Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449–6154

Nr 4/73/2022
kwiecień

Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728

Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Logo PFRON

&&

Spis treści

Od redakcji

Przed brzaskiem – Katarzyna Piekarczyk

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Technologia samochodów autonomicznych poprowadzi niewidomych przez miasto – Daniel Górecki

Co w prawie piszczy

Renta socjalna w zbiegu z rentą rodzinną – Prawnik

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Alergia – dr med. Agata Plech

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

„Krok za krokiem. Podręcznik czynności życia codziennego dla niewidomych” (fragment) – PZN

Kuchnia po naszemu

Świąteczne wypieki – A.J.

Z poradnika psychologa

Zakochani bez wzajemności – Małgorzata Gruszka

„Z polszczyzną za pan brat”

Język giętki – Tomasz Matczak

Język wciąż żywy – Maria Choma

Rehabilitacja kulturalnie

Co oznacza zmartwychwstanie? – Katarzyna Szczepanek

Warto być przyzwoitym – Paweł Wrzesień

Ocalić od zapomnienia – Ireneusz Kaczmarczyk

Wspomnienie Krzysztofa Krawczyka – Radosław Nowicki

Galeria literacka z Homerem w tle

Mój prześmiewnik – Jolanta Kutyło

Nasze sprawy

Jubileusz Ośrodka w Bydgoszczy – Zenon Imbierowski

Praca opiekunek społecznych – Olga Głowacka

Akceptacja przez środowisko lokalne – Krystian Cholewa

Tak, ale… Czy niewidomi potrzebują opiekunów? – Stary Kocur

Weronika – Izabela Szcześniak

Projekt Erasmus + pt „EDU+” – Magdalena Kiełczewska

Listy od Czytelników

Ogłoszenia

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Przed nami najważniejsze dla wszystkich chrześcijan Święta, uroczyste i pełne radości ze zmartwychwstania Chrystusa i z odradzającego się życia.

Życzymy, aby w każdym rozkwitała miłość, wiara, nadzieja, a świat wokół stawał się coraz lepszy i piękniejszy.

Z przyjemnością zapraszamy do lektury kolejnego numeru „Sześciopunktu”, w którym Pani doktor poradzi, jak dbać o oczy podczas nasilającej się alergii, prawnik podpowie, jak można łączyć różne rodzaje rent, a psycholog omówi przyczyny i skutki zakochania się bez wzajemności.

W dziale „Rehabilitacja kulturalnie” autor przypomina biografię i dokonania Władysława Bartoszewskiego, który powiedział te ważne słowa: „warto być przyzwoitym”.

W kolejnych artykułach poznamy fakty z życia nieco zapomnianej, choć znakomitej pisarki Danuty Mostwin i lubianego, chyba przez wszystkich, piosenkarza Krzysztofa Krawczyka.

W rubryce „Nasze sprawy” publikujemy tekst o wyjątkowym jubileuszu 150-lecia istnienia szkoły dla dzieci niewidomych w Bydgoszczy. Warto też przeczytać artykuły dotyczące opiekunów osób niewidomych.

W „Galerii literackiej”, tym razem z okazji prima aprilis, przedstawiamy zabawny „Prześmiewnik” nawiązujący do różnych dzieł z literatury.

Dziękujemy za wszystkie listy i rozmowy telefoniczne kierowane do redakcji i biura Fundacji. Zachęcamy do dzielenia się opiniami i uwagami na temat artykułów zamieszczanych w miesięczniku „Sześciopunkt”.

Zespół redakcyjny

&&

Przed brzaskiem

Katarzyna Piekarczyk

W tę noc męki Twojej
Od gniewu chmurną
Od słabości ciężką
Jak mam Ci Boże powiedzieć
Że oczy mnie bolą
– Od wypatrywania świtu
Że znużona jestem
– Życiem na kolanach
Że więcej we mnie przymusu milczenia
– Niż prawdziwej pokory…

W ten świt Zmartwychwstania
Gdy u grobu Twego
Magdalena ubrana w nadzieję
– Będzie się radować
Cóż Ci powiem Panie
Otwórz moje serce
Na „Bądź wola Twoja”…

⇽ powrót do spisu treści

&&

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

&&

Technologia samochodów autonomicznych poprowadzi niewidomych przez miasto

Daniel Górecki

Systemy kamer samochodów autonomicznych coraz lepiej radzą sobie z wykrywaniem przeszkód, pieszych i innych pojazdów w celu unikania kolizji. Dlatego pewien szwajcarski startup postanowił wykorzystać podobną technologię do pomocy osobom niewidomym i niedowidzącym.

Samodzielne poruszanie się po mieście bywa dla osób niewidomych i niedowidzących sporym problemem, bo po drodze czeka wiele potencjalnych niebezpieczeństw, jak przedmioty niewykryte za pomocą białej laski czy trudne do znalezienia przejścia dla pieszych, nie wspominając już o innych uczestnikach ruchu.

Wygląda jednak na to, że z pomocą mogą przyjść technologie unikania kolizji wykorzystywane w samochodach autonomicznych, na bazie których można skonstruować urządzenia asystujące. A przynajmniej zdaniem szwajcarskiego startupu o nazwie Biped, który podzielił się właśnie swoim pomysłem na innowacyjną naramienną „nawigację”.

Naramienna nawigacja inspirowana samochodami autonomicznymi

Ta wygląda zupełnie jak nowy trend rynku audio, czyli słuchawki naramienne, dzięki którym nasze ręce i uszy pozostają wolne – tym razem do kompletu potrzebujemy jednak osobnych słuchawek (dowolnej marki), dzięki którym będziemy w stanie odbierać komunikaty urządzenia. Producent zdecydowanie poleca tu bezprzewodowe modele z przewodzeniem kostnym, dzięki któremu nie jesteśmy odcięci od świata zewnętrznego i możemy jednocześnie słuchać komend i tego, co dzieje się wokół nas.

Kluczowym elementem nowego pomysłu Biped jest jednak zestaw kamer 3D na podczerwień o polu widzenia 170 stopni, które skanują obszar przed użytkownikiem. Pozyskane w ten sposób dane są analizowane przez sztuczną inteligencję, która jest w stanie zidentyfikować 10 różnych stacjonarnych i poruszających się obiektów.

Śledząc ich trajektorię i położenie użytkownika, system ustala kilka sekund wcześniej, jakie jest ryzyko kolizji – jeśli wykryje zbliżające się zderzenie, poinformuje o tym za pomocą kierunkowego sygnału dźwiękowego w słuchawkach, tj. o przeszkodzie z lewej strony poinformuje dźwięk w lewej słuchawce itd.

Poza tym urządzenie Biped może służyć jako klasyczna nawigacja GPS, w ramach której różne sygnały dźwiękowe informują o tym, kiedy i w którą stronę skręcić.

Co bardzo ważne, jest też bardzo intuicyjne w obsłudze, więc można cieszyć się jego możliwościami zaraz po założeniu na ramiona. Do tego wbudowane akumulatory pozwalają na nawet 6 godzin ciągłej pracy, a całość waży mniej niż 900 gramów, więc nawet jego całodzienne noszenie nie powinno stanowić większego problemu.

Firma Biped informuje na swojej stronie, że obecnie jest na etapie szukania ochotników, którzy zdecydują się przetestować urządzenie i podzielić swoimi opiniami, by to jak najlepiej odpowiadało potrzebom osób niewidomych i niedowidzących. To właśnie testerzy będą mieli również możliwość w pierwszej kolejności zamówić gotowy produkt, ale na ten moment data premiery i cena pozostają nieznane.

Źródło: www.interia.pl

⇽ powrót do spisu treści

&&

Co w prawie piszczy

&&

Renta socjalna w zbiegu z rentą rodzinną

Prawnik

Wiele osób uprawnionych do renty socjalnej nie wie, że mogą starać się po śmierci rodzica o prawo do renty rodzinnej. Sytuację, w której osoba uprawniona jest do pobierania zarówno renty socjalnej jak i rodzinnej, określamy mianem zbiegu praw do świadczeń. Wówczas Zakład Ubezpieczeń Społecznych ustala prawo do renty socjalnej w zbiegu z prawem do renty rodzinnej po osobie zmarłej.

Do renty rodzinnej uprawnieni są następujący członkowie rodziny (spełniający także inne warunki opisane poniżej):

W sytuacji, gdy dziecko osiągnęło 25 rok życia, będąc na ostatnim roku studiów w szkole wyższej, prawo do renty rodzinnej przedłuża się do zakończenia tego roku studiów.

Wdowa ma prawo do renty rodzinnej, jeżeli:

Prawo do renty rodzinnej nabywa również wdowa, która osiągnęła wiek 50 lat lub stała się niezdolna do pracy po śmierci męża, nie później jednak niż w ciągu 5 lat od jego śmierci lub od zaprzestania wychowywania osób wymienionych powyżej.

Wdowa niespełniająca warunków do renty rodzinnej i niemająca niezbędnych źródeł utrzymania ma prawo do okresowej renty rodzinnej:

Jednoczesne pobieranie renty rodzinnej i socjalnej jest możliwe po spełnieniu przesłanki finansowej. Kwota renty socjalnej ulega takiemu obniżeniu, aby łączna kwota obu świadczeń nie przekraczała 200% kwoty najniższej renty z tytułu całkowitej niezdolności do pracy. Kwota obniżonej renty socjalnej nie może być niższa niż 10% kwoty najniższej renty z tytułu całkowitej niezdolności do pracy. Renta socjalna nie przysługuje, jeżeli kwota renty rodzinnej przekracza 200% kwoty najniższej renty z tytułu całkowitej niezdolności do pracy.

Dokumenty, jakie należy złożyć:

Renta rodzinna wypłacana może być od dnia uzyskania przez wnioskodawcę prawa do niej, jednak świadczenie zostanie przyznane najwcześniej miesiąc po złożeniu stosownego wniosku.

W przypadku, gdy do renty rodzinnej uprawniona jest:

Jeżeli do renty rodzinnej uprawniona jest sierota zupełna, przysługuje jej dodatek dla sierot zupełnych. Od 1 marca 2022 r. dodatek ten wynosi 450,44 zł.

Zakład Ubezpieczeń Społecznych bada uprawnienia zmarłego do wszystkich świadczeń emerytalno-rentowych, do jakich mógł mieć prawo w chwili śmierci i ustala rentę rodziną w najkorzystniejszej wysokości.

W przypadku, gdy wyliczona renta jest niższa niż najniższe świadczenie, to łączna kwota renty dla wszystkich uprawnionych jest podwyższana do najniższej renty rodzinnej. Renta jest co roku waloryzowana. Od 1 marca 2022 r. minimalna gwarantowana kwota renty wynosi 1338,44 zł.

Jeśli osoba podlegająca obowiązkowi ubezpieczenia społecznego osiąga przychód wskutek zatrudnienia lub pozarolniczej działalności gospodarczej, renta rodzinna może zostać wstrzymana – w przypadku, gdy przychody przekraczają 130 proc. przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia lub zmniejszona – jeżeli dochody są wyższe niż 70% przeciętnego wynagrodzenia.

Istotnym zagadnieniem w kontekście omawianego tematu jest zawarcie związku małżeńskiego przez osobę uprawnioną do zbiegu świadczeń. W obowiązującym stanie prawnym nie ma przepisów wykluczających możliwości dalszego pobierania renty rodzinnej w przypadku zawarcia związku małżeńskiego przez uprawnioną osobę.

Pamiętajmy, że osoby pobierające rentę socjalną i rentę rodzinną mogą starać się także o świadczenie pielęgnacyjne i świadczenie 500+ dla osób niezdolnych do samodzielnej egzystencji.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

&&

Alergia

dr med. Agata Plech

Alergia jest poważnym problemem naszych czasów. Szacuje się, że w najbliższych 5 latach liczba osób z jakimś typem alergii sięgnie 50% populacji! Bardzo często narządem, gdzie alergia się objawia, są właśnie oczy, a dotyka szczególnie spojówki i/lub powieki. Często również dzieje się tak, że alergiczne zapalenie spojówek towarzyszy jeszcze innym objawom choroby, np. pokarmowym, skórnym czy astmie oskrzelowej. Alergia jest bowiem wyrazem nadwrażliwości układu odpornościowego, reagującego szczególną reakcją uczuleniową na różne białka (alergeny) pochodzące ze świata zewnętrznego, takie jak alergeny pokarmowe, kontaktowe, np. z kosmetyków, z leków podawanych miejscowo, wziewne (pyłki roślin, sierść zwierząt).

Oczy są szczególnie wrażliwe na alergeny w pyłkach roślinnych i reagują wtedy sezonowym, ostrym (które trwa do 48 godzin) lub przewlekłym zapaleniem spojówek. Przewlekłe zapalenia spojówek występują w wyniku ciągłego kontaktu z alergenem, którym mogą być: pleśń, kurz, grzyby, roztocza, klimatyzacja, farby czy lakiery. Często bywają okresy naprzemiennych zaostrzeń choroby jak i jej złagodzenia. Bywają mylone z innymi stanami zapalnymi powierzchni oczu.

Inne rodzaje problemów alergicznych to: atopowe, kontaktowe, olbrzymiobrodawkowe lub wypryskowe zapalenie spojówek, kontaktowe lub atopowe zapalenie skóry powiek, zapalenie rogówki. W przypadku atopii charakterystyczne jest występowanie jednoczesnych zmian skórnych: pękających, suchych, wrzodziejących i strupiejących powierzchni o silnym odczynie zapalnym ze świądem i zaczerwienieniem. Olbrzymiobrodawkowe zapalenie charakteryzuje się występowaniem pod górną powieką, na powierzchni tarczki górnej, gdzie poza olbrzymimi brodawkami zalega śluzowa wydzielina. Wszystkie wymienione stany zapalne mogą prowadzić do poważnych następstw dotyczących rogówki i polegających na jej uszkodzeniach, otarciach, owrzodzeniach i bywają bardzo poważne w skutkach i trudne do leczenia.

Wspólnym objawem towarzyszącym alergicznym problemom w narządzie wzroku jest świąd. Warto więc pamiętać o tym i w przypadku wystąpienia swędzenia odwiedzić gabinet okulistyczny po to, by sprawdzić, czy to właśnie jest ten problem i otrzymać odpowiednie leczenie. To co jeszcze charakteryzuje alergiczne stany zapalne powierzchni oka to: zaczerwienienie, łzawienie, obrzęk spojówek i powiek, obecność lepkiej wydzieliny w oczach, światłowstręt i uczucie ciała obcego.

Co sami możemy zrobić dla siebie w przypadku alergii ocznej lub jej podejrzenia? Pomijając konieczną wizytę u lekarza okulisty, której celem jest potwierdzenie lub wykluczenie choroby, ważne jest, by ograniczyć ilość alergenów, które mogłyby nas uczulać.

Co konkretnie możemy zrobić:

Leczenie chorób alergicznych powierzchni oka powinno być prowadzone przez lekarza okulistę, bardzo często w porozumieniu z alergologiem, dermatologiem, czasem pulmonologiem.

Polega ono przede wszystkim na:

Ostatnie z wymienionych stosowane są wyłącznie w ciężkich i trudnych do leczenia przypadkach.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

&&

„Krok za krokiem. Podręcznik czynności życia codziennego dla niewidomych” (fragment)

PZN

&&

Nakrywanie do stołu

Wyposażenie

Czworokątny stół, sześć nakryć, sześć krzeseł, dopasowany podkład pod obrus, obrus, serwetki, sztućce, półmiski, szkło, pojemniki z przyprawami, taca, linijka brajlowska.

Technika

  1. Stań przy stole. Pochyl się nad nim i wyciągnij ramiona w obie strony, aby zbadać wielkość i kształt stołu. Jeżeli zajdzie potrzeba, posuń się najpierw w lewo, a potem w prawo, aby dosięgnąć do krańców stołu i dobrze się orientować w jego wymiarach.
  2. Przesuwając się dookoła stołu, rozplanuj sobie miejsca na poszczególne nakrycia, używając krzeseł jako oznaczników.

A) Podkład pod obrus

Technika

  1. Podkłady pod obrus są zrobione ze sztywnego tworzywa i składają się w kostkę. Oprzyj taki złożony podkład na jednym końcu stołu i rozkładaj tak, aby przykrył szerokość stołu. Upewnij się, że spodnia część podkładu cała spoczywa na powierzchni blatu, zaś część odgięta sięga ku przeciwległej krawędzi blatu.
  2. Odwijaj podkład kolejnymi zagięciami ku przeciwległej, wąskiej stronie blatu.

B) Obrus

Technika

  1. Wybierz obrus odpowiedni na daną okazję.
  2. Rozłóż obrus na stole.
  3. Wygładzaj obrus w czasie rozkładania.
  4. Stosuj linijkę brajlowską lub zaimprowizowaną miarkę w celu wyrównania zwisających partii obrusa na rogach i krawędziach stołu.

C) Zastosowanie tacy

Technika

  1. Omów zastosowanie tacy do przenoszenia na stół talerzy, sztućców i serwetek z maksymalną oszczędnością czasu i wysiłku.
  2. Niosąc tacę, wysuń jedną rękę poza jej krawędź po to, by wyczuć na swojej drodze drzwi i inne przeszkody.
  3. Jeżeli to możliwe, korzystaj ze stolika pomocniczego i stawiaj na nim tacę z naczyniami, sztućcami i serwetkami, skąd przenosić je będziesz na stół jadalny.
  4. Przedmioty łatwo tłukące się, jak szkło, powinny być przenoszone w rękach.
  5. Napełnij w kuchni szklanki wodą i przynieś je na stół.

D) Wskazówki na temat umieszczania na stole serwetek, talerzy, szkła i sztućców

Technika

  1. Połóż duże talerze na matach. Będą one wyznaczały miejsce serwetek i sztućców.
  2. Umieść serwetki po lewej stronie talerza, tak aby ich wolny koniec dotykał zewnętrznej krawędzi stołu i wypadał po lewej stronie widelca.
  3. Umieść sztućce w ich zwykłych miejscach: duży widelec po lewej stronie tuż przy talerzu; widelec do sałatki na lewo od dużego widelca; nóż po prawej stronie talerza, z ostrą krawędzią zwróconą ku talerzowi; łyżeczka na prawo od noża; łyżka na prawo od łyżeczki (sztućce powinny leżeć około 2 i pół cm od krawędzi stołu – jest to mniej więcej długość górnego paliczka w kciuku).
  4. Jeżeli używasz osobnych sztućców do deseru, połóż je na obrusie nad talerzem albo przynieś dopiero razem z deserem.
  5. Jeżeli używasz osobnych talerzyków na chleb, umieść je powyżej widelców.
  6. Postaw filiżankę ze spodkiem na prawo od dużej łyżki, mniej więcej na długość palca od krawędzi stołu.
  7. Umieść szklanki na wodę lub na inne napoje nieco na prawo od koniuszka noża.
  8. Postaw talerzyk na sałatkę powyżej widelców po ich lewej stronie.
  9. Postaw pojemniki z przyprawami możliwie najbliżej osoby, która będzie podawać potrawy lub pomagać w częstowaniu nimi.
  10. Postaw centralną ozdobę stołu, np. wazon z kwiatami, na środku stołu. Ozdoba ta powinna być na tyle niska, aby nie zasłaniała widoku osobom widzącym.

Źródło: „Krok za krokiem. Podręcznik czynności życia codziennego dla niewidomych”. Tłumaczenie książki Amerykańskiej Fundacji dla Niewidomych przez Monikę Orkan‑Łęcką, PZN 1979

⇽ powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

&&

Świąteczne wypieki

A.J.

&&

Czekoladowo-pomarańczowe ciasto bez mąki

Składniki:

Sposób przygotowania

Pomarańcze w całości włożyć do garnka i zalać wodą, aby były przykryte. Doprowadzić do wrzenia i gotować przez 2 godz. Odlać wodę, pomarańcze zostawić do całkowitego ostudzenia.

Ugotowane pomarańcze zmiksować razem ze skórką na lekką pulpę z wyraźnymi kawałkami skórki. Dodać pozostałe składniki i zmiksować.

Ciasto przelać do formy (tortownica o średnicy 20 cm) i piec w temperaturze 180 stopni C przez ok. 50 min.

Ciasto można ozdobić skórką pomarańczową.

&&

Wielkanocna babka majonezowa

Składniki:

Sposób przygotowania

Mąkę, skrobię oraz proszek mieszamy razem. W osobnym naczyniu ubijamy cukier z jajkami (do całkowitego rozpuszczenia się cukru i powstania puszystej masy). Do masy jajecznej dodajemy 5 łyżek majonezu oraz sypkie produkty. Wszystko delikatnie i dokładnie mieszamy (najlepiej silikonową szpatułką).

Całość przelewamy do wysmarowanej masłem i oprószonej bułką tartą formy na babkę, najlepiej o średnicy 23 cm.

Ciasto pieczemy 35 minut w 185 stopniach C, korzystając z programu góra-dół, po tym czasie wyłączamy piekarnik uchylając drzwiczki na 15 minut. Drzwiczki można zablokować silikonową rękawicą, tak żeby zrobić małą szparę. Następnie otwieramy drzwiczki do połowy na kolejne 15 minut. Ciasto wyjmujemy z formy, studzimy, na koniec oprószamy cukrem pudrem.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Z poradnika psychologa

&&

Zakochani bez wzajemności

Małgorzata Gruszka

Pewnego dnia odebrałam telefon od Pani Anny i usłyszałam jej osobistą historię o tym, jak zakochała się bez wzajemności i jak poradziła sobie z tym zjawiskiem. Dziękując Pani Annie za podzielenie się ze mną ważnym kawałkiem swojej rzeczywistości i za inspirację do kolejnego artykułu, z przyjemnością spełniam jej prośbę i wiosenny „Poradnik psychologa” poświęcam zakochanym bez wzajemności.

Kaziu, zakochaj się!

W jednej z najbardziej znanych piosenek z repertuaru „Kabaretu Starszych Panów” pewien Kazio zachęcany jest do tego, by wraz z wiosną pofolgował swojemu sercu i zakochał się! Piosenek, wierszy, powieści, poematów, utworów muzycznych i innych dzieł sztuki sławiących stan zakochania jest bez liku. Stan ten uważany jest za dający spełnienie, błogość i szczęście, pod jednym wszak warunkiem: mianowicie takim, że zakochamy się z wzajemnością. Wzajemność oznacza tyle, że ów dziwny i trudny do opisania i ujęcia w jakiekolwiek ramy stan dzielimy z inną osobą: odczuwamy wzajemną fascynację i zainteresowanie, pragniemy bliskości i wspólnych doświadczeń, zastanawiamy się, jak mogliśmy bez siebie żyć i bez siebie nie wyobrażamy sobie przyszłości. Ale stan zakochania nie zawsze bywa wzajemny, stąd równie dużo, równie pięknych, wzruszających i wiekopomnych dzieł poświęconych nieodwzajemnionej miłości.

Dlaczego zakochujemy się bez wzajemności?

Stan, jakim jest zakochanie, po dziś dzień pozostaje pewną tajemnicą. Wiemy już, że jest on stanem emocjonalnym wywoływanym przez hormony wytwarzane w organizmie w celu zachowania gatunku. Hormony te wywołują swoiste pobudzenie i emocje, a wszystko to uaktywnia się w kontakcie z określoną osobą. I tu zaczyna się niewiadome: do dziś trudno jest wytłumaczyć, dlaczego działanie owych hormonów uaktywnia się w kontakcie z tą a nie inną osobą i dlaczego nie zawsze jest wzajemne. Zjawisko zakochania ze wzajemnością lub bez próbuje się obecnie wyjaśniać, m.in. przez istnienie substancji zwanych feromonami. Substancji tych nie wyczuwamy, ale podobno to po części one sprawiają, że ktoś nam się podoba, zaczynamy pragnąć bliskości danej osoby, myślimy o niej, fascynujemy się nią, idealizujemy ją i tęsknimy do niej. To, czy nasze uczucie zostanie odwzajemnione, czy między nami a upatrzoną osobą pojawi się tzw. chemia, zależy m.in. od tego, jak zadziałają na nią nasze feromony. Samo zakochanie się jest w pełni niezależne od nas, o czym świadczy choćby to, że często zakochujemy się w kimś, o kim z góry wiemy, że z jakichś względów jest dla nas niedostępny. Tzw. miłosne mijanki zdarzają się wręcz na porządku dziennym, niejednokrotnie przysparzając rozczarowania i bólu zakochanym sercom.

Zakochujemy się i co dalej?

Gdy już uświadomimy sobie, że jesteśmy w kimś zakochani, pierwszą rzeczą o jakiej myślimy, jest szansa na odwzajemnienie naszych uczuć. Co więc robimy? Oczywiście sprawdzamy tę szansę. I tak, może zdarzyć się, że zakochamy się w kimś, o kim myślimy, że jest poza naszym zasięgiem. Tzw. obiektywne przeszkody i okoliczności oraz wyznawane przez nas zasady mogą ułatwiać poradzenie sobie z uczuciem, np. do osoby będącej w stałym związku, osoby duchownej, osoby dużo starszej lub młodszej czy o innej orientacji seksualnej. Nieodwzajemnionemu uczuciu nie zawsze towarzyszą zewnętrzne okoliczności stanowiące przeszkody do nawiązania bliższej relacji z wybraną osobą. Sedno problemu tkwi wówczas w tym, że ktoś po prostu nie czuje tego samego, co my.

Ból nieodwzajemnionego zauroczenia miłosnego

Nieodwzajemnione zauroczenie miłosne dla każdego jest bolesne i przykre. W przypadku, gdy zakochamy się w kimś, kogo uważamy za niedostępnego, cierpimy z powodu świadomości pechowego ulokowania uczuć. Przeżywamy żal, tęsknotę i smutek, bo przecież mogliśmy zakochać się w kimś innym, w kimś, z kim – być może – mielibyśmy większą szansę na związek. Z drugiej strony, obiektywna przeszkoda sprawia, że nieco łatwiej i szybciej obieramy kierunek na poradzenie sobie z trudnym uczuciem.

Zakochując się w kimś, kogo postrzegamy jako potencjalną drugą połowę i nie dostając w zamian tego samego, cierpimy, myśląc, że wszystko byłoby dobrze, gdyby ten ktoś zechciał przyjąć i odwzajemnić nasze uczucie, zamiast je odrzucać. Zalewani falą emocji zapominamy, że obiekt naszych westchnień nie odrzuca nas, lecz – niezależnie od swojej woli – nie znajduje się w tym samym stanie co my.

Jak radzić sobie z zakochaniem bez wzajemności?

Zauważ, że masz wybór!

Niejednokrotnie już pisałam i po raz kolejny to powtórzę: w każdej sytuacji życiowej mamy wybór! Mamy go także wtedy, gdy sytuacja wydaje się bez wyjścia. Jaki to wybór? A no taki, że nie wybieramy sytuacji, ale to jak się wobec niej ustawimy i jak na nią zareagujemy. Oczywiście, nie wybieramy tego, że właśnie się zakochaliśmy. Często nie wybieramy też tego, do kogo zabiło nasze serce. Możemy jednak dokonać wyboru odnośnie tego, co dalej z tym zrobimy.

Zakochani bez wzajemności możemy wybrać pogrążenie się w bólu, żalu, złości i pretensjach do losu, a także człowieka, który nie odwzajemnia naszego uczucia. Możemy tkwić w tych emocjach bardzo długo, pomijając, zaniedbując i zapominając o mnóstwie innych rzeczy, które istniały w naszym życiu, zanim się zakochaliśmy i które istnieją w nim nadal.

Możemy wybrać próby zwrócenia uwagi wybranej osoby i rozkochania jej w sobie.

Możemy też wybrać chęć poradzenia sobie z uczuciem, które nie zależy od nas i nie doprowadzi nas do wspólnej przyszłości z obiektem westchnień.

Zmień bycie zakochanym w doświadczanie zakochania!

Problem z uporaniem się z zakochaniem bez wzajemności bierze się m.in. stąd, że utożsamiamy się z tym stanem. Tymczasem, zakochanie to coś, co przychodzi z zewnątrz i umiejscawia się w nas niezależnie od naszej woli. Zakochanie się bez wzajemności warto potraktować jak czasową przypadłość cielesną, którą obserwujemy, ale nie utożsamiamy się z nią. Zamiast mówić „jestem nieszczęśliwie zakochany/zakochana” warto powiedzieć sobie „doświadczam zakochania bez wzajemności”; podobnie jak mówimy, że boli nas ząb, a nie że jesteśmy bólem zęba. Różnica polega na tym, że mówiąc o doświadczaniu lub przeżywaniu czegoś, łatwiej nabieramy dystansu do tego, co dzieje się w naszym wnętrzu.

Kontynuuj wartościowe życie!

Wartościowe życie to życie zgodne z ważnymi dla nas wartościami. W stanie zakochania bez wzajemności warto skupiać się na tym, co było i nadal jest dla nas ważne. Warto powiedzieć sobie: OK, doświadczam uczucia, które nie jest odwzajemnione i jest mi z tym trudno, ale wciąż i mimo to ważna jest dla mnie moja praca, moi przyjaciele, moja rodzina, moja pasja, moje przyjemności, pomaganie ludziom, tworzenie muzyki, pisanie wierszy, malowanie, rzeźbienie, dbanie o zdrowie, poznawanie świata, czytanie, uprawianie sportu, gotowanie itp. Zwrot ku realizowaniu tego, co było i wciąż jest ważne, pomaga przywrócić równowagę życiową zakłóconą nieco stanem zakochania.

Skorzystaj z własnego doświadczenia!

Zakochanie bez wzajemności to sytuacja trudna, w której dochodzą do głosu silne emocje. W większości przypadków nie jest to pierwsza sytuacja w życiu, gdy jest trudno i gdy emocje dają o sobie znać. Doświadczającym zakochania bez wzajemności proponuję odpowiedzenie sobie na następujące pytania: Kiedy tak już było, że doświadczałem czegoś trudnego i poradziłem sobie z tym?, Co myślałem, mówiłem, robiłem, żeby sobie poradzić?, Co z tego, co myślałem, mówiłem, robiłem było pomocne i skuteczne?, Co z tego, co choćby w najmniejszym stopniu pomogło przetrwać inną trudną sytuację mogę wykorzystać tu i teraz?. Osobiste doświadczenie jest cennym źródłem i kopalnią myśli, postaw i działań, które niegdyś pomogły poradzić sobie z czymś trudnym. Choć pomogły, często zapominamy o nich, lekceważymy je i pomijamy. Np. jeśli w jakiejś trudnej sytuacji pomagała nam myśl, że życie się na tym nie kończy, to świadome sięganie do niej i powtarzanie jej w sytuacji zakochania bez wzajemności może być równie pomocne.

Pamiętaj, że zakochanie to stan przejściowy!

Praktyka wieloletnich związków pokazuje, że początkowa namiętność i wzajemna fascynacja z czasem mijają i zastępują ją składniki miłości, czyli zaangażowanie, zaufanie, troska, przywiązanie, szacunek i wsparcie.

Równie czasowy i przemijający charakter ma zakochanie bez wzajemności. Dzieje się tak pod warunkiem, że nie jest ono podsycane nieużytecznymi myślami o obiekcie westchnień i marzeniami o wspólnej przyszłości.

⇽ powrót do spisu treści

&&

„Z polszczyzną za pan brat”

&&

Język giętki

Tomasz Matczak

Rada Języka Polskiego, organ ze wszech miar poważny i zacny, od kilku lat patronuje plebiscytowi na młodzieżowe słowo roku. Raz nawet na łamach „Sześciopunktu” pokusiłem się o krótkie podsumowanie jednej z jego edycji. Dziś jednak nie tyle o młodzieżowym słowie roku, co o swojego rodzaju znaczeniowym bałaganie, będącym wynikiem… No właśnie, wynikiem czego? Nieuchronnych zmian żywego języka, kreatywności młodego pokolenia, mody, a może wręcz niechlujstwa i chęci pójścia na łatwiznę? Nie czuję się na siłach, aby wziąć na swe barki rolę opiniotwórczego autorytetu. Chciałbym raczej przedstawić pewien punkt widzenia, bardzo osobisty i subiektywny zarazem, który, według mojego zamysłu, miałby posłużyć jako trampolina do przemyśleń. Nie będę się pastwił nad spolszczeniami angielskich słów, które młodzież chętnie zapożycza, a potem ukradkiem lub całkiem świadomie umieszcza w polszczyźnie. Chciałbym się zatrzymać nad wyrazami polskimi, którym młode pokolenie nadało własne, nieznane dotąd znaczenie.

Zacznę od czasownika „dojechać”, który dotychczas był używany w kontekście podróży i przemieszczania się. Można było dojechać gdzieś, np. dojechać do Krakowa lub dojechać czymś, np. dojechać samochodem, ewentualnie po prostu przybyć później, np. dojadę do was jutro. Tymczasem młodzież obecnie używa czasownika „dojechać”, który rządzi biernikiem, a więc dojechać kogo, co? I tak możemy usłyszeć lub przeczytać, że ktoś kogoś dojechał, czyli bardzo stanowczo udowodnił swoje racje, nie pozostawiając na interlokutorze przysłowiowej suchej nitki. Czasownik „dojechać” ma w tym kontekście mocny, zdecydowany wydźwięk.

Podobnie rzecz się ma z innym słowem, a mianowicie „wyjaśnić”. Niegdyś wyłącznie wyjaśnialiśmy coś komuś, a dziś wyjaśniamy kogoś. W tym kontekście spektrum znaczeniowe jest bardzo szerokie, bo wyjaśnić kogoś może oznaczać ciętą ripostę, niezaprzeczalny triumf w słownej potyczce, ale także i rozwiązanie siłowe, bo można kogoś wyjaśnić w bójce. Synonimicznie młodzież używa w takich wypadkach także czasownika „zaorać”. Ktoś kogoś zaorał, a więc w zasadzie dojechał lub wyjaśnił, a przekładając to na język starszego pokolenia, przekonał argumentacją.

Nie widzę problemu w tym, że młodzież posługuje się tymi zwrotami w rozmowach z rówieśnikami. Nie podoba mi się za to, że zaczęły one przenikać do miejsc, gdzie, moim zdaniem, należy używać nie mowy potocznej, ale bardziej oficjalnej. Niedawno na poważnym portalu Sport.pl czytałem artykuł zatytułowany Żona Kamila Stocha wyjaśniła kibica. Wolałbym nie dożyć czasów, gdy w gazetach pojawią się nagłówki typu: Premier zaorał mieszkańców Konina lub Prezydent dojechał swoich oponentów. W tym ostatnim przypadku ktoś mógłby pomyśleć, że doszło do błędu, bo zdanie powinno brzmieć: Prezydent dojechał do swoich oponentów.

Być może jednak jestem starym zgredem i wapniakiem, który nie chwyta o co kaman?

⇽ powrót do spisu treści

&&

Język wciąż żywy

Maria Choma

Właściwością języków narodowych jest ich żywotność. Wiemy to z lektur. Autorzy powieści historycznych, chcąc oddać klimat opisywanych czasów, starają się używać ich języka. Wielu słów z tych książek już nie rozumiemy, dziwimy się, jak bardzo nasz współczesny język różni się od średniowiecznego.

Wiele słów zmieniło znaczenie.

Nie byłoby nam miło, gdyby ktoś nazwał nas dziadem lub dziadówką, to co mamy albo robimy – dziadostwem, oplotkował, że dziadujemy, albo przepowiadał, że zejdziemy na dziady. A przecież słowo „dziad” brzmiało kiedyś zupełnie inaczej. Dziad, to był najstarszy z rodu, czczony przez wszystkich, często też autorytet w ważnych sprawach rodu. Rzeknijcie, Dziadu, co mamy czynić? A Maria Konopnicka w jednym z wierszy zwraca się do sędziwego Piasta: A Ty, Piaście, Setny Dziadu.

Także przodków nazywano dziadami. Od dziadów pochodzi też słowo „dziedzic”.

Słowo „mać” brzmi dziś niemal wulgarnie. Dawniej była to po prostu matka. Mówiąc o cechach odziedziczonych po matce, używamy do dziś przysłowia: Jaka mać, taka nać. A Jan Kochanowski pisał: Nie do takiej łożnice, moja dziewko droga, miała cię mać uboga doprowadzić.

A jak rzecz się ma z „dziewką”? U Kochanowskiego znajdujemy zdanie: Nadobnać to dziewka była. W pewnej balladzie król mówi do córki: Słuchaj, córeczko, tyś dziewka już źrała, oto więc pora, byś męża dostała. W zamożnych domach były też dziewki służebne.

Z czasem to słowo, jak wyjaśniono w pewnej audycji, uległo zmianie przez zdrobnienie i dziś używamy go w formie „dziewczyna”. W znanej piosence spotykamy dzieweczkę, co szła do laseczka, a w innej ktoś widział dziewczę z buzią jak malina. Dziś słowo „dziewka” brzmiałoby obelżywie, więc dziewczyna, wobec której by go użyto, czułaby się znieważona.

Pozwoliłam sobie podać kilka przykładów zmieniającego się znaczenia słów. A w naszym bogatym, żywotnym języku polskim jest ich wiele.

W historycznych powieściach znajdujemy słowa, które trzeba objaśniać. Myślę o słowach określających zawody, które już dziś nie istnieją.

W książkach spotykamy rzezimieszka. Ten „zawód” powstał w czasach, kiedy pieniędzy nie noszono w kieszeni, lecz w mieszku (woreczku) wiszącym na rzemyczku u pasa. Jarmark Dominikański w Gdańsku jest, to i ludu się zewsząd wiele zjechało. Człek jakowyś idzie, rozgląda się, może coś chce kupić, przez tłum się ku sprzedającym przeciska. Już go złodziejaszek wypatrzył i z cicha się ku niemu podsuwa, sposobnej chwili czekając, by nożem, co go w ręce trzyma, mieszek zręcznie urzezać (uciąć).

Takich złodziei, co mieszki rzezali, nazywano więc rzezimieszkami. Można by powiedzieć, że byli to dalecy poprzednicy dzisiejszych kieszonkowców.

Nazwy dawnych zawodów znajdujemy w nazwiskach: Bartnik, Bednarz, Flis, Kołodziej, Szkutnik, Wasążnik, Więcierski i wiele innych.

Kiedyś nie było pasiek i uli. Pszczoły żyły w barciach leśnych znajdujących się w dziuplach drzew. Doglądali ich bartnicy. Beczki, wszędzie potrzebne, wyrabiali bednarze. A kołodzieje robili koła.

W dawnych czasach miasta budowano nad wielkimi rzekami. Wisła czy Odra rozwiązywały problem transportu. Spławiano rzekami drewno i przewożono towary łodziami lub tratwami. Zajmowali się tym flisacy. Na przykład zboże załadowawszy gdzieś pod Krakowem, płynęli z nim Wisłą do Torunia czy Gdańska. Może nielekka to była podróż, ale ciekawa, bo to i miasto wielkie zobaczysz i ciekawych ludzi spotkasz. Szkutnicy wyrabiali statki zwane szkutami. A większe statki lub okręty, korabiami zwane, u korabników zamawiano.

Lądowe podróże odbywano konno, koleśno, jeśli kolasą jechano, karetą albo innym powozem. Były też bryczki i wasągi, które wasążnicy robili.

Można też wspomnieć powroźników, smolarzy, a kowale? Zawód już podobno ginący, ale kiedyś ważny. Mamy wielu Kowalów, Kowalczyków, Kowalskich, Kowalików. A nazwisko Więcierski pochodzi od więcierza, którego przy łowieniu ryb używano. No, można by jeszcze dodać wiele takich przykładów.

Rozwój miast, osadnictwo, handel, wojny i okupacje, a także postęp cywilizacji miały ogromny wpływ na nasz język. Wiele obcych słów tak się w nim zadomowiło, że nie myślimy dziś nawet o ich pochodzeniu.

W wielkim mieście można było iść na jarmark (doroczny targ). To niemieckie słowo brzmi nam tak swojsko, że nawet wymyślono piosenkę: Poszedł Marek na jarmarek.

A czy ktoś z nas wybiera się na przechadzkę? Rzadko, raczej idziemy na spacer. W jednej z powieści młodzieniec proponuje pannie spacyr. Tu od razu znajdujemy niemiecki czasownik „spazieren”.

Słowo „mogiła” jest jeszcze używane, raczej w poezji albo w pieśni W mogile ciemnej śpij na wieki, ale częściej już występuje „grób”. Tu przypomina się niemieckie przysłowie: Hier liegt der Hund begraben (Tu jest pies pogrzebany). Słowa „graben”, „begraben” znaczą (grzebać, pogrzebać). Słowo „grób” tak już się osadziło w naszym języku, że piszemy je z polskim ó. Stąd mamy „pogrzeb” i „grabarzy”. A ja, kiedy umrę, wolę mieć pochówek i spocząć w mogile.

Nasza żywność także miała jakiś związek z językiem potocznym. Chodzi o „kartofle”. Co mam jeść na obiad? Wciąż mam kłopot taki: niemieckie kartofle czy polskie ziemniaki? No, żarty żartami, ale słowo „ziemniak” całkiem logicznie określa tę jarzynę, którą trzeba wykopywać z ziemi. A najważniejsze jest to, że rodzime słowo, często używane i swojsko brzmiące, okazało się silniejsze od obcego.

Mamy sporo przykładów nazw, dla których znaleziono polskie odpowiedniki. Aeroplan, jak go pierwotnie nazwano, teraz wzbija się ku słońcu jako samolot. A samochód już dawno przestał być automobilem. Niektóre choroby nazywamy już po naszemu: szkarlatyna, przy której wysypka jest ogniście czerwona, to płonica. Dyfteryt, zapewne z powodu jakiejś błony w gardle, jak myślę, to błonica. Koklusz, przy którym chory dusi się i krztusi kaszlem, nazywa się krztusiec. No i greckie słowo „leukemia” (biała krew) pochodzi od „leukos” (biały). U nas nazwano ją po prostu białaczką.

Ludzie, którym zależy na czystości naszego języka, starają się usuwać obce słowa przy pomocy innych, rodzimych. Zamiast szlafroka moja znajoma zakładała porannik, inna podomkę. Zamiast chochli niektórzy używają nabierki lub po prostu łyżki wazowej.

W laskowskich warsztatach szkolnych mistrz działu metalowego, pan Romazewicz pilnował, aby zamiast wajchy używano dźwigni, zamiast śrubstaga – imadła. Pan Żółtowski w pracowni, gdzie wyrabiano różne rzeczy z drewna, każdą z nich polecał dobrze ostrugać, bo zamiast hebla używano struga. W Laskach nie było fajnie. Bywało w dechę, klawo, świetnie, wyśmienicie i wspaniale. A kiedy jako dawna wychowanka przyjechałam do Lasek, przy obiedzie świątecznym spytałam moją wychowawczynię, Siostrę Annę, jak spędza Święta. Odpowiedziała mi: Powiem ci na ucho. Byczo!.

Można jeszcze dużo powiedzieć o naszej pięknej, bogatej mowie. Wszystko, co tu napisałam, znam trochę z lektur, trochę z audycji radiowych. Być może szanowny Czytelnik znajdzie tu jakiś błąd czy niedokładność wynikającą oczywiście z mojej niepełnej wiedzy. Ale do napisania tego artykułu skłoniły mnie zainteresowania językowe, a przede wszystkim troska o naszą piękną mowę polską.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

Co oznacza zmartwychwstanie?

Katarzyna Szczepanek

Wesoły nam dzień dziś nastał, którego z nas każdy żądał. Tego dnia Chrystus Zmartwychwstał.

Tak śpiewamy podczas Mszy rezurekcyjnej. Czy naprawdę każdy z nas tego dnia żądał?

Tomasz Terlikowski, w artykule zamieszczonym w „Rzeczpospolitej” z 2013 roku powołuje się na badania opinii publicznej, z których wynika, że na 96% Polaków deklarujących się jako katolicy, 81% uznaje istnienie Boga, a 47% wierzy w śmierć Chrystusa na Krzyżu i Jego zmartwychwstanie. Cóż dopiero mówić o wierze w nasze zmartwychwstanie po śmierci! Jeśli pomyślimy, że nie wszyscy katolicy uznają nawet samo istnienie Boga, to trudno oczekiwać, by odsetek wierzących w coś tak trudnego do zrozumienia jak zmartwychwstanie ciała był dużo większy. Wiara w nieśmiertelność duszy dla ludzi, którym bliskie są jakieś formy duchowości, jest jeszcze do przyjęcia. Ale żeby wstać z grobu i dalej żyć w ciele jako ta sama osoba?

Śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa to centrum wiary – wydarzenia, bez których nie byłoby nie tylko katolicyzmu, ale i chrześcijaństwa. To nie narodzenie w stajence i nadzwyczajne życie Jezusa, pełne cudów oraz mądrych nauk sprawiły, że dziś na całym świecie pojawiają się ludzie gotowi pójść za Nim, głosić Jego Słowo i oddawać za nie życie. Gdyby Jezus nie zmartwychwstał, to – jeśli w ogóle pozostałby w ludzkiej pamięci – wspominalibyśmy Go jako niezwykłego człowieka, który był wierny do końca temu co głosił, i za tę sprawę dał się zabić. Może by nam imponował, może byłby godny naśladowania jak wielcy bohaterowie, ale żeby zaraz oddawać za Niego życie, to chyba przesada, zwłaszcza, że po śmierci nie zanosi się na kolejne!

Jezus kilkakrotnie zapowiada w Ewangelii, że będzie zabity, a potem zmartwychwstanie. Myśl o męce i śmierci mistrza przerażała uczniów, ale zarazem wydawała się im niewiarygodna. Człowiek, który może wszystko: przemienia wodę w wino, pięcioma chlebami karmi do syta tysiące ludzi, uzdrawia chorych, a nawet wskrzesza umarłych, miałby tak po prostu zostać oskarżony, osądzony i zabity – to wydawało się niemożliwe. Słowa Jezusa o zmartwychwstaniu brzmiały z kolei niezrozumiale. Wprawdzie w Starym Testamencie pojawiają się wzmianki o zmartwychwstaniu umarłych, ale kto wie, cóż to może znaczyć? Psalmista mówi, że Bóg wydobędzie jego duszę z otchłani i nie dopuści, by pozostał w grobie; może jednak to tylko metafora, piękna poezja autorstwa człowieka głębokiej wiary?

Nie wszyscy Żydzi wierzyli w zmartwychwstanie. Ewangeliści opowiadają o rozmowie Jezusa z saduceuszami, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania. Ludzie ci przedstawiają Mu historię kobiety, którą za żonę miało po kolei siedmiu braci. Na koniec pytają Go, czyją żoną będzie po zmartwychwstaniu. Pytanie wydaje się logiczne, a odpowiedź Jezusa, że będziemy wówczas jak aniołowie w Niebie, nie wyjaśnia wiele. W końcu aniołowie są istotami duchowymi, a zmartwychwstanie oznacza przecież, że będziemy żyli w ciele.

W innym miejscu Ewangelii trzej uczniowie Jezusa – Piotr, Jakub i Jan – są świadkami niezwykłego wydarzenia: Jezus na wysokiej górze przemienia się wobec nich. Jego odzienie lśni bielą nieznaną na ziemi, a obok Niego pojawiają się Mojżesz i Eliasz. Mało tego, z obłoku, który osłonił uczniów, słyszą oni głos samego Boga, mówiącego, że Jezus to Jego syn. Po wszystkim Jezus prosi swych apostołów, by nikomu o tym nie mówili, dopóki On nie zmartwychwstanie. Uczniowie zaczęli się wówczas zastanawiać, co znaczy powstanie z martwych. Ojciec Mieczysław Łusiak, jezuita, człowiek bardzo skromny i głęboko wierzący mówi, że pokazując fragment Nieba i własne przemienione ciało, Jezus chciał przygotować uczniów do Swego zmartwychwstania.

Dobrze jest zastanawiać się, co znaczy powstać z martwych. Spotkania ludzi ze zmartwychwstałym Jezusem wskazują pewne tropy, ale nie udzielają jednoznacznej odpowiedzi. Jezus po zmartwychwstaniu ukazuje się uczniom, którzy jednak nie od razu go poznają. Jest zarazem podobny i niepodobny do tego, którego znali oni dotychczas, podobny i niepodobny do ludzi żyjących na ziemi. Je śniadanie wraz z uczniami, rozmawia z nimi, pozwala Tomaszowi włożyć palce w rany po gwoździach i rękę w bok, co znaczy, że powstał z grobu w ciele, w którym powieszono go na Krzyżu i nie wyzbył się śladów Męki. Jednocześnie pojawia się niespodziewanie, wchodzi pomimo drzwi zamkniętych, znika nagle uczniom z oczu. Już nie jest z nimi jak dawniej, już tylko bywa, ale mówi, że jest z nimi po wszystkie dni. Nie zawsze też daje się łatwo rozpoznać. Uczniom idącym do Emaus nie pomaga to, że wyjaśnia im Pisma, które mówią o Jego męce i zmartwychwstaniu. Przejęci żałobą po śmierci mistrza i zawiedzionymi oczekiwaniami, rozmawiają i rozprawiają ze sobą, i omal nie tracą szansy na spotkanie ze zmartwychwstałym, który towarzyszy im w drodze od kilku godzin.

Powróćmy na koniec do wspomnianych badań wiary Polaków. Tomasz Terlikowski w cytowanym tekście z „Rzeczpospolitej” stwierdza, że co najmniej połowa polskich katolików nie wie, w co wierzy, a dwie trzecie otwarcie przyznaje się, że w pewne dogmaty wiary nie wierzy w ogóle. Katolicyzm jest dla nich więc kulturową identyfikacją, a nie wiarą, która ma wpływ na życie. Terlikowski nazywa ich „katolikami od święcenia jajek”.

Warto, by ci z nas, którzy uczestniczą w obrzędach Wielkiego Tygodnia, a także ci, którzy deklarują się jako katolicy, w świątecznym czasie wrócili do korzeni wiary i zastanowili się, co może oznaczać zmartwychwstanie. Jeśli damy sobie szansę na chwilę zatrzymania i refleksji, może się okazać, że doświadczyliśmy już przebłysków naprowadzających nas na zrozumienie istoty zmartwychwstania, jak uczniowie Jezusa z góry Tabor. Na pewno jednak nie doświadczymy tego, ograniczając się do praktykowania zwyczajów, takich jak święcenie palm czy jajek, które niepowiązane z głębią Liturgii Wielkiego Tygodnia pozostają zwyczajami bez treści.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Warto być przyzwoitym

Paweł Wrzesień

Była to wiosna 2007 roku, a ja jako student szedłem z koleżanką Krakowskim Przedmieściem na zajęcia, gdy trafiliśmy na afisz informujący o otwartym wykładzie Władysława Bartoszewskiego. Po zajęciach, podekscytowani udaliśmy się w kierunku gmachu starej biblioteki uniwersyteckiej, zastanawiając się, czy znajdziemy miejsca siedzące. Do auli wykładowej nawet nie dotarliśmy, gdyż stojący tłum wylewał się z niej, zapełniając cały hall na parterze, a następnie dużą część dziedzińca przed budynkiem. Średnia wieku słuchaczy niewiele przekraczała 20 lat. Co zatem sprawiło, że takie rzesze młodzieży zdecydowały się na stojąco słuchać tego, co ma im do przekazania ponad 80-letni wówczas człowiek, o całkowicie innym niż ich własne doświadczeniu życiowym?

W tym roku obchodzimy setną rocznicę urodzin Władysława Bartoszewskiego, którego młode lata upływały w międzywojennej Warszawie. Jednym z jego pierwszych wspomnień był widziany z okien mieszkania kondukt żałobny żegnający Stefana Żeromskiego, który wrył się w pamięć dziecka na całe życie. Ojciec, pracownik banku i mama urzędniczka byli w stanie zapewnić synowi staranne wychowanie i wykształcenie. Maturę zdał wiosną 1939 roku, a plany dalszych studiów przerwał wybuch wojny. Brał udział w cywilnej obronie Warszawy, a po kapitulacji został pracownikiem Czerwonego Krzyża. We wrześniu 1940 roku Bartoszewskiego schwytano w jednej z masowych obław i wywieziono do Auschwitz. Nie pomogła legitymacja Czerwonego Krzyża, albowiem brakowało na niej pieczątki władz okupacyjnych. Otrzymał numer obozowy 4427 i był jednym z pierwszych świadków okrucieństwa i zbrodni niemieckich w Oświęcimiu. Szokowały go tym bardziej, że prawda o życiu w obozach nie była jeszcze powszechnie znana na terenach okupowanych, a sami Niemcy starali się ją ukrywać. W obozie spotkał swego dawnego nauczyciela, który ciągnąc wraz z nim wielki walec, zapytał, czy Władek naprawdę nie potrafił nauczyć się matematyki, czy tylko nie chciał. Dla Bartoszewskiego było to dowodem, że miał szczęście spotkać wspaniałych nauczycieli z powołania. Gdy osłabiony, bez przytomności trafił na izbę chorych, zaopiekowali się nim polscy lekarze oraz inni więźniowie, dzięki czemu przetrwał mimo głodu i braku leków. Na początku roku 1941, ku swemu wielkiemu zdziwieniu został zwolniony z obozu i wrócił do Warszawy. Tu, wbrew obawom o ponowne uwięzienie, angażuje się w działalność ruchu oporu. Sporządza dla Związku Walki Zbrojnej raport przedstawiający warunki życia w Auschwitz i zachowanie zatrudnionych tam Niemców. Stopniowo zdobywa sobie zaufanie działaczy konspiracji. W sierpniu 1942 zostaje żołnierzem Armii Krajowej o pseudonimie „Teofil”. Działał także w kierowanym przez Zofię Kossak Froncie Odrodzenia Polski, a w jego ramach w Radzie Pomocy Żydom „Żegota”. Redagował też konspiracyjny miesięcznik katolicki „Prawda Młodych”. Organizował pomoc dla polskich i żydowskich więźniów i starał się, aby prawda o nazistowskich zbrodniach dotarła do jak najszerszych mas społecznych. Nie kierował się przy tym motywacją opartą na nienawiści do okupanta, lecz będąc pod dużym wpływem myślicieli katolickich tego okresu, m.in. księdza Jana Zieji, uważał, że nie wolno dać się ogarnąć żądzy zemsty i dążyć do odpłacania mordem za mord. Walczył nie tylko o zachowanie fizycznej substancji narodu, ale także o ocalenie jego duszy od choroby nienawiści i przyzwolenia na czynienie zła. Walczył w Powstaniu Warszawskim, został 2-krotnie odznaczony, a po upadku powstania kontynuował działalność konspiracyjną w ramach Biura Informacji i Propagandy AK w Krakowie.

Po wojnie ujawnił się jako były żołnierz AK i związał ze środowiskami PSL, opozycyjnymi wobec tworzącego się w Polsce systemu komunistycznego. Współpracował z Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce i tworzył liczne publikacje opisujące nieznane dotąd przykłady bestialstwa niedawnych okupantów. Przypominał także bohaterską postawę działaczy Polskiego Państwa Podziemnego. Ta działalność skupiła na nim uwagę organów bezpieczeństwa publicznego. Od roku 1946 do 1954 z krótkimi przerwami był więziony i poddany śledztwu pod sfingowanym zarzutem szpiegostwa, stawianym często przez stalinowskie władze osobom zaangażowanym w konspirację niepodległościową. Z zarzutów oczyszczono go dopiero w roku 1955, lecz ciążyło na nim odium opozycyjności, co znacznie utrudniało ukochaną pracę dziennikarską.

Od 1957 roku związał się z „Tygodnikiem Powszechnym”, na łamach którego propagował m.in. wiedzę o Powstaniu Warszawskim oraz o zagładzie polskich Żydów. Oddał się także pracy historyka, mimo iż formalnie nie udało mu się skończyć studiów wyższych, najpierw z winy warunków wojennych, a potem skreślenia go z listy studentów UW przez rektora, zapewne na polecenie z góry. Dzięki swej ogromnej wiedzy i doświadczeniu dopuszczono go do pracy w charakterze wykładowcy na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował też jako wizytujący profesor na uczelniach niemieckich i austriackich.

Pod koniec lat 60. przeszedł operację strun głosowych, po której, jak pisał Stefan Kisielewski: krzyczał szeptem. Ów specyficzny tembr głosu towarzyszył Bartoszewskiemu przez resztę życia. W roku 1980 włączył się w działalność NSZZ „Solidarność”, za co internowano go po wprowadzeniu stanu wojennego. Kilkakrotnie objęty zakazem druku w Polsce, często publikował, m.in. w „Paryskiej Kulturze”. Współpracował także z „Radiem Wolna Europa”. Za swą działalność podczas II wojny światowej był wielokrotnie odznaczony w kraju, szczególnie po roku 1989. Otrzymał także medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”.

Wolna Polska powierzyła Władysławowi Bartoszewskiemu dwa razy stanowisko Ministra Spraw Zagranicznych. Przewodniczył także licznym instytucjom pielęgnującym pamięć o ofiarach totalitaryzmów, m.in. Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa czy Międzynarodowej Radzie Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. W ostatnich latach życia występował ostro przeciwko polityce zagranicznej Prawa i Sprawiedliwości. U części odbiorców budziło to niesmak i pytanie o to, czy obrońca wielkich wartości moralnych powinien angażować się w przyziemne spory polityczne. Inni twierdzili, że właśnie autorytet tej miary ma prawo do ocen popartych swą wiedzą i doświadczeniem.

Dewizą życia Władysława Bartoszewskiego można uznać jego własne słowa o tym, że warto być przyzwoitym. Oznacza to, że nawet w niesprzyjających okolicznościach trzeba stać po stronie prawdy, nie licząc na doraźne korzyści i nie obawiając się konsekwencji, ufając w ostateczną wygraną sił dobra. Dzięki swej niezłomnej postawie i pełnej werwy narracji potrafił porwać opowieściami także młodych ludzi, podziwiających go za szlachetność i odwagę. Wraz ze śmiercią Bartoszewskiego 24 kwietnia 2015 r. utraciliśmy jednego z ostatnich świadków historii Polski XX wieku.

Pozostały liczne publikacje, z których polecam szczególnie figurującą w zbiorach DZDN GBPiZS „Opowieść mojego życia”. Słuchając mistrzowskiej interpretacji Wojciecha Pszoniaka, możemy wyobrazić sobie, że oto mówi do nas sam autor.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Ocalić od zapomnienia

Ireneusz Kaczmarczyk

Danuta Mostwin – rówieśniczka Stanisława Lema, Tadeusza Różewicza, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i Julii Hartwig. Mówiono o niej, że kontynuuje najlepsze tradycje wielkiej polskiej epiki kobiecej: Elizy Orzeszkowej i Marii Dąbrowskiej. Profesor Irena Sławińska napisała o niej w artykule pt. Fascynująca to przygoda: Z pewnością bliższa jest Orzeszkowej niż Dąbrowskiej – ale przecież horyzonty (…) są szersze, skala doświadczeń i obserwacji rozleglejsza, formacja intelektualna – nieporównywalna. Bliska jednak Orzeszkowej ciekawością każdego człowieka, wyobraźnią twórczą, szacunkiem dla każdego cierpienia.

Pisarka, psycholog, socjolog, jedna z najwybitniejszych pisarek polskich na emigracji urodziła się 31 sierpnia 1921 r. w Lublinie. Ojciec jej był oficerem Wojska Polskiego, majorem lubelskiego 8. Pułku Piechoty. Ukończyła prywatną szkołę podstawową imienia Szymona Konarskiego w Lublinie. Gdy rodzina przeniosła się do Warszawy, Danuta kontynuowała naukę w gimnazjum im. Emilii Plater. Maturę zdała w maju 1939 r. Po wybuchu wojny rozpoczęła tajne studia medyczne na Uniwersytecie Warszawskim, ukończyła też Szkołę Zawodową dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego im. Jana Zaorskiego w Warszawie. Walczyła jako żołnierz AK, w czasie Powstania Warszawskiego była sanitariuszką. W 1944 r. poznała swojego przyszłego męża, który przebywał i walczył wówczas w Warszawie jako „cichociemny” (mieszkanie Pietruszewskich stanowiło zakonspirowany punkt spotkań „cichociemnych”). W lutym następnego roku poślubiła Stanisława Edwarda Niedbała (później przyjął nazwisko Mostwin, w czasie wojny używał pseudonimu „Bask”), kuriera polskiego rządu londyńskiego, z wykształcenia prawnika. Po upadku Powstania Warszawskiego znalazła się znów w Lublinie, gdzie kontynuowała studia medyczne na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej. W grudniu 1945 roku, chroniąc się przed prześladowaniami ze strony NKWD, wraz z mężem musiała uciekać z kraju. Przez Czechosłowację, Niemcy, Belgię i Francję dotarła do Szkocji. W Edynburgu ukończyła fakultet medyczny w Paderewski Hospital School of Medicine, w Waszyngtonie studiowała na Catholic University of America psychologię i nauki społeczne. W 1967 r. rozpoczęła studia doktoranckie z zakresu opieki społecznej w University Columbia w Nowym Jorku. Prowadziła klinikę terapii dla rodzin w szpitalu psychiatrycznym im. Johnsa Hopkinsa w Baltimore, była profesorem prac i nauk społecznych na Uniwersytecie Katolickim w Waszyngtonie oraz profesorem psychologii w Loyola College w Baltimore. Na wschodnim wybrzeżu USA mieszkała i tworzyła do końca życia. Zmarła 11 stycznia 2010 roku.

Głównym dziełem w literackim dorobku Danuty Mostwin jest siedmiotomowa „Saga polska” – cykl powieściowy, w którym autorka przedstawiła dzieje kilku pokoleń polskiej rodziny. Na cykl ten składają się powieści: „Cień księdza Piotra”, „Szmaragdowa zjawa”, „Tajemnica zwyciężonych”, „Nie ma domu”, „Dom starej lady”, „Ameryko! Ameryko!” i „Ja za wodą, ty za wodą”.

W swojej twórczości literackiej wielokrotnie powracała do okresu lubelskiego dzieciństwa i warszawskiej młodości. W powieści „Cień księdza Piotra” przedstawiła dzieje swojej rodziny, sięgając do pokolenia pradziadków (czasy Powstania Styczniowego). Kontynuacją tego tematu jest powieść „Szmaragdowa zjawa”, w której autorka utrwaliła m.in. obraz Lublina z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Inny temat, stale obecny w jej utworach, to polska emigracja: problemy z adaptacją i usiłowanie zachowania tożsamości.

Danuta Mostwin była członkiem Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, Polskiego Towarzystwa Naukowego na Obczyźnie, Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Od połowy lat 50. publikowała artykuły naukowe oraz opowiadania w polskiej prasie emigracyjnej (m.in. „Kultura”, „Zeszyty Historyczne”, „Tydzień Polski”). Jest autorką wielu powieści i książek naukowych z zakresu socjologii.

Zarówno jej praca pisarska, jak i działalność społeczno-naukowa zostały docenione i nagrodzone. Otrzymała wiele nagród i wyróżnień: m.in. nagrodę Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie im. H. Naglerowej, nagrodę Fundacji Kościuszkowskiej za pracę doktorską, nagrodę londyńskich „Wiadomości”, nagrodę im. W. Pietrzaka oraz nagrodę Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Londynie. W 2006 r. Międzynarodowy Komitet Polsko-Amerykański zgłosił jej kandydaturę do Literackiej Nagrody Nobla. Została odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Zasługi RP.

Oprócz książki „Ameryko! Ameryko!” pozostałe powieści „Sagi polskiej” znajdziemy i wypożyczymy w Dziale Zbiorów dla Niewidomych Głównej Biblioteki Pracy i Zabezpieczenia Społecznego w Warszawie.

Jestem po lekturze powieści z ks. Piotrem Ściegiennym w tle i zapewniam, że warto choćby w ten sposób uczcić setną rocznicę urodzin niemal całkowicie zapomnianej polskiej pisarki.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Wspomnienie Krzysztofa Krawczyka

Radosław Nowicki

5 kwietnia obchodzimy rocznicę śmierci Krzysztofa Krawczyka, jednej z ikon polskiej muzyki. Na jego piosenkach wychowało się kilka pokoleń Polaków, a historia jego życia pokazuje, że można upadać, a potem się podnosić.

Amerykańska przygoda, liczne zdrady, nałogi, a z drugiej strony duża pobożność – taki był właśnie polski Elvis Presley. Niezależnie od tego, czy było się jego fanem, czy też nie, jego charakterystyczny głos i muzyczne hity pozostaną z nami na zawsze.

Krzysztof Krawczyk pochodził z bogatej i wykształconej rodziny. Jego rodzice byli śpiewakami operowymi, ale jego sielanka nie trwała długo. Jeszcze przed ukończeniem osiemnastego roku życia otrzymał pierwszy cios, bowiem zmarł jego ojciec. Młody Krawczyk wówczas wyrzekł się wiary i stanął oko w oko z nędzą, został poddany szybkiemu procesowi dorastania, stając się głównym żywicielem rodziny. Nie zrezygnował jednak z marzeń o śpiewaniu. Jego kariera zaczęła się w 1963 roku, kiedy to w trakcie wakacji w Mielnie wraz z kolegami z łódzkiego podwórka – Marianem Lichtmanem, Sławomirem Kowalewskim oraz Jerzym Krzemińskim założył Trubadurów. Szybko zyskali oni popularność, stając się obok Czerwonych Gitar jednym z chętniej słuchanych zespołów. Przełożyło się to na liczne występy na festiwalach w Sopocie, Opolu, Kołobrzegu, Zielonej Górze, a także na zagraniczne koncerty w Związku Radzieckim, NRD, Jugosławii, Bułgarii czy Szwecji. Wówczas wylansowali takie przeboje jak „Przyjedź mamo na przysięgę” i ”Znamy się tylko z widzenia”.

Jego charyzma sprawiła, że już na początku lat siedemdziesiątych zdecydował się na solową karierę. Wylansował kolejne utwory, które towarzyszyły mu przez wiele lat, chociażby wspomnieć „Parostatek” i „Rysunek na szkle”. Wprawdzie w 1976 roku jeszcze na moment wrócił do Trubadurów, ale po nagraniu płyty „Znowu razem” ostatecznie poszedł w swoją stronę. Końcówka lat siedemdziesiątych przyniosła mu kolejne wielkie przeboje, do których można zaliczyć „Byle było tak” oraz „Jak minął dzień”. Ten drugi utwór wykonał na Międzynarodowym Festiwalu Interwizji, zajmując drugie miejsce. Plotki głoszą, że porażka na tyle zabolała ówczesnego szefa Radiokomitetu, Macieja Szczepańskiego, że Krawczyk zniknął z radia i telewizji, a cenzura medialna spowodowała, że w 1979 roku wyemigrował do Stanów Zjednoczonych.

Wówczas zachłysnął się „wielką Ameryką”, w której jego popularność nie była tak duża jak w ojczyźnie. Koncertował więc głównie w polonijnych klubach w Chicago, Las Vegas i Indianapolis, ale dodatkowo pracował jako barman, taksówkarz, a nawet robotnik fizyczny. Tam też poznał smak nałogów. Sam przyznawał, że był uzależniony od leków, które przepisywał mu znajomy lekarz. Nie obca była mu także marihuana i kokaina. Nie ukrywał, że wcześniej prowadził hulaszczy tryb życia pełen zdrad i licznych kochanek. Punktem zwrotnym w jego prywatnym życiu okazała się znajomość z Ewą Trelko, która później została jego trzecią żoną. To ona namówiła go do powrotu na katolickie łono.

Wiara jest rzeczą dość prostą, ale też wspaniałą, która musi spłynąć na człowieka jako prezent. Ja go dostałem i przyszło otrzeźwienie. Ewa wzięła mnie do kościoła w Chicago. Wszedłem niewierzący, wyszedłem wierzący – opowiadał Krawczyk w rozmowie z Faktem.

Krawczyk na emigracji przebywał do 1985 roku. Do kraju wrócił z przytupem. W latach osiemdziesiątych ogromną popularnością cieszyły się jego piosenki „Za Tobą pójdę jak na bal”, „Wstaje nowy dzień”, „Ostatni raz zatańczysz ze mną”, „Wygrajmy jeszcze jeden mecz”. W czerwcu 1988 roku wraz z synem z drugiego małżeństwa (Krzysztofem) uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu. Miał między innymi pchniętą żuchwę, uszkodzone kości policzkowe, złamaną szczękę, nogę oraz centralne zwichnięcie stawu biodrowego. Z kolei jego syn po wypadku zachorował na padaczkę pourazową. Zresztą ich relacje dalekie były od idealnych. Syn nie wybaczył ojcu tego, że zostawił jego matkę (Halinę Żytkową) i związał się z inną kobietą. Często żalił się w mediach, że nie ma kontaktu z Krawczykiem seniorem, co świadczy o tym, że estradowe sukcesy nie przekładały się na rodzinną sielankę u Krawczyków.

Krzysztof Krawczyk do Stanów Zjednoczonych wrócił jeszcze w latach 1990-1995, ale ponownie na amerykańskim rynku nie odniósł sukcesu. Za namową Niny Terentiew ostatecznie zdecydował się powrócić do Polski, gdzie wypłynął na fali disco polo. Jego płyty pokrywały się złotem i platyną, a sam Krawczyk królował w programie Disco Relax. Przy zmierzchu tego typu muzyki wokalista zaczął stawiać na kolędy oraz pieśni poświęcone Janowi Pawłowi II. Jego odrodzenie nastąpiło na początku XXI wieku, kiedy to wraz z Goranem Bregoviciem nagrał płytę „Daj mi drugie życie”. Jednym z jej hitów był utwór „Mój przyjacielu”. Na tym etapie kariery wizerunek trochę przegiętego lowelasa został wyparty przez nieco udawaną mafijną elegancję, a kolorowe koszule zostały zastąpione ciemnymi okularami i jedwabnymi szalikami. W kolejnych latach poszedł za ciosem. W 2002 roku album „Bo marzę i śnię” ukazał jeszcze inne jego oblicze. We współpracy z Andrzejem Smolikiem Krawczyk stał się mędrcem doświadczonym przez życie, a jego barwa głosu stała się spokojniejsza, cieplejsza, kojąca. Z kolei dwa lata później ukazała się płyta „To, co w życiu ważne”, której hitem został utwór „Trudno tak” wykonywany w duecie z Edytą Bartosiewicz.

W kolejnych latach pojawiło się jeszcze kilka debiutanckich materiałów, ale przeważały głównie płyty z coverami, kolędami oraz podsumowujące twórczość Krawczyka. Występował jeszcze na juwenaliach studenckich, brał udział w koncertach sylwestrowych oraz bożonarodzeniowym kolędowaniu. W marcu 2021 roku trafił do szpitala w związku z zakażeniem koronawirusem. Dwa dni przed śmiercią opuścił szpital, ale 5 kwietnia zasłabł we własnym domu. Jego czynności życiowych nie udało się już przywrócić lekarzom. Żona poinformowała, że przyczyną śmierci muzyka nie był COVIT-19, ale szereg chorób współistniejących, takich jak cukrzyca, migotanie przedsionków i choroba Parkinsona. Wraz z nim odeszła cała muzyczna epoka.

Czy Krzysztof Krawczyk był wybitnym artystą? Pewnie ile ludzi, tyle odpowiedzi na to pytanie. Trzeba jednak przyznać, że potrafił odnaleźć się na polskim rynku muzycznym praktycznie przez pięć dekad z rzędu, co udało się niewielu polskim artystom. Przetrwał medialną cenzurę, nie załamał się niepowodzeniami w USA, a wciąż wypływał na fali innego nurtu muzycznego. Z jednej strony był wąsatym gościem kojarzonym z dawnymi epokami, kimś na kształt gierkowskiego estradowca, a z drugiej – statecznym starszym panem z bagażem doświadczeń na karku. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że był pełen sprzeczności – czasami cool, a innym razem retro. Był hedonistą lubiącym życie i dobrą zabawę, ale także ascetą otwarcie pokazującym swoją religijność. Ot, taki swój człowiek, z którym identyfikować mogła się spora część polskiego społeczeństwa. Niech ziemia Mu lekką będzie, a Jego piosenki niech towarzyszą kolejnym pokoleniom Polaków.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Mój prześmiewnik

Jolanta Kutyło

&&

Pan Tadeusz

Inspirowany Wielką Literaturą

Tadeusz się dowiedział pocztą pantoflową,
Iż w mieście otworzyli restaurację nową.
Goląc się pod prysznicem przyrzekł uroczyście,
Iż ów lokal na pewno zwiedzi osobiście.
Nie ma zamiaru czekać na dzień, aż mu znak da
Przyjaciółka rodziny, pewna pani Magda.
Zosia chociaż ostatnio jest bardzo zajęta
Z propozycji skorzysta; będzie wniebowzięta.
Zosia choć Tadeusza za fajtłapę miała
Na fundowaną ucztę namówić się dała.
Lokal trącił ojczystą tradycją; po pańsku,
Po polsku, nie angielsku, nie amerykańsku.
O pizzach nie ma mowy! Ni o hamburgerach,
Klient musi lokalne potrawy wybierać!
Na straży stał gość starszy; dziarski, wystrojony,
Nakazał konsumentom wyłączyć smartfony.
Kto się nie dostosuje niczego nie zyska.
W marży znajdzie opłatę na rzecz środowiska.
Smartfonowa pandemia zowie się smartficą,
Z ludźmi trzeba rozmawiać prosto; lico w lico.
Tadeusz czołobitnie każdemu się kłania,
Siada z Zosią za stołem i zamawia dania.
Na półmiskach się puszą kotlety schabowe,
Jagnięcina z truflami, żeberka wieprzowe,
Obok stoi sosjerka z zawiesistym sosem.
Konsumentom nie wolno na nic kręcić nosem.
Do tego zupka rybna, pulpa owocowa,
Ciasta z kremem, śmietanką i masa cukrowa,
Gęsi, kaczki i kury, wódka, tłuste sery,
Któżby nie chciał skorzystać z darmowej wyżery?
Tadeusz uzbrojony w najprostszą podnietę
Na wykwintną biesiadę zaprasza kobietę.
A Zosia poruszona wielkopańskim gestem
Palnęła prosto z mostu – Sorrrrrry! Wege jestem!

&&

Na ryneczku

Inspirowany Wielką Literaturą

Na ryneczku osiedlowym widać głowę obok głowy.
– Ta wędlina jest ochrzczona! – psioczy nadęta Iwona.
– Baaadziew! Towar oszukany, w nim są polifosforany!
Szynka przesycona solą, od tej soli nery bolą!
Tupie Basia, kopiąc w skrzynkę. – Mam w pogardzie taką szynkę!
Na owoce i warzywa Jan z niesmakiem palcem kiwa.
– Wszystko piękne, malowane, bez robaków? Bo pryskane!
– Ciuchy, chociaż bawełniane poliestrem są spaprane! –
Rzuca odzieżą Edyta nawet, gdy jej nikt nie pyta.
Na klientów komentarze oburzają się handlarze.
Stoją nieprzebitym murem, protestują zgodnym chórem: – nasze produkty są eko!
Do eko wciąż im daleko.

&&

Hejtada

Hejciory, hejtusie, hejciki mnożą się jak króliki.
Panoszą się jak szczury, zajrzą do każdej dziury,
Wnikną do każdej głowy, zawsze bądź na nie gotowy!
I czekaj, aż się ziści, duch wiecznej nienawiści!
Hejtusie, hejciki, hejciory, piszą ludzkie potwory.
Geniusze i beztalencia, aż sieć dostaje wzdęcia.
Skażona toksycznym echem pęka i łapie zawiechę!
Hejciki, hejciory, hejtusie, piszą dzieci i ich mamusie,
Prostacy, kobiety, panowie, na niego pisz, na nią powiedz!
A gdy się tego uzbiera, wklepię do komputera.
Utrwalę na twardym dysku i puszczę w sieć – dla zysku.

&&

Leń

Inspirowany Wielką Literaturą

Na wersalce leń słodko się leni, nie zamierza nigdy się ożenić,
By na dzieci i żonę harować. Przed zagładą trzeba się ratować!
Jest mu dobrze, więc korzystać musi z ciężkiej pracy troskliwej mamusi.
I tatusia, i reszty rodziny, nie pozwoli wpuścić się w maliny!
Praca niszczy; ciało w pył zamienia, nikną zmysły i układ krążenia,
Człowiek więdnie, prędko się zużywa. W czasie pracy rozumu ubywa!
Na wersalce leży leń codziennie; w telewizor wgapiony niezmiennie.
Aż się stoczy jak kupa kamieni w zapomnienie, bez grosza w kieszeni.

&&

Kinderbal

Kinderbal, kinderbal, dla dziewcząt, chłopców, misiów, lal!
Wszyscy lubimy kinderbale, razem czujemy się wspaniale!
Wszyscy się bawią, wszyscy się cieszą. Do pełnej michy wszyscy śpieszą.
Kompot z owoców? Fuj! Przeżytek! Mają być chipsy i fury frytek!
Lody, napoje gazowane, słodycze, mięska grillowane,
Każdy z nas ciągnie coca-colę. Toczą się bitwy o konsolę,
Każdy chce grać, każdy chce brać! Nikt nie wie, na co kogo stać!
Kinderbal, kinderbal, dla dziewcząt, chłopców, misiów, lal.
Wszyscy kochamy kinderbale, bo mają w sobie wiele zalet.
Z przekąskami, muzą, piknikiem, wzbogacane mikroplastikiem.

&&

Prośba do kota, by nie złaził z płota

Hallo, kocie, witaj kocie, jak najdłużej siedź na płocie!
Na żądanie śpiewaj, mrugaj, ma to płatna być usługa.
Ogon wznieś na kształt anteny. Z gwiazd plejadą nakręć sceny.
Proszę, tylko nie daj plamy! Masz być bossem od reklamy!
Zamień w zysk kocie pomruki. To się przyda dla nauki.
Wygnij grzbiet i pokaż klasę, kocim swędem zbieraj kasę.
Dbaj o idealną pozę, włącz kierunek na symbiozę.
A to wszystko czyń ze swadą, by świat chronić przed zagładą.

&&

Alicja w krainie garów

Gary tu, gary tam. Znudził mi się już ten kram!
Niech się buja gotowanie, prasowanie i sprzątanie.
Ileż w końcu można prać? Spadam w miasto, idę grzać!
Zamiast stać przy kuchni wolę wieczór z mocnym alkoholem.
Cielęcinką, stekiem, śledziem. Ach, jak mi się dobrze wiedzie!
Tu są gary, tam są gary, jestem wolna! Żegnaj stary!
Gary tu, gary tam mnie już nie ma, żyw się sam!

⇽ powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

&&

Jubileusz Ośrodka w Bydgoszczy

Zenon Imbierowski

150. urodziny Kujawsko-Pomorskiego Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego nr 1 dla Dzieci i Młodzieży Słabowidzącej i Niewidomej im. Louisa Braille’a w Bydgoszczy

Zdarzają się spotkania z obcymi ludźmi,
którzy stają się dla nas szczęśliwą gwiazdą

Barbara Jakob

Z kart historii

W latach 1831 i 1834 zabór pruski był objęty spisami niewidomych. Pierwszy z tych spisów ujawnił w prowincji poznańskiej na 1056278 mieszkańców 668 niewidomych, wśród nich zaś 55 dzieci do lat 15. W związku z wynikami spisów władze pruskie powołały do życia szkołę dla niewidomych przy poznańskim seminarium nauczycielskim w oparciu o istniejący już zakład dla głuchoniemych. (…) Szkoła istniała jednak bardzo krótko, tak z powodu małej liczby uczniów, jak ze względów narodowościowych i finansowych. Dla seminarium stanowiła bowiem nadmierne obciążenie materialne. Ponieważ jednak były to lata organizowania zakładów dla niewidomych w całej Europie, władze państwowe zainicjowały utworzenie fundacji, która miała zapewnić podstawy dla takiej placówki w poznańskiem. Niezależnie od tego powstał w r. 1853 w Wolsztynie, z inicjatywy miejscowego aptekarza, mały, prywatny Zakład dla Dzieci Niewidomych. Po zbudowaniu z funduszy fundacji specjalnego budynku w Bydgoszczy, zakład wolsztyński, liczący 30 wychowanków, został w r. 1872 tam przeniesiony i umieszczony w nowym gmachu. Znalazło się w nim teraz 88 wychowanków pobierających naukę w ośmiu klasach. W warsztatach szkolnych uczono koszykarstwa, tapicerstwa, szczotkarstwa, trykotarstwa i kobiecych robót ręcznych. Zdolniejszym uczniom udostępniono naukę masażu. Kształcono także nauczycieli muzyki, organistów i stroicieli fortepianów. W programie szkoły główny nacisk kładziono na przygotowanie do zawodu. W nauce przedmiotów ogólnych stosowany był system Braille’a.

Ewa Grodecka „Historia Niewidomych Polskich w zarysie”, Polski Związek Niewidomych.

Tak wielu wspaniałych ludzi spotkałem w życiu,
że doprawdy nie wiem, od kogo zacząć…

B.J.

Urodziny Ośrodka im. L. Braille’a w Bydgoszczy (powstał 4 maja 1872) to dobry czas na podsumowania i pogłębione refleksje. To czas, aby pochwalić się osiągnięciami, ale również zwrócić uwagę na potrzeby środowiska osób niewidomych i słabowidzących.

O sukcesach Ośrodka świadczą liczne osiągnięcia uczniów oraz profesjonalnej kadry pedagogicznej. Prawdą jest, że w naszym mieście i województwie klimat dla zaspokajania potrzeb osób niewidomych jest dobry, czego namacalnym przykładem jest Ośrodek im. L. Braille’a, którym miałem zaszczyt przez 15 lat kierować. Ośrodek od wielu lat zawsze mógł liczyć na pomoc i wsparcie ze strony Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego, a wcześniej Prezydenta Miasta Bydgoszczy. Dzięki środkom z Unii Europejskiej oraz pomocy finansowej Marszałka na terenie placówki powstał piękny pawilon dydaktyczny, który w znaczny sposób poprawił bazę placówki. Zadanie to zrealizowano w ramach projektu „Wzmocnienie pozycji osób słabowidzących i niewidomych na rynku pracy poprzez rozszerzenie bazy edukacyjnej w SOSW im. L. Braille’a w Bydgoszczy”. Rozbudowa Ośrodka będzie kontynuowana. Za kilka lat w budynku przy ulicy 3 Maja 11 powstanie nowoczesne przedszkole dla dzieci niewidomych i słabowidzących. Poprawa bazy dydaktycznej pozwala na dynamiczny rozwój, m.in. wczesnej interwencji, czyli objęcie opieką dzieci niewidomych w wieku od 0 do 6 lat, której autorskie programy zasługują na uznanie w całym kraju, podobnie jak praca rewalidacyjna z dziećmi głuchoniewidomymi. Poprawia się też baza szkolenia praktycznego. Dzięki wsparciu z Regionalnego Programu Operacyjnego Ośrodek otrzymał środki na remont dwunastu pracowni i utworzenie dwóch nowych (zawód kelner i florysta).

Ośrodek to długoletnia historia i wspaniała praca byłych dyrektorów placówki, zaangażowana kadra, wspaniali uczniowie i rodzice, bez których trudno mówić o sukcesach i dokonaniach. Obecnie dyrektorem jest pani Małgorzata Szczepanek.

Na zakończenie kilka refleksji, pytań:

  1. Kształcenie uczniów niewidomych i słabowidzących w większym stopniu powinno odbywać się w szkołach w miejscu zamieszkania – edukacja włączająca/inkluzyjna. Ośrodek im. L. Braille’a powinien natomiast pełnić funkcje konsultacyjno-doradcze, między innymi dla nauczycieli ze szkół rejonowych, uczniów i rodziców. Zwracam jednak uwagę, że żadna edukacja i rewalidacja włączająca nie może być prowadzona w szkole ogólnodostępnej, jeśli nie ma tam kadry w pełni kompetentnej do nauczania dzieci niewidomych (przygotowanie tyflopedagogiczne, w tym umiejętności z zakresu orientacji przestrzennej, rehabilitacji wzroku). Jednak warunek zasadniczy to – moim zdaniem – empatia ze strony dyrektora szkoły rejonowej, nauczycieli, uczniów i rodziców.
  2. W kształceniu zawodowym należy w większym stopniu otworzyć się na współpracę z przemysłem, m.in. w tworzeniu nowych stanowisk pracy dla osób z dysfunkcją wzroku. Pracodawcy zatrudniający osoby niewidome powinni mieć znaczne ułatwienia finansowe związane z organizacją miejsca pracy dla osoby z niepełnosprawnością.
  3. „Terenem niezagospodarowanym” jest los absolwentów o specjalnych, sprzężonych potrzebach edukacyjnych. Tych, którzy nie studiują, nie pracują, nie uczestniczą w zajęciach warsztatów terapii zajęciowej ani w działalności klubowej PZN; którzy do końca swojego życia wymagają wsparcia i pomocy ze strony rodziców. Jaki los spotka takie osoby, kiedy rodziców zabraknie? Gdzie zamieszkają, kto zapewni im opiekę i pomoc? Często słyszę z ust rodziców pytanie przepełnione wielką troską o los swego dziecka: Dlaczego za swojego życia nie możemy poznać odpowiedzi na pytanie, co będzie z naszym niewidomym dzieckiem po naszej śmierci?. Odpowiedzi brak!

Emerytowani aktorzy mają swój piękny dom w Skolimowie. Może warto, aby podobny dom dla osób niewidomych powstał w Bydgoszczy lub w pobliżu, w jakimś pięknym, zielonym zakątku, z małym terenem rekreacyjnym i sportowym? Wierzę, że marzenia się spełniają, a więc trzymam kciuki.

Teraźniejszość

Obecnie Ośrodek prowadzi działalność edukacyjno-rewalidacyjną i opiekuńczo-wychowawczą w szkole podstawowej, liceum ogólnokształcącym, technikum masażu, technikum kelnerskim, branżowej szkole pierwszego stopnia oraz w szkole policealnej (technik administracji, technik tyfloinformatyk). Ośrodek prowadzi również działalność rewalidacyjną w ramach wczesnego wspomagania dziecka w wieku 0-6 lat oraz kursy zawodowe dla dorosłych (np. gastronomia, tyfloinformatyka, administracja, florystyka).

Na podstawie strony internetowej Ośrodka, https://www.braille.bydgoszcz.pl/.

Najważniejszym dowodem dobrej pracy Ośrodka jest sukces ucznia osiągany na miarę jego indywidualnych możliwości i zadowolenie rodziców. A więc uczniowie i rodzice listy piszą: Bardzo dziękuję za wszelkie rady, instrukcje, pochwały. Dzięki nauczycielom mogę być dumny z własnych osiągnięć. Wyrazy wdzięczności składa Sebastian z ciocią. Często wracam myślą do tych dni, które spędziłam w Ośrodku i nie zapomnę drogich nauczycieli, którzy cierpliwie przekazywali wiedzę. Małgorzata. W każdej chwili okazywaliście mojej córce i mnie wiele serca, życzliwości i konkretnej, wymiernej pomocy. Jest to dla nas bardzo cenne, budujące i wzruszające. Wdzięczni rodzice – Ewa i Leszek. Mój dyrektorze, ja szkołę kocham. Taka jest prawda. Ona jest nasza! Pan przecież wie. Po niej dziewczyna w świat może iść, zupełnie sama. Niech Pan już o nas nie martwi się – fragment piosenki napisanej przez absolwentkę liceum Martę.

Dyrekcji, wszystkim Pracownikom Ośrodka im. Louisa Braille’a, emerytowanym Nauczycielom, Wychowawcom, Uczniom, Rodzicom, działaczom PZN, dyrektorom ośrodków z całego kraju (z Laskami na czele) z okazji Jubileuszu mojego kochanego Ośrodka życzę dużo zdrowia oraz spełnienia marzeń, nie tylko tych zawodowych.

Ci, których kochamy, nie umierają nigdy. W pamięci mojej na zawsze pozostaną Koleżanki i Koledzy, których nie ma wśród nas.

P.S. Proponuję zmianę nazwy Ośrodka, którego obecna nazwa, moim zdaniem, jest zbyt rozbudowana. Moja propozycja to: „Ośrodek Szkolno‑Wychowawczy im. Louisa Braille’a w Bydgoszczy”.

Zenon Imbierowski – Dyrektor Ośrodka w latach 1993-2008

Artykuł przygotowany na podstawie wcześniejszego opracowania autora z okazji 145. urodzin Ośrodka.

Źródło: Laski nr 1-2 2022

⇽ powrót do spisu treści

&&

Praca opiekunek społecznych

Olga Głowacka

W numerze z sierpnia 2021 ukazał się artykuł Czytelniczki na temat usług opiekuńczych w Ośrodku Pomocy Społecznej. W pierwszym odruchu chciałam jak najszybciej na ten artykuł odpisać, ale wstrzymał mnie konflikt interesów, gdyż wówczas pracowałam jeszcze jako koordynator odpowiedzialny za dobieranie i wysyłanie takich opiekunek.

Dziś już pracuję na nowym stanowisku i mogę śmiało opisać, jak taka praca wyglądała z mojego punktu widzenia.

Czytelniczka pisze, że najlepiej sprawdzają się opiekunki, które pracowały za granicą, gdzie nauczyły się poszanowania obowiązków i ludzi. Nie mogę się z tym zgodzić; z mojego doświadczenia wynika, że nie za wiele znaczy tu praca w Polsce czy za granicą, nie ważne, czy dana opiekunka pracowała w Niemczech, Anglii, czy innym kraju zachodnim, jeśli nie ma w sobie potrzebnych w tej pracy cech charakteru, jak empatia, cierpliwość, wytrwałość czy sumienność. Nie jest ważne, gdzie przyuczała się do pracy. Miałam opiekunki z wieloletnim doświadczeniem w wielu miejscach i część sprawdzała się znakomicie, część zupełnie nie nadawała się do tej pracy, a jeszcze inne od jednych usługobiorców zdobywały same pochwały, a od innych słyszałam skargi i narzekania.

Ale nie o tym chcę mówić. Może to ja trafiałam pechowo z listą usługobiorców, może przypadkiem dostałam „zbiór dziwaków”, ale osoby niewidome, które podlegały pod moją opiekę, były najtrudniejszą grupą odbiorców. Panie (bo głównie były to panie) miały rodziny, dzieci, ale były tak pokłócone ze swoim potomstwem, że musiały korzystać z usług przydzielonych przez OPS. Osoby te dostawały nieporównywalnie większą ilość godzin do zrealizowania w tygodniu i jeszcze miały pretensje, że jest tego za mało. Winę za to ponoszą w dużej mierze pracownicy socjalni, którzy nie znają możliwości osób niewidomych i kierują się chęcią pomocy albo zwykłą litością z powodu „takiego nieszczęścia”. Uważają, że niewidomy nie jest w stanie nic zrobić, nie potrafi wykonać większości codziennych czynności i musi być w tym wyręczony przez opiekunkę. A moim (idąc za nazewnictwem Czytelniczki) niewidomym pacjentom w to graj.

Miałam pod opieką jedną panią, której poza brakiem wzroku nie dolegało zdrowotnie nic więcej; pani miała dzieci, wzrok straciła 30 lat temu, czyli nie była osobą nagle postawioną w nowej rzeczywistości niewidzenia i otrzymała codziennie, wliczając w to soboty i niedziele, po 4 godziny opieki (podzielone na 2 godziny poranne i 2 tzw. obiadowe). Do tego przynajmniej dwa razy w tygodniu pacjentce pomagali asystenci i wolontariusze z OPS. Przykładowo podam, że osoba leżąca, w pampersach, wymagająca karmienia miała przyznane tylko 3 godziny dziennej opieki.

Nasza niewidoma pacjentka miała wymagania wręcz nie z tej ziemi i żądała od opiekunek pracy poza ściśle określonym zakresem czynności. Przykładem są zakupy; jeśli ktoś ma przyznaną pomoc w robieniu zakupów, to opiekunka może kupić najpotrzebniejsze produkty, jednorazowo maksymalnie do 5 kg i w najbliższym sklepie. Nasza pani miała to za nic i wysyłała opiekunkę na maraton zakupowy po całej dzielnicy. Ja rozumiem, że ziemniaki są lepsze z bazarku, że w Biedronce jest tańszy papier toaletowy czy w Lidlu jest akurat promocja na jogurty, ale opiekunka zmuszona stać w każdym sklepie w kolejce nie zdążała w ciągu 2 godzin, często spóźniała się na inne dyżury, a jeśli czegoś nie kupiła, bo akurat nie było lub nie zdążyła, to pacjentka każdorazowo dzwoniła ze skargą do przełożonych opiekunki.

Gdy raz z powodu pandemii i ogromu zarażeń wśród opiekunek nie miałam kogo wysłać w niedzielę na ranny dyżur do pacjentki, ta skwitowała to tekstem: W takim razie skazuje mnie pani na zjedzenie suchej bułki i picie wody z kranu, bo opiekunka nie przygotuje mi śniadania.

Gdybym nie znała środowiska osób niewidomych, to chyba pomyślałabym, że ociemniali to takie kaleki życiowe, które nie potrafią zrobić sobie kanapki i zaparzyć herbaty…

Inna niewidoma pacjentka mieszkała ze swoją pełnosprawną koleżanką. Koleżanka pracowała gdzieś na część etatu, więc niewidomej pani przyznano… 3 godziny opieki codziennie (na szczęście już bez weekendów). Podczas dyżurów opiekunka była zmuszana do realizowania zadań, które mogłaby wykonywać wykwalifikowana firma sprzątająca – cotygodniowe trzepanie dywanów, odkurzanie całego mieszkania, dźwiganie zakupów dla dwóch osób (dla koleżanki też), mycie okien raz w miesiącu, co było totalnie niezgodne z założeniami pomocy. Gdy opiekunka się zbuntowała i stwierdziła, że zgodnie z umową z OPS okna może myć 2 razy do roku, pacjentka złożyła skargę i zażądała natychmiastowej zmiany opiekunki. Zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz wymagała, by natychmiast wymienić jej pracownika.

Zdarzały mi się sytuacje, gdy osoby z dysfunkcją wzroku oskarżały opiekunki o kradzież jednego buta, koszuli nocnej, sztućców, krzesła i (moje ulubione) zestawu do robienia lewatywy. Rzeczy te znajdowały się po jakimś czasie, najczęściej to pacjentki same chowały to w różnych miejscach, gdyż opiekunki były uprzedzone o odkładaniu wszystkiego w ściśle wyznaczone miejsca lub komunikowaniu o zmianie miejsca jakiegoś przedmiotu. Niestety, często zanim dana rzecz się odnalazła, panie pacjentki składały skargi, przez co opiekunki miały trochę kłopotów.

Ostatecznie skutkowało to tym, że żadna z moich „starych” opiekunek nie chciała więcej wracać na te dyżury, a ja musiałam wysyłać nowe, niesprawdzone jeszcze w pracy panie, co powodowało kolejne problemy i pretensje.

Piszę o tym, by uczulić na wzajemny szacunek; opiekunka to nie służąca, niewolnica, ale osoba, która ma pomóc w codziennej egzystencji, a nie wyręczać klienta lub pracować ponad siły, sprzątając zimą balkony, biegać od sklepu do sklepu czy spełniać zachcianki. Opiekunki to wykwalifikowane, przygotowane do swojej pracy osoby, ale każdy ma granice wytrzymałości; jeśli taką opiekunkę obarczymy obowiązkami ponad siły, to nie dość, że w pewnym momencie stracimy pomoc, ale możemy też sprawić, że taka opiekunka nie będzie już chciała pomagać nikomu innemu.

Podsumowując, uważam za konieczne, aby organizacje pozarządowe działające na rzecz osób niewidomych prowadziły zajęcia edukacyjne, warsztaty, szkolenia dla pracowników socjalnych uświadamiające im, jak funkcjonują osoby niewidzące. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że sytuacje klientów opieki społecznej są różne, wynikające z wielu uwarunkowań, każdy z nich może wymagać pomocy w innym zakresie, ale odpowiednia wiedza przekazana opiekunom z pewnością ułatwiłaby im pracę.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Akceptacja przez środowisko lokalne

Krystian Cholewa

Dawniej uważano, że niepełnosprawność jest karą za grzechy, a osoba, która urodziła się z dysfunkcją organizmu, powinna umrzeć, ponieważ takie życie nie ma sensu. Jeszcze kilka dekad temu chorzy czy niepełnosprawni często pozostawali w czterech ścianach. Praktycznie nie opuszczali swojego domostwa. Nauczanie jeśli mieli, to tylko indywidualne. Pracowali w spółdzielniach inwalidzkich. A osoby z terenów wiejskich, mimo choroby, musiały pomagać w gospodarstwie rolnym.

W dzieciństwie, gdy mama szła ze mną na spacer, kiedy siedziałem jeszcze w wózku, ponieważ nie poruszałem się samodzielnie, znajomi mówili: Ale się masz dobrze, zamiast pracować to sobie spacerujesz. Na wsi liczyła się wtedy tylko praca w rolnictwie, a problematyka niepełnosprawności, choroby schodziła na dalszy plan. Jednak jako dziecko nigdy w swoim środowisku nie byłem wyśmiewany z powodu problemów z poruszaniem się. Dowodem na to było wspólne spędzanie czasu wolnego w świetlicy wiejskiej, w zimie na lodowisku, a latem na boisku, wspólne wycieczki rowerowe. W roku 2006 byłem na terapii mowy i jąkania. Miałem za zadanie przeprowadzać wywiady z różnymi osobami, a także przed publicznością wygłaszać przemówienia i to jeszcze mówiąc bardzo wolno. Niektóre z tych ćwiczeń wykonywałem w miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej i w wiejskim klubie. Muszę przyznać, że zawsze ludzie bardzo uważnie słuchali, a na pewno nie wyśmiewali mnie z powodu jąkania, chociaż mowa była bardzo trudna do zrozumienia.

W czasie mojej edukacji na przestrzeni lat jedynie w gimnazjum nie czułem się akceptowany przez klasę. Ale to można tłumaczyć niedojrzałym wiekiem uczniów, chęcią pokazania się przed grupą nie zawsze od tej dobrej strony. W liceum czułem się jak ryba w wodzie, nie chciałem go opuszczać. Miałem dużo kolegów, spotykaliśmy się poza szkołą, wyjeżdżaliśmy razem na mecze naszej ukochanej drużyny piłkarskiej, chodziliśmy na dyskoteki. Nigdy nie dali mi odczuć, że jestem od innych gorszy. Na studiach wyższych razem z kolegą, który również ma kłopoty neurologiczne, poruszaliśmy problem akceptacji osób niepełnosprawnych przez społeczeństwo. Przemieszczając się po kampusie studenckim, wolałem poruszać się sam lub z moim przyjacielem, ponieważ koleżanki chodziły bardzo szybkim krokiem, a ja nie chciałem ich spowalniać. Mam swoją prędkość chodzenia, nie potrafię dorównać ludziom, którzy nie mają żadnych deficytów zdrowotnych.

Zdarzają się czasem sytuacje wyjątkowe, gdy ludzie bywają nieprzychylni i okrutni dla osób z dysfunkcjami organizmu. Pamiętam, gdy parę lat temu pojechałem do piekarni po kilka rodzajów ciasta, a sprzedawczyni powiedziała: Znowu musieli go przysłać po odbiór towaru. Według mojej opinii powodem takiej wypowiedzi był fakt, że ta pani musiała mi pomóc zanieść ciasto do samochodu.

Innym razem mała dziewczynka na uroczystości weselnej zapytała mnie z dużym oburzeniem: Kiedy wreszcie zaczniesz poruszać się w sposób normalny?. Tak jakbym z mojej niepełnosprawności robił sobie żarty. Byłem bardzo zdziwiony jej postawą i jej złością w stosunku do mojej osoby. Z pewnością wynikało to z jej niewiedzy na temat niepełnosprawności i braku doświadczenia życiowego.

Przemieszczając się ulicą pewnego miasta, usłyszałem, jak młodzi ludzie pod wpływem alkoholu zaczęli wyśmiewać mój nieprawidłowy chód. Pomyślałem, że nie ma co wdawać się w dyskusje z takimi osobami, ponieważ nie są one świadome sensu wypowiadanych słów.

W środowisku pracy szefowie firm, z którymi miałem styczność na drodze służbowej, nigdy nie byli negatywnie nastawieni do mojej niepełnosprawności. Jednak pracownicy różnie reagowali na moją chorobę. Niektórzy obawiali się, że będą musieli mnie wspierać ze względu na sposób wysławiania jak i poruszania się, ponieważ mam schorzenie neurologiczne. Jednak zdecydowana większość była pozytywnie do mnie nastawiona.

Zawsze może znaleźć się ktoś, kto nie będzie akceptował nas. I to nie tylko ze względu na naszą niepełnosprawność, ale na osobowość i charakter. Z jednym człowiekiem nadajemy na tych samych falach, a z drugim czas przebywania razem to prawdziwa udręka. Bywa też tak, że osoba pełnosprawna nie akceptuje niepełnosprawnych dlatego, że boi się w pewnym sensie niepełnosprawności, nie wie, jak się zachować, czuje się zażenowana.

Dlatego tak ważna jest edukacja młodego pokolenia na temat różnych niepełnosprawności i to od najmłodszych lat, w przedszkolu i w szkole podstawowej. Edukować można, zapraszając osoby niepełnosprawne na lekcje wychowawcze, by uczniowie mogli dowiedzieć się, jak można radzić sobie z niepełnosprawnością i jakie trudności z niej wynikają. Wtedy widok osób niepełnosprawnych na ulicy nie będzie dziwił, śmieszył lub wywoływał złość.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Tak, ale… Czy niewidomi potrzebują opiekunów?

Stary Kocur

W niejednej organizacji pozarządowej i w niejednej instytucji działającej na rzecz niewidomych łowiłem myszki. Znam to towarzystwo jak zły szeląg. Niewidomi też mnie znają i wcale nie kochają. Rozumiem ich, bo mam taki wredny koci charakter, że lubię pisać o wadach, których niewidomym, zresztą podobnie jak wszystkim człowiekom, nie brakuje. Gorzej mi się pisze o zaletach, a w szczególności o tych urojonych jak: szósty zmysł, którym kierują się niewidomi, o ich niebywałych uzdolnieniach muzycznych, o tym, że są lepszymi pracownikami od widzących. A skoro tak, to nic dziwnego, że niewidomi mnie nie kochają.

Niezależnie od tego, ile znam wad niewidomych człowieków, nie uważam, że potrzebują oni opiekunów. Znaczy się, że są tacy, którzy potrzebują – starzy, chorzy, upośledzeni umysłowo, ale przecie nie wszyscy. Znam wielu takich, którzy opiekują się żonami, mężami i dziećmi i wcale nieźle im to wychodzi.

W PZN i w innych firmach dla niewidomych funkcjonowały określenia „przewodnik” i „lektor”. Opiekun pojawił się dopiero po uchwaleniu Ustawy z dnia 27 sierpnia 1997 r. o Rehabilitacji Zawodowej i Społecznej oraz Zatrudnianiu Osób Niepełnosprawnych.

W ustawie tej znaleźć można również „przewodnika” i „lektora”, ale są to pojęcia marginalne. Dominującym stał się termin „opiekun”. Ustawa ustawą, a praktyka praktyką. W PFRON-ie chyba całkowicie albo prawie całkowicie wyparci zostali lektorzy i przewodnicy, ale za to rozmnożyli się opiekunowie osób niepełnosprawnych. Niewidomi są osobami niepełnosprawnymi, a więc potrzebują opiekunów.

Można by powiedzieć, jak zwał tak zwał, byle się dobrze miał. Ale czy przez to niewidomi mają się lepiej?

Dawniej, kiedy niewidomi nie potrzebowali opiekunów, na wczasy, na szkolenia i insze imprezy wyjeżdżali z przewodnikami, przy czym za pobyt przewodnika nie płacili. A teraz, niech ktoś pojedzie z opiekunem na turnus zwany rehabilitacyjnym… Ale przecież za opiekuna musi zapłacić i to więcej niż za siebie. Jest to lepiej czy nie lepiej? No, chyba że jeżeli się za coś nie płaci, tego się nie szanuje. Może więc niewidomi nie szanowali swoich przewodników, a teraz muszą szanować swoich opiekunów, bo za nich płacą. Ot, wydawałoby się, że to tylko słowa, ale czy aby na pewno?

PZN starał się, żeby zmienić te niekorzystne zasady, ale bez skutku. Niepełnosprawni muszą płacić za swoich opiekunów to i niewidomi muszą, boć są niepełnosprawni. Oj, jak się władzom coś uroi, to trudno doprowadzić do wyeliminowania tego urojenia. A kiedyś uroiło się, że wszyscy niepełnosprawni są tacy sami i wszyscy niepełnosprawni są nasi. A jak są tacy sami i są nasi, to muszą być jednakowo traktowani. Myślę tu przede wszystkim o nazewnictwie, bo odpłatności to inna sprawa. Tu niewidomi mogą być traktowani jak inni niepełnosprawni, którym potrzebna jest opieka. Ale zgodnie z zasadą wyrównywania szans wszyscy, którym opiekun lub przewodnik jest niezbędny, płacić nie powinni.

Nie będę tu uzasadniać potrzeby przewodnika chociażby w sanatorium, na turnusie rehabilitacyjnym, a zwłaszcza wypoczynkowym, bo nie można się skutecznie leczyć ani skutecznie wypoczywać w ciągłym napięciu, w ciągłym pokonywaniu trudności, w ciągłej obawie przed niespodziankami. Są to ważne, bardzo ważne sprawy, ale znacie je równie dobrze jak ja je znam. Chcę zwrócić Waszą uwagę na wymiar niejako moralny tego zagadnienia.

Wiadomo, że niemowlę i dziecko potrzebują opieki. Wiadomo, że chorzy, starzy i niepełnosprawni intelektualnie również potrzebują opieki. Ale czy niewidomi jej potrzebują?

Ależ potrzebują, jeżeli są dziećmi, jeżeli są starzy i niedołężni, jeżeli są obłożnie chorzy, upośledzeni umysłowo. A pozostali? A pozostali potrzebują pomocy, czasami lektora, czasami przewodnika, czasami informacji, ale przecie nie opieki, nie opiekuna.

Wyimaginujcie sobie czterdziestoletniego niewidomego człowieka albo też człowieczkę, którzy są na ten przykład masażystami, prowadzą własne gabinety albo pracują gdzieś jako fizjoterapeuci, zarabiają, wychowują dzieci, korzystają z dóbr kultury, nawet uczestniczą w życiu politycznym, a tu na turnus wypoczynkowy jadą z opiekunem. Czy Waszym zdaniem nie jest to upokarzające? Ba, musieli pisać we wniosku, że opiekun jest im niezbędny, że bez niego zginą i będzie kaput.

Czy to nie jest upokarzające?

Korzystanie z pomocy lektora i przewodnika nie jest upokarzające. Tak było od dziesiątek lat i nie było powodu tego zmieniać. No, ale jeżeli wszyscy niepełnosprawni są tacy sami, jeżeli osoba całkowicie sparaliżowana potrzebuje opieki, czyli opiekuna, to i niewidomy potrzebuje opiekuna. Jeżeli przewodnik na nic zda się osobie poruszającej się na wózku inwalidzkim, to i niewidomemu jest on zbędny.

Jak się rzekło, w ustawie pozostał „przewodnik”, ale w urzędniczej praktyce zaniknął i to nie jest dobre dla niewidomych.

Nie wszyscy niepełnosprawni są tacy sami. Nie każda niepełnosprawność jest równie uciążliwa, nie każda niesie tyle samo ograniczeń i nie każda pozostawia tyle samo możliwości. Poza tym nie o wszystkim decyduje niepełnosprawność, jej rodzaj i stopień. A jeżeli tak jest, nie można twierdzić, że wszyscy niepełnosprawni są tacy sami i wszystkich należy jednakowo traktować.

W tym miejscu muszę kategorycznie stwierdzić, chociaż się to może nie wszystkim podobać, że ślepota nie jest najgorszym kalectwem, a słabowidzący nie są niewidomymi. Jeżeli zaś niepełnosprawne człowieki są wielce zróżnicowane, to należy traktować ich również w sposób zróżnicowany i udzielać zróżnicowanej pomocy. Jednemu potrzebny jest wózek inwalidzki, drugiemu aparat słuchowy, a trzeciemu biała laska i udźwiękowiony komputer, a czwarty jest w takim stanie, że nic i nikt mu pomóc nie może, wymaga stałej opieki, pielęgnacji i tyle. Trzeba też używać zróżnicowanych określeń – jednemu niezbędna jest opieka i opiekun, a drugiemu pomoc i przewodnik albo lektor, a może asystent osobisty.

Każda niepełnosprawność wprowadza w życie człowieka różne trudności i ograniczenia. Im niepełnosprawność występuje w większym stopniu, tym więcej powoduje trudności i ograniczeń. Każdy rodzaj niepełnosprawności powoduje podobne i inne trudności. Każda niepełnosprawność powoduje też zwiększone wydatki i ograniczająco wpływa na możliwości zarabiania. Stąd, mimo podobnych dochodów, poziom życia osób niepełnosprawnych jest niższy od poziomu życia osób bez niepełnosprawności.

Beata Dązbłaż w publikacji GUS: gospodarstwa domowe osób z niepełnosprawnością coraz biedniejsze zamieszczonej na portalu http://www.niepelnosprawni.pl/ (21.06.2019) pisze:

W 2018 r. 15,5 proc. poniżej przeciętnej krajowej kształtował się średni miesięczny dochód na osobę w gospodarstwach domowych, które miały w swoim składzie osobę z niepełnosprawnością.

Dlatego potrzebne są różne rodzaje wyrównywania szans osób niepełnosprawnych. Wyrównywaniem szans może być rehabilitacja, pomoc materialna, sprzęt rehabilitacyjny oraz pomoc przewodnika czy asystenta osobistego. Pamiętać przy tym należy, że żadna pomoc nie powinna być upokarzająca, a już szczególnie stosowane nazewnictwo, które nic nie kosztuje.

Ja Stary Kocur Wam to mówię, a ja wiem, co mówię. Wy też używacie takich określeń jak: złe słowa mogą ranić, od niego nie można spodziewać się dobrego słowa. A więc słowa mogą być dobre i złe, mogą ranić i nieść pociechę, ale „opiekun” do niewidomych stanowczo nie pasuje i tyle!!!

⇽ powrót do spisu treści

&&

Weronika

Izabela Szcześniak

Weronikę Kołodziejczyk z Rudy Śląskiej poznałam w 1984 roku, w ośrodku dla dzieci niewidomych w Owińskach.
W tym czasie byłam uczennicą ósmej klasy szkoły podstawowej, a Weronika uczęszczała do pierwszej klasy zasadniczej szkoły zawodowej o kierunku dziewiarskim.

Jeszcze wtedy miała resztki wzroku. Była pobożną, wrażliwą, uzdolnioną muzycznie dziewczyną. Jednocześnie miała duże poczucie humoru.

Zaprzyjaźniłyśmy się, ale wkrótce nasze drogi się rozeszły. Weronika nadal uczyła się w Owińskach, a ja podjęłam naukę w ośrodku dla niewidomych w Laskach, w zasadniczej szkole zawodowej o kierunku szczotkarskim. Po krótkiej przerwie zaczęłyśmy ze sobą korespondować w brajlu. W wieku 18 lat, po operacji oczu Weronika straciła resztki wzroku.

Wydawało się jej, że osobom niewidomym od urodzenia łatwiej się przystosować do życia. W zaakceptowaniu trudnej sytuacji pomogła jej wiara w Boga, a także wcześniejsze przebywanie wśród niewidomych. Mówiła, że jeśli inni niewidomi tak dobrze sobie radzą, to dlaczego nie ona!

W 1988 roku Weronika ukończyła naukę w ośrodku w Owińskach i podjęła pracę w spółdzielni dla niewidomych w Chorzowie Batorym. Montowała przedmioty potrzebne w gospodarstwie domowym: żabki, klamerki, prowadnice do prądu itd.

W 1989 roku zaczęła sama dojeżdżać do pracy. W tym czasie zapisała się także do ogniska muzycznego. Trzy lata później rozpoczęła naukę w Studium Organistowskim. Praca, nauka i zajęcia w ognisku muzycznym były dla niej wielkim wyzwaniem.

Doszły jej jeszcze obowiązki w domu. Mama pomogła Weronice w nauce gotowania. Lubi gotować, a rodzina mówi, że świetnie sobie radzi.

Weronika pracowała w spółdzielni w Chorzowie do 1993 roku, a następnie przeszła na rentę. Od 1994 roku w kościołach grała na zastępstwach, a od 1996 roku została organistką na stałe. Obecnie gra w kościele w swojej parafii.

Przez 14 lat w samodzielnym poruszaniu się pomagał swojej niewidomej pani pies przewodnik, owczarek podhalański – suczka Bona. Od 2006 roku, kiedy pies już nie żył, wszędzie chodzi sama lub z niepełnosprawną siostrą Anielką.

Wiara w Boga pomaga Weronice w pokonywaniu trudności związanych z brakiem wzroku. W życiu codziennym wielokrotnie doświadczała pomocy i opieki Bożej Opatrzności. Gdy wybiera się gdzieś sama, zawsze modli się do Anioła Stróża. Opowiadała mi, że kiedyś szła pomiędzy ogródkami działkowymi i zabłądziła. Na drodze była sama, więc nie mogła nikogo poprosić o pomoc. Zaczęła się modlić. Nagle zaszczekał pies, którego głos wcześniej słyszała i to pomogło jej zorientować się, przy którym ogródku się znajduje.

Cztery razy Weronika uczestniczyła w warsztatach tańca dla osób niewidomych w poznańskim zamku. Prowadziła je pani Ewa Dziedzic-Szeszuła. Na moje pytanie, co dały Weronice te warsztaty tańca, odpowiedziała: Bardzo mile wspominam te taneczne zajęcia, bo mogłam się zrelaksować, odpocząć i nauczyć tańczyć, co jest moją pasją. W opanowaniu kroków na pewno pomogło mi poczucie rytmu, a także umiejętności muzyczne. Nasza grupa została zakwaterowana w ośrodku dla dzieci niewidomych w Owińskach. Miałam więc okazję odwiedzić szkołę, w której się uczyłam. Weronika odwiedziła także mnie.

Życie Weroniki nie było łatwe. W 1998 roku zmarł jej tato, a w 2016 roku – mama. Od tego czasu mieszka z niepełnosprawną siostrą Anielką i świetnie sobie radzi. Nadszedł okres pandemii koronawirusa. Najgorsze było dla Weroniki ograniczenie do minimum liczby wiernych uczestniczących we mszach św. Cieszy się, że ten trudny czas minął, ponieważ może grać podczas Eucharystii, wesel i pogrzebów.

Mimo często niełatwych zdarzeń, które ją spotkały w życiu, z wiarą i optymizmem Weronika patrzy w swoją przyszłość.

*

Z przyjemnością będziemy publikować teksty przedstawiające osoby niewidome, które dobrze radzą sobie w życiu i realizują swoje pasje.

Redakcja

⇽ powrót do spisu treści

&&

Projekt Erasmus + pt „EDU+”

Magdalena Kiełczewska

W latach 2019-2022 Stowarzyszenie Pozytywnych Zmian z Łomianek koordynowało międzynarodowy projekt finansowany z programu Erasmus + pt. „EDU+”. Partnerami były dwie organizacje partnerskie: Asociación Cultural Gandalf z Hiszpanii oraz Ljudska Univerza Tržič ze Słowenii.

Stowarzyszenie współpracowało z nauczycielami Zespołu Szkół i Placówek pn. „Centrum dla Niewidomych i Słabowidzących” w Krakowie, którzy na co dzień pracują ze słuchaczami niewidomymi lub z dysfunkcją wzroku. Był to cenny wkład i doświadczenie w naszym partnerstwie.

Projekt był przeznaczony dla osób dorosłych – edukatorów w tym nauczycieli, wychowawców, pracowników i wolontariuszy.

Działania ukierunkowano na przygotowania propozycji aktywizacji osób dorosłych o niskim poziomie podstawowych umiejętności i edukacji, co może wpływać zarówno na życie zawodowe jak i społeczne tych osób. Trzy organizacje podjęły ze sobą współpracę, dzieląc się pomysłami i doświadczeniami w tym zakresie.

Wspólnie wypracowaliśmy model wsparcia a w rezultacie utworzyliśmy zestaw pomocy dydaktycznych, przeznaczonych dla nauczycieli osób dorosłych, którym osiągnięcie określonych umiejętności umożliwi przede wszystkim aktywizowanie na rynku pracy.

Efekty projektu pomogą naszej kadrze tak prowadzić zajęcia, aby osoby dorosłe o niskich umiejętnościach, wiedzy i kompetencjach, w zależności od ich indywidualnych potrzeb:

Projekt ma wymiar lokalny, krajowy i europejski a końcowymi odbiorcami będą również słuchacze z mniejszymi szansami społecznymi, czy niepełnosprawni.

Przewodnik – główny rezultat projektu jest możliwy do darmowego pobrania pod linkiem https://epale.ec.europa.eu/system/files/2022-04/Poradnik%20PL_0.pdf.

Serdecznie zapraszamy!

⇽ powrót do spisu treści

&&

Listy od Czytelników

&&

Witam serdecznie!

Chciałabym przeczytać w „Sześciopunkcie” artykuły na następujące tematy:

  1. Podpisywanie się przez osoby niewidome na tabletach przy odbiorze korespondencji. Jak rozwiązać ten problem, szczególnie gdy nie umiemy podpisać się czarnym drukiem?
  2. Brak udźwiękowionych bankomatów w Gliwicach. Jak sobie radzić z obsługą nieprzystosowanego dla niewidomych bankomatu?
  3. Seksualność osób niewidomych. Nie ma żadnych poradników czy audiobooków dotyczących tej sfery życia. Gdzie szukać odpowiednich poradników i książek?
  4. Dostosowanie obiektów użyteczności publicznej, np. przychodni, do potrzeb osób niewidomych. Czy będzie kiedyś tak, że osoba niewidoma swobodnie trafi do gabinetu lekarskiego czy to w przychodni, czy też w szpitalu? Czy będzie udźwiękowienie? Czy pracownicy przychodni i szpitali będą mieć szkolenia, jak pomóc osobom niewidomym?
  5. Jak zwalczyć lęk przed samodzielnym wyjściem z domu? Co robić, gdy się zabłądzi? Jak reagować na ludzi, którzy źle nas podprowadzają? Jak się bronić, stosując samoobronę?
  6. Brak siłowni i zajęć gimnastycznych dla osób niewidomych. W moim mieście nie ma wyszkolonych instruktorów, którzy umieliby i nie bali się pracować z niewidomymi.
  7. Temat kolejny dotyczy rodziny niewidomych i kobiet w ciąży. Czy jest takie prawo, że osoba niewidoma może samodzielnie wychowywać dziecko z partnerem? Jak to wygląda w świetle prawa?
  8. Dlaczego asystent osoby niewidomej musi czekać na pracę z niepełnosprawnymi 2 czy 6 miesięcy? Przecież niewidomi czy inni niepełnosprawni czekają na pomoc asystenta w różnych życiowych sprawach.
  9. Co robić, gdy ktoś nas nęka telefonami, gdy przekazuje nasz numer bez naszej zgody? Czy nagrywanie nas bez naszej wiedzy przez inną osobę jest karalne? Czy prawo zabrania włamywania się na skype, do skrzynki e-mailowej lub na facebooka? Jak mamy się przed tym ochronić?
  10. Mało jest obrajlowień na produktach, takich jak lekarstwa, kosmetyki, przyprawy, środki higieniczne. Dlaczego sejm nie zadecyduje, żeby obrajlowienie było na wszystkich produktach opakowanych czy też na półkach na danym stoisku?

Bardzo mi zależy, żeby te tematy były poruszone w „Sześciopunkcie” i dlatego się do Państwa z tym zwróciłam.

Z poważaniem
Izabela

⇽ powrót do spisu treści

&&

Wzorzec na szczęśliwe życie

Witam Szanownych Czytelników miesięcznika Sześciopunkt. Chciałem nawiązać do artykułu Pani Jolanty Kutyło ze styczniowego numeru. Otóż artykuł ten jest bardzo interesujący, tym bardziej, że nawiązuje do stosowania norm moralnych i nie tylko, ale również do praw i zasad, które pomimo mijającego czasu są jak najbardziej aktualne.

I jak na przykład, Pani Jolanta nawiązała, że zabiega o przyjaciół i bardzo słusznie. Oprócz tego można uzupełnić tą wypowiedź o zasadę z Biblii. W Księdze Przysłów czytamy: Kto chodzi z mądrymi, stanie się mądry, ale kto się zadaje z głupimi, temu źle się powiedzie. Sumując tę kwestię przestrogą z 1 Listu do Koryntian: Nie dajcie się wprowadzić w błąd. Złe towarzystwo psuje pożyteczne zwyczaje. Widać z tego, że przyjaciół należy dobierać z rozwagą.

Kolejną rzeczą o której wspomniała autorka było, to, że nie przywiązuje się do rzeczy materialnych, a potrafi żyć skromnie i cieszyć się tym, co posiada, co również pochwalam, gdyż w 1 liście do Tymoteusza czytamy: Mając więc jedzenie i ubranie będziemy z tego zadowoleni. A ci, którzy postanawiają być bogaci, wpadają w sidło, ulegają pokusom i wielu bezsensownym i szkodliwym pragnieniom, zguby i ruiny. A Księga Kaznodziei podsumowuje: Słodki jest sen sługi, niezależnie od tego, czy zje on mało, czy dużo. Ale bogatemu jego majątek nie pozwala spać.

Drodzy Czytelnicy, napewno wielu z Was docenia mądry sposób na życie Pani Jolanty, który uszczęśliwia i upraszcza życie człowieka. Tym bardziej, że zasady, którymi się kieruje pochodzą z mądrej Księgi, którą jest Biblia. A ludzie, którzy ją analizują wiedzą, że znajdują się w Niej wypowiedzi Właściciela ziemi czyli Prawdziwego Boga.

Obserwując wydarzenia na świecie, łącznie z pandemią oraz brakiem poczucia bezpieczeństwa, życie staje się coraz trudniejsze i niepewne, dlatego potrzebujemy zrównoważonych rad i norm, które spowolnią w sensie pozytywnym nasze życie i je wyciszą.

Ponieważ wspomniane rady i normy dotyczące naszej egzystencji zmieniają się na niekorzyść ludzkości, to wręcz potrzebujemy takich, które są niezmienne i gwarantują nam stabilne, sensowne, spokojne i w miarę możliwości bezpieczne życie. A gdzie indziej możemy znaleźć wyżej wymienione zasady i wytyczne? Właśnie u Stwórcy człowieka. Zainteresowanych tym niezwykle ważnym i życiowym tematem, zachęcam do następnego artykułu z tej serii. Poza tym udostępniam swój nr. telefonu pod którym można do mnie dzwonić, poza czwartkiem od godz. 16-tej: 781 511 629.

Czytelnik

⇽ powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenia

&&

PROJEKT pn. „Wydawanie specjalistycznego czasopisma dla niewidomych i słabowidzących Sześciopunkt” – drugi okres realizacji umowy wieloletniej podpisanej z PFRON

W okresie od 01.04.2022 r. do 31.03.2023 r. Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” zrealizuje drugi z trzech okresów realizacji projektu pn. „Wydawanie specjalistycznego czasopisma dla niewidomych i słabowidzących Sześciopunkt” w ramach Konkursu PFRON 1/2020 pn. „Pokonamy bariery”, kierunku pomocy 4: zapewnienie osobom niepełnosprawnym dostępu do informacji.

W ramach projektu fundacja wyda i bezpłatnie przekaże odbiorcom z terenu całej Polski – osobom niewidomym, słabowidzącym, organizacjom i instytucjom działającym na rzecz osób niepełnosprawnych miesięcznik „Sześciopunkt” w nakładzie: 4200 egz. w piśmie Braille’a, 10 200,00 egz. w druku powiększonym oraz 5250 wersji HTML (wydawnictwo internetowe).

Projekt dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych
Logo PFRON

&&

Akademia Tenisa dla Niewidomych i Słabowidzących II

Brakuje Ci ruchu? Masz dość czterech ścian? Chcesz poznać nową dyscyplinę sportu? Każdy powód jest dobry, by zacząć przygodę z tenisem ziemnym. To sport dla każdego! Dlatego Fundacja Widzimy Inaczej zaprasza osoby z dysfunkcją wzroku do udziału w drugiej edycji projektu „Akademia Tenisa dla Niewidomych i Słabowidzących” (czyli ATNiS II). Tu, pod okiem doświadczonych trenerów, będzie można nauczyć się grać w blind tenisa, zadbać o kondycję fizyczną i otrzymać solidną porcję endorfin.

Do ATNiS II mogą zgłosić się mieszkańcy województw: dolnośląskiego, kujawsko-pomorskiego, lubelskiego, łódzkiego, małopolskiego, mazowieckiego, opolskiego, pomorskiego, śląskiego, warmińsko-mazurskiego, wielkopolskiego oraz zachodniopomorskiego (w przypadku zainteresowania projektem rozważymy także zajęcia w pozostałych województwach). Udział w projekcie jest bezpłatny, treningi odbywać się będą na terenie ww. województw. W zajęciach mogą uczestniczyć dorośli, ale także dzieci i młodzież.

By wstąpić do Akademii, należy wypełnić formularz dostępny na stronie http://widzimyinaczej.org.pl/akademia-tenisa-dla-niewidomych-i-slabowidzacych-ii/, a następnie przesłać go mailowo, listownie lub przekazać bezpośrednio do organizatora (Fundacja Widzimy Inaczej, ul. Anielewicza 18/31, 01-032 Warszawa, e-mail: biuro@widzimyinaczej.org.pl). Pierwszeństwo w rekrutacji będą miały osoby, które nie brały udziału w pierwszej edycji ATNiS, o naborze decyduje również kolejność zgłoszeń. Osoby, które nie zakwalifikują się do projektu, zostaną wpisane na listę rezerwową.

Adepci Akademii w ramach projektu będą mieli zapewnione:

Wymagane kryteria:

Projekt będzie trwał do 31 marca 2023 r.

Szczegółowe informacje: Justyna Smerda-Czopek – tel. 503770957, email: justyna@widzimyinaczej.org.pl.

Do zobaczenia na korcie!

Zadanie „Akademia Tenisa dla Niewidomych i Słabowidzących” jest współfinansowane ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

&&

PROJEKT pn. „Psychologiczne aspekty pandemii oraz skuteczne metody przeciwdziałania negatywnym skutkom wywołanym przez COVID-19 - poradnik dla osób niewidomych i słabowidzących”

W ramach Konkursu PFRON 1/2021 pn. „Sięgamy po sukces”, Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” zrealizuje projekt pn. „Psychologiczne aspekty pandemii oraz skuteczne metody przeciwdziałania negatywnym skutkom wywołanym przez COVID-19 - poradnik dla osób niewidomych i słabowidzących”.

Celem projektu jest opracowanie i wydanie publikacji dotyczącej psychologicznych aspektów pandemii, wskazanie strategii skutecznego radzenia sobie z negatywnymi skutkami wywołanymi przez COVID-19, zlikwidowanie bariery w dostępie do informacji oraz wzrost dostępu do wiedzy z dziedziny psychologii wśród osób niewidomych i słabowidzących w czasie zagrożenia epidemicznego w kraju.

Publikacja zostanie wydana w formatach dostępnych dla tej grupy niepełnosprawnych: pismo Braille’a, druk powiększony, wersja HTML (wydawnictwo internetowe) oraz bezpłatnie przekazana do 1700 odbiorców (1300 osób z dysfunkcją narządu wzroku i 400 organizacji i instytucji działających na rzecz osób niepełnosprawnych) z terenu Polski (wszystkie województwa).

Projekt dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych
Logo PFRON

⇽ powrót do spisu treści

Drogi Czytelniku!

Wesprzyj działalność na rzecz osób niewidomych i słabowidzących przekazując swój 1% podatku Organizacji Pożytku Publicznego – Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a” wpisując w roczne rozliczenie PIT numer KRS 0000515560.

Możesz również przekazać dowolną kwotę na numer konta:
33 1750 0012 0000 0000 3438 5815
BNP Paribas Bank Polska S.A.
z dopiskiem:
Darowizna na cele statutowe Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a”.

Z góry dziękujemy za wsparcie, życzliwość i zrozumienie.

Zarząd Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a”

⇽ powrót do spisu treści