pojechał do kopalni robić za górnika. - I pewnie kibicuje Szołtysikowi i Lubańskiemu, zamiast naszej Gwardii - dodał tylko kiedyś z niesmakiem partner z patrolu. Profesor mrugnął porozumiewawczo do chłopaka, że nie będzie tak źle, atmosfera trochę się wypogodziła. Nawet cywil-służbista pozwolił sobie na nieregulaminowe pytanie do młodego: - A jaki to film dzisiaj grają? - Żółta łódź podwodna - odparł chłopiec, na co tajniak zauważył przytomnie: - To chyba nie nasza, bo u nas we flocie okręty malują na stalowo-szaro. - Pewnie watykańska, dodał - po czym roześmiał się chrapliwie, nie zdając sobie przy tym sprawy, że nieświadomie wyjawił jedną z tajemnic swej służby, a mianowicie, że przed laty towarzyszył Prymasowi w Komańczy. Gdy wydawało się, że napięcie całkiem już opadło, wzrok tajniaka padł na czworo młodzieży. Grupka ta zachowywała się nader prowokująco, nie wybiegła jak pozostali z kina, ale też miny dwóch chłopaków i dwóch dziewcząt zdradzały, że nie czują się zbyt pewnie. Przez ramię rzucali w kierunku Trójki jakby spłoszone spojrzenia, co zrobili niepewne cztery kroki w kierunku drzwi, to zaraz zawracali, co gorsza, ciągle między sobą coś szeptali, i o zgrozo - chichotali od czasu do czasu. Nikt nie lubi być prowokowany, toteż cywil-funkcjonariusz śmiało podszedł do grupki niesfornych. - Z której jesteście szkoły? - ostrym tonem zapytał tajniak. - A z tej na Krakowskim Przedmieściu - odparli młodzi, dumnie okazując studenckie legitymacje pierwszoroczniaków, nie powstrzymując się przy tym od szyderstw i kpin. - To co, będziemy siedzieć? - Tym razem to profesor uśmiechnął się pod wąsem, odwracając się wszakże taktownie, by funkcjonariusz nie dostrzegł jego wesołości. Ten zorientował się już, że popełnił falstart, ale próbował jeszcze ratować swój prestiż idiotycznym pytaniem: - A co wy, studenci, na wykłady to nie musicie chodzić? - A nie musimy! - hardo odpowiedziała młódź, która, mając ciągle świeżo w pamięci uczniowskie upokorzenia, od trzech tygodni zachłystywała się dorosłym, studenckim życiem. - Idziemy, idziemy, Wiesiek! - zawołał spod drzwi sierżant. Tajniak z zajadłą miną dał grupce gestem dłoni do zrozumienia, że gdyby to od niego zależało, to on już inaczej by z nimi zatańcował, no ale, skoro sierżanta wola, to cóż on może. Zawinął się na pięcie, profesor kartkę z danymi ucznia wyrzucił do śmietniczki, za chwilę po aktywie walczącym z wagarami nie było już śladu. - Chodźcie prędko! - ponaglała Ania swoje towarzystwo, które przed momentem zwycięsko starło się z łowcami wagarowiczów, za chwilę zaczynają seans, a musimy jeszcze wbiec na górę, przecież mamy miejsca na balkonie. Kino Skarpa, wybudowane wśród wojennych ruin przy ulicy Kopernika na tyłach Nowego Światu pierwszych kinomanów zaprosiło w 1960 r. Od razu zyskało sympatię publiczności. Prosta modernistyczna bryła budynku zaskakiwała ciepłym, starannie wysmakowanym wnętrzem, wypełnionym dekoracjami, pracami artystów, dla których kinowe foyer stało się salą wystawową. Całości dopełniały kolumny zdobione mozaikami. Nowoczesne projektory nie zacinały się, toteż kinu nadano status placówki zeroekranowej - co oznaczało, że wszelkie nowości były tu wyświetlane w pierwszej kolejności. To właśnie do Skarpy niecierpliwe tłumy waliły na przedpremierowe pokazy Krzyżaków. Skarpa była też jednym z kilku warszawskich kin, w których odbywały się Konfrontacje Filmowe, na których wyświetlano najnowsze pozycje, głównie z Zachodu, nobilitowane swym poziomem, rozgłosem i zasłużoną sławą. To na tej imprezie można było zobaczyć "Ojca Chrzestnego", "Szczęki" czy "Żądło" na długo przed ich wprowadzeniem do powszechnego repertuaru kinowego albo też "Mechaniczną pomarańczę" czy "Wielkie żarcie", które nigdy do polskich kin nie trafiły. Po karnety ustawiano się już po południu dnia poprzedzającego początek sprzedaży. A dzisiaj grają tu Yellow submarine. Animowany film wypełniony muzyką "The Beatles". Pojawienie się tego zespołu oznaczało początek nowej ery w muzyce rozrywkowej i w życiu młodej generacji. Gdy zagrali w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych, wszystko stało się inne. Tłumy na koncertach, tłumy na lotniskach, tłumy na trasach przejazdu - pisk, radość, łzy, zbiorowe szaleństwo. Nowy rock na Nowy Rok. Ich muzyka wprowadzała widzów w stan permanentnego wzmożenia: fruwa moja marynara - to się zaczęło od ich koncertów. Z czasem ich piosenki stały się manifestem młodzieży tamtych czasów. Wydarzenia roku 1968 rozlewające się po Europie, paryskie barykady, zieloni, Daniel Cohn-Bendit, Joschka Fischer - te zjawiska i te postaci były spowinowacone z bitelsowską kontrkulturą. Ich piosenka "Revolution" była zainspirowana paryskim majem 1968. Równość, tolerancja, wolność, miłość - to były ich słowa, i to była eksplozja tamtych dni. A u nas w gazetach rozważania, jak fryzury członków zespołu wpływają na postawę moralno-polityczną młodzieży? Długie włosy - krótki rozum. Czy "Yesterday", to nie jest aby dekadencka, piąta kolumna zniechęcająca do zbierania stonki? Tymczasem jest już po kronice i dodatku - dziś pokazali dokument o trudach uprawy ryżu. I już zanurzamy się żółtą łodzią w podwodny świat. Jesteśmy w Pepperlandzie, podwodnej krainie atakowanej przez Sinych Smutasów nienawidzących muzyki. Otaczająca nas rzeczywistość jest pozbawiona kolorów… Ruszaj Stary Fredzie, sprowadź pomoc. Wynurz się nie wcześniej, jak w Liverpoolu; jedyny ratunek - "The Beatles". Już są! Orężem jest ich muzyka... Odsiecz przybywa w porę… Zwycięstwo... Gdy do Pepperlandu wraca muzyka i kolory, jesteśmy szczęśliwi… To radość… tutaj, dzisiaj… to młodość… Ale cóż to? Z ekranu słyszymy: - When I get older losing my hair, many years from now… - Czy kiedy się zestarzeję i zacznę łysieć za wiele, wiele lat, czy ciągle będziesz przysyłać mi Walentynkę, urodzinowe życzenia, butelkę wina…? When I’m sixty-four… Naszą reakcją na widowni jest szczery, beztroski śmiech…. Łysienie…? Starość…? Sześćdziesiąt cztery lata…? Przecież to jakieś science fiction… - Każde pokolenie odejdzie w cień. A nasze nie… W tej naszej beztroskiej radości wybrzmiewała pewność długiego i jednocześnie wiecznie młodego życia. - ...i mieć wciąż dwadzieścia lat... To nieśmiertelność… Niech żałują tej naszej ówczesnej pewności i naszego szampańskiego nastroju wszyscy ci, którzy wtedy, pół wieku temu, nie byli młodzi. Wychodzę z kina… Dwa serduszka, cztery oczy… Mazurek... Pod butami chrzęści rozsypany popcorn. Ale to już nie Skarpa, ona padła pod ciosami kilofa, by dać miejsce pod strzelisty apartamentowiec. I dawno już przeszło sixty-four. Ale muzyka wciąż gra… ta sama nuta, co pół wieku temu... tak, dobrze słyszę, to oni… czwórka z Liverpoolu. Równość, tolerancja, wolność, all you need is love… Wszystko czego potrzebujesz - to miłość… A potem już tylko nigdy niekończące się wagary… && Nasze sprawy && Tak, ale...Odkrywamy Amerykę Stary Kocur Na portalu www.niepelnosprawni.pl dnia 11.06.2019 r. przeczytałem artykuł Mateusza Różańskiego pt. "Rusza rehabilitacja kompleksowa! Dla kogo? Od kiedy? Tłumaczymy". A w artykule: "Tego lata rusza rekrutacja chętnych do udziału w pilotażowym programie PFRON "Wypracowanie i pilotażowe wdrożenie modelu kompleksowej rehabilitacji umożliwiającej podjęcie lub powrót do pracy". Jego celem jest stworzenie podstaw pod system rehabilitacji kompleksowej - jaki funkcjonuje choćby w Niemczech". Pomyślałem, bo ja zawsze muszę pomyśleć: w Niemczech, a co z "Polską szkołą rehabilitacji?". Polska szkoła rehabilitacji polegała na przygotowaniu osób niepełnosprawnych do samodzielnego życia i ich zatrudnieniu, a przez to stworzeniu im normalnych warunków życia. Niewidomi i słabowidzący w szerokim zakresie korzystali z dobrodziejstw tak pomyślanej rehabilitacji. Twórcami polskiej szkoły rehabilitacji byli naukowcy o międzynarodowej sławie, a wśród nich - prof. Wiktor Dega, prof. Marian Weiss, prof. Aleksander Hulek i inni. Zasady wypracowane przez naukowców praktycznie wcielało w życie i wzbogacało wielu niewidomych i słabowidzących pracowników oraz społeczników. Zasady polskiej szkoły rehabilitacji syntetycznie określiła prof. Kazimiera Milanowska - rehabilitacja jest procesem medycznym, społecznym i zawodowym, a jego główny cel to zatrudnienie i w efekcie podniesienie jakości życia. Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej prowadziło i finansowało 9 zakładów zawodowej rehabilitacji osób niepełnosprawnych, w tym 2 dla niewidomych, w których prowadzono rehabilitację kompleksową. Dla niewidomych jeszcze jeden zakład prowadził CZSN. A tu odkrycie... W tym odkryciu Ameryki czytamy, że "Podstawowym celem kompleksowej rehabilitacji jest uzyskanie zatrudnienia na otwartym rynku pracy lub uruchomienie działalności gospodarczej". A ta kompleksowa rehabilitacja składa się z trzech modułów: „Moduł zawodowy, którego celem jest wejście lub powrót na otwarty rynek pracy. Firmy, które wygrały przetarg na realizację programu zadeklarowały, że znajdą pracę dla co najmniej 60 proc. uczestników. Moduł medyczny, czyli wszelkie działania mające na celu usprawnienie i poprawę stanu zdrowia poprzez spektrum zabiegów. Moduł psycho-społeczny, którego celem jest wzmocnienie kompetencji społecznych i psychologicznych uczestników i ich rodzin”. No proszę, taka działalność prowadzona była chociażby w Chorzowie. Tak, mieliśmy 9 zakładów, że tak powiem państwowych, a dodatkowo chociażby ten w Bydgoszczy prowadzony przez CZSN, które dysponowały kadrą, programami i dorobkiem, a teraz powstaną 4 eksperymentalne zakłady, które mają wypracować program systemu rehabilitacji kompleksowej. Tak wygląda ta Ameryka. Zakłady powstają w: Grębiszewie (woj. mazowieckie), Nałęczowie (woj. lubelskie), Ustroniu (woj. śląskie), Wągrowcu (woj. wielkopolskie). No i dobrze, że powstają, bo przecież tych, które się zdegenerowały albo upadły, wskrzesić się nie da. Autor podaje, że z kompleksowej rehabilitacji korzystać będą: "Osoby, które np. z powodu wypadku lub choroby straciły zdolność do wykonywania dotychczasowego zawodu lub nigdy nie pracowały. Muszą to być osoby, które zakończyły leczenie szpitalne i wstępną rehabilitację. Wymagana jest także samoobsługowość. Uczestnik programu musi być w stanie wykonywać samodzielnie czynności związane z przygotowywaniem i spożywaniem posiłków, ubieraniem się, higieną osobistą i codziennymi obowiązkami". No proszę, co za ułatwienie - osoby samodzielne będą uczyły się samodzielności. Kolejne założenia są jeszcze ciekawsze. Otóż: "Nie ma ograniczeń co do rodzaju niepełnosprawności. Nie jest też wymagane posiadanie orzeczenia o stopniu niepełnosprawności, może to być jedynie wypis od lekarza lub inny dokument potwierdzający niezdolność do wykonywania dotychczasowego zawodu". Przy takim założeniu sukces jest gwarantowany, aż dziw bierze, że organizatorzy znajdą pracę tylko dla 60 proc. uczestników. Łatwo rehabilitować osoby z lekkim stopniem niepełnosprawności i bez żadnej niepełnosprawności tylko z kurzajkami stwierdzonymi przez lekarza, z łysiną widoczną z daleka i jąkaniem słyszanym również z daleka. I tu kolejne zdziwienie - na rehabilitację osób zrehabilitowanych przeznacza się średnio aż 9 miesięcy - najmniej 3 miesiące, a najwięcej 15 miesięcy. No, w takim czasie to chyba nawet wyjątkowo głęboko wżartych kurzajek można się pozbyć. Cudownie, że uczestnicy nie będą musieli pokrywać żadnych kosztów tego eksperymentu. Cudowne jest i to, że w czasie szkolenia uczestnik, który ma na wyłącznym utrzymaniu dziecko, może przebywać z nim w ośrodku, który zapewni dziecku przedszkole lub szkołę. No takiego udogodnienia to nie wymyślili wyżej wymienieni profesorowie. Jeżeli kogoś zainteresują te luksusowe warunki, podaję źródła informacji, z których dowiedzieć się można wszystkiego, co wiedzieć należy. Infolinia: 22 50-55-600, e-mail: tpawlowski@pfron.org.pl oraz awejman@pfron.org.pl. Ale po co odkrywać tę Amerykę. Może wystarczy skorzystać z wypracowanych wzorców, z polskich i zagranicznych doświadczeń? && Czy kultura jest nam potrzebna? Teresa Dederko Żyjemy w stuleciu, w którym mnóstwo instytucji kultury otwiera się na potrzeby osób z różnymi niepełnosprawnościami. Niewidomi nie muszą ograniczać się do czytania książek i słuchania radia. Coraz powszechniej stosowana audiodeskrypcja umożliwia nam odbiór filmów, spektakli, programów telewizyjnych i zwiedzanie wystaw w muzeach, ale czy chcemy z tego korzystać? Dawniej rezygnowaliśmy z wyjścia do kina, gdy był wyświetlany film z napisami, wyłączaliśmy telewizor, ponieważ akcja filmu była zbyt skomplikowana i gubiliśmy się, nie mogąc śledzić tego, co dzieje się na ekranie. W muzeach pilnujące sal panie pokrzykiwały na nas, uniemożliwiając dotykanie eksponatów. Oczywiście niewidomi mają różne zainteresowania i przygotowanie do odbioru kultury. Nie wszyscy koniecznie muszą brać udział w specjalnie nam dedykowanych wydarzeniach kulturalnych. Niestety z mojego doświadczenia wynika, że frekwencja jest na ogół niewielka. Gdy więc otrzymuję informację o jakiejś imprezie, zastanawiam się czy będzie dla kogo ją organizować. Zaczynam wtedy trochę jak biblijny Abraham, który ciągle zmniejszał liczbę sprawiedliwych, którzy odwrócą od miasta karę, ale gdy rezerwuję np. udział w zwiedzaniu wystawy i dowiaduję się, że muzeum liczy przynajmniej na grupę 15-osobową, a ja jestem zaledwie piąta na liście, to jest mi po prostu głupio i wstyd. Muzealnicy w Warszawie z ogromnym zaangażowaniem przygotowują się do oprowadzania osób niewidomych, wykonują tyflografiki, opracowują audiodeskrypcję, zapewniają pomoc wolontariuszy, a zainteresowanie jest mizerne. Pod koniec ubiegłego roku byłam w Muzeum Narodowym na wystawie poświęconej sztuce Korei. Ostatecznie, wraz ze spóźnialskimi, zebrała się grupa licząca 5 osób niewidomych, 3 ze swoimi przewodnikami, a dwie słabowidzące nie potrzebujące wsparcia. Tę "liczną" grupę oprowadzała przewodniczka mająca do pomocy 3 wolontariuszki, które podawały eksponaty i - gdyby była taka potrzeba - mogły przeprowadzać zwiedzających przez kolejne sale. Kiedyś zgłosiłam się na warsztaty w muzeum "Polin", podczas których pokazywano model synagogi wykonany w ten sposób, że można było go rozebrać na poszczególne elementy. O każdym z nich pracownik muzeum opowiadał, jakie ma zastosowanie, do czego służy i jak się nazywa po hebrajsku. Dla mnie to wszystko było zupełnie nowe, więc interesujące. Warunki oglądania miałam wręcz komfortowe, ponieważ tylko ja uczestniczyłam w warsztatach. Rozmawiałam niedawno z jednym z muzealników, który powiedział, że on i jego koledzy są coraz bardziej rozczarowani i zniechęceni, gdyż ich praca a także nakłady finansowe są tylko w małym stopniu wykorzystane. Zastanawiam się, jaka jest przyczyna takiego zjawiska. Z pewnością sporym problemem jest brak przewodników, z którymi osoby niewidome mogłyby wybrać się do kina, teatru czy muzeum; jednak sporo instytucji kultury oferuje pomoc wolontariuszy. Sama z takiego wsparcia kiedyś skorzystałam. Powiadomiłam muzeum, że muszę zrezygnować ze zwiedzania, ponieważ mój przewodnik zachorował. Zaproponowano mi wtedy, że pracownik Działu Edukacji odbierze mnie ze stacji metra. Skorzystałam z tej propozycji i zwiedziłam ciekawą wystawę. Może w Warszawie oferta jest tak bogata, że rozpraszamy się, korzystając z różnych możliwości. Obawiam się jednak, że jest to zbyt optymistyczne tłumaczenie, a często po prostu nie chce nam się wyjść z domu, oderwać od komputera czy rozmowy przez telefon. Ponarzekamy sobie potem, że dla niewidomych nic się nie robi, nikt o nas nie myśli itd. Żyję długo na tym świecie po niewidomemu i z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że nigdy wcześniej kultura nie była dla nas tak dostępna, jak ma to miejsce w ostatniej dekadzie. Tylko trzeba wykazać odrobinę aktywności i wybrać coś interesującego dla siebie. && W Cieszynie o niewidomych i słabowidzących po raz czwarty Joanna Kapias W listopadzie w Wydziale Sztuki i Nauk o Edukacji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach odbyła się IV Ogólnopolska Tyflokonferencja "Zobaczyć Niewidzialne". W ramach wydarzenia miała miejsce nie tylko konferencja naukowa, ale również warsztaty dla młodzieży na temat niepełnosprawności wzroku. Dzień pierwszy (12.11.2019) poświęcony był na konferencję naukową w tym wystąpienia naukowców i specjalistów w obrębie pedagogiki specjalnej, psychologii i nauk medycznych, a także praktyków i działaczy społecznych. Odbyły się również liczne dyskusje i seans filmu z audiodeskrypcją pt. "Połączeni". Krótkometrażowy film Aleksandry Maciejczyk znaczna część uczestników obejrzała w goglach symulujących brak wzroku. Podczas seansu byli obecni bohaterowie filmu, którzy chętnie odpowiedzieli na liczne pytania. Gośćmi specjalnymi konferencji byli prof. zw. dr hab. Jadwiga Kuczyńska-Kwapisz oraz mgr Jacek Kwapisz, którzy wygłosili referat na temat orientacji przestrzennej osób niewidomych. Tematyka pozostałych wystąpień dotyczyła takich aspektów niepełnosprawności wzroku jak m.in. wykorzystanie nowych technologii, turystyka i rekreacja, dostępność przestrzeni, profilaktyka, ochrona i rehabilitacja narządu wzroku, a także zjawiska lęku, kompetencji osobistych i zagadnień związanych z diagnozą psychologiczną oraz sprzężeniami dysfunkcji wzroku i autyzmu. Podczas konferencji odbyła się również premiera gry na smartfony zaprojektowanej dla osób niewidomych przez dwóch młodych ludzi w ramach cieszyńskiego Tyflohackatonu. Ponadto w trakcie konferencji swoje stoisko wystawił Śląski Oddział PFRON oraz miała miejsce promocja książki dr n. med. Agaty Plech pt. "Przejrzyj Na Oczy". Podczas drugiego dnia wydarzenia (13.11.2019) niespełna 200 uczniów szkół średnich wzięło udział w warsztatach na temat niepełnosprawności wzroku. Znaczna część zajęć odbywała się w symulatorach widzenia, a wśród prowadzących były również osoby niewidome. Wszystko odbywało się w małych kameralnych grupach, a organizatorzy postawili na naukę przez działanie i przeżywanie. Każdy z uczestników odbył bez użycia wzroku spacer z białą laską po uczelni oraz zagrał bezwzrokowo w dostosowane gry takie, jak domino, chińczyk i memory. Uczniowie poznali również podstawy pisma Braille’a oraz testowali sprzęty w tym m.in. powiększalniki, dostosowany sprzęt gospodarstwa domowego oraz telefony i komputery zaopatrzone w systemy udźwiękawiające. Jak co roku duże emocje wzbudzał symulator sklepu, w którym uczestnicy bez użycia wzroku musieli zrobić zakupy z zapamiętanej przed wejściem listy wykorzystując do tego otrzymane od organizatorów pieniądze. Ekspedientki celowo nie zawsze były miłe i pomocne, czasami źle wydawały resztę lub sprzedawały nie taki towar o jaki były proszone. Uczestników warsztatów poprosiliśmy o spisanie swoich przemyśleń i uczuć. Większość pisała, że czuła niepewność, nieufność, presję, zagubienie lub wyrażało swoją "złość" na ekspedientki nazwane "oszustkami" i "złodziejkami". Jedna z uczestniczek opisała swoje doświadczenie w następujący sposób (pisownia oryginalna): "Podobało mi się, ale czułam się niekomfortowo ponieważ nie wiedziałam gdzie znajdują się produkty i poruszałam się dość haotycznie i dotykałam wszystkiego, ale panie ekspedientki były bardzo miłe i skłonne do pomocy nie bały się zapytać tylko rozumiały sytuacje, lecz zachowały się nieuczciwie ponieważ nie wydały reszty przez co wzbogaciły się na ludzkiej krzywdzie". Tak zaaranżowana sytuacja miała na celu uzmysłowić młodzieży jakie trudności mogą napotkać osoby niewidome w codziennym życiu. Organizatorami byli Stowarzyszenie Wsparcia Społecznego "Feniks" w Cieszynie, Koło Naukowe Pedagogów oraz Polski Związek Niewidomych koło w Cieszynie. Wydarzenie objęli patronatem Dziekan Wydziału Sztuki i Nauk o Edukacji dr hab. Krzysztof Marek Bąk oraz Instytut Pedagogiki Uniwersytetu Śląskiego. W imieniu organizatorów zapraszam na kolejną edycję Tyflokonferencji z cyklu "Zobaczyć Niewidzialne", która odbędzie się w Cieszynie w listopadzie 2020r. && Z uśmiechem przez życie && W odpowiedzi na tekst Iwony Włodarczyk, zamieszczony w tej rubryce, Czytelniczka przysłała tekst, który od kilku miesięcy zdobywa popularność w Internecie. Spostrzeżenia ratownika medycznego są trochę humorystyczne, ale też pokazują, jak mała jest wiedza pracowników służby zdrowia, dotycząca potrzeb pacjentów z różnymi niepełnosprawnościami. Pan pielęgniarka o niepełnosprawnych pacjentach Z niepełnosprawnością spotykamy się na SOR-ze często i tym razem nie mówię tu o niepełnosprawności naszego systemu ochrony zdrowia czy ratownictwa medycznego. Mówię po prostu o osobach, które z różnych przyczyn mają różne ograniczenia, w porównaniu z człowiekiem z okładki atlasu anatomicznego. Pacjenci niewidomi, niesłyszący, niechodzący, bez kończyn, niskiego wzrostu, niemówiący, z ubytkami twarzy, z autyzmem, zespołem Downa, z niepełnosprawnością intelektualną i wielu innych. Studenci u nas praktykujący mają spore problemy z kontaktem z takimi pacjentami; wielu z nas pracujących też. Ja sam w pierwszych miesiącach nie wiedziałem jak się zachować. Myślicie, że uczą nas na studiach tego, prawda? Prawda. Jest gdzieś tam w programach 45 min. w ciągu 3 lat na naukę o niepełnosprawnościach i sposobie postępowania z takimi pacjentami. Ludzie myślą: "O, medyk! To wie jak postępować z takimi osobami, jak rozmawiać, jak się zachowywać. Bo przecież ci wszyscy kalecy są trochę chorzy, no nie???". Zespół Downa to nie choroba. To zespół wad wrodzonych, których się nie leczy. Albo jeśli ktoś urodził się bez ręki, to nie jest chory, tylko po prostu ku...a nie ma ręki! Generalnie nikt nas niestety nie uczy jak się zachować. Jest za to niezawodne rozpoznanie bojem, czyli zanim nauczysz się swobodnie rozmawiać z takimi pacjentami, to zaliczysz kilka wtop. U takich pacjentów stosuję tę samą filozofię, co u każdego innego pacjenta, tylko odpowiednio "uwrażliwioną"... Podchodzę po ludzku. Po prostu. Normalnie. Taką mam koncepcję, ale nie powiem też, że mam niezawodny sposób na kontakty z osobami niepełnosprawnymi. To jest delikatna materia i, mimo że normalne traktowanie generalnie się sprawdza, to ludzie są różni. Niektórzy nie zaakceptowali jeszcze swoich ograniczeń i nie chcą, by tak zwyczajnie ich traktować. Nie ma reguły. Tych specyficznych sytuacji jest sporo. Pacjent z autyzmem Kontaktowy, dał sobie założyć wenflon, ale natrętnie mu przeszkadzał, bo wystaje z ręki, bo go wcześniej nie było itp. Ci pacjenci słabo reagują na zmiany. Zamiast mówić mu, żeby się uspokoił i nie zawracał głowy, można mu opuścić rękaw, schować przed nim wenflon. Może zapomni. A jak nie zapomni, to po prostu wyjąć. Skoro dobrze znosił kłucie, to najwyżej ukłuję drugi raz. Pacjent bez nogi Trzeba mu było zrobić EKG. To badanie wymaga założenia elektrod na każdej kończynie... Tylko tu jednej kończyny nie ma... Studenci wtedy panikują (sam tak kiedyś miałem), cisza i zamarli. Pytam: o co chodzi? Oni tak skrycie i szeptem (by pacjent nie usłyszał) mówią: "No, ale przecież pan nie ma nogi!". Jakby pacjent się nie orientował, że ma o jedną kończynę mniej... Mówię na głos: "Zgadza się. Akurat ten pacjent nie ma jednej nogi, ale to badanie można wykonać, przyczepiając elektrodę na biodrze". Pacjent się uśmiecha, studenci walczą z kablami i robimy! Niewidoma pacjentka z łóżka zgłasza mi, że chce iść do toalety. Sama nie trafi, bo to nieznajomy teren i może się pozabijać o inne łóżka czy stojaki do kroplówek. Nie muszę jej od razu zawozić na wózku. Pani umie chodzić. - Podprowadzić Panią? Zazwyczaj odpowiedź jest - "Tak". - Jak to zrobimy? Pod rękę? Za rękę? Mam iść pierwszy czy za Panią i pokierować? Nie znam jej, nie wiem, jak jej wygodniej. Mogę nie wiedzieć, dlatego najlepiej szczerze zapytać, zamiast się spinać i domyślać. Albo co gorsze - udawać, że wszystko jest normalnie i kazać iść samemu. Kiedyś byłem świadkiem jednej rozmowy na naszym korytarzu. Ta rozmowa to esencja SOR-u. I strasznie i śmiesznie i smutno. - A widział pan od wczoraj krew w stolcu? - Pani doktor. Ja jestem od urodzenia niewidomy... Tamta natychmiast nerwowo zmieniła temat, zamiast przyznać się do błędu, przeprosić i rozmawiać dalej. Tu zabrakło trochę uwagi i właśnie tej wrażliwości. Trafiał do nas co jakiś czas 20-letni Michaś. Był właściwie już mieszkańcem szpitala psychiatrycznego. Kontaktowy, ale silnie upośledzony intelektualnie. Taki 3-latek w ciele dorosłego. Rodzina się go wyparła, a opieka społeczna nie chciała przejąć z uwagi na brak miejsc, agresję, niestabilność emocjonalną i inne liczne powody podobno uniemożliwiające opiekę. Michaś utknął w szpitalnej próżni, a mijał już rok od przekroczenia progu hollywooda (szpital psychiatryczny). Przez większość pobytu był unieruchomiony z uwagi na autoagresję i ataki na personel. Gdy do nas trafiał kilkukrotnie z powodu różnych urazów czy infekcji, to już go znaliśmy i z uśmiechem szło z nim wszystko załatwić. Czasami, gdy się buntował na kłucie czy opatrunki, chciał bić i gryźć, to robiliśmy z nim biznesy jak z przedszkolakiem: - Michaś, muszę ukłuć. Jak będziesz spokojny, to dostaniesz ciastko, dobrze? - Dobrze. Od tej pory był spokój, ale Michasiowi handel wszedł tak mocno w banię, że zjadł koleżance całą paczkę w zamian za nieświrowanie. I bardzo dobrze. Michaś najadł się ciastek, zadowolony, my nie musieliśmy się z nim szarpać. O to chodzi! To bardzo przykry przypadek. Strasznie szkoda człowieka. Bywał u nas tylko chwilę, gdy wychodził ze swojego oddziału. To co mogliśmy zrobić, to trochę mu pokolorować smutne życie, np. ciastkami. Był też raz pacjent około 30-letni, któremu musieliśmy zszyć głowę. Nie dość, że był niskorosły, to jeszcze miał amputowane nogi po wypadku. Musiał się położyć na dość wysokim stole zabiegowym, na który sam by nie dał rady wejść. Mówię do niego: - Poczeka pan chwilę, pójdę po sanitariuszy, żeby... - Nie, nie, nie trzeba. Ja ważę tyle co dziecko, to może rzuci pan mną na ten stół? Trochę głupio nie? To strasznie niepoprawne politycznie. Potem by pisali w gazetach: "Kolejny skandal na SOR-ze!!! Pielęgniarz rzucał niepełnosprawnym pacjentem!". Ale sam pacjent zaproponował w sumie szybkie i wygodne rozwiązanie. No to siup! Często niewiele trzeba, by było łatwo, a ludzie sami sobie utrudniają. Rozwiązanie, to chyba po prostu być normalnym, rozmawiać szczerze i nie panikować. Jak zawsze. Źródło: "Pan Pielęgniarka" fanpage na Facebooku, https://www.facebook.com/314766675790304/posts/445272766073027/ && Ogłoszenia && Darowizna od Fundacji PKO Uprzejmie informujemy o przekazaniu przez Fundację PKO Banku Polskiego Darowizny w kwocie 1 000,00 zł. na działalność statutową Fundacji "Świat według Ludwika Braille’a". Darowizna została wykorzystana na realizację projektu pn. "Wydawanie specjalistycznego czasopisma dla niewidomych i słabowidzących SZEŚCIOPUNKT" dofinansowanego przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, w ramach prowadzonej przez fundację działalności pożytku publicznego. W całości przekazane środki zostały spożytkowane na częściowe pokrycie wkładu finansowego własnego w ramach realizacji projektu. Zarząd Fundacji "Świat według Ludwika Braille’a" && Aktywizuj się z "Sześciopunktem" Redakcja "Specjalistycznego czasopisma dla niewidomych i słabowidzących SZEŚCIOPUNKT", zaprasza osoby niewidome i słabowidzące do współpracy przy tworzeniu miesięcznika. Współpraca z redakcją "Sześciopunktu" jest świetną okazją do rehabilitacji zawodowej i społecznej, warto z niej skorzystać. Czekamy na ciekawe artykuły ściśle związane ze stałymi rubrykami: Tyflonowinki informatyczne i nie tylko, Co w prawie piszczy, Rehabilitacja kulturalnie, Galeria literacka z Homerem w tle, Zdrowie bardzo ważna rzecz, Z poradnika psychologa, Gospodarstwo domowe po niewidomemu, Nasze sprawy. Zapraszamy do kontaktu z redakcją za pośrednictwem adresu e-mail: redakcja@swiatbrajla.org.pl. Nie zwlekaj, bądź aktywny! Projekt dofinansowany przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych na lata 2018-2021. && Druga edycja programu "Aktywny Absolwent" Powszechnie wiadomo, że osoby niewidome i słabowidzące mają bardzo duże trudności w odnalezieniu się na rynku pracy. Dlatego zależy nam na dotarciu z naszą pomocą do osób, które chcą pracować, lecz z uwagi na swoją niepełnosprawność, miejsce zamieszkania lub inne bariery wymagają profesjonalnego wsparcia. Instytut Tyflologiczny Polskiego Związku Niewidomych kontynuuje nabór do drugiej edycji projektu "Aktywny absolwent". Celem projektu jest pomoc w znalezieniu zatrudnienia osobom z dysfunkcją narządu wzroku. Jest skierowany do osób, które spełniają łącznie poniższe warunki: posiadają orzeczenie o lekkim, umiarkowanym lub znacznym stopniu niepełnosprawności wzrokowej, są studentami ostatniego roku lub absolwentami uczelni wyższych w ostatnich pięciu latach, (różnego rodzaju studia licencjackie, magisterskie, podyplomowe, doktoranckie). Uczestnikom oferujemy: szkolenia i kursy zawodowe, naukę języków obcych, płatne staże zawodowe, doradztwo i coaching. Osoby zainteresowane powinny wypełnić formularz rekrutacyjny do pobrania ze strony: http://pzn.org.pl/aktywny-absolwent/ w sekcji Pliki do pobrania i przesłać go na adres: aktywnyabsolwent@pzn.org.pl. We wszystkich sprawach dot. projektu "Aktywny Absolwent" można kontaktować się z nami również telefonicznie nr tel. 22 635 60 38 lub 22 831 22 71 wew. 255. Projekt jest współfinansowany ze środków PFRON. Źródło: https://pzn.org.pl 18.12.2019 && Drogi Czytelniku! Wesprzyj działalność na rzecz osób niewidomych i słabowidzących przekazując swój 1% podatku Organizacji Pożytku Publicznego - Fundacji "Świat według Ludwika Braille’a" wpisując w roczne rozliczenie PIT numer KRS 0000515560. Możesz również przekazać dowolną kwotę na numer konta 33 1750 0012 0000 0000 3438 5815 BNP Paribas Bank Polska S.A. z dopiskiem Darowizna na cele statutowe Fundacji "Świat według Ludwika Braille’a". Z góry dziękujemy za wsparcie, życzliwość i zrozumienie. Fundacja "Świat według Ludwika Braille’a"