Sześciopunkt Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących ISSN 2449-6154 Nr 8/53/2020 sierpień Wydawca: Fundacja Świat według Ludwika Braille’a Adres: ul. Powstania Styczniowego 95D/2 20-706 Lublin Tel.: 697-121-728 Strona internetowa: www.swiatbrajla.org.pl Adres e-mail: biuro@swiatbrajla.org.pl Redaktor naczelny: Teresa Dederko Tel.: 608-096-099 Adres e-mail: redakcja@swiatbrajla.org.pl Kolegium redakcyjne: Przewodniczący: Patrycja Rokicka Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski Na łamach Sześciopunktu są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. && Od redakcji Drodzy Czytelnicy! Lato ma się ku końcowi, wielu z nas wróciło już z urlopów, część jeszcze wypoczywa, ale mamy nadzieję, że wszyscy znajdą czas na przeczytanie nowego numeru Sześciopunktu. Szczególnej uwadze Państwa polecamy wspomnienie o panu Andrzeju Kaszcie, który przez wiele lat pracował dla dobra osób niewidomych. Jak zadbać o udaną starość, jak się do niej przygotować? Cenne wskazówki dotyczące starzenia się znajdziemy w Poradniku psychologa. W dziale Rehabilitacja kulturalnie przeczytamy w ciekawy sposób przedstawioną historię radiowej Trójki. W rubryce Nasze sprawy autorzy poruszają kilka trudnych tematów związanych z codziennością życia po niewidomemu. Z pewnością wiele refleksji wywoła lektura artykułu Niewidomi studenci. Czekamy na opinie Czytelników i gorąco zapraszamy do kontaktu z redakcją. Życzymy ciekawej lektury. Zespół redakcyjny && O sierpniu K.I. Gałczyński I Stanęły pod mym oknem jak wiejscy muzykanci gwiazdy. zielonooki sierpień po sadzie tańczył. Księżycem całowany sad się rozrzewniał, lekki był i cygański taniec sierpnia. Raz złocistość w korze drzew drżała, tu cień ją płoszył, ludzie mrużyli, noc otwierała oczy. II Zaciemniły się świerki, nad każdym wzeszła gwiazda, noc jak ty: przytula i rozchmurza; światło zorzy dalekiej jest jak miasto dalekie błyskające gwiazdami od wzgórza. Łzy, co nam z oczu zlecą, ziemi o nas powiedzą, chodźmy w drogę, łzy w drodze obeschną; łzy nie przynoszą ujmy a my w tę noc wędrujemy roziskrzoną, rozśpiewaną bezkresną. [...] && Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko && Nowa aplikacja Google Podcast dostępna na system iOS Piotr Malicki W dzisiejszych czasach podcasty są dla nas ważnym elementem zdobywania nowych informacji. Dowiadujemy się z nich o nowoczesnych technologiach, o rozwiązaniach pomagających osobom z dysfunkcją wzroku czy o przygotowywaniu kulinarnych potraw. Na pewno wielu z Was zna TyfloPodcast - najpopularniejszy kanał z podcastami i audycjami dostępny na stronie: http://www.tyflopodcast.net/. Dzięki aplikacjom na smartfony możemy w łatwy sposób subskrybować ulubione kanały z podcastami i odsłuchiwać ich zawartości, ustawiając różne opcje odtwarzania. W poniższym artykule opowiem o niedawno powstałej aplikacji Google Podcast na system iOS, opiszę jak wygląda jej interfejs, w jaki sposób możemy wyszukiwać najnowsze audycje, co możemy zmieniać podczas odtwarzania słuchanego materiału oraz jak możemy szybko otrzymać informacje o najnowszym podcaście. Aplikację możemy pobrać na iPhony, iPody oraz iPady tradycyjnie ze sklepu App Store (https://www.apple.com/pl/ios/app-store/). Po wpisaniu w karcie Szukaj frazy Google podcast wyświetli się nam darmowy program do pobrania. Przy pierwszym uruchomieniu zostaniemy poproszeni o zalogowanie się do naszego konta Google, jak np. poczta Gmail. Po poprawnym podaniu loginu i hasła możemy już korzystać w pełni ze wszystkich funkcji aplikacji służącej do subskrybowania i odsłuchiwania różnych podcastów. Cały interfejs stworzony jest w języku polskim, z wyjątkiem kilku przycisków nieprzetłumaczonych z języka angielskiego. W głównym widoku programu mamy na samym dole ekranu dostępne do wyboru trzy karty, takie jak: Strona główna, Przeglądaj oraz Aktywność. Kiedy zaznaczona jest pierwsza karta, idąc przy pomocy Voice Overa tradycyjnym gestem przesuwania palcem w prawo, mamy dostępne na początku ustawienia aplikacji i naszego konta Google, potem są wymienione po kolei wszystkie zasubskrybowane przez nas kanały, do których możemy wejść oraz pokazane poszczególne podcasty posortowane od najnowszych do najstarszych. Ta ostatnia lista bardzo mi się podoba, ponieważ wchodząc do programu, mogę od razu zobaczyć, jaki podcast był ostatnio opublikowany, a takiej funkcji brakowało mi w innych tego typu aplikacjach. Po otworzeniu karty Przeglądaj mamy możliwość w różny sposób wyszukiwać ciekawe kanały z podcastami. Po pierwsze, wchodząc w przycisk Szukaj, możemy wpisać daną frazę i przejrzeć wyświetlone wyniki, a następnie zasubskrybować interesujący nas kanał; po drugie, możemy wybrać jedną z wielu kategorii, takich jak np. kultura, wiadomości, edukacja, nauka czy technologia i przejrzeć proponowane przez Google podcasty o konkretnej tematyce. Natomiast w ostatniej karcie Aktywność jest dostępnych kilka przydatnych opcji. Możemy tutaj przejrzeć dodane do kolejki przez nas audycje, zobaczyć pobrane podcasty, przejrzeć historię słuchanych audycji, czy przeglądać wszystkie nasze subskrypcje, z poziomu których możemy je anulować. Dodatkowo, będąc na każdej karcie, na dole tuż przed zakładką Strona główna mamy dostępną nazwę oraz przycisk Play, który służy do wznowienia odsłuchiwania ostatnio otwartego podcastu. Poza wymienionymi funkcjami aplikacja pozwala na kilka przydatnych ustawień związanych z już odtwarzanymi przez nas podcastami. Tak jak już wspomniałem wyżej, możemy dodać konkretne audycje do kolejki lub je pobrać, aby móc je w wolnej chwili odsłuchać. Oczywiście, jak to bywa przy każdym odtwarzaniu plików dźwiękowych, istnieje również możliwość przewijania podcastu, jeśli np. nie zrozumieliśmy jakiegoś fragmentu lub gdy chcemy dojść do konkretnego miejsca. Dodatkowo możemy włączyć tzw. Sleep Timer, czyli wyłączenie aktualnie odsłuchiwanego podcastu na konkretny czas, co pozwala na słuchanie audycji, podczas np. zasypiania, jeśli chcemy słuchać jeszcze tylko dziesięć minut. Dodatkowo każde nagranie możemy odtwarzać w dopasowanym do nas tempie, odpowiednio je zwalniając lub najczęściej przyspieszając. Przydatne jest to, że możemy zmieniać prędkość o 0,1 - czego nie dawały inne aplikacje do subskrybowania podcastów. Istnieje jeszcze funkcja udostępniająca link do audycji, jeśli zainteresowała nas jej treść i chcielibyśmy przesłać ją naszemu znajomemu. Jak widać, omówiona aplikacja ma sporo ciekawych i przydatnych funkcji, jednak nic nie spodobało mi się tak, jak możliwość otrzymywania powiadomień o pojawieniu się nowego podcastu w jednym z naszych zasubskrybowanych kanałów. Do tej pory w żadnym programie nie odnalazłem tej wspaniałej opcji. Aby uruchomić przychodzenie powiadomień, należy wejść w Ustawienia w dowolnym miejscu, ponieważ w kilku miejscach można tę sekcję znaleźć. Następnie trzeba przejść do nagłówka Powiadomienia, pod którym mamy opcję Nowe odcinki z twoich subskrypcji. Kiedy w to wejdziemy, mamy już wyświetlone wszystkie nasze kanały - do każdego z kanałów przełącznik domyślnie ustawiony jest na wyłączony. Od chwili, gdy włączymy sobie powiadomienia dla ulubionych kanałów, będziemy dostawać informacje o każdym nowym odcinku, gdy tylko pojawi się on na stronie głównej podcastu. Podsumowując powyższy artykuł, muszę przyznać, że naprawdę jest to świetna aplikacja, która zawiera w sobie wiele przydatnych funkcji niedostępnych w innych programach. Ze swojej strony polecam Wam zainstalowanie na systemie iOS darmowego Google Podcastu i na początek zasubskrybowanie ulubionych przeze mnie kanałów, takich jak Tyflopodcast, Mojmac, Myapple czy 7 metrów pod ziemią, a na pewno nie pożałujecie. && Co w prawie piszczy && Aktywny samorząd 2020 Moduł II, czyli wsparcie w uzyskaniu wykształcenia Prawnik W ubiegłym miesiącu przedstawiliśmy Państwu założenia i nowości dotyczące Modułu I Pilotażowego Programu Aktywny samorząd w 2020 roku. Na łamach tego numeru zajmiemy się omówieniem drugiego, nie mniej ważnego modułu. Założenia programowe są dość obszerne, dlatego postaramy się skupić na kwestiach najistotniejszych. Niepełnosprawni chcący rozpocząć bądź kontynuować naukę w roku akademickim 2020/2021 powinni pamiętać, iż od 1 września do 10 października br. powiaty w całej Polsce będą prowadziły nabór wniosków w tym obszarze. Co do zasady wsparcie w ramach Modułu II mogą otrzymać osoby ze znacznym lub umiarkowanym stopniem niepełnosprawności. Program Aktywny samorząd wspiera następujące formy kształcenia: • w szkole policealnej, • w kolegium, • w szkole wyższej (studia pierwszego stopnia, studia drugiego stopnia, jednolite studia magisterskie, studia podyplomowe lub doktoranckie prowadzone przez szkoły wyższe w systemie stacjonarnym/dziennym lub niestacjonarnym/wieczorowym/zaocznym lub eksternistycznym, w tym również za pośrednictwem Internetu), a także studia osób, które przewód doktorski otworzyły poza studiami doktoranckimi. W liczbach dofinansowanie kosztów nauki (na semestr/półrocze) przedstawia się w następujący sposób: • dodatek na pokrycie kosztów kształcenia: ◦ do 1000 zł - dla wnioskodawców pobierających naukę w szkole policealnej lub kolegium, ◦ do 1500 zł dla pozostałych wnioskodawców, • opłata za naukę (czesne) - wysokość kosztów w ramach jednej, aktualnie realizowanej formy kształcenia na poziomie wyższym (na jednym kierunku) - niezależnie od daty poniesienia kosztów; dofinansowanie powyżej kwoty 4000 zł jest możliwe, jeśli wysokość przeciętnego miesięcznego dochodu wnioskodawcy nie przekracza kwoty 764 zł (netto) na osobę, • dodatek na uiszczenie opłaty za przeprowadzenie przewodu doktorskiego - do 4000 zł. Program przewiduje sytuacje, kiedy możliwe jest zwiększenie dofinansowania w formie dodatku na pokrycie innych (niż koszt czesnego) kosztów kształcenia. Po szczegółowe informacje w tym zakresie odsyłam na stronę PFRON. Warto powiedzieć o tegorocznej nowości dotyczącej składania wniosku przez platformę cyfrową SOW - System Obsługi Wsparcia, która w dość szczegółowy sposób została omówiona w poprzednim numerze Sześciopunktu. Wnioskodawca, który posiada podpis elektroniczny/Profil Zaufany na platformie ePUAP i złoży wniosek o dofinansowanie w formie elektronicznej w systemie SOW (możliwość ta dotyczy tylko tych wnioskodawców, którzy skorzystają z tego zwiększenia po raz pierwszy), uzyska dodatkowe 800 zł. Należy pamiętać, że jeśli osoba niepełnosprawna pobiera naukę jednocześnie na dwóch lub więcej kierunkach studiów wyższych, kwota dofinansowania do czesnego na drugim i kolejnych kierunkach może wynieść do 50% kosztów czesnego ponoszonego na każdym z tych kierunków. Po zawarciu umowy o dofinansowanie kosztów nauki pomiędzy wnioskodawcą a realizatorem programu następuje przekazanie dofinansowania kosztów opłaty za naukę (czesne) oraz dodatku na uiszczenie opłaty za przeprowadzenie przewodu doktorskiego. Następnie po dostarczeniu informacji o zaliczeniu semestru/półrocza objętego dofinansowaniem lub po przedłożeniu zaświadczenia ze szkoły/uczelni, że wnioskodawca uczęszczał na zajęcia objęte planem/programem studiów/nauki, nastąpi przekazanie dodatku na pokrycie kosztów kształcenia. Pracujące osoby niepełnosprawne zobligowane są do uiszczenia udziału własnego w pokryciu kosztów czesnego (co najmniej 15% kosztów na pierwszym kierunku, na drugim i kolejnych kierunkach - rzeczywisty udział własny wyniesie 65%). Każdy wnioskodawca może uzyskać pomoc łącznie maksymalnie w ramach 20 semestrów/półroczy różnych form kształcenia na poziomie wyższym - warunek ten dotyczy także wsparcia udzielonego w ramach programów: Student i Student II. Limit semestrów nie dotyczy osób ubiegających się o dofinansowanie kosztów nauki w ramach studiów III stopnia, a także osób zamierzających otworzyć przewód doktorski poza studiami doktoranckimi (III stopnia). Ponadto osoby, które do dnia złożenia wniosku uzyskały pomoc w ramach większej liczby semestrów/półroczy niż 20, mogą uzyskać pomoc w ramach programu - do czasu ukończenia rozpoczętych form kształcenia, jeśli są one realizowane zgodnie z planem/programem studiów i zostały rozpoczęte. Decyzja o dofinansowaniu kosztów nauki w przypadku ponownego wsparcia wcześniej dofinansowanej formy kształcenia należy do kompetencji Realizatora programu, przy czym spowolnienie toku studiów nie jest traktowane jako powtarzanie semestru. Jak ważny jest proces edukacyjny dla każdego człowieka, nie trzeba tłumaczyć. Pragnę tylko podkreślić, iż w dalszym ciągu jedynie kilkanaście procent wśród osób niepełnosprawnych ma średnie lub wyższe wykształcenie, a wskaźnik bezrobocia jest bardzo wysoki. Niezmiernie ważnym jest, aby coraz większa liczba niepełnosprawnych podejmowała naukę na poziomie pomaturalnym i wyższym. Omówiony w niniejszym artykule Moduł II stanowi bez wątpienia realne wsparcie i ułatwienie w dostępie do edukacji. && Zdrowie bardzo ważna rzecz && Nadciśnienie tętnicze dr Stanisław Rokicki Ciśnienie tętnicze krwi jest to nacisk, jaki wywiera strumień przepływającej krwi na ściany naczyń krwionośnych (tętnic i żył) naszego układu krążenia. Można go porównać do systemu wodociągowego, którego centrum stanowi serce pełniące rolę pompy tłoczącej krew na obwód naszego organizmu do sieci rur o różnej średnicy. Układ krążenia zbudowany jest z naczyń krwionośnych odprowadzających krew z serca (zwanych tętnicami) i naczyń krwionośnych doprowadzających krew do serca (zwanych żyłami). Krew tłoczona jest do aorty - największej tętnicy naszego ciała, od której odchodzą duże tętnice dzielące się kolejno na naczynia o coraz mniejszej średnicy, tworząc finalnie we wszystkich narządach (między innymi w sercu, mózgu, płucach i wątrobie) sieć drobniutkich naczyń krwionośnych zwanych naczyniami włosowatymi. Naczynia te mogą się kurczyć i rozszerzać, regulując przepływ krwi. Tętnice nazywane są - w zależności od narządów, do których doprowadzają krew - np. tętnica wątrobowa, płucna czy nerkowa. Ciśnienie mierzy się w milimetrach słupa rtęci. Podczas pomiaru uzyskuje się dwie wartości. Określają one ciśnienie skurczowe i rozkurczowe. Na przykład: 130/80, co odczytuje się - sto trzydzieści na osiemdziesiąt, gdzie 130 jest to wartość ciśnienia skurczowego, 80 jest to wartość ciśnienia rozkurczowego. Za wartość prawidłową ciśnienia tętniczego uważa się ciśnienie wynoszące 120-129/80-84, ale za optymalne uznaje się ciśnienie o wartościach 120/80. Wyróżnia się również ciśnienie wysokie prawidłowe, gdzie ciśnienie skurczowe wynosi 130-139, a rozkurczowe wynosi 85-89. Jeżeli którakolwiek z wartości, czy to ciśnienia skurczowego, czy rozkurczowego, przekracza ustalone normy, to istnieją wówczas podstawy do rozpoznania nadciśnienia tętniczego. Chorobę nadciśnieniową rozpoznaje się wtedy, gdy wartości ciśnienia skurczowego wynoszą 140 i powyżej, a ciśnienia rozkurczowego wynoszą 90 i powyżej; przy czym nadciśnienia nie można rozpoznać na podstawie jednokrotnego pomiaru. Rozpoznanie to ustala się na podstawie wielokrotnych pomiarów w odstępach kilkudniowych. U większości chorych przyczyna choroby nadciśnieniowej jest praktycznie nie do ustalenia. Takie nadciśnienie nazywamy pierwotnym albo samoistnym. Przyczyną tego nadciśnienia może być skłonność dziedziczna, duże spożywanie soli, otyłość, zwłaszcza typu brzusznego. U 10% chorych nadciśnienie tętnicze może być objawem innej choroby podstawowej, np. cukrzycy, nadczynności tarczycy, chorób nerek, nadnerczy, przytarczyc, czyli gruczołów wydzielających substancje podnoszące ciśnienie krwi. Takie nadciśnienie nazywamy wtórnym albo objawowym. Właściwe przeprowadzenie badań pozwala na ustalenie prawidłowego rozpoznania i usunięcie prawdziwej przyczyny powodującej nadciśnienie, a tym samym wyleczenie i trwałą normalizację ciśnienia tętniczego krwi. Osoba, u której rozpoznano nadciśnienie, powinna zaopatrzyć się w aparat do mierzenia ciśnienia i nauczyć się (pod kierunkiem fachowca) dokonywać systematycznych pomiarów. Choroba nadciśnieniowa przez pewien czas może przebiegać bez jakichkolwiek objawów, jak ból głowy, szybkie męczenie się, a nawet jeżeli one występują, trudno jest choremu powiązać te objawy z nadciśnieniem. Zagrożenia związane szczególnie z nieleczonym systematycznie nadciśnieniem mogą być bardzo groźne dla naszego życia. Zagrożenia te to: zawał lub niewydolność serca, udary mózgu, uszkodzenie siatkówki oczu, uszkodzenie nerek, przyspieszenie rozwoju miażdżycy. Leczenie nadciśnienia polega na systematycznym stosowaniu leków obniżających ciśnienie pod ścisłą kontrolą lekarza i najczęściej na zmianie stylu życia: redukcji i/lub utrzymaniu właściwej wagi ciała, ograniczeniu spożycia soli kuchennej poniżej jednej małej łyżeczki na dobę; aby zachować kontrolę nad ilością spożywanej soli, podczas przyrządzania posiłków należy zrezygnować z gotowych mieszanek przypraw typu jarzynka czy popularnych kostek rosołowych. Mieszanki przypraw powinno się tworzyć samodzielnie. W diecie należy ograniczyć jedzenie tłuszczów zwierzęcych - co nie znaczy, że należy je całkowicie wyeliminować, należy jeść duże ilości warzyw i owoców, rzucić palenie, ograniczyć picie alkoholu, zwiększyć aktywność fizyczną (spacer, pływanie, jazda na rowerze). Na wysiłek fizyczny o umiarkowanej intensywności powinniśmy poświęcić około pół godziny dziennie. && Gospodarstwo domowe po niewidomemu && Hobby w zaciszu gospodarstwa domowego Bożena Lampart Kiedy za przyczyną różnych okoliczności jesteśmy zmuszeni do siedzenia w domu przez dłuższy czas, wówczas rozpaczliwie szukamy jakiegoś zajęcia. Najlepiej wybrać takie, które może przynieść radość, energię i poczucie spełnienia. Fantastyczną formą spędzenia wolnego czasu, podnoszącą kreatywność jest posiadanie hobby, które rozładowuje stres i obniża napięcie. Takie hobby może również być użyteczne, przynosząc korzyści materialne. Za przykład podaję robienie kartek świątecznych czy biżuterii. Inspiracji możemy poszukać w każdej dziedzinie życia. Do naszego hobby można spróbować zachęcić inną osobę - w grupie zawsze lepiej i weselej. Nasz sprawny rozum i zdrowe ręce kuszą do zagłębienia się w tajemniczą krainę zdobienia świec. To zajęcie, któremu można oddawać się przez cały rok. Gdy poszperamy w naszych szufladach lub starych tekturowych pudełkach, na pewno znajdziemy jakąś dawną świecę, której knot nawet nie został zapalony. Jak ją odświeżyć lub udekorować można się dowiedzieć, odwiedzając stronę internetową www.krainaswiec.pl. Warto przyjrzeć się tym najprostszym sposobom upiększania świec. Otóż można tu znaleźć gotowe aplikacje woskowe, które przykłada się do świecy w dowolnym miejscu, a ciepło płynące z naszych rąk wystarczy na trwałe ich przyklejenie. Tę czynność można wykonać z zamkniętymi oczami… Bogaty wybór aplikacji pozwala na udekorowanie świec w zależności od okoliczności i pory roku. W ofercie zakupowej znajdziemy zdobienia roślinne, zwierzęce, bożonarodzeniowe, wielkanocne, a także z okazji Komunii Świętej. Ciekawostką jest, że dodany element dekoracyjny pali się razem ze świecą. Do dyspozycji pozostają jeszcze arkusze woskowe w różnych rozmiarach i kolorach. No i tutaj można puścić wodze fantazji, bowiem z arkusza wycinamy przeróżne kształty i przyklejamy je do świecy tym samym sposobem. Mogą być to różnej szerokości paseczki, kropeczki, kwadraciki lub prostokąty. Cena produktów nie jest wygórowana i zapewniam, że stać na nie każdego. Udekorowana świeca może być ładnym prezentem imieninowym lub świątecznym. Miłośnicy świec, którzy preferują je bez zdobień, nie będą zainteresowani dodatkową dekoracją prawdopodobnie dlatego, iż świeca sama w sobie jest ładna. Jednak ci, którzy chcą wypełnić nieproduktywny czas lub zabić nudę, mogą spróbować nowego doświadczenia. Istotne jest, aby było miło i bezstresowo. Pasjonaci twierdzą, że świece stanowią element dekoracyjny, tworząc przytulną atmosferę domową. Zdobią również miejsca kultu religijnego, kreując uroczysty nastrój. Znana jest także celebracja ku czci bliskich przy użyciu zapalonych świec wotywnych. To niezła inspiracja dla zmysłu węchu i dotyku - nic dodać, nic ująć. Świece towarzyszą nam od wielu pokoleń, lecz nie wszyscy zdajemy sobie sprawę, że ich historia jest niezwykle bogata. Sięga czasów starożytnych, kiedy to Egipcjanie topili patyk w tłuszczu zwierzęcym, dzięki czemu otrzymywali tzw. świece z sitowia. Jednak to starożytnym Rzymianom udało się zrobić prawdziwe świece z łatwopalnym knotem ze zwoju papirusa zanurzonego w łoju zwierzęcym. Ponieważ knot mógł się palić długo, taki rodzaj świecy służył podróżnym podczas wędrówek oraz do oświetlania domostw i celebrowania świąt religijnych. Średniowieczni rzemieślnicy zamienili w produkcji świec tłuszcz zwierzęcy na roślinny. Nie uwalniał on w procesie palenia przykrego zapachu i szkodliwych substancji, wprost przeciwnie - z wosku pszczelego wydobywał się zapach miodu. XVIII wiek przyniósł przełom w eksploatacji wosku. Odkryto, iż z głowy kaszalota można pobrać spermacet, z którego następnie zaczęto produkować świece o trwalszej konsystencji. Zarówno spermacet, jak i wosk pszczeli zapewniały bezpieczne, wolne od substancji trujących palenie świec. XIX-wieczna rewolucja przemysłowa przyniosła również zmiany w produkcji świec. Z kwasu tłuszczowego pochodzenia zwierzęcego zaczęto wytwarzać stearynę. Skonstruowano także maszynę produkującą świece bryłowe. Warto dodać, iż obecna technologia pozwala na otrzymywanie stearyny z kwasu tłuszczowego pochodzenia roślinnego, bardziej ekologicznego. Masowe używanie ropy naftowej w połowie XIX wieku pozwoliło na pozyskiwanie wosku w procesie jej spalania i tak oto odkryto nowy surowiec zwany parafiną lub woskiem parafinowym. Świece królowały do momentu wynalezienia żarówki przez Thomasa Edisona. Fascynacja nowym źródłem światła odsunęła znaczenie świec w gospodarstwie domowym na plan dalszy aż do lat pięćdziesiątych XX wieku. Bogata dostępność i wielorakość produktów świecowych spowodowała wzrost ich popularności w branży dekoracyjnej. Szczególnym zainteresowaniem zaczęły cieszyć się świece zapachowe. && Kulinarna plastyka Kuchcik Do 16. roku życia widziałem i często przyglądałem się mamie jak dekorowała półmiski, uważając, że jedzenie podane do stołu powinno być nie tylko smaczne, ale i kunsztownie przystrojone. Doznania estetyczne wyniesione z rodzinnego domu, przeniosłem do własnego, wierząc, że kolorowe kanapki, sałaty poukładane w rozmaite desenie powinny cieszyć oko osób widzących, które goszczą w naszych progach oraz wzbogacać ich fantazję. Plastyka kulinarna jest ważną rzeczą w naszym życiu. Pięknie udekorowany półmisek daje radość i choć już nie widzę, z pamięci wyłania się moja mama, która z zielonej sałaty, pomarańczowych marchewek, zielonej, żółtej i czerwonej papryki układa przecudowne ogrody. Moja żona uprawia inny rodzaj kulinarnej plastyki. Z ciasta przeznaczonego na wyroby cukiernicze bez użycia foremek tworzy modele zwierząt, domków, drzewek, listków. Upieczone ciasteczka pięknie prezentuje w koszyczkach wykonanych z własnoręcznie zrobionych koronek, dookoła układa wysepkę z napełnionych warzywkami i owocami kokilek. Ja natomiast spełniam się przy pieczeniu chleba, produkcji własnych przetworów mięsnych, warzywnych lub przy dekorowaniu tacek i półmisków. Bardzo to lubię, dlatego zawsze znajduję czas na pracę twórczą, zawodową i na gotowanie oczywiście. Kulinarna plastyka pozwala wrócić nam do dzieciństwa, kiedy to w latach przedszkolnych czy wczesnoszkolnych modelowaliśmy różne figurki z plasteliny, z masy papierowej wykonanej z rozdrobnionego i moczonego papieru brajlowskiego wymieszanego z mąką, a potem również z masy solnej. Jest to terapia dla zmęczonych i wyniszczonych środkami chemicznymi dłoni; zagniatanie ciasta świetnie odpręża, wygładza skórę, a ciasto drożdżowe używane do wypieków wszelkich bułeczek wręcz kocha ciepło naszych rąk. Razem z żoną jesteśmy doskonałym przykładem na to, że osoby niewidome mogą nauczyć się dekorowania półmisków i tacek, czerpiąc z tego satysfakcję i wiele przyjemności. Kulinarna plastyka, wymaga od nas dobrych jakościowo produktów. Osobiście, zakupów spożywczych nie zamawiam przez Internet, bo można się nieźle naciąć. Lubię kontakt z żywymi sprzedawcami, przynajmniej jest z kim pogadać i czegoś ciekawego się dowiedzieć. Biorę szablę w dłoń i idę dokąd chcę. Jestem szczęśliwy, bo wolny i niezależny od nikogo. Dzięki kontaktom z prawdziwymi ludźmi a nie wirtualnymi mogę się dowiedzieć o nowych odmianach warzyw i owoców, poznaję ich kształt i kolor, a czasem i smak, gdy dadzą spróbować. Zachęcam Czytelników do fantazji w komponowaniu zimnych półmisków. Daje to satysfakcję i rozwija twórczo oraz przedłuża życie. && Kuchnia po naszemu && Przepisy na zapiekanki i sałatki Izabela Szcześniak && Makaron zapiekany ze szpinakiem i żółtym serem Składniki: • 40 dag makaronu świderki, • 5 łyżek śmietany kremówki 30%, • 1 opakowanie szpinaku mrożonego, • 4 ząbki czosnku, • 20 dag sera żółtego, • 2 łyżki masła, • opcjonalnie zioła prowansalskie. Wykonanie Makaron świderki ugotować do miękkości. Szpinak rozmrozić. Na maśle podsmażyć 4 ząbki czosnku. Po chwili dodać szpinak i zalać śmietaną kremówką. Dusić na małym ogniu kilka minut. Doprawić solą i czarnym pieprzem. Gdy sos szpinakowy będzie gotowy, dodać ugotowane świderki. Całość wymieszać i chwilę podgrzać. Przełożyć do żaroodpornego naczynia. Na wierzch położyć plasterki sera żółtego, można posypać ziołami prowansalskimi. Zapiekać w piekarniku przez około 15 minut w temperaturze 180 stopni C. Uwaga: W niektórych supermarketach dostępny jest szpinak razem ze śmietaną. My w domu używamy właśnie takiego. Potrawa jest smaczna, wypróbowana. && Filet z indyka lub kurczaka zapiekany z warzywami i jabłkiem Składniki: • 300 g fileta z indyka lub kurczaka, • 2 marchewki, • 2 korzenie pietruszki, • 1 jabłko średniej wielkości, • 2 szczypty cynamonu, • 2 łyżki oliwy, • 2 łyżeczki natki pietruszki, • 2 łyżeczki koperku, • sól i szczypta pieprzu ziołowego. Wykonanie Filet pokroić w kostkę, oprószyć solą, cynamonem, natką pietruszki, koperkiem i ułożyć w naczyniu żaroodpornym. Warzywa i jabłko obrać i pokroić w dużą kostkę. Obłożyć nimi mięso. Całość przykryć. Włożyć do piekarnika nagrzanego do 180 stopni C i piec przez 30-40 minut. Podawać z ugotowanym ryżem. Potrawa jest lekkostrawna i wypróbowana. && Sałatka brokułowa Składniki: • 1 świeży brokuł, • 1 puszka kukurydzy, • 20 dag szynki gotowanej, • 4 ogórki kiszone, • majonez, • sól i pieprz do smaku. Wykonanie Brokuł sparzyć w gorącej wodzie lub trochę podgotować (nie można go rozgotować). Do sałatki wykorzystujemy tylko różyczki. Szynkę pokroić na małe kawałki, a ogórki drobno. Dodać odsączoną kukurydzę oraz majonez. Doprawić solą i pieprzem. Wymieszać i podawać. Sałatka jest smaczna. && Sałatka z rzodkiewką Składniki: • 1 pęczek rzodkiewek, • pół pęczka szczypiorku, • 4 jajka ugotowane na twardo, • majonez, • sól, • pieprz. Wykonanie Rzodkiewki pokroić w cienkie półplasterki. Dodać pokrojony szczypiorek, ugotowane, drobno pokrojone jajka, majonez, pieprz, sól. Wymieszać. Smacznego! && Z polszczyzną za pan brat && Polszczyzna religijna Tomasz Matczak Szukając materiałów do kolejnych felietonów z cyklu Z polszczyzną za pan brat, natknąłem się na informację, która mnie bardzo zaciekawiła. Tłumacząc moje zaciekawienie, muszę wyjaśnić, iż wspominałem co prawda, że językowe zawiłości są jedynie moim hobby, ale pewnie niewielu Czytelników Sześciopunktu wie, że z wykształcenia jestem teologiem. W tym kontekście łatwiej zrozumieć moje zaciekawienie wywołane informacją, iż Rada Języka Polskiego przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk nie tylko zajęła się terminologią religijną, ale także wprowadziła przepisy z nią związane. Dokładnie było to 7 maja 2004 roku. Norm tych jest dosyć dużo. Dotyczą one zarówno pisowni nazw świąt, zwyczajów świątecznych, okresów liturgicznych czy sakramentów, jak i godności czy tytułów kościelnych. Generalnie skoncentrowano się na przepisach dotyczących stosowania dużej litery. Z ciekawością zagłębiłem się w sprawozdanie z posiedzenia Rady Języka Polskiego i szybko się przekonałem, że coś ustalono, ale tak naprawdę pozostawiono w wielu przypadkach dowolność. Nie znaczy to jednak, że przepisy te są niejasne. Wręcz przeciwnie. Osobiście jednak uważam, że niekiedy pozostawiono zbyt duży margines w dowolności, argumentując możliwość używania dużej litery względami emocjonalnymi. Rozumiem ukłon w stronę wrażliwości religijnej, choć mimo wszystko dla mnie to ukłon zbyt głęboki. Jako przykład podam przymiotnik boży, który bez kontekstu religijnego powinien być z zasady zapisywany małą literą. Tymczasem Rada Języka Polskiego dopuszcza pisownię takich terminów jak łaska boża czy opatrzność boża w postaci Łaska Boża i Opatrzność Boża. Nie dziwi mnie zapis Syn Boży wielkimi literami, bo to nazwa własna. Tak samo Matka Boska lub Matka Boża, ale już pisownia zwrotu boże działanie nie powinna mieć charakteru alternatywnego. Oczywiście nie zamierzam spierać się z Radą Języka Polskiego. Moje uwagi mają charakter przemyśleń, a nie postulatów. Czytając artykuł o wytycznych dotyczących pisowni terminologii religijnej, nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że pozostawiono tam zbyt dużo swobody. Czasami nie dało się inaczej, gdy użycie dużej lub małej litery uzależniono od kontekstu, co uważam za uprawnione, ale członkowie Rady Języka Polskiego, moim zdaniem, obeszli się z niektórymi wyzwaniami ortograficznymi w nazbyt delikatny sposób, dbając bardziej o to, by nie urazić uczuć religijnych niż o normę ogólną. Pierwszą moją myślą było przedstawienie tu wszystkich wytycznych dotyczących pisowni terminów religijnych. Szybko jednak przekonałem się, że jest to niemożliwe z uwagi na obszerne potraktowanie tematu przez Radę Języka Polskiego. Ostatecznie postanowiłem napisać o całej sprawie ogólnie, lecz przy okazji, mając nadzieję, skłonić Cię Drogi Czytelniku, do refleksji, wpleść kilka własnych myśli i spostrzeżeń. Dociekliwych odsyłam pod link: https://www.kul.pl/zasady-pisowni-s-ownictwa-religijnego,art_3460.html. Można tu przeczytać sprawozdanie z posiedzenia Rady Języka Polskiego, a także zapoznać się ze szczegółowymi wytycznymi pisowni terminów religijnych. Na koniec wypadałoby napisać: amen. Na szczęście słowo to zawsze zapisujemy tak samo, bez względu na emocjonalny stosunek do niego. && Tajemnica sześciopunktu Aleksandra Maria Woźnicka Dzięki powszechnie dostępnym komputerom oraz sieci internetowej możemy z łatwością uczyć się np. języka angielskiego, takimi samymi metodami jak osoby widzące. Możemy wchodzić na YouTube, słuchać piosenek i oglądać filmy w języku angielskim poznając nowe słówka oraz szlifując wymowę. Internet daje nam również dostęp do wielu, zaskakujących ciekawostek. Wpisując w wyszukiwarce internetowej sad+diki, otrzymamy następującą odpowiedź z jednego z ciekawszych i bardziej popularnych słowników angielsko-polskich i polsko-angielskich: sad po polsku? - smutny; przykry, żałosny; żałosny, godny pożałowania (np. pomysł). Tak się ciekawie składa, że wyraz sad to tzw. fałszywy przyjaciel tłumacza, który ma podobne brzmienie, ale inne znaczenia w obu językach, dlatego wpisując sad jabłoniowy+diki, otrzymamy następującą odpowiedź: sad jabłoniowy po angielsku? - apple orchard. Teraz postaram się zachęcić Drogich Czytelników, aby choć na chwilę wyłączyli komputer i powrócili do tabliczki lub maszyny. Jako nauczycielka i tłumaczka jestem głęboko przekonana, że znacznie lepiej zapamiętamy pisownię nowych słówek, robiąc notatki w brajlu lub czytając brajlowskie teksty. Oto zapowiadana w tytule tajemnica: okazuje się, że sześciopunkt służy nie tylko do zamazywania wyrazów z błędami! Odgrywa on ważną rolę w kilku językach obcych: • w języku angielskim sześciopunkt to skrót przyimka for (czyli dla), zatem sześciopunkt plus spacja plus y oznacza for you (dla ciebie, dla was). Skróty brajlowskie naprawdę się przydają, jeśli zależy nam na czasie. • w języku francuskim sześciopunkt oznacza accent aigu (wymowa: aksą egi), czyli literę e z ukośną kreską w lewo, a więc sześciopunkt plus t plus sześciopunkt da nam wyraz été (lato, wymowa: ete). • w języku hiszpańskim sześciopunkt oznacza podwójne l, które wymawiamy jak j, zatem e plus sześciopunkt plus a daje nam wyraz ella (ona, wymowa: eja). Mam nadzieję, że dzięki tym krótkim informacjom trochę inaczej spojrzymy na tytuł naszego czasopisma. Serdecznie zachęcam Państwa do czytania i pisania nie tylko na komputerze, ale także bardziej tradycyjnie. && Z poradnika psychologa && Udana starość (cz. 1) Małgorzata Gruszka Starość nie radość, a w dodatku nie udała się Panu Bogu - oto co najczęściej słyszymy na temat jesieni życia. W pierwszej części poradnika psychologa poświęconego starości piszę o tym, czym jest starość i jak postrzega ją współczesny świat. Odpowiadam na pytanie: czy starość jest trudna? Podpowiadam również jak inwestować w starość, czyli odpowiednio wcześnie pracować na to, by była udana. Czym jest starość? Słowo starość znamy wszyscy i kojarzymy raczej z czymś nieprzyjemnym. Określenie to budzi wiele negatywnych emocji, z których najsilniejszymi są lęk i obawa przed odsunięciem na boczny tor, samotnością, cierpieniem, niedołęstwem i zależnością od innych. Negatywne emocje kojarzone ze starością sprawiają, że słowo to często zastępowane jest określeniami typu: wiek senioralny, starszy lub podeszły. Kiedy tak naprawdę zaczynamy się starzeć? Wiadomo już, że dzieje się to od chwili narodzenia. Pierwsze sygnały starzenia się organizmu dają o sobie znać, gdy stoimy przed lustrem i możemy zobaczyć pierwsze zmarszczki na twarzy. Zazwyczaj ma to miejsce około trzydziestego roku życia. W tym momencie etap zwany młodością mamy już za sobą. Przed nami wiek średni a następnie dojrzały. Za początek wieku starszego uważa się sześćdziesiąty rok życia. Geriatria - dział medycyny zajmujący się osobami starszymi - obejmuje pacjentów, którzy ukończyli 65 lat. Jesień życia nie jest odrębną jego częścią, lecz kontynuacją poprzednich. Proces starzenia się organizmu nie następuje skokowo, lecz stanowi pewną ciągłość. Zauważalne zmiany w wyglądzie zewnętrznym i ogólnym funkcjonowaniu następują mniej więcej co 8 lat. Starość wczoraj i dziś Postrzeganie starości i osób będących na tym etapie życia w ostatnich kilkudziesięciu latach uległo diametralnym zmianom. Stało się tak na skutek ogólnych zmian zachodzących w świecie. Zmian tak szybkich, że ludziom starszym trudno za nimi nadążyć. Tym samym trudno być autorytetem dla młodszych pokoleń. Uniwersalne i nieśmiertelne niegdyś rady przekazywane z pokolenia na pokolenie przestają być potrzebne i słuchane przez ludzi żyjących w zupełnie innych realiach, korzystających z mechanizmów, udogodnień i rozwiązań; z punktu widzenia seniorów niezrozumiałych lub wręcz niepotrzebnych. Negatywne postrzeganie starości jest również konsekwencją panującego obecnie kultu młodości, siły, sprawności i wydajności. Nie bez znaczenia są także oczekiwania wobec życia i cele, jakie stawiają sobie młodzi ludzie. Chcąc je spełnić i osiągnąć, zmuszeni są zamieszkać z dala od rodziców i dziadków. Stąd brak domów wielopokoleniowych, w których seniorzy rodów byli nie tylko otoczeni opieką, ale także szanowani, cenieni i potrzebni. Postęp medycyny w zakresie leczenia różnego typu poważnych schorzeń sprawił, że życie uległo znacznemu wydłużeniu. Od wielu lat w krajach wysoko rozwiniętych ma miejsce kryzys lub niż demograficzny. Jeden i drugi przyczynia się do wzrostu liczby starszych obywateli. Społeczeństwa starzeją się, co zmusza do szeroko zakrojonych działań na rzecz olbrzymiej rzeszy seniorów. Aktualnie o tej grupie wiekowej dużo się mówi i sporo dla niej robi. Tworzone są i realizowane ogólnokrajowe programy na rzecz osób w podeszłym wieku. Senior - o ile chce i jest w stanie - może brać udział w różnego rodzaju inicjatywach, takich jak domy dziennego pobytu, uniwersytety trzeciego wieku, wycieczki, kursy doskonalące najróżniejsze umiejętności, spotkania towarzyskie itd. Najstarsi obywatele przestali być niezauważaną, pomijaną i lekceważoną grupą społeczną. Oczywiście, bywa różnie, ale ważne jest to, że myśli się o nich, bierze pod uwagę i traktuje poważnie. Czy starość jest trudna Ostatni etap życia nie należy do łatwych, ale nie tylko on jest trudny. Każda część życia ma swoje blaski i cienie. Problem w tym, że większość z nas ma tendencję do gloryfikowania przeszłości i wyolbrzymiania aktualnych problemów. Nieszczęśliwi na starość ludzie wspominają młodość jako coś tylko pięknego. Pozytywne wspomnienia są jak najbardziej potrzebne i niejednokrotnie stanowią kojącą pociechę. Będąc seniorem, warto pamiętać, że starość to nie jedyny czas w życiu, w którym zmagamy się z problemami. Problemy towarzyszą nam przez całe życie, z tym że na każdym etapie są inne. Najtrudniejszym do przyjęcia aspektem starości jest stopniowa utrata zdrowia i sprawności, a co za tym idzie wzrastająca potrzeba korzystania z pomocy innych ludzi. Jako osoby niewidzące lub słabowidzące przez większą część życia oswajamy się z niepełnosprawnością i zależnością od innych. Można więc powiedzieć, że dominujący problem jesieni życia przerabiamy dużo wcześniej. Trudność starości zależy od jej etapu. Bywa różnie, ale obiektywnie rzecz ujmując, dużo łatwiej żyje się seniorom po sześćdziesiątym roku życia niż tym, którzy ukończyli 80 lat. Pierwsze dwadzieścia lat starości to czas, w którym zdrowie jeszcze względnie dopisuje i pozwala na różnoraką aktywność. Czasami można udzielać się zawodowo; pełni się rolę babci lub dziadka; można angażować się w działania charytatywne; można służyć innym swoim doświadczeniem; można realizować pasje, na które wcześniej nie było czasu lub odkrywać nowe. Po osiemdziesiątym roku życia różnego rodzaju dolegliwości istotnie utrudniają nie tylko funkcjonowanie poza domem, ale także w domu. Osoby w tym wieku, siłą rzeczy, skupiają się głównie na ich łagodzeniu po to, by jak najdłużej utrzymać samodzielność w zakresie podstawowych czynności życiowych. Na tym etapie najważniejsza jest opieka medyczna eliminująca dyskomfort i cierpienie wywołane starzeniem się lub chorobami różnych narządów i układów w ciele. Dla części seniorów ogromną trudność stanowi świadomość bliskiego końca. Świadomość ta bywa szczególnie bolesna, gdy towarzyszy jej poczucie zmarnowanego życia. Lęk przed śmiercią bardziej dotyczy samego umierania niż faktu, że nas już nie będzie. Na to, jak będziemy odchodzić, nie mamy żadnego wpływu. Dlatego lepiej i zdrowiej jest nie zamartwiać się tym na zapas. Czym innym oczywiście jest realna świadomość nieuniknionego i załatwienie ważnych spraw, takich jak ustalenie okoliczności pochówku, spisanie testamentu czy rozporządzenie swoim majątkiem. Inwestycja w starość O tym, że się zestarzejemy, zaczynamy myśleć około pięćdziesiątego roku życia. Na wcześniejszych etapach nie myślimy o starości, mimo że spotykamy i obserwujemy osoby starsze. Mając lat 20, 30 czy 40, własną starość postrzegamy jako coś bardzo odległego, wręcz abstrakcyjnego. Tymczasem, będąc dorośli, możemy świadomie inwestować w udaną starość. Jednym z kluczowych elementów udanej starości jest bilans minionych lat. Na bilans ten pracujemy przez lata młodości, wiek średni i dojrzały. Inwestuj w relacje z dziećmi Istotnym elementem jesieni życia są relacje z dorosłymi dziećmi. Relacje te mogą dawać wsparcie, siłę i zadowolenie nawet wówczas, gdy dorosłe dzieci są daleko. Odległość nie uniemożliwia okazywania starszym rodzicom szacunku, miłości, pamięci i troski. Gdy będziesz starszy, twoje dzieci będą odnosiły się do ciebie tak, jak ty teraz odnosisz się do swoich starszych rodziców. Będąc rodzicem, jesteś przykładem i wzorcem do naśladowania dla swoich dzieci. Miłość, szacunek i troskę o starszych członków rodziny twoje dzieci mogą przejąć głównie od ciebie. Inwestuj w życie zawodowe Gdy jesteśmy starzy, życie zawodowe jest już za nami. Zostają jednak wspomnienia tego, co i jak robiliśmy. Najlepsze wspomnienia daje praca, którą lubimy i która nas satysfakcjonuje. Nie mniej ważne jest osobiste zaangażowanie w pracę i wykonywanie jej najlepiej jak to możliwe. Pracuj tak, by w przyszłości, oglądając się wstecz, być zadowolonym z tego, co robiłeś, a przede wszystkim z siebie w pracy. Inwestuj w relacje z ludźmi Bywa tak, że na starość najbliższa rodzina jest daleko. Nie ma w pobliżu rodzeństwa, dzieci i wnuków. Z tego względu dużo wcześniej warto inwestować w kontakty towarzyskie i przyjaźnie. W starszym wieku bardzo przydają się znajomi, których można odwiedzać i zapraszać do siebie. Długotrwałe przyjaźnie można nawiązać jeszcze w pracy, ale nie tylko. Póki jesteś aktywny i bywasz w różnych miejscach, szukaj fajnych ludzi i nawiązuj z nimi bliższe znajomości. W przyszłości oni przydadzą się tobie, a ty im. Inwestuj w zdrowie Lekarze wszelkich specjalności podkreślają, że tryb życia, jaki wiedziemy w wieku młodym, średnim i dojrzałym, ma ogromny wpływ na zdrowie, kondycję i samopoczucie w jesieni życia. Inwestując w zdrowie, staraj się dobrze odżywiać i regularnie ruszać. Unikaj żywności wysoko przetworzonej, zawierającej mnóstwo cukru, soli, wzmacniaczy smaku i tzw. tłuszczów trans, które przyczyniają się do rozwoju miażdżycy. Jedz przede wszystkim warzywa i owoce, produkty pełnoziarniste, nabiał, białe mięso i tłuste ryby morskie. Unikaj siedzącego trybu życia: gdzie się da chodź pieszo, spaceruj lub biegaj. Inwestuj w godną starość Jedną z uciążliwości starości są ograniczenia finansowe. Młodym ludziom zaleca się dziś oszczędzanie na daleką przyszłość. Mimo że jest ona niepewna, w ramach własnych możliwości warto to robić. && Rehabilitacja kulturalnie && Andrzej Kaszta nie żyje Władysław Gołąb W Encyklopedii osób zasłużonych dla środowiska niewidomych pod redakcją Józefa Szczurka o Andrzeju Kaszcie czytamy: Długoletni wiceprzewodniczący Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych, działacz Spółdzielni Niewidomych, przewodniczący Zarządu Stowarzyszenia Pomocy Osobom Niewidomym im. Henryka Ruszczyca «Larix», przewodniczący Zarządu Środowiskowej Spółdzielni Mieszkaniowej Niewidomych w Warszawie, muzyk-pianista. Do tej listy dodałbym: Człowiek wielkiej kultury osobistej i wrażliwego serca. Było popołudnie 11 marca br. Stan zdrowia Andrzeja pogarszał się z godziny na godzinę. Żona - Pani Teresa - została z mężem sama, gdy nadszedł ostateczny kryzys. Do dziś nie może otrząsnąć się z tego tragicznego przeżycia: ten jedyny, ukochany Andrzej już się do niej nie odezwie. Wprawdzie ostatnio nie była to rozmowa, tylko przebłyski kontaktu, ale mimo to w podświadomości tliła się nadzieja, że wszystko może się jeszcze odmienić. Pan Andrzej Kaszta w zasadzie cieszył się dobrym zdrowiem. Pierwsza przypadłość rozpoczęła się udarem mózgu w 2006 roku, ale z tego stanu udało mu się wyjść z sukcesem - wrócił jeszcze do pełnego zaangażowania zawodowego. Drugi udar przyszedł około trzy lata temu. Zaczęły się kłopoty z mówieniem, koncentracją myśli i pamięcią. Śmierć w dniu 11 marca była konsekwencją tej rozwijającej się choroby. Pogrzeb na Wólce Węglowej ustalono na dzień 18 marca o godz. 12.00, ale ze względu na pandemię władze wprowadziły zakaz większych zgromadzeń i w związku z tym pogrzeb był dodatkowo smutny, bez udziału tych wszystkich, którzy chcieliby oddać hołd pamięci Zmarłemu. Andrzej Kaszta urodził się 10 września 1944 roku w Rudzie Śląskiej. Ojciec Andrzeja, Maks Kaszta był z zawodu cukiernikiem i zginął w 1944 roku, a matka - Irmegarda z domu Krupa - po wojnie wyszła ponownie za mąż i miała jeszcze drugiego syna. Matka Andrzeja wraz z synem przenieśli się z Rudy Śląskiej do Szopienic, gdzie z tamtejszej huty cynku wydobywały się trujące gazy, niezwykle szkodliwe dla małych dzieci. Jak twierdzi Tadeusz Madzia, gazy te były powodem uszkodzenia wzroku małego Andrzeja. Lekarze stwierdzili zaćmę wrodzoną. Przeprowadzone operacje tylko pogłębiły uszkodzenie wzroku, chociaż Andrzej niemal do końca życia posiadał liczące się jego resztki, pozwalające mu na samodzielne poruszanie się w terenie. W 1954 roku Andrzej trafił do szkoły dla niewidomych dzieci we Wrocławiu. Jednak nie przebywał tam długo, gdyż zgodnie z zaleceniem Ministerstwa Oświaty i Ministerstwa Kultury i Sztuki dzieci niewidome uzdolnione muzycznie powinny być przeniesione do szkoły w Krakowie. Gdy niewidomy Czesław Kurek, uczeń Lasek, przeniesiony został do Krakowa w 1956 roku, zastał tam już Andrzeja Kasztę, cieszącego się dużym uznaniem jako szczególnie uzdolniony muzycznie uczeń. Po ukończeniu szkoły krakowskiej Andrzej podjął dalszą naukę w Liceum im. Mikołaja Kopernika w Katowicach. Maturę uzyskał w 1964 roku. Studia w Szkole Głównej Planowania i Statystyki w Warszawie podjął bezpośrednio po zdaniu matury i ukończył je w 1968 roku. Pracę magisterską obronił w 1969 roku. Andrzej Kaszta odznaczał się dużą samodzielnością. Już w czasie studiów dorabiał, grając wieczorami w Hotelu Europejskim. Poznał też młodą dziewczynę, z którą zawarł cywilny związek małżeński. Z małżeństwa tego urodziła się w 1970 roku córka Magda. Mimo rozpadu tego małżeństwa z córką utrzymywał serdeczne stosunki, których nie przerwało zawarcie kolejnego małżeństwa. Po studiach podjął pracę w Związku Izb Rzemieślniczych w Warszawie. W latach 70. nawiązał kontakt z prezesem Marianem Golwalą, który zaproponował mu funkcję prezesa Spółdzielni ELSIN w Elblągu. Propozycję Andrzej Kaszta przyjął i w 1975 roku przeniósł się do Elbląga. Praca w Spółdzielni ELSIN miała znaczenie przełomowe w życiu Andrzeja Kaszty. Od roku 1976 był przewodniczącym Zarządu Okręgu Polskiego Związku Niewidomych, a tym samym wszedł do Zarządu Głównego PZN. W latach 1978-1981 pełnił dodatkowo funkcję przewodniczącego Rady Związku Spółdzielni Niewidomych i wreszcie sprawa najważniejsza - w 1977 roku poślubił Teresę Nowoszyńską, pracownicę spółdzielni. Małżeństwo okazało się niezwykle udanym i można powiedzieć - szczęśliwym związkiem. W roku 1979 przyszła na świat córka Anna. W przyszłości obydwie córki Andrzeja zaprzyjaźniły się i często spędzano wspólnie spotkania świąteczne. Warto w tym miejscu przytoczyć słowa córek: Kontakt z tatą miałam zawsze bardzo dobry - mówi pani Magda. Tata był zawsze blisko mnie, nawet gdy mieszkał w Elblągu, a ja mieszkałam w Warszawie, zawsze wakacje spędzaliśmy razem, tata pisywał listy do mnie i zawsze wiedziałam, że mam tatę. Z kolei pani Ania mówi: Był to mój ojciec, którego bardzo kochałam; był to człowiek wspaniały, dbający o rodzinę, ciepły, opiekuńczy, zawsze mogłam liczyć na jego pomoc, wsparcie, zawsze mogłam się poradzić; ze wszystkim można było przyjść do niego. Andrzej kochał swoje córki, cieszył się wnuczętami: Magda ma dwie córki, a Ania synka i dwie córki. W 1981 roku państwo Kasztowie przenieśli się do Warszawy, gdzie Andrzej objął po Janie Wojtkowskim funkcję wiceprezesa Związku Spółdzielni Niewidomych, przekształcanego w tym czasie w Centralny Związek. Z powodu braku mieszkania na rok zamieszkali w pomieszczeniach hotelowych PZN na ulicy Dankowickiej. W 1984 roku Andrzej objął także stanowisko prezesa Spółdzielni Metal. Od 1989 roku przyjął stanowisko wiceprezesa Zarządu Głównego PZN i na stanowisku tym pozostał do 1999 roku. W tym okresie miałem bliski kontakt z Andrzejem Kasztą. Często kontaktował się ze mną, przychodząc z reguły z trudnymi sprawami ludzkimi. Był człowiekiem wrażliwym. Chciał każdemu pomóc - a przy tym odznaczał się dużą kulturą osobistą. Prezes Tadeusz Madzia mówił o nim: To człowiek artysta. Pamiętam, jak po raz pierwszy poznał go ks. Tadeusz Fedorowicz. Wtedy zwrócił się do mnie z pytaniem: Co to za miły, kulturalny człowiek?. Warto dodać, że zanim uruchomiono wydawanie czasopisma Krajowego Duszpasterstwa Niewidomych, podczas jednego ze spotkań ówczesnego zespołu redakcyjnego podsunął pomysł, aby nadać temu periodykowi tytuł Credo. Wszyscy jednomyślnie zaakceptowali tę propozycję. Ponadto, zaraz po śmierci Jerzego Szczygła pełnił przez jakiś czas funkcję redaktora naczelnego czasopisma Niewidomy Spółdzielca. Ostatnie lata zawodowe Andrzej Kaszta związał ze środowiskiem Spółdzielni Nowa Praca Niewidomych. Od października 1999 roku do kwietnia 2006 roku pełnił funkcję prezesa Środowiskowej Spółdzielni Mieszkaniowej Niewidomych. Z kolei od września 2006 roku do czerwca 2015 pełnił funkcję przewodniczącego Zarządu Stowarzyszenia Pomocy Osobom Niewidomym im. Henryka Ruszczyca Larix. Na tym stanowisku zabiegał o nagrania nowych pozycji książkowych w systemie Czytaka. Na spotkaniu działaczy Polskiego Związku Niewidomych w 1996 roku w Jachrance Andrzej Kaszta wygłosił poruszający referat: Wielka rola spółdzielni niewidomych. Powiedział wtedy: Spółdzielczość stworzyła mi możliwość pracy twórczej, w której mogłem wykorzystać ekonomiczne wykształcenie zdobyte podczas studiów w Szkole Głównej Planowania i Statystyki w Warszawie, a także przyswoić sobie wiedzę o potrzebach, trudnościach i szansach niewidomych. Chcę wyrazić przekonanie, a zarazem zadowolenie i satysfakcję, że dzięki spółdzielni wielu naszych kolegów założyło rodziny, znalazło swoje miejsce w życiu. Andrzej Kaszta nie był wychowankiem Lasek, ale duchowo był bliski idei Matki Czackiej. W 1983 roku został członkiem Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. Od 2005 roku przez osiem lat pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Rewizyjnej Towarzystwa. Drogi Panie Andrzeju! Z tego miejsca pragnę Ci gorąco podziękować za całe owocne życie, za to, że chciałeś wszędzie wnosić pokój i życzliwą współpracę, za to, że po swojemu kochałeś niewidomych, że byłeś wrażliwy na piękno. Niech Dobry Bóg przygarnie Cię w swoje Ojcowskie ramiona. && Dwukolorowy tandem Alicja Nyziak W dorobku reżyserskim Petera Farrellya film Green Book zasługuje na szczególną uwagę. To pierwsza produkcja, która otworzyła przed nim drogę do Hollywood. Reżyser przenosi widza w lata 60. XX wieku na południe USA. Ten okres ewidentnie kojarzy się z rasizmem. Choć nietypowa relacja między włoskim emigrantem z Bronx i genialnym czarnoskórym muzykiem burzy klasyczną interpretację problemu segregacji rasowej. Usłużna pamięć może podsunąć widzowi, np. serial Korzenie. Nic z tego. Green Book to film chwilami podobny w klimacie, ale zarazem zupełnie inny. Tony Vallelonga traci pracę. Dostaje cynk, że pewien doktor szuka kierowcy. Ponieważ żyć trzeba, rodzina na utrzymaniu, a on żadnej pracy się nie boi, idzie na rozmowę wstępną. Pierwsza konfrontacja pracownika (białego luzaka) z pracodawcą Donem Shirleyem (czarnoskórym muzykiem) wypada źle. Tony odmawia, bo nie będzie pracował dla… Wreszcie po pewnych perypetiach, w których znaczącą rolę odgrywają Dolores (żona Tony’ego) i święta Bożego Narodzenia, bohaterowie wyruszają w trasę koncertową. Wytwórnia muzyczna zaopatruje ich w The Negro Motorist Green Book, czyli w zieloną książkę będącą spisem miejsc, w których bez obaw mogą zatrzymywać się Afroamerykanie. Jak się okaże, będzie ona ważnym towarzyszem ich ośmiotygodniowej podróży. Różnice w postrzeganiu świata przez Dona i Tony’ego, ich odmienna postawa wobec życia wywołują wiele zarówno zabawnych, jak i wzruszających chwil. A dialogi… oj palce lizać. Czy Green Book to jedynie ckliwa historia? Moim zdaniem nie. Oczywiście trudno nie zauważyć, że reżyser osadził fabułę w gładkich ramach. Chociaż w tym aspekcie może bardziej należałoby skupić uwagę na jednym ze scenarzystów. Aha, jeszcze nie zdradziłam, że Green Book to opowieść oparta na prawdziwych wydarzeniach. Historię przyjaźni między bohaterami spisał Nick Vallelonga. Tak Drogi Czytelniku, dobrze się domyślasz. To nie zbieżność nazwisk, Nick jest synem Tony’ego Vallelonga. Czy przedstawiona fabuła została mocno podkoloryzowana? Rodzina Dona Shirleya kwestionowała przedstawioną w filmie relację. Twierdziła, że panów łączyła jedynie znajomość na poziomie pracodawca-pracownik. Może tak było, ale czy to ważne? Istotne, że kino ma w sobie ten magiczny czar, który pozwala odbiorcy na napisanie własnego zakończenia. Choć Green Book ma takie, że nic dodać, nic ująć. Dona Shirleya zagrał amerykański aktor, Mahershala Ali. Natomiast Tony’ego Vallelongę zagrał Viggo Mortensen, aktor pochodzenia duńsko-amerykańskiego. Czytelnicy mogą go kojarzyć z trzech części Władcy Pierścieni Petera Jacksona, według trylogii J.R.R. Tolkiena. Zasłynął w nich rolą Aragorna. Zapraszam do obejrzenia filmu, który otrzymał 14 nagród, w tym m.in. 3 Oscary, Złote Globy, nagrodę Critics’ Choice 2019 itd. Green Book to komediodramat, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. && Tu ukaef, muzyka i śpiew Paweł Wrzesień Niektórzy poznali ją przez przypadek, gdy w ucho wpadły im dźwięki jednej z audycji, zaciekawiły i sprawiły, że nie szukali już innych stacji. Inni sympatię do niej odziedziczyli po rodzicach czy starszym rodzeństwie, albo polecili im ją znajomi. Niezależnie od tego jak wyglądało pierwsze spotkanie, faktem jest, że dla wielu przyszłych słuchaczy Trójki, bo o niej właśnie mowa, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Chciałbym wspólnie z Czytelnikami zastanowić się nad jej tworzonym latami fenomenem i postawić otwarte pytanie o przyszłość. Żart i dystans towarzyszyły Trójce od zarania, albowiem oficjalnie nadawanie rozpoczęła w prima aprilis 1962 r. Intencje jej powstania nie były zupełnie czyste. Władza dostrzegła, że młodzież garnie się do kultury zachodniej, słucha muzyki z Radia Luxembourg i Wolnej Europy, a przy okazji nasiąka wrogą imperialistyczną propagandą. Postanowiła więc dać młodym ich ukochany jazz, blues i rock&roll w swojskiej, bezpiecznej ideologicznie oprawie. Atutem nowej stacji było nadawanie na supernowoczesnych wówczas falach ultrakrótkich, dzięki czemu jakością biła na głowę konkurencję. Początkowo program trwał zaledwie 3 godziny, ale szybko zaczął się wydłużać. Ciekawostką jest, że wprowadzając się do studia przy Myśliwieckiej, radio musiało wyprosić korzystającego zeń Władysława Szpilmana, z czego pianista nie był zadowolony. Twórca pierwszej audycji muzycznej na antenie, Mateusz Święcicki sam był artystą i kolekcjonerem płyt. Potrafił ściągnąć do radia ludzi znających się na rzeczy i umiejących zarażać swoją pasją. Dał szansę młodym, choćby Markowi Gaszyńskiemu, Romanowi Waschko czy Piotrowi Kaczkowskiemu, którego osoby nie trzeba przedstawiać żadnemu trójkowemu słuchaczowi. Jak grzyby po deszczu wyrastały audycje przyciągające do odbiorników słuchaczy, jak np. Mój magnetofon. W dobie wszechobecnej ochrony praw autorskich trudno sobie wyobrazić program, w którym prowadzący na trzy cztery poleca słuchaczom włączyć zapis, aby utrwalić na taśmie całość płyty długogrającej, jaka za chwilę zostanie wyemitowana. W latach 60. i 70. było to jednak normą, zwłaszcza że rodzime wytwórnie bardzo rzadko oferowały longplay’e zachodnich twórców, a ceny przywiezionych zagranicznych płyt Beatlesów czy Rolling Stones’ów potrafiły dorównać miesięcznym poborom robotnika. Gdy narzucono zasadę, że na 10 emitowanych utworów może być tylko 5 anglojęzycznych, zaczęto intensywniej promować młode, polskie talenty grające rocka, aby nie wpuszczać na antenę przaśnych, socjalistycznych rytmów królujących nadal w Programie Pierwszym. Ponoć nawet Władysław Gomułka łaskawie tolerował big beat, gdyż dowiedział się, że jego wnuczki słuchają tylko Trójki. Po kilku latach fragment scherza cis-moll Chopina będący pierwszym dżinglem stacji oraz hasło Tu ukaef, muzyka i śpiew rozbrzmiewały w całym kraju. Szybko na antenie zagościły też reportaże, publicystyka czy rozrywka na najwyższym poziomie, a to za sprawą Radiokroniki Decybel, Ilustrowanego Tygodnika Rozrywkowego czy 60 minut na godzinę. Powstały wtedy kultowe audycje, jak Rodzina Poszepszyńskich Macieja Zębatego i Jacka Janczarskiego, O wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia Jana Tadeusza Stanisławskiego czy pisane i odgrywane przez Jacka Fedorowicza gawędy kolegi kierownika, będącego żywym koncentratem wszystkiego co najgorsze w stylu bycia i mentalności komunistycznych przywódców. Słuchacz mógł odnieść wrażenie, że to co ma etykietkę satyry, jest po prostu wnikliwą obserwacją rzeczywistości. Aż dziw brał, że władze na to wszystko pozwalały. Jeden z dyrektorów Trójki w latach 70., Jan Mietkowski tłumaczył tę względną wolność faktem, że władze partyjne skupiały się na kontroli przekazu telewizyjnego, w radiu słuchając jedynie porannych wiadomości. Kres dotychczasowej działalności położył dopiero stan wojenny, gdy Trójka zamilkła. Reaktywację radia powierzono Andrzejowi Turskiemu. Nie wszyscy wierzyli, że to się uda, a niektórzy mieli mu wręcz za złe, że w tak mrocznym okresie próbuje legitymizować Polskę Jaruzelskiego w oczach obywateli, lecz mimo to Turski przywrócił Trójce dawny blask. Wtedy powstała też legendarna Lista Przebojów autorstwa Marka Niedźwiedzkiego. W III RP dyrektorzy się zmieniali, podobnie jak oferta programowa dostosowywana do nowej rzeczywistości; zawsze jednak hasłem przewodnim pozostawało ambitne kształtowanie gustów słuchaczy, zamiast podążania za tym co najłatwiejsze. Trójka miała swoją niszę w eterze i swoich oddanych słuchaczy. Gdy w 2010 r. popadła w kłopoty finansowe, sympatycy wpłacali środki na specjalną zbiórkę, aby ją ratować. Wpływały kwoty od 3 aż do 33.333 zł, a stacja przetrwała. W kolejnych latach mogliśmy też podziwiać spektakularne akcje promocyjne i happeningi. Trójka na 50. urodziny otrzymała swoją monetę 2-złotową wprowadzoną do obiegu. Władze Niue Island - terytorium Nowej Zelandii - zgodziły się też na wybicie trójkowej monety 3-dolarowej, co stanowi absolutny precedens, albowiem nigdzie na świecie nie występuje moneta o takim nominale. Trójka patronowała przez rok jednemu ze składów pociągu Pendolino. We Wrocławiu posiada także swoją kładkę oraz krasnala o imieniu Trójkuć Wywiadek, a stolica Dolnego Śląska to pierwsze na świecie miasto z Trójkowym znakiem jakości. Sopot może się zaś poszczycić Placem Radiowej Trójki, gdzie w roku 2013 postawiono specjalną trójkową budkę telefoniczną. Ostatnich kilka lat to wyraźny spadek słuchalności oraz odejście wielu znanych dziennikarzy. Kryzys ten zaostrzył się 15 maja, po tym jak notowanie Listy Przebojów Trójki wygrała piosenka Kazika Twój ból jest lepszy niż mój, krytyczna wobec władz. Dyrektor Trójki nakazał zdjęcie notowania ze strony internetowej, a prowadzącemu zarzucił nierzetelność w liczeniu głosów. Marek Niedźwiecki zrezygnował z pracy w radiu i zażądał przeprosin, a w geście solidarności z nim pożegnało się ze słuchaczami kilkunastu popularnych prezenterów, w tym Marcin Kydryński, Agnieszka Szydłowska czy sam Piotr Kaczkowski. Podkreślano, że w Polskim Radiu trudno o uczciwszą i bardziej kompetentną osobę niż Niedźwiecki, a zarzuty wobec systemu liczenia głosów nie mają sensu, ponieważ już w latach 80., gdy były one nadsyłane na kartkach pocztowych, nie dało się zweryfikować, czy wielbiciel konkretnej piosenki nie przysłał kilkudziesięciu pocztówek, podpisując się za każdym razem innym nazwiskiem; obecnie zaś można w Internecie korzystać z wielu kont, promując konkretny utwór. Nie chcę tu rozstrzygać po czyjej stronie stoi racja, faktem jednak jest, że radio istnieje dla słuchaczy, a ci masowo wyrażali poparcie dla Marka Niedźwieckiego i solidarnych z nim koleżanek i kolegów. Ostatecznie dyrektor podał się do dymisji, a jego miejsce zajął Kuba Strzyczkowski, redaktor Trójki od 1989 roku. Przekonał część dawnej ekipy do powrotu, przeprosił Niedźwieckiego i zapowiedział zmiany w stylu kierowania firmą. Czy odniesie sukces, to pokaże czas; na pewno ma na to szansę jako osoba znająca radiową kuchnię. Pozostaje trzymać kciuki, licząc, że Trójka nadal będzie dla nas ciekawą i inteligentną odtrutką na rzeczywistość. && Galeria literacka z Homerem w tle && Szczęście odnalezione zmysłami (część I) Iwona Włodarczyk Kolejka do kasy jest dość długa, a ja mam tylko osiem minut do odjazdu autobusu. Zastanawiam się, czy zdążę, lecz po chwili namysłu dochodzę do wniosku, że nie mam innego wyjścia jak tylko poczekać. W domu nie ma ani jednej kromki chleba, jutro jest święto i wszystkie sklepy będą zamknięte. Na szczęście otwierają drugą kasę, więc po chwili już płacę za zakupy, pieczywo oraz owoce znajdują swoje miejsce w torbie, którą zarzucam na ramię, szybko wybiegam przez rozsuwające się przede mną drzwi i... o zgrozo, ląduję w objęciach mężczyzny idącego w stronę sklepu. Gdyby nie to, że mnie podtrzymał, to z pewnością bym upadła. - Bardzo pana przepraszam, ale spieszę się na autobus, czy nic panu się nie stało? Pytam, a gdy tylko słyszę - nie ma sprawy, nie myślałem, że dziś jakaś kobieta rzuci mi się w ramiona - bąkam jeszcze raz kilka słów przeprosin i biegnę dalej. Do stojącego na przystanku autobusu wsiadam w ostatniej chwili i zajmuję najbliższe wolne miejsce. Dopiero kiedy trochę odsapnęłam, zaczęło do mnie docierać to, jak komicznie musiała wyglądać sytuacja przed sklepem, zwłaszcza po komentarzu owego człowieka, ale co tam - najważniejsze, że nie zrobiłam nikomu krzywdy, bo gdyby tak zamiast faceta szła jakaś starsza kobieta, to mogłoby się to skończyć nieciekawie. Co też on musiał sobie o mnie pomyśleć? Może uznał mnie za ofermę lub za jakąś nierozgarniętą babę, no ale cóż, prawdopodobnie już go nigdy nie spotkam, więc nie ma się czym tak naprawdę przejmować. Wiosna to moja ulubiona pora roku, wszechobecna zieleń sprawia, że najchętniej całe dni spędzałabym poza domem, a że jestem rannym ptaszkiem, to wystarczą pierwsze poranne trele ptaków za oknem, a ja jestem już na równych nogach gotowa do działania. Nie inaczej jest i dziś, obudziłam się tuż po czwartej z myślą co począć z wolnym dniem. Na zielonych listkach lipy widzę tańczące pierwsze promyki słońca, po niebie sunące leniwie białe chmurki i wiem już, że grzechem byłoby siedzenie w domu, postanawiam więc, że wybiorę się na długi spacer. Szybki prysznic, lekkie śniadanie, nakładam na twarz trochę kremu z filtrem, pociągam usta pomadką i jestem gotowa do wyjścia z domu. Jednak nie dane jest mi nawet przekroczenie jego progu, ponieważ zatrzymuje mnie dzwoniący w torebce telefon. Zerkam na wyświetlacz, na którym pojawiło się imię Kaja, cóż ona może chcieć? Myślę i po krótkiej chwili wahania odbieram. Kaja nie daje mi szansy na powiedzenie nawet jednego słowa, za to zaczyna od zadawania pytań: jak się czuję? jakie mam na dziś plany? Po czym dodaje - a może byś tak wybrała się z nami na wycieczkę? Jedziemy za miasto i mamy ochotę powędrować po polnych drogach i leśnych ostępach, to nie ma być jakaś męcząca górska wspinaczka, lecz wędrówki po płaskim terenie. Nie namyślam się długo i chociaż nie wyjaśniła mi, kto poza nią wyrusza na tę eskapadę, zgadzam się do niej dołączyć. Dochodzę do wniosku, że sukienka, w którą jestem ubrana, na wędrówki po lesie się raczej nie nadaje, staję więc przed szafą i rozmyślam nad tym, czy praktyczniejsze będą krótkie spodenki, czy może leginsy. Po zastanowieniu wybieram te drugie, a do nich koszulę z wywijanymi rękawami, do plecaka pakuję wodę, naprędce zrobione kanapki oraz jabłko. Stopy wsuwam w znoszone, acz wygodne tenisówki, włosy związuję frotką w koński ogon. Tak powinno być dobrze - myślę sobie, i gdy czekając na przyjaciółkę, siedzę przy kawie, zaczynam się zastanawiać, a moje myśli krążą wokół tego, kto będzie z nami na wycieczce. Prawdopodobnie Kajtek - chłopak Kai, lecz nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że poza nim będzie tam jeszcze ktoś, kogo nie znam; jednak nic nie mogę wymyślić i daję za wygraną. Telefon oznajmia nadejście wiadomości z informacją, że mam zejść przed blok, więc się nie ociągam, zamykam drzwi na klucz i w momencie, gdy zatrzaskują się za mną drzwi wyjściowe, na parking podjeżdża auto Kajtka. Nie zdążyłam zrobić nawet jednego kroku, gdy drzwi od strony pasażera otworzyły się i jak z procy z auta wystrzeliła w moim kierunku Kaja. - Aniu musimy pójść na górę, widzisz jaka ze mnie oferma, dobrze wiem, że przed wejściem na nasz parking po deszczu robi się nieduża, lecz głęboka kałuża. Jednak ja zamiast na nią uważać zagapiłam się i oto efekt - mówiąc to, pokazała przesiąknięty, oblepiony jakąś breją but. - Czy mogłabyś mi pożyczyć jakieś stare trepki? Nie namyślam się długo, zawracam, a idąc z powrotem do mieszkania, zaczynam się głośno śmiać, po czym opowiadam przyjaciółce, jak to nie dalej jak wczoraj rzuciłam się obcemu facetowi w ramiona. Kaja z dziwnym uśmieszkiem błąkającym się po jej twarzy wysłuchała mojej opowieści do końca, zmieniła obuwie i po dziesięciu minutach znów byłyśmy przed blokiem. Na prośbę Kai zajęłam miejsce obok Kajtka i dopiero wtedy zauważyłam, że oprócz Kai na tylnym siedzeniu jest jeszcze jeden pasażer. Kaja przedstawia nas sobie mówiąc, że jest to Piotrek, kolega jej chłopaka, a to co w jego wyglądzie zwraca moją szczególną uwagę to burza blond loków związanych frotką. Nie ma czasu na rozmowy, gdyż już po dziesięciu minutach jazdy skręcamy w boczną drogę i zatrzymujemy się na podjeździe jakiegoś domostwa. Wysiadamy, Kaja z Kajtkiem wchodzą do domu, a ja dopiero wtedy zauważam, że Piotr trzyma w dłoni białą laskę. Obchodzi auto i zatrzymuje się tuż przy mnie, usiłując dostrzec moją twarz. - Mam wrażenie, że skądś się znamy, tylko nie bardzo wiem skąd - mówi, lecz ja zdecydowanie temu zaprzeczam. Do Piotra podchodzi Kajtek, podaje mu swoje ramię, a ten kładzie nań swoją dłoń i ruszają w stronę pobliskiego lasu. Idą pewnym krokiem i gdyby nie biała laska oraz dłoń trzymająca ramię, to nigdy bym nie pomyślała, że kolega Kajtka ma poważny problem z widzeniem. - Jak się zdążyłaś zorientować, Piotrek prawie nic nie widzi, ale poza tym jest stuprocentowym facetem, ma duże poczucie humoru i mam nadzieję, że oboje będziecie się dziś dobrze bawić - mówi Kaja, a ja obserwuję idącego przede mną mężczyznę. To co widzę sprawia, że zaczynam się zastanawiać jak to możliwe, że pomimo swojej dysfunkcji porusza się on tak sprawnie i nie potyka się o kamienie leżące na polnej drodze. Z rozmyślań wyrywa mnie wyskakująca tuż pod moje stopy żaba, która po chwili znika w wysokiej trawie. Docieramy do lasu, gdzie pachnie wilgotnym mchem oraz sosnowym igliwiem. Po półgodzinnym spacerze docieramy na niewielką polankę, gdzie siadamy na powalonym pniu drzewa i każde z nas dobiera się do swojego prowiantu. Po skończonym posiłku przyjaciółka z Kajtkiem postanawiają sprawdzić, co znajduje się po drugiej stronie polany, lecz ja nie mam ochoty na wędrówki po chaszczach, Piotr też rezygnuje z tej atrakcji, więc zostajemy sami. Dłuższą chwilę siedzę z zamkniętymi oczami i twarzą wystawioną do słońca. Zmęczenie gdzieś znika, a ja w obecności Piotra czuję się swobodnie, nabierając ochoty na dalszą wędrówkę, co mu po chwili proponuję. Wstajemy, zbieramy swoje rzeczy, on kładzie dłoń na moim ramieniu i kierujemy się w stronę ścieżki. Piotrek zaczyna opowiadać różne anegdotki z czasów szkolnych, kiedy to razem z Kajtkiem chodzili do jednej klasy, o ich wspólnych wędrówkach po górach i wypadach nad jeziora. W jego głosie słychać tęsknotę, lecz po jakimś czasie sprytnie kieruje rozmową tak, że ja nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zaczynam snuć wspomnienia z moich szkolnych lat. Rozmowa toczy się w najlepsze, a mnie wciąż nurtuje jedno pytanie, lecz nie wiem, jak mam je zadać Piotrowi. On tak jakby odgadł moje myśli, bo w pewnym momencie z lekkim napięciem w głosie mówi: - z pewnością zastanawiasz się, dlaczego mam problem ze wzrokiem. Otóż można by rzec, że jest to zrządzenie losu, wzrok prawie całkowicie straciłem w wypadku. Po tych słowach znów zmienia temat, a ja postanawiam nie pytać o nic więcej. - Idziecie tak naturalnie jak byście chodzili ze sobą od dłuższego czasu, czy ty już kiedyś miałaś okazję prowadzić niewidomego? - pyta mnie Kajtek, który wraz z Kają pojawił się tuż za naszymi plecami, a ja dopiero wtedy spostrzegłam, że dotarliśmy na drugą stronę lasu. Dzień minął szybko i w drodze powrotnej postanowiliśmy w przydrożnym zajeździe zjeść spóźniony obiad, czekając na nasze zamówienie, Piotrek nagle się zamyślił i widać było, że coś mu ewidentnie nie daje spokoju. Pod koniec posiłku zdecydowanym ruchem odłożył sztućce na talerz, odwrócił twarz w moją stronę, oznajmiając mi, - wiesz Aniu, my z pewnością już gdzieś się spotkaliśmy, cały czas mam wrażenie, że już słyszałem twój głos. Nie daje mi to spokoju, lecz mam nadzieję, że w końcu sobie przypomnę, gdzie. - Po tych słowach na nowo zabrał się za leżące na talerzu pierogi. Kaja popatrzyła to na mnie, to na Piotra, po czym zerknęła na Kajtka i oboje wybuchnęli śmiechem. Żadne z nich jednak nie chciało wyjaśnić nam, o co im chodzi, a na zadawane przez nas pytania udzielali pokrętnych odpowiedzi. Minął prawie tydzień od tamtej wycieczki, a do moich myśli wciąż powraca wspomnienie dziwnego zachowania przyjaciół. Nadal nie mogę zrozumieć co śmiesznego było w tym, że Piotrowi mój głos skądś się kojarzył, przecież dużo jest podobnych głosów i gdy tak dumam nad tym tematem, z zamyślenia wyrywa mnie znajomy głos: - Dzień dobry, czy mógłbym prosić kogoś o pomoc? Patrzę w stronę drzwi i widzę uśmiechniętego Piotra. Witam się z nim i po krótkiej rozmowie wiem już, co chce kupić w moim sklepie. Kątem oka zauważam nadmierne zainteresowanie zarówno pracującej u mnie koleżanki jak i będących w sklepie klientek. Postanawiam, że sama pomogę mu w doborze koszul. Sprawnie przemieszczamy się wśród wiszących wokół ubrań, opisuję mu kolorystykę oraz materiał z jakiego są one uszyte i Piotr mierzy tylko te, które go interesują. Za zakupy płaci kartą, a gdy odprowadzam go do drzwi, prosi mnie o mój numer telefonu. Tuż przed samym zamknięciem sklepu leżący na ladzie telefon zaczyna wibrować, zerkam na wyświetlacz, lecz numeru widniejącego na nim nie znam i kiedy mam już zamiar go zignorować, dociera do mnie, że to może dzwonić Piotr. Przeczucie mnie nie zawiodło, rzeczywiście okazuje się, że to on. Po podziękowaniu mi za pomoc w zrobieniu zakupów proponuje wspólny wieczorny wypad do kawiarni, a kiedy przez chwilę nie słyszy mojej odpowiedzi, dodaje, że w ramach podziękowań zaprasza mnie na kawę. Po skończonej rozmowie wrzucam telefon do torebki, biorę klucze i mam zamiar opuścić sklep, lecz kiedy przechodzę obok lustra, zauważam, że odbijającą się w nim twarz kobiety rozświetla uśmiech. Dociera do mnie również to, że od momentu wizyty Piotra w sklepie mój nastrój również się zmienił, jest mi wesoło i przez cały dzień coś nucę. A co mi tam, pójdę na to spotkanie, przecież nie mam żadnych planów na dzisiejszy wieczór i wyjście między ludzi z pewnością dobrze mi zrobi. Piotr czeka na mnie przed kawiarnią i pomimo bardzo słabego wzroku stara się być szarmancki, otwiera przede mną drzwi, szybko odnajduje krzesło, które dla mnie odsuwa od stołu, pyta o to, na co mam ochotę, a kiedy tylko kelnerka pojawia się przy naszym stoliku, składa zamówienie. Rozmowa skacze z tematu na temat, a ja mam wrażenie, że znam Piotra od lat. - Gdzie byłaś do tej pory? Dlaczego pomimo tego, że przez całe swoje życie mieszkamy w tym samym mieście, dopiero teraz się poznaliśmy - pyta Piotr, lecz ja nie potrafię udzielić sensownej odpowiedzi. Decydujemy się jeszcze na wspólny spacer, idziemy do parku i tam Piotr pokazuje mi rzecz dla mnie niezwykłą; prosi mnie, abym zamknęła oczy, bierze mnie za dłoń i kładzie ją na pniu brzozy. To co czuję pod palcami sprawia, że moja wyobraźnia zaczyna podsuwać mi obrazy. Przechodzimy od drzewa do drzewa i jestem coraz bardziej zafascynowana odczuciami, jakich doznaję nagle pod palcami. Czuję coś bardzo delikatnego i mój towarzysz prosi mnie, żebym się pochyliła, powąchała i odgadła, jakiego kwiatu dotykam. Do tej pory nie zwracałam uwagi na dotyk i teraz widzę, jak może on być pomocny w życiu i ile przyjemności może mi dostarczyć. Ruszamy w stronę przystanku i tu kolejna niespodzianka, okazuje się bowiem, że jedziemy tym samym autobusem i na dokładkę wysiadamy na tym samym przystanku, a żeby było jeszcze ciekawiej, mój towarzysz mieszka w sąsiednim bloku. W momencie pożegnania Piotrek obiecuje, że na kolejne spotkanie przygotuje dla mnie niespodziankę. && Nasze sprawy && Biedni niewidomi Teresa Dederko Temat felietonu chciałabym omówić w trzech wymiarach: Czy niewidomi są biedni pod względem materialnym? Jak nas postrzega społeczeństwo? Jak my postrzegamy sami siebie? Oczywiście, omawiając te zagadnienia, nie można uciec od pewnych uogólnień, chociaż, co zawsze podkreślam, sytuacja osób z uszkodzonym wzrokiem pod wieloma względami jest różna. Nie będę wracała do dawnych wieków, kiedy ludzie pozbawieni wzroku najczęściej żyli z żebractwa. W Polsce Ludowej, dzięki wysokiemu rozwojowi spółdzielczości, niewidomi pracownicy zarabiali całkiem nieźle. Pamiętam, że nawet z Biblioteki Centralnej PZN niektórzy przenosili się do spółdzielni ze względu na wyższe płace. Po roku 1989 wraz z przemianami gospodarczymi wielu niewidomych straciło pracę. Ogromnie wzrosło bezrobocie wśród osób niepełnosprawnych, jedynym źródłem dochodu pozostawała niewielka renta. Powoli zaczął powstawać sektor organizacji pozarządowych oferujących swoim beneficjentom różne rodzaje wsparcia. Na początku lat 90. ubiegłego wieku utworzono Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, w którym gromadzone środki mają przyczyniać się do zwiększenia zatrudnienia i poprawy jakości życia jego adresatów. Z czasem pracodawcy zorientowali się, jakie są korzyści z zatrudniania osób niepełnosprawnych i zamiast płacić kary, wolą ich angażować. Wypłacane wynagrodzenia z reguły są najniższe w skali krajowej, ale wraz z rentą zapewniają bezpieczeństwo finansowe. Jest spora grupa osób z problemami wzroku, która nie podejmuje stałej pracy, tylko ogranicza się do uczestnictwa w wielu szkoleniach, nie zawsze z chęci poszerzenia wiedzy, ale ze względów towarzyskich i dla oszczędności, bo kilkudniowy pobyt na takim szkoleniu nic nie kosztuje. Inni dowiedzieli się, że jeżeli ich niepełnosprawność wystąpiła w dzieciństwie czy wczesnej młodości, mogą ubiegać się o rentę rodzinną po nieżyjących rodzicach. Renta rodzinna plus socjalna, dodatek sierocy i pielęgnacyjny zapewniały całkiem niezłe utrzymanie. W zeszłym roku te osoby otrzymały jeszcze świadczenie 500 plus. Wszystkie te wymienione składniki dają razem kwotę ok. 3 tys. zł netto, a więc więcej niż pensja minimalna, za którą też mnóstwo obywateli żyje. Zeszłoroczną ustawę przyznającą 500 plus niektórym osobom niepełnosprawnym uważam za bubel prawny. Na jej podstawie do dochodu uprawniającego do pobierania świadczenia nie wlicza się renta rodzinna ani nawet wynagrodzenie za pracę. Sądzę, że prawnicy opracowujący tę ustawę przyjęli założenie, iż ktoś, kto ma orzeczenie o niezdolności do samodzielnej egzystencji oczywiście nie pracuje. W rezultacie świadczenie 500 plus mogą pobierać osoby pracujące, mające prawo do renty socjalnej i rodzinnej. Słyszałam o przypadku zawieszenia renty socjalnej z powodu sporego wynagrodzenia, ale osoba ta otrzymuje dodatkowe 500 zł. Jak z tego wynika, sytuacja tak uposażonych niepełnosprawnych jest zdecydowanie dobra. Niestety, jest spora grupa niewidomych utrzymujących się z rent lub emerytur wypracowanych, stosunkowo niewielkich, ale nieuprawniających do starania się o dodatkowe świadczenia. Osoby te z trudem zaspakajają swoje codzienne potrzeby, nie stać ich na opłacanie przewodnika, więc rezygnują z turnusów rehabilitacyjnych, wypoczynku poza miejscem zamieszkania. Są po prostu biedne. A jak nas pod tym względem postrzegają osoby pełnosprawne? Kiedyś wśród pracowników spółdzielni znana była anegdotka, jak to starsza pani, podprowadzając niewidomego, mówiła: Taki pan jest biedny, takie nieszczęście ręki nie mieć, nogi nie mieć, a niewidomy podpowiada: głowy nie mieć, no właśnie, ale nie widzieć? No co za głupstwa - wykrzyknęła wreszcie kobieta, orientując się, że się z niej żartuje. Do dziś pamiętam pytanie mojej lektorki, która chciała upewnić się, czy będzie mi potrzebna w następnym roku akademickim i jej argument: bo ja bym tak chciała pomóc wam biedakom. Najczęściej przy okazywaniu litości była stosowana liczba mnoga - wy. Jeszcze nie tak dawno takie litowanie się na ulicy, w środkach komunikacji, urzędach, placówkach służby zdrowia było dosyć częste. Obecnie muszę przyznać, że rzadko z tym się spotykam. Obawiam się jednak, że fałszywe współczucie występuje nadal w postaci taryfy ulgowej stosowanej czasem wobec uczniów, pracowników niepełnosprawnych, artystów. Jak na niewidomego to całkiem nieźle. Bywa, że do ośrodka dla dzieci niewidomych zgłaszany jest uczeń czwartej lub nawet piątej klasy, który nie umie czytać ani pisać, bo uczył się metodą pamięciową. Nauczyciele mu współczuli, więc od niego nie wymagali. A jak my sami siebie postrzegamy? Znam zaledwie parę osób, które twierdzą, że mają dość pieniędzy, ale są to wyjątki potwierdzające regułę mówiącą o tym, że pieniędzy zawsze jest za mało. Zasada ta odnosi się także do niepełnosprawnych. Nawet ci, którzy pobierają kilka świadczeń jednocześnie i obiektywnie sądząc, wcale źle im się nie powodzi, chcą oszczędzać, choć nie zawsze uczciwie. Znajomy słabowidzący pochwalił się swoją zaradnością, opowiadając, że kupuje dla kolegi kartony papierosów na bazarze, bo tam taniej, a potem pakując paczkę wysyłaną do innego miasta, nakleja nalepkę przedstawiającą człowieka z białą laską i papierosy wysyłane są bezpłatnie. Ktoś inny żąda, aby znaleźć mu kogoś, kto nieodpłatnie naprawi mu urządzenia AGD. Spytałam, czy dostał 500 plus, okazało się, że owszem, więc poradziłam, żeby za naprawę zwyczajnie zapłacił. Przedstawiam tu skrajne zachowania, ale ilu z nas uważa, że po prostu darmowa pomoc nam się należy. W naszych czasach wiele osób pełnosprawnych płaci za sprzątanie, opiekę nad dziećmi lub nad starszymi domownikami. W naszym środowisku są to sytuacje wyjątkowe, bo przecież przyjdzie asystent, wolontariusz i wszystko załatwi, a my oszczędzimy na dobre wczasy, kupimy nowy gadżet do kuchni albo kolejną zabawkę elektroniczną. Już nawet niewidome dzieci są biedne, więc rodzina stara się jak może im to wynagrodzić. Rodzice maksymalnie ułatwiają życie swojemu maluchowi, który dorastając, coraz bardziej ich tyranizuje, wymagając wyręczania we wszystkim. Tak wychowywani młodzi ludzie uważają, że wszystko im się należy. Kiedyś Biblioteka Centralna PZN zorganizowała konkurs czytelniczy dla dzieci. Brał w nim udział chłopiec uczący się w szkole masowej, który przyjechał z rodzicami. Gdy dowiedział się, że nie zajął pierwszego miejsca, rzucił się na podłogę i zaczął krzyczeć na mamę, żeby przyniosła mu nagrodę. Może jeszcze przebrnie przez studia przy wsparciu najbliższych, ale co dalej z samodzielnym życiem? Trochę ponarzekałam, bo oburzyły mnie spotykane przypadki cwaniactwa i zgłaszanych roszczeń. Znam dobrze nasze środowisko i jestem pewna, że takie postawy są mniejszością, bo przecież większość niewidomych docenia pracę wolontariuszy i umie za nią podziękować. && Tak, ale... Lustro, ale jakie? Stary Kocur Wygląda na to, że podejmuję babski temat. Przecie to nie kto inny jak baby nie wyobrażają sobie życia bez lustra. Oczywiście, są też chłopy, którzy lubią patrzeć w swoje odbicie w zwierciadle, ale jest ich mniej. Jednak nie o takie sprawy mi tu chodzi. Osoba niewidoma, niezależnie czy jest człowiekiem, czy człowieczką, w lustro patrzeć nie może, a jak nie może, to i nic nie widzi. Nie widzi, czy ma dobrą fryzurę, czy dobry makijaż, czy krawat pasuje do koszuli i do garnituru, czy kolory nie gryzą się jak psy. A jak tego nie widzi, to musi szukać takiego lustra, które powie, co trzeba i to ludzkim głosem, czyli pomocy osoby widzącej. Niestety, nie wszyscy o tym wiedzą. Przecie, gdyby wiedzieli, że wyglądają jak półtora nieszczęścia, to by coś na to zaradzili. Ot, chociażby zniekształcone oczy, których widok odrzuca ludzi widzących. Toć tak łatwo zaradzić takiemu problemowi. Wystarczy noszenie ciemnych okularów. Ze strojem nie jest już tak łatwo. Na strój trzeba więcej pieniędzy, ale można coś zmienić, poprawić, nawet niewielkim kosztem. Trzeba tylko wiedzieć, pamiętać i chcieć wyglądać jak ludzie. Jest inny rodzaj zwierciadła, nie ten ze szkła, jeno w oczach ludzi widzących. Chodzi mi tu o społeczne zwierciadło. Jestem leniwy. Dlatego posłużę się tu fragmentem rozmowy przeprowadzonej przez mojego protoplastę z księdzem Robertem Hetzygiem, opublikowanej w Wiedzy i Myśli w lutym i marcu 2013 r. „S.K.: Proszę coś więcej opowiedzieć o okresie ucznia-Roberta, Roberta-licealisty, Roberta-alumna czy studenta. Czy spotykał się Ksiądz z życzliwością i pomocą? Kto Księdzu pomagał - koleżanki i koledzy, nauczyciele, inne osoby? R.H.: W szkole podstawowej szło mi nie najgorzej. Zawsze miałem świadomość, że byłem w pewnym sensie uprzywilejowany. Ja po lekcjach wracałem do domu, a większość moich kolegów pozostawała w internacie. W związku z tym miałem możliwość rozszerzania moich zainteresowań. W tamtych czasach dla kogoś, kto nie korzystał ze wzroku, podstawowym źródłem informacji było radio, ewentualnie telewizja w pewnym zakresie, a ja byłem dość uważnym słuchaczem. To jakoś przekładało się na wyniki w nauce. Potem w szkole średniej szanse się wyrównały, a w pewnym sensie trochę pozostałem w tyle, bo trzeba było podciągnąć się nieco z przedmiotów, które nie były moją najmocniejszą stroną. Znacznie niższa średnia ocen dobrze ilustrowała sytuację. Najważniejsze jednak było to, czego w liceum nauczyłem się o sobie. Usiłując zaadaptować się do nowej sytuacji, musiałem zacząć uważnie słuchać mojego otoczenia, bo mój sposób bycia nie wszystkim przypadł do gustu. Na Pańskie pytanie o ludzką życzliwość odpowiedziałbym więc nieco przewrotnie: to ja musiałem nauczyć się delikatności i wyczucia w sytuacji, kiedy nie odbierałem sygnałów pozawerbalnych. Wśród niewidomych komunikujemy się tak, że wszystko jest na ogół jasne. Kiedy osoba widząca się odzywa, zazwyczaj jest to już kolejny etap jej reakcji na jakąś sytuację, poprzedzony zwykle zmianami w spojrzeniach i mimice. Jeśli do tego ten komunikacyjny problem pojawia się na linii «jeden facet - cała klasa», to rozumie Pan, że sytuacja robi się napięta. I tak się właśnie zdarzyło ze mną. Rzecz narastała do połowy III klasy, aż w końcu zrobiło się boom, które wciągnęło do akcji wychowawczynię i otworzyło mi oczy na różne moje wady, które bez lustra społecznego jakoś do mnie nie docierały. No, ale jak już się wszystko uspokoiło, to moje relacje z kolegami z klasy stały się znacznie cieplejsze i głębsze. Bardzo mile wspominam moją klasę i do dziś mam z tego czasu prawdziwych przyjaciół, a wśród nich naszą wychowawczynię”. Nie tylko ksiądz Robert miał kłopoty bez społecznego zwierciadła. Ludzie widzący ciągle oglądają się w takim zwierciadle, na ulicy, w sklepie, w biurze, w kościele, w teatrze. U spotykanych ludzi widzą ubiory, style, kolory, odcienie, fasony i porównują z własnym ubiorem. Jest to lustro społeczne. W takim zwierciadle ludzie oglądają również własne osoby oczami innych ludzi. Obserwując ich reakcje, każdy wie, czy jego ubiór się podoba, czy zwraca uwagę, czy wywołuje ironiczne uśmiechy, a może podziw. Wszystko to dotyczy nie tylko aparycji, ale również zachowania. I to jest nawet ważniejsze. Niewidomy nie tylko nie może obserwować tego wszystkiego, ale również nie może liczyć na to, że ludzie będą go informowali o jego ubiorze i zachowaniu. O tym, co zauważą, co się im nie podoba ci nie powiedzą, bo przecież nie chcą niewidomemu sprawiać przykrości. I ta ich delikatność jest ze szkodą dla niewidomych. Niektórzy niewidomi zupełnie nie rozumieją takich zależności. Gotowi są uwierzyć, że mogą ukrywać niepełnosprawność, bo ktoś z litości pocieszył ich, twierdząc, że się tak zachowują, iż nie można zauważyć ich mankamentu. Są i tacy, którzy wierzą w brednie w rodzaju: To my jesteśmy niepełnosprawni, a nie wy. My was podziwiamy i nigdy wam nie dorównamy. Czasami można spotkać niewidomych, którzy powołują się na podobne wypowiedzi ludzi widzących. Niekiedy coś podobnego można wyczytać w prasie środowiskowej. W artykule Oni naprawdę widzą duszą pióra Roberta Stadnickiego, opublikowanym w Pochodni w grudniu 2011 czytamy: Młode wolontariuszki z bydgoskiego liceum nr 7 proponują założenie tzw. gogli niewidomego. Potem podają ramię i prowadzą na salę, w której za chwilę rozpocznie się I Festiwal Widzących Duszą Muzyka otwiera oczy. W taki sposób do Auli Copernicanum dotarła m.in. dyrektor SKOK-u Stefczyka, Grażyna Sławik-Kamińska. Tuż po oficjalnym rozpoczęciu imprezy na scenie opisała swoje odczucia: Jak założyłam te gogle, poczułam się kompletnie zagubiona. Zrozumiałam, że my, widzący, odbieramy świat w sposób o wiele bardziej ubogi. W zasadzie tylko wzrokiem. To chyba my jesteśmy w jakiś sposób niepełnosprawni. Jestem pełna podziwu dla osób niewidomych, które doskonale radzą sobie, chociaż nie widzą. To dla mnie bardzo ważne, całkiem nowe doświadczenie - mówiła. Część z tych wynurzeń jest prawdziwa, ale nie słowa: Zrozumiałam, że my, widzący, odbieramy świat w sposób o wiele bardziej ubogi. W zasadzie tylko wzrokiem. To chyba my jesteśmy w jakiś sposób niepełnosprawni. Na szczęście jeszcze mi się mózg na tyle nie zlasował, żebym wierzył w takie nonsensy, a znam niewidomego, który wierzy. No i pies z nim tańcował! Niech się cieszy dopóty, dopóki sięgając po filiżankę, palców sąsiadce w ciastko z kremem nie włoży. Niech się cieszy, że nie widzi litości na twarzy pochlebców. A ci, którzy chcą być podobni do ludzi, niechaj spróbują oglądać się w społecznym lustrze i niechaj się trochę nad sobą zastanowią. Z pewnością będzie to dla nich korzystne. && Niewidomy student Hanna Pasterny W majowym numerze Sześciopunktu ukazał się tekst Jerzego Ogonowskiego Brajl ciągle na medal. Autor pisze, że wielu niewidomych nie ma kontaktu z tekstem drukowanym, co uniemożliwia im pełne zapoznanie się z regułamii ortografii. Ponadto niewidomi studenci na zajęciach nie robią notatek, lecz notują za nich asystenci, którzy następnie nagrywają notatki. Zainspirowało mnie to do podzielenia się własnymi doświadczeniami i obserwacjami. Studiowałam filologię romańską. Na studiach licencjackich i magisterskich nagrywałam wykłady, a po powrocie do domu robiłam notatki w brajlu. Na ćwiczeniach wspomagałam się brajlowską maszyną. Ponadto czytałam francuskojęzyczne brajlowskie książki i czasopisma. Po czterech latach rozpoczęłam studia podyplomowe z logopedii. Notatki robiłam na laptopie. Były dokładne i korzystała z nich cała grupa. Uczyłam się z moich komputerowych zapisków, a najważniejsze rzeczy notowałam też w brajlu. Czytając brajlem, dużo więcej i szybciej zapamiętuję. Po kolejnych ośmiu latach ponownie zostałam studentką. Moim nieodłącznym towarzyszem był lżejszy, szybszy laptop. Szczegółowe notatki wysyłałam na e-mailową skrzynkę grupy. Gdy godzinę odjazdu mojego ostatniego pociągu zmieniono na wcześniejszą, parę razy musiałam wyjść przed końcem zajęć. Nigdy nie udało się mi uzupełnić brakujących notatek. Dowiedziałam się, że w niedzielę po 17.00 nikt nie ma już siły i motywacji do notowania, wszyscy liczą na mnie, więc mam coś zrobić z tym pociągiem. Działania na rzecz przesunięcia godziny odjazdu na późniejszą podjęłam zaraz po wprowadzonej zmianie. Zachęciłam znajomych, lokalny portal internetowy i biuro poselskie do lobbowania w tej sprawie w InterCity. Po kilku miesiącach osiągnęliśmy sukces. Na żadnych studiach nie miałam asystenta. Gdy zaczynałam studencką karierę, o asystentach nikt nie słyszał. Później taka pomoc była tylko na studiach dziennych. Obecnie mogą z niej korzystać także studenci zaoczni, ale takie wsparcie nadal nie przysługuje słuchaczom studiów podyplomowych. Zgadzam się z autorem, że obecność asystentów ma uzasadnienie. Asystent może pomóc w odbiorze treści wizualnych, poruszaniu się po niedostępnej platformie e-learningowej, zeskanowaniu książki, odnalezieniu się w bibliotece. Jeśli asystentem jest kolega lub koleżanka z grupy, może to być korzystne dla obu stron. Niewidomy student otrzymuje wsparcie, a asystent zdobywa doświadczenie zawodowe i dostaje wynagrodzenie. Jednak obecność asystenta jest też zagrożeniem. Niewidomy student może uzależnić się od jego pomocy i przesypiać zajęcia. Poza tym jeśli nie robi notatek, całkowicie zdając się na asystenta, nie rozwija umiejętności pisania potrzebnej w odpowiedzialnej i samodzielnej pracy. Tak jak p. Ogonowski dostrzegam niedobór wiedzy wśród niewidomych absolwentów studiów wyższych. Bywa również, że asystentem jest członek rodziny. Uważam, że uczelnie nie powinny się na to zgadzać. Jakie szanse na życie towarzyskie ma niewidomy student, którego asystentem jest jego tata? Rodzina twierdzi, że tak jest najlepiej, bo ojciec zawozi go na uczelnię i na niego czeka, a samodzielne dojazdy transportem publicznym to strata czasu. Moim zdaniem rodzic powinien pełnić rolę asystenta maksymalnie przez pierwszy semestr, gdy student nie zna kolegów z grupy i wyłącznie w przypadku niepełnosprawności sprzężonej. Gdy trwa to za długo, to rodzic ma nowych kolegów i koleżanki, a integracja studenta staje się jeszcze trudniejsza, bo obecność rodzica ogranicza obie strony. Asystent to nie opiekun, a rodzic często jest w takiej roli, więc asystenturę rozumie jako opiekę. Uczęszczałam do szkoły podstawowej dla niewidomych w Laskach. Od szkoły średniej uczyłam się z widzącymi. Przez te wszystkie lata miałam i nadal mam liczne kontakty z osobami niewidomymi, ale poza edukacją. Niewidomego mężczyznę spotkałam dopiero na moich ostatnich studiach podyplomowych. Pomyślałam, że będzie to ciekawe doświadczenie. Kuba jest kilkanaście lat ode mnie młodszy. Ukończył studia magisterskie i był w trakcie kolejnych. Od początku studiów miał asystenta. Nasza podyplomówka była jego pierwszym doświadczeniem studiowania bez takiego wsparcia. Kuba świetnie zna się na iPhonie. Powiedziałam mu, że go za to podziwiam i zazdroszczę mu tej tajemnej wiedzy. Wówczas nie miałam jeszcze iPhone’a i sądziłam, że ujarzmienie tego potwora z dotykowym ekranem przekracza moje możliwości. Zaskoczyło mnie, że na zajęciach Kuba nie robi notatek. Powiedział, że nie jest mu to potrzebne, bo wykładowcy udostępniają nam materiały w wersji elektronicznej. Do tej pory notatki robił mu asystent, a teraz ma moje. Ja najwięcej zapamiętuję, ucząc się z własnych notatek, ale ludzie są różni, więc tego nie skomentowałam. Później zapytałam Kubę, czy jego asystent ze studiów dziennych mógłby zeskanować kilka rozdziałów książki, które zadano nam do przeczytania. Nie było tej pozycji w żadnej bibliotece w mojej okolicy, a wiedziałam, że jest na uczelni. Kolega stwierdził, że jego asystent nie ma czasu i nie będzie się tym zajmował. Powiedziałam, że jestem rozczarowana, bo liczyłam na współpracę. Skoro udostępniam mu moje notatki, on mógłby coś zeskanować. Kuba po uczelni poruszał się bez białej laski. Ktoś z grupy zapytał mnie, dlaczego ja chodzę z laską, a Kuba bez. Zasugerowałam, by zapytał o to Kubę. Kuba stwierdził, że laska jest mu niepotrzebna. Na studiach dziennych prowadzi go asystent lub koleżanki z roku, u których ma duże powodzenie, bo jest przystojny. Również w naszej grupie zawsze znalazł jakiegoś przewodnika. Ja też nie miałam z tym problemu, bo ludzie byli otwarci i życzliwi. Jednak fakt, że Kuba chodził bez laski, powodował także spięcia. Często urywał się z zajęć, bo np. szedł z dziewczyną do kina. W trakcie wykładu zaczepiał więc osoby siedzące w pobliżu, domagając się, by ktoś odprowadził go do wyjścia, gdzie czekał na niego ojciec lub partnerka. Raz ja również mocno się zirytowałam. Na przerwie rozmawiałam z wykładowczynią. Do rozmowy włączył się Kuba. W pewnym momencie powiedział: Zastanawiam się, czy iść do toalety. Zaniemówiłyśmy. W nieznanym miejscu nieraz proszę o wskazanie toalety. Kuba mógł zapytać o toaletę na korytarzu, a jeśli obawiał się, że nikogo tam nie spotka, zapytać nas, jak do niej dojść. Nie wiem, co miał oznaczać komunikat sformułowany w tak dziwaczny sposób. Zaprowadźcie mnie, zaproponujcie mi pomoc? W końcu powiedziałam, że toaleta jest naprzeciwko, na drzwiach jest brajlowski napis, a poza tym wie, co myślę o chodzeniu bez laski. Po odejściu Kuby jeszcze chwilę pomilczałyśmy i w końcu ja też wyszłam. Byłam zażenowana. Pomyślałam, że jeśli pani doktor po raz pierwszy ma kontakt z niewidomymi, kolega wyrobił nam kiepską opinię. Kuba integrował się z grupą na przerwach. Chętnie uczestniczył też we wspólnych wyjściach. Jednak im dłużej studiowaliśmy, tym więcej ludzi negatywnie postrzegało jego zachowanie. Z czasem niektórzy siadali jak najdalej od niego, bo zagadywał ich nie na temat. Gdy mieliśmy do napisania pracę domową w parach, Kuba nic nie zrobił, ale podpiął się pod koleżankę. Powiedziałam jej, że skoro nic nie napisał, może wykreślić jego nazwisko. Ostatecznie tego nie zrobiła, bo było jej niezręcznie i nie chciała zostać oskarżona o dyskryminację osoby niepełnosprawnej. Większość egzaminów mieliśmy w formie testowej. Test dostawałam na pendrivie, rozwiązywałam go i oddawałam wykładowcy. Kuba nie przynosił laptopa, więc wykładowcy czytali mu pytania i zaznaczali odpowiedzi. Kolega nie chciał rozwiązywać testu po nas, bo wtedy miałby krótszą przerwę obiadową. Na szczęście żaden wykładowca nie zgodził się, by rozwiązać z nim test przed nami, kosztem skrócenia przerwy grupie. Niektórzy pytali go po sprawdzianie, a niektórzy w trakcie naszego testu, co rozpraszało osoby siedzące w pobliżu. Nie mówiły o tym wykładowcom ani Kubie, lecz skarżyły się do mnie. Powiedziałam, że mi to nie przeszkadza, bo siedzę daleko i nie rozwiążę za nikogo tego problemu. Zaproponowałam, by porozmawiali z wykładowcami lub kierowniczką studiów i zapewniłam, że to nie jest faux pas ani dręczenie niewidomego kolegi. O ile wiem, nikt tego nie zrobił, a poziom frustracji narastał. Pod koniec ostatniego semestru Kuba i ja byliśmy w otwartym konflikcie, którego nie dało się nie zauważyć. Wykładowczyni zapowiedziała, że ostatni egzamin nie będzie w formie testowej, lecz opisowej, z analizą przypadków. Zapewniła, że teksty przygotuje w wersji elektronicznej i poprosiła Kubę i mnie o przyjście z laptopami. Kolega się na to nie zgodził. Zapytałam, na czym polega problem, bo ma sprzęt i potrafi go obsługiwać. Wyjaśnił, że maturę zdawał z lektorem, przez siedem lat studiowania wszystko zaliczał ustnie, teraz też musi tak być, a obowiązkiem uczelni jest dostosowanie się do potrzeb niewidomych studentów. Powiedziałam, że powołuje się na przyzwyczajenie, nie na trudności i ograniczenia wynikające z niepełnosprawności, więc ten argument mnie nie przekonuje. Wykładowczyni była otwarta także na inne rozwiązania, ale Kuba żadnego nie zaproponował. Odbyliśmy kilka rozmów. Usłyszałam, że mam go nie denerwować, bo odbija się to na zdrowiu jego ciężarnej partnerki, która przejmuje się jego wynikami w nauce. Egzaminatorka i kierowniczka muszą się dostosować, a jeśli tego nie zrobią, pójdzie na skargę do Pełnomocnika ds. niepełnosprawnych studentów. Powiedziałam, że jestem oburzona, iż chce złożyć skargę na osoby nam życzliwe. Zdecydowałam, że napiszę do pełnomocnika. Nie pisałam o postawie i zarzutach Kuby, lecz podziękowałam za adaptacje, z których skorzystałam: brajlowskie napisy na drzwiach, zajęcia z orientacji przestrzennej, materiały i testy w wersji elektronicznej. Napisałam również, w jaki sposób wspierała nas kierowniczka. Kuba poskarżył się pełnomocnikowi. Na szczęście ten wykazał się zdrowym rozsądkiem i panie nie miały kłopotów. Ostatecznie wszyscy egzamin zdawaliśmy online na tych samych warunkach. Niektórzy wykładowcy rzeczywiście źle traktują niepełnosprawnych studentów. Podważają ich kompetencje, negują niepełnosprawność, nie zgadzają się na racjonalne dostosowania i wobec wszystkich mają jednakowe oczekiwania. Na przeciwnym biegunie jest nadopiekuńczość. Wykładowca postrzega niepełnosprawność jako krzywdę, więc stara się usuwać studentowi kłody spod nóg i zadośćuczynić jego cierpieniu. Obie postawy są niewłaściwe. Konieczne jest znalezienie złotego środka, którym jest elastyczność i akceptacja. Akceptacja to poszukiwanie rozwiązań, pytanie, zauważenie możliwości, wsparcie dopasowane do ograniczeń. W wielu przypadkach przyczyną zarzutów profesorów nie jest niepełnosprawność studenta, lecz jego zaniedbania, lenistwo, wymuszanie taryfy ulgowej i roszczeniowa postawa, która bierze się z przyzwyczajeń. Na uniwersytecie nie powinno być przyzwolenia na kombinatorstwo i ulgowe traktowanie, które nie ma nic wspólnego z równouprawnieniem i jest nieuczciwe wobec studentów pełnosprawnych. Może wyrobić u nich krzywdzące przekonanie, że niepełnosprawni wiele rzeczy zdobywają łatwo i bez wysiłku. Na uczelni mamy nie tylko prawa, lecz także obowiązki. Jeśli chcemy, by ludzie nas szanowali, doceniali i zatrudniali, stawiajmy sobie wymagania i nie zasłaniajmy się niepełnosprawnością. && Listy od Czytelników && Sam przepis nie wystarczy O tym, jak działa poczta, można napisać tomy, a i tak nie opisałoby się wszystkiego. To prawda, że jest przepis mówiący o tym, że listonosz ma niewidomym dostarczać przesyłki i zabierać wysyłane przez nas. A tak naprawdę, wszystko zależy od tego, kto akurat jest listonoszem. Mieszkam na wsi. Filia poczty pracuje tylko kilka godzin dziennie i nie zawsze ma kto wysłać mi list czy opłacić rachunek. W 2012 roku pojawił się przepis, który powinien mi to ułatwić. Niestety listonosz, który obsługiwał mój rejon, stosował go wtedy, gdy miał na to ochotę. Zadzwonił do drzwi, dał mi przesyłki do ręki, a czasem, w przypływie dobrego humoru, zabrał to, co chciałam wysłać. Tylko jak w ciągu dnia humor mu się popsuł, moja przesyłka czekała kilka dni na wysłanie, a ja na odpowiedź. Ale bywało gorzej. Zdarzało się, że pan listonosz wcale do drzwi nie dzwonił, tylko rzucał przesyłki na próg i odchodził bez słowa. Mieszkam sama, więc zanim ktoś zauważył, że coś leży na schodach, mogło minąć kilka godzin. A jeśli akurat nikt nie przyszedł, a zerwał się wiatr, list frunął w siną dal. Jedyne, co mogłam zrobić, to zamontować skrzynkę na ścianie domu. Mniej więcej w tym samym czasie zmienił się listonosz. Zdziwił się, po co mi skrzynka, skoro i tak musi na podwórko wejść. Wyjaśniłam w czym rzecz, a on popukał się w głowę bez słowa. Za każdym razem dzwoni do drzwi, daje mi przesyłki do ręki i pyta, czy mam coś do wysłania. Mam jego prywatny numer telefonu, więc gdybym pilnie chciała coś wysłać, dzwonię i wiem, że przyjdzie. Na początku tego roku przyniósł formularz oświadczenia, że chcę otrzymywać przesyłki bez awiza i wysyłać własne. Zdziwiłam się trochę, bo już raz coś takiego podpisywałam. Okazało się, że gdzieś się to zapodziało. Dla niego nie miało to znaczenia, ale chciał być pewny, że gdyby ktoś go zastępował, też mi prawidłowo przesyłkę doręczy i moją zabierze. Niedawno dowiedziałam się, że ten listonosz nie tylko mnie tak obsługuje, ale w ten sam sposób traktuje osoby, które mają kłopoty z chodzeniem lub są chore. Dla niego liczy się człowiek, który akurat potrzebuje pomocy w załatwieniu sprawy. Maria Tarlaga && Drodzy Państwo! Czerwcowy numer Sześciopunktu jest naprawdę ciekawy. Najbardziej zainteresował mnie artykuł pt. Przymusowa izolacja autorstwa pani Bożeny Lampart. Kiedy go czytałam, czułam się, jakby opowiadał o mnie samej! Uwielbiam towarzystwo innych ludzi, a ponieważ uczęszczam na terapię zajęciową, w której oprócz rozmów i śmiechu jest dużo różnych zajęć, nigdy się nie nudziłam, byłam wiecznie zajęta i zabiegana. Teraz, kiedy od kilku miesięcy siedzę w domu, tęsknię za kolegami i terapeutami. Mam jednak kontakt telefoniczny z niektórymi osobami z tego Ośrodka. W domu najczęściej czytam Sześciopunkt, codziennie też czytam książki, piszę czasami opowiadania, słucham muzyki, kontaktuję się ze znajomymi na Facebooku, a niedawno przyjęto mnie do fanklubu serialu komediowego pt. Świat według Kiepskich. Czytelników mających Facebooka zachęcam do dołączenia do tego fanklubu. PS Dziękuję serdecznie za wydrukowanie mojego listu w marcowym numerze Sześciopunktu oraz za odpowiedź autora artykułów o polszczyźnie na pytanie zawarte w moim liście. W podzięce zamieszczam wiersz, który niedawno ułożyłam: && Złość i pociecha Pytasz mnie, jak się czuję, czym się martwię, pocieszasz mnie i sama potrzebujesz pocieszenia. Ale jestem zła. Jestem wściekła na obojętnych ludzi, których nie obchodzą inni. Lecz mam nadzieję, że wszystko będzie dobr Serdecznie pozdrawiam Joanna Stróżyk