Sześciopunkt Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących ISSN 2449–6154 Nr 1/70/2022 styczeń Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” Adres: ul. Powstania Styczniowego 95D/2 20–706 Lublin Tel.: 697–121–728 Strona internetowa: http://swiatbrajla.org.pl Adres e-mail: biuro@swiatbrajla.org.pl Redaktor naczelny: Teresa Dederko Tel.: 608–096–099 Adres e-mail: redakcja@swiatbrajla.org.pl Kolegium redakcyjne: Przewodniczący: Patrycja Rokicka Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Dofinansowano ze środków Fundacji ORLEN && Od redakcji Drodzy Czytelnicy! Z początkiem nowego roku zastanawiamy się, jaki on będzie, co nam przyniesie, czym nas zaskoczy, czy czeka nas więcej dobrych chwil czy złych. Dobrze się złożyło, że w styczniowym numerze sporo miejsca poświęcamy przemijaniu i szczęściu, które ma wiele wymiarów i nie dla wszystkich znaczy to samo. Każdy z nas ma osobistą wizję tego, co nazywa szczęściem. Zachęcamy więc do przeczytania pełnego poezji tekstu o przemijaniu „W stronę jesieni” oraz artykułu „Szczęście, taka mała rzecz, a cieszy”. W „Poradniku psychologa” omawiane są zagadnienia dotyczące naszej psychiki, w tym numerze wyjaśniono, czym jest afektywna choroba dwubiegunowa, jak ją leczyć i jak z nią żyć. Oryginalne podsumowanie ubiegłego roku proponuje autor tekstu pt. „Subiektywny alfabet 2021 roku” w dziale „Rehabilitacja kulturalnie”. Paniom i Panom prowadzącym dom, gorąco polecamy porady doświadczonej gospodyni domowej oraz ciekawe przepisy kulinarne z „Kuchni po naszemu”. W styczniu obchodzimy kolejną rocznicę urodzin i śmierci Ludwika Braille’a (4.01.1809 r. – 6.01.1852 r.). Obecnie nie wszystkie osoby niewidome posługują się brajlem, trzeba jednak pamiętać i przekazywać kolejnym pokoleniom wiedzę o tym, jak wielkie znaczenie miało wynalezienie pisma dla niewidomych. Nie zapominamy także o ogromnych zasługach wybitnego działacza na rzecz rehabilitacji i oświaty niewidomych Włodzimierza Dolańskiego, któremu felieton poświęca Stary, ale jakże mądry Kocur. Na koniec zapraszamy do „Galerii Literackiej”, gdzie znajdą Państwo trudne, ale piękne wiersze znanej poetki. Życzymy ciekawej lektury. Zespół redakcyjny && Hymn Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących w Krakowie „Nic o nas bez nas” słowa i muzyka Katarzyna Hrynkiewicz Dziś pracą jest dla nas nauka, swą wiedzę czerpiemy jak z dzbana, muzyką zobaczyć umiemy, a dotyk jak światło jest dla nas. Bawimy się dźwiękiem jak słowem, w przyjaźni szukamy człowieka, nam ścieżką jest mały sześciopunkt, co brajlem przypłynął z daleka. Nic o nas bez nas, nic o nas bez nas, ruszajmy więc w przyszłość, tak piękny jest świat. Nic o nas bez nas, nic o nas bez nas, my wiemy najlepiej, co każdy z nas jest wart. Nasz patron Włodzimierz Dolański nie ustał w swej drodze do piękna, postawił przed nami drogowskaz, by zawsze o szczęściu pamiętać. Nic o nas bez nas… && Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko && Telemagazyn, czyli dostępny dla VoiceOver program TV Piotr Witek Ostatnio w Mojej Szufladzie pojawił się temat telewizorów, zatrzymajmy się przy nim na chwilę. Od czasu, gdy przestała działać najpopularniejsza wśród użytkowników VoiceOver aplikacja do przeglądania programu telewizyjnego, czyli Onet Program TV, kilkakrotnie pytany byłem o jakiś dostępny zamiennik na system iOS. Aby w kółko się nie powtarzać, dziś w dwóch słowach zaprezentuję całkiem fajną alternatywę. Telemagazyn, bo o nim mowa, jest darmową aplikacją, którą możemy pobrać z App Store, np. korzystając z poniższego odnośnika: https://apps.apple.com/pl/app/program-tv-telemagazyn/id532562765?l=pl Ocena użytkowników nie rzuca na kolana, ale nie uwzględnia ona dostępności dla VoiceOver, a w tym akurat aspekcie Telemagazyn przedstawia się całkiem nieźle. Uruchomienie i Ustawienia Po zainstalowaniu aplikacji, przy pierwszym uruchomieniu musimy zaakceptować odpowiednie zgody. Następnie na ekranie pojawi się komunikat: Wybierz dostawcę telewizji w Twoim domu. Swój wybór możesz zmienić w każdym momencie. Pod komunikatem wyświetla się lista, na której zaznaczamy naszego dostawcę i klikamy w przycisk Gotowe. I praktycznie od tego momentu moglibyśmy zacząć używać aplikacji, ale dla naszej wygody, warto jeszcze zatrzymać się na chwilę i zaetykietować dwa nieopisane przyciski. Pierwszy znajdziecie w prawym górnym rogu. Po ustawieniu na nim fokusu VoiceOver, aby włączyć etykietowanie wystarczy dwukrotnie stuknąć w ekran dwoma palcami i po drugim stuknięciu przez chwilę nie odrywać palców. W wyświetlone pole edycyjne wpisujemy słowo „Ustawienia”. Analogicznie robimy z drugim niezaetykietowanym przyciskiem, który odnajdziecie, albo skacząc po nagłówkach, albo pod przyciskiem Ustawień, eksplorując ekran palcem, po prawej stronie ekranu. Ten przycisk nazwijmy np. „Wybierz Dzień”. Korzystanie z aplikacji Program jest bardzo prosty i intuicyjny. U dołu ekranu znajduje się kilka kart. Pierwsza, opisana jako Program TV, uruchamia się domyślnie przy otwarciu aplikacji. Ekran ten zawiera listę posiadanych przez nas kanałów, z informacjami o aktualnie emitowanych audycjach, ile procent czasu trwania już upłynęło, ile czasu pozostało do końca jej trwania oraz jakie będą kolejne dwie audycje na tym kanale. Pod każdym kanałem znajduje się przycisk Channel Options. Po jego aktywowaniu, na ekranie pojawią się dwie dodatkowe opcje: Zobacz cały Program oraz Dodaj do Ulubionych. Warto zwrócić uwagę na tę ostatnią opcję. Dzięki niej możemy stworzyć sobie listę najczęściej oglądanych programów. Mamy później do niej szybki i łatwy dostęp. Pod nagłówkiem określającym dany dzień znajdują się dwa przyciski. Multimedia – po lewej stronie ekranu – wyświetla wszystkie programy oraz Ulubione – po prawej, którym włączamy listę preferowanych kanałów. Karta Stacje TV zawiera wszystkie stacje posortowane alfabetycznie. Z kolei na karcie Przypomnienia znajdziecie audycje, które oznaczyliście jako te, które chcecie zobaczyć i nie chcecie ich przegapić. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na dwie kwestie. Świetne jest to, że po kliknięciu w audycję do przypomnienia, aplikacja wyświetla nam całą listę emisji danego programu. Dzięki temu możemy sobie zaznaczyć najbardziej odpowiedni dzień i porę seansu. Należy w tym miejscu jednak pamiętać, że samo zaznaczenie programu nie wystarczy, aby trafił on na listę Przypomnień. Konieczne jest jeszcze stuknięcie w niezaetykietowany przycisk u góry ekranu i wybranie czasu powiadomienia. W końcu aplikacja musi wiedzieć, ile minut przed emisją wysłać nam wyskakujące powiadomienie. A wspomniany przycisk oczywiście możecie zaetykietować, np. jako „Wybierz godzinę powiadomienia”. Plusy: • Prosta i intuicyjna aplikacja. • Umożliwia tworzenie listy ulubionych stacji. • Pozwala na ustawianie przypomnień. Minusy: • Niektóre przyciski nie są zaetykietowane. • Nie wszystkie elementy posiadają programistycznie określoną rolę, więc użytkownik VoiceOver nie ma pewności, czy fokus znajduje się na zwykłym tekście przycisku, czy polu do zaznaczenia. • Na niektórych elementach, np. poszczególne dni tygodnia, VoiceOver nie anonsuje, czy zostały zaznaczone przez użytkownika. Podsumowanie Ewidentnie aplikacja wymaga jeszcze kilku modyfikacji, aby była w pełni dostępna dla użytkowników VoiceOver. Jednak w obecnym stanie jest już używalna, a po zaetykietowaniu kilku przycisków jej obsługa staje się nawet dość przyjemna. W każdym razie Telemagazyn jest jedną z lepiej dostępnych aplikacji, umożliwiających sprawdzanie programu telewizyjnego użytkownikom VoiceOver. Osobiście programik bardzo mi się podoba. Jest prosty i służy tylko jednemu celowi, a takie aplikacje lubię najbardziej. Liczę, że twórcy programu jeszcze poprawią jego dostępność cyfrową, o co sami możecie poprosić, wypełniając ankietę znajdującą się na czwartej karcie. Myślę, iż jeśli twórcy otrzymają informację, że z programu chętnie korzystają osoby o szczególnych potrzebach, to z czasem poprawią tych kilka niedociągnięć. A jeśli już korzystacie z tej aplikacji, to podzielcie się proszę własnymi wrażeniami. Źródło: https://mojaszuflada.pl/ && Co w prawie piszczy && Nowy rok, nowe plany, nowy ład Prawnik Każdy początek roku niesie ze sobą jakieś zmiany w zakresie szeroko rozumianego prawodawstwa. Czasami mniejsze, czasami większe, albo jak ma to miejsce w styczniu 2022 roku – rewolucyjne. Temat Polskiego Ładu poruszany jest w każdym gospodarstwie domowym. Dlatego także na łamach „Sześciopunktu” przybliżone zostaną najistotniejsze zagadnienia związane z tym elektryzującym wszystkich tematem. Zaczynając jednak od początku, 15 listopada 2021 r. Prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę nazywaną Polskim Ładem. Nowe przepisy zaczną obowiązywać w większości od stycznia 2022 roku, regulacje zostały opublikowane w Dzienniku Ustaw (Dz.U. 2021, poz. 2105). Katalog zmian, jakie wprowadza ta ustawa, odnosi się do 26 aktów prawnych. Do najistotniejszych należą: • Wzrost progu podatkowego z 85 528 zł do 120 000 zł, od którego odprowadzana jest zaliczka na podatek w wysokości 17%. • Wzrost kwoty wolnej od podatku z 8 tys. zł do 30 tys. zł, co w konsekwencji będzie miało wpływ na kwotę zmniejszającą podatek; kwota zmniejszająca podatek ma również przysługiwać podatnikom znajdującym się w II progu podatkowym, którzy będą płacili 32% podatku. • Emerytura do 2500 zł bez podatku. Od świadczeń do tej wysokości nie będzie odprowadzany podatek dochodowy. Z kolei emeryci i renciści o wyższych emeryturach zapłacą podatek tylko od kwoty przekraczającej 2500 zł. • Zerowy PIT dla osób pracujących po osiągnięciu wieku emerytalnego, co ma wydłużyć aktywność zawodową seniorów. Pracownicy, którzy osiągną wiek emerytalny 60/65 lat i nie przejdą na emeryturę, nie zapłacą podatku dochodowego (do poziomu progu podatkowego), co zwiększy ich pensję netto i powiększy wysokość przyszłej emerytury. Zwolnienie z podatku ma obowiązywać do kwoty 115 528 zł. • Wprowadzono zmiany związane z brakiem możliwości odliczania części składki zdrowotnej (7,75%). Finalnie pracownicy zapłacą pełne 9% składki zdrowotnej, a nie tak jak dotychczas 1,25%. • Skrócony okres pobierania zasiłku po ustaniu ubezpieczenia (czyli po rozwiązaniu umowy) do 91 dni. Dotychczas taki zasiłek przysługiwał za pełny okres zasiłkowy, czyli 182 dni. • Wszystkie okresy nieprzerwanej niezdolności do pracy (z wyjątkiem ciąży) oraz okresy niezdolności do pracy z przerwami nie dłuższymi niż 60 dni będą wliczane do jednego okresu zasiłkowego. Rodzaj choroby nie będzie mieć znaczenia. To rozwiązanie ma ułatwiać płatnikom rozliczanie i kontrolę zatrudnionych, korzystających z długotrwałych zwolnień lekarskich. • Zasiłek chorobowy za okres pobytu w szpitalu zwiększy się z dotychczasowych 70% do 80% podstawy wymiaru. • Mieszkanie bez wkładu własnego dla osób, które chcą mieć swoje pierwsze mieszkanie z rynku pierwotnego, szukają go na rynku wtórnym, społecznym lub chcą wybudować dom. Do skorzystania z programu niezbędna jest jednak zdolność kredytowa do zaciągnięcia kredytu hipotecznego. BGK udziela gwarancji wkładu własnego do 100 tys. zł (maksymalnie do 40% wartości kredytu) do spłaty przez 15 lat. Gwarancje to nie wszystko, przewidziano też bony mieszkaniowe, które mają premiować duże rodziny. Maksymalnie będzie można dostać nawet 145 tys. zł. • Będzie kontynuowany program „Darmowe leki 70+” ale również dla osób młodszych, w niektórych kategoriach leków nawet dla grupy 60+. • Dość znaczne zmiany dotyczą ulgi rehabilitacyjnej. Najważniejszy jest fakt, iż w przypadku, gdy dochód danej osoby nie przekroczy progu tzw. kwoty wolnej od podatku, która wyniesie od nowego roku 30 tys. zł, to nie skorzysta ona z ulgi rehabilitacyjnej. Takiej osoby nie obciążał podatek dochodowy, a więc nie będzie miała od czego odliczyć wydatków na leczenie. Odnosząc się do samego katalogu wydatków możliwych do odliczenia, zmiany, jakie wprowadził Polski Ład, dotyczą: • nowość w art. 26 ust 7a ustawy o PIT w postaci punktów: ? 2a zakup, naprawę lub najem wyrobów medycznych wymienionych w wykazie wyrobów medycznych określonym w przepisach wydanych na podstawie art. 38 ust. 4 ustawy z dnia 12 maja 2011 r. o refundacji leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych oraz wyposażenia umożliwiającego ich używanie zgodnie z przewidzianym zastosowaniem, z wyjątkiem pieluchomajtek, pieluch anatomicznych, chłonnych majtek, podkładów i wkładów anatomicznych, ? 3a pieluchomajtki, pieluchy anatomiczne, chłonne majtki, podkłady, wkłady anatomiczne, w kwocie nieprzekraczającej w roku podatkowym 2 280 zł, ? 6a odpłatność za pobyt opiekuna osoby niepełnosprawnej zaliczonej do I grupy inwalidztwa lub dzieci niepełnosprawnych do lat 16, przebywającego z osobą niepełnosprawną na turnusie rehabilitacyjnym, w zakładzie lecznictwa uzdrowiskowego lub zakładzie rehabilitacji leczniczej, ? 6b odpłatność za zabiegi rehabilitacyjne lub leczniczo-rehabilitacyjne, • dodatkowo nowe przepisy pozwolą na odliczenie w rozliczeniu podatkowym również wydatków za pobyt opiekuna przebywającego wraz z osobą niepełnosprawną – zaliczoną do grupy inwalidztwa lub dzieci niepełnosprawnych do lat 16 – na turnusie rehabilitacyjnym lub w zakładach lecznictwa uzdrowiskowego i rehabilitacji leczniczej, • brzmieniu uległ także przepis, który pozwala odliczyć wszelkie wydatki poniesione za przewóz osoby niepełnosprawnej i dzieci niepełnosprawnych do lat 16, nie tylko związane z przewozem na niezbędne zabiegi leczniczo-rehabilitacyjne. && Zdrowie bardzo ważna rzecz && Ajurweda a oczy dr nauk medycznych Agata Plech Lubię patrzeć na oczy w szerszej perspektywie, dociekać i dostrzegać za przykrymi dolegliwościami coś jeszcze, jakieś głębsze dno, praprzyczynę, związek przyczynowo-skutkowy, odpowiedź na to dlaczego jest tak jak jest. Oczy są częścią większej całości, organizmu, który podlega pewnym jednolitym prawom, zmienia się, dojrzewa, starzeje, w którym krąży w naczyniach ta sama krew, a tlen, który dostanie się do płuc, dotrze w końcu do każdej jego komórki. Z każdym kolejnym rokiem swego życia ponosimy konsekwencje tego, czym karmimy każdą swoją komórkę co dnia. Pragnę przybliżyć Czytelnikom holistyczne spojrzenie na człowieka poprzez zdobytą wiedzę z zakresu medycyny, stylu życia, profilaktyki i Ajurwedy. Czasem spotykam się z pytaniami – czy to nie jest trochę nie na temat, trochę niepoważne, o wątpliwej przydatności, bo przecież starohinduska medycyna a obecny świat i spojrzenie klasycznie wykształconego lekarza, jakim jestem, chyba się kłócą. Otóż odpowiadam – nie, nie widzę żadnej sprzeczności w wielowiekowej tradycji Ajurwedy jako nauki o życiu i profilaktyce a podejściem do zdrowia czerpanym ze współczesnej medycyny akademickiej. Czasem tylko różnią się narzędzia, klasyfikacje, nazewnictwo i opisy, którymi te dwa nurty badają i omawiają jakieś dolegliwości czy zalecenia. Spojrzenie na różne tematy zmienia się, ewoluuje wraz z pozyskiwaną wiedzą, wgłębianiem się w dany temat, wraz z nauczycielami, którzy się pojawiają i ich osobistym podejściem do wielu spraw. Tak też stało się z moim spojrzeniem na przydatność założeń Ajurwedy w profilaktyce chorób w ogóle, a w szczególności chorób oczu. Poznawałam te złożone założenia pod kierunkiem Marii Nowak-Szabat z www.agni-ajurweda.pl. Dziś chcę się podzielić tym jak czuję Ajurwedę, która stała się dla mnie skarbnicą wiedzy o profilaktyce zdrowotnej, o takim traktowaniu swojego zdrowia, ciała i umysłu, by służyły nam w jak najlepszej kondycji przez długie lata. Ajurweda stała się dla mnie źródłem zrozumienia zależności między poszczególnymi układami i organami w ciele człowieka (trochę innym spojrzeniem niż w medycynie klasycznej) i jednocześnie dostrzeżeniem spójności w ich traktowaniu. Jak to się ma do chorób oczu? Przyjrzyjmy się temu po kolei. Nie jest żadną nowością, że jesteśmy różni. Według Ajurwedy każdy z nas składa się z unikalnej i tylko sobie właściwej kompozycji dosz: Vaty, Pitty i Kaphy, trzech wartości o charakterystycznych cechach, ale i czynnikach, które im, a przez to nam służą. Ta kompozycja tworząca tzw. prakriti jest czymś, z czym przychodzimy na świat i jednocześnie czym obdarowali nas rodzice. Jest to więc odpowiednik genów w obecnym rozumieniu. W czasie swego życia tworzymy vikriti, ten obecny układ dosz, będący odpowiedzią na to czym się żywimy, co nas spotyka, jak reagujemy na tzw. czynniki zaburzające nasze naturalne predyspozycje. I to również jest kompozycja składająca się z trzech wartości: Vaty, Pitty i Kaphy, chociaż teraz w innym układzie. Najzdrowsi jesteśmy, gdy żyjemy zgodnie ze swoimi predyspozycjami, bardzo indywidualnymi dla każdego z nas, czyli im bliżej jest naszemu vikriti do prakriti. Im dalej od tych wskazań i zaleceń jesteśmy, im bardziej zaburzają nam się dosze, tym łatwiej o chorobę. Każda dosza odpowiada za stan poszczególnych narządów i układów w ciele człowieka, ma także szczególne predyspozycje do określonych chorób. Dobra jakość widzenia i stan zdrowia oczu zależą od równowagi dosz, od właściwego dbania o tę unikalną kompozycję, która jest nam dana. Jeśli tej równowagi nie ma, jeśli występują czynniki zaburzające dosze i nie są one w jakiś sposób zrównoważone, to narażamy się na dolegliwości. Szczególnie dosza Pitta jest wrażliwa na zaburzenia w narządzie wzroku. W Polsce wiele osób ma taką konstytucję, w której ta właśnie dosza jest mocno wyrażona. Zaburzenia każdej z dosz mogą skutkować różnymi chorobami oczu. I tak, w przypadku zaburzeń Vaty mamy do czynienia z suchością, ze zbyt małym uwodnieniem, ale i natłuszczeniem tkanek. W obrębie gałki ocznej występuje więc wtedy zespół suchego oka, zespół pseudokesfoliacji, zaćma, męty w ciele szklistym, a także sucha, zanikowa postać zwyrodnienia siatkówki związanego z wiekiem. To co według Ajurwedy przywraca równowagę w takich właśnie stanach, co balansuje Vatę, to między innymi odpowiednia dieta oraz regularność w spożywaniu 5-6 posiłków dziennie. Dieta oparta jest na dostarczaniu odpowiedniej ilości i jakości tłuszczów, zwłaszcza masła klarowanego i dobrych olejów (sezamowego), a także wody, najlepiej z dodatkiem czegoś smakowego (liść mięty, rozmarynu, cytryna, pomarańcza) w pożywieniu. Do tego kasze, fermentowany nabiał, jajka, chude mięso i ryby, orzechy i cytrusy. Pitta jest najbardziej wrażliwa na choroby oczu. To z jej zaburzeń wynikają przede wszystkim stany zapalne oraz zaburzenia ukrwienia tkanek. Tak więc wszystkie choroby zapalne powierzchni oka – zapalenia spojówek, twardówki, nadtwardówki to choroby Pitty. To także zapalenia błony naczyniowej oraz wysiękowa postać zwyrodnienia siatkówki związanego z wiekiem. Wszystkie te choroby objawiają się nagle i ostro, połączone są z bólem, przekrwieniem, a jeśli na dnie oka to z neowaskularyzacją (nieprawidłowymi naczyniami w tkankach). Bardzo często takie choroby wymagają szybkiego i intensywnego leczenia i zalecenia ajurwedyjskie, nastawione głównie na profilaktykę, mogą jedynie złagodzić przebieg choroby. Co pomaga? Przede wszystkim te produkty, które wychładzają, a więc zielone warzywa: surowe w lecie i na ciepło, na parze lub gotowane (nie smażone!) – zimą, a więc kalafior, brokuły, kapusta, seler, seler naciowy i korzenny, jarmuż, por, szpinak, zielone liście, kiełki strączków, ogórek, cukinia, dynia i pochodne, jak kabaczki, groszek zielony świeży i w strączkach, szparagi. Dobre są też zboża i fasolki w każdej postaci, a także świeży nabiał. Kapha najrzadziej ulega zaburzeniu i najdłużej trzeba czekać na tego efekty. Niemniej jednak w obrębie wzroku powoduje występowanie wszelkich guzków, brodawek, narośli, a na dnie oka ma udział w powstawaniu zwyrodnienia siatkówki związanego z wiekiem. Bardzo często towarzyszy też chorobom metabolicznym, a zwłaszcza cukrzycy i jej następstwom dla oczu (zaćma, retinopatia cukrzycowa). To co pomaga ją zbilansować, to mniejsza ilość posiłków w ciągu dnia, mniejsza ilość produktów zbożowych a większa przetworzonych, np. gotowanych na parze warzyw i dobrze przyrządzonych strączków w asyście kasz. Najlepsze warzywa to: marchewka, burak, brokuł, kalafior, kapusta, groszek zielony, wszystkie zielone liście (seler, szpinak, brukselka), szparagi, grzyby. Ajurweda to przede wszystkim wielowiekowa obserwacja tego, co służy i tego, co zaburza, to unikalne spojrzenie na każdego z nas i dostosowywanie swoich zaleceń, by utrzymywać nasze ciało, w tym nasze oczy, w jak najlepszej kondycji. && Gospodarstwo domowe po niewidomemu && Z gospodynią na różne tematy (cz. 4). Rzeczy, które trzeba robić, a nie każdy o tym wie Joanna Kapias Osoby niewidome odbierają świat za pomocą innych zmysłów niż wzrok. Słuch czy dotyk częściowo kompensują jego brak, jednak są rzeczy, które wskutek braku wzroku mogą być pominięte. Rzeczy, które wydają się oczywiste widzącym a także ociemniałym, nie zawsze są oczywiste dla osób niewidomych od urodzenia. Szczególnie do nich kierowany jest ten artykuł. Chcemy zwrócić uwagę na pewne czynności, które trzeba wykonywać, dbając o dom. Naturalnym jest, że osoba niewidoma nie dotyka na co dzień, np. sufitów. Jeśli nikt jej o tym nie powie, nie będzie wiedziała, że np. w rogach pojawiły się pajęczyny. J.K. Mówią, że szczęśliwy ten dom, gdzie pająki są, ale pajęczyny na ścianach czy sufitach nie wyglądają dobrze. Jak sobie z tym radzisz? M.K. Znając swoje mieszkanie, układ mebli i ustawionych na nich przedmiotów omiatam ściany przy pomocy szczotki z długim trzonkiem. Uważam przy tym, żeby nic nie zrzucić. Po usunięciu z sufitu pajęczyn zawsze wycieram górne blaty szaf i innych mebli, ponieważ przy omiataniu część pajęczyn może na nich wylądować. Poza tym na szafach zbiera się kurz. Ściany i sufity omiatam systematycznie – raz na kwartał. J.K. O jakich jeszcze czynnościach trzeba pamiętać podczas domowych porządków? M.K. Pod meblami często zbierają się kłęby kurzu, tzw. koty. Zazwyczaj są to miejsca trudno dostępne dla odkurzacza czy mopa. Nie można ich jednak pomijać. W związku z tym przydatna jest mała miotełka i ścierka. Trudno dostępny jest też żyrandol lub lampa pod sufitem – na co dzień ich nie dotykamy i nie wiemy, ile kurzu może się na nich zebrać. Wszystko zależy od tego, jak skonstruowana jest lampa. W niektórych przypadkach da się odkręcić klosz, który łatwo umyjemy pod bieżącą wodą, w innych trzeba wejść po drabince lub stanąć na krześle, by lampę dokładnie umyć bez zdejmowania. J.K. Pamiętam, jak zawsze przytaczałaś powiedzenie, że nie sprząta się tylko rynku, ale i uliczki. Takich zakamarków jest sporo w każdym domu – za łóżkami, za pralką, lodówką. Są to miejsca, w których nie widać brudu i nawet nasi goście tego nie zauważą. Należy jednak pamiętać, że ich czyszczenie jest bardzo ważne, gdyż w takich miejscach mogą zagnieździć się nieproszeni goście – insekty. Lepiej więc zapobiegać niż walczyć, np. z molami czy karaluchami. M.K. Dokładnie tak. A szczególnie w kuchni. Jeśli od czasu do czasu nie zrobimy generalnych porządków, to niemal pewne jest, że coś się zalęgnie. Nie tylko robaki, ale też gryzonie. Ja przynajmniej raz w roku robię w kuchni generalne porządki. Wyjmuję wtedy wszystko z szafek i myję dokładnie półki, drzwiczki, blaty, szuflady. Myję wtedy również wszystkie pojemniki, np. te na przyprawy oraz wszystkie rzeczy, których nie używam często, np. kieliszki. Podobnie jest z lodówką, ale ją sprzątam dużo częściej. Również wyjmuję wszystko, wyrzucam to, co jest nieświeże, zepsute, zwiędnięte czy zgniłe. Wyciągam też wszystkie półki i szuflady, które zanoszę do wanny i myję pod prysznicem, wykorzystując do tego mleczko czyszczące i ciepłą wodę. Wnętrze lodówki przecieram wilgotną szmatką z płynem uniwersalnym. Trzeba pamiętać, żeby przed myciem lodówki odłączyć ją od prądu. Jeśli w lodówce utrzymuje się nieprzyjemny zapach, to wykorzystuję tradycyjną metodę – wstawiam do niej gotowane, przestudzone mleko. Jeśli wstawi się je w pojemniku lub garnku bez przykrycia, to pochłonie ono niechciane zapachy. J.K. Czy w łazience też są miejsca lub rzeczy, o których czyszczeniu należy pamiętać, a nie jest to tak oczywiste? M.K. W łazience jest sporo takich miejsc; myślę, że to temat na osobny artykuł. Mamy nadzieję, że te drobne wskazówki okażą się dla Państwa przydatne. Zachęcamy do przesyłania swoich rozwiązań dbania o dom „po niewidomemu” oraz pytań i tematów, które chcieliby Państwo, byśmy poruszyły, na adres: joanna.kapias@onet.pl. && Kuchnia po naszemu && Karnawał z orientalną nutą Paweł Wrzesień Karnawał jest okresem, kiedy często spotykamy się ze znajomymi. Niekiedy jest to impreza w większym gronie, podczas której częstujemy się przygotowanymi przez gospodarzy drobnymi przekąskami. Czasem wychodzimy wspólnie do restauracji, gdzie nasze podniebienia cieszą dania przygotowane przez profesjonalnych szefów kuchni. Bywa jednak, że spotykamy się w mniejszym gronie, w zaciszu domowym, aby wspólnie celebrować przygotowany własnoręcznie posiłek. Często zastanawiamy się wówczas, co ugotować, aby było smacznie i zarazem oryginalnie. Zdarza nam się sięgać po sprawdzone od lat potrawy, wiedząc, że schabowy w chrupiącej panierce czy pięknie złocisty rosół nie będą dla gości odkryciem kulinarnym, ale także ich nie rozczarują. Od posiłku wstajemy często z uczuciem ciężkości, ale siła przyzwyczajenia trzyma nas w kleszczach utartych schematów. Karnawał jest jednak czasem zabawy, przyprawionej niekiedy odrobiną szaleństwa; chciałbym więc polecić zestaw obiadowy do samodzielnego przygotowania, który pozwoli wzbogacić atmosferę przy stole o orientalne klimaty, a umiejętnie przyrządzony sprawi, że wizytę u nas goście będą długo i mile wspominać. Zupa Tom Yum Jest to danie o tajskim rodowodzie. Przepisów na nie jest wiele, rozwijają się wraz z popularnością przysmaku. Bazą do tej zupy będzie bulion warzywny w ilości 1,5 l. Można go przygotować z kostki rosołowej, ale znacznie smaczniejszy i zdrowszy jest oczywiście domowy. Kolejne składniki, których potrzebujemy, to świeże papryczki chili, pasta Tom Yum, 10-12 pomidorków koktajlowych, 6 pieczarek, mleko kokosowe, pierś z kurczaka lub krewetki (dodatek mięsny można zastąpić np. tofu), kolendra. Do gotującego się bulionu dodajemy pokrojone na plasterki papryczki. Dla osób, które nie przepadają za pikantnymi daniami, w zupełności wystarczą dwie, a chcąc dodać zupie ostrości, możemy wedle uznania zwiększać ich ilość. Dodajemy także 10-12 łyżeczek pasty Tom Yum i wszystko gotujemy kilka minut. Następnie wrzucamy 6 obranych i pokrojonych pieczarek oraz wlewamy ok. 100 ml mleczka kokosowego. Po kolejnych 3 minutach dodajemy sparzone i obrane ze skórki, a następnie przekrojone na połówki pomidorki i dodatek mięsny. Dla bardziej wymagających może nim być 10 uprzednio obranych krewetek, ale doskonale sprawdzi się też pierś z kurczaka pokrojona w drobną kostkę. Mięso można zamienić na tofu lub warzywa, choćby pokrojoną w kostkę albo cienkie plasterki marchewkę czy paseczki papryki. Całość gotujemy aż składniki nabiorą odpowiedniej miękkości. Zupę podajemy posypaną siekaną kolendrą, aby wzbogacić aromat. Kurczak orientalny Jako danie główne proponuję kurczaka orientalnego o czysto polskim rodowodzie. Zaskoczonym Czytelnikom spieszę wyjaśnić, iż poniższy przepis stworzyłem samodzielnie, a nazwałem go „orientalnym” z powodu użytych przypraw. Zresztą, po przyrządzeniu dania w całym domu unosi się zapach przywodzący na myśl wnętrze azjatyckich jadłodajni. Wszyscy z łatwością uwierzą, że jest to potrawa, którą kucharze w New Delhi lub innym mieście w Indiach czy Tajlandii serwują swoim gościom od stuleci. Do jej wykonania musimy zaopatrzyć się w ćwiartki kurczaka, ja zwykle kupuję ich 6. Po umyciu mięso umieszczamy w naczyniu żaroodpornym. Przygotowujemy marynatę, do której będzie potrzebne ok. 200 g koncentratu pomidorowego lub samodzielnie zblendowany miąższ dwóch sporych pomidorów oraz szereg przypraw: mieszanka garam masala, sól, cukier, pieprz cayenne, mielona papryka słodka, rozmaryn, bazylia, oregano, tymianek i majeranek. Koncentrat rozcieńczamy szklanką wody, następnie dodajemy łyżeczkę cukru, łyżeczkę soli i po 2 duże szczypty pozostałych przypraw. Możemy dodać nieco więcej mieszanki garam masala, doda to potrawie egzotycznego aromatu. Marynatę solidnie mieszamy, aby dodane do niej przyprawy dobrze się rozprowadziły, a następnie zalewamy nią kurczaka i wstawiamy na kilka godzin do lodówki w naczyniu żaroodpornym. Jeśli chcemy go piec przed samym obiadem, warto zrobić to już poprzedniego dnia wieczorem. Naczynie przykrywamy i pieczemy godzinę w temperaturze 180 stopni C z termoobiegiem. Potem zdejmujemy przykrycie i pieczemy jeszcze ok. 15 min. Przed umieszczeniem potrawy w piekarniku można odlać nieco sosu, aby mięso się nie gotowało wewnątrz. Gotowe danie będzie miało głęboki, nieco pikantny smak, a mięso powinno być miękkie i odchodzić od kości. Jako dodatek wystarczy w zupełności ryż z odrobiną curry oraz dowolna surówka, a skoro to danie orientalne, nieco żartobliwie, polecam przyrządzić ją na bazie kapusty pekińskiej. Goście zwykle dziwią się, że coś, co smakuje tak wyrafinowanie, było tak proste w przygotowaniu. Po smacznym obiedzie dobrze jest zaserwować deser, a jeśli jedzenie było dość pikantne, biesiadnicy z radością powitają na koniec coś lekkiego i owocowego. Mango lassi To niezwykle prosta i odświeżająca indyjska receptura na koktajl. Do wykonania porcji dla czterech osób potrzebujemy dwa dojrzałe owoce mango, dwie szklanki jogurtu naturalnego, szklankę wody, dwie łyżeczki miodu i szczyptę kardamonu. Zwykle w sklepach możemy spotkać twarde mango, ponieważ sprowadzane są niedojrzałe jeszcze owoce, które nie zepsują się w transporcie. Warto zatem zaopatrzyć się w nie wcześniej i przez kilka dni potrzymać na kuchennym parapecie, żeby zmiękły i stały się słodsze. Po obraniu mango ze skórki wykrawamy miąższ, który umieszczamy w naczyniu lub kielichu blendera. Dodajemy jogurt, wodę, miód i kardamon. Całość dokładnie miksujemy i rozlewamy do szklanek lub pucharków. Po zapoznaniu się z listą produktów niezbędnych do przygotowania zaproponowanych przeze mnie potraw, w pierwszej chwili można się przerazić ilością egzotycznych przypraw i dodatków. Zapewniam jednak, że w dzisiejszych czasach ich zdobycie nie stanowi problemu i wszystkie bez wyjątku znajdziemy w każdym większym markecie. Nie trzeba w tym celu udawać się do specjalistycznych sklepów typu „Kuchnie Świata”. W trwającym obecnie sezonie zimowym, gdy męczą nas chłody, otaczająca zewsząd szarość i brak zieleni, sięgnięcie po potrawy z orientalną nutą pozwoli nie tylko rozgrzać się ich pikantnością, ale także pobudzić zmysły zapachami i kolorami na talerzu. Poziom ostrości można także bez trudu dopasować do indywidualnych oczekiwań. Polecam zatem próbować powstające danie w miarę dozowania przypraw i dodatków, aby uniknąć zaskoczenia mocą efektu finalnego. Zachęcam, aby nie obawiać się nowości i odkrywać nowe smaki wraz z naszymi bliskimi i przyjaciółmi, a wówczas odwdzięczą się nam, sprawiając, że atmosfera przy stole stanie się jeszcze milsza. Życzę Czytelnikom, aby po zakończonym posiłku goście prosili Państwa o podzielenie się przepisem na pyszności, które właśnie podaliście. && Z poradnika psychologa && Czym jest choroba afektywna dwubiegunowa i jak sobie z nią radzić? Małgorzata Gruszka Choroba afektywna dwubiegunowa jest jednym z najczęściej występujących zaburzeń psychicznych. Tzw. spektrum zaburzeń afektywnych dotyka około 11% całej populacji. Na życzenie Czytelniczki „Sześciopunktu” w kolejnym „Poradniku psychologa” przekazuję Państwu wiedzę pomocną w zrozumieniu, czym jest ta choroba i jak sobie z nią radzić. Zmienność nastrojów Niejednokrotnie już pisałam, że wszyscy doświadczamy zmienności nastrojów. W większości wypadków potrafimy powiedzieć, dlaczego czujemy się wyśmienicie lub dlaczego mamy tzw. doła. Bywają też sytuacje, w których przyczyny dodatniego lub ujemnego nastroju nie potrafimy określić. Co więcej, mamy trudność w zapanowaniu nad własnym nastrojem. Niemożliwość określenia przyczyny i trudność we wpływaniu na rodzaj i nasilenie własnego nastroju stanowią istotę choroby afektywnej dwubiegunowej. Czym się objawia choroba afektywna dwubiegunowa? Choroba afektywna dwubiegunowa objawia się głównie naprzemiennym występowaniem skrajnie ujemnego i dodatniego nastroju. Ten pierwszy to nastrój depresyjny; ten drugi to nastrój maniakalny. Czas występowania i utrzymywania się każdego z tych nastrojów nazywany jest epizodem choroby. Epizody te mogą występować rzadziej lub częściej i trwać dłużej lub krócej. Między nimi występuje czas bez objawów nazywany remisją. Nastrój depresyjny Nastrój depresyjny jest trwale obniżony i dominują w nim smutek, przygnębienie i poczucie beznadziejności. Osoba doświadczająca takiego nastroju może pesymistycznie postrzegać swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Może przestać odczuwać radość ze wszystkiego, co przedtem cieszyło. Często obojętnieje na wszystko, co przedtem ją interesowało. Nastrojowi depresyjnemu towarzyszy spadek energii i aktywności życiowej. Może on być tak duży, że utrudnia wykonywanie podstawowych czynności życiowych, takich jak wstawanie, ubieranie się, mycie czy jedzenie. Nastrój depresyjny często objawia się chronicznym zmęczeniem, kłopotami z pamięcią, myśleniem, skupieniem i koncentracją uwagi. Pacjenci w nastroju depresyjnym mają zazwyczaj obniżone poczucie własnej wartości i zaniżoną samoocenę. Widzą siebie jako gorszych od innych, nieporadnych i nieprzystosowanych do życia. Nastrój depresyjny często niesie ze sobą wstyd i poczucie winy. W skrajnych przypadkach może prowadzić do całkowitego zaniku aktywności, a także do myśli samobójczych i prób odebrania sobie życia. Nastrój maniakalny Nastrój maniakalny jest trwale podwyższony i dominują w nim: nieadekwatne do rzeczywistości poczucie radości i szczęścia, wysoka energia, nadmierna wesołość i nadpobudliwość. Osoby doświadczające tego nastroju mogą próbować dominować nad innymi, narzucać swoją wolę i zdanie, a także reagować wrogością i agresją na odmowę podporządkowania się im. Nastrój maniakalny, nazywany też manią, objawia się nadmierną aktywnością w różnych obszarach życia. Osoby będące w fazie manii często mają nieadekwatne do rzeczywistości poczucie siły, sprawczości i mocy. Zdarza się, że podejmują wiele ryzykownych zachowań i aktywności. Często są to zachowania, które w fazie remisji postrzega się jako niewłaściwe i niezgodne z wyznawanymi zasadami. Osoba doświadczająca nastroju maniakalnego może nawiązywać ryzykowne znajomości i podejmować ryzykowne zobowiązania, a wszystko po to, by zużytkować nagromadzoną energię i jeszcze intensywniej doświadczać przyjemności. Nastrój maniakalny niesie ze sobą zawyżone poczucie własnej wartości, a także nieadekwatnie wysoką pewność siebie i samoocenę. Często towarzyszy temu obniżony krytycyzm własnych zachowań i niezdolność do realnej oceny ich konsekwencji. Mania może prowadzić do zachowań agresywnych względem samego siebie, innych ludzi i otoczenia. W skrajnych przypadkach może skutkować wytwórczymi objawami psychotycznymi, jak np. urojeniami wielkościowymi, czyli głębokimi przekonaniami o własnej misji, wyjątkowości i wielkości. Przyczyny choroby afektywnej dwubiegunowej Za doświadczanie przez część z nas naprzemiennie występującego nastroju depresyjnego i maniakalnego z przerwami na nastrój wyrównany odpowiadają przede wszystkim czynniki biologiczne, na które nie mamy żadnego wpływu. Choroba afektywna dwubiegunowa najczęściej uwarunkowana jest genetycznie, a opisane wyżej objawy wywoływane są przez nieprawidłowe działanie neuroprzekaźników, czyli substancji chemicznych wytwarzanych w mózgu, odpowiedzialnych za nasz nastrój, poziom energii i napęd psychoruchowy. Ryzyko zachorowania może zwiększać współwystępowanie niektórych chorób somatycznych, np. niedoczynności tarczycy. Uwarunkowana genetycznie choroba afektywna dwubiegunowa może ujawnić się na skutek silnego stresu, wywołanego trudnymi dla psychiki okolicznościami życiowymi, takimi jak ciężka choroba, strata bliskiej osoby, sytuacja zagrażająca życiu, utrata pracy itp. Za pojawienie się choroby afektywnej dwubiegunowej żadna z doświadczających ją osób nie ponosi winy ani odpowiedzialności. Pierwsze objawy choroby pojawiają się najczęściej między 20. a 30. rokiem życia. Choroba ta jest przewlekła i nawracająca, dlatego jej leczenie trwa wiele lat lub do końca życia. Leczenie choroby afektywnej dwubiegunowej Choroba afektywna dwubiegunowa bezwzględnie wymaga leczenia psychiatrycznego. Najważniejszym elementem leczenia jest farmakoterapia, czyli leki regulujące wytwarzanie i działanie neuroprzekaźników. Leki takie ordynuje tylko lekarz psychiatra. Przyjmuje się je w depresyjnych i maniakalnych fazach choroby, a także w fazach remisji w celu zapobiegania nawrotom lub łagodzenia ich przebiegu. Ważnym elementem leczenia jest psychoedukacja, czyli udostępnianie pacjentom praktycznej i użytecznej wiedzy o mechanizmach choroby, dzięki której uzyskują większą świadomość tego, co się z nimi dzieje, a przy tym zwiększają szansę na kontrolowanie swoich zachowań i wpływanie na jakość swojego życia. Psychoedukacja powinna być elementem oddziaływań psychiatrycznych. Podczas wizyt u lekarza pacjent powinien otrzymywać wiedzę umożliwiającą zrozumienie mechanizmów choroby i orientowanie się we własnych doświadczeniach związanych z chorobą. Jak sobie radzić z chorobą afektywną dwubiegunową? Radzenie sobie z chorobą afektywną dwubiegunową zaczyna się od dostrzeżenia w sobie lub w kimś obok nowych i niepokojących zachowań, takich jak: wycofywanie się z dotychczasowych aktywności; widoczne przygnębienie; zanik dotychczasowych zainteresowań; wycofywanie się z życia rodzinnego, zawodowego i społecznego; obniżony apetyt; kłopoty ze snem; dominujący pesymizm lub przeciwnie: niespotykana dotychczas radość i wesołość; podejmowanie nowych i ryzykownych aktywności; konflikty z otoczeniem; nieobserwowana wcześniej agresja ukierunkowana na siebie, innych ludzi lub otoczenie. Choroby afektywnej dwubiegunowej raczej nie da się pokonać, ale można sobie z nią radzić poprzez korzystanie z fachowej i skutecznej pomocy. Dobrze dobrana farmakoterapia i psychoedukacja pacjenta i rodziny dają naprawdę zadowalające efekty. Osoby zmagające się z tym schorzeniem mogą całkiem dobrze funkcjonować i spełniać się w różnych rolach. Wszystko zależy od typu, przebiegu i nasilenia choroby, właściwie dobranej farmakoterapii, wiedzy pacjenta i rodziny o chorobie, a także od zrozumienia i wsparcia osób bliskich. Choroba afektywna dwubiegunowa nie uniemożliwia nawiązywania, budowania i podtrzymywania satysfakcjonujących relacji z ludźmi, realizacji zawodowej i zadowolenia z życia. Oczywiście, jak każde przewlekłe schorzenie przysparza pewnych trudności i bywa uciążliwa, bo wymaga czujności, regularnych wizyt u specjalisty, samoobserwacji, przyjmowania leków i uważności. && „Z polszczyzną za pan brat” && Jak to się robi w Internecie? Tomasz Matczak Lubię wiedzieć, co się dzieje na świecie zarówno w polityce, jak i sporcie czy na lokalnym podwórku. Używam na swoim iPhonie aplikacji, która umożliwia szybkie przeglądanie wiadomości RSS. Poziom szeroko rozumianego dziennikarstwa w Internecie jest niezwykle zróżnicowany. Nie czepiam się literówek, choć i tego typu błędy uważam za nieeleganckie i lekceważące czytelnika, ale wiem zarazem, że w sieci obowiązuje zasada „Kto pierwszy ten lepszy”, więc przestawianie znaków zrzucam na karb pośpiechu. Bardziej irytują mnie dwie sprawy: po pierwsze konstruowanie nagłówków tak, aby przyciągały potencjalnego czytelnika i zachęcały do kliknięcia w link oraz przesadne acz nieadekwatne epatowanie przymiotnikami wywołującymi emocje. Podam przykłady, aby zobrazować powyższą tezę. Pewnego dnia natknąłem się na artykuł, który zgodnie z nagłówkiem, miał dotyczyć znanego piłkarza Roberta Lewandowskiego. Tytuł brzmiał: „Robert Lewandowski uniknął grzywny”. Frapujące, nieprawdaż? Tymczasem autor wspominał w swoim tekście zdarzenie z dzieciństwa piłkarza, gdy ten niechcący wybił szybę w jednym z okien na osiedlu, co, zdaniem autora artykułu, mogło skutkować karą pieniężną. Czy to jest rzetelne dziennikarstwo? Śmiem wątpić. Internetowi publicyści prześcigają się w tworzeniu kontrowersyjnych tytułów, opartych na półprawdach, byle tylko przyciągnąć uwagę czytelnika i zwiększyć tzw. klikalność serwisu. To jest jeden ze sposobów. Drugi to wspominane przeze mnie granie na emocjach przy pomocy przymiotników o dużym ładunku emocjonalnym. Oto przykład takiego zabiegu: „Tragedia na Wiśle przy moście Gdańskim!” – krzyczy jeden z nagłówków lokalnego portalu stolicy. Co okazało się być ową tragedią? Wpadnięcie do rzeki psa i jego utonięcie. Nie życzę nikomu, aby przeżył tego typu historię, ale nazywanie jej tragedią uważam za przesadzone. Zwykła gra na emocjach czytelnika. Zastanawiam się, jakich słów użyłby autor, gdyby chodziło o utonięcie człowieka? Na wspomnianym portalu aż roi się od podobnych tytułów: „Potworny wypadek…”, „Straszne znalezisko…”, „Okropne zdarzenie…”, „Przerażające spotkanie…”, „Makabryczny finał poszukiwań…”, a wszystko dotyczy sytuacji, których opis nie wymaga sięgania po aż tak drastyczne słownictwo. Dałoby się obejść bez epatowania przymiotnikami o tak silnych konotacjach jak wypisane powyżej. Tym bardziej, że czasem w kontekście konkretnego zdarzenia opis staje się groteskowy, np. Mały kotek uniknął tragedii dzięki strażakom, którzy zostali wezwani na osiedle. Przy pomocy drabiny zdjęli oni miauczącego żałośnie czworonoga z drzewa, na które wspiął się jakoś i nie potrafił zejść. Czy pisanie o tragedii jest w tym przypadku uzasadnione? Inna sprawa, czy w ogóle pisanie o kotkach na drzewie to temat na informacyjny portal? Moim zdaniem Internet, a przynajmniej ta jego część, w której publikowane są artykuły o bieżących wydarzeniach, staje się swoistym wysypiskiem śmieci. W czasach, gdy drukowane gazety stanowiły główne źródło informacji, nikt nie pisał o tragedii kotka na drzewie, nowej bieliźnie jakiejś gwiazdy estrady czy jej tatuażu. Dziś, kiedy serwery są na tyle pojemne, że zmieszczą bardzo wiele, na portalach mnożą się tematy nieistotne, ale przedstawiane tak, aby przyciągały uwagę czytelnika. Prowadzi to, moim zdaniem, do dewaluacji pojęć i zakresu słów. Autorzy tekstów świadomie używają ich w nieadekwatnym kontekście, ponieważ tylko w ten sposób przykują uwagę internauty, który, gdyby relacja o interwencji strażaków wezwanych do miauczącego kotka została pozbawiona emocjonalnie brzmiących przymiotników, najprawdopodobniej pominąłby ją ze względu na niewielką wartość informacyjną. Pewnie, gdyby niniejszy tekst miał się ukazać w Internecie, jego tytuł brzmiałby: Skandaliczne i karygodne praktyki publicystów internetowych!, a w tekście roiłoby się od sformułowań typu: „makabryczne niekonsekwencje autorów”, „prawdziwą tragedią jest” czy „potworne skutki epatowania przymiotnikami”. Na szczęście „Sześciopunkt” to czasopismo mające większe ambicje niż niektóre, pożal się Boże, portale internetowe. Mnie osobiście śmieszą przedstawione wyżej przykłady zabiegów, do których uciekają się w imię klikalności portalowi autorzy tekstów. Śmieszą, a czasem nawet irytują, gdy sam nabiorę się na jakiś chwytliwy tytuł, a potem czytam żenująco słaby tekst, który niczego nowego do mojego życia nie wnosi. Ciekaw jestem, co Państwo o tym myślą? && Rehabilitacja kulturalnie && Po wojnie nad Polską przeszła kometa poezji Ireneusz Kaczmarczyk Najlepiej widzę, kiedy zamknę oczy. Z zamkniętymi oczyma widzę miłość, wiarę, prawdę… T. Różewicz „Kartoteka” Tadeusz Różewicz przyszedł na świat 9 października 1921 roku w Radomsku. Był czwartym synem Władysława i Stefanii Marii z Gelbardów. Wcześniej urodzili się Bogumił, Eugeniusz i Janusz, już po jego narodzinach Stanisław. Starszy brat Janusz rozbudził w nim zainteresowania literackie. Razem czytywali takie utwory, jak „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza czy „Ubu Król” Alfreda Jarry’ego. Rozczytywali się również w czasopismach kulturalnych i literackich, takich jak „Chimera”, „Skamander”, „Wiadomości Literackie”. Obaj starannie studiowali rozwiązania formalne, jakie w swych utworach stosowali Bolesław Leśmian, Kazimiera Iłłakowiczówna czy późniejszy mistrz poety Julian Przyboś. Tadeusz początkowo zdawał do Liceum Pedagogicznego w Piotrkowie Trybunalskim. Nie zaliczył jednak egzaminu ze śpiewu. Plany związane z kontynuacją dalszej nauki w Liceum Leśnym w Żyrowicach i Szkole Marynarki Handlowej w Gdyni przekreślił wybuch II wojny światowej. Wspierając rodzinę, pracował jako goniec, magazynier, urzędnik kwaterunku, uczeń stolarski. Janusz Różewicz, pierwszy literacki mentor młodszego brata, wciągnął go do konspiracji. Po półrocznym szkoleniu w tajnej szkole podchorążych w 1942 roku Tadeusz został zaprzysiężony w Armii Krajowej. Od 26 czerwca 1943 do 3 listopada 1944 roku pod pseudonimem „Satyr” walczył z bronią w ręku w oddziałach leśnych. Jednocześnie pisał wiersze, redagował pismo „Czyn Zbrojny”. Zapowiadając ukazanie się wspólnej książki, Janusz pisał do brata: „Ty będziesz lepiej pisał ode mnie”. W 1944 roku wraz z bratem Januszem wydał tomik „Echa leśne”, zawierający wiersze, fraszki, humoreski, wywiady i utrzymaną w duchu patriotycznym prozę poetycką. W 1945 roku Tadeusz Różewicz ujawnił się w Komisji Likwidacyjnej. Po wojnie zamieszkał w Częstochowie. W redakcji „Odrodzenia” poznał Juliana Przybosia i za jego namową wyjechał do Krakowa. Zdał maturę i został studentem historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. W tym czasie podjął współpracę z Grupą Krakowską. Należeli do niej: Tadeusz Kantor, Jerzy Nowosielski, Kazimierz Mikulski, Andrzej Wróblewski, Andrzej Wajda. Przyjaźnił się z Tadeuszem Borowskim. Obaj sceptycznie nastawieni do ówczesnej władzy planowali wyjechać z kraju. Borowski trafił do Berlina, Różewicz do Budapesztu. Po roku pobytu na Węgrzech Różewicz wrócił do kraju. Latem 1949 roku zamieszkał w Gliwicach, gdzie 15 lutego ożenił się z poznaną jeszcze w czasach konspiracji Wiesławą Kozłowską. Tu urodzili się Kamil i Jan (przyszły polonista, poeta, prozaik, scenarzysta, scenograf, dramaturg i reżyser teatralny). Tadeusz Różewicz ciekawy świata i kultur innych narodów wielokrotnie bywał poza granicami. W Pradze chodził śladami Józefa K. – bohatera powieści „Proces” Franza Kawki. W Paryżu przebywał na stypendium, podróżował do Mongolii. Pamiątką z podróży były reportaże. Od roku 1968 do śmierci Różewicz mieszkał we Wrocławiu. Gdyby żył, świętowałby dziś 100-lecie urodzin. Odszedł do wieczności siedem lat temu – 24 kwietnia 2014 r. we Wrocławiu. Zgodnie z ostatnią wolą poety – miłośnika Karkonoszy – jego prochy zostały złożone na maleńkim cmentarzu tuż przy kościele Wang, sprowadzonym do Karpacza w 1842 roku z norweskiej miejscowości Vang. Kiedy umiera wielki poeta, można ofiarować mu już tylko pamięć i parę słów… – napisał po śmierci Tadeusza Różewicza kolega po piórze, Marcin Sendecki. Swój zachwyt nad twórczością Tadeusza Różewicza Stanisław Grochowiak wyraził słowami: Po wojnie nad Polską przeszła kometa poezji. Głową komety był Różewicz, reszta to ogon. Różewicz był również znakomitym dramaturgiem. Zmienił polską poezję, stworzył jej nowy typ. Doceniając swojego mentora, zmarły rok temu w Krakowie Adam Zagajewski wspominał: Był dla mnie pierwszym poetą, o którym wiedziałem. Dopiero potem poznałem Miłosza, Herberta czy Rilkego i uświadomiłem sobie, że Różewicz jest jedną z możliwości. Wcześniej był kimś, jakby głosem danym od Boga. Poeta, dramatopisarz, prozaik, scenarzysta, zdaniem wielu krytyków literatury hierarchii twórców poezji polskiej XX wieku autor „Niepokoju”, stawiany razem z Miłoszem na najwyższym miejscu. Tymi słowami w tomie „Ocalenie” wypowiedział się Czesław Miłosz: Różewicz nadawał nowy kształt poezji odbudowującej sens po tragedii Auschwitz (po której, według tezy Theodora Adorno, nie można stworzyć nic autentycznego). Najważniejsze utwory w jakże bogatym dorobku wybitnego autora to: tomy wierszy „Nic w płaszczu Prospera”, „Twarz Trzecia sztuki”, „Kartoteka” (dramatopisarski debiut i wielki sukces) i „Białe małżeństwo”. Książki Tadeusza Różewicza, jednego z najczęściej tłumaczonych polskich autorów, przełożono na 49 języków. Do najważniejszych należą, zdaniem współczesnych, rewolucyjne tomy wierszy: „Niepokój” (uważany za oficjalny debiut poety) i „Czerwona rękawiczka”. Został uhonorowany doktoratami honoris causa m.in. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Warszawskiego, Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Laureat Nagrody Państwowej Drugiego Stopnia za tom „Równina”, nagrody Polskiego PEN Klubu im. Jana Parandowskiego, Nagrody Literackiej im. Zygmunta Hertza, nagrody czasopisma „Kultura” wydawanego przez Instytut Literacki w Paryżu, Europejskiej Nagrody Literackiej w Strasburgu za tomik „Nauka chodzenia. Gehen lernen”, Nagrody Literackiej „Nike 2000” za książkę „Matka”, Nagrody Poetyckiej Silesius. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi, odznaką Akcji „Burza”, Krzyżem Armii Krajowej. W Serwisie Wypożyczeń Online Działu dla Niewidomych GBPiZS przeczytać możemy: opowiadania i miniatury prozatorskie – „Odpowiednie dać rzeczy słowo” i „Opowiadania”, dramaty – „Kartoteka” i „Świadkowie, albo nasza mała stabilizacja”, lirykę – „Matka odchodzi” i „Wiersze i poematy”. Życzę miłej lektury. P.S. 14 maja bieżącego roku, w Ośrodku Nr 1 „Teatr” Fundacji Szczęśliwe Dzieciństwo w Lublinie odbył się konkurs recytatorski. Była to już IX edycja corocznego przeglądu poezji i prozy polskiej pod tytułem „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Chcąc uczcić setną rocznicę urodzin wielkiego Polaka, interpretowałem wiersz zatytułowany „Widziałem Go”. Jury, któremu przewodniczył Jan Wojciech Krzyszczak (aktor Teatru im. Juliusza Osterwy, kierownik artystyczny Teatru Kameralnego w Lublinie), w kategorii dorosłych przyznało mi zaszczytne wyróżnienie. Werdykt przekonał mnie do dalszej pracy z tekstem i poszerzania kurczącej się pamięci. Oto króciutki, jednak jakże wyrazisty fragment mojej prezentacji: Widziałem Go spał na ławce z głową złożoną na plastykowej torbie (…) pochyliłem się nad nim i poczułem zepsuty oddech z jamy ustnej a jednak coś mi mówiło że to jest Syn Człowieczy (…) odchodziłem pomieszany oddalałem się uciekałem w domu myłem długo i starannie ręce && W stronę jesieni Aleksandra Ochmańska Dzisiaj są moje urodziny, które obchodzę bez rodziny. Daleko, wysoko, wśród manowców, w pokoiku na wieży hangaru dla szybowców. Zacytowane przeze mnie wersy pochodzą z wiersza Edwarda Stachury „Urodziny”. Powyższy utwór jest mi bardzo bliski. Zdarzyło się, że obchodziłam to coroczne święto poza domem i wyszeptałam, samej sobie, słowa poety. Tym razem jednak są pretekstem do napisania felietonu. Sprowokowało mnie do tego także pytanie znajomej, którą rocznicę urodzin świętuję, a także coraz większa świadomość tego, że ci, którzy podejmują decyzje w sprawach dotyczących mnie, są coraz częściej młodsi ode mnie. Temat „podróży w stronę jesieni” każdego kiedyś dotknie. Spójrzmy jednak nań oczyma poetów i pisarzy. Wbrew pozorom, czas wobec nikogo nie stosuje taryfy ulgowej, a więc literackie dzieła przesycone są spostrzeżeniami twórców. Bez większego problemu znajdujemy ich tęsknotę za minionym, brak zgody na zmiany, ból, żal, ale również próbę odnalezienia wczoraj w jakże innym dzisiaj. Czasami, między wersami da się odczuć naiwne zdziwienie, a nawet poczucie niesprawiedliwości. Jedno jest pewne, ta swoista podróż dla każdego jest inna. Wszyscy jednak piszą o czasie i o tym, jak on się z nimi obchodzi. Szczególnie poezja bogactwem metafor spina uczucia towarzyszące nam wtedy. Porusza różne aspekty tej jesieni. Przyjrzyjmy się więc temu, o czym nie myślimy na zapas. Jakże poraża czasami dosłowność tytułów i szczerość wyznań. Tak jest chociażby w wierszu „Przemijanie” autorstwa Marzenny Lewandowskiej. Zdaje się, że szeptem zdradza tajemnicę kobiet: Najtrudniej się dojrzewa do zgody na pierwszą zmarszczkę. Dużo w tych słowach goryczy. Powiedzmy jednak szczerze, taka jest kolej rzeczy i musimy się z tym pogodzić. W innym utworze M. Lewandowska stwierdza: I tylko lustro zmierzch po zmierzchu wypełnia się przemijaniem. Poetka jest świadoma zachodzących zmian. W subtelny sposób maluje słowem obrazy, nie oszukujmy się, przyszłości. Łagodnie odzwierciedla to, czego żadna kobieta nie wita z radością. Po lekturze tego wiersza przeczuwamy, że wraz z jesienią życia nadejdzie czas, gdy kobieta stanie się przeźroczysta, niewidzialna, jakby założyła czapkę niewidkę. Takie doświadczenie opisuje w wierszu „Jadąc tramwajem widzę” Małgorzata T. Skwarek-Gałęska: Starsza pani z tych co ładnie się starzeją samotnieje w oknie pojedyncza jak te co brzydko. Obraz samotnej kobiety w oknie jest bardzo wymowny. Jeszcze jest ładna, lecz jesień coraz bliżej. Autorka pozostawia czytelnikowi miejsce do wyobraźni. Kobieta samotnieje w oknie, bo po drugiej stronie szyby nikt jej nie zauważa? A może to chwilowe osamotnienie zapowiada przyszłą samotność? Czytelnik nie wie tego na pewno, ale często zdarza się, że kwiaty w pełnym rozkwicie i dojrzałe owoce są pomijane. Tego zagadnienia nie pomija też Jarosław Mikołajewski. W utworze „Starość” opisuje sytuacje z życia codziennego. Podmiot liryczny robi zakupy w galerii i nagle stwierdza: W wielkim lustrze zobaczyłem wyblakły liść szedł mi naprzeciw. Cóż za wstrząsająca metafora. Człowiek staje się czymś niezauważalnym i nieważnym. Ten „wyblakły liść” doświadcza od sprzedawców niechęci, niecierpliwości, oschłości. Patrzą nań „jak na przeźroczystość”. Te wersy wywołują ból swoją dosłownością. Podmiot liryczny wspomina, że kiedyś ktoś powiedział mu, że jest stary. Teraz gorzko wyznaje: Myślałem że były to słowa na wyrost a to była odroczona prawda. Tekst J. Mikołajewskiego można by określić stwierdzeniem „po prostu życie”. Jednak jest to tekst, który zapada w pamięć zadumą i ciszą, która zdaje się krzyczeć po ostatniej głosce. Przystankiem w podróży w stronę jesieni jest moment opuszczania przez dzieci rodzinnych gniazd. Upamiętniają go poetyckie strofy. M.T. Skwarek-Gałęska pisze o tym, jakie to trudne doświadczenie: Poczułam jakby wicher wyrwał okna z zamkniętego domu. Dobra matka pozwala jednak na samodzielność i wyznaje: Spoglądam w przeszłość przez peryskop zdjęć. Pomagają jej głosy cudzych dzieci, które przenoszą ją w minione. Tomasz Jastrun w wierszu „Dzieci nasze” podchodzi do tego etapu jak do czegoś zwyczajnego, powtarzalnego: Dzieci nas zostawiają jak węże skórę pisklęta skorupę. Jakże trafne metafory! Jakie realne i smutne! Wprawdzie T. Jastrun w dalszych wersach pokazuje, że kontakty rodzinne są utrzymywane, ale bardzo osłabione. Dzieci mają już własne sprawy i rodziny. Poeta dostrzega cykliczność zarówno dziejów, jak i popełnianych błędów. Pobrzmiewa pesymizmem, ale może trzeba nam jesieni, by docenić to, co zostało nam niejako pożyczone. Kalendarzowa jesień daruje nam długie wieczory i sprzyja wspomnieniom. Ta alegoryczna przenosi myślą do przeszłości i nakłania do porównań. Wisława Szymborska dokonała ich w wierszu „Kilkunastoletnia”. Noblistka wyobraża sobie spotkanie z sobą nastoletnią i podkreśla, że z tą młodą dziewczyną niewiele ma wspólnego. Oczywiście młodość, nieskazitelna cera i gładka skóra odeszły. Łączą je tylko krewni i znajomi, co Szymborska wyraża bezlitośnie: (…) W jej świecie prawie wszyscy żyją w moim prawie nikt z tego wspólnego kręgu. To stwierdzenie przeraża. Zadumą ogarniają inne słowa: Ona wie mało – za to z uporem godnym lepszej sprawy. Ja wiem o wiele więcej – za to nic na pewno. Podróż w stronę jesieni dostrzegamy również w prozie. Tak jest w najnowszej książce Bożeny Boczarskiej „Klepsydra”. Obserwując życie głównej bohaterki – Ewy, jej radości i smutki dnia codziennego, czytelnik oswaja się z urokami jesieni. Autorka wspomina swoje podróże, lokalne życie kulturalne, ale także „Kalendarz zaawansowanych wiekiem”. Ten ostatni służy do zapisywania dat spotkań towarzyskich i częstych wizyt lekarskich. Bohaterka jest wciąż ciekawą świata optymistką, ale zauważa zmiany nie tylko w swojej codzienności, ale też w sprawności fizycznej, własnym wyglądzie i społeczeństwie. Tak, jak w wierszu J. Mikołajewskiego, również w „Klepsydrze” widzimy, jak młodzi ludzie uciekają od tych dotkniętych czasem. Jeden ze znajomych Ewy bez wzajemności czerpie przyjemność z obcowania z młodymi i dziwi się, że tamci stronią od niego. Sam uważa, że jest jak wino – im starszy, tym lepszy. Odwołując się do metafory Mikołajewskiego, można go porównać do wyblakłego liścia, do kogoś, kto „cierpi” na przeźroczystość. Wydaje się, że niezależnie od płci a także czasów, wszyscy obawiają się zmian. Tomasz Jastrun w książce „Dom pisarzy w czasie zarazy” wspomina swojego ojca – Mieczysława. W jednym z wierszy M. Jastrun pisał: Czas w twarzy mojej nienawistnie zakochany. Łatwo wyobrazić sobie to „nienawistne zakochanie” pod postacią licznych zmarszczek, które czas naniósł na skórę. Poza tym poeta dość wcześnie osiwiał i nie potrafił się z tym pogodzić. Farbował więc włosy. Miał obsesję na punkcie przemijającego czasu. Wyrazem tego są zarówno jego wiersze, jak i eseje. W swojej wrażliwości dotyczącej wyglądu nie był jednak odosobniony. Jak twierdzi T. Jastrun, również Adolf Rudnicki tak robił. Unikał też towarzystwa starszych ludzi, a przyjaźnił się z młodymi. Sama też znam wiele osób myślących podobnie jak Adolf Rudnicki. Może to sposób na odroczenie celu podróży? Przywołani przeze mnie autorzy często skupiali się na negatywnych stronach „działania” czasu. Można jednak inaczej i dlatego na sam koniec chcę przypomnieć piosenkę „Pierwszy siwy włos”, autorstwa Kazimierza Winklera, śpiewaną przez Mieczysława Fogga. Jego głęboki i ciepły głos wydobywa z dzieła to, co najpiękniejsze. Podmiot liryczny podczas spaceru z żoną spostrzega na jej skroni pierwszy siwy włos, co skłania go do wspomnień z „podróży przez wspólne życie”. Nadal widzi w niej tę, którą pokochał. Jak widać, jesień życia mimo wszystko może być piękna i dostarczać wzruszeń. && Daj mi tę noc. Tę jedną noc… w Krynicy-Zdroju Anna Dąbrowska Krynica-Zdrój to miasto należące do pereł polskich uzdrowisk. Od ponad 200 lat przyciąga kuracjuszy swoimi walorami zdrowotnymi oraz atrakcjami turystycznymi. Unikalny podalpejski mikroklimat, najsłynniejsze wody mineralne i lecznicze w Polsce czy doskonałe warunki narciarskie – to tylko kilka powodów, dla których warto tu przyjechać. Osobiście do Krynicy jeżdżę na narty, bo warunki są tam doskonałe, a trasa zjazdowa ze szczytu Jaworzyny Krynickiej jest wystarczająco długa, by po kilku zjazdach poczuć w nogach lekki ból mięśni. To właśnie tutaj tak naprawdę nauczyłam się jeździć na nartach, które do dzisiaj są ulubionym moim sportem. Na szczycie Jaworzyny znajdują się punkty widokowe, gdyż stąd rozciąga się panorama obejmująca cały horyzont. Nigdy nie zdarzyło mi się, bym w Krynicy napotkała na jakieś tłumy turystów. W tym wypadku zaletą jest to, iż nie prowadzi do niej żadna autostrada lub trasa szybkiego ruchu. Podróż z Warszawy zajmuje ponad 6 godzin, gdy np. do Szczyrku jedzie się tylko 3. Tak, więc to stosunkowo dość duże miasteczko wygląda inaczej niż np. Zakopane, gdzie ulicami przelewają się tłumy turystów, a kolejki na wyciągach trzeba zajmować już o siódmej rano. Krynica ma swój niepowtarzalny klimat. Dla mnie to trochę zapomniane miejsce, które nie lansuje się na siłę. Znalazłam wiele przepięknych zabytkowych budowli znajdujących się wzdłuż Krynickiego Deptaka oraz Bulwarów Dietla. To tutaj mieszczą się klimatyczne kawiarenki czy restauracje. Na szczęście różnią się od moich warszawskich! W Warszawie klimatycznych kawiarenek jest jak na lekarstwo, bo wyparły je sieci franczyzowe oferujące kawę w kubkach 0,5 l. Krynickie lokaliki nie uległy tej modzie i oferują kawę w filiżankach oraz smaczne i także zapomniane ciasteczka typu torcik WZ-tka czy kremówka lub galaretka z bitą śmietaną. Serwowane są też półsłodkie wina i naleweczki. Zupełnie to inny styl niż w wielkich miastach, gdzie pija się wina wytrawne i prosecco. Lokale idealnie nadają się na klasyczne i też zapomniane randki. Ze łzą w oku wspominam czasy, gdy chłopak zapraszał dziewczynę na randkę. Jak się przygotowywał i jakie emocje temu towarzyszyły? Ile poświęcał czasu i trudu, by zdobyć kontakt do niej i ją zaczepić. Dziś to już prawie legenda jak o smoku wawelskim. Dziewczynę, praktycznie każdą, można znaleźć na jednym z portali internetowych. Można je pogrupować na blondynki, rude czy brunetki; wyszukać wiek i okolicę, z której pochodzi, tak by nie tracić zbyt dużo czasu na dojazdy. Dziś można praktycznie już wszystko… W Krynicy-Zdroju czas się zatrzymał. Tam obowiązują ciut inne zasady. Do Krynicy zawsze jeździłam na narty. Niemniej uzdrowisko oferuje także coś w stylu imprez apres-ski (z francuskiego: po nartach). Ostatni raz byłam tam 4 lata temu. Jak zawsze, zarezerwowałam pokój w tanim, lecz przyjemnym pensjonacie Funduszu Wczasów Pracowniczych o wdzięcznej nazwie „Stella” (z włoskiego: gwiazda). Ze stellą niewiele miał on wspólnego, bo zapewniam, że nawet jednej stelli nie miał. Serwował śniadania w budynku obok, do którego prowadziły strome, zniszczone, betonowe schody, a gdy były oblodzone, należało chwycić się lekko zdezelowanej poręczy, czy wręcz na niej uwiesić i tak zjechać na śniadanie. Śniadania serwowane, żaden tam „szwedzki stół”. Typowo: kiełbasa krakowska, ser żółty lub twarożek, listek sałaty i plasterek pomidora posypanego szczypiorkiem, świeże pieczywo. Aha i zupa mleczna. Dla niewybrednego narciarza opcja wystarczająca. Pojechałam tam z mamą, która była przed operacją i chciałam, by oderwała myśli i się nie denerwowała przed skomplikowanym zabiegiem. Miałyśmy plan, że ja po śniadaniu biegnę na narty, wracam i idziemy razem coś zjeść. Mama w ciągu dnia czytała gazetę na dużym balkonie pensjonatu „Stella”, spacerowała wokół Domu Zdrojowego, gdzie można skorzystać z licznych zdrowotnych zabiegów i masaży. Popijała wody mineralne typu Jan czy Zuber w Głównej Pijalni Wód. Jednak jej najważniejszym zadaniem było znalezienie miejsca, gdzie mogłybyśmy wieczorem usiąść i zjeść posiłek. Jak wiadomo, jazda na nartach to spory wysiłek fizyczny, po którym trzeba zjeść solidną obiadokolację, więc mama, jak to każda mama, wzięła sobie to szczególnie do serca i z zapałem oraz wrodzoną fantazją szukała miłego miejsca dla nas na wieczór. Jako fanka muzyki i była uczestniczka amatorskiego chóru Echo, działającego jeszcze przed pandemią koronawirusa przy Polskim Związku Niewidomych, szukała miejsca klimatycznego z muzyczną nutą. Jak się okazało po kilku dniach, każde wynalezione przez mamę miejsce było z dancingiem. Oficjalnie nie było żadnej informacji ani na szyldzie, ani na drzwiach lokalu. Do „Restauracji Muzycznej” obowiązywał tzw. „wjazd” w kwocie 20 zł mężczyźni i 10 zł panie. Panie w wieku 55-75 siedziały przy stolikach i sączyły słodkie wino, piwo z sokiem czy kawę plus likier. Wszystkie były ubrane wieczorowo czy wręcz balowo. Miały mocne makijaże i natapirowane loki. Nie były to z pewnością narciarki, które przyszły na posiłek po całym dniu spędzonym w kolejce gondolowej na Jaworzynę Krynicką. Panie wypatrywały mężczyzn. Warto wiedzieć, że tych jest w Krynicy-Zdroju pod dostatkiem. Raczej nie są to narciarze, lecz pensjonariusze licznych sanatoriów czy domów zdrojowych. Przebywają tam na turnusach rehabilitacyjnych, korzystają z wielu zabiegów leczniczych i masaży, piją wody źródlane w ciągu dnia, by wieczorem ruszyć na łowy. Upolowanie dojrzałej niewiasty nie jest zbyt trudne i z moich obserwacji wynika, że szczęście dopisuje każdemu myśliwemu. Ubrani w czyste i wyprasowane koszule, w eleganckich spodniach i mokasynach, po zakupie biletu za 20 zł wkraczają do „Muzycznej”. Kupują sobie drinka i obserwują. Napięcie rośnie. Panie przy stolikach stają się zalotne, następuje wymiana spojrzeń i dyskretnych uśmiechów. W powietrzu zaczyna krążyć amor. Ja, jako głodna narciarka, wraz z mamą nie myślimy o niczym tylko o jedzeniu. Wyglądamy też ciut inaczej. Ja w czapce z daszkiem, gdyż po całym dniu jazdy na nartach w kasku moja fryzura nie nadaje się do eksponowania na dancingu, w jeansach i wygodnej bluzie. Na nogach adidasy, by nogi odpoczęły i były gotowe do zjazdów następnego dnia. Wszystkie panie mają czółenka, które zakładają w szatni, zostawiając botki razem z płaszczami. Nie myślę o niczym, tylko o moim kotlecie, który dostanę za chwilę. W końcu otrzymujemy naszą kolację. Jest obfita i, jak to przystało w restauracji, z miejscowym dekorem z pora i marchewki na brzegu talerza. Wygląda smakowicie. Jesteśmy tak wygłodniałe, że nie zwracamy uwagi na nic; ani na panie w strojach typu „złota rybka”, ani na łysiejących panów z lekkim brzuszkiem. Cała nasza uwaga skupiona jest na jedzeniu. Nie dostrzegamy, że przy naszym stoliku ustawiło się kilku mężczyzn w kolejce. Odwracam się i grzecznie pytam, czy czegoś potrzebują. Okazuje się, że czekają aż skończymy jeść, by porwać nas do tańca! Chyba to, że po pierwsze – byłam z własną mamą, po drugie – nie wyglądałyśmy jak zainteresowane płcią męską, a już tym bardziej amorem, po trzecie – byłyśmy skupione na kotlecie, a nie na obserwacji i puszczaniu zalotnych uśmiechów do obecnych panów, było dla tych mężczyzn czymś niespotykanym, interesującym czy wręcz egzotycznym. Po kolacji tańczyłam bez przerwy, w wygodnych adidasach i rozciągniętej bluzie. Cała impreza kończyła się przed 23:00. Uczestnicy dancingu, w większości kuracjusze sanatoriów, musieli dotrzeć do swoich pokoi do godziny jedenastej. Po tej godzinie ich lokum jest zamknięte i trzeba przekupić ochroniarza, by je otworzył. Tak, więc gdy ktoś odnajdzie swoje szczęście w jednym z krynickich klubów tanecznych i trafi go amor, pozostaje mu wymiana numeru telefonu, i randka w ciągu dnia w Starych Łazienkach Mineralnych, i kawa w którejś kawiarni zlokalizowanej w pięknej, zabytkowej willi czy pensjonacie. A tym, których nie trafiła strzała amora, radzę, by przysiedli na jednej z licznych ławeczek na deptaku i poszukali swojego Nikifora, który dziś może jeszcze nieznany, okaże się wkrótce geniuszem. Krynicę-Zdrój odwiedzić trzeba koniecznie! Dla gór, klimatu, miłości i tej urokliwej atmosfery prawdziwego kurortu. && Panaceum na wszystkie dolegliwości Alicja Nyziak Nie, nie będzie o cudownym leku, ale o poczuciu humoru. A właściwie o spektaklu, który jest ogromną dawką pozytywnych emocji i odpowiednim spojrzeniem na upływający czas. Wszystko zaczęło się w Los Angeles, gdzie Elżbieta Jodłowska zobaczyła zabawny spektakl muzyczny, podczas którego kobiety zaśmiewały się do łez, wołając: To o mnie…. Tygrysice na scenie Opowiadam w ogromnym skrócie, bo nie należy zdradzać fabuły. Na scenie pojawiają się cztery już niemłode, ale jeszcze niestare przyjaciółki. Każda z nich reprezentuje inny etap życiowy i inne problemy. A ponieważ spotykają się, żeby świętować urodziny jednej z nich, jest dobre jedzenie, alkohol i… Więcej nie zdradzę. A nie, przepraszam, dodam jeszcze, że istotną rolę odgrywa także menopauza. Ja po obejrzeniu spektaklu „Klimakterium… i już” z większym dystansem spojrzałam na siebie. Właściwie przedstawienie powinno być przepisywane na receptę jako remedium w odniesieniu do sztucznie napędzanego kultu młodości i piękna. Babskie spotkanie i poruszane na nim problemy, ukazane w dowcipny i humorystyczny sposób, sprawiają, że tracą one na znaczeniu. Przecież ostatecznie każdy się zestarzeje, prawda? No chyba, że owej starości nie będzie mu dane dożyć, ale to już inna kwestia. W rodzimych realiach Elżbieta Jodłowska napisała scenariusz osadzony w polskich realiach. Udało się jej to świetnie i tak powstało „Klimakterium… i już”, a następnie, na wyraźne życzenie publiczności, druga część „Klimakterium 2, czyli Menopauzy Szał”. Reżyserią zajął się Cezary Domagała. Mimo że spektakl jest grany z nieustającym powodzeniem od 2007 roku, mnie udało się dopiero teraz wybrać na pierwszą część. Drugą obejrzałam wcześniej dwa razy i za każdym razem doskonale się bawiłam. Ogromnym atutem tej komedii są łatwe do interpretacji, dowcipne dialogi, które także niewidomemu odbiorcy pozwalają swobodnie zorientować się w rozgrywanej fabule. Drobne zagubienie może pojawić się podczas wykonywanych przez aktorki piosenek, gdyż super dodatkiem do nich są: ekspresja ciała, zabawna mimika twarzy i różne gadżety. Salwy śmiechu wywołuje przewiązany w pasie bohaterek fartuszek z wyrazistym znakiem „stop, zakaz wjazdu!”. Zanim pandemia Covid-19 wprowadziła większy dystans i ograniczenie kontaktów międzyludzkich, aktorki po przedstawieniu chętnie fotografowały się z publicznością, podpisywały zakupione gadżety. Chwilami bardzo żałowałam, że nie mogłam zobaczyć ich mimiki twarzy w czasie spektaklu, kostiumów, w których grały czy scenografii. Aż się prosi, żeby przygotować audiodeskrypcję do tego kultowego już spektaklu. Jako niewidomy odbiorca chciałabym wiedzieć, co dzieje się na scenie. Zwłaszcza że licznik wskazuje cyfrę 2330 zagranych przedstawień i nie ma mowy o zdjęciu go z afisza. W spektaklu można zobaczyć, m.in. Ewę Złotowską lub Małgorzatę Gadecką jako Krychę, Elżbietę Jodłowską lub Elżbietę Okupską jako Pamelę, Grażynę Zielińską jako Zosię, Elżbietę Jarosik jako Malinę. Aktorki podróżują z przedstawieniem praktycznie do teatrów w całej Polsce. Ja, żeby je obejrzeć na scenie, wybrałam się do Teatru Muzycznego w Łodzi. Jeśli tylko zawitają z tą niesamowitą komedią do mojego rodzinnego miasta, natychmiast kupuję bilet i idę do teatru po ponowną dawkę dobrego humoru. Polecam obie części, naprawdę warto zainwestować w cztery dowcipne babeczki. && Warto posłuchać Izabela Szcześniak Akcja książki Charlesa Martina pt. „Gdzie rzeka kończy swój bieg” toczy się na przełomie XX-XXI wieku, na południu Stanów Zjednoczonych. Doss Michaels od wczesnego dzieciństwa mieszkał w przyczepie kempingowej nad rzeką w stanie Georgia. Chłopiec chorował na ciężką odmianę astmy. Matka była dobrą i pobożną kobietą, więc starała się wychować synka na wartościowego człowieka. Pouczała chłopca i dawała mu mądre rady. Doss dużo czasu spędzał na rysowaniu. Dzięki poprawie zdrowia chłopiec mógł ukończyć szkołę średnią, a następnie studiować i oddawać się swojej pasji, jaką było malarstwo. Doss podejmuje pracę w barze, w którym spotyka się z córką senatora Colemana. Wkrótce ratuje dziewczynę z rąk gwałciciela. Abbie, wdzięczna za pomoc, kontaktuje się ze swoim wybawcą. Wkrótce młodzi ludzie zakochują się w sobie i zawierają związek małżeński. Senator Coleman nie akceptuje zięcia. Uważa że, Doss – ubogi lokalny portrecista, nie pasuje do jego córki – słynnej modelki i projektantki. Młodzi małżonkowie bardzo się kochają. Od pewnego czasu Abbie walczy z nowotworem, niestety następują przerzuty do mózgu. Dziewczyna musi przyjmować leki uśmierzające ból, które zawierają narkotyki. Abbie pragnie przed śmiercią spełnić swoje marzenia. Wraz z mężem udaje się w podróż życia. Doss i Abbie płyną na południe Stanów Zjednoczonych. O dalszych losach bohaterów powieści dowiecie się z książki. Przeczytajcie sami! Polecam, Charles Martin „Gdzie rzeka kończy swój bieg”, czyta Kaja Walden, książka dostępna w formacie Czytak i Daisy. && Subiektywny alfabet 2021 roku (cz. 1) Radosław Nowicki Za nami kolejny rok kalendarzowy, który obfitował w różne wydarzenia. W niniejszym tekście chciałbym przedstawić subiektywny alfabet minionych 12 miesięcy. Mam nadzieję, że każdy z Czytelników „Sześciopunktu” znajdzie w nim przynajmniej jedną literkę, z którą sam będzie się identyfikował. W styczniu czas na pierwszą część tekstu, w którym zawarte zostały litery od A do L. Odpowiadają one społecznym, ekonomicznym, klimatycznym oraz zdrowotnym aspektom życia. W tej części tekstu pojawiły się również odniesienia do niepełnosprawności, a także pandemii koronawirusa, która towarzyszyła nam przez cały 2021 rok. Awaria – w jeden październikowy wieczór przestało działać imperium Marka Zuckerberga. Przez kilka godzin ludzie na całym świecie, w tym także w Polsce, nie mieli dostępu do Facebooka, Instagrama i WhatsAppa. Jedni wpadli w panikę, ale inni przekonali się, że istnieje świat bez mediów społecznościowych i jest on nawet ciekawszy niż ten wirtualny. Była to okazja, aby chociaż na chwilę cofnąć się do rzeczywistości, w której żyli ludzie przed kilkunastoma laty. W niej nie ważna była liczba lajków, komentarzy, zdjęć wrzuconych do sieci. Bardziej stawiano na kontakty rzeczywiste, a hejt nie był aż tak powszechnym zjawiskiem. Brexit – po opuszczeniu Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię okazało się, że brakuje w niej rąk do pracy, w tym kierowców, co przełożyło się na puste półki w sklepach i brak paliwa na stacjach. A to ponoć nie koniec kłopotów, bo pracowników ma także brakować w sektorze turystycznym i gastronomicznym. Polacy mogą w Wielkiej Brytanii obecnie przebywać, posiadając status osiedlonego, tymczasowo osiedlonego lub wizę, więc już nie tak chętnie jak kiedyś wyjeżdżają „na wyspy” za pracą. Czternastka i trzynastka – dodatkowe świadczenia wypłacane dla emerytów i rencistów w kwocie najniższej emerytury (1250,88 zł brutto), z tym, że całą kwotę czternastki, która była tylko jednorazowym wsparciem, otrzymali tylko ci, których świadczenie podstawowe nie przekraczało 2900 zł brutto. Pozostali zyskali kwotę pomniejszoną, zgodnie z zasadą złotówka za złotówkę. Z kolei trzynastkę wszyscy otrzymali w pełnej wysokości. Ma ona być świadczeniem wypłacanym cyklicznie. Dostępność – mimo że tyle się o niej mówi, to znów jej brak dał o sobie znać. Tym razem przy spisie powszechnym, który organizowany jest raz na dziesięć lat. Jego formularz nie był w pełni dostępny dla osób niewidomych. Na nic zdała się Konwencja ONZ o Prawach Osób Niepełnosprawnych czy Ustawa o Dostępności Cyfrowej, bo okazało się, że ta grupa społeczna po raz kolejny była dyskryminowana, a GUS nie musi przestrzegać prawa i może bezkarnie je łamać, bo szkoda było pieniędzy na dostosowanie od razu formularza spisowego do potrzeb osób z poszczególnymi dysfunkcjami. E-skierowanie – kolejny po e-zwolnieniach i e-receptach element procesu ucyfrowienia ochrony zdrowia. Można je otrzymać w formie sms lub e-mailem, jeśli posiada się Internetowe Konto Pacjenta. Wpłynęły one na szybszy i bardziej przejrzysty proces rejestracji do specjalistów, choć nie zlikwidowały sztucznie tworzonych kolejek. Nie trzeba dostarczać ich osobiście do placówki medycznej. Zniknął też problem z nieczytelnymi lub zgubionymi skierowaniami. Niestety, wciąż trzeba pofatygować się chociażby po papierowe skierowanie na badania krwi. Fit for 55 – pakiet zmian legislacyjnych opublikowany przez Unię Europejską, służący do walki z ocieplaniem się klimatu. Zgodnie z jego założeniami kraje UE mają zredukować emisję gazów cieplarnianych w 2030 roku do co najmniej 55% w porównaniu do poziomu z 1990 roku, a do 2050 roku Europa ma stać się pierwszym neutralnym kontynentem dla klimatu. Są to szczytne cele, ale, zdaniem naukowców, i tak jest już za późno na powstrzymanie zmian klimatycznych, można jedynie minimalizować ich skutki, co i tak idzie bardzo opornie. Greenwashing – ostatnio zapanowała moda na ekologię. Niestety, ludzie, podążając za jej trendami, dają złapać się na Greenwashing, czyli wprowadzanie w błąd konsumentów przez serwowanie im nieprawdziwych informacji o rzekomo ekologicznych usługach i produktach. Zwłaszcza ekologiczne reklamy zazwyczaj mają drugie dno, bowiem wielkie korporacje, pod pozorem dbania o ekologię, same zanieczyszczają środowisko, zrzucając konieczność dbania o nie na konsumentów, a ci nie zawsze to dostrzegają. Huragany, trąby powietrzne, lokalne ulewy – krótkotrwałe, ale coraz częściej występujące w Polsce i coraz gwałtowniejsze zjawiska atmosferyczne, świadczące o zmianach klimatycznych. Gwałtowność ich związana jest z rosnącą temperaturą na ziemi, a ich skutki, w postaci zniszczeń materialnych a nawet śmierci ludzi, będą odczuwane coraz częściej. W 2021 roku nawet krótkotrwałe ulewy potrafiły zamienić ulice polskich miast w rwące potoki. Inflacja – spadek wartości pieniądza, powszechny wzrost cen, który powoduje, że za taką samą kwotę można kupić coraz mniej. W drugiej połowie 2021 roku wyniosła nawet 6,8%, co jest najwyższym wskaźnikiem w Polsce od 20 lat. Wysoka inflacja powoduje, że ludzie domagają się podwyżek płac, a to z kolei nakręca spiralę i inflacja staje się jeszcze wyższa. Zareagowała na nią Rada Polityki Pieniężnej, podnosząc stopy procentowe, co z kolei przełożyło się na wyższe raty kredytów hipotecznych. Jadłodzielnia – przez pandemię część ludzi straciła pracę, innym pogorszyła się stopa życiowa, więc tym bardziej warto docenić inicjatywy wspierające słabszych. Coraz większą popularnością cieszą się jadłodzielnie, które szczególnie w czasie świąt przeżywają oblężenie. Są to punkty, w których można zostawić jedzenie lub odebrać je ze specjalnych lodówek. W ten sposób nie marnuje się pożywienia i promuje się ideę dzielenia się z drugim człowiekiem. Aż szkoda, że tak mało słyszy się o jadłodzielniach na co dzień, a jedynie przy okazji różnych świąt. Koronawirus – rok 2021 upłynął pod znakiem koronawirusa. Mimo że pojawiły się już szczepionki, to i tak przez pół roku funkcjonowaliśmy wśród restrykcji i ograniczeń, a maseczki towarzyszą nam przez cały czas. O wirusie wiadomo coraz więcej, ale pojawiające się jego kolejne mutacje powodują, że wciąż nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle światowa pandemia się zakończy. Szczególnie w Polsce jest duży odsetek populacji, który wcale nie chce się szczepić, co przełożyło się na dużą liczbę zachorowań i zgonów w trakcie czwartej fali. Loteria szczepionkowa – do osiągnięcia odporności populacyjnej konieczne jest zaszczepienie 80-90% społeczeństwa. Poszczególne państwa, w tym Polska, próbowały zachęcać ludzi do szczepienia się przy pomocy nagród. Do wylosowania były między innymi pieniądze i samochody, ale loteria nie skłoniła rodaków do szczepień, skoro mamy jeden z najgorszych wskaźników wyszczepialności w Unii Europejskiej i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić, skoro rząd nie chce podjąć ryzyka związanego z przymusowymi szczepieniami chociażby niektórych grup społecznych lub zawodowych, obawiając się protestów społecznych. Takie pojawiły się w innych krajach. && Galeria literacka z Homerem w tle && Wiersze wybrane Irena Stopierzyńska PIĘKNIE STWORZYŁEŚ ŚWIAT pięknie stworzyłeś świat, Boże aleś nie dokończył zostawiając dla nas miejsce w Twoim Boskim planie możemy uprawiać ziemię mnożyć jej bogactwo albo psuć ją i niszczyć nie zważając na nic zachowaj w nas rozum, Boże niech opamiętanie nie przyjdzie zbyt późno bo z nas tępe dzieci wolimy zamiast pracy zabawę w bogaczy a wyrasta z tego wielka góra śmieci! ŻYCIE uśmiechasz się chytrze wiem, wiem nie jesteś jedynie światłem bo ciemność hołubisz w swym wnętrzu nie jesteś też samym zdrowiem choroba wplątana w twe włókno uśmiechasz się chytrze wiem, wiem nie jesteś samą urodą od zawsze nosisz dwie twarze i samym szczęściem nie jesteś nieszczęścia masz dla odmiany. KUP FOTEL BUJANY secesja na biegunach esy floresy trzeci rok proszę kup fotel bujany po co pytasz mnie, po co? esy floresy model dawnych czasów rozkołysałby nieco żelbetonu kanty kolana otuliłabym szalem odnalazłabym w sobie krewną mojej babki zamiast relaksować się z wysiłkiem, z uwagą odpoczęłabym zwyczajnie rozmyślając hodowałabym cierpliwość razem z fikusami a fotel przy oknie byłby mym okrętem kup esy – floresy wyplatane rafią. LOS los jest niemową daje tylko znaki znajdujesz je wszędzie na wodzie, na piasku w zatłoczonej kawiarni w zasłyszanym słowie lecz także w sobie – w wysokiej kopule i w podziemnym lochu zapamiętaj starannie boskie hieroglify bo nikt ich za ciebie odczytać nie może nieszczęściem pomylić los swój z nurtem epoki szczęściem – wytyczyć ścieżkę w nieznane gwiazdozbiory. ŁASKA CHWILI łaska chwili - krótki błysk pewności idąc za nim coś się rozwiązuje coś dodaje odwagi coś każe nam rosnąć ponad małą miarę choć taka chwila - niespodziewana bywa oczekiwana zadziałać może wbrew pragnieniu i przerwać bieg ku szczęściu które mogłoby być przegraną nie wszystko jest przegraną co tak się przedstawia nie wszystko jest wygraną czego nam gratulują chwila łaski – duchowy kompas pomniejsza niepewność oddala zwątpienie oświetla rozbłyskiem trudny szlak wędrowca łaska jak błyskawica przenika ciemności a przestroga jak grom do uszu dociera bywa dynamitem co rozsadza skałę egoizmu gdy zagradza ona przejście ku drugim ku rozległym polom trudnej nowej pracy bo skamieliną twardą jest status quo ubrane w rozsądku racje i namiary PAN IDZIE OBOK Pan idzie przede mną idzie obok a moje kroki chwiejne cofające się, niepewne… Pan zbiera je wszystkie do kubka swej Litości by je naprostować… idę za Panem idę obok Niego ze swoim zmąceniem i częstym zasmuceniem… pan zbiera to uważnie i wylewa, by znikły w jeziorze spokoju… PSIE PROŚBY uwolnij mnie od smyczy bez niej czuję się wolny potrafię słuchać rozkazów jestem do tego zdolny uwolnij mnie od budy wolę twoje pokoje jestem kamerdynerem więc po części są moje będę ci patrzeć w oczy i łapę podawać jak trzeba bo lubię ciebie najbardziej a ty przychyl mi nieba mówisz, że ja cię krępuję że zabieram swobodę więc jeśli jest to wzajemne poszczekajmy razem na zgodę. && Nasze sprawy && Szczęście. Taka mała rzecz, a cieszy Jolanta Kutyło Do klientki na ryneczku ktoś zadzwonił. Oświadczyła, że nie pomoże, bo bez auta jak bez ręki i z domu wyjść się nie da, niech rozmówca szuka sobie kogoś innego… Ja to mam szczęście, bo nie posiadam samochodu, nie lubię podróżować w zamkniętej puszce w towarzystwie osób ściśniętych jak śledzie. Nie martwię się też jego utrzymaniem. Jeżdżę autobusami, przynajmniej kogoś poznam, posłucham, czegoś się dowiem. Każdy ma własną definicję szczęścia, moja droga do niego, choć trudna, opłaciła się, mimo wyrzeczeń i ciężkiej pracy, zwłaszcza że wrzucono mnie między zimny system pseudowychowawczy w zakładach szkolno-wychowawczych (gdzie wszystko należało robić na rozkaz według ustalonych wzorców, okazywać ślepe posłuszeństwo, z czego zawsze się wyłamywałam) a nadopiekuńczość mamy, która wszelkie trudy bycia w nieprzyjaznym świecie wynagradzała na różne sposoby. Mamy cztery filary szczęścia udowodnione naukowo. Są to: samoświadomość, wdzięczność, wewnętrzny spokój oraz miłość do świata (myślę o Ziemi). Mam własny azyl. Stworzyłam swój świat. Odcinam się od mediów, oddycham świeżą atmosferą dobrych relacji. Dbam o kondycję fizyczną i psychiczną, ćwiczę jogę, uprawiam gimnastykę, wysypiam się, początek dnia jest wtedy lepszy. Szukam radości w życiowych pasjach. Zabiegam o przyjaciół. Nie przywiązuję się do rzeczy materialnych, bo nie przytulą, nie pogadają. Jeśli mam okazję, chodzę latem boso po mokrej trawie, dotykanie stopami Ziemi przywraca dobrą energię. Staram się ratować bliskich i własną duszę. Czytam regularnie Pismo Święte, które wreszcie stało się dostępne w całości. Stawiam na minimalizm. Gdy okazuję radość, że się niczego nie dorobiłam, ludzie traktują mnie co najmniej jak dziwadło. Nic ze sobą nie przyniosłam, to i nie zabiorę do Wieczności. Cieszę się z tego, co mam. Jeśli mam własne łóżko, dach nad głową, jedzenie, odzież to znaczy, że należę do bogatszej części ludzkości, a to zaledwie 20 procent. Nauczyłam się żyć z rosnącym PESEL-em. Stąpam mocno po ziemi, złudzenia obniżają czujność. Nie wzoruję się na celebrytach, gwiazdach filmowych, one mają jedną cechę wspólną – kiedyś spadną. Nie szukam ideałów, bo ich nie ma. Zabiegam o dobre życie i relacje w rodzinie. Uważam, że rodzina powinna być zżytą wspólnotą, a nie wyścigiem szczurów. Dużo czytam. Dbam o wrodzony talent, promuję siebie. Z asertywnością jestem ostrożna, nie zawsze się przydaje. Jestem sobą nawet, gdy to komuś przeszkadza. Uruchamiam wyobraźnię, w trudnych sytuacjach odgradza mnie od wrogich sił szczelnym murem. Nie palę mostów, zawsze mogę powrócić do starych relacji. Uwolniłam się z mentalnego więzienia stereotypów, niechcianych tradycji. To co było dobre dla moich przodków, nie było dobre dla mnie. Nie zakłócam biorytmów, to pozbawia mnie energii. Zaakceptowałam siebie. Słucham porad osób bogatszych w doświadczenia. Korzystam z dobrych poradników. Nauczyłam się przegrywać, z porażek wyciągam wnioski. Wiem, że współpraca jest lepsza niż konflikty, razem można więcej osiągnąć. Nie śpieszę się, w mojej rodzinie obchodzony jest dzień lenia, który regeneruje ducha i ciało. Żyję po swojemu z dala od określonych, ciasnych i nudnych reguł, kocham luz. Pomagam innym na ile się da. Może ktoś pomyśli: Co ta głupia baba się tak wymądrza! Przecież to wszystko już było! Rodzina bez szczurów? A co jak matka wyróżnia siostrę, a brata odsuwa na bok. Czytać? A kto to dziś robi, dziś daje się nura w Internet i spoko. Nie zbierać dóbr materialnych? Dziś piramidy się stawia, biznesy buduje i bogaci na maksa. Pomagać innym? Przecież to przeżytek z minionej epoki! Może nie napisałam nic odkrywczego, to prawda, porady stare jak ludzkość. Ale dzisiejszy świat pełen współczesnych Krezusów, Midasów, Syzyfów oraz innych gigantów myślenia lub niemyślenia, nastawiony na wielkie zyski nic lepszego mi nie dał. Ale wiem, że aby szczęście było trwałe i niezniszczalne, należy budować je dawno sprawdzonymi sposobami. Wchodzenie na szczyt wlecze się, czasem człowiek się potknie, innym razem przewróci i klapa, a tu trzeba wstać i iść dalej. Warto obejrzeć się za siebie, przystanąć. Literackie bohaterki o bajecznej urodzie, w towarzystwie idealnych mężczyzn omijam z daleka. Prawdziwe szczęście biegnie przede mną, trzeba mieć szczęście, by je dogonić i cieszyć się życiem. && Likwidacja barier architektonicznych z pomocą PFRON-u Damian Szczepanik Wiosną ubiegłego roku złożyłem wniosek do PFRON-u o przyznanie mi dofinansowania do likwidacji barier architektonicznych w łazience i toalecie. Na początek przyszły do mnie panie z Działu Rehabilitacji Społecznej Osób Niepełnosprawnych na oględziny mieszkania. Omówiliśmy zakres prac i przeróbek, jak również podpowiedziały mi, jak można wszystko fajnie urządzić. Następnie podpisaliśmy umowę. Została mi przyznana kwota, za którą mogłem swobodnie wyposażyć i przystosować obydwa pomieszczenia do swoich potrzeb. Pozbyłem się nareszcie uciążliwej dla mnie wanny, małych umywalek czy progów. Remonty robiłem ze znajomym, a dofinansowanie wykorzystałem na potrzebne mi materiały i urządzenia sanitarne. Zaczęliśmy od zbijania starych płytek i w ruch poszedł młot pneumatyczny. Zamówiłem na odpady remontowe dwa worki Big Bag, które ustawiłem przed klatką i aż po brzegi wypełniliśmy je gruzem. Już po pierwszym dniu remontu byłem zmęczony jak po jesiennych wykopkach. W kolejnych dniach pracy było mnóstwo, ale przecież w życiu można mieć pod górkę i z górki, a zdrowy rozsądek jest zawsze mile widziany. Zaczęliśmy od łazienki, a na podłogę, oprócz płytek antypoślizgowych, zakupiłem niskopodłogowy brodzik ze zintegrowanym odpływem liniowym. Jest on świetnym rozwiązaniem, bo osadzony jest na równi z płytkami podłogowymi, więc o nic się nie potykam. Pod baterią prysznicową zamontowaliśmy na ścianie składane siedzisko i dwa uchwyty. Siedzisko jest wytrzymałe do 150 kg, ale rzadko z niego korzystam, gdyż wolę brać prysznic na stojąco. Umywalkę wybrałem szeroką (65x55 cm), a do tego baterię z wyciąganą wylewką. Jest teraz dużo miejsca i już nie zachlapię podłogi, jak to działo się wcześniej. Miałem dużo sprzątania w czasie remontu, ale była motywacja, że wszystko zaczyna fajnie wyglądać. Zapytacie może, która rzecz, jakiej się ostatnio nauczyłem, podoba mi się najbardziej? Żadna, bo liczy się tylko każda kolejna. Uchwyty mam pod prysznicem dwa łamane, a przy wyjściu spod prysznica jeszcze jeden prosty. Zdecydowałem się na szklaną ściankę prysznicową, pomimo tego że myślałem o zasłonie, jednak mogła by mi się ona przyklejać do pleców. Teraz wiem, że łazienkę mam zrobioną na długie lata i dobrze dostosowaną do własnych potrzeb. W toalecie również było sporo do zrobienia. Przy montażu podwieszanej muszli wykonaliśmy mnóstwo przeróbek instalacji wodnokanalizacyjnej. Wybrałem akurat taką muszlę, bo niekiedy zahaczyłem w starej stopą o spód, a teraz dodatkowo mam lepszy dostęp, gdy trzeba umyć podłogę, bo mniej muszę manewrować mopem. Płytki mam na ścianach jasnoszare, a dodatki czarne, które bardzo fajnie kontrastują i przez to czasem je dostrzegam. Płytki podłogowe są drewnopodobne i co najważniejsze, mają wysoką klasę antypoślizgową. Warto wnioskować o środki na taki remont, bo wraz ze swoim niedużym wkładem finansowym, można zrobić dla siebie coś praktycznego. Zanim złożyłem wniosek do PFRON-u, byłem ciemny jak żytni razowy, ale z biegiem czasu okazało się, że mógłbym nawet komuś dobrze doradzić przy remontach, bo już wiem, jak jest najbardziej praktycznie. Nie byłem przekonany do baterii umywalkowej z wyciąganą wylewką, a jednak jest to wygodne i można dzięki temu dokładnie opłukać umywalkę, co jest dużym atutem. Mam szczęśliwe życie, a nie widzę już od sześciu lat. Początkowo, gdy przestałem widzieć, to Moje życie było klatką, celą, pogrążoną w wiecznej ciemności z maleńkim jedynie promykiem światła, wydobywającym się spod zamkniętych drzwi, który dawał mi nadzieję na kolejny dzień przeżyty bez strachu, drżenia rąk i nieprzespanych nocy. To się nareszcie zmieniło… && Tak, ale… Tęgie lanie Stary Kocur Oj, dostało się mi, dostało! Nie pierwszy raz zebrałem lanie, ale tym razem słusznie mi się należało, więc płaczę tylko tyle, „co kot napłakał”, chociaż batożenie było naprawdę mocne – aż się siwa sierść sypała. Ale do rzeczy Stary Kocurze! W felietonie „Zmysły, których nie ma” napisałem: „Zmysł przeszkód określany jest też jako dotyk na odległość, wrażenie przeszkody, percepcja twarzą i szósty zmysł. Dodam, że zmysł ten badał niewidomy tyflolog dr Włodzimierz Dolański, który za to otrzymał w Warszawie ulicę. Jest to mała uliczka, ale jest, w przeciwieństwie do zmysłu, którego nie ma”. I za te to słowa skórę mi tęgo przetrzepano. Czytelnik S.P. zadzwonił do mnie i powiedział, że doktor Włodzimierz Dolański miał dużo więcej zasług niż tylko badanie zmysłu przeszkód i wcale nie za to nazwano jego nazwiskiem ulicę, więc nie można pomniejszać jego dokonań. Chciałem pominąć milczeniem te uwagi i byłbym tak uczynił, gdyby nie były one słuszne. Rzeczywiście, dokonałem zbytniego uproszczenia i chociaż nie napisałem nic złego o doktorze Dolańskim, to jednak zasługuje on na coś więcej niż na taką skromną wzmiankę. Prawdą jest, że dr Dolański badał zmysł przeszkód i udowodnił, czym on jest w rzeczywistości, ale za badania naukowe otrzymał stopień naukowy, a ulicę przy gmachu ZG PZN w Warszawie, odchodzącą od ulicy Konwiktorskiej, nazwano jego nazwiskiem za działalność na rzecz niewidomych w Polsce. Nie jest to w moim kocim stylu ani w stylu felietonowym, ale muszę całkiem poważnie podać przynajmniej niektóre najważniejsze wydarzenia z życia Włodzimierza Dolańskiego i jego dokonania bez udziwnień, bez felietonowych ozdobników, bez kpinek i bez przesady. Włodzimierz Dolański był pianistą, nauczycielem, naukowcem i działaczem społecznym. Urodził się 11 września 1886 r. w Jassach w Rumunii – zmarł 11 marca 1973 roku w Warszawie. Był synem powstańca z 1863 r. W 1897 r. na skutek wybuchu znalezionych naboi, z których chciał wystrzelić fajerwerk dla uczczenia króla Rumunii, stracił wzrok i prawą rękę. Lata 1897-1902 wypełniała walka ze skutkami wypadku, leczenie, a kiedy okazało się ono nieskuteczne, walka o w miarę godne życie. Uczył się w domu aż do wyjazdu do Lwowa w roku 1902. O tym okresie wspominał w rozmowie z Ewą Grodecką, opublikowanej w „Pochodni” w grudniu 1956 r. pt. „Życie, które uczy żyć”. Gdy miałem szesnaście lat, zrozumiałem, że nie ma dla mnie nic. Wtedy przestałem czuć się dzieckiem. Rwałem się do nauki i brała mnie rozpacz. Rodzice nie mieli majątku i nie mogli mi pomóc. Mogłem liczyć tylko na siebie. W latach 1902-1922 przebywał w lwowskim zakładzie dla dzieci niewidomych, gdzie uczył się również gry na fortepianie. Okazało się, że posiada wybitne zdolności. Po ośmiu latach nauki wystąpił w Bukareszcie z publicznym koncertem. Zainteresowała się nim rumuńska królowa i otrzymał stypendium, dzięki któremu mógł podjąć studia muzyczne w Berlinie. W czasie studiów koncertował z powodzeniem we Lwowie, Wiedniu i Bukareszcie. Karierę muzyczną Włodzimierza przerwały zbyt intensywne ćwiczenia, nadwerężenie ręki oraz choroba. W 1922 r. Dolański rozpoczął pracę nauczycielską w lwowskim zakładzie dla dzieci niewidomych i studia na uniwersytecie. Podjął też działalność publicystyczną i społeczną. Zorganizował we Lwowie Towarzystwo Opieki nad Dziećmi Niewidomymi. W 1924 r. wyjechał na studia do Paryża, gdzie studiował pedagogikę, psychologię, socjologię i filozofię. Podjął też współpracę z francuską organizacją niewidomych i z paryską filią organizacji amerykańskiej. W roku 1926 został odznaczony przez rząd francuski złotym medalem za pracę społeczną. W okresie tym rozpoczął wydawanie we Lwowie „Pochodni” – czasopismo dla niewidomych w brajlu. Po powrocie podjął pracę nauczyciela w Laskach i kontynuował studia na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie najpierw otrzymał stopień magistra w dziedzinie psychologii, a następnie stopień doktora filozofii. Po powstaniu Polski Ludowej Dolański wystąpił do władz z memoriałem w sprawie niewidomych, w którym zamieścił hasło „Nic o nas bez nas”. „Memoriał” spowodował zainteresowanie się władz państwowych problemami niewidomych. Rozpoczął też tworzenie ogólnopolskiej organizacji niewidomych. Dzięki Jego staraniom i kilku innych wybitnych działaczy w 1946 r. powstał Związek Pracowników Niewidomych, który istniał zaledwie kilka lat, ale jego dorobek był imponujący. Włodzimierz Dolański został pierwszym jego prezesem i zorganizował krajowy aparat związkowy oraz dwa biura ręcznego przepisywania wydawnictw brajlowskich – w Bydgoszczy i we Wrzeszczu. Zostało wznowione wydawanie „Pochodni”. Dr Dolański został też wykładowcą w Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej. W marcu 1950 r. władze państwowe zawiesiły zarząd Związku i ustanowiły kuratora w osobie Leona Wrzoska, a Włodzimierz Dolański został wykluczony ze Związku. Pracował jednak nadal w Laskach jako nauczyciel oraz w PIPS jako wykładowca. Wykładał też psychologię niewidomych na Uniwersytecie Warszawskim. Wydał książkę o zmyśle przeszkód, która wcześniej ukazała się i została wysoko oceniona we Francji. W 1956 r. dr Dolański został zrehabilitowany, oczyszczony z niesłusznych zarzutów i podjął działalność społeczną w PZN. Pracował w Radzie Tyflologicznej i Centralnym Ośrodku Tyflologicznym oraz jako publicysta. W 1957 r. dr Dolański został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. No, i miał 100 procent racji S.P., że zdrowo przetrzepał mi skórę. Ale jak miałem takie bogate życie, taki dorobek pokazać w jednym zdaniu. Przecie jest to temat na książkę, a nie na fragment felietonu, który na dokładkę pisany był na temat zmysłu przeszkód, a nie o Włodzimierzu Dolańskim. Cóż, zmarłej osoby przeprosić nie mogę za ten skrót myślowy, ale Czytelnikom mogę polecić biograficzną powieść Michała Kaziowa o Włodzimierzu Dolańskim pt. „Dłoń na dźwiękach”. Książka ta w wersji dźwiękowej znajduje się w bibliotece w Warszawie przy Konwiktorskiej 7. A więc Jego życia wystarczyło na książkę, a tu moja jednoakapitowa wzmianka w krótkim felietonie. Oj, nieładnie Stary Kocurze, nieładnie!!! && Przyjaźń z brajlem Teresa Dederko W Zakładzie dla Dzieci Niewidomych w Laskach (jeszcze nie używano nazwy Ośrodek Szkolno-Wychowawczy) już w klasie wstępnej przygotowywano uczniów do rozpoznawania poszczególnych punktów i znaków brajlowskich. Układaliśmy je z drewnianych kołeczków wkładanych w otworki, których wywiercono po 6 w płaskich klockach. W następnej kolejności uczyliśmy się pisania na tabliczkach, a dopiero w starszych klasach szkoły podstawowej otrzymaliśmy maszyny brajlowskie. Z Ludwikiem Braille zaprzyjaźniłam się dość późno, bo dopiero w wieku co najmniej dojrzałym; za to pismo punktowe, będące jego wynalazkiem, opanowałam, mając 7 lat i posługuję się nim skutecznie po dzień dzisiejszy. Gdy nabraliśmy wprawy w czytaniu, mogliśmy korzystać z dobrze zaopatrzonej biblioteki laskowskiej. Każdego dnia, w czasie przeznaczonym na odrabianie lekcji, przez pierwsze pół godziny trzeba było czytać brajlem, przedtem jednak koniecznie należało umyć ręce. Podobno tak zalecała Matka Czacka. Pismo brajlowskie zajmuje niestety dużo miejsca, a więc prawie każda książka składała się z co najmniej kilku opasłych tomów, ale przynoszenie ich do internatu było wielką przyjemnością, ponieważ zapowiadało wspaniałe spotkania z bohaterami nowych powieści. Sporo koleżanek z mojej klasy lubiło czytać, także opowiadałyśmy sobie przeczytane książki, albo jedna z nas czytała głośno. Znam kilka osób niewidomych, które opanowały naprawdę szybkie tempo czytania; niestety ja do nich nie należę, chociaż w szkole przeczytałam bardzo dużo książek, wykorzystując na to nudne lekcje, noce i czas wolny. Gdy miałam już rodzinę, czytałam małym dzieciom przed zaśnięciem. Teraz książek brajlowskich nie wypożyczam, przestawiłam się na słuchanie, jednak brajlem posługuję się nadal. Mam opisane dokumenty, płyty, nieraz robię potrzebne notatki, a na co dzień korzystam z linijki brajlowskiej. Zawsze mam pewną satysfakcję, gdy znajduję napisy brajlowskie w przestrzeni publicznej, co ułatwia mi orientację, np. w metrze. Ogromną pomocą jest możliwość samodzielnego odczytania nazw na opakowaniach leków. Z pewnością daje to większą niezależność. Pismo wypukłe jest mi niezbędne tak jak osobom widzącym litery czarnodrukowe. Zdziwiły mnie natomiast wypowiedzi niektórych uczestników listy Typhlos zaznaczające, że nie wszyscy niewidomi znają kształt liter czarnodrukowych. Pamiętam, że w Laskach bawiłam się plastikowymi literkami, drewnianymi klockami z wypukłymi cyframi i literami, a jedna z wychowawczyń próbowała nauczyć nas pisać odręcznie w kratkach tabliczki. Cieszyło mnie, gdy udało mi się odczytać na „Promyczkowej” okładce litery czarnodrukowe. O Ludwiku Braille, będąc uczennicą, wiedziałam tylko tyle, że wynalazł dla nas pismo, dzięki czemu możemy porozumiewać się z innymi i czytać książki. Dopiero, gdy pracowałam w Bibliotece Centralnej PZN, zainteresowałam się życiem naszego dobroczyńcy i zaczęłam podziwiać go jako wspaniałego, dobrego człowieka. W Dziale Zbiorów Brajlowskich znalazłam dwie krótkie biografie Braille’a: „Czytające palce” i „Zwycięzca ciemności”. W 2009 r. w dwusetną rocznicę urodzin Ludwika Braille Fundacja Szansa dla Niewidomych wydała jego najobszerniejszą biografię, opartą na wielu autentycznych źródłach historycznych, zatytułowaną „Louis Braille Dotyk geniuszu”. Mały Ludwik został przywieziony do paryskiej szkoły dla niewidomych w wieku 10 lat. Był wychowywany w bardzo trudnych, surowych warunkach, gdyż pierwsza szkoła dla uczniów niewidomych mieściła się w starym, wilgotnym gmaszysku, wybudowanym w XII w. Braille był niewątpliwie wyjątkowo zdolnym uczniem. Odnosił sukcesy w różnych dziedzinach: grał na organach, świetnie wykonywał prace ręczne, szybko opanowywał materiał ze wszystkich przedmiotów. Nic też dziwnego, że zaproponowano mu pozostanie w Instytucie w charakterze nauczyciela. Ciekawa jestem, jakim był kolegą, będąc jeszcze uczniem, pracując nad swoim wynalazkiem. W wieku zaledwie 16 lat miał już gotowy system pisania i czytania dla niewidomych, oparty na sześciu wypukłych punktach, z których tworzy się 63 kombinacje. W ten sposób można zapisać wszystkie litery, cyfry, znaki interpunkcyjne oraz nuty. Jako nauczyciel pewnie był wymagający; sam doświadczył, jaką szansę na pracę i samodzielność daje niewidomemu wykształcenie. Uczył różnych przedmiotów, m.in. gry na organach, gdyż sam był utalentowanym organistą. Do uczniów podchodził z wielką serdecznością i życzliwością. Gdy dowiedział się, że jeden uczeń nie ma środków na utrzymanie chorej matki, odstąpił mu swoje intratne stanowisko organisty. Mimo wyniszczającej organizm gruźlicy ciężko pracował prawie do ostatnich dni życia. Zmarł 6 stycznia 1852 r., tj. równo 170 lat temu. Przed śmiercią kazał spalić wszystkie kwity potwierdzające udzielenie niewielkich pożyczek kolegom, tak żeby nikogo już nie obciążał dług. Niezapomniane wrażenie zrobił na mnie pobyt w muzeum mieszczącym się w domu, w którym urodził się Ludwik Braille. Łatwo jest je zwiedzać po niewidomemu, ponieważ wewnątrz znajduje się model całego budynku, którego dach można podnieść i zajrzeć do środka. Największe wzruszenie ogarnęło mnie, gdy stanęłam obok naturalnej wielkości figury Braille’a ubranej w mundur nauczyciela. Dotknęłam jego pagonów i z całego serca podziękowałam przyjacielowi za jego wynalazek umożliwiający niewidomym większą samodzielność i niezależność. && Raport „Time to Act” o barierach dostępu do sztuki dla artystów i odbiorców z niepełnosprawnościami niepełnosprawni.pl „Czas działać” („Time to Act”) to raport zamówiony przez British Council w kontekście projektu Europe Beyond Access, współfinansowany przez program UE Kreatywna Europa. Obejmuje on 42 kraje i bada bariery, jakie napotykają osoby z niepełnosprawnością w dostępie do sztuki. Stara się odpowiedzieć na pytanie: jak brak wiedzy w sektorze kultury tworzy bariery dla artystów i odbiorców z niepełnosprawnością. Autorami badania są eksperci należący do On the Move, Cultural Mobility Network. Ich raport jest przełomowy – dostarcza pierwszych ponadnarodowych dowodów na to, że brak wiedzy w głównym nurcie kultury jest kluczową barierą uniemożliwiającą artystom i przedstawicielom sztuki z niepełnosprawnością równy udział w kulturze europejskiej. Jeden z głównych wniosków jest taki, że profesjonalistom z sektora kultury potrzebna jest lepsza wiedza o tym, jak pracować z artystami z niepełnosprawnością. Ponad połowa respondentów oceniła swoją wiedzę w tej kwestii jako słabą albo bardzo słabą. Około jedna z badanych osób na sześć w ostatnich dwóch latach nie widziała ani jednej produkcji autorstwa artysty albo artystki z niepełnosprawnością. Oczywiste jest, że jest to znaczna przeszkoda we wspieraniu i kuratorowaniu większej ilości prac autorstwa artystów i artystek z niepełnosprawnościami. Jednocześnie raport wykazał, że zwiększyło się zaangażowanie instytucji na rzecz lepszego dostępu dla odbiorców sztuki z niepełnosprawnościami. Tylko 39% badanych nie ma wiedzy o dostępności programów artystycznych dla takiej publiczności. Różnie jednak bywa z realizacją takiego dostępu, zwłaszcza jeśli chodzi o wydarzenia online. Tylko 19% wydarzeń artystycznych badanych w raporcie oferowało dostępną stronę internetową, a tylko 12% dostępny proces rezerwacji. Badanie wykazało również, że mimo iż największe organizacje artystyczne podkreślają swoją otwartość i umiejętność rozpoznawania potrzeb związanych z dostępnością, sami artyści z niepełnosprawnościami mają często poczucie, że ich potrzeby nie są dobrze rozumiane. W raporcie znajdują się też dokładniejsze informacje i dane liczbowe, na przykład: • Ile europejskich festiwali aktywnie poszukuje dzieł stworzonych przez artystów z niepełnosprawnością? • Jakiego typu bariery utrudniają dostęp do głównych instytucji kultury? • Kto według europejskich menedżerów kultury powinien udzielać wskazówek i wsparcia w kwestii zwiększania dostępności dla profesjonalistów z niepełnosprawnością działających w obszarze kultury i sztuki? Głównymi partnerami projektu są: British Council, Holland Dance Festival (Holandia), Kampnagel (Niemcy), Onassis Stegi (Grecja), Oriente Occidente (Włochy), Per.Art (Serbia) oraz Skanes Dansteater (Szwecja). Źródło: www.niepelnosprawni.pl && Listy od Czytelników && Odpowiedź Tyflospecjalisty na pytanie Czytelniczki Dzień dobry Pani Moniko. Dokładne opisanie obsługi telefonu z Androidem nie jest tak oczywiste. O ile iPhony od wersji 6s mogą pracować z najnowszą wersją oprogramowania systemowego iOS 15.x, to w przypadku smartfonów z Androidem jest tak, że mają one różne wersje systemu. Poszczególni producenci tworzą własne nakładki systemowe, które dodatkowo zmieniają np. menu Ustawienia. Ciężko wobec tego nawet dokładnie pokierować do właściwych ustawień. Można oczywiście opisać ogólnie sposób działania smartfona z Androidem, ale nie będzie to instrukcja krok po kroku, jak to ma miejsce przy produktach Apple. Co do niedomagań TalkBacka to zacząć trzeba od aktualizacji oprogramowania i zainstalowanych w telefonie aplikacji. Warto też zoptymalizować system. Usunąć niepotrzebne aplikacje i oczyścić pamięć urządzenia. Często producenci smartfonów umieszczają w systemie aplikacje do czyszczenia czy optymalizowania pamięci. To pierwsze kroki jakie należy wykonać. A co do opisu działania TalkBacka, jest to materiał na obszerniejszy artykuł, który postaram się szczegółowo opracować w przyszłości. Pozdrawiam Sylwester Orzeszko && Podziękowanie za dźwiękowy prezent Zaciekawiona, zaintrygowana kliknęłam w link podany przez Tomasza Matczaka. Po chwili mogłam już wysłuchać skomponowanych i wykonanych przez niego pastorałek. Przyznam, że szczególnie jedna mnie zachwyciła, choć każda z nich ma niepowtarzalny klimat. Dziękuję za ten dźwiękowy prezent. Autorowi, redakcji „Sześciopunktu” oraz Czytelnikom życzę wszystkiego najlepszego w nowym 2022 roku. Alicja Nyziak && Dzień dobry Z przyjemnością wysłuchałam pełnych ciepła pastorałek p. Matczaka. Lubię czytać Jego gawędy poświęcone językowi polskiemu. Dają nadzieję, że nie zginiemy w eventach, mainstreamach i innych wykwitach „światowej mowy” „bywalców” i „wyższej półki”. Proszę przekazać Autorowi ode mnie ciepłe słowa. A Państwu życzę najserdeczniej, świątecznie i noworocznie. Maria Niesiołowska && Drogi Czytelniku! Wesprzyj działalność na rzecz osób niewidomych i słabowidzących przekazując swój 1% podatku Organizacji Pożytku Publicznego – Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a” wpisując w roczne rozliczenie PIT numer KRS 0000515560. Możesz również przekazać dowolną kwotę na numer konta: 33 1750 0012 0000 0000 3438 5815 BNP Paribas Bank Polska S.A. z dopiskiem: Darowizna na cele statutowe Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a”. Z góry dziękujemy za wsparcie, życzliwość i zrozumienie. Zarząd Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a”