Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449-6154

Nr 3/48/2020
marzec

Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20-706 Lublin
Tel.: 697-121-728

Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach Sześciopunktu są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Spis treści

Od redakcji

Co jeszcze będę miała (fragment) - Kazimiera Iłłakowiczówna

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

IBAI - notatnik na miarę XXI wieku - Ryszard Dziewa

Firma Index Braille przekaże wybranym organizacjom drukarkę brajlowską - Mateusz Bobruś

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Zespół jelita drażliwego - dr Stanisław Rokicki

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Ograniczam tworzywa sztuczne w domu - Alicja Cyrcan

Kuchnia po naszemu

Nieświadome odżywianie - czy wiesz, co jesz? - Radosław Nowicki

Z polszczyzną za pan brat

Szyk w zdaniu - Tomasz Matczak

Z poradnika psychologa

Przewodnik po świecie postprawdy - Małgorzata Gruszka

Rehabilitacja kulturalnie

Mrok i tajemnica, czyli 20 lat twórczości Marka Krajewskiego - Paweł Wrzesień

Życie usłane nutami - wspomnienie o Januszu Skowronie - Sylwester Peryt

Warto posłuchać - Izabela Szcześniak

Kamerdyner czyli film o… - Alicja Nyziak

Galeria literacka z Homerem w tle

Helena Urbaniak - Jak to się zaczęło...

Iskierki w mroku (fragmenty) - Helena Urbaniak

Nasze sprawy

Opowieść o Bety, która postanowiła się nie poddawać - Dariusz Boczar

Tak, ale... Słabowidzący to nie niewidomi - Stary Kocur

Grosik lub dwa - Alicja Nyziak

Większa wrażliwość czy może przewrażliwienie - Iwona Włodarczyk

Z uśmiechem przez życie

Grunt to optymizm! - Małgorzata Gruszka

Listy od Czytelników

Ogłoszenia

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

W każdym miesiącu Sześciopunkt odwiedza Państwa domy i miejsca pracy, przynosząc nowe informacje, tematy warte zastanowienia oraz porady przydatne w codziennym życiu.

W bieżącym numerze można zapoznać się z wyjątkowym, wielofunkcyjnym urządzeniem, jakim jest IBAI oraz skorzystać z programu ogłoszonego przez szwedzką firmę Index Braille.

Chcąc chronić środowisko, warto przyswoić sobie nowe nawyki i zwyczaje. Jak zastąpić plastikowe opakowania, radzi nasza doświadczona gospodyni w rubryce Gospodarstwo domowe po niewidomemu. Zdrowe praktyki to również świadome odżywianie, warto zatem zadać pytanie: Czy wiesz, co jesz?

W tym numerze znajdziemy wyjaśnienia kilku pojęć i wyrażeń językowych niekiedy nieprawidłowo używanych: szyk w zdaniu, postprawda, słabowidzący to nie niewidomi.

W dziale poświęconym kulturze wspominamy znakomitego, niewidomego muzyka - Janusza Skowrona, zapraszamy na spotkanie z Markiem Krajewskim, do kina na film Kamerdyner i polecamy ciekawą książkę.

Zapraszamy również do odwiedzenia Galerii literackiej, w której prezentujemy fragmenty autobiograficznej książki Heleny Urbaniak.

W dziale Nasze sprawy poznamy dzielną Bety - dziewczynę, która pomimo utraty wzroku uparcie walczy o swoją niezależność i samodzielność. W kolejnych artykułach zastanowimy się nad wrażliwością i nadwrażliwością, przeczytamy również relację niewidomej wolontariuszki z 28. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Dziękujemy wszystkim, którzy piszą i dzwonią do redakcji z propozycjami interesujących tematów.

Zespół redakcyjny

<<<powrót do spisu treści

&&

Wiersz dedykujemy wszystkim Paniom z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet.

Co jeszcze będę miała (fragment)

Kazimiera Iłłakowiczówna

Będę miała gronostaje i lisy,
kapelusze duże i obłoczne,
tylko jeszcze podumam, poczekam,
tylko jeszcze na chwilę odpocznę.

Będę miała w pozłacanej obroży,
malutkiego bonończyka na sznurku,
tylko jeszcze popatrzę, posłucham,
jak się kłócą wróble na podwórku.

Jak się pająk - spuszczony po
ręku - cienkiej nitki mocno, mocno czepia,
jak wieczorem z pnia grubej akacji
patrzą sowy krągłe, krasne ślepia.

Będę miała błyszczące lakierki -
małe - ledwo się zmieszczą na dłoni -
i ogromny sapiący samochód,
co pojedzie z siłą dwustu koni.

Będę miała grubego bankiera
z sercem czasami troszeczkę chorem,
kilka razy w tygodniu odwiedzić
mnie przyjdzie wieczorem,

będzie nosił śliczne krawaty,
krągły monokl w nieżywym oku
i herbową, kosztowną pamięć
na ozdobnym, złotym breloku.

<<<powrót do spisu treści

&&

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

&&

IBAI - notatnik na miarę XXI wieku

Ryszard Dziewa

Pod koniec ubiegłego roku stałem się nabywcą IBAI-a, notatnika brajlowskiego, z którym zaczynam się sukcesywnie zapoznawać. Posiada on wiele funkcji bardzo przydatnych osobom niewidomym, dlatego postanowiłem pokrótce omówić jego główne możliwości.

Twórcą tego uniwersalnego urządzenia jest Konrad Łukaszewicz, właściciel firmy E.C.E. Wcześniej wprowadził na rynek urządzenie Kajetek - notatnik, którym posługiwało się wielu niewidomych użytkowników. IBAI to milowy krok na drodze do wielu ułatwień w życiu codziennym, nauce i pracy. Oprogramowanie jest często aktualizowane, dochodzą nowe aplikacje.

IBAI wyposażony jest w trzy głosy: głos podstawowy SMP, dodatkowy głos polski Ania oraz głos angielski Will, który może być używany do czytania dokumentów anglojęzycznych. Jest niewielkim urządzeniem z powodzeniem mieszczącym się w damskiej torebce czy kieszeni kurtki. Zasilany może być z akumulatora lub dołączonego zasilacza. Obudowa ma 16 cm długości, 7,7 cm szerokości i 1,7 cm grubości; waży 240 gramów. Na górnej płaszczyźnie znajduje się 8 klawiszy klawiatury głównej. Sześć z nich tworzy klawiaturę brajlowską przypominającą klasyczną maszynę Perkins. Dwa klawisze umieszczone poniżej to dodatkowe punkty 7 (lewy) i 8 (prawy). Są one klawiszami odstępu, natomiast w połączeniu z innymi klawiszami służą do wykonywania różnych poleceń.

Na bocznej lewej ściance znajduje się port USB OTG umożliwiający połączenie IBAI-a z komputerem oraz port USB służący do podłączenia zewnętrznych urządzeń peryferyjnych lub zewnętrznych pamięci. Na ściance przeciwległej (bocznej prawej) znajdują się trzy przyciski. Będziemy je nazywać przyciskami audio. Pod spodem urządzenia, w lewym najdalszym od nas rogu ukryty jest przycisk Reset (dostępny przez otwór w obudowie), zaś w prawym najdalszym - umieszczony w dużym, owalnym zagłębieniu - czujnik testera kolorów. Gniazdo słuchawkowe znajduje się pośrodku przedniej położonej najbliżej nas ścianki urządzenia. Na tylnej ściance mamy od prawej gniazdo karty SD, następnie, przemieszczając się w lewą stronę, gniazdo do podłączenia zewnętrznego zasilacza. Przesuwając się dalej, napotkamy dwie diody informacyjne (o działaniu modułu Bluetooth i ładowaniu), tuż za nimi jest włącznik urządzenia, gniazdo mikrofonu zewnętrznego i port USB.

Podstawową funkcją IBAI-a jest edytor tekstu. Przy jego opracowywaniu położono szczególny nacisk na szybkość działania, tak aby nawet przy edycji bardzo dużych dokumentów nie występowało opóźnienie przy kasowaniu czy wstawianiu tekstów. Umożliwia on odczyt dokumentów w różnych formatach, lecz zapisuje je jako zwykłe dokumenty tekstowe. Możliwa jest praca na dwóch dokumentach, tak aby łatwo było przenosić fragmenty tekstu z jednego dokumentu do drugiego. Edytor tekstu w IBAI-u niewiele różni się od edytora notatnika komputerowego. Podczas pracy z edytorem możemy przemieszczać się po tekście na wiele różnych sposobów, m.in. po znakach, wyrazach, frazach, akapitach, stronach. Istnieje też możliwość wyszukiwania fragmentów tekstu zarówno w przód jak i wstecz.

IBAI umożliwia odtwarzanie dźwięków, które zostały zapisane zgodnie z brajlowską notacją nutową.

Myślę, że bardzo ucieszy wszystkich (co prawda jest ich na razie bardzo niewielu) możliwość posługiwania się skrótami brajlowskimi, ponieważ IBAI potrafi zamienić zapisany tekst skrótami na integrał. Nasuwa się prosty wniosek: warto uczyć się skrótów brajlowskich, bo teraz, dzięki nowym rozwiązaniom technologicznym, mogą być bardziej przydatne niż dotychczas.

Jedną z często wykorzystywanych funkcji IBAI-a jest możliwość słuchania książek. Aby ułatwić korzystanie z tej funkcji, maksymalnie uproszczono sposób uruchamiania odtwarzania książki. Odtwarzacz książek w IBAI-u jest wyposażony w funkcje, które nie ustępują odtwarzaczom z zaawansowanymi możliwościami.

Funkcja Ulubione jest bardzo przydatna w sytuacji, gdy korzystamy z nośników pamięci o dużej pojemności. IBAI obsługuje karty pamięci o pojemności do 64GB. Mogą one zawierać tysiące plików. Funkcja Ulubione może znacznie usprawnić dojście do określonych miejsc.

Menedżer plików to jedna z głównych funkcji IBA-a, dzięki której możemy m.in. przeglądać zawartość pamięci, wybierać pliki do edycji, odczytywać dokumenty oraz odsłuchiwać książki mówione czy słuchać muzyki, a przede wszystkim zarządzać plikami i folderami. IBAI pamięta, w którym folderze ostatnio pracowaliśmy i po ponownym włączeniu właśnie ten folder będzie folderem domyślnym.

Notatnik wyposażony jest w funkcję filtracji nazw. Jeśli chcemy, aby podawane nam były tylko nazwy plików, które zaczynają się na daną literę, to wystarczy, będąc w menedżerze plików, wcisnąć tę literę. I tak gdy naciśniemy klawisz a, to od tego momentu, naciskając klawisze odstępu 7 (lewy) lub 8 (prawy), będziemy się przemieszczać tylko po nazwach zaczynających się na literę a. Naciśnięcie dowolnej innej litery spowoduje zmianę zestawu prezentowanych nazw.

Dzięki bezprzewodowej komunikacji Bluetooth z notatnikiem IBAI możemy połączyć różne urządzenia zarządzane systemami Windows, iOS, Android czy Linux. Mogą to być laptopy, tablety, notebooki czy komputery stacjonarne z systemem Windows 7 lub nowszym, wszelkie urządzenia firmy Apple (iPhone, iMac, iPad), telefony z systemem Android. Wówczas niewidomemu znacznie szybciej i łatwiej jest korzystać z tych urządzeń, posługując się brajlowską klawiaturą notatnika.

IBAI, dzięki wprowadzeniu wielu funkcji, staje się podręcznym urządzeniem o różnych zastosowaniach. Posiada: tester kolorów, dyktafon, minutnik, stoper, czasomierz, kalkulator, wydarzenia, format dysku zewnętrznego, czujnik oświetlenia, metronom.

Ciekawym i przydatnym programem jest Czasomierz. Jest to aplikacja umożliwiająca zarządzanie kilkoma zdarzeniami, które trwają różną długość czasu. Przykładem może tu być trening rowerowy polegający na 5-minutowej aktywnej jeździe, następne 3-minutowej jeździe spokojnej. Podczas treningu mamy wykonać 5 takich serii. Aplikacja Czasomierz odmierzy wszystkie czasy, poinformuje sygnałem o zakończeniu każdej części, a jeśli zechcemy, wypowie komunikaty na początku i końcu każdej z nich.

IBAI wyposażony jest w bardzo zaawansowany kalkulator z edytorem wyrażeń matematycznych, niespotykany w innych notesach brajlowskich. Pozwala on na przeprowadzanie prostych oraz bardzo skomplikowanych obliczeń z dużą dokładnością. Możemy korzystać z kalkulatora jako z odrębnej funkcji lub wykorzystać go podczas edycji tekstu. W wyrażeniu matematycznym możemy używać zmiennych, nawiasów i wielu funkcji. Jeśli edycję wyrażenia matematycznego przeprowadzimy w edytorze tekstów, to możemy ją modyfikować przed ponownym obliczeniem lub zapisać. Jest to szczególnie przydatne wtedy, gdy wyrażenie to jest rozbudowane i służy do obliczania zmiennych wartości.

Kolejną użyteczną funkcją w IBAI-u jest program umożliwiający zorientowanie się, jaki poziom światła nas otacza. Ma to znaczenie ogólne (możemy chcieć wiedzieć, czy pokój, w którym jesteśmy, jest raczej jasny czy ciemny). Możemy także sprawdzić, czy dioda sygnalizacyjna na dowolnym urządzeniu elektronicznym świeci się, wskazując jego pracę.

Metronom to aplikacja umożliwiająca wykonywanie ćwiczeń muzycznych zgodnie z wybranym tempem i ustalonym metrum.

W sekcji Rozrywka znajdują się programy, które pozwalają twórczo odpocząć od wykonywanych zajęć. Obecnie znajdziemy tu takie udźwiękowione gry jak: Kostka do gry, Sudoku, Chińczyk, Zegar szachowy, Pole minowe, Bitwa morska, Jaka to liczba, Puzzle i Fiszki.

Aplikacja Moje Fiszki jest udźwiękowioną wersją techniki łatwego uczenia się, opracowaną przez Sebastiana Leitnera, która zyskała ogromną popularność wśród widzących uczniów, studentów i wszystkich, którym zależy na szybkim przyswojeniu nowych informacji. Fiszki głównie służą do nauki słówek języków obcych, ale mogą też zawierać naprawdę różne wiadomości. Najprostszym przykładem zastosowania fiszek jest tabliczka mnożenia.

Szczegółowe omówienie wszystkich funkcji notatnika znajdziemy w bardzo przystępnie przygotowanej instrukcji.

Cena IBAI-a aktualnie wynosi 3600 zł. Moim zdaniem, biorąc pod uwagę różnorodność funkcji i ciągły rozwój urządzenia, warto zakupić IBAI-a, korzystając np. z dofinansowania w ramach programu Aktywny Samorząd czy Likwidacja barier w komunikowaniu się.

<<<powrót do spisu treści

&&

Firma Index Braille przekaże wybranym organizacjom drukarkę brajlowską

Mateusz Bobruś

Szwedzka firma Index Braille, która w Polsce znana jest z wysokiej jakości drukarek brajlowskich ogłosiła program, którego celem jest przekazanie drukarek brajlowskich. Celem programu jest pomoc organizacjom/osobom prywatnym, które promują pismo brajla m.in. poprzez wydawanie czasopism, uświadamianie osób niewidomych o korzyściach płynących z jego znajomości i wszystkim tym, co jest związane z jego nauką. Aby przystąpić do programu, organizacja/osoba prywatna, która zamierza z niego skorzystać, musi spełnić szereg wymagań, które opisano poniżej.

Wymagania:

  1. Osoba potrzebująca jest organizacją/firmą/osobą prywatną/grupą osób prywatnych, której głównym celem jest usprawnianie umiejętności czytania i pisania w brajlu.
  2. Osoba potrzebująca jest odpowiedzialna za produkcję i dostarczanie materiałów brajlowskich minimum dziesięciu osobom.
  3. Osoba potrzebująca musi w prawidłowy sposób wypełnić wniosek, to znaczy: podać nazwę organizacji, pełne dane adresowe, osoby do kontaktu, a także dobrze opisać swoją historię, w której opisze, w jaki sposób promuje ona produkcję i usprawnianie umiejętności czytania brajlem wśród osób niewidomych. Ponadto, osoba wypełniająca wniosek musi umieścić odnośniki do materiałów opisujących jej historię.
  4. Osoba potrzebująca musi być zarejestrowanym użytkownikiem na stronie www.indexbraille.com.
  5. Osoba potrzebująca, która chce złożyć wniosek, musi posługiwać się wyłącznie formularzem dostępnym na stronie, w tym: podać nazwę organizacji, pełne dane adresowe, osoby do kontaktu, a także opisać sposób, w jaki promuje brajla poprzez dołączenie odnośników do zdjęć i plików wideo.
  6. W przypadku wylosowania osoby potrzebującej, osoba ta pokrywa wszystkie koszty związane z przewozem, cłem i wszystkimi podatkami obowiązującymi w kraju osoby zamieszkującej, tak by firma Index Braille mogła bezpiecznie dostarczyć urządzenie.
  7. Sposób finansowania pokrywany ze środków firmy/organizacji jest finansowany w sposób wewnętrzny, ze zbiórek charytatywnych lub w formie darowizny. Organizacje publiczne takie, jak szkoła, uczelnia nie będą brane pod uwagę w trakcie losowania.
  8. Osoba składająca wniosek zobowiązuje się do dostarczenia wszelkich dokumentów, w tym wszelkich oświadczeń majątkowych, a także dokumentów opisujących jej działalność.
  9. Firma Index Braille zastrzega sobie prawo do przetwarzania wszystkich materiałów nadesłanych przez użytkownika, w tym głównych działań związanych z promowaniem nauki brajla, wytwarzania i czytania brajla, a także odnośników do zdjęć i plików wideo do celów marketingowych. Jeśli chcesz, aby firma Index Braille umieściła link do twojej strony internetowej/profilu w mediach społecznościowych, możesz zawrzeć taką informację we wniosku.

Jakie drukarki będą przekazywane?

Osoba, która dopełni wszystkich formalności może otrzymać jedną drukarkę Everest D V5 i jedną szafę akustyczną niwelującą hałas.

Źródło: opracowane na podstawie https://www.indexbraille.com/en-us/braille-embossers/index-donation-program.

<<<powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

&&

Zespół jelita drażliwego

dr Stanisław Rokicki

Zespół jelita drażliwego jest przewlekłą chorobą jelita grubego i cienkiego, która charakteryzuje się bólami brzucha i zaburzeniami w częstości oddawania stolca; objawy te nie są wywoływane zmianami w budowie jelita, przeszkodami mechanicznymi (np. guzy nowotworowe) czy też zaburzeniami biochemicznymi. Przyczyny występowania tych dolegliwości nie zostały ustalone. Za najbardziej wiarygodne uważa się zaburzenie regulacji mózgowo-jelitowej, ale nie jest to tzw. nerwica. Schorzenie to prowadzi do przeczulicy bólowej, zaburzeń czynności ruchowej i wydzielniczej jelit i zmiany składu prawidłowej flory bakteryjnej potrzebnej do właściwego trawienia pokarmów, czemu często towarzyszy poinfekcyjna biegunka. Panujące nierzadko poglądy, że wyżej wymienione zaburzenia towarzyszą w 80% zaburzeniom psychicznym, moim zdaniem są twierdzeniami stawianymi nieco na wyrost i usprawiedliwiają poniekąd naszą niewiedzę.

Na podstawie wyglądu i charakteru oddawania stolca wyróżnia się cztery postacie tej choroby:

  1. z biegunką,
  2. z zaparciami,
  3. postać mieszaną,
  4. nieokreśloną.

Dominującym objawem jest ból brzucha stały lub przemijający i ponownie narastający, zlokalizowany w podbrzuszu i po lewej jego stronie. Może się on objawiać ostro i mieć charakter kurczowy i nękający. Biegunka jest wodnista lub półpłynna. Częste wypróżnienia poprzedzone są gwałtownym parciem i pojawiają się po posiłkach, w godzinach porannych, często po silnym stresie psychicznym. W zaparciach częstość wypróżnień ulega zmniejszeniu, stolec oddawany jest z wysiłkiem, z uczuciem niepełnego wypróżnienia. Mogą występować na przemian okresy zaparć i biegunek z towarzyszącym uczuciem wzdęcia brzucha. Mogą też pojawić się nudności, zgaga i wymioty. Badanie przez fizykalne obmacywanie nie wykazuje najczęściej istotnych odchyleń od normy. Niekiedy stwierdza się tkliwość w lewym podbrzuszu. Dolegliwości te najczęściej uporczywie nawracają. Schorzenie ma najczęściej łagodny i przewlekły przebieg, zwykle nie prowadząc do groźnych następstw.

W badaniach dodatkowych staramy się wykluczyć mechaniczne przyczyny dolegliwości, takie jak niedrożność i niedrożność przepuszczającą spowodowane przeszkodą mechaniczną, jak guzy nowotworowe, ciała obce w przewodzie pokarmowym, skręt jelita, uwięźnięte przepukliny.

Wskazane badania diagnostyczne: morfologia krwi, CRP - białko c-reaktywne w surowicy krwi i kalprotektyna w kale (szczególnie w postaciach biegunkowych) w celu wykluczenia podłoża zapalnego, rutynowe badania biochemiczne, określenie poziomu hormonów tarczycy w postaciach biegunkowych w celu wykluczenia nadczynności tarczycy, badania serologiczne w kierunku alergii na gluten, czyli białko będące składnikiem wielu produktów zbożowych, badania w kierunku zakażeń bakteryjnych i zarażenia pasożytami w postaci z biegunką, test tolerancji laktozy w celu wykluczenia alergii na mleko, kolonoskopia w celu wykluczenia zmian nowotworowych w jelicie grubym - szczególnie u osób po 50. roku życia; w trakcie kolonoskopii powinny być pobrane wycinki z błony śluzowej jelita, aby wykluczyć jego mikroskopowe zapalenie. W przypadku dyspepsji (niestrawność) i dodatnich testów serologicznych w kierunku celiakii (alergia na gluten) powinna być również wykonana endoskopia górnego odcinka przewodu pokarmowego. Inne badania wykonywane są w zależności od sytuacji.

Rozpoznanie zostaje ustalone, jeżeli dolegliwości bólowe są połączone z przynajmniej dwoma dalej określonymi kryteriami:

  1. mają związek z wypróżnieniami,
  2. mają związek z częstością wypróżnień (biegunki lub zaparcia),
  3. mają związek ze zmianami wyglądu stolca.

Podstawą leczenia powinna być dobra współpraca lekarza z pacjentem. Lekarz powinien objaśnić choremu przyczynę objawów i zapewnić, że schorzenie nie jest groźne, zwłaszcza że nie ma on nowotworu. Typowe leczenie trwa około 6 miesięcy i może nie przynosić pożądanych efektów, a nasilenie objawów może wiązać się ze stresem. Czasami wskazane jest wsparcie psychologiczne. Posiłki należy spożywać regularnie, bez pośpiechu. Zaleca się spożywanie potraw zawierających duże ilości błonnika rozpuszczalnego w wodzie (otręby owsiane, jęczmień, ryż brązowy, owoce cytrusowe, jabłka, ziemniaki, suszona fasola). Należy natomiast ograniczyć pokarmy zawierające duże ilości błonnika nierozpuszczalnego w wodzie, ponieważ mogą nasilać dolegliwości bólowe i wzdęcia (otręby pszenne, mąka z pełnego przemiału, groch, kukurydza, nasiona roślin, całe ziarna, orzechy, warzywa korzeniowe i warzywa kapustne). Należy również unikać pokarmów łatwo ulegających fermentacji w przewodzie pokarmowym (cukier, laktoza w mleku, fruktoza w miodzie i owocach, sorbitol zawarty w słodzikach) oraz picia kawy i alkoholu. Gdy dolegliwości ustąpią, można spróbować stopniowo dietę poszerzyć, z długotrwałym wyłączeniem z niej pokarmów, które po ponownym wprowadzeniu powodują nawrót dolegliwości. U niektórych osób korzystne może być wprowadzenie diety bezglutenowej, ponieważ może u nich występować niealergiczna nadwrażliwość na gluten, ale najpierw należy wykluczyć celiakię.

Leczenie farmakologiczne ma na celu łagodzenie objawów utrzymujących się pomimo wsparcia psychologicznego i modyfikacji diety.

Rodzaje leków farmakologicznych:

  1. leki upłynniające stolec, stosuje się w postaci z zaparciami,
  2. leki przeciwbiegunkowe, w postaci z biegunką i w postaci mieszanej,
  3. eki łagodzące inne objawy (zapobiegające wzdęciom i wytwarzaniu nadmiernej ilości gazów),
  4. leki przeciwdepresyjne.

<<<powrót do spisu treści

&&

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

&&

Ograniczam tworzywa sztuczne w domu

Alicja Cyrcan

Tworzywa sztuczne mają negatywny wpływ na środowisko naturalne oraz na nasze zdrowie. Staram się ograniczać ilość foliowych, plastikowych i styropianowych opakowań w moim domu.

Poniżej podaję sposoby, które pomagają mi osiągnąć zamierzony cel.

  1. Ograniczam kupowanie wody w butelkach plastikowych. Zamiast kupować zgrzewkę wody do picia w sklepie, wykorzystuję wodę z kranu, którą filtruję w specjalnym dzbanku.
  2. Po zakupy zawsze chodzę ze swoimi materiałowymi torbami. Biorę więcej niż jedną torbę na wypadek, gdybym zrobiła większe zakupy. Wówczas nie staję przed koniecznością zakupu foliowej siatki, gdyby niespodziewanie moje sprawunki nie mieściły się w jednej.
  3. Rezygnuję z pakowania żywności w foliowe woreczki i plastikowe pojemniki. Foliowe woreczki zastąpiłam papierem śniadaniowym oraz papierowymi torebkami na żywność. Kupiłam również kilka szklanych pojemników, którymi zastąpiłam plastikowe. Do przechowywania produktów wykorzystuję również szklane słoiki, które zostają po zakupionym dżemie, miodzie itp.
  4. Unikam kupowania produktów spożywczych a zwłaszcza mięsa, warzyw i owoców zapakowanych w plastikowe pojemniki lub na tackach styropianowych owiniętych w folię. Wybieram żywność kupowaną luzem oraz produkty spożywcze w szklanych słoikach.
  5. Zamiast mydła w plastikowej butelce z dozownikiem zaczęłam kupować mydło w kostce. Wybieram mydła dobrej jakości z dodatkami natłuszczającymi lub nawilżającymi skórę.
  6. Proszek do prania zapakowany w foliowe worki zastąpiłam proszkiem zapakowanym w papierowe pudełka. Staram się również przygotowywać własne środki czystości z wykorzystaniem octu lub sody oczyszczonej.

W sprzedaży dostępne są bambusowe patyczki higieniczne oraz bambusowe szczoteczki do zębów. Przyznam szczerze, że jeszcze ich nie stosuję, ale wszystko przede mną...

<<<powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

&&

Nieświadome odżywianie - czy wiesz, co jesz?

Radosław Nowicki

Żyjemy w czasach, w których mnóstwo elementów ma zgubny wpływ na ludzki organizm. Wdychamy zanieczyszczone powietrze, praktycznie każdego dnia jesteśmy narażeni na stres oraz wtłaczanie do swojego organizmu mikrocząsteczek plastiku oraz szkodliwych związków, chociażby wraz z pożywieniem. I właśnie na odżywianiu chciałbym się skupić. Niby jest to proces, który jest nam niezbędny do funkcjonowania, ale można do niego podchodzić w różnorodny sposób. Wszak coraz więcej jest sposobów odżywiania się. Jedni stawiają na wegetarianizm, inni na weganizm, jeszcze inni stosują dietę ketogeniczną. Jak więc w gąszczu coraz większej liczby pomysłów na odżywianie się ma odnaleźć się niewidoma osoba, by nie ulegać panującej modzie?

Według mnie nie warto podążać za aktualnymi trendami żywieniowymi, bo one ciągle się zmieniają. Lepiej wsłuchać się w potrzeby własnego organizmu i starać się znaleźć złoty środek w zalewających nas setkach informacji na temat zdrowego żywienia. Nie jest łatwo zmieniać nawyki, ale warto w ten sposób wspomóc własny organizm. Powinno się do swojego sposobu odżywiania wprowadzić kilka kluczowych zasad. Przede wszystkim pić codziennie około 1,5-2 litry wody. Może być ona butelkowana lub filtrowana. Jeśli komuś nie smakuje czysta woda, to może do niej dodać plasterek cytryny, kawałek imbiru, cząstkę pomarańczy, kilka listków mięty albo trochę soku - najlepiej z własnych przetworów. Chodzi o to, aby ograniczyć picie napojów wysoko słodzonych, bo one mają zgubny wpływ na nasz organizm. W wielu krajach już wprowadzono nawet podatek cukrowy, który ma pomagać w walce z otyłością i schorzeniami nieodłącznie z nią związanymi, czyli cukrzycą i chorobami serca. Funkcjonuje on już nie tylko w krajach europejskich, ale także w Fidżi, Samoa, RPA czy na Filipinach. W Polsce kilkukrotnie już pojawiały się sugestie związane z jego wprowadzeniem, ale na razie na słowach się skończyło. Są jednak zapewnienia, że taka danina ma niebawem wejść w życie. Szkoda, że tak późno, bo pieniądze pozyskane w ten sposób można by przeznaczyć na służbę zdrowia lub kampanie reklamowe pokazujące, ile łyżeczek cukru jest w Coca-Coli czy batonikach.

A co ze słodyczami? Przecież każdy z nas lubi przekąsić jakiś słodki przysmak. Nie warto jednak sięgać po przetworzone produkty, w których pełno jest cukrów, tłuszczu palmowego i konserwantów. Można samodzielnie pokusić się o stworzenie słodkich przekąsek. Wystarczy rozpuścić w kąpieli wodnej tabliczkę gorzkiej lub deserowej czekolady, następnie włożyć do niej ulubione owoce suszone i orzechy, wstawić do lodówki i po kilkudziesięciu minutach można cieszyć się zdrową słodyczą. Innym sposobem na zdrowy deser może być kasza jaglana z miodem i bananami, jogurt naturalny z sezonowymi owocami i siemieniem lnianym albo ciastka owsiane z ulubionymi dodatkami. Możliwości jest mnóstwo. Owszem, łatwiej jest kupić opakowanie ciastek lub paczkę chrupek, ale samodzielnie przygotowana słodycz smakuje lepiej, a dodatkowo jest zdrowsza dla naszego organizmu.

Jeśli chodzi o jedzenie, to zaleca się spożywanie pięciu posiłków dziennie, ale dla wielu pracujących osób nie jest to możliwe do zrealizowania. Dlatego warto po prostu pamiętać, aby jeść mniej, ale za to częściej. W posiłkach głównym składnikiem powinny być warzywa, najlepiej te sezonowe, czyli przykładowo w maju warto sięgać po szparagi, w lecie po świeże ogórki, fasolkę, pomidory, a jesienią po niedocenianą dynię. Warzywa są nieocenionym źródłem witamin, błonnika i przeciwutleniaczy. Wpływają one na ograniczenie występowania nowotworów, a także innych chorób, takich jak cukrzyca czy miażdżyca. Wraz z warzywami zaleca się spożywanie owoców, ale co najwyżej dwa razy dziennie. Najlepiej przed obiadem. Ważnym elementem jest także ograniczenie smażenia mięsa, bowiem w jego trakcie wydzielają się związki rakotwórcze. Wielu ludzi w ogóle odchodzi od jego spożywania, ale według mnie nie jest to konieczne. Wystarczy jego ograniczenie. Warto za to ograniczyć spożywanie białych substancji. Sól można zastąpić różnymi ziołami, które nadadzą potrawom dodatkowy aromat. Cukier - miodem lub ksylitolem, a drobnoziarniste typy mąki jej pełnoziarnistymi odmianami lub mąką bezglutenową, którą można zrobić chociażby z kaszy.

Często też można spotkać sformułowanie superfood - czyli marketingowe określenie żywności pochodzenia naturalnego, która jest bogata w składniki odżywcze korzystnie działające na ludzki organizm. Wiele jest takich składników. Takim mianem określa się między innymi spirulinę, jagody goji, komosę ryżową, morwę indyjską czy nasiona chia. Warto jednak poszukać podobnych produktów rosnących w naszym kraju. Przykładowo nasiona chia można zastąpić siemieniem lnianym, komosę - kaszą jaglaną, a morwę - żurawiną. Nie oznacza to jednak, że trzeba rezygnować z wartościowych zagranicznych produktów. Moim odkryciem ostatnich lat jest awokado, które pomaga oczyszczać organizm z toksyn, chroni przed nowotworami oraz obniża poziom cholesterolu. Zawiera potas, nienasycone kwasy tłuszczowe i przeciwutleniacze. Samo w sobie jest dość mdłe, więc najczęściej używa się go do sałatek albo past kanapkowych. Jedną z najprostszych jest zblendowanie go wraz z serem białym, odrobiną soli i pieprzu, ząbkiem czosnku oraz kilkoma łyżkami jogurtu naturalnego. Takie smarowidło można stosować na kanapki, dodając do niego surowe warzywa, takie jak papryka, pomidory, ogórki, kiełki czy liście sałaty, szpinaku lub rukoli.

Przy odżywianiu się nie warto popadać ze skrajności w skrajność. Konieczne jest zachowanie zdrowego rozsądku. Wszak pewnie nie ma warzyw, owoców czy mięsa kompletnie pozbawionych chemii. Niby wiele produktów jest reklamowanych jako eko lub bio, ale często teoria mija się z praktyką, a rzeczywistość jest zupełnie inna niż to, o czym producenci piszą na opakowaniach. Na szczęście rośnie nasza świadomość dotycząca odżywiania, bo przecież jesteśmy tym, co jemy. Sięgamy po droższe, ale lepsze jakościowo jedzenie. Zaczynamy kontrolować pożywienie, ograniczać spożywanie puszkowanych i przetworzonych produktów, które pełne są konserwantów. Nie każda osoba niewidoma może czuć się mocna w kuchni, ale brak lub ograniczenie wzroku nie powinno być powodem do tego, by nie spróbować swoich sił w tej dziedzinie. Nie warto się zrażać kiedy coś nie wyjdzie. Mnie także czasami się coś nie uda, ale przecież nie jestem Magdą Gessler, Karolem Okrasą czy Robertem Makłowiczem. Robię to, bo mam świadomość tego, co jem, a samodzielnie przygotowane pożywienie daje mi nie tylko dużo satysfakcji, ale także zdrowie i oszczędności w portfelu.

Zachęcam także do próbowania nieznanych produktów, bo dzięki temu pożywienie staje się bardziej różnorodne, a my możemy odkryć nowe smaki.

Tak naprawdę ograniczeniem w kuchni jest tylko własna wyobraźnia, a każdy przepis można zmodyfikować pod swoje kubki smakowe. Niech kulinarna fantazja poniesie Was do tworzenia nowych połączeń smakowych, smacznych dań i czerpania radości z własnoręcznie przygotowanych posiłków.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z polszczyzną za pan brat

&&

Szyk w zdaniu

Tomasz Matczak

Tytuł niniejszego felietonu nie jest przypadkowy. Postanowiłem zabawić się w słowną grę, aby dwuznaczność lepiej zapowiadała treść. Słowo szyk ma bowiem kilka znaczeń. Mówiąc o szyku zdania, mamy na myśli porządek słów, z których się składa, ale nie należy zapominać, że szyk to także elegancja, gustowność, wytworność czy wręcz wykwintność. W polszczyźnie funkcjonuje jeszcze zwrot zadawać szyku, czyli zachwycać elegancją, choć używany jest już coraz rzadziej.

Myślę, że szyk wyrazów w zdaniu wpływa na jego wykwintność językową. Na pewno zdarzyło się Państwu napotkać zdania toporne, ciężkie i niemalże wyczerpujące siły czytającego. Ich przeciwieństwem są piękne, lekkie, zgrabne, czarujące wręcz wypowiedzi, które czyta się z przyjemnością. Państwa osądowi pozostawiam zakwalifikowanie moich wypocin do jednej lub drugiej kategorii.

Teraz ad rem lub do brzegu jak mawia się dziś.

Dosyć modne ostatnio są zdania, w których łączy się spójnikiem dwa czasowniki mające wspólne dopełnienie, lecz rządzące różnymi przypadkami. Za przykład niech posłuży taka oto konstrukcja: szukać i wykorzystywać rezerwy produkcyjne. Podobnie czyni się z przyimkami o różnym rządzie np. przed i po jedzeniu. Zabiegi tego typu językoznawcy jednoznacznie kwalifikują jako błędne. Poprawnie powyższe przykłady powinny wyglądać następująco: szukać rezerw produkcyjnych i wykorzystywać je oraz przed jedzeniem i po jedzeniu. Można natomiast zastosować łączenie przyimków, które rządzą tym samym przypadkiem, np. przed i za domem. Należy jednak uważać, aby były to przyimki akcentowane, bo już konstrukcja: podróżujący z i do Gdańska nie jest poprawna. Źródłem tych błędów jest dążenie do skrótu. Autorzy takich wypowiedzi chcą zawrzeć jak najwięcej informacji kosztem liczby wyrazów lub znaków, co jest istotne, np. przy tworzeniu nagłówków gazet.

Czasami użycie konkretnego sformułowania podyktowane jest względami estetycznymi. Za przykład niech posłuży tytuł książki Mariana Romeyki Przed i po maju. Brzmi on lepiej niż przed majem i po maju, choć w zasadzie jest niezgodny z gramatyką.

Mam nadzieję, że zarówno przed przeczytaniem tego felietonu, jak i po jego lekturze nie opuścił Państwa dobry humor.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z poradnika psychologa

&&

Przewodnik po świecie postprawdy

Małgorzata Gruszka

Co jakiś czas we wszystkich mediach pojawia się słowo postprawda. Używają go zwłaszcza goście zapraszani do programów publicystycznych. Trudno jednak usłyszeć czym owa postprawda jest, skąd się wzięła i co z nią począć.

Zainteresowana tematem przewertowałam Internet i wiem już w czym rzecz. Wiedza ta okazała się na tyle ciekawa i użyteczna, że w oparciu o nią postanowiłam stworzyć dla Państwa krótki przewodnik po świecie postprawdy.

Fakty i opinie

Każda z informacji, którą otrzymujemy i przekazujemy, może być faktem, opinią lub jednym i drugim jednocześnie. Fakty to wydarzenia same w sobie. Opinie to sposób w jaki postrzegamy je, oceniamy i interpretujemy. W życiu codziennym często miewamy trudności z rozróżnieniem faktów od opinii. Zdarza się, że chcąc przekazać jakiś fakt, niechcący przekazujemy własną o nim opinię. Mylenie opinii z faktami bywa częstym powodem nieporozumień. W zdaniu moja sąsiadka nie lubi ludzi, bo nigdy się nie uśmiecha mieści się zarówno fakt, jak i opinia. Faktem jest, że sąsiadka się nie uśmiecha; opinią - że nie lubi ludzi. Wiele faktów niepotrzebnie interpretujemy na swoją niekorzyść, czym utrudniamy sobie życie.

Czym jest postprawda?

Postprawda to zjawisko polegające na celowym akcentowaniu i nadawaniu większego znaczenia opiniom niż faktom. Zjawisko to ma miejsce w przestrzeni publicznej wysoko rozwiniętych państw demokratycznych, a jego celem jest wpływanie na opinię publiczną. Słowo postprawda po raz pierwszy zostało użyte w roku 1992 w czasopiśmie Nation w eseju poświęconym aferze Iran-Contras. Chodziło o skandal polityczny związany z pojawieniem się w mediach informacji o nielegalnej i tajnej sprzedaży broni Iranowi przez Stany Zjednoczone w latach 1986-1987.

Skąd wzięła się postprawda?

Zjawisko postprawdy zrodziło się na gruncie nurtu filozoficznego zwanego postmodernizmem, powstałego w XIX wieku i trwającego do dziś. Jedna z głównych tez postmodernizmu brzmi prawda jest względna. Względna, czyli różna i zależna od punktu widzenia. Stąd już tylko krok do postprawdy, bo punkt widzenia to nic innego jak subiektywne postrzeganie i interpretowanie faktów, a więc opinia. Postmoderniści wydali zgodę na zmianę prawdy obiektywnej w prawdę zależną od opinii, poglądów (a więc i interesów) poszczególnych ludzi. Postprawda funkcjonuje głównie w mediach, bo te mają największy wpływ na opinię publiczną. Funkcjonuje i ma się dobrze, ponieważ - w przeciwieństwie do faktów, które są obiektywne i racjonalne - opinie, osądy i przekonania bazują na emocjach i trafiają w emocje. Do zaistnienia postprawdy przyczynił się również populizm, który zmienił polityczną walkę na realne pomysły i argumenty merytoryczne w przerzucanie się tym, co wyborcy chcą usłyszeć i za co na pewno oddadzą swój głos. Nie ma znaczenia i nie liczy się, czy to co mówi polityk jest prawdą. Znaczenie ma tylko to, czy to co mówi da mu odpowiednio szeroki elektorat. Postprawda wyrosła na gruncie kryzysu takich wartości, jak prawda, rzetelność i uczciwość informacji. Właśnie dlatego przyczyniła się do rozwoju święcącej obecnie triumfy pseudonauki. Prawdziwa nauka czasem się myli i przyznaje się do tego. Pseudonaukowcy świadomie i w określonych celach sprzedają opinii publicznej nieprawdę. Nieprawdę podaną tak, że trudno ją zweryfikować.

Kto korzysta z postprawdy?

Z postprawdy korzystają głównie politycy, choć nie tylko. Przydaje się ona wszystkim, którzy chcą przekonać do czegoś duże grupy ludzi. Wszyscy oni świadomie odwołują się nie tylko do faktów, lecz przede wszystkim i głównie do emocji i osobistych przekonań potencjalnych odbiorców. Wiedzą bowiem, że tą drogą znacznie łatwiej dotrą do ludzi i zdobędą wyborców, wyznawców czy nabywców swoich usług. Postprawda bywa trudna do rozszyfrowania, ponieważ fakty mieszają się w niej z sugestywnymi opiniami. W mieszance tej często trudno oddzielić przysłowiowe ziarno od plew.

Czy postprawda to kłamstwo?

Trudność z postprawdą polega na tym, że nie jest ona czystym kłamstwem. Czyste kłamstwo łatwo rozpoznać. Mieszanie faktów z opiniami i akcentowanie tych ostatnich rozpoznać dużo trudniej. Zdarza się niestety i tak, że wierutne bzdury podane są w taki sposób, iż wydają się wiarygodne. Jedną z takich bzdur jest słynne zakwaszenie organizmu. Trzeba się nieźle naszukać i naczytać lub przypadkowo trafić na kogoś, kto uczciwie powie, że coś takiego w medycynie nie istnieje. Argument głosicieli zakwaszenia, że mamy je, gdy papierek lakmusowy zanurzony w moczu pokazuje odczyn kwaśny, jest celowo serwowanym kłamstwem. Kłamstwem, które doskonale działa, bo mocz zdrowej osoby zawsze jest kwaśny. Dodatkowo, objawy rzekomego zakwaszenia miewamy wszyscy. Wszyscy bywamy zmęczeni, zdekoncentrowani i rozbici. Mit o zakwaszeniu przyniósł jego twórcom i sprzedawcom olbrzymie pieniądze. W erze postprawdy zmienił się stosunek do kłamstwa. Kłamstwo zawsze istniało i używane było w przestrzeni publicznej. Niegdysiejsi doradcy podpowiadali politykom kłam, ale tak, żeby nikt cię na tym nie złapał. Przyłapanie kogoś na kłamstwie łączyło się z żenadą, wstydem i klęską wizerunkową. Dziś już tak nie jest. Ewidentne kłamstwa czołowych polityków uchodzą im na sucho i nie przyczyniają się do utraty zwolenników i wyborców. Będąc kłamcą, można spokojnie i bez żenady kontynuować życie publiczne. Co więcej, ewidentne kłamstwa zyskują natychmiast rzesze zwolenników, którzy podtrzymują je wbrew zdrowemu rozsądkowi.

Jak radzić sobie z postprawdą?

Żyjemy w świecie postprawdy i na to, że tak jest, nie mamy wpływu. Jednak mamy wpływ na to, co zrobimy z informacjami docierającymi do nas z różnych stron. Innymi słowy, nie musimy całkowicie ulegać postprawdzie. Oto kilka sposobów na ograniczenie jej wpływu na nasze życie.

Selekcja informacji

Żyjemy w dobie szumu informacyjnego i w żaden sposób nie jesteśmy w stanie ocenić prawdziwości każdej z nich. Nie mamy czasu nawet na to, by zastanowić się nad nimi. Dlatego ocena prawdziwości powinna objąć te informacje, które z jakichś względów są dla nas ważne. Chodzi o te, które w jakiś sposób dotyczą nas i naszej sytuacji. O te, z których z jakichś względów zamierzamy skorzystać.

Jak oceniać prawdziwość informacji - fakt czy opinia autora?

Próbę oceny prawdziwości informacji najlepiej zacząć od przeanalizowania jej pod kątem opinii i faktów. Prawdziwi eksperci świadomie oddzielają jedne od drugich, używając w swoich wypowiedziach zwrotów typu moim zdaniem, mnie się wydaje, w moim odczuciu, dla mnie itp. Głosiciele nieprawdy podają własne opinie i poglądy jako fakty. Słuchając ich lub czytając ma się wrażenie, że głoszą prawdę objawioną.

Wyważone czy nadmierne emocje autora?

Słuchając i czytając różne treści, warto zwracać uwagę na emocje autorów. Chęci podzielenia się obiektywną wiedzą na jakiś temat nie towarzyszą wielkie słowa, mocne sformułowania, podniesiony głos i narastające emocje. Wszystko to pojawia się wówczas, gdy autor nie tyle chce przekazać wiedzę, co przekonać odbiorców do swoich racji.

Złożone czy uproszczone podejście do tematu?

Bliżsi prawdy są ci eksperci, którzy, rozpatrując jakieś zagadnienie, nie udzielają zbyt prostych i niedopuszczających wątpliwości odpowiedzi. Warto słuchać tych, którzy zwracają uwagę na złożony charakter zjawisk. Na zadawane pytania odpowiadają: to zależy od różnych czynników; trudno opisać to w kilku zdaniach; rzecz jest skomplikowana i złożona. Oczywiście na tym nie kończą, lecz uzupełniają swoje wypowiedzi o istotne cechy danego zagadnienia. Nienajlepszy jest ekspert, który mówi, że jeść trzeba tylko masło lub tylko margarynę. Lepszy jest ten, który tłumaczy kto i w jakich okolicznościach powinien jeść więcej jednego lub drugiego.

Ekspert czy nie ekspert?

Słysząc lub czytając o czymś, co nas interesuje, warto sprawdzać kim są autorzy. Prawdziwymi ekspertami są przedstawiciele różnych dziedzin nauki, posiadający stosowne tytuły nadane przez liczące się instytucje naukowe. Samozwańczych ekspertów jest bez liku. Sami musimy sprawdzać, kogo chcemy posłuchać i czyją radę wcielić w życie.

Racjonalność i krytycyzm wobec postprawdy

Wytaczanie walki postprawdzie nie ma sensu. Warto jednak bronić się przed nią, używając własnego rozumu. Docierające do nas informacje warto rozważać z punktu widzenia zdrowego rozsądku. Racjonalne podejście do tego, co słyszymy, oglądamy i czytamy, pomoże uniknąć wpadnięcia w pułapkę postprawdy. Przed postprawdą chroni nas również myślenie krytyczne, czyli ograniczone zaufanie do dochodzących do nas informacji. Chcąc zbadać prawdziwość jakiejś informacji, warto porównać treści dostępne w różnych źródłach i wyciągnąć własne wnioski. Zajmuje to czas i wymaga wysiłku, dlatego warto pochylać się nad tymi informacjami, które mają dla nas znaczenie.

Postscriptum

W dosłownym tłumaczeniu z języka łacińskiego postprawda to prawda po nowemu. Nie wiem jak Państwo, ale ja wciąż próbuję pozostać przy starej…

<<<powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

Mrok i tajemnica, czyli 20 lat twórczości Marka Krajewskiego

Paweł Wrzesień

Kryminał retro staje się w Polsce coraz bardziej popularnym nurtem literackim. Cechuje go przede wszystkim umieszczenie akcji w jednej z minionych epok historycznych, najczęściej w międzywojniu lub w okresie PRL. Na tym gruncie wyrosło co najmniej kilku popularnych autorów tworzących cykle powieściowe. Większość z nich upodobała sobie konkretne miasto, w przestrzeni którego toczy się akcja. Dla Marcina Wrońskiego jest to Lublin, dla Ryszarda Ćwirleja - Poznań, a Grzegorz Kalinowski swoich bohaterów umieścił w realiach dawnej stolicy. U większości twórców nurtu w kolejnych tomach spotykamy tę samą postać głównego bohatera, zwykle dzielnego stróża prawa, co jest zresztą typowe dla wielu powieściowych cykli kryminalnych już od czasów Raymonda Chandlera czy Agathy Christie.

Prekursorem i zarazem wyjątkiem od wielu reguł polskiego retro kryminału jest Marek Krajewski, którego twórczości poświęcam ten tekst, zastrzegając z góry, iż nie będzie on obiektywny, lecz napisany z perspektywy oddanego fana czekającego niecierpliwie na premiery kolejnych książek autora. Pretekstem do polecenia Czytelnikom jego twórczości jest 20-lecie pracy, które pan Marek obchodził niedawno, bo w roku 2019.

Skąd bierze się wyjątkowość Krajewskiego? Po pierwsze, snuje on niemal równolegle dwie serie powieściowe, sławiąc losy dwóch głównych bohaterów, pozornie niepowiązanych ze sobą, a więc Eberhardta Mocka - niemieckiego policjanta żyjącego i pracującego w Breslau, czyli w przedwojennym Wrocławiu, a także Edwarda Popielskiego - jego kolegi z polskiego Lwowa. Kolejnym wyróżnikiem jest dość szerokie spektrum czasowe, gdyż w bogatej bibliografii autora odnajdziemy pozycje, których akcja toczy się na samym początku XX wieku - cykl o młodym Mocku, a także w połowie tego stulecia, jak choćby opisane w Arenie szczurów przygody Popielskiego w powojennym Darłowie. Specyficzny dla pana Marka jest także zabieg literackiej klamry zastosowanej na początku i końcu wielu powieści. Tworzy ona swoisty kontrapunkt do głównego nurtu akcji, jest jak konferansjer zapowiadający zagadkę sprzed lat, która musi zostać rozwikłana.

Dlaczego warto sięgnąć po dzieła akurat tego autora? Kryminał to odpowiednik fastfoodu w beletrystyce, oferujący z reguły niewymagającą, lekką rozrywkę. W tym wypadku jest to jednak rozrywka z najwyższej półki, napisana po mistrzowsku nie tylko dzięki talentowi pisarza, lecz również dzięki iście benedyktyńskiej pracy włożonej w odtworzenie wyglądu i atmosfery dawnych miast, oddanych w bardzo plastycznej formie posuniętej do najmniejszego detalu. Książki Krajewskiego zabiorą nas w podróż do świata wyuzdanych zabaw zblazowanej i zdemoralizowanej arystokracji Republiki Weimarskiej czy do szemranych zaułków lwowskich, brzmiących batiarską gwarą. Poznamy nie tylko ducha ulicy, podrzędnych knajp, domów rozpusty, mieszkań ludzi z marginesu, ale również życie bogaczy, osób z wyższych sfer, członków tajnych lóż masońskich czy najwyższych władz miejskich. A gdy lektura pochłonie nas już bez reszty, odkryjemy, że mrok i zło nie kryją się jedynie w zaniedbanych i brudnych domach typów spod ciemnej gwiazdy, w brzydocie ich egzystencji, lecz wypływa z duszy człowieka i więcej go bywa w tych, którzy powszechnie uchodzą za szanowanych obywateli, na których nie pada nawet cień podejrzenia. Akcja zaskoczy nas wielokrotnie punktami zwrotnymi, wiele razy już będziemy pewni, że przejrzeliśmy misterną konstrukcję powieści i domyśliliśmy się kto zabił, gdy pozory rozwieją się jak dym i otworzy się przed nami drugie dno, a za nim kolejne, trzymając czytelnika w napięciu do ostatniej strony. Zagadki do rozwikłania są zresztą niebanalne i świetnie wpisane w klimat epoki, osnute atmosferą grozy i tajemniczości. Spotkamy tu i sektę noszących ptasie maski morderców, prostytutek i bezdomnych przekonanych o swojej misji oczyszczania świata, ale i hrabinę, osadzoną przez nazistów podczas wojny w obozie koncentracyjnym za opozycyjną działalność męża, fascynującą Mocka czystością swej postawy moralnej, której przewrotności i bezwzględności nie domyślamy się niemal do końca.

Sami główni bohaterowie to nie kryształowi szeryfowie z westernów ani sztucznie idealni funkcjonariusze rodem z powieści milicyjnych; każdy z nich ma swoje wady, bywa wybuchowy, niesprawiedliwy, sam ulega pokusom, bywa bezsilny wobec własnych słabości, błądzi i rani osoby sobie bliskie, ale wewnętrzny kompas pozwala mu powstać i często kosztem najwyższych poświęceń wydać walkę złu. Są przez to bardziej prawdziwi, bliżsi nam, zwykłym ludziom, których postępowanie nie jest też ani czarne, ani białe, ale plasuje się gdzieś w spektrum szarości.

Pragnę także zaspokoić ciekawość Czytelników, których udało mi się zachęcić do lektury i których zainteresuje postać samego autora, albowiem miałem szczęście wziąć udział w spotkaniu autorskim Marka Krajewskiego po premierze książki Mock. Pojedynek i poznać go twarzą w twarz. Pan Krajewski zarówno z wyglądu jak i manier przypomina dżentelmenów ze sławionej przez siebie epoki dwudziestolecia. Wypowiada się starannie, bogatą i piękną polszczyzną, co nie dziwi, biorąc pod uwagę zdobyte wykształcenie. Nasz autor jest bowiem filologiem klasycznym, byłym pracownikiem naukowym Uniwersytetu Wrocławskiego, który zrezygnował z kariery na uczelni dla pisarstwa. Na spotkaniu z uwagą słuchał pytań zadawanych przez czytelników i gospodarza imprezy, a gdy przyszło do rozdawania autografów, zamiast mechanicznie składać podpisy na podtykanych sobie egzemplarzach książek, każdego zapraszał, aby choć na chwilę usiadł obok, dla każdego miał kilka słów, cierpliwie pozwalał się fotografować i pozostawiał fanów z poczuciem, że pisarz przez tę jedną chwilę był tam właśnie dla nich, nawet jeśli z powodu kolejki oczekujących ta chwila trwała zaledwie pół minuty.

Warto polecić uwadze obecność Krajewskiego w mediach społecznościowych. Jako człowiek Renesansu, mimo upodobania do staroświeckiego stylu, pisarz śmiało korzysta z nowoczesnej techniki i oferowanych przez nią form kontaktu z czytelnikami. Regularnie publikuje na Facebooku i Instagramie swoje posty, w których dzieli się ciekawostkami związanymi z pracą twórczą, zaprasza na spotkania autorskie, a także publikuje krótkie filmy z cyklu pogadanek łacińskich, w których tłumaczy etymologię i zastosowanie przysłów i sformułowań funkcjonujących do naszych czasów. Rodzinne miasto autora, czyli Wrocław, odwdzięczyło mu się za 20 lat rozsławiania jego uroków na kartach powieści odsłoniętym niedawno muralem przedstawiającym Marka Krajewskiego przy biurku, a za nim stojące postaci Mocka i Popielskiego. W grudniu powstała także figura krasnala Ebiego stojąca opodal Hali Stulecia, w której twórca ma swój gabinet do pracy.

Na koniec pozostaje życzyć Panu Markowi kolejnych tak owocnych 20 lat, a jego czytelnikom - smakowitej lektury.

<<<powrót do spisu treści

&&

Życie usłane nutami - wspomnienie o Januszu Skowronie

Sylwester Peryt

Każda śmierć człowieka pozostawia pustkę, której nikt i nic nie zdoła wypełnić, zwłaszcza jeśli odejście dotyczy osoby, którą znaliśmy i ceniliśmy.

27 lutego 2019 roku odszedł od nas Janusz Skowron, niewidomy muzyk jazzowy, który występował i nagrywał płyty z największymi gwiazdami polskimi i zagranicznymi. Z jego talentu korzystali zarówno muzycy jazzowi jak i popowi.

Janusz był osobą całkowicie niewidomą. Zetknąłem się z nim w Ośrodku dla Dzieci Niewidomych w Laskach. Do Lasek Janusz trafił jako przedszkolak. Pamiętam, że będąc uczniami klasy wstępnej lub pierwszej szkoły podstawowej, odwiedzaliśmy czasami przedszkolaków. I wówczas poznałem małego Janusza. Był bardzo żywym dzieckiem, a moją uwagę zwrócił jego sweterek, którego guzikami były dzwoniące kuleczki.

Na muzyczne uzdolnienia Janusza Skowrona zwróciła uwagę ówczesna nauczycielka wychowania muzycznego, Stefania Skibówna, niewidoma pianistka. Od szóstego roku życia rozpoczęła nauczanie Janusza gry na fortepianie.

W szkole podstawowej Janusz trafił do wyjątkowo uzdolnionej muzycznie klasy. Razem z nim w tej samej klasie uczyli się Jolanta i Małgorzata Kaufman, ta pierwsza to profesjonalna sopranistka pozostająca do dnia dzisiejszego aktywną solistką i chórzystką; Małgorzata jest obecnie organistką w kościele św. Marcina przy ul. Piwnej w Warszawie. Do tej samej klasy uczęszczał również nieżyjący już Janusz Trojanowski, grający na perkusji, akordeonie i na gitarze. W piątej klasie do tej muzycznej kasty dołączył Marek Kalbarczyk, samorodny talent gitarowy. Jeżeli chodzi o męską połowę tej klasy, to uczniowie mieli ogromne szczęście do wspaniałego wychowawcy, którym był Jacek Kwapisz. Potrafił on doskonale podążać za zainteresowaniami swoich wychowanków i dbać o ich rozwój. To właśnie z tej klasy aż sześciu chłopców po ukończeniu szkoły podstawowej poszło do liceów ogólnokształcących dla uczniów widzących i jeden do szkoły zawodowej także dla widzących. W mojej ocenie to był wielki sukces pedagogiczny Jacka Kwapisza. Trzeba tu wspomnieć, że mówię o przełomie lat 60-70. poprzedniego stulecia. Taki rodzaj edukacji odbiegał od rutynowych rozwiązań stosowanych w innych Ośrodkach Szkolno-Wychowawczych dla Niewidomych. Przeważnie było tak, że uczniowie kończyli szkołę podstawową a następnie zawodową i ci, którzy chcieli, później kończyli szkoły średnie dla pracujących.

Janusz Skowron po szkole w Laskach uczył się w warszawskim liceum im. Władysława IV i równocześnie w średniej szkole muzycznej im. Józefa Elsnera w Warszawie przy ul. Miodowej.

Jak można było usłyszeć zarówno nad grobem Janusza w podwarszawskim Legionowie, a także w różnych audycjach radiowych poświęconych zmarłemu artyście, umiał on doskonale współpracować z całkowicie widzącymi artystami i oni chętnie zapraszali go do udziału w różnych zespołach. Był naprawdę doskonałym artystą, który swoją pracowitością i empatyczną postawą przyciągał do siebie bardzo wielu ludzi.

Pewien jestem, że Janusz był doskonałym ambasadorem możliwości i przydatności osób niewidomych.

Dla dopełnienia informacji o Jego artystycznych dokonaniach pozwalam sobie za Wikipedią przedstawić jego dyskografię i notkę biograficzną.

Janusz Skowron

Data i miejsce urodzenia:
23 maja 1957 Warszawa

Data śmierci:
27 lutego 2019

Przyczyna śmierci:
zakażenie rany pooperacyjnej

Instrumenty:
fortepian

Gatunki:
jazz

Zawód:
muzyk, pianista

Zespoły:
String Connection, Freelectronic, Walk Away, Anthimos Skowron United

Odznaczenia:
Złoty Krzyż Zasługi (nadany dwukrotnie)

Życiorys

Edukację muzyczną rozpoczął w wieku sześciu lat od prywatnych lekcji gry na fortepianie u niewidomej pianistki, Stefanii Skibówny, w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych w Laskach koło Warszawy. Ukończył Szkołę Muzyczną II stopnia im. Józefa Elsnera w Warszawie, w klasie organów. Jeszcze w trakcie nauki rozpoczął współpracę z zespołem perkusisty Kazimierza Jonkisza. Wystąpił z nim na festiwalu Jazz Jamboree w 1980 i uczestniczył w nagraniu pierwszego krążka zespołu, płyty Tiritaka. W 1981 roku rozpoczął współpracę z zespołem String Connection, założonym przez skrzypka Krzesimira Dębskiego. W tym czasie grupa biła rekordy popularności, występowała wielokrotnie na festiwalach Jazz Jamboree i na wszystkich, większych festiwalach jazzowych na świecie. Janusz Skowron nagrał z nimi kilka płyt (m.in. Workoholic, New Romantic Expectation, Live), które niemal zawsze były jazzowymi płytami roku.

W 1985 roku rozpoczął współpracę z zespołem Freelectronic trębacza Tomasza Stańki, z którym występował na festiwalach w Grecji, Niemczech, Francji, Szwajcarii i na rodzimym Jazz Jamboree. Współpraca została zwieńczona nagraniem kilku płyt, m.in. Chameleon, Switzerland, Witkacy Peyotl, Tales For A Girl.

W roku 1990 rozpoczął współpracę z saksofonistą Zbigniewem Namysłowskim, z którym koncertował w Polsce i za granicą, m.in. w Izraelu, Niemczech i Czechach. Z kwartetem Zbigniewa Namysłowskiego nagrał dwa krążki CD - Without A Talk i The Last Concert.

W 1997 roku zaczął współpracować z zespołem Walk Away perkusisty Krzysztofa Zawadzkiego. W zespole miał możliwość zagrania ze światowej klasy muzykami jazzowymi - Erickiem Marienthalem, Billem Evansem, Deanem Brownem, Randy Breckerem, Davidem Gilmorem. Również ten okres twórczości został przypieczętowany nagraniem płyt, m.in. Changes i Night Life.

W ostatnich latach wraz z Apostolisem Anthimosem założył zespół Anthimos Skowron United.

Nagrywał również z Marylą Rodowicz, Hanną Banaszak, Łucją Prus, Majką Jeżowską, Ewą Bem, Grażyną Łobaszewską, Anną Serafińską i rockowymi grupami Lady Pank i Perfect.

Janusz Skowron współpracował z najwybitniejszymi polskimi muzykami jazzowymi, m.in. z gitarzystą basowym Krzysztofem Ścierańskim, skrzypkiem Maciejem Strzelczykiem, saksofonistą Zbigniewem Jaremką, z nieżyjącym kontrabasistą Zbigniewem Wegehauptem, performerem Andrzejem Mitanem, perkusistą Mirosławem Sitkowskim. Od kilku lat występuje w duecie z wokalistką Małgorzatą Markiewicz. Ma w swoim dorobku wiele własnych kompozycji i aranżacji, uczestniczył w nagraniu ponad 60 płyt.

Jego karierze poświęcone zostało hasło w telewizyjnej wersji Leksykonu Polskiej Muzyki Rozrywkowej Ryszarda Wolańskiego.

Pogrzeb Janusza Skowrona odbył się 4 marca 2019 r. Msza św. odprawiona została w Kościele w Wieliszewie, a pochowany został na cmentarzu w Legionowie. Żegnali go muzycy, rodzina i niewidomi przyjaciele.

Zarówno podczas Mszy jak i na cmentarzu oprócz mów pożegnalnych można było usłyszeć piękną muzykę w wykonaniu współpracujących z Januszem muzyków - Krzesimira Dębskiego, Kazimierza Jonkisza, Piotra Rodowicza i piękny śpiew Małgorzaty Stankiewicz.

<<<powrót do spisu treści

&&

Warto posłuchać

Izabela Szcześniak

Niedawno przeczytałam piękną książkę Davida Longa pt. Niepokonani. Niesamowite historie przetrwania. Ta powieść bardzo mnie zainteresowała.

Autor opisuje losy szesnastu osób, które w wyniku żywiołów lub innych wypadków znalazły się w beznadziejnym położeniu. Wśród nich są: XIX-wieczny amerykański traper, sportowcy, polarnicy, badacze naukowi. A chociaż bohaterowie książki wycieńczeni lub ciężko ranni z ludzkiego punktu widzenia mieli nikłe szanse na przeżycie, nie załamali się. Znaleźli w sobie nowe pokłady sił. Dzięki niezwykłemu męstwu oraz mądrości, którą wykazywali się w obliczu niebezpieczeństw zagrażających ich życiu, bohaterom powieści udało się wrócić do domu. Mogli nadal realizować swoje cele, a nawet wrócić do zawodu.

Kiedy przeczytałam tę książkę, pomyślałam sobie, że nad bohaterami powieści czuwała Opatrzność Boża.

Polecam. David Long Niepokonani. Niesamowite historie przetrwania. Czyta Stanisław Biczysko. Książka jest dostępna w formacie Czytak.

<<<powrót do spisu treści

&&

Kamerdyner czyli film o…

Alicja Nyziak

Przed projekcją filmu Kamerdyner w reżyserii Filipa Bajona odbyło się spotkanie z aktorem, Sebastianem Fabiańskim, odtwórcą postaci Mateusza Krolla. Przyznaję, że dla mnie był on nowym odkryciem, gdyż wcześniej nie kojarzyłam tego aktora z żadnej innej roli. A jak się okazało, popularność i uznanie przyniosła Fabiańskiemu rola w musicalu Wszystko gra z 2016 roku. Następnie współpracował z Patrykiem Vegą, grając w filmach Pitbull. Niebezpieczne kobiety (2016), Botoks (2017) i Kobiety mafii (2018). W tym samym roku zagrał główną rolę w filmie Kamerdyner Filipa Bajona. Pojawił się również w melodramacie wojennym Legiony w reżyserii Dariusza Gajewskiego (2019).

Z wymienionych produkcji oglądałam jedynie Kamerdynera. Główny bohater stanowi swoistą klamrę, która spina wszystkie wątki. Mimo tak istotnej roli postać Mateusza Krolla jest bardzo statyczna. Wydaje się, że pozostaje on obserwatorem wydarzeń, w których uczestniczy. Z drugiej strony w jego sytuacji trudno o jednoznaczne określenie własnej przynależności.

Kamerdyner to opowieść o powikłanych losach trzech nacji zamieszkujących dawne polsko-niemieckie pogranicze. W tej wielowątkowej historii każdy bohater ma znaczenie. Fabuła rozgrywa się w trudnych dla Polski latach. Początek filmu to rok 1900, a koniec to rok 1945. Tak więc wspólnie z bohaterami widz doświadcza tragedii pierwszej i drugiej wojny światowej. Jednak na pierwszy plan wysuwają się rozgrywki polityczne dotyczące linii granicznej na dawnym pograniczu polsko-niemieckim na Kaszubach. Nowy podział dzieli nie tylko ziemię, ale także ludzi żyjących do tej pory we względnej symbiozie. Trzy nacje (Niemcy, Polacy i Kaszubi) zaczynają się nienawidzić. Owocem tych skomplikowanych wydarzeń jest masowy mord popełniony na tysiącach Kaszubów w lasach pod Piaśnicą w 1939 roku.

Na marginesie tych wydarzeń rozgrywa się zaskakująca historia kaszubskiego chłopca - Mateusza. Jego losy są równie burzliwe jak toczące się rozgrywki polityczne. Po utracie matki przygarnia go pruska arystokratka, Gerda von Krauss (w tej roli Anna Radwan). W jej domu spotyka go odrzucenie, pogarda, poniżenie, ale i miłość.

Kim jest tytułowy kamerdyner? To postać, która wie o wszystkim, co dzieje się w hrabiowskim domu. To człowiek, który o każdej porze dnia i nocy jest gotowy do służenia swojemu panu. To ktoś, kto wyróżnia się spośród służby. To wreszcie osoba do szpiku kości lojalna i zaufana, której można powierzyć najtajniejsze rodzinne sekrety. Przychodzi chwila, gdy Mateusz zostaje zmuszony do przywdziania stroju kamerdynera. Alternatywą jest odejście z pałacu Gerdy von Krauss.

Co wybierze? Na to pytanie nie odpowiem.

Jest jeszcze jedna wspaniała rola w tej produkcji. Bazylego Miotke fenomenalnie zagrał Janusz Gajos. Uważam, że tak zespolił się z graną postacią, iż odbierałam go jako autentycznego Kaszuba. Bazyli Miotke to człowiek, który odgrywa istotną rolę w kaszubskiej społeczności. Wymyka się utartym schematom. Odważnie, jak równy z równym dyskutuje z hrabią Hermannem von Kraussem o polityce. Obaj walczą na różnych frontach podczas I wojny światowej, obaj zażarcie bronią swoich racji, szanując się wzajemnie. Hrabia von Krauss chętnie zaprasza Bazylego na szachy do pałacu. Ten wątek wnosi dużo ciepła do tej trudnej opowieści.

Dlaczego Mateuszem zaopiekowała się arystokratka Gerda, dlaczego znalazł się w ich pałacu? Żeby znaleźć odpowiedzi na te pytania, trzeba obejrzeć film Filipa Bajona. Warto także podkreślić, że film ma dobrą obsadę. Zobaczymy w nim, poza Sebastianem Fabiańskim, Januszem Gajosem i Anną Radwan, m.in. Piotra Łukawskiego, Daniela Olbrychskiego, Dianę Zamojską, Borysa Szyca, Kamilę Baar, Łukasza Simlata czy Adama Woronowicza.

Warto obejrzeć film Kamerdyner w reżyserii Filipa Bajona, ale trzeba sięgnąć po wersję z audiodeskrypcją. Bez tego dodatkowego narzędzia osoba niewidoma szybko straci wątek.

<<<powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Helena Urbaniak

Jak to się zaczęło...

3 lata temu 13 grudnia skończyłam 80 lat. Naszła mnie wtedy taka oto refleksja: Potomstwa nie mam, malować nie umiem, a co mogłabym po sobie zostawić? Może udałoby się napisać książkę.

Od refleksji do działania nie było długiej przerwy. W kilka dni po urodzinach zasiadłam do napisania pierwszego rozdziału i w niecałe trzy lata powstała książka pod tytułem: Iskierki w mroku.

To taka moja biografia. Jednak łatwiej ją było napisać niż wydać i trochę czasu minęło, zanim znalazłam osobę, która nie tylko zrobiła redakcję, ale także znalazła drukarnię, która zgodziła się wydrukować to, co napisałam. Pieniądze na druk pochodziły z internetowej zrzutki, którą zorganizowała szkoła, gdzie uczę niewidome dzieci brajla i bezwzrokowego posługiwania się komputerem.

Teraz próbuję wypromować swoją książkę i tak: już odbyły się moje dwa wieczorki autorskie, a jeszcze kilka mam przed sobą. Będzie też audycja radiowa i trochę wiadomości w lokalnej prasie. Zaplanowałam także audiobooka, bo z zebranych pieniędzy starczy na jego realizację.

<<<powrót do spisu treści

&&

Iskierki w mroku (fragmenty)

Helena Urbaniak

Ostatnie lata pobytu w Laskach

Kiedy już na dobre przylgnęłam do życia w Laskach, moim jedynym zmartwieniem było to, że czas tak szybko płynie i że za trzy lata czeka mnie jakieś nieznane, które budziło także niepokój. Już w pierwszej klasie szkoły zawodowej wiedziałam, co chcę tak naprawdę robić w życiu. Przyjechała do przedszkola sparaliżowana dziewczynka po chorobie Heinego-Medina. Jako najstarsze dziewczęta w internacie, nasza grupa miała wieczorne dyżury w przedszkolu. Kiedy siostry szły na modlitwy, my zajmowałyśmy się przygotowywaniem dzieci do snu. Mnie wypadło obsługiwać tę chorą Grażynkę. Bardzo szybko obie polubiłyśmy się, więc kiedy umyta już leżała w łóżeczku, opowiadałam jej bajki, bo przed snem miała jeszcze mieć masaż bezwładnej nóżki. Przychodziła do niej Pani Danusia, pielęgniarka z działu lekarskiego. Prosiłam ją, żeby mi pokazała, jak to się robi, więc dodatkowo czasem i ja próbowałam ogrzewać Grażynce tę zimną nóżkę. Już wiedziałam, że pojadę do Krakowa, do szkoły masażu, gdzie zdobędę ten wymarzony zawód. Przedtem jednak skończę tę szkołę zawodową w Laskach ze względu na wysoki poziom nauczania przedmiotów ogólnokształcących. Wprawdzie ani tkactwo, ani szczotkarstwo mnie nie interesowało, ale zdobyłam w obu tych zawodach świadectwo czeladnicze. Myślałam, że kiedy skończę szkołę masażu w Krakowie, a potem wrócę do Warszawy, by poszukać w dziecięcym szpitalu na Litewskiej swojej pierwszej pracy, to zapiszę się także do liceum dla dorosłych, by zrobić maturę, ponieważ moim drugim marzeniem było dziennikarstwo, ale nic z tego nie wyszło. Bo chociaż na Litewskiej zostałam zatrudniona jako masażystka, na Piwnej, gdzie mieszkały dziewczęta po ukończeniu szkoły w Laskach, nie mogłam liczyć na możliwość zamieszkania, bo siostra Elżbieta, która zarządzała sprawami pobytu dziewcząt na Piwnej, nie była mi życzliwa. Nie pomogło nawet wstawiennictwo siostry Marii Stefanii, więc pojechałam do Gdyni, by starać się o pracę w Trójmieście. Dostałam ją w Gdańsku w Szpitalu Wojewódzkim na Oddziale Ortopedii Dziecięcej. Ponieważ moja mama akurat w tym czasie przeszła na emeryturę, woziła mnie codziennie do pracy, bo nie chciała słyszeć, bym tam samodzielnie miała dojeżdżać i chociaż postarałam się o psa przewodnika, mama i tak jeździła razem z nami. Tak się jednak złożyło, że masażystka, która mieszkała w Gdańsku, a pracowała w Gdyni, zgodziła się na zamianę, a więc ja zaczęłam pracować w Miejskim Szpitalu w Gdyni, a ona przeszła na moje stanowisko w Gdańsku. Miałam wprawdzie ten nowy szpital pod nosem, ale praca w nim okazała się o wiele trudniejsza niż na oddziale dziecięcym, bo wypadło mi pracować na neurologii. Ale to tylko taka dygresja, bo zanim się to stało, w Laskach pozostało mi jeszcze trzy lata nauki.

Dużo dobrego mi się w tym czasie przydarzyło. Nawiązałam sporo serdecznych więzi z różnymi osobami z Lasek, uczyłam się śpiewu solowego u pani profesor Zofii Kozłowskiej, a pani Stefa wprowadziła mnie w tajniki harmonii, co mi się potem nie raz przydawało w życiu, kiedy trzeba było zaakompaniować śpiewającym na jakiejś wspólnej imprezie. Sama także zaczęłam komponować piosenki, chociaż do pewnego czasu nikomu się do tego nie przyznawałam. Dużo także pisałam w tym okresie i wiedziałam, że temu pisaniu pozostanę wierna do końca życia, bo tylko w taki sposób radziłam sobie z trudnymi problemami życia.

Kiedy po egzaminach kończących szkołę zawodową trzeba było pomyśleć o wyjeździe z Lasek, było mi tak samo smutno, jak wtedy, gdy opuszczałam w dzieciństwie dom rodzinny. Jedyną pociechą było to, że postanowiłam tam wracać ilekroć tylko będzie ku temu okazja.

Takie sobie luźne rozmyślania

To był jeden z tych cudownych, majowych wieczorów, kiedy po odrobieniu lekcji całą grupą wybierałyśmy się na spacer. Znad stawu dobiegał rechot żab, a w drzewach koło Watykanu odzywał się śpiew słowika. Gdzieś po drodze na łączkę spotkałyśmy pana Prędkiego. To nasz piekarz, który dbał o to, by zakład miał nie tylko pod dostatkiem chleba, ale nikt już potem jak on nie piekł takiego drożdżowego ciasta. Przyłączył się do nas i zaczął opowiadać różne ciekawe historie. Słuchałyśmy więc o jego domu rodzinnym, o wojsku, w którym zdarzyło się wiele przygód, ale i o ostatniej wojnie, kiedy to o mały włos nie spotkał się ze śmiercią. Słuchałyśmy tego wszystkiego z zapartym tchem, a ja myślałam:

- Gdyby tak zatrzymać czas i sprawić, by już tak było na zawsze!

Piękny wieczór, ktoś dobry i bliski, a przede wszystkim to, że nie ma żadnych trosk. Jednak to niemożliwe zwłaszcza teraz, kiedy już za miesiąc trzeba będzie opuścić ten cudowny azyl, w którym nikomu tak naprawdę nie przytrafiło się nic złego, a kiedy już nie będzie kochających sióstr, a nieznajomy świat okaże się zły, jak sobie w nim poradzić? Jak znaleźć sposób, by możliwie najlepiej się w tym świecie urządzić? Skąd wziąć pewność, że wybrało się właściwą drogę? Komu uwierzyć, a komu nie? Jest wprawdzie Pan Bóg, na którego przede wszystkim powinno się postawić, ale przecież jakoś trzeba będzie ułożyć sobie życie, by dało się w nim w miarę bezpiecznie i godnie trwać. Zawierzyć Panu Bogu - to jedno, ale spróbować znaleźć ten właściwy trop, który do tego Pana Boga na końcu drogi doprowadzi już na zawsze. Ma być tak, jak uczą w Laskach: żyć według wiary i przykazań Bożych. Tylko, czy tak się da? Przecież świat jest pełen niebezpieczeństw i pułapek. Skąd wiedzieć, co nimi nie jest? Na samą myśl o tym, że trzeba będzie już samemu podejmować każdą decyzję, lęk nie pozwala myśleć optymistycznie o przyszłości i za żadne skarby nie chce się opuszczać Lasek! Tu tak bezpiecznie i dobrze. Nikt nie skrzywdzi, nie sprawi, by trzeba było płakać. Są oczywiście różne drobne przykrości, ale gdzie ich nie ma? One jednak nie stanowią większego problemu, bo wcześniej czy później bezpowrotnie znikają. A tam, w tym nieznanym świecie, co można wiedzieć na pewno? To tak, jak z tym szczeniaczkiem, który na samotnej drodze, gdy spotka człowieka, tuli się do niego, a ten go kopie! Lepiej nie myśleć. Trzeba żyć chwilą obecną i brać z niej radość i spokój, bo może to ostatni taki czas, który można jeszcze wykorzystać…

Wciąż mam po co żyć

Kiedy tak przebiegam myślami miniony czas, dochodzę do wniosku, że obecne lata mogę zaliczyć do najszczęśliwszego okresu całego dotychczasowego życia. Ostatnie dwudziestolecie przyniosło mi chyba najwięcej radości, bo robię to, co lubię i wiem, że nie jest to czas stracony. Odkąd uczę niewidome i niedowidzące dzieci w gdyńskiej szkole społecznej, mam świadomość, że robię coś pożytecznego, więc czerpię z tego ogromną satysfakcję, bo wiem, że nie jest to zmarnowany czas. Dzieci, które chciały się uczyć, wzięły ode mnie to wszystko, co mam i czym mogłam się z nimi podzielić, a teraz, kiedy już poszły do innych szkół i na studia, dumna jestem, że nadal rozwijają swoje umiejętności, no i niezmiernie jestem rada, że nie zapominają o swojej starej nauczycielce. Mam z niektórymi z nich bliski i serdeczny kontakt, a te małe, które uczę obecnie, staram się tak nastawiać do życia, by kiedyś w przyszłości umiały właściwie wybrać to, co w życiu jest najważniejsze i o co tak naprawdę chodzi i jak należy się w nim urządzić, by stało się pogodne i pełne rozsłonecznionych chwil. Nie zastanawiam się nad tym, jak długo mi jeszcze zejdzie w tej szkole, bo jest mi w niej dobrze i bezproblemowo. W żadnym więc wypadku nie czekam na ten dzień, kiedy trzeba już będzie odejść na tak zwany zasłużony odpoczynek, bo ta praca, którą wykonuję, nie tylko mnie nie męczy, ale sprawia, że czuję się najszczęśliwszym człowiekiem na tym świecie, skoro zawsze jeszcze mogę rozdawać wokół to wszystko, co kiedyś sama dostałam od innych. Poza tym w obecnym życiu wciąż dzieje się coś nowego i albo spełniają się marzenia, albo zdarzają się całkiem niespodziewane sprawy, o których mi się nawet nie śniło. Byłam w uroczej miejscowości włoskiej pod Asyżem w San Gjiovanni Rotondo z pielgrzymką Ojca Pio, odwiedziłam Egipt i zaliczyłam rejs pełnomorski na żaglowcu Zawisza Czarny, więc byłoby jeszcze o czym pisać, ale to już może w następnej książce, jeśli się okaże, że starczy czasu i znajdą się na to pieniądze, bo na przykład wygram w Totolotka, jak mi to kiedyś w kartach obiecała Cyganka…

<<<powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

&&

Opowieść o Bety, która postanowiła się nie poddawać

Dariusz Boczar

Jest to autentyczna opowieść o determinacji, walce o zdrowie, godne życie i radość jaką ono powinno nam dawać.

Z Bety poznaliśmy się, biorąc udział w pewnym projekcie aktywizacji zawodowej dla takich kwiatuszków społecznych jak my. Uczestniczyliśmy w nim wraz z wieloma osobami tak jak my mającymi większe lub mniejsze problemy ze wzrokiem i pragnącymi jakoś odnaleźć się w życiu oraz nauczyć się pokonywać jego trudności związane z naszymi ułomnościami.

Bety to osoba, której trudno było nie zauważyć w grupie, a jej upór i wytrwałość w dążeniu do celu można było tylko podziwiać. I to ją właśnie chciałbym dać jako przykład do naśladowania.

Bety jest osobą ociemniałą od niedawna. Przyczyna utraty wzroku nie tkwiła jednak w jej oczach a w głowie. Paskudztwo, które tam się zagnieździło, potocznie nazywają glejakiem. Po próbie usunięcia go przez lekarzy uszkodzone zostały obszary w mózgu, które odpowiadały za widzenie.

Tak młoda, zwariowana i pełna życia dziewczyna straciła nie tylko wzrok, ale i sens swojej egzystencji. Wiele planów i marzeń, których możemy się tylko domyślać, legło w jednej chwili w gruzach. Sytuacja rodzinna, o której nie będziemy tutaj wspominali, nie pomagała w jej rehabilitacji tak fizycznej jak i psychicznej.

Załamana, niewiedząca co dalej będzie. Bety musiała powoli, małymi kroczkami ustabilizować zaistniałą sytuację. Oczywiście, że nie byłaby w stanie dokonać tego całkiem sama. Dlatego pomoc wielu życzliwych i serdecznych ludzi z jej bliższego i dalszego otoczenia bardzo w tym pomogła.

Udało jej się w końcu pokonać pierwsze trudności związane z komisjami, orzeczeniami dotyczącymi jej niepełnosprawności, co umożliwiło w następnej kolejności przystąpienie do Polskiego Związku Niewidomych. Tutaj właśnie się poznaliśmy.

Gdy pojawiła się szansa udziału w projekcie mającym na celu przywrócenie nas do aktywnej zawodowo części społeczeństwa, bez wahania skorzystaliśmy z możliwości, jaka przed nami stanęła.

W tym miejscu zaczyna się to, co chciałem przekazać.

Na wielu wyjazdach w trakcie trwania projektu nie dało się nie zauważyć tego, że Bety się wyróżniała swoim zaangażowaniem, mimo problemów i trudności z samym chociażby wysiedzeniem na trwających cały dzień zajęciach.

Ciężko pracowała, by nauczyć się bezwzrokowej obsługi komputera, co miało zaowocować otrzymaniem certyfikatu, podniesieniem kwalifikacji i zwiększeniem szansy na usamodzielnienie. Stało się to jej upragnionym celem.

Mimo tego, że ze względu na stan zdrowia szybko się męczyła, nie poddawała się, a nawet szybkim tempem uczenia się przewyższała większość uczestników szkolenia. Podobnie było z zajęciami indywidualnymi z orientacji przestrzennej.

Podziw wzbudzała jej chęć udowodnienia sobie i innym, że potrafi. Powoli umiejętności, jakie zdobywała, zmieniały ją w coraz bardziej samodzielną i stanowczą osobę.

Z boku kibicowałem jej i cieszyło mnie, że to co robimy, przynosi efekty, co i mnie motywowało. Wiele radości dawał każdy pokonany samodzielnie krok; dotarcie do dworca kolejowego czy zrobienie samemu prania niosło za sobą niezapomniane odczucia.

Z czasem zaczęła ponownie czerpać wiele radości z wykonywania prac domowych, a najwięcej chyba z pieczenia ciast i rogalików. Co prawda z drobną pomocą przyjaciół i moją w ich jedzeniu.

Po prostu życie Bety nabierało normalności.

Mieszkając do tej pory z ojcem, postanowiła iść dalej i w Miejskim Urzędzie Gminy stara się o własny kąt. Ale najodważniejszą moim zdaniem decyzją było podjęcie nauki w Policealnej Szkole Masażu w Krakowie, której jest słuchaczką w chwili obecnej. Mimo wielu ciężkich dni, z jakimi musi się mierzyć, postęp i zmiany, które w niej zaszły, są do pozazdroszczenia.

Wiem, że cokolwiek będzie musiała pokonywać, to da radę, czego jej z całego serca życzę.

Dlatego jeżeli myślicie, że jest Wam ciężko i macie wszystkiego dosyć, wspomnijcie Bety i bierzcie z niej przykład, nie poddając się nawet najcięższym próbom.

<<<powrót do spisu treści

&&

Tak, ale... Słabowidzący to nie niewidomi

Stary Kocur

Na łamach Sześciopunktu publikowane są rozważania językowe pt. Z polszczyzną za pan brat autorstwa Tomasza Matczaka. Pozazdrościłem autorowi doskonałej znajomości języka polskiego i postanowiłem spróbować swoich sił w tej dziedzinie. No i wziąłem na warsztat określenie, słowo, wyraz, termin słabowidzący.

Według mojego kociego rozumienia termin ten oznacza, że człowiek słabowidzący jest człowiekiem widzącym, tyle że słabo. Z tym słabo to też jest różnie - kwadratowo i podłużnie. Z praktyki wiem, a nie z analizy językowej, że niektórzy słabowidzący widzą wcale nie słabo, rzec by można, że wręcz dobrze. Ale jeżeli widzą, to czy są niewidomymi?

Język jest narzędziem nader giętkim i przy odrobinie wyobraźni można osiągać zaskakujące rezultaty. W Statucie PZN można na ten przykład wyczytać, że PZN zrzesza osoby niewidome i słabowidzące zwane dalej niewidomymi. A zatem, słabowidzący nie są niewidomymi a tylko tak zwanymi niewidomymi. Brzmi to wcale dobrze. Dodam, że nie tylko PZN jest tak dobry w tworzeniu łamańców logicznych. W Ustawie o Rehabilitacji i Zatrudnieniu Osób Niepełnosprawnych można wyczytać, że osoby ze znacznym i z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności nie są zdolne do pracy, ale pracować mogą. Nonsens? Tak nonsens, ale korzystny, bo tysiące niezdolnych do pracy pracuje, no i cwaniacy mogą miliony wyłudzać z PFRON-u. Ale co tam, wracajmy do naszych baranów, czyli do analiz językowych.

Nie zawsze i nie wszędzie znajdujemy takie łamańce logiczne, ale te, które są, wywołują nieporozumienia i są szkodliwe.

Ale przecież można inaczej podejść do sprawy. Według międzynarodowej klasyfikacji obniżenia ostrości wzroku:

  1. a) wzrok normalny - od -1,0 do 0,8 normalnej ostrości,
  2. b) słabowzroczność lekka - poniżej 0,8 do 0,3,
  3. c) słabowzroczność umiarkowana - poniżej 0,3 do 0,1,
  4. d) słabowzroczność znaczna - poniżej 0,1 do 0,05,
  5. e) słabowzroczność głęboka albo ślepota umiarkowana - poniżej 0,05 do 0,02,
  6. f) ślepota z poczuciem światła - poniżej 0,02,
  7. g) ślepota całkowita - 0,00.

No i termin ślepota i to umiarkowana pojawia się dopiero w przedziale 0,02 do 0,05 proc. normalnego wzroku. Dodam, że ta ślepota umiarkowana występuje jako określenie równorzędne z określeniem słabowzroczność głęboka.

Język jest nie tylko giętki, ale i bogaty. Mamy ślepotę, mamy, więc i ślepych. Oj paskudnie to brzmi, paskudnie. Ale nie o brzmienie tu chodzi. Gdybyśmy słowo ślepy zastąpili słowem niewidomy to by się okazało, że niewidomy umiarkowanie widzi tylko w granicach 0,02 do 0,005 proc. normy widzenia. Tylko tyle, ale jednak widzi. Jeżeli ktoś ma poczucie światła, to nie jest już słabowidzącym, bo nie widzi. Ma tylko poczucie...

Analiza językowa to jedno, a życie z ograniczonymi możliwościami to drugie. No nie jest to łatwe życie, nie jest. Ale skudy niewidomemu do słabowidzącego. Można by powiedzieć:

Jak żyć panie premierze, jeżeli się nie widzi.

Mój protoplasta lansuje pogląd, że słabowidzący to ludzie, którzy widzą, chociaż słabo. Bliżej im do ludzi widzących niż do niewidomych. Czują oni i myślą, a w wielu sytuacjach życiowych również zachowują się jak ludzie widzący, a nie jak niewidomi. No, bo są widzącymi, chociaż słabo, a nie niewidomymi. Wynika to jasno z wykładni językowej oraz wieloletniej obserwacji osób, które są zwane niewidomymi.

Jeżeli ktoś nie zgadza się z moją oceną tego zjawiska i oceną mojego protoplasty, niech zaobserwuje takiego zwanego niewidomym, jak pewnie porusza się przy dobrym oświetleniu i jak jest bezradny w ciemności. Niewidomy zachowuje się tak samo w południe i o północy, w pełnym słońcu i w bezksiężycową, pochmurną noc. A słabowidzący? Lepiej nie mówić, bo biedaczysko nie jest niewidomy, ale mu wmawiają, że jest, nie chce być niewidomym i chce nim być, raz udaje niewidomego, a innym razem skutecznie ukrywa swoją niepełnosprawność. Oj, zgłupieć można!

Ale nie myślcie, że słabowidzący nie jest osobą niepełnosprawną. Jest i to z rozlicznymi trudnościami.

Taki niewidomy inaczej diabelnie boi się zostać niewidomym bez dodatkowych określeń. Robi, co może, żeby ratować resztki wzroku, wydaje forsę i drży ze strachu przed utratą tego, co ma.

Niewidomy inaczej często zazdrości rzeczywistym niewidomym tych drobnych uprawnień, które posiadają, a które i on chciałby posiadać. Przecież wszyscy niepełnosprawni są tacy sami i wszyscy mają jednakowe żołądki. Jemu też się wszystko należy, bo przecie jest on niewidomy.

Niewidomy inaczej ciągle udaje, raz widzącego, innym razem niewidomego. A wiecie, jakie to trudne zadanie, ile pomyłek go czeka, ile wpadek i skrępowania?

Niewidomy inaczej w różnych sytuacjach przeżywa różne trudności. Raz ma światła zbyt dużo, innym razem za mało. Wejście ze słońca do pomieszczenia albo nawet tylko w cień, oj to problem. Ma on trudności z akomodacją i zanim jego oczy przyzwyczają się, no, co tu dużo mówić - jest niezaradny. Wyjdzie z pomieszczenia w słońce i znowu problemy z akomodacją, i znowu niezaradność. Do luftu taki interes!

Zasygnalizowałem kilka trudności osób zwanych niewidomymi, niewidomych inaczej. Nie jest im łatwo, ale przecie łatwiej niż niewidomym. A najlepszym tego dowodem jest fakt, że bardzo, ale to bardzo, boją się utraty resztek wzroku. Słabowidzący są osobami niepełnosprawnymi i potrzebują różnorodnej pomocy, wyrównywania ich szans życiowych, ale niewidomymi to oni nie są. Są ludźmi widzącymi, tyle że kiepsko widzącymi.

<<<powrót do spisu treści

&&

Grosik lub dwa

Alicja Nyziak

Dziesięć, piętnaście lat temu z większym dystansem podchodziłam do Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wpływ na ten stan rzeczy miało wiele czynników, które dzisiaj straciły na znaczeniu. Obecnie niemal każda placówka służby zdrowia ma w swoich zasobach sprzęt zakupiony w ramach WOŚP. Trudno pozostać obojętnym wobec tak oczywistych efektów będących namacalnym dowodem działalności ludzi dobrej woli na całym świecie. Od wielu lat druga niedziela roku jest dniem wyjątkowym, który łączy ludzi od malucha po seniora. Doświadczyłam tej niesamowitej ludzkiej wrażliwości, zostając wolontariuszem na 28. Finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Ten pierwszy raz

Wszystko zaczęło się od niezobowiązującej rozmowy dotyczącej kwestowania na kolejnym finale WOŚP. Nie zastanawiając się wiele, wyraziłam zgodę i zapomniałam o całej sprawie. Jednak koleżanka nie zapomniała. Wróciła do tematu, gdy przyszła pora dopełnić formalności. Podałam dane, podpisałam dokumenty i 12 stycznia 2020 r. ruszyłam do działania.

Ponieważ pierwszy raz byłam wolontariuszem na WOŚP, bazowałam na radach doświadczonej w tej materii koleżanki. Wspólnie kwestowałyśmy, a pomagał nam widzący kolega, który rozdawał serduszka zarówno te do przyklejenia na ubraniu, jak i te specjalne do oklejania samochodu. Za przysłowiowy grosik lub dwa darczyńcy otrzymywali orkiestrowe serduszka, którymi oklejali specjalnie przygotowane auto - WOŚP-mobile. Najwięcej radości miały dzieci, które najpierw z przejęciem wrzucały pieniążki do puszki, a następnie biegły przyklejać czerwone serduszka na maskę, koła czy boczne szyby samochodu. Wsparcie widzących kolegów miało jeszcze jedno istotne znaczenie. Podpowiadali (zwłaszcza mnie) o zbliżających się do nas ludziach. Ta informacja pozwalała mi lepiej zorientować się w sytuacji. W pewnym momencie rozczulił mnie starszy pan, który podszedł do mnie z wnuczkiem. Chłopczyk wrzucił do puszki pieniążki, a wtedy dziadek stwierdził - to jeszcze ja.

Mała drobina całości

Gdy akcja obklejania WOŚP-mobile dobiegła końca, na parkingu pojawili się motocykliści i członkowie Klubu Wehikuł 4x4 Łask. Nagle dookoła dało się słyszeć dźwięki odpalanych motocykli, silników terenowych i półterenowych samochodów, klaksony. Za cudnie obklejonym na czerwono orkiestrowym autem ruszyła zmotoryzowana parada. Znalazłam się z praktycznie obcymi sobie ludźmi w ich aucie. Po chwilowej konsternacji z ożywieniem i swadą opisywali, co dzieje się przed nami. Jadąc w tej radosnej kawalkadzie, poczułam się malutką drobiną wielkiej całości. Było to niesamowite uczucie.

Do aktywnego udziału w Finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy namówiła mnie Sylwia. Dziewczyna, która działała i działa w sztabach WOŚP we Wrocławiu i Zduńskiej Woli. Mimo pogarszającego się wzroku nadal pozostaje pełna energii i zapału.

Zmęczona, trochę zmarznięta, ale z uśmiechem zdałam puszkę w sztabie Hufca ZHP Zduńska Wola.

<<<powrót do spisu treści

&&

Większa wrażliwość czy może przewrażliwienie

Iwona Włodarczyk

Osoby z niepełnosprawnością są bardziej wrażliwe niż osoby zdrowe. - To stwierdzenie jakiś czas temu usłyszałam od kobiety, której od wielu lat towarzyszką życia jest dysfunkcja wzroku.

Osoby ociemniałe po utracie wzroku uczą się świata na nowo, a co za tym idzie, ich percepcja postrzegania bodźców zewnętrznych ulega zmianie. Jedni odkrywają w sobie pasję, np. do muzyki, na którą jako osoby widzące nawet nie zwracały uwagi, inni zaczynają rzeźbić lub malować, a jeszcze inni odnajdują w sobie poetę i piszą piękne wiersze.

Wśród ociemniałych, którzy mają już za sobą niejedną przeprawę z trudnościami dnia codziennego, są tacy, którzy zaczynają dostrzegać potrzeby wkraczających w świat ciemności i swoimi działaniami starają się ich wesprzeć, co przynosi korzyści zarówno jednym jak i drugim.

Nie u wszystkich jednak utrata wzroku budzi pozytywną wrażliwość; i tak bezradność oraz częściowe uzależnienie od innych niosą ze sobą negatywne odczucia, a to z kolei powoduje, że stają się oni, delikatnie mówiąc, niemili dla otoczenia i ich słowa potrafią zranić niejedną osobę chcącą udzielić im pomocy.

Nie potrzebuję łaski, Podprowadzi mnie kawałek, a ja się pozbędę portfela i może jeszcze kluczy do mieszkania, Ktoś mi pomoże, a potem będzie się przechwalał przed znajomymi i naśmiewał ze mnie. - To tylko niektóre z wyjaśnień, jakimi usprawiedliwiają swoje zachowanie ci, którzy wręcz w chamski sposób odmówili oferowanej im pomocy.

Byłoby idealnie, gdyby otoczenie postrzegało niepełnosprawnych wyłącznie pozytywnie; jednak to pozostaje tylko w sferze marzeń, a zdarza się i tak, że idącego chodnikiem niewidomego ktoś określi słowem ślepy, co część uzna za obraźliwe; będą i tacy, którym ono wcale nie przeszkodzi.

Podczas wsiadania do autobusu nie wszyscy zwracają uwagę na to, kto stoi obok nich i czasami ktoś pomimo tego, że obok niego znajduje się osoba z białą laską, potrąci ją, co wcale nie musi oznaczać, że zrobił to złośliwie, o czym osobiście się przekonałam. Młody człowiek dostrzegł kobietę z siatkami wypełnionymi po brzegi zakupami, więc zwyczajnie chciał ją przepuścić; przesunął się w moją stronę, potrącając mnie, a kiedy zorientował się, że mam laskę, natychmiast przeprosił, wyjaśniając całe zajście. Czy miałam się za to obrazić? Oczywiście, że nie, a złościć też nie miałam się o co.

Nie widząc, nie jesteśmy w stanie prawidłowo ocenić niektórych sytuacji i kiedy idąc z laską, mijamy grupkę śmiejących się głośno młodych ludzi, to wcale nie musi oznaczać, że to my jesteśmy obiektem drwin.

Każdy z nas ma lepsze lub gorsze dni i czasami niewinny gest albo wypowiedziane pod naszym adresem z pozoru niewinne słowa mogą sprawić, że chce nam się płakać lub śmiać i to my sami powinniśmy zastanowić się nad tym, czy jesteśmy tak zwyczajnie wrażliwi, czy wręcz przewrażliwieni.

O ile pozytywna wrażliwość niesie z sobą same plusy, o tyle długotrwałe przewrażliwienie może przynieść ze sobą opłakane skutki. Warto więc wtedy skorzystać z pomocy psychologa, który pomoże dostrzec błędy prowadzące najkrótszą drogą do izolacji danej osoby od otoczenia.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z uśmiechem przez życie

&&

Grunt to optymizm!

Małgorzata Gruszka

Niedługo po tym jak zamieniliśmy mieszkanie, na klatce schodowej zaczepiła mnie sąsiadka z pierwszego piętra mówiąc: pani wie, ja tu muszę mieszkać, bo mam chorą mamę. Córka i zięć mieszkają w moim mieszkaniu w Szombierkach. A ja muszę się męczyć w tej obskurnej kamienicy. Pani nie widzi, ale tu się wszystko wali. Ściany popękane, pleśń w piwnicy, a ten brud na podwórku. Budy wysokie, pokoje ciemne i zawilgocone. Za nic nie da się tego ogrzać. Nikt o nic nie dba… Na klatce zimno, drzwi pootwierane… No, istny koszmar! U córki w bloku są warunki do życia. Nie to co tu. Ciepło z miasta, jasne pokoje, czysto na klatce, nowy blok. Jak ja im zazdroszczę! Ale nic nie poradzę, muszę tu być…

Po kilku miesiącach ta sama sąsiadka zaczepiła mnie na klatce, mówiąc: pani wie, co się stało? Mama zmarła i muszę oddać to mieszkanie i przenieść się do córki na Szombierki. Ja na to: przykro mi z powodu mamy. Pamiętając, co mówiła mi wcześniej i chcąc poprawić jej nastrój, powiedziałam: ale z przenosin to się chyba pani cieszy. Moja rozmówczyni na to: cieszy? Co pani mówi! Z czego ja mam się cieszyć! Tu takie piękne mieszkanie; solidna budowa; zdrowa cegła; duże pokoje; ustawne kuchnie; przestrzeń; podwórko z ławką; wysoko; jest czym oddychać; ta kamienica przetrwa jeszcze sto lat! A tam? Co ja tam będę miała? Mieszkanie w betonie! Co ja mówię: to nie są mieszkania, to kurniki! Mebli nie ma gdzie postawić! Sufit na głowie! Duszno, gorąco i ciasno! Grzeją jak wściekli, powietrze suche, że trzeba wieszać mokre ręczniki na kaloryferach! Ani podwórka, ani ławki. Ludzie stoją i rozmawiają przed klatką. Widziała pani coś takiego? No po prostu okropne! I ja muszę tam iść!!!

<<<powrót do spisu treści

&&

Listy od Czytelników

&&

Droga redakcjo!

Piszę do Państwa, żeby podzielić się moją opinią na temat Sześciopunktu. Bardzo mi się podoba ten magazyn. Poleciła mi go moja przyjaciółka, Anna Głuchowska, z którą chodziłam do szkoły. Po latach nawiązałyśmy kontakt telefoniczny i zaproponowała mi Sześciopunkt, który sama czyta. Przy okazji obdzwoniła też naszych kolegów i koleżanki, aby im polecać to czasopismo.

Kiedy pierwszy raz zaczęłam czytać Państwa magazyn, od razu mnie zaciekawił. Najbardziej interesują mnie artykuły z działu dotyczącego zdrowia, polszczyzny, przepisy kulinarne oraz dowcipy wzięte z życia osób niewidomych i słabowidzących. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że można obśmiać niektóre sytuacje.

Chciałabym zwrócić się do autora artykułów z działu o polszczyźnie, jak zapisać wyrażenie o żeż, razem czy osobno?

Kończąc mój list, pragnę złożyć noworoczne życzenia: oby ten nowy, 2020. rok przyniósł Państwu i wszystkim Czytelnikom Sześciopunktu dużo radości, miłości, szczęścia i nadziei na lepsze życie! Jeśli mają Państwo postanowienia noworoczne, oby nie zabrakło sił i energii do ich zrealizowania!

Serdecznie pozdrawiam
Joanna Stróżyk

&&

Odpowiedź autora

Pani Joanno!

Pani list jest miodem na moje serce! Nic tak nie cieszy autora jak świadomość, że ktoś czyta jego artykuły! Kwestia, o którą Pani pyta, jest bardzo bliska memu sercu, bo pisząc opowiadania, sam zastanawiałem się nad pisownią ożeż. Odpowiadając Pani, posłużę się wyjaśnieniami p. Mirosława Bańki z Uniwersytetu Warszawskiego. W swojej książce pt. Mały słownik wyrazów kłopotliwych, z której nota bene korzystam bardzo często, napisał on tak:

OŻeŻ, połączenie wykrzyknika o i dwóch emfatycznych partykuł -że i -ż, ze względu na swoją pisownię podobne do ejże, hejże lub nuże. Częściej spotykane w formie o żeż. O żeż ty, damulko z Pociejowa, bo jak gwizdnę w kapelusz (B. Wojdowski). Nawet duże słowniki ortograficzne nie notują tego wyrazu. Kierując się analogią do hejże, należałoby pisać go łącznie.

Na koniec zakrzyknę:
- Ożeż ty! A jednak ktoś czyta moje artykuły!

Z pozdrowieniami
Tomasz Matczak

<<<powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenia

&&

Pomóżcie mi wyjść z domu

Cześć!

Mam na imię Mateusz i mam 27 lat. Urodziłem się z czterokończynowym mózgowym porażeniem dziecięcym. Poruszam się na wózku oraz jestem niewidomy. Z zamiłowania jestem tyfloinformatykiem (informatykiem dla osób niewidomych). Pracuję online w Fundacji Świat według Ludwika Braille’a. Moim zadaniem jest szkolenie osób niewidomych z zakresu obsługi komputera, urządzeń i oprogramowania specjalistycznego (m.in. screen readerów, z ang. czytników ekranu). Nie ograniczam się do pomocy tylko w godzinach pracy, robię to również charytatywnie.

W wolnym czasie interesuję się muzyką i językami obcymi. Ponadto lubię poznawać różne kultury. Dobrze mówię po angielsku, a także uczę się szwedzkiego.

Pomimo różnych barier, jakie muszę pokonywać codziennie, staram się być pogodny i uśmiechnięty.

Na co zbieram pieniądze?

Zostaną przeznaczone na zakup wózka elektrycznego wraz z systemem pozwalającym na umiejscowienie mnie w aucie bez użycia siły. Na rynku jest dostępny zestaw, z którego chciałbym skorzystać. Obecnie jest to jedyne rozwiązanie, które pozwoli mi opuścić mury domu, pójść gdziekolwiek: do kina, teatru, kawiarni, czy odwiedzić znajomych:

Niestety cena wózka i systemu wraz z jego montażem przekracza moje możliwości finansowe, abym mógł go kupić samodzielnie. Mając rentę socjalną i niewielkie pieniądze za pracę w fundacji musiałbym zbierać na ten wózek 10 lat.

Powyższy zakup umożliwi mi dalszy rozwój, a także lepszą pomoc innym potrzebującym niewidomym podczas prowadzenia szkoleń. Dlatego też bardzo proszę wszystkich ludzi dobrej woli o pomoc i wsparcie.

Można mi pomóc za pośrednictwem strony internetowej https://zrzutka.pl/carony.

Mateusz

<<<powrót do spisu treści