Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449-6154

Nr 7/52/2020
lipiec

Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20-706 Lublin
Tel.: 697-121-728

Strona internetowa:
www.swiatbrajla.org.pl
Adres e-mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608-096-099
Adres e-mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach Sześciopunktu są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Spis treści

Od redakcji

A gdyby tak… - Elżbieta Bieńko-Kornacka

Co w prawie piszczy

Aktywny samorząd 2020 Moduł I - zmiany, nowości, ułatwienia - Justyna Szafranek

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Epidemie i pandemie, które zmieniły świat - Radosław Nowicki

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Automatyczny odkurzacz Roomba - niezawodny pomocnik w utrzymywaniu czystości w naszym domu - Piotr Malicki

Kuchnia po naszemu

Domowe ciasteczka - N.G.

Szarlotka sypana - N.G.

Z polszczyzną za pan brat

Wymowa - Tomasz Matczak

Odpoczynek pod językową lupą - Aleksandra Maria Woźnicka

Z poradnika psychologa

Nocny dyżur, czyli o kłopotach ze snem i radzeniu sobie z nimi - Małgorzata Gruszka

Rehabilitacja kulturalnie

Najtrudniej jest zwyciężyć… samego siebie - Iza Galicka

Rok 2020 Rokiem Leopolda Tyrmanda - Ireneusz Kaczmarczyk

Warto posłuchać - Izabela Szcześniak

Galeria literacka z Homerem w tle

Dariusz Boczar - notka biograficzna

Ewa - Dariusz Boczar

Nasze sprawy

Tak, ale... Czy pomagać, czy każdemu pomagać, czy zawsze pomagać i jak pomagać? - Stary Kocur

Pies przewodnik i biała laska - czy to się nie gryzie? - Monika Łojba

Standaryzacja ułatwia życie - Teresa Dederko

Są plusy i minusy - Iwona Włodarczyk

Zawód na czasie - Aleksandra Bohusz

Z uśmiechem przez życie

Mój światopodźwięk - Teresa Dederko

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Lipcowy numer Sześciopunktu, który właśnie jest przez Państwa czytany, był tworzony podczas długiego okresu kwarantanny, przez co odrobinę przytył i spoważniał. Nie brak w nim jednak ciekawych tematów.

Niejeden z nas skorzystał już z dofinansowania w ramach Programu Aktywny Samorząd. Tym, którzy chcieliby wziąć udział w edycji 2020, radzimy się pospieszyć i przeczytać artykuł z działu Co w prawie piszczy.

Temat epidemii nadal wisi na afiszu naszych codziennych spraw. Zainteresowanym Czytelnikom polecamy artykuł o pandemiach, które zmieniły świat.

Relaks podczas domowych porządków? Tak, to możliwe, wystarczy zajrzeć do działu poświęconego gospodarstwu domowemu.

Skąd biorą się problemy ze snem i jak im zaradzić? Na te i inne pytania odpowie nasz niezawodny, redakcyjny psycholog.

Wraz z autorami rubryki Rehabilitacja kulturalnie zapraszamy na film, ciekawą lekturę na wakacje oraz opowieść o Leopoldzie Tyrmandzie. W Galerii literackiej publikujemy wzruszające opowiadanie autora, który wcześniej debiutował w Sześciopunkcie swoim felietonem.

Zachęcamy do przeczytania rubryki Nasze sprawy, gdzie poruszamy najrozmaitsze zagadnienia dotyczące życia osób z problemami wzroku.

Każdy numer Sześciopunktu jest czymś w rodzaju listu pisanego do Państwa przez zespół autorów. Czekamy na informacje zwrotne, opinie dotyczące poszczególnych działów i artykułów. Może mają Państwo własne propozycje tematów, których dotąd nie uwzględniliśmy albo poświęciliśmy im za mało uwagi? Zachęcamy do kontaktu.

Zespół redakcyjny

<<<powrót do spisu treści

&&

A gdyby tak…

Elżbieta Bieńko-Kornacka

A gdyby tak...
Kochać niewinnie w odcieniach groszku zielonego,
Płonąć ze wstydu w czerwieniach maka przydrożnego,
I... stąpając ostrożnie dywanem pól liliowych cudnych,
Spoglądać w oczy czule daliom kolorów przeróżnych.
Dotykać ust muśnięciem żółtych motyli łąkowych
I całować dumne ostróżki po płatkach różowych.
Niecierpliwie drżeć jak osika w zieloności gaju
I moczyć lekko stopy w kryształowym łez ruczaju.

A gdyby tak...
Rozmawiać z aniołami w błękitach niebieskich
I kąpać oczy modrością bławatków królewskich?
Poznawszy odwieczną tajemnicę życia swego
Już nie chcieć życia innego i ludzkiego
I kolorowe wić wianki marzeniami sennymi,
I rzucać je na wodę westchnień garściami pełnymi.

A gdyby tak...
Tutaj na ziemi żyć pełną piersią - serdecznie i tkliwie
Z przyjaciółmi swymi - na wieczność, zawsze i szczęśliwie?!

<<<powrót do spisu treści

&&

Co w prawie piszczy

&&

Aktywny samorząd 2020 Moduł I - zmiany, nowości, ułatwienia

Justyna Szafranek

Rekordowy budżet (181,5 mln zł), nowy sposób ubiegania się o dofinansowanie, a także zmniejszony wkład własny to najważniejsze zmiany Pilotażowego Programu Aktywny Samorząd w 2020 roku, o jakich powinna usłyszeć każda osoba niepełnosprawna.

W tym roku już 1 marca powiaty w całej Polsce, wydatkujące środki z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, rozpoczęły nabór wniosków do Aktywnego Samorządu. Wsparcie, jakie mogą uzyskać niepełnosprawni w ramach niniejszego programu, sklasyfikowane jest w modułach, obszarach i zadaniach.

Należy pamiętać, iż tylko do 31 sierpnia br. można skorzystać ze wsparcia w ramach Modułu I dotyczącego likwidacji barier utrudniających aktywizację społeczną i zawodową, w tym:

Obszar A - likwidacja bariery transportowej:

Obszar B - likwidacja barier w dostępie do uczestniczenia w społeczeństwie informacyjnym:

Obszar C - likwidacja barier w poruszaniu się:

Obszar D - pomoc w utrzymaniu aktywności zawodowej poprzez zapewnienie opieki dla osoby zależnej (dziecka przebywającego w żłobku lub przedszkolu albo pod inną tego typu opieką, pomoc adresowana do osób ze znacznym lub umiarkowanym stopniem niepełnosprawności, które są przedstawicielem ustawowym lub opiekunem prawnym dziecka).

Na szczególną uwagę zasługuje fakt, iż w br. PFRON umożliwił osobom niepełnosprawnym ubieganie się o różne formy wsparcia również w wersji elektronicznej, tj. za pomocą platformy cyfrowej SOW - System Obsługi Wsparcia (https://portal-sow.pfron.org.pl), która zawiera m.in. kreator ułatwiający aplikowanie o środki, infolinię, a także mobilnego asystenta osoby niepełnosprawnej.

Z perspektywy każdego ubiegającego się o pomoc ze środków PFRON powinna być to preferowana forma składania wniosków z uwagi na fakt otrzymywania dodatkowej punktacji. W przypadku Modułu I jest to 10 punktów preferencyjnych podczas oceny merytorycznej wniosków.

Warunkiem niezbędnym do korzystania z Systemu jest posiadanie przez wnioskodawcę narzędzia autoryzacji - uwierzytelnienia w postaci profilu zaufanego na platformie ePUAP lub kwalifikowalnego podpisu elektronicznego. Więcej informacji o tym, jak zakłada się Profil Zaufany, włącznie z filmem instruktażowym, znajduje się na portalu SOW.

Wiele jednostek obsługujących program umożliwia osobom, które nie posiadają podpisu elektronicznego lub profilu zaufanego ePUAP, wypełnienie wniosku w systemie SOW, a następnie jego wydrukowanie, podpisanie i złożenie w formie papierowej w danym urzędzie. Wniosek papierowy zostanie zarejestrowany w systemie SOW przez jego pracownika. Jednak w powyższym przypadku, do zawarcia umowy dofinansowania i rozliczenia jej, potrzebne będą kolejne wizyty wnioskodawcy w urzędzie.

Kolejną zmianą w tegorocznym programie są zwiększone maksymalne kwoty dofinansowania, m.in. zakupu sprzętu elektronicznego dla osób z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności i dysfunkcją wzroku - z kwoty 6000 zł do 7500 zł, zakupu wózka inwalidzkiego o napędzie elektrycznym - do kwoty rekomendowanej przez eksperta PFRON, ale nie większej niż 25.000 zł czy kosztów opieki nad osobą zależną - z kwoty 200 zł miesięcznie nad jedną (każdą) osobą zależną - do kwoty 300 zł. Ponadto zmniejszono wymagany udział własny wnioskodawcy przy zakupie sprzętu elektronicznego dla osób z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności i dysfunkcją wzroku - z 30% na 10% ceny brutto, a przy zakupie skutera inwalidzkiego o napędzie elektrycznym lub zakupie napędu elektrycznego do wózka ręcznego - z 35% na 25% ceny brutto.

Warto pamiętać, że osoby niepełnosprawne mogą skorzystać z wielu form pomocy jednocześnie (o ile spełniają wszystkie warunki uczestnictwa).

Tak zmodyfikowany program z pewnością może objąć swoim działaniem większą liczbę osób niepełnosprawnych. Wyeliminowanie lub zmniejszenie barier ograniczających uczestnictwo w życiu społecznym, zawodowym i w dostępie do edukacji osób z różnymi dysfunkcjami to jego główne cele, które w br. wydają się być bardziej prawdopodobne do zrealizowania.

<<<powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

&&

Epidemie i pandemie, które zmieniły świat

Radosław Nowicki

Na przestrzeni wieków ludzkość była dziesiątkowana przez różne wirusy. Wydawało się, że wraz z rozwojem cywilizacji i badań świat będzie lepiej przygotowany do walki z niewidzialnym wrogiem. Tymczasem pandemia koronawirusa pokazała, że przynajmniej w pierwszej fazie występowania SARS-CoV-2 ludzkość była bezradna. Jeszcze niedawno w wielu krajach codzienne życie było sparaliżowane. Zamknięto sklepy, szkoły, ludzie nie mogli chodzić do pracy, a nawet się przemieszczać. Obecnie powoli restrykcje są łagodzone, ale zanosi się na to, że wirus będzie nam towarzyszył przez najbliższe miesiące. Być może będzie tak do momentu wynalezienia skutecznej szczepionki, ale na to potrzebny jest czas. Nie jest jednak tak, że wirus ten zniszczy całą ludzkość, skoro podnosiła się ona po wcześniejszych pandemiach, to po tej też się dźwignie.

Warto odróżnić epidemię od pandemii. Ta pierwsza jest wtedy, kiedy na danym terenie występuje ponadprzeciętna liczba osób zarażonych daną chorobą w określonym czasie, a pandemia to epidemia danej choroby, która obejmuje w tym samym okresie bardzo rozległe obszary, np. kontynenty lub cały świat. Muszą na co najmniej dwóch kontynentach pojawić się wtórne ogniska choroby niezależnie od siebie.

Już w pierwszych latach naszej ery ludzkość borykała się z pandemiami. Jedną z nich była zaraza Antoninów (Galena). Została ona przyniesiona do Imperium Rzymskiego przez żołnierzy wracających z kampanii na Bliskim Wschodzie. Plaga ta będąca najprawdopodobniej odrą lub ospą miała miejsce w latach 165-180. Najważniejszym źródłem informacji o niej są zapiski Galena (lekarz Marka Aureliusza). Szacuje się, że liczba ofiar mogła wynieść nawet pięć milionów, a takie straty ludnościowe nie były możliwe do odbudowania przez kolejne lata, co pośrednio mogło wprowadzić Rzym w wielki kryzys III wieku.

Piętno na ludzkości odcisnęła także czarna śmierć, czyli dżuma. Pierwsza wielka pandemia dżumy swoją nazwę zawdzięcza Justynianowi Wielkiemu, bo zaczęła się za jego rządów. Przyszła z Egiptu, przez Syrię, a następnie dotarła do Konstantynopola. Szacuje się, że w latach 541-544 zmarło około 25 milionów ludzi. Kolejny atak dżumy nastąpił w XIV wieku. Najprawdopodobniej pandemia wówczas wybuchła w Azji Środkowej, skąd przez Jedwabny Szlak przedostała się na Krym, a następnie do basenu Morza Śródziemnego i do całej Europy. Bakteria była roznoszona przez pchły pasożytujące na szczurach, które zamieszkiwały na statkach handlowych. Szacuje się, że plaga ta mogła pochłonąć w XIV wieku aż od 75 do 200 milionów ludzi. W kolejnych wiekach dżuma powracała wielokrotnie. Duże jej ognisko pojawiło się w Londynie w latach 1665-1666, kiedy to zmarło około 100 tysięcy osób. Trzecia pandemia dżumy miała miejsce na przełomie XIX i XX wieku, docierając na wszystkie kontynenty. Zakończyła się dopiero około 1960 roku.

Na przełomie XIX i XX wieku ludzkość walczyła z pandemią cholery. Chorobę tę wywołują bakterie Vibrio Cholerae. Do zakażenia dochodzi na drodze pokarmowej, przede wszystkim przez skażoną ludzkimi odchodami wodę. Choroba ta najbardziej dała się we znaki ludziom w Indiach, dotarła także do Afryki i na Bliski Wschód. W Europie nie odcisnęła swego piętna, a wszystko wskutek wyższego poziomu cywilizacji. Jednak nie udało się jej zwalczyć. Wciąż zbiera ona śmiertelne żniwo, a od początku wybuchu pandemii pochłonęła już ponad milion istnień ludzkich.

W latach 1918-1919 świat zmagał się z pandemią hiszpanki. Był to jeden z najgroźniejszych szczepów grypy, który rozwinął się w Azji Wschodniej i USA. Jednak nazwa choroby wynika z faktu, że wiele krajów pochłoniętych wojną nie przekazywało opinii publicznej informacji dotyczących rozprzestrzeniania się wirusa. Inaczej postępowała neutralna Hiszpania, która na bieżąco donosiła o pandemii, przez co ją zaczęto kojarzyć jako kraj szczególnie dotknięty chorobą. W czasie jej trwania zmarło od 50 do 100 milionów ludzi. Kolejne duże ogniska grypy były w Azji po II wojnie światowej. W 1956 roku w Chinach wybuchła pandemia grypy azjatyckiej wywołana przez szczep H2N2. Rozprzestrzeniła się na inne azjatyckie kraje, zbierając śmiertelne żniwo od 1 do 2 milionów ludzi. Z czasem uległa mutacji, a szczep H3N2 wywołał grypę w Hong-Kongu w 1967 roku. Szacuje się, że wówczas wirus ten pochłonął około miliona ofiar. W XXI wieku pojawiła się ptasia grypa wywołana szczepem H5N1, która rozprzestrzeniała się w latach 2003-2006. Znacznie groźniejsza była świńska grypa wywołana zmutowanym szczepem H1N1, która w 2009 roku została uznana za pandemię.

Nie można nie wspomnieć o AIDS. Pandemia ta wybuchła w 1960 roku i trwa do dziś. Za nią odpowiedzialny jest HIV (wirus niedoboru odporności). Nie wiadomo w jaki sposób wirus ten zaczął stanowić zagrożenie dla ludzkości. Najprawdopodobniej pojawił się na skutek mutacji wirusa SIV atakującego organizmy szympansów. Być może przeniósł się on na ludzi wskutek spożywania małpiego mięsa lub wstrzykiwania małpiej krwi ludziom, co wiązało się z walką z innymi chorobami, np. z malarią. Do dziś nie ma skutecznego lekarstwa na ten wirus, a z jego powodu śmierć poniosło już ponad 35 milionów ludzi.

Afrykę w latach 2013-2016 dotknęła epidemia eboli (gorączka krwotoczna). Była ona znana już od lat 60. ubiegłego wieku, ale dopiero niedawno rozprzestrzeniła się na większą skalę. Jest ona przenoszona przez zwierzęta, głównie przez nietoperze; najłatwiejszą drogą zarażenia jest kontakt z ich krwią i płynami ustrojowymi. Dotknęła głównie zachodnią część Afryki, a w Europie pojawiły się tylko nieliczne przypadki. Szacuje się, że zmarło ponad 11 tysięcy osób. Obecnie afrykańskie kraje wciąż borykają się z tą chorobą, ale już na mniejszą skalę.

W ostatnich latach ludziom we znaki dały się koronawirusy. Pierwszym z nich był SARS, czyli zespół ciężkiej niewydolności oddechowej. Pojawił się on w 2002 roku, a pierwsze przypadki zdiagnozowano w Chinach. Z tą chorobą borykały się głównie kraje azjatyckie, a w Europie pojawiły się pojedyncze jej przypadki. W sumie zachorowało około 10 tysięcy osób, a zmarło ponad 700 osób. Następny był MERS, który w 2012 roku pojawił się w krajach takich jak: Arabia Saudyjska, Katar, Kuwejt, Jordania, Tunezja, a także Korea Południowa. Przypuszcza się, że choroba ta została przeniesiona na człowieka przez zwierzęta, w tym wielbłądy i nietoperze, a na jej skutek zmarło ponad 700 osób.

Obecnie świat zmaga się z pandemią koronawirusa wywołaną przez SARS-CoV-2. Najprawdopodobniej wirusa miały łuskowce lub nietoperze, które były sprzedawane na targu w Wuhan w fatalnych warunkach sanitarnych. Tam miało dojść do jego mutacji, co umożliwiło zakażenie człowieka. Z Chin wirus szybko przedostał się najpierw do innych krajów azjatyckich, a następnie rozlał się po całym świecie. Wydaje się, że pierwszą falę pandemii świat ma już za sobą, ale wciąż nie wiadomo, co będzie dalej. Część ekspertów twierdzi, że jesienią można spodziewać się drugiej fali COVID-19, inni są zdania, że wirus ten powoli będzie zmniejszał swoją siłę rażenia, a jeszcze inni uważają, że zacznie mutować, a ludzkość będzie musiała nauczyć się z nim żyć, traktując go podobnie jak grypę. Wciąż trwają prace nad wynalezieniem szczepionki, ale nie wiadomo jakim rezultatem i kiedy się one zakończą.

Większość ostatnich wirusów miała pochodzenie odzwierzęce. Dlatego kluczowe dla bezpieczeństwa zdrowotnego ludzi na świecie jest wprowadzenie zakazu handlowania dzikimi zwierzętami oraz jego skuteczne egzekwowanie. Jeśli nie dojdzie do likwidacji mokrych targowisk, to pojawienie się kolejnych wirusów może być tylko kwestią czasu. Ich rozprzestrzenianiu będzie sprzyjała globalizacja, a w szczególności migracja ludności po wszystkich kontynentach. Dlatego tak ważne jest blokowanie kanałów, przez które do ludzkości przedostają się wirusy, wsłuchiwanie się w tezy naukowców oraz stawianie na dobrej jakości służbę zdrowia.

<<<powrót do spisu treści

&&

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

&&

Automatyczny odkurzacz Roomba - niezawodny pomocnik w utrzymywaniu czystości w naszym domu

Piotr Malicki

Każdy na co dzień dba o czystość we własnym miejscu zamieszkania, czy to odkurzając podłogi, czy myjąc je, czy ścierając kurze z mebli. Po wysprzątaniu całego mieszkania nieraz jesteśmy zmęczeni i musimy chwilę odpocząć, aby móc dalej ruszyć do działania. W takim przypadku przychodzi nam z pomocą nowoczesna technologia, która coraz bardziej w dzisiejszych czasach otacza nasze życie. W poniższym artykule opiszę, co to jest odkurzacz Roomba, jak przydaje się nam w codziennych porządkach, jakie posiada elementy, dla kogo taki sprzęt będzie przydatny i jaka jest jego cena.

Roomba jest to automatyczny odkurzacz firmy iRobot, który samodzielnie jeździ po podłogach i dywanach, wciągając wszelkie zanieczyszczenia. Ten niesamowity odkurzacz poradzi sobie zarówno z płytkami, panelami jak i dywanami z krótkim włosem. Po naciśnięciu jednego przycisku samodzielnie objedzie nam całe mieszkanie, wciągając kurz, okruchy, brud, a nawet sierść psa. Roomba ma kształt okrągłego, niskiego spodka, który dotrze do wielu na co dzień niedostępnych miejsc, jak szafki na nóżkach czy ławy i stoły. Na górze tego odkurzacza znajdują się trzy przyciski służące do: uruchamiania sprzętu, włączania trybu Spot oraz przycisk, po którego naciśnięciu odkurzacz samodzielnie dotrze do bazy, gdzie się ładuje. Funkcja Spot pozwala ustawić odkurzacz, na przykład na środku powierzchni z rozsypanym cukrem czy mąką i po jej aktywowaniu Roomba zacznie zataczać coraz szersze kręgi, zbierając wszystkie zanieczyszczenia z podłogi. Poza tym to wspaniałe urządzenie posiada aplikację iRobot Home, działającą na smartfonach z systemami iOS i Android. Jeśli chodzi o jej dostępność, to bywa z tym różnie po kolejnych aktualizacjach, ale zawsze jest możliwe uruchomienie odkurzacza z poziomu aplikacji. Poza tym w aplikacji tej możemy sprawdzić procent naładowania baterii, przywołać urządzenie do bazy ładowania oraz ustawić harmonogram, który pozwoli Roombie samodzielnie wyjechać z bazy, odkurzyć nasze mieszkanie i wrócić na ładowarkę, gdy my na przykład jesteśmy w pracy. Dzięki tej funkcji możemy wracać zawsze do czystego mieszkania.

Czyszczenie tego automatycznego odkurzacza nie powinno nikomu sprawiać problemu. Urządzenie posiada wyjmowany pojemnik z filtrem, który opróżniamy do kosza na śmieci. Jeśli mamy w domu psa, to pod gumowymi wałkami Roomby może zbierać się sierść i wtedy jest konieczne ich wyjęcie i wyczyszczenie przestrzeni pod wałkami. Co jakiś czas należy również na sucho albo wilgotną chusteczką przetrzeć znajdujące się na dnie urządzenia małe szkiełka, które są czujnikami odkurzacza pozwalającymi na omijanie przeszkód oraz wjazd do swojej bazy.

Roomba posiada wiele modeli: od serii 600 do 900, serię S, E oraz I. Każdy model różni się ceną, jakością odkurzania oraz dołączonymi akcesoriami. Rozpiętość cenowa jest dosyć duża, ponieważ najtańszy model możemy kupić już za 999 zł, a najdroższy za 6999 zł. Ja ze swej strony polecam serię 800, która jest bardzo pomocna posiadaczom czworonogów, a można taki sprzęt kupić w granicach 2000 zł. Tym, którzy lubią mieć umyte i błyszczące podłogi, polecam odkurzacz mopujący Braava tej samej firmy.

Przy wyborze konkretnego modelu warto też zwrócić uwagę na czas pracy odkurzacza oraz dodawane akcesoria do zestawu. Czas pracy waha się od 60 do 120 minut. Przy tym wyborze warto się kierować wielkością naszego mieszkania, które Roomba będzie nam sprzątać. Z własnego doświadczenia podpowiem Wam, że jeśli nie macie dywanów, a metraż mieszkania to maksymalnie 45 metrów kwadratowych, to 60 minut pracy odkurzacza powinno Wam spokojnie wystarczyć na jeden cykl wysprzątania wszystkich przestrzeni. Natomiast jeśli macie dużo dywanów, a powierzchnia mieszkania to 50 metrów kwadratowych i więcej, to warto już wybrać 120 minut pracy. Jeśli natomiast chodzi o dołączane akcesoria, to standardowo kupujemy odkurzacz, stację ładowania oraz kabel do podłączenia bazy do prądu. Dodatkowo, zależnie od modelu, możemy otrzymać pilot do sterowania odkurzaczem, wirtualną latarnię oraz wirtualną ścianę w trzech różnych konfiguracjach. Wirtualna ściana pozwala zagrodzić Roombie na przykład wyjazd z pokoju, który akurat sprząta. Natomiast wirtualna latarnia również blokuje odkurzaczowi wyjazd z danego pomieszczenia, ale kiedy skończy on już sprzątać, to przepuszcza go do innej części naszego mieszkania. Na podstawie moich spostrzeżeń lepiej jest zagradzać wyjazdy z pokoi niż włączać odkurzacz i pozwalać jeździć urządzeniu po całym mieszkaniu, ponieważ lepiej wtedy sprząta zanieczyszczenia z podłóg.

Więcej informacji o tych nowoczesnych urządzeniach oraz ich zakup jest możliwy na oficjalnej stronie internetowej producenta: https://irobot.pl/pl/.

Dla osób niewidomych oraz słabowidzących, które posiadają psa przewodnika, takie nowoczesne rozwiązanie jest bardzo przydatne w codziennym funkcjonowaniu. Posiadając psa asystującego, sprzątam moje mieszkanie przynajmniej co dwa, trzy dni, aby wszędzie nie fruwała sierść mojego czworonoga. Praca zawodowa i inne codzienne zajęcia to dla wielu osób dość duży problem i właśnie wtedy przyda się każdemu odkurzacz automatyczny firmy iRobot.

<<<powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

N.G.

&&

Domowe ciasteczka

Składniki:

Sposób przygotowania

Jeżeli ciasto przygotowujemy ręcznie - najpierw do miski wsypujemy składniki suche, dodajemy jajka i masło. Pod koniec wyrabiania dodajemy bakalie.

Wykonanie przy użyciu robota: cukier, jajka i masło mieszamy do momentu połączenia się składników. Mąkę, proszek do pieczenia, płatki i zmielone orzechy mieszamy, stopniowo dodajemy do misy robota i wyrabiamy, dodajemy bakalie i mieszamy.

Płaską blachę do pieczenia ciasteczek wykładamy papierem do pieczenia, lekko smarujemy olejem i układamy ciasteczka. Palcami zamoczonymi w dobrze ciepłej wodzie nabieramy małą porcję ciasta (do mokrej ręki ciasto mniej się klei), ręką formujemy dowolnych kształtów płaskie ciasteczka i układamy na blasze. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 st. C i pieczemy ok. 15 minut.

Ciasteczka przechowujemy w blaszanym pudełku. Są smaczne i ładnie pachną. Są dobrym dodatkiem do letniej sałatki z owoców sezonowych.

<<<powrót do spisu treści

&&

Szarlotka sypana

Składniki:

Sposób wykonania

Do upieczenia tej szarlotki potrzebujemy tortownicę o średnicy 24 cm, którą wykładamy papierem do pieczenia.

Do miski wsypujemy mąkę, kaszę, cukier i proszek do pieczenia. Dokładnie wszystko mieszamy. Dzielimy na 3 części i jedną część wsypujemy do tortownicy. Ręką sprawdzamy, żeby było równo rozsypane. Jabłka obieramy ze skórek i ścieramy na tarce o grubych oczkach; mieszamy z cynamonem i cytryną. Dzielimy na pół i jedną część rozkładamy w tortownicy. Następnie wsypujemy drugą część suchej mieszanki, nakładamy pozostałe jabłka i wysypujemy pozostałą mieszankę. Za każdym razem sprawdzamy ręką, żeby nasza mieszanka była równo rozsypana. Wyjmujemy z zamrażarki masło, szybko ścieramy je na tarce o grubych oczkach i rozkładamy na wierzchu szarlotki. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do temperatury 180 st. C przez ok. 70 minut. Wierzch musi być chrupiący.

Jest to bardzo łatwe do zrobienia ciasto, szybko się je przygotowuje i zawsze się udaje. Bardzo smaczne z lodami!

<<<powrót do spisu treści

&&

Z polszczyzną za pan brat

&&

Wymowa

Tomasz Matczak

Polacy, którzy jak wszem i wobec wiadomo swój język mają, niezwykle chętnie, aby nie powiedzieć entuzjastycznie, co w wielu przypadkach nie byłoby niestety przesadą, przejmują wyrażenia i zwroty angielskie, a następnie wplatają je do naszej rodzimej mowy. Przykładów na to jest zapewne wiele.

Mnie najbardziej na uszy rzuciły się te związane z pracą, a więc open space na określenie przestrzeni biurowej charakteryzującej się otwartością, a więc wieloma stanowiskami pracy bez oddzielnych pomieszczeń, czy home office, czyli zadania związane z pracą zawodową wykonywane w domu. Osobiście nie jestem zwolennikiem tego typu zapożyczeń i jakkolwiek nie używam owych zwrotów, to mimo wszystko muszę się pogodzić z ich występowaniem. Na nieszczęście ta swoista anglicyzacja języka polskiego zaczyna zataczać coraz szersze kręgi i generować błędy związane z wymową.

Od jakiegoś czasu tu i ówdzie słyszy się o pewnym afrykańskim kraju, którego nazwę wymawia się inaczej niż jest zapisana. Chodzi mi o Rwandę, która nie wiedzieć czemu stała się w wymowie Ruandą. Zresztą może i wiedzieć czemu, bo to właśnie wymowa angielska, a raczej nasze do niej upodobanie sprawiło, że zaczęliśmy błędnie wymawiać tę nazwę. Tylko czekać, aż pojawi się Guatemala! Mam nadzieję, że Szuecji bądź Noruegii nie doczekam!

Gorzej, iż angielska wymowa rzutuje na wyrażenia pochodzące z łaciny. I tak bardzo modne w ostatnim czasie parki zabaw wodnych, czyli aquaparki, większość Polaków nazywa akuaparkami, zaś gry w formie pytań i odpowiedzi, czyli quizy, kuizami. Tymczasem zbitek liter qu powinno się wymawiać twardo kw: akwapark i kwiz. Nota bene ten ostatni wyraz można zapisywać po polsku jako kwiz, choć tę pisownię skutecznie wyparł zapis quiz. Może dlatego, że posługiwanie się obcymi zwrotami uważane jest za nobilitujące? Mniejsza o to. Niech będzie quiz, byle wymawiany prawidłowo. Rodzimy zapis: akwarium, akwedukt, akwen czy akwalung nikogo nie dziwi, a przecież to również słowa pochodzące, podobnie jak aquapark, od łacińskiego rzeczownika aqua, czyli woda. Twarda wymowa w słowach kwadrat i kworum też nie wzbudza podejrzeń, a jednak akuaparki wciąż mają się dobrze!

Trochę problemów jest z pojazdem, który ostatnimi czasy zyskał w Polsce popularność, a który przypomina motocykl na czterech kołach. Mowa o quadzie. Tutaj sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana, gdyż to słowo dotarło do polszczyzny z języka angielskiego, a nie z łaciny. W zasadzie powinno się wymawiać kwad, lecz obecnie wymowa kuad jest już tak rozpowszechniona, że trudno byłoby to zmienić.

W każdym innym przypadku jednak qu wymawiamy twardo: status kwo, a nie status kuo, warunek sine kwa non, a nie sine kua non i wreszcie tytuł powieści, która przyniosła Henrykowi Sienkiewiczowi nagrodę Nobla kwo wadis.

Dłużej nie nudzę.

<<<powrót do spisu treści

&&

Odpoczynek pod językową lupą

Aleksandra Maria Woźnicka

Być może Czytelnicy pamiętają, że najstarsze zapisane polskie zdanie brzmi: Daj, ać ja pobruczę, a ty poczywaj. Odnajdujemy je w Księdze henrykowskiej klasztoru Cystersów z 1272 roku. Słowa męża do żony tłumaczymy następująco: Daj, niech ja pomielę (pokręcę żarna), a ty odpoczywaj.

Nie sposób oprzeć się zaproszeniu najsławniejszej czarnoleskiej lipy:

Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!
Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
(...)

A co na to języki obce? W angielskim odpoczynek to rest lub relax, a czasownik odpoczywać tłumaczymy albo jako to take a rest, albo jako to relax, możemy więc np. poradzić komuś, kto się napracował: Take a good rest albo Take it easy. Urlop wypoczynkowy to rest leave. Wyrażenie jechać na wakacje przetłumaczymy jako to go on holiday albo to go on vacation, natomiast wakacje zorganizowane to package holiday.

Na koniec ciekawostka rosyjska: odpoczynek to otdyh, a odpoczywać to otdyhat, natomiast oddech to dyhanie, a oddychać to dyszat. Takie wyrazy językoznawcy nazywają fałszywymi przyjaciółmi, ponieważ mają w obu językach podobne brzmienie, ale zupełnie różne znaczenia. Rosyjskie wakacje to kanikuły, a w polszczyźnie kanikuła oznacza okres letnich upałów. Urlop to otpusk, a pojechać na urlop przetłumaczymy jako ujehat w otpusk.

Na tak bardzo wyczekiwany i zasłużony czas wakacyjny z radością dedykuję Państwu piękne przesłanie Cypriana Kamila Norwida: Odpocząć oznacza począć na nowo.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z poradnika psychologa

&&

Nocny dyżur, czyli o kłopotach ze snem i radzeniu sobie z nimi

Małgorzata Gruszka

Każdy z nas co najmniej raz w życiu się nie wyspał. Nie wyspał się, choć miał wygodne łóżko, ciszę i spokój. Mimo że bardzo się starał, nie mógł zasnąć, albo spał płytko i ciągle się budził. Wszyscy pamiętamy, że po takiej nocy wstajemy rozbici, poirytowani i zmęczeni. Jedna taka noc zdarzająca się od czasu do czasu to nie problem. Brak snu i związanego z nim wypoczynku szybko nadrabiamy. Problem zaczyna się wówczas, gdy bezsenne noce trapią nas systematycznie i przez dłuższy czas.

W lipcowym Poradniku psychologa przyjrzymy się kłopotom ze snem i sposobom radzenia sobie z nimi.

Co warto wiedzieć o śnie?

Sen to stan naszego układu nerwowego, będący przeciwieństwem czuwania. Charakteryzują go: cykliczność, brak świadomości i bezruch. Sen i czuwanie występują naprzemiennie w cyklu dobowym. Stan snu jest niezbędny do regeneracji mózgu i całego organizmu. W zależności od wieku potrzebujemy różnej ilości snu. Noworodki i niemowlęta przesypiają większą część doby. Dzieci w wieku szkolnym powinny przesypiać od 9 do 11 godzin. Człowiekowi młodemu do prawidłowego funkcjonowania w ciągu dnia wystarcza 9 godzin snu. Dorośli potrzebują od 6 do 8 godzin snu na dobę. Osobom po 65. roku życia potrzebny jest sen trwający przeciętnie 6 godzin na dobę. Potrzeba snu uzależniona jest również od czynników indywidualnych, takich jak geny, uwarunkowania psychiczne, styl życia czy dieta. Dobowy rytm snu w ogromnej mierze zależy od towarzyszącego nam światła, zarówno dziennego jak i sztucznego. Sztuczne światło nienaturalnie wydłuża dzień i zmniejsza wydzielanie hormonów ułatwiających zasypianie, m.in. melatoniny.

Zdrowy sen składa się z dwóch faz. W pierwszej (nazywanej snem wolnofalowym) mózg wykazuje aktywność elektryczną w postaci fal delta, a u śpiącego widać wolne ruchy gałek ocznych. Faza druga (nazywana snem paradoksalnym) charakteryzuje się szybkimi ruchami gałek ocznych i marzeniami sennymi. Obie fazy snu występują naprzemiennie, a w ciągu nocy przeżywamy od 4 do 5 takich cykli. Im dłużej śpimy, tym faza bez snów się skraca, a ta ze snami ulega wydłużeniu. Nad ranem może ona trwać nawet kilkadziesiąt minut.

Choć w trakcie snu mózg odpoczywa i regeneruje się, niektóre jego obszary są bardziej aktywne niż za dnia.

Podczas snu gromadzimy energię potrzebną do funkcjonowania przez cały dzień. Sen jest niezbędny do zachowania funkcji poznawczych, takich jak pamięć, koncentracja uwagi, myślenie i wnioskowanie. Dobry sen potrzebny jest również hormonom wytwarzanym w mózgu i innych narządach. Od ilości i jakości snu zależy psychofizyczne funkcjonowanie człowieka.

Zbyt krótki sen skutkuje pogorszeniem nastroju i ogólnego samopoczucia, brakiem energii i zmęczeniem, pobudliwością i drażliwością, kłopotami z pamięcią, koncentracją i myśleniem, spowolnieniem reakcji, większą skłonnością do zachowań ryzykownych, a także przecenianiem swoich możliwości, na przykład za kierownicą.

Gdy nie możemy spać

Chcemy zasnąć, ale się nie udaje. Zasypiamy na krótko i często wybudzamy się z płytkiego snu. Budzimy się dużo wcześniej niż chcemy. Sen nie daje nam wypoczynku. - Oto główne objawy bezsenności. Przypadłość ta może mieć charakter czasowy lub ciągły. Czasowa bezsenność jest krótkotrwałą reakcją na przejściowe trudności życiowe wywołujące napięcie i stres.

O bezsenności przewlekłej mówimy wówczas, gdy przez co najmniej 3 tygodnie, trzy razy na tydzień nie możemy zasnąć, śpimy zbyt krótko i budzimy się zmęczeni. Bezsenność przewlekła to taka, która negatywnie wpływa na naszą kondycję w ciągu dnia. Krótkotrwałe problemy ze snem mogą pojawiać się w reakcji na niekorzystne czynniki, takie jak hałas, niewygodne łóżko, brak świeżego powietrza, światło czy upał. Czasowa bezsenność może przejść w przewlekłą, gdy powodująca niepokój, napięcie i stres sytuacja życiowa przedłuża się. Tak może zdarzyć się po stracie bliskiej osoby, na skutek trwałej utraty zdrowia lub sprawności, pogorszenia się sytuacji materialnej itp.

Długotrwała bezsenność jest przypadłością, której trzeba zaradzić. Mogą ją powodować poważne schorzenia somatyczne, m.in. niewydolność serca, nadciśnienie tętnicze, nadczynność tarczycy, astma, obturacyjna choroba płuc, choroby reumatyczne i przewlekła zgaga. Kłopoty ze snem towarzyszą również zaburzeniom i chorobom psychicznym, takim jak depresja, nerwica, zespoły lękowe i schizofrenia.

Leczenie bezsenności

Leczenie bezsenności zaczyna się od diagnozy. Odpowiednio przeszkolony lekarz rodzinny od razu nie przepisuje tabletek na sen, lecz w oparciu o wywiad z pacjentem wstępnie określa przyczynę problemów ze spaniem. Jeśli podejrzewa wywołującą je chorobę somatyczną - kieruje pacjenta na odpowiednie badania. Podobnie dzieje się, gdy wywiad z pacjentem wskazuje na możliwość istnienia zaburzenia psychicznego. Bezsenność wywołana schorzeniem somatycznym lub psychicznym powinna ustąpić przy prawidłowym leczeniu tego schorzenia. Jeśli tak się nie dzieje - pacjent prawdopodobnie stosuje niewłaściwe nawyki związane ze snem i powinien zostać skierowany do specjalistycznej poradni leczenia zaburzeń snu.

Specjalistyczna pomoc w problemach ze snem

To, czy możemy szybko zasypiać, dobrze spać i budzić się wypoczęci, w dużej mierze zależy od naszych nawyków związanych z kładzeniem się spać. Przewlekłe problemy ze snem często są skutkiem niewłaściwych przyzwyczajeń i zachowań związanych z tą sferą naszego funkcjonowania. Stosowane w poradniach zaburzeń snu poznawczo-behawioralne leczenie problemów ze snem polega na uświadamianiu pacjentowi popełnianych w tej sferze błędów i zmianie sposobu postępowania. Czasami leczenie tego typu wspomagane jest środkami farmakologicznymi, ale środki te nie są stałym elementem wieczornego rytuału. Zbyt wczesne i zbyt częste stosowanie środków nasennych może wywołać nawyk zasypiania tylko wtedy, gdy połknie się tabletkę.

Czy cierpię na bezsenność?

Na to pytanie pomoże odpowiedzieć Ateńska Skala Bezsenności dostępna w serwisach internetowych poświęconych tematyce snu. Skala ta składa się z ośmiu pytań dotyczących zasypiania, budzenia się w ciągu nocy i rano, długości i jakości snu, samopoczucia w ciągu dnia, a także dziennego przysypiania. Zebrana liczba punktów wskazuje na lekkie, umiarkowane lub poważne problemy ze snem.

Higiena snu

Higiena snu to zasady, które pomagają pokonać przewlekłą bezsenność spowodowaną niewłaściwymi nawykami związanymi ze snem.

Pamiętaj o wieku!

Planując sen, weź pod uwagę swój wiek. Pamiętaj, że wraz z upływem lat zapotrzebowanie na sen staje się mniejsze. Po 50. roku życia może wystarczać 6-7 godzin snu, a po 65. roku życia - 5-6 godzin. Usiłując spać dłużej, (bo tak było kiedyś) sam możesz wpędzić się w bezsenność spowodowaną niepokojem, że śpisz krócej. Pogódź się z tym, że tak jest i planuj krótszy nocny wypoczynek.

Używaj łóżka tylko do spania!

Zaobserwuj, ile godzin zajmuje ci rzeczywisty sen. W łóżku nie spędzaj więcej czasu niż czas rzeczywistego snu plus 30 minut. Jeśli przesypiasz 6 godzin, twój czas spędzony w łóżku nie powinien być dłuższy niż 6 i pół godziny. Do łóżka udawaj się tylko na sam sen. Nie czytaj w nim, nie korzystaj z telefonu, nie oglądaj telewizji itp. Łóżko służy tylko do spania. Po wejściu do niego przyłóż głowę do poduszki i zasypiaj! Czytanie, czegoś słuchanie lub oglądanie przełóż na czas, który spędzasz poza łóżkiem.

Nie śpij w ciągu dnia!

Regeneracyjna drzemka w ciągu dnia dobra jest dla młodych i w pełni aktywnych osób. Ci trochę starsi i mniej aktywni powinni się od niej powstrzymywać. Pamiętaj: każda godzina przespana w dzień odbiera godzinę snu nocnego.

<<<powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

Najtrudniej jest zwyciężyć… samego siebie

Iza Galicka

Kwarantanna sprzyja życiu kulturalnemu online. I bardzo dobrze, bo w ferworze poszukiwań można znaleźć coś naprawdę ciekawego. Ja natrafiłam na film nie najnowszy, bo z 2009 roku, pt. Cyrk motyli. Zafascynowało mnie, że film fabularny trwa tylko 20 minut. Było to bardzo intensywne 20 minut.

Reżyser, Joshua Weigel stworzył dziełko niebanalne i poruszające, zawierające głęboko humanistyczne przesłanie.

Film ten polecam szczególnie wszystkim niepełnosprawnym, wszystkim nam, którzy musimy się codziennie mierzyć z trudnościami i wyzwaniami, wszystkim nam, którzy niejednokrotnie musimy pokonywać bariery nie tylko zewnętrzne, ale bariery niemożności we własnej głowie. Film ten bowiem daje nadzieję, wyraża głęboką wiarę w człowieka i jego moc ducha. Opowieść o Willu, człowieku bez rąk i nóg, który trafia do cyrku i tam odzyskuje utraconą godność i zaufanie do samego siebie, naprawdę wywiera na widzu wrażenie.

Fabuła filmu jest prosta. Po Stanach Zjednoczonych podróżuje cyrk pana Mendeza, znany jako Cyrk motyli. Nie jest to zwyczajny cyrk, jego dobrym duchem jest sam Mendez, człowiek o dobrej twarzy i szlachetnym sercu. Stworzył on sztukę cyrkową na naprawdę wysokim poziomie; pokazy akrobatyczne mają publiczność zachwycić, ale i pokazać, że ludzkie możliwości są niemal nieograniczone. A wszystko to dzięki uporowi, wytrwałości i ciężkiej pracy.

Ekipa Mendeza to ludzie po przejściach, z pogruchotanymi życiorysami. Jeden z nich w dzieciństwie był klasyczną ofiarą losu, teraz dzięki ciężkiej pracy jest największym siłaczem w mieście podziwianym nie tylko przez dzieci, ale i ich tatusiów. Z kolei najlepszy akrobata żebrał kiedyś na ulicy - gdyby nie cyrk, skończyłby pewnie w rynsztoku. Ludzie Mendeza tworzą prawdziwą cyrkową rodzinę.

Akcja filmu rozpoczyna się, gdy postanawiają oni w jednym z miasteczek zobaczyć cyrk konkurencji. To, co widzimy, budzi naszą grozę i przerażenie, jest zupełnie tak, jak byśmy cofnęli się do epoki średniowiecza. Cyniczny dyrektor z szyderczym grymasem na twarzy pokazuje Mendezowi swoje atrakcje czyli… ludzkie dziwolągi! Na tym zarabia pieniądze, odwołując się do najbardziej prymitywnych emocji publiki. A przecież jego eksponaty, odarte z godności i człowieczeństwa, to ludzie niepełnosprawni. Dyrektor jednak mówi wprost o Willu: Nie wiadomo nawet, czy to człowiek. Will, upokarzany i poniżany, próbuje walczyć o własną godność, w końcu ucieka i trafia pod opiekuńcze skrzydła Mendeza. Otoczony wreszcie przyjaźnią i zrozumieniem zaczyna nowe życie - tak by się chciało powiedzieć. Ale sprawa nie jest taka prosta. Will chyba naprawdę uwierzył, że jest jakimś gorszym podgatunkiem człowieka, że nawet Bóg go odrzucił. Nie potrafi odnaleźć swojego miejsca w grupie, nie umie zaakceptować siebie samego, jest jakby zahibernowany w poczuciu niskiej wartości.

I tu zaczyna się najciekawsza część filmu. Zdradzę Państwu tylko tyle, że początkowo prowokacje nowych przyjaciół nie osiągają zamierzonego efektu… Dopiero w kulminacyjnej scenie przejścia przez rzekę, gdy Will będzie pozostawiony samemu sobie, coś się zadzieje. Jak to pozostawiony? - zapytacie. A jego nowi przyjaciele? Nic więcej nie powiem, chcę, żebyście Państwo tę scenę zobaczyli - jest po prostu mistrzowska. A zakończenie filmu szykuje Wam jeszcze jedną niespodziankę - tym razem w iście hollywoodzkim stylu.

W rolę kalekiego Willa wcielił się z wielkim przekonaniem Nick Vujicic - był to jego debiut w kinie. Obsada nie jest może gwiazdorska, ale aktorzy grają świetnie. Doskonała reżyseria i montaż sprawiają, że film ogląda się naprawdę z zapartym tchem.

Dla mnie jednak nie walory techniczne decydują o wartości tego filmu, ale jego wymowa. To, że ocala on wiarę w człowieka i w jego możliwości. Wiarę w dobro. I tak jak mówi jeden z bohaterów: Im trudniejsza walka, tym większe będzie zwycięstwo. Dlatego trzeba walczyć. O dobro. O siebie.

<<<powrót do spisu treści

&&

Rok 2020 Rokiem Leopolda Tyrmanda

Ireneusz Kaczmarczyk

25 kwietnia 2019 r. Sejm RP przyjął uchwałę ustanawiającą rok 2020 Rokiem Leopolda Tyrmanda. W tymże roku przypada bowiem 100. rocznica urodzin i 35. rocznica śmierci tego wybitnego pisarza, dziennikarza i publicysty. To dobra okazja dla Czytelników Sześciopunktu, żeby bliżej przyjrzeć się życiu i twórczości tego wybitnego artysty, jakim niewątpliwie był.

Zacznijmy więc od początku. Leopold Tyrmand urodził się 16 maja 1920 r. w Warszawie. Jego dziadek ze strony ojca był członkiem zarządu warszawskiej synagogi Nożyków. Ojciec Mieczysław był właścicielem hurtowni skór. W czasie wojny został wywieziony do obozu koncentracyjnego na Majdanku, gdzie zginął. Matka Maryla Oliwenstein przeżyła wojnę, a po jej zakończeniu wyjechała do Izraela.

Po ukończeniu warszawskiego gimnazjum im. Jana Kreczmara młody Tyrmand rozpoczął studia w Paryżu na Académie des Beaux-Arts; tam właśnie po raz pierwszy miał okazję słuchać jazzu. Miłość do tego gatunku muzyki towarzyszyła mu do końca życia. Po wybuchu wojny uciekł ze stolicy do Wilna. W okupowanym przez sowieckie władze Wilnie podjął pracę w gazecie Prawda Komsomolska, a następnie jako redaktor naczelny Prawdy Pionierskiej nawiązał kontakt z komórkami Armii Krajowej. Zdemaskowany przez sowieckie służby został skazany na 8 lat więzienia. W czasie, gdy wojska niemieckie bombardowały Wilno, Tyrmand wraz z kolegą uciekł z transportu kolejowego. W obawie przed rozpoznaniem jego żydowskiego pochodzenia, co skutkowało wówczas wywózką do obozu, po wyrobieniu fałszywych dokumentów na francuskie nazwisko sam zgłosił się na roboty do Niemiec, gdzie przez krótki czas pracował fizycznie. W 1944 r., pracując jako marynarz na niemieckim statku, został złapany na próbie ucieczki i osadzony w obozie Grini w pobliżu Oslo, gdzie przetrwał do końca wojny. Kolejne miesiące spędził w Szwecji i Danii, pracując w Międzynarodowym Czerwonym Krzyżu oraz dla polskich agencji prasowych. Do Warszawy powrócił w kwietniu 1946 r. Znalazł zatrudnienie jako dziennikarz w kilku redakcjach, m.in. w Ekspresie Wieczornym, Rzeczpospolitej, Ruchu Muzycznym, Przekroju i Tygodniku Powszechnym.

W latach 50., mieszkając w Warszawie, organizował festiwale i koncerty, przyczyniając się do spopularyzowania jazzu w Polsce. Wydał również zbiór esejów U brzegów jazzu, chwalony przez Kisielewskiego, uchodzący za świetną ilustrację jego pasji oraz samego zjawiska jakim jazz był dla świata muzyki. Rozpoczął pisanie Dziennika 1954. Ta książka poświęcona była jego ukochanemu miastu. W barwny sposób, ze szczegółami opisywał zdarzenia i postacie doby powojennych przemian w Polsce. Na kartach dzieła porównuje jej powojenny wizerunek z tym, co pamiętał sprzed wojny. Nigdy nie krył swego rozgoryczenia faktem, jak jego ukochana Warszawa zmieniła się pod władzą komunistów. Z sentymentem, choć również krytycznie wspominał stolicę, która zamieniła się w gruzy.

W roku 1955 Leopold Tyrmand otrzymał zamówienie na swą najsłynniejszą powieść pt. Zły. Jej wydanie było możliwe jedynie dzięki chwilowej odwilży politycznej. Pozytywnie ocenili ją: Witold Gombrowicz, Tadeusz Konwicki i Stefan Kisielewski. Czytelnicy przyjęli dzieło z entuzjazmem, a autor stał się osobą powszechnie znaną i rozpoznawalną.

W kwietniu 1955 r. Tyrmand ożenił się ze studentką ASP Małgorzatą Rubel-Żurowską, lecz małżeństwo to nie przetrwało. Pod koniec lat 50. jego drugą żoną została dziennikarka Przekroju Barbara Hoff.

W okresie PRL-u cenzorskie cięcia nie ominęły twórczości Tyrmanda. Cenzura robiła problemy z dodrukiem Złego oraz odmówiła wydania innych prac, m.in. powieści Siedem dalekich rejsów i Życie towarzyskie i uczuciowe. Szczęśliwie udało się opublikować Wędrówki i myśli porucznika Stukułki i zbiór opowiadań Gorzki smak czekolady Lucullus. Ostatnią wydaną w Polsce powieścią był Filip (1961).

Od końca lat 50. pisarz rozmyślał nad wyjazdem z Polski, lecz władze odmawiały mu wydania paszportu. Przez kilka lat starał się o pozwolenie, które ostatecznie udało się uzyskać w połowie kolejnej dekady. Wyjechał z Polski 15 marca 1965 r. i zamieszkał w Stanach Zjednoczonych.

Będąc na obczyźnie, publikował w paryskiej Kulturze, a nieco później w jednym z potężnych amerykańskich pism The New Yorker. W roku 1970 wydał Zapiski dyletanta (Notebooks of Dilettante), które przyniosły mu popularność w intelektualnych kręgach ówczesnej Ameryki. Wykładał na Uniwersytecie Stanowym Nowego Jorku i na Uniwersytecie Columbia.

Jedno z najsłynniejszych zdań Tyrmanda brzmi: Przybyłem do Ameryki bronić jej przed nią samą. Pisarz, dzięki osobistym doświadczeniom i praktycznej znajomości państwa totalitarnego, pragnął przestrzec Amerykę przed zgubną fascynacją. Jego przemyślenia znalazły ujście w czasopiśmie Chronicles of Culture - do dziś jednym z najważniejszych tytułów konserwatywnych w USA, wydawanym przez think-tank Rockford Institute.

Mieszkając w Stanach Zjednoczonych, w 1971 r. ożenił się po raz trzeci i założył rodzinę. 10 lat później z małżeństwa z Mary Ellen Fox urodziły się bliźnięta, Rebecca i Matthew. Niestety Leopold Tyrmand krótko cieszył się nowym życiem. Zmarł w 1985 r., mając zaledwie 65 lat.

Jestem świeżo po lekturze Złego i muszę przyznać, że książka bardzo mi się podobała. Podobnie jak Dziennik 1954, Filip, Życie towarzyskie i uczuciowe, znajdziemy ją w zbiorach Działu dla Niewidomych Głównej Biblioteki Pracy i Zabezpieczenia Społecznego w Warszawie. Serdecznie polecam. Ja przystępuję do czytania kolejnej, może będzie nią właśnie Życie towarzyskie i uczuciowe.

<<<powrót do spisu treści

&&

Warto posłuchać

Izabela Szcześniak

Akcja książki Toma Davisa pt. Adanna. Historia, która zmieniła świat toczy się w 2008 roku.

Stuart jest amerykańskim fotoreporterem. Udaje się do położonego w Afryce Południowej państwa Suazi. Poznaje Adannę. Dzięki przyjaźni z dziewczynką Stuart staje się dobrym człowiekiem.

Adanna ma 12 lat. Jest chrześcijanką. Wiara w Boga daje jej siłę potrzebną do przetrwania. Mama Adanny jest chora. Dziewczynka bardzo jej pomaga. Opiekuje się młodszym rodzeństwem. Musi chodzić kilka kilometrów, by zdobyć cokolwiek do jedzenia. Sama jest słaba i głodna. Chociaż Adannie jest bardzo ciężko, nie myśli o sobie. Troszczy się o inne dzieci, które nie mają co jeść. W wolnych chwilach pisze pamiętnik.

Mama Adanny umiera na AIDS. Dziewczynka poznaje Stuarta. Dziennikarz postanawia pomóc Adannie i jej rodzeństwu. Ofiarowuje jej żywność. Suazi nawiedza powódź. Adanna, będąc sama w tragicznym położeniu, wykazuje się męstwem. Stuart widzi jak dziewczynka dzieli się ofiarowaną przez niego żywnością z innymi głodnymi dziećmi. Niestety Adanna jest chora na AIDS. Została zarażona przez gwałciciela.

Jak potoczą się dalsze losy przyjaźni dziewczynki ze Stuartem? Czy dzieci w Suazi będą miały nadzieję na lepsze życie w przyszłości?

Przeczytajcie sami, bardzo polecam: Tom Davis Adanna. Historia, która zmieniła świat. Książka dostępna jest w brajlu oraz w formacie Czytak, czyta Mirosław Utta.

<<<powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Dariusz Boczar - notka biograficzna

Dariusz Boczar urodził się w 1972 roku w Trzebnicy. Jako nastolatek odkrywa pasję czytania książek. W szczególności literatura fantastyczno-naukowa wywiera na nim ogromne wrażenie, sprawiając, że zostaje członkiem Dyskusyjnego Klubu Miłośników Fantastyki, gdzie ujawnia się jego talent literacki. Powstają pierwsze opowiadania oraz teksty piosenek pisanych dla zespołów młodzieżowych z Trzebnickiego Ośrodka Kultury. Mimo wciąż pogarszającego się wzroku po ukończeniu szkoły zawodowej kontynuuje naukę w liceum ogólnokształcącym. Od 1993 roku poświęca się pracy zawodowej, prowadząc własną firmę i zaprzestając pielęgnowania swojej pasji literackiej.

Wszystko zmienia się diametralnie w momencie całkowitej utraty wzroku. Próba powrotu do aktywnego życia, odnalezienie się w nowej sytuacji, udział w projekcie aktywizacji zawodowej, nabycie nowych umiejętności pisania bezwzrokowego sprawiają, że ponownie wraca do pisania. W tym okresie powstają opowiadania, których bohaterami są osoby niepełnosprawne. Ewa jest pierwszym publikowanym opowiadaniem z tego cyklu.

<<<powrót do spisu treści

&&

Ewa

Dariusz Boczar

Teraz kiedy miał dobrą pracę i chyba był tam nawet lubiany, a w jego sercu płonęła miłość, nic nie mogło pokrzyżować jego daleko idących planów.

Marzył o rodzinie, dzieciach, niekończącym się szczęściu pachnącym słodką rozkoszą dni spędzonych z ukochaną. Siedział na parkowej ławce, wpatrując się w falujące na wietrze liście pobliskiego drzewa.

Ciepły wietrzyk ogrzany majowym słońcem dodawał przyjemności chwilom spędzanym na powietrzu.

Dlatego też dookoła, to w jedną to znów w drugą stronę, przechodziły gromadki ludzi, matki z płaczącymi dziećmi, zakochane pary i młodzież myśląca już coraz częściej o wakacyjnych chwilach.

Jednak nie zauważał nikogo rozpromieniony i pochłonięty przez szczęście jakie dawało mu planowanie i odczuwanie tego, co niedługo przecież stanie się faktem.

Miał dzisiaj wolny dzień i nie chciał go marnować na rozmyślaniu o jakichś niezałatwionych sprawach czy problemach.

Zaraz przyjdzie Ewa i spędzą resztę dnia razem, co mogłoby być lepszego od tych chwil?

Ludzie krążący dookoła niego w jakby hipnotycznym tańcu stali się głośniejsi i bardziej uciążliwi niż przed chwilą. Co niechybnie mogło oznaczać tylko jedno. Wracał do rzeczywistości z krainy marzeń i planów.

Spojrzał na zegarek i ze zdziwieniem stwierdził, że Ewa się spóźniała już około piętnastu minut.

Poczuł lekkie zaniepokojenie, ale odpędził czarne, zbliżające się do niego myśli. Na pewno zaraz będzie; coś po prostu ją zatrzymało i tyle.

Jednak kolejne upływające minuty stawały się koszmarnie długie, a kiedy zniecierpliwiony zadzwonił i usłyszał głos automatycznej sekretarki, wpadł w panikę. Zniknęło uczucie szczęścia i radości, a natłok atakujących go pytań i odpowiedzi rozsadzał jego głowę. Po kilku jeszcze nieudanych próbach dodzwonienia się był pewien, że stało się coś złego.

Wstał z ławki i ruszył w kierunku domu Ewy. Chciał koniecznie sprawdzić, co się dzieje, dlaczego nie przyszła i nie odbiera telefonu; to nie było w jej stylu. Mimo młodego wieku jest odpowiedzialną i rozsądną dziewczyną.

Szedł szybkim, miarowym krokiem, starając się uspokoić zdenerwowanie, które opanowało go na dobre. Mieszkała przecież całkiem blisko parku, w którym mieli się spotkać. Piętnaście minut nie byłoby problemem, ale minęła już prawie godzina, więc sytuacja nie była normalna.

Korek samochodów na ulicy spotęgował tylko złość, udało się mu jakoś przedostać pomiędzy stojącymi samochodami na drugą stronę ulicy. Przyspieszył kroku, w uszach dudniło mu bicie jego własnego serca.

Kamienica, w której mieszka Ewa, była już w zasięgu jego wzroku, z każdym krokiem łomot w uszach stawał się nie do zniesienia. Sygnały klaksonów zniecierpliwionych kierowców i przeraźliwe wycie syreny policyjnego radiowozu dodawało tylko grozy temu, co rodziło się w jego głowie.

Wszedł w grupę ludzi stojących na chodniku, gestykulujących i mamroczących coś nerwowo. Spojrzał odruchowo w kierunku, który wskazywał jeden z rozmawiających. Na zakorkowanej ulicy stała przyczyna zamieszania. Lśniąca, srebrna ciężarówka z ogromną naczepą, dookoła biegali policjanci i strażacy, próbując wyciągnąć coś, co przypominało zakrwawiony kawałek kończyny, ale nie był pewien, czy była to noga, czy ręka.

I nagle oblał go zimny pot, gdyż właśnie w tej chwili rozpoznał jasny sweterek Ewy. Choć był pokrwawiony i brudny, jednak poznałby go wszędzie, pamiętał doskonale jak kupowali go razem w jej ulubionym butiku. Poczuł słodkawy smak w ustach, a jego oczy zalała zielonkawa poświata. Powoli w oddali ktoś wołał.

- Halo, halo słyszy mnie Pan? Otwierał oczy zamglone i nieobecne, wtedy przypomniał sobie, co się wydarzyło.

Zerwał się na nogi, krzycząc.

- Ewa, Ewunia, co z nią, czy ona żyje, gdzie ją zabrali.

Roztrzęsionymi rękami potrząsał przestraszonego, stojącego przed nim mężczyznę.

- Spokojnie, zabrali ją do szpitala, żyje.

Emocje nie opadały jednak, a nasilający się ból głowy nie pozwalał zebrać myśli. Podbiegł do stojącego nieopodal policjanta.

- Przepraszam, gdzie zabrano ofiarę wypadku, do jakiego szpitala? - Zapytał dygoczącym głosem, co w połączeniu z ogromnymi łzami zalewającymi jego oczy musiało wzbudzać politowanie rozmówcy.

- Proszę się uspokoić, na pewno będzie wszystko dobrze. - Bez przekonania odpowiedział policjant. - Zabrali ją do Miejskiego, tu niedaleko, tam na pewno dowie się pan coś więcej.

Podziękował i ruszył biegiem w kierunku szpitala.

Różne warianty, które przelatywały przez jego obolałą czaszkę z prędkością światła, nie pozwalały skupić się na niczym innym poza Ewą.

Starał się jednak je ignorować, by samemu nie stać się ofiarą pędzących już ponownie ulicą samochodów, których kierowcy skupieni byli na swoich planach i celach.

A los osoby potrąconej przez ciężarówkę - jak tylko ruszyli w dalszą drogę - przestał ich interesować. Zalewające jego oczy łzy nie ułatwiały mu pokonywania drogi do szpitala.

Po około 20 minutach dotarł na miejsce i w holu kierował się do recepcji, potrącając oburzonych jego zachowaniem ludzi. Zdyszanym głosem, ledwie słyszalnym w szpitalnym gwarze zapytał.

- Przepraszam, gdzie mogę się dowiedzieć czegoś o kobiecie przywiezionej do was przed chwilą z wypadku?

Młoda, ładna, chociaż trochę nazbyt okrągła na twarzy recepcjonistka była uprzejma i poinformowała go, gdzie ma się udać i z kim rozmawiać.

Lekarz nie chciał mu udzielić informacji, gdyż nie był członkiem rodziny, a bezduszne w tej sprawie przepisy mają gdzieś uczucia, jakie łączyły go z Ewą.

Po dosyć emocjonalnej wymianie zdań uległ jednak i podał odpowiedzi na nurtujące go pytania. Teraz był już trochę spokojniejszy. Wiedział, że jej życiu nic nie zagraża, że ma połamane nogi i nie wiadomo jeszcze co z kręgosłupem. Ale trzeba być dobrej myśli, i co nie cieszyło go wcale w zaistniałej sytuacji, czekać.

Czekanie to właśnie przerażało najbardziej, bał się w głębi ducha tego jak zareaguje kiedy opadną emocje, i mimo tego, że przecież bardzo ją kocha, czy będzie umiał poradzić sobie z przeszkodami, na jakie może natrafić ich uczucie.

Bał się już teraz nie tylko o Ewę, ale o to jak on sam zachowa się, kiedy przyjdzie stawić czoło naprawdę trudnym chwilom, poświęcając swoje tak skrupulatnie zaplanowane sielankowe życie, czy będzie tam jeszcze miejsce dla Ewy?

Na samą myśl o tym, że może w takiej chwili to rozpatrywać, poczuł pogardę dla samego siebie. Przeszedł go zimny dreszcz i po chwili wiedział, co musi zrobić, że jest to jedyne słuszne rozwiązanie, że nie ma innej możliwości.

Jednostajny szum kółek wózka inwalidzkiego jadącego parkową alejką wydawał się nawet dość przyjemny w porównaniu z nieznośną ciszą, jaka panowała w parku. Jesienny chłodny poranek nie zachęcał do spacerów, jednak widoki i piękno przyrody rekompensowało chłód, jaki przeszywał ciało.

Na wózku siedziała młoda około dwudziestoletnia kobieta. Jej jasne, długie włosy spływały po ramionach, przypominając strugi płynącej wody. Piękne, niebieskie oczy były lśniące i pełne radości. Usta, choć zmieniły trochę swój kolor z powodu zimna, zdawały się uśmiechać.

Wózek popychany przez młodego, silnego chłopaka pokonywał trasę bez problemu, zdając się płynąć po alei parkowej. Przez dość długą chwilę trwali w milczeniu, rozkoszując się widokiem, jaki ich otaczał.

Ciszę przerwało pytanie.

- Nie jest ci zimno, kochanie? Bo ten chłodny wiatr jest taki przeszywający.

- Troszeczkę, ale pospacerujmy jeszcze chwilę. - Odpowiedziała, odwracając głowę w jego kierunku i obdarzając przesłanym pocałunkiem.

Uśmiechnął się i nachylając się, pocałował zmarznięty policzek. Wiedział doskonale, że dzień kiedy zdecydował, iż wszystkie jego plany i marzenia, które dotyczyły ich przyszłości, nie zmieniły się mimo tego, co wydarzyło się tego majowego dnia. A nawet byłby w stanie zaryzykować stwierdzenie, że ich związek nabrał zupełnie innego wymiaru.

Pokochał ją jeszcze bardziej, jeszcze mocniej, nie była to jakaś tam litość, o nie!

Tak naprawdę poznał ją dopiero teraz.

Okazała się być dużo silniejsza od niego i pomagała mu w pokonywaniu oporów, jakie rodziły się w nim często. Jej siła stała się jego siłą.

Udowodniła mu, że osoba niepełnosprawna może tak wiele, czasem więcej od niego.

Był bardzo z nią szczęśliwy i wiedział, że ona czuje to samo. To przecież ta sama Ewa, której chciał dać szczęście, gdy była sprawna.

Tak naprawdę zmieniło się wiele, ale na lepsze. Dzięki tej trudnej próbie poznali się szczerze i prawdziwie. Jednak ciągle uczyli się żyć w tej nowej dla nich sytuacji bardzo trudnej i męczącej. Wiedzieli, że przetrwać mogą wszystko, jedynie wspierając siebie nawzajem.

<<<powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

&&

Tak, ale... Czy pomagać, czy każdemu pomagać, czy zawsze pomagać i jak pomagać?

Stary Kocur

Z zainteresowaniem przeczytałem rozmowę z Pawłem Wdówikiem, nowym Pełnomocnikiem Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych pt. Zapowiedź rewolucji, zamieszczoną na portalu www.niepelnosprawni.pl (04.02.2020).

Z panem Pełnomocnikiem rozmawiali: Ewa Pawłowska i Tomasz Przybyszewski. Jest to wielowątkowa rozmowa i pewnie będę jeszcze do niej zaglądał. Teraz interesuje mnie tylko jedna informacja pana Ministra. Otóż powiedział:

„Gdy przyszły student z niepełnosprawnością pytał nas: Na którym wydziale mógłbym studiować?, odpowiadaliśmy: My nie wiemy, na którym wydziale mógłby pan studiować. Naszym zdaniem na każdym, to zależy, co pana interesuje. Tak? A to nie jest tak, że niepełnosprawni mogą się dostać tylko na jeden wydział albo na dwa?. Nie, to jest Uniwersytet, gdzie osoby niepełnosprawne mogą studiować wszędzie, gdzie chcą. Dla wielu osób to był szok, że my im nie mówimy, gdzie, co, jak, tylko muszą mieć własny pomysł na życie. Na dodatek mówiliśmy rodzicom, żeby poczekali za drzwiami, bo my sami chcemy sobie porozmawiać z dorosłym przecież człowiekiem.

Jak rodzice reagowali?

Oj, bywało różnie. Jeden ojciec wylądował nawet ze skargą u rektora, że odmawiamy mu prawa pomocy jego dziecku w czasie rozmowy, bo dziecko może nie wiedzieć, co odpowiedzieć”.

Wcale mnie nie zdziwiło to dziecko, boć jestem stary, mądry i niejedno widziałem. Z takim dzieckiem, na przykład miał przyjemność rozmawiać również mój protoplasta. Otóż jego ówczesny szef zlecił mu przeprowadzenie rozmowy z niewidomym nowo upieczonym prawnikiem i wydanie opinii, czy warto go zatrudnić. Siedziałem pod biurkiem i słuchałem tej rozmowy. Pan magister przyszedł z matką. Na każde pytanie mojego protoplasty odpowiadała matka. Nie pomogły kilkakrotne prośby, żeby pozwoliła odpowiadać synowi. Przecież to on miał być zatrudniony. Mamusia obiecywała i robiła swoje. Niestety, mój protoplasta nie postąpił tak, jak pan Pełnomocnik i nie wyprosił elokwentnej mamusi za drzwi. Dowiedział się od niej, że chodziła z synkiem na wykłady i ćwiczenia, że robiła mu notatki, że czytała lektury, że pomagała pisać prace kontrolne i pracę magisterską. Ciekawe, czy i egzaminy za niego zdawała.

Mój protoplasta powiedział swojemu pryncypałowi, że może zatrudnić tego kandydata, ale razem z jego matką. Niestety, pryncypał nie zdecydował się na taki eksperyment. Czy mój protoplasta dobrze zrobił? Czy pomógł panu magistrowi? A może mu zaszkodził? Jak powinien postąpić?

Nie był to jedyny przypadek, w którym ten mądrala odmówił pomocy, a może pomógł? Sami oceńcie.

Mój protoplasta był dyrektorem zakładu rehabilitacji w Chorzowie. Na szkoleniu przebywał tam absolwent szkoły średniej po maturze. No była to rzadka oferma. Pomijam drobiazg, że nie udało się nauczyć go żadnej czynności zawodowej. Był na wszystkich działach, wszędzie próbowano, do czego to pan po maturze mógłby się nadać. Szczotki - fu - to zbyt precyzyjne, wycieraczki - wszystko się plącze, montaż drobnych detali - e, zbyt drobne, obsługa maszyn skrawających, tokarek, wiertarek, pras mimośrodowych i balansowych - brud, towot, smród i hałas - to robota nie dla takiego inteligenta. Ale pomijam już to wszystko. Inteligent ten nie umiał butów zasznurować. Raz nawet pod tramwaj się wyłożył, bo na sznurowadło nadepnął. Motorniczy jednak wykazał się refleksem i do tragedii nie doszło. No, nie pisałbym o nim, bo w zakładzie tym przebywali jeszcze mniej sprawni kursanci. Sęk w tym, że nasz inteligent postanowił zostać masażystą, a raczej jego mamusia tak postanowiła. Była to osoba dobrze usytuowana w kręgach ówczesnej matki partii, czyli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Kiedy w krakowskiej szkole nasz bohater został zdyskwalifikowany przez komisję kwalifikacyjną z powodu niesprawnych rąk, zaczęły się naciski. Dyrektor szkoły nie mogła sobie z tym poradzić. Powołała się na doświadczenia chorzowskiego zakładu, w którym nie udało się usprawnić kandydata na masażystę. Towarzysze z PZPR-u solidnie do sprawy podeszli. No i znowu, mój protoplasta wytłumaczył im, że masażysta musi mieć bardzo sprawne ręce i zapytał retorycznie, czy chcieliby być masowani przez osobę z niesprawnymi rękami i opowiedział o nieudanych próbach usprawnienia. Ponieważ mówił to im niewidomy, uwierzyli i inteligent masażystą nie został. Drań z tego mojego protoplasty? A może miał rację?

Ostatni przykład, chociaż mógłbym przytaczać ich więcej. W biurze ZG PZN odbywał praktykę słabowidzący pan magister. Magistrem to on był, ale tylko dlatego, że był słabowidzącym studentem. Kojarzenie faktów przychodziło mu z trudnością. Za co by się nie zabrał, jakoś mu się nie udawało. Dla ilustracji podam, że pracownicy robili sobie z niego drwiny. Pracownica z sąsiedniego pokoju zatelefonowała do niego i zapytała, czy japońskie kołki rehabilitacyjne już nadeszły. Pan magister odpowiedział, że nie wie, ale zaraz to sprawdzi. Z drugiego telefonu zadzwonił do magazynu i zapytał, czy już przyszły japońskie kołki rehabilitacyjne. Wyjaśniam, że wówczas PZN zajmował się również importem sprzętu rehabilitacyjnego.

Pan magister pracy w biurze ZG PZN nie otrzymał, ale to nie koniec sprawy. Dzięki staraniom Zarządu Krajowej Sekcji Niewidomych Zatrudnionych na Otwartym Rynku Pracy został zatrudniony w jakiejś firmie. Mój protoplasta, rzadka zgaga, a może nie zgaga, podjął rozmowę z członkiem tej Sekcji na temat pana magistra. Powiedział, że on się nie nadaje do pracy biurowej, do innej też nie bardzo i nie należało go popierać, bo to kompromitacja. Spotkał się z okrutnym zdziwieniem. Jak to, niewidomemu nie pomóc? I to pracownik ZG PZN to mówi! To po co wy tu jesteście?

No tak, jak można odmówić pomocy niewidomemu. Drobiazg, że nie był to niewidomy tylko słabowidzący, ale przecież był członkiem PZN i pomoc mu się należała. Czy aby na pewno? Ej, to pytanie wynika chyba z mojej kociej wredności. Oczywiście, że pan magister wymagał pomocy i należało mu pomóc. Czy jednak należało wcisnąć go do firmy, która z niego nijakiego pożytku mieć nie będzie, w której on będzie niewidomym pracownikiem, który do pracy się nie nadaje. A jak on się nie nadaje, a popierała go Krajowa Sekcja, to ma się rozumieć, że niewidomi do pracy się nie nadają.

Oczywiście, że opisani trzej panowie powinni otrzymać pomoc PZN-u, bo wówczas PZN miał wszystkim pomagać. Czy jednak pomoc ta powinna być taka, jakiej oni oczekiwali, jakiej chcieli? Czy aby pomoc nie powinna rozpoczynać się 25 lat wcześniej? A może najskuteczniejszą pomocą byłoby przekonanie rodziców, że ich synkowie, córeczki również, orłami nie są, że nie szkoły średnie i nie studia powinni kończyć, jeno łapy ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć, bo ich głowy są zbyt liche. A w tamtych latach można było znaleźć dla nich jakąś pracę w spółdzielniach niewidomych. Teraz jest pod tym względem znacznie trudniej, ale gdzieniegdzie są warsztaty terapii zajęciowej, są domy pomocy społecznej i domy dziennego pobytu. Czy aby pomoc nie powinna polegać na przekonaniu ich i ich rodziców, że tam jest dla nich najlepsze miejsce. I czy nie to byłoby prawdziwą pomocą? Ale, jeżeli fachowej pomocy udzielonoby 25 lat wcześniej, to może i zakład pracy chronionej mógłby coś zaoferować.

<<<powrót do spisu treści

&&

Pies przewodnik i biała laska - czy to się nie gryzie?

Monika Łojba

Jakiś czas temu na jednej z grup facebook’owych pojawił się post kobiety, która opisała wydarzenie, jakie zaobserwowała wraz ze swoją córką. Napisała, że widziały osobę niewidomą idącą z psem przewodnikiem, nie miała ona widocznej białej laski. Córka myślała, że to pijany facet idzie z pięknym labradorem. Podsumowując swoją wypowiedź, śmiało stwierdziła, iż osoby niewidome poruszające się same lub z psem przewodnikiem powinny zawsze używać białej laski lub mieć ją widoczną. Autorka posta zapytała użytkowników grupy o ich zdanie. Już po chwili rozpętała się burza komentarzy.

Chciałabym stanąć w obronie tych, którzy w wyniku różnych indywidualnych sytuacji, mimo utraty lub pogorszenia wzroku, z jakiegoś powodu nie chcą albo wstydzą się z białej laski korzystać. Psycholodzy, rehabilitanci wzroku, instruktorzy orientacji przestrzennej czy inni profesjonaliści w dziedzinie tyflopedagogiki mogą sobie mówić, jakie to ważne, że bezpieczne, że to potrzebne… Ale nikt nikogo do niczego nie zmusi! Zakładam, że każdy z dysfunkcją wzroku doskwierającą mu na tyle, że porusza się samodzielnie z niepewnością, jest świadomy tego, jak bardzo biała laska mogłaby mu pomóc w radzeniu sobie z utrzymywaniem kierunku, wynajdywaniem czy omijaniem przeszkód i byłaby znakiem, dzięki któremu w razie potrzeby ktoś udzieliłby pomocy. Jednak wszyscy potrzebują czasu, a niektórzy może i nawet sytuacji lub bodźca, który nauczy ich, że korzystanie z laski jest użyteczne.

Osobiście znam zaledwie jeden przepis mówiący cokolwiek na temat poruszania się osoby z dysfunkcją wzroku z białą laską, a konkretniej mówi on o tym, że biała laska musi być widocznym znakiem. A brzmi on następująco:

„Art. 42. Prawo o ruchu drogowym

Samodzielne poruszanie się po drodze niewidomego

Niewidomy podczas samodzielnego poruszania się po drodze jest obowiązany nieść białą laskę w sposób widoczny dla innych uczestników ruchu”.

Tak więc upraszczając - biała laska ma być po prostu widoczna, ale nie ma mowy o jej używaniu w celu ułatwienia poruszania się. W przepisach nie uwzględniono poruszania się z opiekunem lub z psem asystującym. Opiekun jest dodatkowymi oczami prowadzonej osoby i to on odpowiada za jej bezpieczeństwo oraz pełni rolę ostrzegawczą i informacyjną odnośnie przeszkód czy otoczenia. Pies przewodnik jest szkolony tak, aby potrafił omijać lub wskazywać przeszkody znajdujące się pod nogami, te nad nim samym i na wysokości jego właściciela, na przykład znaki drogowe, skrzynki czy gałęzie. Także zatrzyma się on przed przejściem dla pieszych, wskaże drzwi czy miejsce do siedzenia. Nigdzie w prawie nie istnieje jednak żadna informacja odnośnie poruszania się z psem przewodnikiem zamiast z białą laską. Jest owszem osobny artykuł mówiący o prawach przysługujących psom asystującym z wyszczególnieniem psów przewodników, jednak nigdzie nie można znaleźć informacji o równoznaczności białej laski oraz uprzęży psa, czyli tak zwanych szorków.

Napisałam w tej sprawie do Fundacji Vis Maior oraz współpracującej z nią Fundacji Pies Przewodnik, które zajmują się szkoleniem psów przewodników. Moje pytanie dotyczyło wizji i założeń trenerów oraz pracowników Fundacji na temat poruszania się z psem przewodnikiem z wykluczeniem białej laski; chciałam także uzyskać informację, czy szorki mają ten sam status prawny, co laska.

Jedna z pracownic potwierdziła, że celem trenerów jest wyszkolenie psów w taki sposób, a następnie praca z ich potencjalnymi posiadaczami, aby ci mogli ze swoimi czworonogami poruszać się bez białej laski, a jako punkt służący do wyczuwania i odbierania informacji mieli przeznaczone i odpowiednio zaprojektowane szorki zastępujące funkcje laski.

Poza tym pies przewodnik może zajmować niewidomemu jedną lub dwie ręce, gdyż w lewej trzyma się rękojeść uprzęży, a smycz, w zależności od wyszkolenia czy poczucia bezpieczeństwa właściciela, może pozostać w tej samej lub w prawej ręce. Sytuacja może być odwrotna w przypadku osób leworęcznych, mimo to fakt zajęcia obu rąk i tak pozostaje niezmienny; z założenia jednak druga ręka pozostaje wolna, aby móc chwycić się poręczy, wyczuć otoczenie, podtrzymać się, swobodnie nieść zakupy. W kwestii prawnej natomiast dowiedziałam się, że faktycznie szorki lub sama informacja o nich nie jest uwzględniona i Fundacja Vis Maior walczy o to, żeby ustawę zmieniono, tak aby został uwzględniony element uprzęży również jako znak widoczny i informacyjny, mówiący o przeznaczeniu psa i o tym, że porusza się z nim osoba z dysfunkcją wzroku.

Wracając do komentarzy członków grupy, zdania odnośnie poruszania się jednocześnie z psem i laską były podzielone. Znaleźli się zwolennicy poruszania się z jednym i z drugim, jednak nikt jasno nie napisał, że sam porusza się właśnie w ten sposób. Wypowiedziały się także osoby optujące za tym, aby laska była używana albo przynajmniej widoczna. Ale chyba najwięcej komentujących poparło odpowiedź, jaką otrzymałam z Fundacji Vis Maior, czyli że po to jest pies przewodnik, aby mógł przejąć funkcje laski. Oczywiście pojawiła się propozycja zamiany torebki na plecak przez osobę poruszającą się z psem przewodnikiem. Jednak natychmiast została zanegowana twierdzeniem, że posiadacze, a raczej posiadaczki psów przewodników nie będą zmieniać swojego stylu ubierania się, dostosowując się do czyjejś wizji wygody i zajęcia obu rąk na rzecz uwidocznienia symboli swojej niepełnosprawności.

Jest jeszcze inny aspekt, ze względu na który laska przy poruszaniu się z psem raczej byłaby niewygodna, a wręcz stanowiłaby utrudnienie. Dla psa długi, stukający kij, ruszający się przed jego pyskiem, łapami i nogami właściciela byłby czynnikiem rozpraszającym i stresującym. Owszem, pies może się przyzwyczaić i ten kij stanie się dla niego obiektem tak nieistotnym jak przesuwające się przed oczami kierowcy wycieraczki samochodu. laską można niechcący uderzyć psa i go zdekoncentrować. Poza tym należy jeszcze pamiętać o tym, że psa pracującego za wykonywane komendy i ogólną pracę trzeba nagradzać, a trzymana w ręku laska może utrudnić tę czynność. Wszystko składa się więc na to, że laska to tylko zbędny element i lepiej byłoby zdecydować się na używanie jednego bądź drugiego.

Paradoksalnie dziwi mnie fakt, że funkcjonowanie w świecie psów asystujących, w tym właśnie psów przewodników, nie jest niczym nowym, a prawo wciąż nie uwzględnia oznaczeń na uprzęży jako wystarczająco widocznych znaków zastępujących białą laskę. Można by to jedynie uzasadnić w ten sposób, że pies jest stworzeniem, któremu może się coś stać, może uciec, może zostać ukradziony, odmówić współpracy, dlatego nie jest pewnym oznacznikiem. Ale jeżeli ktoś śmiałby tak twierdzić, to wydaje mi się, że byłoby to całkowitym absurdem, ponieważ od laski pies różni się przede wszystkim tym, że jako żywe stworzenie mające w przeciwieństwie do laski swoje fizjologiczne potrzeby, wymaga od właściciela dbania o niego i jego zdrowie, a laska jest tylko rzeczą, którą również może ktoś ukraść, która może się zepsuć, można ją zgubić czy zapomnieć. Owszem można ją mieć przy sobie gdzieś schowaną na wypadek, gdyby z psem coś się stało, aby mogła posłużyć za ratunek, jednak posiadanie jej, aby była widoczna, też nie zawsze jest możliwe z przyczyn choćby samego ubioru osoby niewidomej.

Zastanawiająca jest jeszcze część analizowanego przeze mnie posta, w której pan z psem został uznany za pijanego. W tej kwestii również pojawił się dość surowy komentarz, że nie powinno się postrzegać osób z niepełnosprawnością jako cyrkowych małp czy wymagać od nich, aby demonstrowały swoje niepełnosprawności, ostrzegając przed nimi wszystkich w pobliżu. Obecne spojrzenie na osoby z niepełnosprawnością polega na tym, aby dawać im więcej perspektyw, aby mogły korzystać ze wszystkich miejsc w równym stopniu co osoby sprawne i brać udział w coraz większej ilości wydarzeń. To składa się na potrzeby poruszania się po nowych terenach, a zła jakość dróg może utrudniać swobodne chodzenie. Tak więc padła też dobra sugestia, aby zamiast oceniać, podejść do człowieka i zapytać, czy nie potrzebuje pomocy, ponieważ może jego niepewny chód faktycznie wskazuje na jakieś jego zagubienie lub inny problem.

Uważam, że czas najwyższy, aby uznać oznaczenie psów przewodników, traktując je na równi z symboliką białej laski oraz złagodzić obowiązek posiadania laski jako pierwszorzędnego oznaczenia osoby niewidomej. Nie wszyscy posiadacze orzeczenia o znacznym stopniu niepełnosprawności potrzebują laski do poruszania się, a więc nie powinna być ona obowiązkiem. Jedynie każdy powinien być świadomy poniesienia odpowiedzialności za jej brak w razie ewentualnego incydentu. Tym samym popieram działania przedstawicieli Fundacji Vis Maior i trzymam kciuki za powodzenie i dobry rezultat w kwestii prawnego uznania oznaczeń na uprzęży psa przewodnika.

<<<powrót do spisu treści

&&

Standaryzacja ułatwia życie

Teresa Dederko

Z powodu braku zmysłu wzroku nasz ogląd otoczenia jest utrudniony. Pozostałe zmysły - słuch, węch i dotyk, nawet dobrze wyćwiczone nie dostarczają tyle informacji co wzrok.

Od lat podejmowane są próby ułatwiania osobom niewidzącym funkcjonowania w przestrzeni publicznej. W wielu instytucjach umieszczane są napisy brajlowskie i tablice z wypukłymi planami. Osoby widzące przekonane są więc, że budynek jest dostosowany do potrzeb niewidzących, którzy samodzielnie będą mogli po nim się poruszać i trafiać do właściwego pokoju.

Wiem, że urzędnicy decydujący i przyznający środki na te oznaczenia uważają, że zrobili wszystko co jest możliwe, aby zwiększyć niezależność niewidomych, podnosząc w ten sposób jakość naszego życia.

Nie przeprowadzałam żadnych badań na temat skuteczności tych ułatwień, ale w oparciu o własne doświadczenie uważam, że w praktyce mało są pomocne. W Warszawie w niektórych urzędach umieszczono przy wejściu wypukłe plany z opisem brajlowskim. Ale żeby z nich skorzystać, niewidomy interesant po pierwsze musi wiedzieć o ich istnieniu, a po drugie - gdzie ma ich szukać. Wtedy najczęściej podchodzi ochroniarz lub recepcjonista, który podprowadza do windy, a przy tej okazji można go spytać o numer pokoju. Brakuje tu więc standaryzacji, jednoznacznego ustalenia określającego, że tablice z planem muszą być instalowane, np. na lewo od wejścia. Przynajmniej wtedy będzie wiadomo, po której stronie należy je namierzać. Oczywiście ze względów architektonicznych wynika trudność, w jakiej odległości od wejścia taka tablica będzie się znajdowała.

Wzorcowym przykładem jednoznacznego, bardzo pomocnego rozwiązania są natomiast napisy brajlowskie umieszczone na początku i końcu poręczy przy schodach na stacji metra. Odczytanie tych napisów pomogło mi kiedyś spotkać się ze znajomymi, z którymi byłam umówiona przy wyjściu na ul. Długą, a przypadkowi przewodnicy skierowali mnie na schody wyprowadzające do wyjścia na Al. Solidarności, tłumacząc, że właśnie wyjdę na ul. Długą. Owszem, od jednego wyjścia do drugiego jest blisko dla osób widzących, ale ja bałam się, że znajomi mnie nie znajdą. Ostatecznie do nich zadzwoniłam, informując, że czekam przy Al. Solidarności. Gdybym nie przeczytała napisu z informacją gdzie jestem, pewnie czekałabym i denerwowała się na spóźnialskich.

Chciałabym też, żeby windy na stacjach metra posiadały przycisk przywołujący zawsze w tym samym miejscu, wtedy nie musiałabym szukać go jeżdżąc rękami po lewej, potem po prawej ścianie.

Niedawno byłam w dużym centrum handlowym, gdzie moja przewodniczka pokazała mi napis brajlowski przy toaletach. Sama z pewnością bym go nie znalazła, więc naprawdę nie wiem, komu on ma tam służyć. Poza tym nie jestem aż taką ryzykantką, żeby w takim centrum pełnym hałasu i śpieszących się ludzi robić samodzielnie zakupy.

Bez wątpienia ma sens oznaczanie brajlem pokoi, ale napis powinien znajdować się jak najbliżej klamki. Kiedyś miłym zaskoczeniem było dla mnie znalezienie brajlowskiego numeru pod palcami, gdy chwyciłam klamkę.

Standaryzacja powinna dotyczyć także, a może przede wszystkim, udźwiękowienia sygnalizacji świetlnej. Co do charakterystyki dźwięku są już opracowane ścisłe wytyczne, chociaż nadal na przejściach dla pieszych czasem słychać stukanie a czasem dzwonek, ale zupełna jest dowolność przy montowaniu przycisków powodujących zmianę koloru świateł. Stoję koło takiego mokrego słupka sygnalizacyjnego i zaczynam oklepywać go trochę wyżej, trochę niżej, żeby trafić na ten nieszczęsny guzik, który trzeba przycisnąć albo od dołu, albo z boku.

Rozumiem, że całego świata nie da się dostosować do potrzeb osób niewidomych, ostatecznie stanowimy mniejszość, ale tam gdzie można, powinniśmy o to zabiegać.

Nawet we własnych domach zupełnie automatycznie stosujemy pewne standardy, które ułatwiają nam codzienne funkcjonowanie. Staramy się, żeby każda rzecz miała swoje miejsce, bo inaczej trzeba będzie jej szukać. Nawet przypadkowy nieporządek może spowodować gafę towarzyską. Kiedyś zaprosiłam sąsiadkę na kawę i dopiero stawiając filiżankę na stole, zorientowałam się, że zamiast na obrusie stawiam ją na kocu. Ktoś z domowników wcześniej prasował i nie sprzątnął tego nieszczęsnego koca.

Staramy się również, aby drzwi były całkiem zamykane albo szeroko otwarte, nigdy na wpółotwarte. W przypadku gdy nie można posłużyć się wzrokiem, takie uporządkowanie otoczenia pozwala na szybkie znalezienie potrzebnego przedmiotu, oszczędza czas i ogranicza stres, którego wszyscy mamy aż za dużo.

<<<powrót do spisu treści

&&

Są plusy i minusy

Iwona Włodarczyk

Duża część naszego społeczeństwa posiada konta na portalach społecznościowych; jednak są również zdecydowani przeciwnicy tej formy korzystania z ofert sieci.

Jedni zakładają konta dla rozrywki, inni robią to ze względu na wykonywaną pracę, a dla niektórych jest to forma kontaktu z drugim człowiekiem.

Wydawać by się mogło, że tę formę uczestnictwa w wirtualnym świecie preferują wyłącznie osoby młode. Nic bardziej mylnego - w tym gronie można również spotkać liczną grupę osób starszych, które mając dużo wolnego czasu, spędzają go przed komputerem. W tym gronie nie brakuje też osób z dysfunkcją wzroku.

Tak jak to w życiu bywa, na portalach społecznościowych dzieją się różne rzeczy - zarówno pozytywne, jak i negatywne, więc korzystając z nich, niezbędny jest zdrowy rozsądek, ponieważ tak jak w realnym życiu również w sieci czyhają na nas różne pułapki. Jedną z nich jest duża trudność w zweryfikowaniu autentyczności danych udostępnionych, np. przez osobę zapraszającą nas do grona znajomych. Bywa, że czasami nie jest to ta osoba, za którą się podaje.

Przed zaakceptowaniem danego zaproszenia należy przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności, sprawdzając, z pomocą kogoś widzącego, tożsamość takiej osoby, a jeżeli będziemy nadal mieć jakiekolwiek wątpliwości, najlepiej takie zaproszenie odrzucić. Nie brakuje bowiem w sieci naciągaczy, którzy żerują na ludzkiej naiwności.

Pojawiają się nawet tacy, którzy podszywając się pod naszych znajomych, proszą nas o udzielenie im finansowego wsparcia, czy za pośrednictwem wysłanej wiadomości przesyłają nam wirusa. Pierwszą naszą reakcją powinna być weryfikacja danej prośby, a linki oraz prośby nieznanego pochodzenia należy ignorować.

Chociaż oszustów w sieci nie brakuje, to za jej pośrednictwem dzieje się również wiele dobrego. Dzięki błyskawicznie docierającym do internautów informacjom odnajdują się rodziny oraz dawno nie widziani znajomi, organizowane są oficjalne zbiórki pieniędzy na leczenie zarówno dzieci jak i dorosłych, których na samodzielne opłacenie leczenia ratującego ich życie zwyczajnie nie stać.

To na tych portalach ludzie wymieniają się informacjami lub zamieszczają różnego rodzaju ogłoszenia. W ten sposób niejeden nieodpłatnie pozbył się niepotrzebnej mu rzeczy, która innym się przydała.

Niektórzy dzięki Internetowi znaleźli długo poszukiwaną pracę. Jeżeli sprawnie poruszamy się po stronach internetowych, możemy mieć zapewniony dostęp do filmów i książek nawet przed ich premierą.

Czy powinniśmy obawiać się zakładania kont na tych portalach? Z pewnością nie, musimy tylko pamiętać, aby z rozsądkiem podchodzić do tego, jakie treści na nich zamieszczamy, jakie zdjęcia umieścimy, bo przecież tak naprawdę nie wiemy, kto będzie czytał nasze wpisy i oglądał fotografie. Musimy zdawać sobie sprawę również z tego, że potencjalni pracodawcy w celu zweryfikowania kandydata na pracownika szukają o nim także informacji w sieci i to co tam znajdą, może zaważyć na ich decyzji.

Z pewnością przed założeniem konta na wybranym przez nas portalu internetowym należy rozważyć wszystkie za i przeciw, a podjęta decyzja powinna być wyłącznie nasza i dobrze przemyślana.

<<<powrót do spisu treści

&&

Zawód na czasie

Aleksandra Bohusz

Z wykształcenia pedagog, psychoterapeutka, absolwentka Szkoły Terapii Krótkoterminowej Skoncentrowanej na Rozwiązaniu. Zawodowo prowadzi psychoterapię w dwóch łódzkich poradniach i we własnym gabinecie w Łasku. Społecznie zaangażowana w działalność Fundacji Świat według Ludwika Braille’a i łaskiego koła Polskiego Związku Niewidomych. Prywatnie kochająca córka i ciocia, przyjaciółka na dobre i złe, ceniąca życie rodzinne, towarzyskie, ciekawą lekturę, podróże i wypoczynek na świeżym powietrzu.

O edukacji osób niewidomych dawniej i dziś, tajnikach zawodu psychoterapeuty, zainteresowaniach oraz o zwiększonym zapotrzebowaniu na wsparcie psychologiczne w czasie pandemii z Anetą Rybińską rozmawia Aleksandra Bohusz.

Aleksandra Bohusz: Od kilkunastu lat pracujesz jako psychoterapeutka i zajęcie to sprawia Ci ogromną satysfakcję. Nie jest to jednak Twój pierwszy wyuczony zawód. Opowiedz Czytelnikom Sześciopunktu o swojej drodze edukacyjnej.

Aneta Rybińska: Jako osoba niewidoma prawie od urodzenia, mając 5 lat, trafiłam do przedszkola prowadzonego przez Ośrodek Szkolno-Wychowawczy w Laskach, tam ukończyłam również szkołę podstawową. Nie był to dla mnie łatwy czas. Jestem bardzo związana emocjonalnie z rodzicami i mieszkając w internacie, okropnie tęskniłam za domem.

Dlatego po skończeniu podstawówki zdecydowałam się kontynuować naukę w Technikum Masażu w Łodzi. Stamtąd miałam bliżej do Łasku i mogłam co weekend jeździć do rodziny. Poza tym technikum dawało mi możliwość zdobycia zawodu.

Niestety, w III klasie okazało się, że z pewnych względów nie będę mogła pracować jako masażystka, przeszłam więc do liceum ogólnokształcącego w tym samym, łódzkim Ośrodku. Po maturze ukończyłam Studium Nowoczesnych Technik Biurowych w Krakowie.

- Dlaczego, mimo tęsknoty za bliskimi, wybrałaś szkołę średnią, a potem studium policealne daleko od domu?

- Zdecydowałam się na technikum w Łodzi, bo leży stosunkowo blisko Łasku. Z kolei po zdaniu matury nie wiedziałam, czy dam sobie radę na studiach, dlatego poszłam do studium. O nauce poza ośrodkami dla niewidomych w ogóle nie myślałam, uznałam, że tam będzie łatwiej; zresztą w moich szkolnych czasach nie było jeszcze prawie w ogóle mowy o tak bardzo dziś popularnym kształceniu integracyjnym czy włączającym.

- Zatrzymajmy się na chwilę przy tej kwestii. Od kilku lat wśród osób z dysfunkcją wzroku trwa ożywiona dyskusja na temat systemów nauczania. Niektórzy uważają, że tzw. ośrodki specjalne powinny przestać istnieć. Co sądzisz na ten temat? Jaką szkołę wybrałabyś, gdybyś była uczennicą w dzisiejszych czasach?

- Uważam, że warto, aby podstawówkę niewidomi kończyli jednak w ośrodku, bo tylko tam mogą zdobyć bazę rehabilitacyjną. Chociaż w Laskach bardzo tęskniłam za domem, doceniam i dobrze wspominam pobyt tam właśnie ze względu na to, że nauczyłam się brajla, orientacji przestrzennej i codziennego funkcjonowania po niewidomemu. Rozpoczęcie nauki w ośrodku jest dobre również z psychologicznego punktu widzenia: dzieci, przebywając wśród rówieśników z tą samą dysfunkcją, nie mają poczucia, że odstają od grupy, że są inne, uczą się poszczególnych przedmiotów w taki sam sposób. Gdybym dziś była w wieku szkolnym, zmieniłabym jedynie podstawówkę laskowską na łódzką, żeby być bliżej rodziców (dawniej Ośrodek w Łodzi przyjmował wyłącznie osoby słabowidzące).

- Wspomniałaś o obawach związanych z dostaniem się na studia. Czy po ukończeniu krakowskiego studium wybrałaś się jednak na uczelnię wyższą? Czy już wtedy interesowała Cię psychologia i psychoterapia?

- Zainteresowanie psychologią pojawiło się u mnie, kiedy okazało się, że nie będę mogła wykonywać zawodu masażystki. Psychologia to bardzo oblegany kierunek i miałam obawy, że się na niego nie dostanę. Nawet nie spróbowałam, tylko wybrałam studia licencjackie w Wyższej Szkole Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi na kierunku psychopedagogika.

- Czy idąc na studia, miałaś pomysł, gdzie chciałabyś pracować po ich ukończeniu?

- Nie miałam dokładnie sprecyzowanych planów zawodowych, pewna byłam tylko jednego - że chcę pracować z ludźmi, np. w telefonie zaufania. Wiedziałam, że aby znaleźć pracę, nie mogę poprzestać na licencjacie. Zdecydowałam się na studia magisterskie w filii Akademii Świętokrzyskiej w Piotrkowie Trybunalskim, na kierunku resocjalizacja, uznając, że jego ukończenie ułatwi mi pracę z młodzieżą i tak się stało.

- Znalezienie zatrudnienia przez osobę niewidomą, nawet posiadającą wykształcenie wyższe, nie jest łatwe. Jak wyglądało to w Twoim przypadku?

- Po studiach byłam pełna entuzjazmu i nadziei. Uznałam, że nie ma na co czekać i prawie od razu po obronie pracy magisterskiej zabrałam się za szukanie zatrudnienia w moim rodzinnym Łasku. Niestety, bardzo szybko przyszły pierwsze rozczarowania. W pogotowiu opiekuńczym ze względu na brak wzroku praktycznie w ogóle nie chciano ze mną rozmawiać, nie udało się również, mimo otwartości dyrektora, objąć posady nauczyciela wspomagającego w szkole integracyjnej. Nie poddałam się jednak i kontynuowałam poszukiwania, których efektem stało się podjęcie pracy na umowę zlecenie jako pomoc wychowawcy w Środowiskowym Ognisku Wychowawczym prowadzonym przez oddział Towarzystwa Pomocy Dzieciom.

- Czy pierwsza praca spełniła Twoje oczekiwania?

- Odczuwałam satysfakcję zawodową, ale właściwie żadnej finansowej, gdyż byłam zatrudniona w wymiarze 5 godzin tygodniowo.

- To rzeczywiście sytuacja trudna do zaakceptowania na dłuższą metę. Co zrobiłaś, żeby ją zmienić?

- Wreszcie uznałam, że nadszedł odpowiedni czas, aby rozwinąć zainteresowania psychologią i psychoterapią. Ukończyłam w Łodzi 2-letni kurs Terapii Krótkoterminowej Skoncentrowanej na Rozwiązaniu.

- Na czym polega ta metoda?

- Metoda Terapii Krótkoterminowej Skoncentrowanej na Rozwiązaniu, od swojej angielskiej nazwy zwana w skrócie metodą BSFT, powstała na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Jej celem jest jak najszybsze znalezienie rozwiązania problemu, z którym zgłasza się pacjent, bez nadmiernego skupiania się na jego przyczynach.

- Czy zdobycie nowych kwalifikacji przyniosło oczekiwane rezultaty w postaci znalezienia pracy?

- Zdecydowanie tak. Po skończeniu kursu zostałam zatrudniona w Centrum Terapii Krótkoterminowej prowadzonym przez jednych z największych polskich specjalistów w tej dziedzinie - Mariolę i Jacka Lelonkiewiczów. Aby zdobyć pełne uprawnienia do wykonywania zawodu psychoterapeutki honorowane przez Ministerstwo Zdrowia, zapisałam się do Studium Profesjonalnej Psychoterapii. Po czterech latach intensywnej nauki uzyskałam certyfikat psychoterapeuty Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniu.

- Jak potoczyły się losy Twojej kariery zawodowej jako dyplomowanej psychoterapeutki?

- Po sześciu latach pracy w Centrum Terapii Krótkoterminowej przeszłam do telefonu zaufania Zakręt w Łodzi, następnie pracowałam w klubie abstynenckim w Łasku. Od siedmiu lat jestem psychoterapeutką w dwóch łódzkich poradniach, gdzie prowadzę terapię finansowaną ze środków Narodowego Funduszu Zdrowia.

- Mimo tych sukcesów nie poprzestałaś na pracy w różnych organizacjach i placówkach medycznych, ale podjęłaś odważną decyzję o otwarciu prywatnego gabinetu psychoterapeutycznego. Kiedy to nastąpiło? Początki własnej działalności zwykle nie są łatwe. Czy tak było również w Twoim przypadku?

- O gabinecie zaczęłam myśleć, gdy byłam w Studium Psychoterapii i w tym czasie go otworzyłam. Rzeczywiście na początku nie miałam zbyt wielu pacjentów. Sytuacja uległa zmianie, kiedy podjęłam działania promocyjne. Posiadam stronę internetową http://lask-psychoterapia.pl/, przy jej prowadzeniu korzystam ze wsparcia firmy zajmującej się pozycjonowaniem stron. W pierwszych latach znajomi pomagali mi również w roznoszeniu po Łasku ulotek. Jednak najlepsze efekty przynosi informacja w Internecie i poczta pantoflowa.

- Osoby z jakiego rodzaju schorzeniami bądź problemami mogą korzystać z Twojego wsparcia?

- Przyjmuję pacjentów cierpiących na depresję (w tym mających myśli samobójcze), różnego rodzaju lęki, fobie, natręctwa i inne zaburzenia psychiczne, z trudnościami w relacjach interpersonalnych. Prowadzę również terapię małżeńską, rodzinną i dla par, pracuję z dziećmi i młodzieżą.

- Czy i w jaki sposób na Twoją pracę zawodową wpływa fakt, że jesteś osobą całkowicie niewidomą? Czy pacjenci przed podjęciem terapii wiedzą o Twojej dysfunkcji? Jak reagują?

- W jednym z poprzednich miejsc pracy rejestrujący pacjentów wspominali o moim niewidzeniu. Strasznie mnie to irytowało, było wiele dyskusji na ten temat. Na szczęście już nigdzie taka sytuacja nie miała miejsca. Uważam, że podawanie takiej informacji nie ma sensu, bo pacjent może zbyt szybko wyrobić sobie o mnie opinię na podstawie tego, że nie widzę. O słuszności takiego podejścia do sprawy upewnia mnie fakt, że w trakcie mojej kilkunastoletniej praktyki tylko jedna osoba zrezygnowała z terapii dlatego, że jestem niewidoma.

- Jak wygląda Twoja praca od strony technicznej? NFZ wymaga na pewno prowadzenia dokumentacji. Jak radzisz sobie z jej wypełnianiem?

- Pacjenci, którzy zgłaszają się do poradni, powinni mieć skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu albo psychiatry. Zawiera ono diagnozę i rozpoznanie jednostki chorobowej. Przed pierwszą wizytą danej osoby panie rejestratorki dyktują mi te dane. W trakcie sesji prowadzę notatki w elektronicznym notatniku brajlowskim. Na ich podstawie sporządzam wpis do karty, który przy pomocy pendrive’a przenoszę do komputera i drukuję. Tak przygotowany dokument dostarczam do rejestracji.

- Psychoterapeuta to jeden z tzw. zawodów zaufania społecznego, jak lekarz czy ksiądz. Powiedz kilka słów o etyce w Twojej profesji. Czy, komu i w jakich okolicznościach możesz ujawnić uzyskane od pacjenta informacje?

- Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa. Mogę od niej odstąpić jedynie w przypadku, kiedy istnieje zagrożenie życia, gdy pacjent popełnił przestępstwo lub na pisemny wniosek sądu bądź prokuratury prowadzących postępowanie.

- Czy w Twojej dotychczasowej praktyce takie sytuacje miały miejsce?

- Niestety tak. Raz musiałam wezwać pogotowie, bo pacjent w trakcie terapii oświadczył, że po wyjściu z poradni popełni samobójstwo.

Kiedyś do mojego prywatnego gabinetu zadzwonił mężczyzna, który powiedział, że molestuje seksualnie bratanka, chce przestać to robić i umówił się na terapię. Ze względu na przestępczy charakter jego czynów musiałam zawiadomić policję. Policjanci powiedzieli, że mam zadzwonić do nich, kiedy pacjent przyjdzie, a oni przyjadą go zaaresztować. Prowadzę gabinet we własnym mieszkaniu i nie stanowi to dla mnie problemu. Ogólnie mam zaufanie do ludzi, staram się nie myśleć, że może się stać coś złego, ale wtedy naprawdę się bałam. Dlatego poprosiłam tatę, żeby był w pobliżu. Ostatecznie pacjent nie przyszedł, a policja namierzyła go po numerze telefonu.

- Aktualnie przeżywamy dość nietypowy czas. Jak wygląda Twoja praca w trakcie pandemii? Czy więcej osób zgłasza się na terapię? Czy i w jakim stopniu ich problemy mają związek z epidemią?

- Jeśli chodzi o poradnie, udzielam porad przez telefon. Są to z reguły pacjenci kontynuujący terapię.

W swoim gabinecie w okresie największych obostrzeń również prowadziłam sesje telefonicznie, od maja ponownie przyjmuję z zachowaniem środków ostrożności.

Po wybuchu pandemii brałam także udział w akcji Zadzwoń do psychoterapeuty koordynowanej przez Polskie Towarzystwo Psychoterapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniu. W ramach tego przedsięwzięcia 2 godziny tygodniowo udzielałam telefonicznie bezpłatnych porad.

W przychodniach nie zaobserwowałam znacznego wzrostu liczby pacjentów, w gabinecie - niewielki. Problemy, z którymi się zgłaszają pacjenci, mają duży związek z izolacją, lękiem o zdrowie własne i bliskich, o przyszłość.

- Poza pracą zawodową jesteś też bardzo aktywna społecznie. Opowiedz o Twojej działalności w Radzie Fundacji Świat według Ludwika Braille'a, kole PZN w Łasku i zajęciach prowadzonych w przedszkolach i szkołach.

- Jestem członkiem Rady Fundacji Świat według Ludwika Braille'a od początku jej istnienia i, na ile pozwala mi czas, włączam się w jej działania. Realizowałam projekt zachęcający właścicieli restauracji do wydruku menu w brajlu. Brałam również udział w rozpropagowywaniu wydanego przez Fundację Świat według Ludwika Braille’a poradnika pt. Niewidomy pacjent w szpitalu. Prowadząc lekcje w szkołach, zawsze opowiadam o działalności Fundacji i podkreślam, jak ważne jest, aby osoby niewidome znały alfabet Braille’a i korzystały z niego na co dzień.

Zajęcia z dziećmi widzącymi, pozwalające im poznać specyfikę funkcjonowania ludzi z problemami wzrokowymi, zaczęłam organizować w swoim regionie kilka lat temu, w ramach projektu Zobaczcie nas realizowanego przez Fundację Vis Maior. Sprawiało mi to dużą satysfakcję, zauważyłam też, jak dobry wpływ tego typu lekcje mają na budowanie świadomości społecznej, dlatego kontynuuję je na własną rękę. Prowadzę zajęcia w przedszkolach i szkołach, w których pracują moje koleżanki, uczęszczają dzieci znajomych, odwiedziłam też oczywiście grupy i klasy bratanicy i bratanka.

Jeśli chodzi o koło PZN w Łasku, to przez pewien czas byłam członkiem jego zarządu, ale zrezygnowałam ze względu na obowiązki zawodowe. Jednak w dalszym ciągu pomagam w organizowaniu wycieczek i imprez okolicznościowych.

- A jak spędzasz wolny czas, taki naprawdę Twój?

- Bardzo lubię ludzi, dlatego największą radość sprawia mi możliwość przebywania z nimi, począwszy od najbliższej rodziny. Rodzice od zawsze mnie wspierają i kibicują moim przedsięwzięciom, tata, mimo że nie jest zawodowym instruktorem orientacji przestrzennej, nauczył mnie wielu potrzebnych tras. Mamy świetne relacje. Na szczęście zwykle nie pracuję w weekendy i wtedy odwiedzam przyjaciół i znajomych albo goszczę ich u siebie.

Sporo czytam, głównie brajlem, ponieważ ze względu na konieczność ciągłego słuchania w pracy mam niechęć do audiobooków. Co pewien czas chodzę do teatru, na basen, lubię też piesze, tandemowe i autokarowe wycieczki. Chciałabym więcej pojeździć za granicę. W zeszłym roku byłam u koleżanki w Austrii - leciałam sama z przesiadką.

- Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę Ci wszystkiego dobrego z okazji obchodzonych w lipcu imienin.

- Dziękuję.

<<<powrót do spisu treści

&&

Z uśmiechem przez życie

&&

Mój światopodźwięk

Teresa Dederko

W czasach studenckich brałam prywatne lekcje angielskiego u starszego nauczyciela, zasłużonego kombatanta, ale trochę dziwaka.

Kiedyś mój nauczyciel zaprosił mnie na obiad do restauracji. Gdy kelner przyniósł zamówione dania i mieliśmy przystąpić do konsumpcji, mój towarzysz powiedział: zobaczymy jak to kurczę smakuje, po chwili: prawda, przecież pani nie zobaczy!.

W trakcie nieco filozoficznej rozmowy, znowu mój rozmówca zaczął się zastanawiać: Czy właściwie pani może mieć światopogląd? Chyba raczej światopodźwięk albo światoposłuch?.

Nawet nie chciało mi się tego skomentować...

<<<powrót do spisu treści