Sześciopunkt Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących ISSN 2449–6154 Nr 2/83/2023 luty Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” Adres: ul. Powstania Styczniowego 95D/2 20–706 Lublin Tel.: 697–121–728 Strona internetowa: http://swiatbrajla.org.pl Adres e-mail: biuro@swiatbrajla.org.pl Redaktor naczelny: Teresa Dederko Tel.: 608–096–099 Adres e-mail: redakcja@swiatbrajla.org.pl Kolegium redakcyjne: Przewodniczący: Patrycja Rokicka Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. && Od redakcji Drodzy Czytelnicy! W lutym obchodzimy zakorzenione już w naszej tradycji, sympatyczne święto zakochanych – walentynki. Z tej okazji publikujemy piękny wiersz autorstwa Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego oraz opowiadanie o miłości, która jednak nie zawsze jest romantyczna, czasem wręcz pragmatyczna, gdy nad uczuciem bierze górę zimna kalkulacja. W dziale „Rehabilitacja kulturalnie” opowiadamy o zabawach karnawałowych, ale też poruszamy kilka ważnych tematów. Znajdą tu Czytelnicy opowieść o Wisławie Szymborskiej, recenzje książek i wzruszający artykuł o ukraińskim artyście, napisany przez uchodźczynię z Ukrainy, którą serdecznie witamy na łamach „Sześciopunktu”. W rubryce „Nasze sprawy” autorka przedstawia ciekawy projekt edukacyjny oraz problemy, na jakie napotykała podczas nauki, będąc dzieckiem słabowidzącym. Z kolejnych artykułów dowiemy się, jak młoda osoba zaczęła pracę w radiu a także, jak wyglądał bal maturalny niepełnosprawnego ucznia; nie zabraknie też przemyśleń Starego Kocura. Zachęcamy do korzystania z naszych „Sześciopunktowych” poradników, w których doświadczeni eksperci udzielają cennych i praktycznych porad. Czekamy na Państwa opinie i uwagi. Życzymy ciekawej lektury. Zespół redakcyjny && Rozmowa liryczna Konstanty Ildefons Gałczyński - Powiedz mi, jak mnie kochasz. – Powiem. – Więc? – Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec. Kocham cię w kapeluszu i w berecie. W wielkim wietrze na szosie i na koncercie. W bzach i w brzozach, i w malinach i w klonach. I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona. I gdy jajko roztłukujesz ładnie – nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie. W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku. I na końcu ulicy. I na początku. I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz. W niebezpieczeństwie. I na karuzeli. W morzu. W górach. W kaloszach. I boso. Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą. I wiosną, kiedy jaskółka przylata. – A latem jak mnie kochasz? – Jak treść lata. – A jesienią, gdy chmurki i chumorki? – Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki. – A gdy zima posrebrzy ramy okien? – Zimą kocham cię jak wesoły ogień. Blisko przy twoim sercu. Koło niego. A za oknami śnieg. Wrony na śniegu. && Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko && Whisper – darmowe narzędzie do zamiany mowy na tekst Mateusz Bobruś We współczesnym świecie coraz bardziej zaczynamy dostrzegać różne grupy osób z niepełnosprawnością, a wszystko to za sprawą ustawy Dostępność Plus, która w zamierzeniu ma zapewniać dostępność wszystkim, a nie tylko, jak to się czasem mówi, osobom niewidomym, niedowidzącym czy z niepełnosprawnością ruchową. Jedną z tych grup tworzą osoby z niepełnosprawnością słuchu. Pozwólcie, drodzy Czytelnicy, że to właśnie im poświęcę nieco więcej uwagi, omawiając transkrypcję – formę wsparcia osób niesłyszących. Transkrypcja – co to jest? Transkrypcja to zamiana ludzkiej, naturalnie rozumianej mowy na postać tekstową; w skrócie jest to zapisanie tekstu mówionego. Proces ten polega na tym, że transkrybent, czyli osoba przygotowująca transkrypcję, siada do komputera i w bardzo szybki, a zarazem dokładny sposób zapisuje to, o czym w danym momencie mówi jakaś osoba lub grupa osób. Zawodowo transkrypcją najczęściej zajmują się protokolanci w sądach po to, by notatki z rozpraw sądowych mogły posłużyć, na przykład na dalszym etapie postępowania. Komu transkrypcja może okazać się przydatna? Transkrypcja może przydać się w sytuacji, kiedy materiał dźwiękowy chcielibyśmy udostępnić osobie, która posiada lekki, poważny bądź całkowity niedosłuch. W takim przypadku osoba ta jest nierzadko wykluczona z obejrzenia interesującego materiału. Należy w tym miejscu podkreślić, że takie usługi są bardzo drogie, co powoduje, że transkrybowanych materiałów jest mało. W jaki sposób zatem można przygotować taki materiał z użyciem naszego komputera? Z pomocą przychodzi nam narzędzie „Whisper”, które zostało stworzone przez amerykańską firmę „Open AI”, zajmującą się sztuczną inteligencją. Narzędzie to zostało udostępnione 22 września 2022 na licencji Open Source. Zdaniem twórców narzędzie to zawiera modele, czyli specjalne bazy słów i zdań, które zostały stworzone przy pomocy bardzo dużych, ponad 600000-godzinnych nagrań. W zależności od języka i mocy obliczeniowej naszego komputera, dostępnych jest pięć modeli: najmniejszy, podstawowy, mały, średni i duży. Im wyższy model wybierzemy, tym jakość pliku wynikowego będzie możliwie jak najwierniejsza oryginałowi. „Nie ma róży bez kolców”, czyli rygorystyczne wymagania systemowe. Aby skrypt rozpoznający i przygotowujący naszą mowę mógł działać prawidłowo, niezbędna jest przede wszystkim wysoce wydajna karta graficzna, posiadająca co najmniej 8 rdzeni GPU, a najlepiej, by nasza karta miała ich 12. W moim przypadku do testów posłużyła karta NVIDIA GeForce RTX 3070 TI. Oprócz tego, wymagany jest główny komponent, czyli Python. Bez Pythonu, czyli środowiska programowania, nie będziemy mogli uruchomić naszego skryptu. Producent deklaruje, że najlepszą wersją Pythonu jest wersja 3.9.9, choć w moim przypadku jest to wersja 3.10.7 (im nowsza wersja, tym lepiej). Kolejnym komponentem będzie repozytorium z plikami programu. Następnie, aby można było dekodować pliki, musimy zainstalować specjalną bibliotekę kodującą/dekodującą ffmpeg2 przy pomocy menedżera pakietów, na przykład „Chocolatey”. Następnym komponentem jest NVIDIA CUDA, czyli sterownik obsługujący rdzenie naszej karty graficznej. Jest on wymagany, ponieważ to właśnie dzięki naszej karcie graficznej rozpoznawanie może odbyć się w nieporównywalnie szybszy sposób, niż jakbyśmy to robili wyłącznie przy użyciu rdzeni naszego procesora. Ostatnim plikiem jest PyTorch wraz z obsługującą biblioteką CUDA. Instalacja Na potrzeby niniejszego artykułu nie będę opisywał procesu instalacji, gdyż jest on długi i skomplikowany. Więcej informacji, jak to zrobić, znajduje się na stronie projektu, dostępnej pod adresem: https://github.com/openai/whisper Rozpoznawanie przykładowego pliku W poniższym przykładzie do sprawdzenia, czy program wszystko rozpoznaje pomyślnie, posłuży nam przykładowa piosenka i model medium. W tym celu, na dysku C naszego komputera, utwórz folder „Piosenki”, a następnie wklej przykładowy plik MP3, WAV lub FLAC z piosenką. Należy w tym miejscu zwrócić uwagę, że nazwa pliku, który chcemy wkleić, powinna zawierać tylko jeden wyraz wraz z rozszerzeniem pliku. Załóżmy, że nasz plik będzie się nazywał „Zostan.mp3”. W tym celu, aby rozpoznać plik, otwórz menu Start, a następnie w polu wyszukiwania wpisz „CMD” i naciśnij Enter, aby uruchomić wiersz polecenia. Następnie, wpisz następujące polecenie cd c:\piosenki i naciśnij Enter, aby przejść do folderu „piosenki” na dysku D. Aby rozpocząć proces rozpoznawania i wygenerować pliki tekstowe w formatach SRT, VTT i TXT wpisz kolejne polecenie i naciśnij Enter: whisper „c:\piosenki\zostan.mp3” --language pl --model medium --device cuda --task transcribe Jeśli wszystko wykonaliśmy prawidłowo, piosenka powinna zacząć się rozpoznawać, a nasze okienko terminala powinno powoli wypełniać się rozpoznawanym tekstem. Po rozpoznaniu piosenki, skrypt powinien nam wygenerować 3 pliki: zostan.mp3.srt (jest to plik z przygotowanymi napisami do pliku z dokładnością co do sekundy), zostan.txt (plik TXT bez napisów) oraz zostan.mp3.vtt (jest to plik służący do umieszczenia napisów do filmu, na przykład w serwisie YouTube w celu opatrzenia naszego pliku zamkniętymi napisami). Podsumowanie Po trzech dniach bardzo intensywnych testów, jakie przeprowadzałem na wielu piosenkach i materiałach mówionych, mogę powiedzieć, że choć opisywane narzędzie może okazać się pomocne podczas tworzenia transkrypcji, nie jest ono idealne. Narzędzie ma problem z przekształcaniem nazw własnych, a także rzadko spotykanych słów. Czasem zdarza się również, że w piosence zostanie wypowiedziana niewyraźnie jakaś zgłoska, co powoduje, że nie zostaje ona zapisana w pliku tekstowym. Wierzę jednak, że, z biegiem czasu, społeczność użytkowników z całego świata będzie sukcesywnie udoskonalać powyższy skrypt. && Co w prawie piszczy && Co powinniśmy wiedzieć o dostępności Prawnik W minionym roku słowo „dostępność” odmienialiśmy przez wszystkie przypadki, ale tak właściwie o co chodzi w zapewnianiu dostępności i jak korzystać z prawa do dostępności. Osoba ze szczególnymi potrzebami może oczekiwać, że miejsca takie, jak urząd, szkoła czy publiczna placówka ochrony zdrowia będą dla niej dostępne. Niestety bardzo często oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością. Działania w zakresie zapewnienia dostępności mają prowadzić do tego, że osoby z niepełnosprawnościami będą mogły swobodnie, na równi ze wszystkimi uczestniczyć w życiu publicznym. Kiedy dany podmiot nie zapewni takich rozwiązań, można, a nawet należy, wnieść skargę. Od 20 września 2019 r. wszystkie podmioty publiczne muszą spełniać minimalne wymagania w zakresie trzech obszarów dostępności: architektonicznej, cyfrowej i informacyjno-komunikacyjnej o których mowa w art. 6 ustawy o zapewnianiu dostępności osobom ze szczególnymi potrzebami. Ponadto od 30 września 2020 r. w każdym urzędzie musi funkcjonować koordynator do spraw dostępności. Ma on czuwać, żeby urząd był dostępny dla każdego. Od 6 września 2021 r. każdy obywatel może poinformować podmiot publiczny o braku dostępności w wymiarze architektonicznym i informacyjno-komunikacyjnym. Osoby ze szczególnymi potrzebami lub ich przedstawiciele ustawowi mogą także złożyć wnioski i skargi do prezesa Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON). Od 20 września 2021 r., jeśli podmiot publiczny chce zlecić lub powierzyć realizację zadań publicznych finansowanych z udziałem środków publicznych czy udzielić zamówienia publicznego podmiotom innym niż podmioty publiczne, musi określić w treści umowy na realizację/powierzenie zadań lub umowy dotyczącej realizacji zamówienia publicznego warunki służące zapewnieniu dostępności osobom ze szczególnymi potrzebami w zakresie zlecanych zadań publicznych lub zamówień publicznych. Warunki te muszą odnosić się do minimalnych wymagań w zakresie dostępności. W ustawie o dostępności znalazła się instytucja „wniosku o zapewnienie dostępności”. Osoba ze szczególnymi potrzebami lub jej przedstawiciel ustawowy, po wykazaniu interesu faktycznego, ma prawo wystąpić z wnioskiem o zapewnienie dostępności architektonicznej lub informacyjno-komunikacyjnej do podmiotu publicznego, z którego działalnością jest związane to żądanie. Po otrzymaniu wniosku instytucja publiczna powinna zorganizować dostęp poprzez usunięcie wskazanych przez wnioskodawcę barier bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż w terminie 14 dni od dnia złożenia wniosku. Ustawa przewiduje również wydłużenie terminu do spełnienia żądania z uwagi na wyjątkowe okoliczności, jednakże w żadnym wypadku nie zwalnia organu od zapewnienia wnioskodawcy dostępu lub dostępu alternatywnego. W przypadku jednak, gdyby organ nie zrealizował wniosku o dostępność w terminach wskazanych w ustawie, wnioskodawcy służy skarga do prezesa Zarządu PFRON. Rozpatrzenie skargi może skutkować nakazem zapewnienia dostępności, a niewywiązanie się z tego – nałożeniem kary pieniężnej. Wraz z rozwojem cyfryzacji niemal wszystkich sfer życia wzrasta popyt na dostępne produkty i usługi związane z branżą nowoczesnych technologii informacyjno-komunikacyjnych (ICT). Polska, ratyfikując w 2012 r. Konwencję ONZ o Prawach Osób Niepełnosprawnych, zobowiązała się do wprowadzenia odpowiednich ram prawnych, które mają przyczynić się do poprawy sytuacji osób z niepełnosprawnościami poprzez umożliwienie im rzeczywistego korzystania ze wszystkich praw człowieka i podstawowych wolności na równi z innymi osobami. Pandemia COVID-19 tylko przyspieszyła proces wdrażania nowych technologii ICT w życiu codziennym (np. praca i nauka zdalna, prowadzenie online webinariów i wideokonferencji, organizacja spotkań w systemie hybrydowym). Jednak powszechna cyfryzacja nie powinna być czynnikiem wykluczającym z życia społecznego osoby z niepełnosprawnościami oraz osoby mające niskie kompetencje cyfrowe (zwłaszcza osoby w wieku senioralnym). 7 czerwca 2019 roku została opublikowana dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady UE (2019/882 z dnia 17 kwietnia 2019 roku) w sprawie wymogów dostępności produktów i usług. Jest to pierwsza, kompleksowa regulacja o dostępności w prawie UE, mająca na celu zapewnienie w każdym kraju członkowskim wspólnych i jednakowych wymogów dostępności wybranych produktów i usług. Jej zakres obejmuje produkty i usługi uznane za najistotniejsze w codziennym życiu osób z niepełnosprawnościami. Będzie ona miała zastosowanie, m.in. do sprzętu komputerowego i systemów operacyjnych, terminali samoobsługowych, usług łączności elektronicznej (w tym zgłoszeń alarmowych), audiowizualnych usług medialnych, usług towarzyszących transportowi pasażerskiemu, usług bankowych, e-książek czy handlu elektronicznego. Aż do teraz każde państwo członkowskie miało różne standardy dostępności. To powodowało ograniczenia wyboru oraz zwiększenie kosztów produktów dla konsumentów. Możemy oczekiwać, że zgodnie z Europejskim Aktem o Dostępności, każde państwo członkowskie będzie mieć takie same zasady w tym zakresie. Firmom prywatnym będzie łatwiej sprzedawać produkty zgodne z przepisami, co zwiększy wybór alternatyw dostępnych dla konsumentów. Nowe wymagania będą dotyczyły między innymi dostosowania instrukcji, ostrzeżeń, etykiet oferowanych produktów, zapewnienia informacji na opakowaniach, interfejsu użytkownika uzupełnionego o niezbędne elementy tekstowe, dźwiękowe (głosowe) czy graficzne. Obecnie trwają końcowe prace nad tym, by włączyć dyrektywę do polskiego prawa. W tym celu ma powstać ustawa o dostępności niektórych produktów i usług. Ustawa docelowo ma wprowadzić obowiązki w zakresie zapewnienia spełnienia wymogów dostępności produktów i usług na producentów, importerów, upoważnionych przedstawicieli, dystrybutorów i usługodawców, jak również regulować przepisy o dochodzeniu praw przez konsumentów i inne uprawnione podmioty oraz określać system nadzoru i kontroli rynku w zakresie zapewnienia spełnienia wymogów dyrektywy. Termin na wdrożenie dyrektywy upłynął 28 czerwca 2022 roku; natomiast ustawa wdrożeniowa zacznie obowiązywać trzy lata później, tj. w czerwcu 2025 roku. && Zdrowie bardzo ważna rzecz && Niedokrwistość z powodu niedoboru żelaza dr Stanisław Rokicki Niedokrwistość jest to stan, w którym liczba krwinek czerwonych oraz zawartej w nich hemoglobiny jest niewystarczająca, aby zapewnić prawidłowy transport tlenu w naszym organizmie. Niedokrwistość jest najczęstszym skutkiem niedoboru pokarmowego żelaza. O niedokrwistości z powodu niedoboru żelaza w diecie mówimy wtedy, gdy stężenie hemoglobiny jest mniejsze niż 13 g/dl u dorosłych mężczyzn i 12 g/dl u niebędących w ciąży kobiet. Co to jest hemoglobina? Jest to cząsteczka białkowa, do której budowy niezbędne jest żelazo, znajdująca się w czerwonych krwinkach krwi, a której rolą jest transport tlenu z płuc do komórek naszego ciała. Leczenie niedokrwistości z powodu niedoboru żelaza Pierwszym etapem leczenia niedokrwistości, oprócz suplementacji żelaza, jest ustalenie i leczenie jej przyczyny. Leczenie żelazem ma na celu uzupełnienie jego zapasów w organizmie i przywrócenie prawidłowego stężenia hemoglobiny, a co za tym idzie – zapobieganie i leczenie objawów będących wynikiem niedokrwistości z powodu niedoboru żelaza, co poprawia jakość życia i wydolność fizyczną, utrzymanie właściwej temperatury naszego ciała, usprawnia funkcje naszego mózgu oraz pracę układu odpornościowego. Brak żelaza może również odpowiadać za tzw. zespół niespokojnych nóg. Najczęstszym wskazaniem do stosowania żelaza jest stężenie hemoglobiny poniżej 12 g/dl u kobiet niebędących w ciąży i dorosłych mężczyzn poniżej 13 g/dl oraz niedobór żelaza bez niedokrwistości. Stan ten jest wskazaniem do leczenia żelazem szczególnie wtedy, gdy pierwotna utrata żelaza wciąż trwa (np. przewlekłe tracenie krwi w wyniku podkrwawiania z przewodu pokarmowego w przebiegu choroby wrzodowej lub z żylaków odbytu, inne choroby współistniejące, takie jak choroby zapalne jelit, niewydolność nerek, nowotwory złośliwe – szczególnie w trakcie chemioterapii). Doustne preparaty żelaza są najłatwiej dostępnym sposobem uzupełniania niedoboru żelaza. Stosowane raz lub dwa razy na dobę w formie tabletki są leczeniem pierwszego wyboru. Forma dożylna żelaza musi być natomiast realizowana przez wykwalifikowany personel, w miejscu umożliwiającym udzielenie natychmiastowej pomocy, gdyż przy tej metodzie istnieje ryzyko wystąpienia ciężkiej reakcji alergicznej. Obie metody są równie skuteczne. Droga dożylna jest preferowana u chorych nieprzestrzegających zasad leczenia lub nietolerujących tej formy podawania leku, również w przypadku ciężkiej objawowej niedokrwistości oraz zespołów złego wchłaniania. Jednym ze sposobów zwiększających skuteczność wchłaniania żelaza jest wypicie szklanki soku pomarańczowego na godzinę przed zażyciem suplementu żelaza. Wśród spożywanych pokarmów najwięcej żelaza zawierają: czerwone mięso, szpinak, pokrzywa, jajka oraz buraki. Ważne! Przed zastosowaniem żelaza, zarówno drogą doustną jak i dożylnie, należy wpierw potwierdzić, że niedokrwistość spowodowana jest niedoborem pokarmowym, a nie jest wynikiem chorób przewlekłych, takich jak niewydolność nerek, nadczynność tarczycy, niewyrównana cukrzyca, zapalenie jelit. Artykuł ten powstał na podstawie mojej wiedzy i nie ma charakteru wypowiedzi naukowej. && Gospodarstwo domowe po niewidomemu && Kroić, siekać, blendować… Genowefa Cagara Marcheweczka ciach, ciach, ciach, pietruszeczka ciach, ciach, ciach…, tak śpiewał dawno temu niezapomniany Wojciech Młynarski w jednej ze swoich piosenek. Rzecz dotyczyła gotowania rosołu albo kartoflanki, nie pamiętam, ale wiem, że „ciachanie” różnych produktów spożywczych jest potrzebne podczas przygotowywania wielu potraw. A więc „ciachamy” (rozdrabniamy) warzywa, owoce, orzechy, sery, mięso, żeby finalnie cieszyć się smakiem choćby zupy krem czy pasty do kanapek. Rozdrabniać możemy na różne sposoby, używając prostych urządzeń ręcznych albo bardziej zaawansowanych elektrycznych. Najtaniej jest wziąć tarkę, najlepiej taką, która ma cztery różne możliwości rozdrabniania. Jest to jednak uciążliwe i wbrew pozorom wymaga sporo wysiłku fizycznego, jeśli warzywa są twarde, choćby marchewka czy seler; zwłaszcza kiedy trzeba zetrzeć ich większą ilość. No i moim zdaniem, ten pseudo-nóż, którym podobno można kroić np. ogórki w plasterki, jest niespecjalnie dobry. Do przygotowania plastrów z ogórka, cukinii czy ziemniaków lepsza będzie choćby mała szatkownica. Mamy do dyspozycji różne urządzenia, przy pomocy których możemy tworzyć śliczną kostkę, paseczki, nieregularne małe kawałeczki albo jednolitą, gładką masę. Ja w kuchni mam kilka różnych urządzeń do rozdrabniania. Poczynając od nieśmiertelnej tarki, maszynki do siekania i mielenia orzechów, zwłaszcza włoskich, no i praski, bez której nie ma żadnej potrawy zawierającej czosnek. Najprostsze urządzenie to mały blenderek ręczny, wyglądający jak nieduże płaskie, okrągłe pudełko, które ma w podstawie umieszczony na trzpieniu nóż do siekania, a w pokrywce na wierzchu plastikowy uchwyt do… sznurka. Kiedy po włożeniu do pojemnika, np. rozkrojonej cebuli czy innego w miarę miękkiego warzywa zamkniemy go i po prostu pociągniemy za sznurek – nasze warzywo pięknie się rozdrobni. Im więcej razy pociągniemy za sznurek, tym warzywo będzie drobniej pokrojone, a siły do tego prawie nie potrzeba, bo w pokrywce jest przekładnia, która zmniejsza potrzebny wysiłek. Urządzeniem, również ręcznym, z którego często korzystam jest krajalnica, przy pomocy której mogę uzyskać bardzo równiutką kostkę, w dodatku w dwóch rozmiarach, jak i zgrabne paseczki. Wymieniając noże w kształcie kwadratowych kratek z większymi i mniejszymi otworkami albo długimi wąskimi szczelinami, mogę pokroić twarde jabłka, ogórki czy inne produkty, dociskając pokrywą tego urządzenia położone na nożach plastry. Pokrojone kostki czy paski spadają pod ostrza do sporego pojemnika, a sok nie rozchlapuje się dookoła w czasie rozdrabniania. Dzięki temu stosunkowo szybko i bez wysiłku mogę uzyskać np. składniki do sałatki jarzynowej. Urządzenia elektryczne, takie jak Thermomix, blender czy malakser bardzo nam pomogą, zwłaszcza przy przygotowywaniu zup kremów, pasztetów czy past do kanapek. Zwłaszcza Thermomix bardzo się w tym wypadku sprawdza, bo nie tylko rozdrobni czy zmieli różne składniki (nawet zboże), ale również usmaży albo ugotuje, to co potrzeba. W dzisiejszych czasach, czasach oszczędności energii elektrycznej, lepiej „ciachać” bez użycia prądu elektrycznego, zwłaszcza kiedy ilości przygotowywanych potraw czy komponentów tych potraw są niezbyt duże. Zawsze jednak warto pomyśleć, co w danej sytuacji będzie dla nas lepsze. && Kuchnia po naszemu && Przepisy dla każdego N.G. Łatwy pasztet Proponuję pasztet z mięsa mieszanego, który jest smaczny, łatwy w przygotowaniu i nie kruszy się przy krojeniu. Jeżeli przygotujemy go ze świeżego mięsa, możemy podzielić go na mniejsze porcje i zamrozić. Jeżeli mięso było wcześniej mrożone, pasztetu nie mrozimy, tylko organizujemy wesołe spotkanie. Do przygotowania możemy użyć mięsa według własnego uznania, ale musimy pamiętać, że do mięsa chudego np. z piersi drobiowych, trzeba dodać karkówkę wieprzową lub inne bardziej tłuste. Do tego przepisu stosujemy zasadę: na 25 dag mięsa 1 garść bułki tartej i jedno jajko. Składniki: • pół kg gotowanej pręgi wołowej, • pół kg surowego mięsa z łopatki wieprzowej, • 4 jajka, • 4 garście bułki tartej, • pęczek natki pietruszki, • łyżeczka przyprawy do mięsa wieprzowego, • łyżeczka majeranku, • łyżeczka gałki muszkatołowej, • sól i świeżo zmielony pieprz czarny, • żurawina suszona, zamiennie: suszone morele, polskie śliwki wędzone lub inne ulubione dodatki. • Dodatkowo: ? podłużna forma do pieczenia keksówka o wymiarach 39 x12 cm, ? pergamin do pieczenia. Wykonanie Mięso gotowane i surowe mielimy w maszynce do mięsa i wkładamy do misy, w której będziemy wyrabiać pasztet. Do mięsa dodajemy drobniutko posiekaną natkę pietruszki, przyprawy, żółtka oddzielone od białek, bułkę tartą, żurawinę lub pokrojone w paseczki śliwki i wszystko dokładnie mieszamy. Białka ze szczyptą soli ubijamy na sztywną pianę i delikatnie mieszamy z mięsem. Formę do pieczenia wykładamy pergaminem, przekładamy do niej wyrobioną masę pasztetową. Wierzch wyrównujemy łopatką lub ręką zwilżoną zimną wodą. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do temperatury 200 stopni C i pieczemy godzinę. Pasztet wyjmujemy z formy, gdy jest już zimny. Podajemy z ćwikłą, chrzanem, grzybkami marynowanymi lub ulubionym sosem. Ciasto jogurtowe z makiem Składniki: • 3 szklanki mąki pszennej, • 3 łyżeczki proszku do pieczenia, • 3 jajka, • 1,5 szklanki cukru, • 1 cukier waniliowy, • 1,5 opakowania dużego jogurtu greckiego, • 2 łyżki soku z cytryny, • 1 szklanka oleju rzepakowego, • 1 puszka gotowej masy makowej. • Na lukier: ? sok wyciśnięty z jednej pomarańczy, ? 1,5 szklanki cukru pudru. Wykonanie Przesianą mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia i odstawiamy na bok. W dużej misce mieszamy jajka z cukrem i cukrem waniliowym. Gdy masa zgęstnieje, ciągle mieszając, dodajemy jogurt, sok z cytryny i olej. Gdy składniki dobrze się połączą, powoli wsypujemy mąkę z proszkiem i mieszamy do uzyskania jednolitej konsystencji. Wymieszane ciasto wylewamy na dużą, prostokątną formę do pieczenia wyłożoną pergaminem do pieczenia. Masę makową nakładamy łyżeczką na całą powierzchnię ciasta. Odległości między kopczykami masy makowej nie muszą być idealnie równe. Ciasto pieczemy w temperaturze 180 stopni C (przy włączonej funkcji piekarnika góra-dół) przez 45 minut. Z soku pomarańczowego i cukru pudru przygotowujemy lukier, którym smarujemy przestudzone ciasto. Dobry lukier wymaga długiego ucierania, opcjonalnie ciasto można posypać cukrem pudrem. Racuchy budyniowe Składniki: • 20 łyżek mąki pszennej, • 4 jajka, • 1 budyń waniliowy, • 2 łyżki cukru pudru, • 1 łyżeczka proszku do pieczenia, • 1 szklanka mleka, • olej do smażenia, • cukier puder do posypania. Wykonanie Do miski wsypujemy mąkę, wbijamy jajka, dodajemy cukier puder, proszek do pieczenia i sypki budyń, ciągle mieszając, wlewamy mleko. Po wymieszaniu nakładamy łyżką ciasto na rozgrzany olej. Smażymy po obu stronach, podobnie jak placki ziemniaczane. Do przewracania używamy szerokiej silikonowej łopatki z otworami. && Z poradnika psychologa && Strach i lęk: czym są i jak sobie z nimi radzić? Małgorzata Gruszka Lubimy się bać w kinie, czytając lub oglądając horror w zaciszu domowym, ale strach lub lęk związany z realnym życiem nie jest już przyjemny. W kolejnym „Poradniku psychologa” wyjaśniam, czym są strach i lęk, czym różnią się od siebie, jak radzić sobie z sytuacjami budzącymi strach i lęk u osób z dysfunkcją wzroku i kiedy skorzystać z pomocy specjalisty. Strach i lęk Chcemy tego czy nie, od czasu do czasu boimy się czegoś, a więc przeżywamy strach lub lęk. Jak wspomniałam wyżej, bojąc się czegoś, nie czujemy się komfortowo, z wyjątkiem sytuacji, w których boimy się na własne życzenie. Choć w mowie potocznej określeń strach i lęk używamy zamiennie, w rzeczywistości każde z nich oznacza coś innego. Strach jest emocjonalną reakcją na rzeczywiste lub wyobrażone, ale aktualne i bezpośrednie zagrożenie. Przeżywając strach, boimy się czegoś co już się dzieje lub co sobie w związku z tym wyobrażamy. Stan ten objawia się ogólnym pobudzeniem organizmu, myślami o tym, co nam zagraża i chęcią walki lub ucieczki. Z kolei lęk jest stanem, w którym skupiamy się na przewidywaniu zagrożenia mającego nastąpić w przyszłości. Przeżywając lęk, boimy się czegoś, co zdarzy się za jakiś czas, przewidując, że może być dla nas zagrażające. Strach i lęk, choć nieprzyjemne, są naturalne, wspólne nam wszystkim i potrzebne. Pierwszy ostrzega i chroni przed zagrożeniami istniejącymi tu i teraz, drugi ostrzega i chroni przed zagrożeniami mogącymi wystąpić w przyszłości. Obydwa te stany mogą też przeszkadzać w życiu a nawet szkodzić. Przeszkadzają lub szkodzą wówczas, gdy są nadmierne. Nadmierny strach jest reakcją na wyobrażone (większe od realnego) zagrożenie jakąś sytuacją, która już się dzieje. Owładnięci nadmiernym strachem możemy w ostatniej chwili zrezygnować z jakiejś nieprzyjemnej procedury medycznej, trudnej rozmowy, egzaminu itp. Nadmierny lęk, to m.in. przeżywanie ciągłych obaw o przyszłość, przewidywanie niekorzystnego przebiegu większości zdarzeń, tworzenie czarnych scenariuszy i w związku z tym unikanie wielu sytuacji i rezygnacja z wielu działań. Strach i lęk są nadmierne/szkodliwe, gdy skutkują gorszym samopoczuciem i jakością życia obniżoną przez unikanie różnych sytuacji i działań. Jak radzić sobie z sytuacjami budzącymi strach i lęk u osób z dysfunkcją wzroku? Z przeprowadzonych przeze mnie licznych rozmów wynika, że osoby z dysfunkcją wzroku odczuwają strach i lęk przed wychodzeniem z domu, poruszaniem się, odnajdywaniem i przemieszczaniem w nieznanych pomieszczeniach i przestrzeni zewnętrznej, przed wykonywaniem różnych czynności w domu, przed korzystaniem z urządzeń cyfrowych, a także przed nawiązywaniem nowych kontaktów i przebywaniem w szerszym towarzystwie. Choć odczuwanie dyskomfortu, niepokoju, niepewności, strachu czy lęku w określonych sytuacjach jest sprawą indywidualną, istnieją pewne ogólne sposoby ułatwiające radzenie sobie z tymi odczuciami: • Zaczynanie od najłatwiejszego Niepokój, strach i lęk przed jakąś sytuacją ulegają zmniejszeniu, jeśli uda nam się odnieść choćby najmniejszy sukces. Kłopot w tym, że często od razu chcemy zrobić więcej niż to jest w danym momencie możliwe. Obawiając się czegoś, a jednocześnie chcąc to robić, warto zastanowić się nad tym, co z tego co chcemy zrobić w przyszłości na ten moment jest najłatwiejsze. Co możemy zrobić sami lub z najmniejszą pomocą osób trzecich. Początkiem samodzielnego poruszania się poza domem może być samodzielne poruszanie się po klatce schodowej, wychodzenie przed dom, dochodzenie do najbliższego rogu, do taksówki itp. Początkiem wykonywania czynności w domu może być nakładanie czegoś na kanapki, ścieranie kurzu z łatwo dostępnych miejsc lub wyjmowanie naczyń ze zmywarki. Początkiem funkcjonowania w większym towarzystwie mogą być spotkania z dalszą rodziną. • Korzystanie z pomocy Wymienione wyżej sytuacje budzą mniejszy niepokój, strach i lęk, jeśli oswoimy się z nimi, korzystając z pomocy. Pomóc nam mogą osoby bliskie oraz fachowcy, tacy jak instruktorzy czynności dnia codziennego, instruktorzy orientacji przestrzennej, tyfloinformatycy i asystenci. Dzięki współpracy z nimi często przekonujemy się, że coś, co na początku wydaje się niewyobrażalne lub przerażające, jest nie tylko dostępne, ale i wykonalne mimo ograniczenia widzenia lub jego braku. • Minimalizacja zagrożeń Podobnie jak osoby widzące, osoby z dysfunkcją wzroku odczuwają strach i lęk w obliczu aktualnego lub przyszłego zagrożenia. Brak wzrokowej kontroli tego co się robi, tego co znajduje się w otoczeniu i tego co się w nim dzieje w naturalny sposób potęguje poczucie zagrożenia. Stąd konieczność większego skupienia się na minimalizacji zagrożeń. Minimalizacją zagrożenia będzie korzystanie z tras, na których czujemy się pewniej, omijanie trudnych i niebezpiecznych przejść, korzystanie z sygnalizacji dźwiękowej, znajomość technik posługiwania się białą laską, proszenie o pomoc, gdy zgubimy obrany kierunek. Minimalizacją zagrożenia będzie również odpowiednie oznaczenie urządzeń domowego użytku, korzystanie z urządzeń przystosowanych do potrzeb osób z dysfunkcją wzroku, wyjątkowo ostrożne korzystanie z urządzeń niegwarantujących pełnego bezpieczeństwa osobie słabowidzącej lub niewidzącej. Brak wzrokowej kontroli siebie i otoczenia nie oznacza, że w ogóle jej nie mamy. Owszem mamy i jest to kontrola pozawzrokowa uzyskiwana dzięki postawie uważności, czyli kierowaniu myśli na to co robimy i skupianiu się na związanych z tym wrażeniach pochodzących z dostępnych nam zmysłów. Uważność potrzebna jest zwłaszcza wtedy, gdy uczymy się nowej trasy, nowej czynności czy obsługi nowego urządzenia cyfrowego. Podobnie jak u osób widzących, u osób z dysfunkcją wzroku z czasem następuje automatyzacja pewnych czynności, mimo to, mając słabszy wzrok lub nie widząc, musimy w większym stopniu świadomie być tu i teraz, tj. kierować uwagę na to co robimy i na otoczenie. • Samouspokajanie się zamiast walki Od moich rozmówców często słyszę, że chcą, a nawet muszą zwalczyć swój strach i lęk przed taką czy inną sytuacją. Muszą zwalczyć, a więc w punkcie wyjścia uważają, że emocje te są niewłaściwe, że czują coś, czego nie powinni i że to jest źle. Na dodatek, oczekują ostatecznej wygranej w tej walce, to znaczy zażegnania strachu i lęku raz na zawsze. Tymczasem, emocje te są naturalne i adekwatne do zagrożenia, które w większości sytuacji w przypadku osób słabowidzących i niewidzących jest po prostu większe. Strachu i lęku związanego z określonymi sytuacjami nie da się zlikwidować natychmiast, od razu i od ręki. Zamiast walczyć ze strachem i lękiem, lepiej łagodzić te emocje przy pomocy technik samouspokajania. Najprostszą z nich jest poświęcenie kilku chwil na skoncentrowanie się na oddechu. Nie trzeba nic robić, wystarczy zacząć zauważać swój oddech i skupić się na wrażeniach związanych z przepływem powietrza przez nos, gardło, płuca, do brzucha i z powrotem. Dodatkowo, można na 2-3 sekundy zatrzymywać powietrze w brzuchu, poczuć jak brzuch jest przez nie wypychany, a następnie możliwie jak najwolniej wydychać je. Strach i lęk przyspieszają pracę narządów wewnętrznych, za którą odpowiada autonomiczny układ nerwowy działający niezależnie od naszej woli. Układ ten dzieli się na część współczulną – pobudzającą i przywspółczulną – hamującą ogólne pobudzenie. W najważniejszych narządach naszego ciała znajduje się nerw błędny stanowiący część hamującego układu przywspółczulnego. Narządem wewnętrznym, na którego pracę możemy mieć wpływ, jest przepona. Uruchamiając ją podczas spowolnionego i pogłębionego oddychania, aktywizujemy nerw błędny, tym samym uruchamiamy procesy hamowania narządów wewnętrznych, dzięki czemu przestajemy odczuwać fizyczne objawy strachu i lęku, takie jak kołatanie serca, płytki oddech, pocenie się, drżenie i inne. Jako że jesteśmy jednością psychofizyczną, to co dzieje się w ciele, działa na psychikę i odwrotnie. Można więc uspokajać ciało za pomocą oddechu lub skutecznych dla nas sposobów relaksowania się i w ten sposób działać na psychikę; można też zacząć od uspokojenia psychiki przez świadome przywołanie użytecznych i wspierających myśli i w ten sposób uspokoić ciało. Osobiście szybciej uspokajam się przywoływaniem użytecznych myśli, a Państwa zachęcam do tego, by sprawdzić, co działa szybciej i skuteczniej. Lista wspierających i użytecznych myśli Zanim zaczniemy uspokajać się wspierającymi i użytecznymi myślami, warto sporządzić listę myśli przydatnych w określonych sytuacjach. Są to wszystkie myśli, które przyszły nam do głowy, gdy czuliśmy strach lub lęk i pod wpływem których poczuliśmy otuchę, pokrzepienie, spokój i nadzieję. Myśli tego typu zazwyczaj zaczynają się od słów: mogę… umiem… wiem… mam… chcę… udało mi się… dałem radę… Kiedy skorzystać z pomocy specjalisty? Po pomoc do specjalisty warto udać się wówczas, gdy zauważymy, że o wiele częściej niż inni, o wiele dłużej i bardziej intensywnie odczuwamy strach i lęk, przez co czujemy się gorzej, nie wykorzystujemy własnych możliwości i nie realizujemy się w różnych obszarach życia tak jak byśmy chcieli. Indywidualna praca z psychologiem umożliwia poznanie, opanowanie, wypróbowanie i wybranie dla siebie najbardziej skutecznych technik regulacji emocji, ponadto pozwala odkryć, nazwać i wykorzystać posiadane zasoby wewnętrzne i zewnętrzne, pomocne w lepszym radzeniu sobie ze strachem i lękiem, a także w prowadzeniu bardziej satysfakcjonującego życia mimo doświadczania tych emocji. && „Z polszczyzną za pan brat” && Emotikony Tomasz Matczak Nowoczesne technologie, które szturmem wdarły się we wszystkie nieomal dziedziny naszego życia, nie ominęły także polszczyzny. Wspominałem już o nowych słowach, jak klikanie, tablet, komputer czy smartfon, ale na tym nie koniec. Od pewnego czasu esemesową lub mailową korespondencję można ubogacić specjalnymi znakami graficznymi, wyrażającymi różne emocje. Ogólnie nazywamy je emotikonami. Słowo to pochodzi od kompilacji angielskich wyrazów emotion – emocja i icon – znak, ikona. Na wczesnym etapie wykorzystywania popularnych „buziek” rzeczownik „emotikon” był notowany w słownikach wyłącznie w rodzaju męskim. Należało go zatem odmieniać tak, jak inne rzeczowniki pospolite. Obecnie jest już inaczej. Słowniki odnotowują dwie równoprawne formy, a więc męska: ten emotikon i żeńska: ta emotikona. Na marginesie tylko wspomnę, że tak samo jest np. ze skwarkami: ten skwarek i ta skwarka. W mowie potocznej często spotyka się skróconą formę, czyli motka. Wówczas już wyłącznie w rodzaju żeńskim. To samo dotyczy zdrobnienia, bo można mówić o emotikonce, ale raczej nie o emotikonku. W związku z używaniem emotikon w tekście, zaczęły pojawiać się pytania o stosowanie znaków interpunkcyjnych w ich odniesieniu. Głównie chodzi o miejsce kropki, bo emotki zwykle są wstawiane na końcu wypowiedzi. Jak zatem należałoby zapisać zdanie, w którym dodaje się uśmiechniętą buźkę: czy kropkę stawia się za nią, czy może na końcu zdania, przed nią? Okazuje się, że takich norm nie wypracowano. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że emotikony są stosowane, a raczej powinny być stosowane, wyłącznie w tekstach o charakterze prywatnym. We wszystkich innych typach tekstów nie należy ich używać. Językoznawcy, przez analogię do innych znaków graficznych, rekomendują stosowanie kropki za tzw. buźką. Nie jest to jednak żadna norma językowa. Swoją drogą ciekawe, czy dożyjemy czasów, gdy ktoś wymyśli notację brajlowską dla emotikon? Wykonalne to jest, bo wszakże funkcjonuje brajlowska notacja matematyczna czy nutowa, więc może czas na emotikonową? Tyle, że zważywszy na obfitość emotikon, komu chciałoby się uczyć ich brajlowskich odpowiedników? && Rehabilitacja kulturalnie && Bez kompromisów Aleksandra Ochmańska Każdy wielbiciel literatury ma listę autorów i dzieł, które planuje przeczytać. Czasami jednak, wybierając lekturę, kierujemy się przypadkiem. Niedawno sama tego doświadczyłam, przeglądając katalog nowych audiobooków. Zainteresowała mnie powieść „Krew z krwi” Przemysława Piotrowskiego. Nie znałam wcześniej jego twórczości i dlatego sięgnęłam po pierwszy, z kilku dostępnych tytułów, jaki mi się wyświetlił. Autor urodził się 5 czerwca 1982 roku w Zielonej Górze. Tam też ukończył uniwersytet. Kształcił się również w Hiszpanii i USA. Był dziennikarzem sportowym, a także śledczym w „Gazecie Lubuskiej”. Jako pisarz debiutował thrillerem „Kod Himmlera” (2015). Jest autorem powieści sensacyjnych, political fiction oraz poczytnego cyklu o komisarzu Igorze Brudnym. „Krew z krwi” to utwór wyróżniający się spośród zalewających nas książek. Głównym bohaterem a zarazem narratorem jest Daniel Adamski – mało znany pisarz kryminałów. Jest on ojcem pięcioletniego Leosia, który choruje na SMA, a oprócz tego zmaga się z rakiem. Na leczenie obu chorób za granicą potrzeba kilkunastu milionów złotych. Sytuacja jest trudna. Nie ułatwia jej też fakt, że Daniela opuściła żona i samotnie musi zmagać się z poważnymi problemami. Kiedy w okolicy dochodzi do morderstwa będącego kopią zabójstwa z kryminału Adamskiego, zostaje on głównym podejrzanym. W międzyczasie kontaktuje się z nim jego fan, tajemniczy morderca Motyl. W wysłanych do wszystkich najpopularniejszych mediów w kraju wiadomościach domaga się kontynuacji rozpoczętej serii książek. W przeciwnym razie znowu ktoś zginie. Kto jest mordercą? Czy jest nim Daniel Adamski? Można snuć domysły i zmieniać je kilkakrotnie w czasie lektury. Piotrowski udziela wprawdzie podpowiedzi, ale na samym końcu i tak zaskakuje. Dopiero w epilogu odkrywa prawdę. Powieść jest doskonale napisana. Podobno pierwsze zdanie utworu literackiego jest najważniejsze. Ma zachęcić do czytania, zapowiedzieć dobrze spędzony czas przy lekturze. Autorowi tej książki to się udało. Od pierwszych słów intryguje, zdaje się, wciąga czytelników do dyskusji. Nakłania do odpowiedzi na pytania: „Poświęcilibyście życie innego człowieka, aby ratować chore dziecko? Swoje dziecko? Swojego ukochanego syna?” Taki wstęp sprawia, że trudno oderwać się od dziejów Leosia i jego ojca. Plastyczny język, jakim posługuje się pisarz, pozwala wkroczyć w sam środek ich życia. Bohaterowie są bardzo wyraziści. Także określenie pary policjantów jako Myszka i Kalafior wydaje się zabiegiem stylistycznym. Pobudza wyobraźnię. Postacie wydają się bardzo realne. Nawet fabuła jest prawdopodobna. Wybór pierwszoosobowej narracji pomaga w nieustannym towarzyszeniu zarówno prowadzącym śledztwo, jak i ojcu i synowi. Losy tych ostatnich nie raz są źródłem łez. Przemysław Piotrowski wiarygodnie przedstawił życie chorych dzieci oraz słabość systemu opieki zdrowotnej w Polsce. W pewnym sensie utwór jest lustrem, które odzwierciedla smutną rzeczywistość. Internetowe zbiórki na leczenie, w tym na najdroższy lek świata, jakim jest Zolgensma, to niestety, nie fikcja literacka. Z tym spotykamy się na co dzień. Odczucia Daniela Adamskiego są bardzo prawdziwe. Także zachowania chorego chłopca autor przedstawił perfekcyjnie. Ból, cierpienie i nierówna walka z chorobą budzą wiele emocji, tym bardziej, że w ustach pięciolatka pojawiają się słowa wyrażające nie tylko marzenia charakterystyczne dla dzieci, ale też pragnienie śmierci. Autor z powodzeniem mierzy się z trudnymi tematami. Nie traktuje ich powierzchownie. Widać, że wie, co chciał uzyskać, tworząc „Krew z krwi”. Na uwagę zasługuje fakt, że tej powieści nie da się określić tylko jednym słowem. Można ją nazwać kryminałem, sensacją, thrillerem. To jednak nie wyczerpuje możliwości. Przede wszystkim jest ona też doskonałą, wielowątkową historią psychologiczną. Nie powinno więc dziwić, że motyw kryminalny nie jest raczej pierwszoplanowy, a tematem przewodnim staje się proza życia. Ciekawy jest pomysł na tę powieść. W literaturze znane są książki inspirowane prawdziwymi zbrodniami. Przemysław Piotrowski wykreował jednak sytuację odwrotną. Daniel Adamski pisze książkę, a fan wciela w życie jego pomysły literackie. Dlaczego zwróciło to moją uwagę? Po prostu przypomniałam sobie prawdziwe zdarzenie sprzed lat. Na Dolnym Śląsku autor kryminału najpierw pozbawił życia przyjaciela, a po kilku latach dokładnie opisał ten czyn w książce. „Krew z krwi” jest utworem, który wywołuje wiele refleksji. Od początku do końca Piotrowski stopniuje napięcie. Prowokuje do zadania sobie pytań, na które nie ma prostych odpowiedzi. Odpowiedzi, których, miejmy nadzieję, w prywatnym życiu nie będziemy musieli udzielać. Ta nietuzinkowa powieść nie jest łatwa, ale niewątpliwie jest przeznaczona dla szerokiego grona czytelników. W zasadzie mieści w sobie wszystko, czego oczekuje się od dobrych, wartościowych książek – tajemnicę, intrygę, zagadkę, dramat. O czym jest? O prawdziwym życiu, nierównej walce z losem, przyjaźni i głębokiej miłości ojca do syna. Celowo nie wyjawiam zawartej w epilogu „spowiedzi” Adamskiego, by zachęcić do lektury. Warto przeczytać tę książkę, bo jest jedną z tych, które na długo zostają w pamięci. && Życie czasami bywa znośne Paweł Wrzesień Był 9 grudnia 1996 roku, gdy Wisława Szymborska odbierała w Sztokholmie przyznaną jej nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Wyróżnienie otrzymała, jak uzasadniano: za poezję, która z ironiczną precyzją pozwala historycznemu i biologicznemu kontekstowi ukazać się we fragmentach ludzkiej rzeczywistości. Obdarzona poczuciem dystansu do siebie i świata poetka nie czuła się swobodnie w tak oficjalnych okolicznościach. Z tremy najpierw ukłoniła się publiczności, a dopiero potem Akademii, a z całej uroczystości zapamiętała najlepiej swe zdumienie wywołane obserwacją, że król Szwecji jest od niej niższy wzrostem. Często zresztą zapamiętywała nastroje, pozornie błahe szczegóły czy anegdoty, a rzadziej twarde fakty, daty czy nazwiska. Do pisania potrzebowała swojego świata, spokoju i wewnętrznego wyciszenia, a światło kamer i owacje na stojąco ją peszyły. Na oficjalnym bankiecie noblowskim spytała Karola XVI Gustawa, czy nie wolałby być teraz w lesie, wiedząc, iż jego pasją są polowania. Następnie opowiedziała dowcip o Szkocie, który pochwalił się koledze, że właśnie wziął ślub. Zapytany o podróż poślubną odparł, że żona była wdową, więc podróż poślubną miała już za sobą. Poetka zasiadała do pisania w ciszy swojego mieszkania, najpierw przy ul. Królewskiej, a potem Chocimskiej i Piastowskiej w Krakowie, z nieodłącznym papierosem w dłoni. Pisała krótko, sugestywnie, jakby w rytmie oddechu, który z upływem lat, również przez papierosy, robił się coraz krótszy. Po Noblu jednak i tam nie mogła odnaleźć spokoju, niezbędny okazał się sekretarz, który zdjąłby jej z ramion ciężar odpisywania na korespondencję czy umawiania spotkań autorskich. Michał Rusinek, bo to jego zatrudniła, podczas swej pierwszej wizyty w domu Szymborskiej przeciął kabel dzwoniącego nieustannie telefonu. Skwitowała to jednym słowem: Genialne!. Wreszcie do jej życia powróciła cisza i można było znowu pracować. Praca poety nie ma ram czasowych ani nie daje się zamknąć za drzwiami biura czy fabryki. Wymaga szczególnej wrażliwości, przez którą przepuszcza się rzeczywistość, aby wydestylować ze słów takie arcydzieła jak „Pożegnanie widoku”, „Nic dwa razy” czy „Radość pisania”. Każdy wielbiciel jej twórczości ma z pewnością własny ranking ulubionych wierszy noblistki. Debiutem było „Szukam słowa”, opublikowane w roku 1945 na łamach „Dziennika Polskiego”. Należała wówczas do młodej grupy literackiej „Inaczej”, przyjaźniąc się m.in. z również początkującym wówczas jako twórca Czesławem Miłoszem. 7 lat później wydała swój pierwszy tomik poetycki „Dlatego żyjemy”. Podejmowała kolejno studia na polonistyce i socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, lecz nie ukończyła ich z uwagi na trudną sytuację materialną. Publikowała wiersze, eseje i felietony, m.in. w „Życiu Literackim”, „Tygodniku Powszechnym” czy wrocławskiej „Odrze”, a od 1957 roku podjęła także współpracę z paryską „Kulturą”. Urodzona w 1923 roku Szymborska, wchodząc w dorosłe życie literackie, była zaliczana do nurtu tzw. „pryszczatych”, a więc młodych ludzi popierających ustrój realnego socjalizmu w wariancie stalinowskim. Część czytelników jeszcze pół wieku później nie mogła jej wybaczyć wierszy jak „Ten dzień”, w którym wyrażała swój żal po śmierci Józefa Wisarionowicza: „Oto Partia – ludzkości wzrok. Oto Partia: siła ludów i sumienie. Nic nie pójdzie z jego życia w zapomnienie. Jego Partia rozgarnia mrok”. Admiratorzy pani Wisławy wolą zaliczać je w poczet błędów młodości, wywołanych naiwną wiarą i dominującą w środowisku młodych literatów atmosferą entuzjazmu wobec nowego ładu. Każdy sam musi ocenić, czy owe propagandowe teksty ważą więcej niż 14 oryginalnych tomików poezji, jakie wydała, nie licząc wyborów. W latach 1945-1966 była także członkiem PZPR, jednak sama podjęła decyzję o złożeniu legitymacji partyjnej. W 1975 r. była jedną z sygnatariuszek „Listu 59” protestujących przeciwko zmianom w Konstytucji PRL, wprowadzającym zapisy o kierowniczej roli partii oraz wiecznym sojuszu ze Związkiem Radzieckim. 3 lata później podpisała zaś list założycielski opozycyjnego wobec władz Towarzystwa Kursów Naukowych, po raz kolejny narażając się na niełaskę. Często o tych faktach z życia poetki zapominają osoby, które tak chętnie przypominają jej stalinowskie wiersze. Poza twórczością poruszającą głębokie struny duszy, pisała też lekkie, żartobliwe formy, jak limeryki, altruitki, adoralia, rajzefiberki czy lepieje, zachęcając odbiorców do włączenia się w ten radosny nurt niepoważnej twórczości. W życiu prywatnym Pani Wisława nigdy nie doczekała się potomstwa. Jej mężem był poślubiony w 1948 roku poeta Adam Włodek. Klepiąc biedę, młodzi zamieszkali wspólnie w krakowskim Domu Literatów przy ul. Krupniczej. Małżeństwo przetrwało jednak tylko 6 lat. Ponad dekadę później autorka związała się z pisarzem Kornelem Filipowiczem. Łączyło ich pokrewieństwo dusz, a różnice charakterów obojga potrafiły się wzajemnie uzupełniać. On był świetnym organizatorem, opiekował się młodymi twórcami i po części także dbał o ład w życiu poetki. Ona wnosiła do jego życia humor, ironię i radość życia. Latem jeździli razem do ulubionych miejsc – Papierni czy Olejnicy, zbierali grzyby, wędkowali i pływali kajakami. Mimo że nigdy nie wzięli ślubu, to byli razem aż do śmierci Filipowicza w 1990 roku. Przez 23 lata nie zamieszkali jednak nigdy wspólnie, bo każde z nich do pisania potrzebowało samotności. Twórczą samotność z wyboru Szymborska wyraźnie odróżniała od osamotnienia, czyli braku bliskich wokół. To pamięci Filipowicza poświęciła strofy wiersza „Kot w pustym mieszkaniu”. Nigdy nie lubiła patosu, a do nagród i splendorów, którymi ją obdarzano, miała stosunek daleki od zachwytu. Jedynym akademickim tytułem honorowym, który przyjęła, był doktorat honoris causa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Przyjęcia Orderu Orła Białego czy Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski odmówić już nie wypadało. Wisława Szymborska zmarła 1 lutego 2012 roku w Krakowie i została pochowana na Cmentarzu Rakowickim w swym grobie rodzinnym. Ceremonia, zgodnie z życzeniem poetki, miała charakter świecki. Pamięć noblistki zachowano na wiele sposobów. W ostatnich miesiącach Senat RP ustanowił rok 2023 rokiem Wisławy Szymborskiej. Znacznie wcześniej, bo w 2012 roku, powstała w Krakowie Fundacja imienia poetki, przyznająca doroczną nagrodę dla najlepszego tomu poezji wydanego w języku polskim oraz nagrodę im. Adama Włodka dla młodych pisarzy, tłumaczy i literaturoznawców. Można zgadywać, że jej aprobujący uśmiech mógłby wywołać „Domofon poezji” przy wejściu do kawiarni „Nowa Prowincja” w Krakowie, odtwarzający wiersze poetki po wciśnięciu odpowiedniego guzika. Nie bez szans byłoby także nazwanie jednego z gatunków otwornic mianem „Cyrea szymborska”, w uznaniu dla wiersza Pani Wisławy zatytułowanego właśnie „Otwornice”. Poetka lubiła ten rodzaj humoru i spojrzenie na siebie i otaczający świat z przymrużeniem oka. Dzięki temu, jak sama mawiała, „życie czasami bywa znośne”. && Niosący światło zwycięstwa Olena Poshyvana Niewidomy artysta z Donbasu maluje dotykiem: w imię Ukrainy i jej zwycięstwa. To jest opowieść o kreatywności i szczerej miłości do Ukrainy, która pozwala przezwyciężyć życiowe trudności. Wymyśl fabułę i kompozycję, zagruntuj płótno, dobierz farby i ich odcienie, wymieszaj kolory na palecie, wykonaj szkice i na koniec – stwórz obraz. Wszystko to jest wyzwaniem, które nie każdy może podjąć, ponieważ potrzebny jest talent, umiejętności i doświadczenie. A jeśli robisz to samo, ale z zamkniętymi oczami w ciemnym pokoju? Czy to jest możliwe? Włodzimierz Janicki – artysta-samouk z Kurachowa (frontowe miasto w obwodzie donieckim) udowadnia swoim przykładem, że tak. Mężczyzna ma bardzo słaby wzrok, ale maluje i sprzedaje swoje obrazy, a cały dochód przekazuje na pomoc siłom zbrojnym Ukrainy. Włodzimierz Janicki ma wrodzoną wadę wzroku. W swoim życiu przeszedł ponad 20 operacji oczu. Lekarze przewidywali, że w wieku 40 lat będę prawie całkowicie niewidomy – mówi artysta. Musiałem wybrać zawód, w którym wzrok nie jest najważniejszy, a więc zostałem masażystą-rehabilitantem. Jednak pasja do malarstwa, która zrodziła się w nim już w okresie dzieciństwa, nie zniknęła. Włodzimierz Janicki jest pewien: Teraz ludzie się zjednoczyli. Dlatego już wygraliśmy. Płótna były bardzo drogie, ale oszczędzałem: wziąłem lniane prześcieradła, naciągnąłem je, sam zagruntowałem i wyszło dobrze. Tak namalowałem pierwsze obrazy. W wieku 18 lat Janicki próbował nawet rozpocząć naukę w szkole artystycznej w Doniecku, ale nie wyszło. Wziąłem swoje szkice, pokazałem je w szkole i powiedzieli mi, że potrzebują takich ludzi. Potem zapytałem, co mam zdać na egzaminie? Powiedziano mi, że muszę narysować górną część kolumny przed budynkiem szkoły. Wyszedłem, podniosłem głowę, spojrzałem w górę – nic nie widzę. I wróciłem do domu. Tak, jestem samoukiem i jestem z tego dumny – zauważa Janicki. Przez całe życie Włodzimierz mieszkał w Kurachowie, pracował jako masażysta, otworzył warsztat meblowy i nie przestawał malować. Ale wojna, która wybuchła w Donbasie w 2014 roku, radykalnie zmieniła priorytety. Wszystkie pieniądze, które wtedy zarobiłem, przekazałem na pomoc wojsku. Pomyślałem: wolę pomagać innym, a nie użalać się nad sobą – przyznaje Janicki. Rosyjska inwazja na wielką skalę ponownie wszystko zmieniła. W nocy 24 lutego 2022 roku dręczyła mnie bezsenność. Siedziałem z telefonem w dłoniach, a żona się obudziła i zapytała: Dlaczego nie śpisz?. Odpowiedziałem, że sam nie wiem, ale czuję, że coś musi się wydarzyć – wspomina Janicki. Kiedy na froncie w pobliżu Kurachowa zrobiło się za „gorąco”, Włodzimierz i jego żona postanowili, że muszą się ewakuować. Drzwi i okna w domu zaczęły się same otwierać od fali uderzeniowej. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że już czas. To prawda, nie traciliśmy nadziei, że wszystko się zmieni: uporządkowaliśmy ogród, a następnego ranka wyjechaliśmy, ale przekonani, że to konieczne i wrócimy – podkreśla Włodzimierz Janicki. Wojsko, ratując swoich towarzyszy, z którymi broni kraju, powinno też myśleć za nas? Nie sądzę. Dlatego lepiej ułatwić im pracę – niech chłopaki robią swoje. Ale jak porzucić dziesiątki obrazów, które pojawiły się w ciągu 30 lat twórczości? Było nas pięciu dorosłych w aucie. Czy dużo rzeczy można wtedy ze sobą zabrać? Ale chciałem zachować to, co jest dla mnie najdroższe, więc po naradzie rodzinnej zdecydowaliśmy się na wywiezienie obrazów. Zdjąłem je z ram, położyłem na dnie kufra i tak wywiozłem – mówi Janicki. Artysta został ewakuowany na Wołyń i mimo statusu osoby z dysfunkcją wzroku, poszedł do wojskowego urzędu meldunkowego i poborowego. Ze stresu nogi odmawiały posłuszeństwa, leżałem prawie przez miesiąc. Potem zacząłem trochę chodzić o kulach, żeby nikt nie miał dodatkowych pytań (jestem wysoki, mam 2 metry wzrostu), spakowałem się i poszedłem do komisji poborowej – wspomina Janicki. Włodzimierzowi oczywiście odmówiono w wojskowym biurze rejestracji i rekrutacji. I wtedy podjąłem decyzję: skoro nie mogę bezpośrednio pomóc wojsku, to pomogę na froncie artystycznym – mówi malarz. Śmiertelność jest bardzo wysoka. Dają mi kilka miesięcy życia. Lekarze przewidują, że serce i tak pęknie. Na operację potrzebne są pieniądze. Ale postanowiłem tak: jak wojna się skończy, jeśli przeżyję, na pewno coś zrobię. Tymczasem mogę pomóc chociaż groszem, zrobię to. Włodzimierz Janicki miał już kilka wystaw indywidualnych na zachodzie Ukrainy, a dochód ze sprzedaży obrazów przekazał na pomoc siłom zbrojnym tego kraju. Ponadto mężczyzna uczy malarstwa dzieci, których rodzice walczą na froncie. Trudno sobie wyobrazić, jak bardzo cieszą się dzieci, kiedy razem przygotowujemy kartki z życzeniami, pocztówki, a potem dzieci wysyłają je na front do swoich ojców! Przyznaje, że wielka wojna zmieniła tematykę jego obrazów. Teraz nie wypada rysować martwej natury. Chce się uwiecznić naturę żywą. Dlatego maluję, co mi w duszy rezonuje, co boli. Na przykład mam obraz «Gdzie grzmi, gdzie płonie», który przedstawia słoneczniki. Skąd taka nazwa słoneczników? Faktem jest, że nasz obwód doniecki kojarzy mi się ze słonecznikami, bo kto był w Donbasie, ten wie, że tam pola zawsze były obsiane słonecznikami. To jest symbol naszego regionu. A w Donbasie teraz «grzmi» i płonie. Prace, w których centralną postacią jest kobieta, to symbol całej Ukrainy – kobiety. Ale teraz wizerunek Kozaka w żaden sposób nie może się narodzić… co się teraz dzieje: pomimo tego, że potrafimy tworzyć piękno, możemy zarówno ładować naboje, jak i strzelać do kogoś, kto do nas strzela – zapewnia Włodzimierz Janicki. Artysta Włodzimierz Janicki mówi: Maluję obrazy, aby zmotywować facetów, którzy wracają z frontu z kontuzjami. Ale jak to jest malować prawie po omacku? Artysta zapewnia, że opiera się na wrodzonych uczuciach i doznaniach. Prawdopodobnie jest to jakaś intuicja. Na przykład farby dobieram intuicyjnie, czuć je, bo różnią się gęstością, strukturą. Dlatego wiele obrazów maluję rękami, bez pędzli. Rysuję tak, żeby ludzie nie poddawali się w trudnej sytuacji. Aby swoim przykładem pokazać, że jeśli ja, osoba niewidoma, mogę to zrobić, to osoba z rękami swoją głową może wszystko! Pragnę zmotywować chłopaków, którzy wracają z frontu z kontuzjami, aby nie tracili ducha! Nigdy nie należy się poddawać – mówi Janicki. Artysta nie mówi o zwycięstwie w odległej perspektywie. Przypomnijmy sobie rok 2014. Ilu z nas było, np. w Donbasie – prawdziwych Ukraińców? A teraz ludzie się zjednoczyli. Więc już wygraliśmy – podsumowuje Włodzimierz Janicki. && Karnawał w Polsce i na świecie Radosław Nowicki Karnawał, inaczej zwany zapustami, to okres zimowych hucznych zabaw i balów maskowych, który zaczyna się w Święto Trzech Króli, a kończy się we wtorek przed środą popielcową. Przywędrował do Polski z Włoch w XVII-XVIII wieku. Nazwa tego okresu, według różnych źródeł, pochodzi od włoskiego słowa carnivale, oznaczającego porzucenie mięsa lub od łacińskiego carnem levare lub carnelevarium, czyli wynieść/usunąć mięso. Świętowanie w okresie zimowego przesilenia ma swoje korzenie w grecko-rzymskich świętach ku czci Dionizosa i Bachusa, którzy uosabiali życie, słońce oraz miłość. Inne źródła podają, że pochodzi ono od pradawnych obrzędów ku czci bogów urodzaju, szczęścia, życia i światła. Wówczas zimą i wczesną wiosną ludzie tańczyli nad ogniskiem, wierząc, że im ktoś wyżej skoczy, tym wyżej urośnie mu zboże. Ponoć karnawał wywodzi się także ze świąt obchodzonych przez pogan w starożytnym Rzymie, a ich celem było powitanie wiosny jako symbolu odradzającej się przyrody. Karnawał wiąże się z radością i zabawą. Ma być ona huczna i kolorowa. Pierwsze wzmianki o balach maskowych w Polsce, inaczej zwanych redutami, pochodzą z Warszawy. W bogato zdobionych salach ratuszowych zaczęły odbywać się wystawne bale maskowe organizowane dla bogatych mieszczan, a chłopi bawili się na domowych potańcówkach. Z czasem zwyczaj balów maskowych przeniósł się na wszystkie stany, a dzięki temu bawić mogły się także osoby niższego urodzenia lub mniej zamożne. Warunkiem dopuszczenia ich do hulanek i swawoli było jednak posiadanie przez nich przebrania albo przynajmniej maski. Obecnie tę tradycję kultywuje się przede wszystkim w przedszkolach i szkołach, gdzie bawią się przebrane dzieci. Oczywiście, zdarzają się również zabawy dla dorosłych, ale na nich królują maski, a nie całe kostiumy. Obok balów maskowych organizowano także pochody karnawałowe. Były one połączone z kolędowaniem i trwały aż do 2 lutego, czyli do święta Matki Boskiej Gromnicznej. Uczestnicy pochodów byli przebrani za różne postacie, w tym anioły, diabły, śmierć, a nawet zwierzęta. Towarzyszyła im muzyka wydobywająca się z tradycyjnych instrumentów, takich jak dudy, liry czy mazanki. Zdarza się, że po dziś dzień takie pochody się odbywają, choć już na mniejszą skalę. Zanikającą tradycją są kuligi, które w XVII wieku były nieodłącznym elementem zabawy karnawałowej. Wyższe warstwy społeczne urządzały przejażdżki po lasach saniami wyposażonymi w pochodnie, a podróże odbywały się przy akompaniamencie muzycznym. Kulig jeździł od dworu do dworu, a jego uczestników witano zastawionym stołem i muzyką. Gdy zabawa kończyła się na jednym dworze, ruszano do kolejnego i tak mijały dni. Tłusty czwartek zaczynał ostatnie kilka dni przed Wielkim Postem. Wówczas stoły uginały się pod obfitością wszelakich mięs, nalewek i wina. Nie mogło zabraknąć także słodkości. Najpopularniejsze były pączki i faworki (chrust), a na biedniejszych stołach znajdowały się racuchy i pampuchy. Akurat zwyczaj jedzenia pączków na dobre zadomowił się w Polsce. Jest jedną z niewielu karnawałowych tradycji, która silnie zakorzeniła się w naszym społeczeństwie. Mało kto wyobraża sobie tłusty czwartek bez zjedzenia choćby jednego pączka z marmoladą i lukrem. We wtorek przed środą popielcową odbywają się huczne zabawy. Na Kujawach i w Wielkopolsce zabawa ta zwana jest podkoziołkiem, a wszystko dlatego, że na stole powinien znajdować się koziołek z podkreślonymi atrybutami płci wskazującymi na to, że uciechy cielesne są czymś oczywistym i powszechnym. Z kolei na Kaszubach wtorek przed środą popielcową obchodzony jest jako „śledzik”. Ten uznawany był za jedną z najtańszych potraw tego regionu i podawany był pod koniec zabawy karnawałowej jako jej zwieńczenie. Czasami można też spotkać się z combrem, czyli zabawą kobiet, wywodzącą się z XVII wieku. Wówczas krakowskie przekupki i handlarki zaczęły organizować zabawy po śmierci wójta Combra, który je prześladował. Źródła głoszą, że zmarł w tłusty czwartek, więc dzień ten kobiety uczciły zabawą. Nie tylko w Polsce, ale również na świecie odbywają się słynne zabawy karnawałowe. Największy karnawał obchodzony jest w Rio de Janeiro. Trwa on nieprzerwanie pięć dni i nocy, a na ulicach brazylijskiego miasta króluje samba i kolorowa zabawa. Brazylijski karnawał jest wyjątkowy nie tylko ze względu na towarzyszący mu rozmach, ale również z uwagi na etniczną mieszankę i kulturową różnorodność poszczególnych grup społecznych. W Stanach Zjednoczonych najbardziej znany karnawał ma miejsce w Nowym Orleanie. Odbywa się on pod nazwą Mardi Gras (tłusty wtorek) i związany jest ze spożyciem całego tłuszczu znajdującego się w domu. Ulice mienią się fioletem, zielenią i żółcią. W sklepach można kupić symbole karnawału, czyli kolorowe koraliki oraz tradycyjne ciasto zwane King Cake, w którym schowana jest figurka Dzieciątka Jezus. W Europie jednym z najpopularniejszych miast karnawałowych jest Wenecja. Tu zabawa zaczyna się lotem anioła na Placu Świętego Marka, a następnie odbywa się pochód pełen barwnych masek. Z hucznych parad słynie też Teneryfa. W Hiszpanii istotne znaczenie ma obrzęd w środę popielcową zwany pogrzebem sardynki. Polega on na tym, że podczas parady papierowa ryba jest niesiona w procesji żałobnej, na koniec której zostaje wrzucona do oceanu, co ma świadczyć o odrodzeniu się ludzi do nowego życia. We Francji również można natknąć się na bale i zabawy. Dużą popularnością cieszy się tam Mardi Gras, czyli święto naleśników. W Nicei ukształtował się kwiatowy zwyczaj. Platformy ozdobione są kwiatami, a ludzie obrzucają się liliami, gerberami i różami. Ponoć do organizacji tego wydarzenia wykorzystuje się nawet sto tysięcy kwiatów. W Belgii w tłusty wtorek ulicami Binche paraduje 600 mężczyzn ubranych w kapelusze ze strusich piór, spodnie z juty, woskowe maski z zielonymi okularami, wąsami i bródką. Co ciekawe, karnawał w Binche został wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. W Niemczech parady odbywają się chociażby w północnej Nadrenii-Westfalii. Z platform rozrzucane są słodycze, a kobiety obcinają nożycami krawaty mężczyznom, przejmując symbolicznie władzę. Z kolei w Danii symbolem karnawału jest beczka z wizerunkami kotów, wypełniona słodyczami. Wisi ona na drzewie, a dzieci uderzają w nią kijem. Ich zadaniem jest rozbicie beczki, aby rozsypały się słodkości. Zwycięzca zabawy zostaje kocim królem. Żyjemy w trudnych czasach. Jeszcze niedawno nękał nas koronawirus, obecnie za naszą granicą toczy się wojna, nasze portfele drenuje inflacja, a przyszłość owiana jest lękiem i niepewnością. Może więc warto choć na moment oderwać się od codziennych trosk, zmartwień, marazmu i dać się porwać zabawie. Niech na naszych twarzach zagości uśmiech, niech kolorowe stroje dadzą nam radość. Niezależnie od tego, czy weźmiemy udział w jakiejś uczcie, tanecznej paradzie, czy święcie masek i kostiumów, będzie liczyła się dobra zabawa. Wszak karnawał nawiązuje do chęci celebrowania życia oraz wolności ponad podziałami. && Warto posłuchać Izabela Szcześniak Akcja książki Joan Gould pt. „Gwiazda przewodnia” toczy się w XIX wieku w Stanach Zjednoczonych. Barnaba Mackeon znajduje przed drzwiami swojego domu nieprzytomną kobietę z 5-letnią córeczką. Dobry Irlandczyk przyjął je do swojego mieszkania i udzielił pomocy. Kobieta o imieniu Magdalena pochodziła z Francji. Wbrew woli swoich rodziców oraz ojca narzeczonego zawarła związek małżeński z Jerzym Clive. Wydziedziczona przez rodzinę, wraz z małą córeczką Małgosią udała się z Anglii do Stanów Zjednoczonych. Magdalena była ciężko chora dlatego pragnęła odszukać męża, by zapewnić córce dobrą przyszłość. Niestety wkrótce po zamieszkaniu u małżeństwa Mackeonów, młoda Francuska zmarła. Barnaba bardzo pokochał Małgosię, ale jego żona źle ją traktowała. Dziewczynka przebywała u Irlandczyków do ukończenia dziesiątego roku życia. Żona Barnaby – Judyta była alkoholiczką i często ją biła. Zatroskany o dalsze losy dziecka, Barnaba podjął decyzję o wysłaniu dziewczynki do swojego krewnego. W dyliżansie jednym z pasażerów był sędzia Gray, który okazał się dobrym człowiekiem i podczas podróży zaopiekował się Małgosią. W czasie noclegu w zajeździe, Gray dowiedział się, że rodzina krewnego Barnaby, u której miała zamieszkać dziewczynka, żyje w ubóstwie. Sędzia podjął decyzję o zaopiekowaniu się Małgosią, którą zabrał do swojego domu. Dziewczynka została otoczona miłością przez rodzinę Graya. Pomiędzy Małgosią a synem sędziego – Reginaldem zawiązała się piękna przyjaźń. Wkrótce Małgorzatę przeniesiono do ochronki, której fundatorką była matka Graya – pani Livingstone. Przed wyjazdem sędzia dowiedział się, że marzeniem dziewczynki jest odnalezienie ojca i obiecał małej podopiecznej rozpocząć jego poszukiwania. Dziewczynka nadal miała dobry kontakt z rodziną Grayów, ale znalazła się krewna nieżyczliwa Małgosi. Pani Marston, dowiedziawszy się, że znajoma z Nowego Jorku myśli o adopcji dziecka, załatwiła zgodę pani Livingstone oraz sędziego na oddanie dziewczynki pod opiekę adopcyjnych rodziców. Małgosia przybyła do domu Aurelii i jej męża. Nowi rodzice dobrze traktowali dziewczynkę. Mąż Aurelii okazał się dobrym człowiekiem i bardzo pokochał swoją przybraną córeczkę. W nowym domu życie dziewczynki nie było jednak usłane różami. 16-letni syn Aurelii i jej męża nie akceptował Małgosi. Horacy dokuczał dziewczynce i snuł niegodziwe plany, by pozbyć się przybranej siostrzyczki. W czasie pobytu rodziców na pogrzebie krewnej, Horacy zamknął Małgosię w bibliotece ojca z niebezpiecznym psem, którego wcześniej przywiązał do stołu. Widząc, że brytan jest bliski uwolnienia się z uwięzi, dziewczynka wyskakuje przez okno. Nieprzytomną Małgosię znajduje stara żebraczka, alkoholiczka i przestępczyni – Molly i zabiera ranne dziecko do swojego mieszkania na poddaszu. Współlokatorką kobiety była Nancy. Dziewczyna robiła wszystko, co w jej mocy, by uratować ciężko ranne w głowę dziecko. Małgosi pomógł także pan Bodman – lekarz, który był alkoholikiem. Dzięki troskliwej opiece Nancy Małgosia wyzdrowiała, ale wkrótce ciężko zachorowała jej opiekunka. Stara Molly biła dziewczynkę i zaczęła brać dziecko do pomocy przy żebraniu. Pewnego dnia, podczas jazdy omnibusem, pijana Molly uderzyła Małgosię. Okrutne traktowanie dziewczynki zauważyła Wirginia Clive, która wraz z ojcem przyjechała do Nowego Jorku z Filadelfii. Młodej, bogatej dziewczynie udało się obronić dziecko i zabrać je do hotelu, w którym mieszkała. Widząc szlachetne wychowanie i dobroć Małgosi, ojciec Wirginii zgodził się zabrać dziewczynkę do Filadelfii i nie żałował swojej decyzji. Jakie będą dalsze losy Małgosi? Czy dziewczynka spotka się z Reginaldem? Czy sędziemu Grayowi uda się odnaleźć ojca Małgosi? Przeczytajcie sami! Polecam! Joan Gould „Gwiazda przewodnia”, czyta Marianna Knothe. Książka dostępna w formacie Czytak i Daisy. && Galeria literacka z Homerem w tle && Smak malin Andrzej Liczmonik Pociąg toczył się powoli wśród pól, łąk, niewielkich zagajników i całkiem sporych lasów. Żelazne koła miarowo wystukiwały swój rytm na szynach, kołysząc do snu znużonych długą podróżą pasażerów. W przedziale drugiej klasy, na środkowych miejscach siedziało dwoje młodych ludzi. Nie trzeba było być uważnym obserwatorem, żeby domyślić się, że są w sobie zakochani. Ona przytulała się do niego, on obejmował ją ramieniem i czule głaskał. Poznali się jesienią ubiegłego roku, gdy Monika przeniosła się do tej samej grupy, w której od początku studiował Marek. Najpierw poprosił ją o notatki z wykładu, na którym był nieobecny, potem umówili się na wspólny wypad do dyskoteki i od tej pory coraz więcej czasu spędzali razem. Po zimowej przerwie między semestrami Monika przeprowadziła się na jego stancję i wtedy stali się już parą w pełnym tego słowa znaczeniu. Teraz mieli wspólnie spędzić ostatnie w ich życiu wakacje. Później miały być już tylko urlopy. Dla Moniki był to wyjazd w nieznane. Całe życie spędziła w mieście, które teraz opuszczali. Wakacje spędzała dotychczas wyłącznie w cieszących się powszechną sławą kurortach. Marek tymczasem wracał do korzeni. Pochodził z wioski będącej celem ich podróży. Spędził w niej całe dzieciństwo i wczesną młodość, zanim nie wyjechał do miasta na studia. Wspominał dobrze tamte lata, a najbardziej utkwiły mu w pamięci maliny: słodkie, soczyste, intensywnie czerwone. Rosły w ogrodzie rodziców Tomka, jego najlepszego kolegi. Zawsze zapraszał go, gdy tylko zaczynały dojrzewać. Objadali się nimi przez cały sezon. Rodzice Marka żartowali nieraz, że Tomek wpuszcza go w maliny, on jednak chętnie dawał się w nie wpuszczać i rozkoszować podniebienie ich niepowtarzalnym smakiem. Te kupowane później w sklepach spożywczych nigdy już nie smakowały tak samo. Po wyjeździe Marka na studia ich kontakty się rozluźniły. Marka wciągnął wir wielkomiejskiego życia: kawiarnie, lokale rozrywkowe, multipleksy – to wszystko było dużo ciekawsze od wiejskiego spokoju i monotonii. Wymagało jednak sporo pieniędzy, dlatego czas wolny od nauki przeznaczał na dorabianie, głównie za granicą. Na odwiedzanie rodzinnych stron nie miał czasu. Z rozmów telefonicznych z rodzicami wiedział, że Tomek zaocznie zrobił licencjat na Akademii Rolniczej, przejął gospodarstwo po swoich rodzicach i dobrze sobie radzi. Nic nie wiadomo natomiast, żeby w najbliższym czasie miał zamiar się żenić. Marek czuł pod tym względem przewagę nad kolegą. On właśnie jedzie przedstawić rodzinie i znajomym swoją narzeczoną. Jest o krok do przodu przed Tomkiem. Monika początkowo nie była zachwycona propozycją tego wyjazdu. Maniewice to nie żaden renomowany kurort ani tam morza, ani gór, ani nawet porządnego jeziora. Skoro jednak zorientowała się, jak bardzo Markowi na tym zależy, nie sprzeciwiała się dłużej. Nie chciała, żeby stało się to przyczyną ich kłótni. Wysiedli z pociągu na stacji w Bogaczowie – stolicy powiatu, do którego należały Maniewice. Jeszcze tylko niecała godzina jazdy autobusem i dotarli na miejsce. Rodzice Marka przywitali Monikę bardzo serdecznie. W licznych słowach uznania dali do zrozumienia, że w pełni akceptują przyszłą synową. Pokoje do nocowania wyznaczyli obojgu osobno. Na wsi pewne zasady obowiązują bezwzględnie i nie przewiduje się od nich żadnych wyjątków. Młodzi mrugnęli do siebie porozumiewawczo, że jakoś poradzą sobie z tą niedogodnością. Tomka odwiedzili następnego dnia po południu. Wchodząc przez furtkę, Marek zauważył, nie bez żalu, że po krzakach malin, którymi objadał się w dzieciństwie, nie ma nawet śladu. Tomek rozpoczynał właśnie wielką rewolucję w przejętym od rodziców gospodarstwie. Wszystko przebudowywał, zmieniał, unowocześniał. Dla wspomnień z dzieciństwa nie miał sentymentów. W ferworze powitań i uprzejmości umknął uwadze Marka specyficzny błysk w oku kolegi, gdy ten podawał rękę jego dziewczynie. Nie spostrzegł także, że ów błysk został przez Monikę odwzajemniony. Podczas obiadu przygotowanego przez mamę Tomka świeżo upieczony gospodarz roztaczał przed gośćmi swe dalekosiężne plany. Przekształci to gospodarstwo w firmę agroturystyczną. Zbuduje pensjonat na dwadzieścia kilka pokoi. W ogrodzie będzie basen i boisko do siatkówki plażowej. Kupi konie i na dotychczasowym polu, z którego plony zawsze były niewielkie, stworzy ujeżdżalnię dla turystów. Dostanie na to środki z Unii Europejskiej. Już złożył odpowiednie wnioski. Marek przysłuchiwał się temu z lekkim niedowierzaniem, ale Monika była wyraźnie zachwycona. Coraz częściej włączała się do rozmowy, podsuwała Tomkowi własne pomysły, a on skwapliwie się im przysłuchiwał. Gdy byli znowu sam na sam, Monika cały czas wyrażała swój podziw dla przedsiębiorczości i talentów organizacyjnych Tomka. Trochę to Marka drażniło, ale nie chciał wyjść na przewrażliwionego zazdrośnika, więc nie zdradzał się ze swoimi uczuciami. Następnego dnia Tomek wpadł z samego rana z propozycją wspólnego wyjazdu nad oddalone o niecałe pięć kilometrów jezioro. Zawiezie ich tam swoim samochodem. Na miejscu będzie grill, kajaki i mnóstwo innych atrakcji. Marek nie miał specjalnego zamiłowania do sportów wodnych i propozycja Tomka nie za bardzo mu się spodobała, ale Monika zapałała takim entuzjazmem, że nie miał odwagi się sprzeciwiać. Pojechali. W pierwszy rejs kajakiem Monika popłynęła z Markiem, ale na drugi Tomek zaprosił ją do swojego i skwapliwie z tego skorzystała. Przez cały dzień więcej czasu spędziła w towarzystwie nowopoznanego agrobiznesmena niż swojego oficjalnego narzeczonego. Marka nie mogło to nie zaboleć. Powiedział o tym, gdy znaleźli się znowu sami w domu jego rodziców. – Zazdrosny jesteś? Przyjechałam tu na wakacje. Chcę się zabawić. Co w tym złego, że wolę pływać na kajaku z facetem, który wiosłuje lepiej od ciebie? To chyba normalne? – Wydawało mi się, że to jednak my dwoje jesteśmy sobie przede wszystkim bliscy. Tomek to tylko kolega… – Jesteśmy. Ale jak robię coś konkretnego, na przykład pływam, to wolę to robić z kimś, kto jest w tym lepszy. Ty nie dorastasz Tomkowi do pięt, jeśli chodzi o kierowanie kajakiem. Marek zamilkł. Czuł, że wzbiera w nim złość na Monikę, na Tomka, na siebie. Nie chciał wybuchnąć. Rozstali się. Tej nocy nie próbowali przechytrzyć rodziców Marka. Monika, leżąc sama na przygotowanym dla niej posłaniu, rozmyślała, jakie życie czeka ją u boku obecnego narzeczonego. Po studiach pewnie dostanie posadę szeregowego gryzipiórka w jakimś urzędzie i będzie tam do emerytury wegetował za marne dwa-trzy tysiące. Kupią jakieś ciasne mieszkanie na kredyt, który będą spłacali przez całe życie. Reszta ledwie wystarczy na wiązanie końca z końcem. Tomek to jego zupełne przeciwieństwo, ma pomysły, mnóstwo energii, nie żyje marzeniami, tylko je realizuje. Na pewno dorobi się w niedługim czasie majątku. W dodatku jest przystojny. No i ona mu się podoba. Prawda, Markowi też, ale Tomek przez te dwa dni dał jej na to więcej dowodów niż Marek przez osiem miesięcy ich znajomości. Owszem, Maniewice to dziura zabita dechami, ale przecież dobrym samochodem do dużego miasta dojedzie się w niecałą godzinę. Czy Marka stać będzie kiedykolwiek na porządny samochód? Próbowała znaleźć jakąkolwiek dziedzinę, w której Marek miałby przewagę nad Tomkiem – nie znalazła. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego w ogóle się w nim zakochała. Owszem, wspólnie spędzone noce były piękne i zawsze do tej pory napełniały ją rozkoszą, ale nie miała wątpliwości, że ktoś taki, jak Tomek również pod tym względem okaże się lepszy. Ten ledwo co poznany mężczyzna oczarował ją pod każdym względem i czuła, że pragnie jak najprędzej zostać towarzyszką jego życia. Kolejny dzień to była sobota. W Gminnym Domu Kultury urządzano wieczorem cotygodniową zabawę taneczną. Tomek zaprosił ich oboje. Marek nie miał ochoty na tańce. Czuł żal do Moniki za wczorajszą rozmowę i wiedział, że nie potrafi się tam w pełni rozluźnić. Monika oświadczyła jednak stanowczo, że jedzie. Wolał nie zostawiać jej sam na sam z Tomkiem, pojechał również. Na parkiecie Monika nie ukrywała wcale, dla kogo tu właściwie przyszła. Marek poczuł się jak intruz. Miał tego dość. Korzystając z chwili, gdy Tomek poszedł do bufetu zamówić drinka, podszedł do Moniki i oznajmił jej, że jutro wyjeżdżają. – Jak chcesz, to wyjeżdżaj, ja tu zostaję – odpowiedziała mu bez najmniejszego zażenowania – będę mieszkać u Tomka. Jego rodzice przynajmniej nie będą nam wyznaczać odrębnych pokoi. Marek jakby dostał pałką po głowie. – Jak to? Więc to wszystko, co przeżyliśmy razem przez te miesiące, to się w ogóle nie liczy? To nic już nas nie łączy? – zawołał z gniewem. – Lepsze jest wrogiem dobrego. Tak nas zawsze uczono, nie pamiętasz? Byłeś fajny, ale Tomek przewyższa cię pod każdym względem. Nie darowałabym sobie, gdybym przepuściła szansę, którą daje mi poznanie faceta takiego jak Tomek. Marka zamurowało. Wydawało mu się, że zna Monikę. Nigdy przez myśl by mu nie przeszło, że jest taką wyrachowaną materialistką. Właściwie to dobrze, że dowiedział się o tym. Lepiej teraz niż za późno. W drodze powrotnej nie wsiadł do samochodu Tomka. Pomimo że była już głęboka noc, powlókł się do domu rodziców na piechotę. Nazajutrz, siedząc sam w przedziale pociągu pośpiesznego, obiecywał sobie, że odbywa tę podróż ostatni raz. Nie przyjedzie tu już nigdy więcej, chyba na pogrzeb rodziców. Nie mógłby znieść widoku tych dwojga wspólnie budujących swoje rodzinne gniazdo. Zapamiętany z dzieciństwa smak malin zmienił się w gorzki smak odrzucenia. && Nasze sprawy && Niewidomi na Księżycu, czyli projekt IPE MOON i inne inspirujące działania Justyna Margielewska Gdyby zapytać dzieci, młodzież lub dorosłych, z jakimi wyzwaniami mierzą się niewidomi, wielu nie znałoby odpowiedzi na to pytanie. Wyjątkiem od tej reguły są lekarze okuliści (z racji specjalizacji) oraz rodziny i znajomi osób mających problem ze wzrokiem. Warto podkreślić, że gdyby nie fakt przyjścia na świat niewidzącego dziecka, rodzice nie byliby zmuszeni przez los do poznawania świata bez barw. To oni jako pierwsi musieli zrozumieć, na czym polega rola przewodnika osoby niewidomej i dlaczego powinni informować potomka o kolorze jego bluzki. Następnym krokiem jest kwestia zapewnienia edukacji. Pojawiają się problemy z podręcznikami w brajlu, z potrzebnym sprzętem (komputer, maszyna do pisania, dyktafon, powiększalnik, lupa elektroniczna). Podejrzewam, iż rodziny tych dzieci po cichutku zazdroszczą innym opiekunom, że tamci nie zamartwiają się takimi sprawami. Kiedy byłam dzieckiem, frajdę sprawiały mi kolorowe czasopisma z kiosków. W głowie nie mieściło mi się, jak można żyć bez oglądania rysunkowych seriali pod szyldem Walta Disney’a. Chodziłam do szkoły masowej i byłam jedyną w klasie, która miała problem z przeczytaniem czegoś z tablicy z odległości pierwszej ławki, ale za żadne skarby nie uznawałam siebie za słabowidzącą (nie chodziłam do szkoły podstawowej specjalnej). Dlaczego osoby spoza środowiska niewidzących i ich bliskich mają małą wiedzę na temat niepełnosprawności wzrokowej? Przyczyną tego stanu rzeczy był dominujący (w latach 90. XX wieku) model edukacji oparty na umieszczaniu dzieci z dysfunkcjami w przeznaczonych dla nich ośrodkach szkolno-wychowawczych, które przygotowywały absolwentów do wykonywania dostępnych dla nich zawodów, świetnie uczyły samodzielności, ale jednocześnie przez zamykanie na kontakty ze zdrowymi, nieświadomie sprzyjały zjawisku niewiedzy na temat potrzeb niewidomych wśród widzących. Skutki tego problemu odczuwamy do dziś. Lekarz kardiolog pyta się przewodnika o stan zdrowia osoby niewidomej, która ma brać leki na nadciśnienie tętnicze. Czy zawał serca grozi niewidzącemu, czy jego towarzyszowi? Może chodziło o inne sprawy… sercowe? Inny specjalista od medycyny pracy pyta się niewidomej, jak ona wyobraża sobie pracę biurową? Przecież do używania komputera potrzebne są oczy. O czym pani opowiada, gadający komputer? I jeszcze przykład sytuacji, w której uczestniczyłam. Miało to miejsce w bibliotece publicznej w dziale książek mówionych, kiedy uczyłam się w liceum. Wtedy zaciekawiłam się możliwością słuchania lektur, które były utrwalane na małych kasetach magnetofonowych. Obsługa wypożyczalni książek poprosiła mnie o okazanie książeczki z pieczątkami od Polskiego Związku Niewidomych. Ja nie posiadałam takiego dokumentu, więc okazałam legitymację udowadniającą moją niepełnosprawność (wstydziłam się tego, obserwowali, że czytam z bliska!). I jeszcze potrzebowali pisemnego dowodu! Czy otrzymałam nagrania? Nie, bo nie było tam pieczątek od PZN. Sprawa nie do przejścia. Dobrze, że za kilka lat pojawiły się audiobooki, które dzisiaj wszyscy mogą kupić. Obecnie, odpowiedzią na brak powszechnej informacji w szkołach masowych na temat specyfiki świata osób niewidomych i słabowidzących są oddolne inicjatywy podejmowane przez organizacje pozarządowe lub instytucje działające na rzecz osób z dysfunkcją narządu wzroku. Dzięki tym projektom istnieje coraz mniejsze prawdopodobieństwo występowania sytuacji, które opisałam. Poniżej wymienię kilka z nich: Niewidzialna wystawa – Invisible Exhibition w Warszawie – sensoryczna ekspozycja, która pozwala odwiedzającym poznawać w mroku otaczający ich świat. Przewodnikami są osoby z dysfunkcją narządu wzroku. Ważne miejsce w Katowicach – projekt Fundacji Ważni Ludzie, która zajmuje się upowszechnianiem wiedzy o funkcjonowaniu osób niewidomych i niedowidzących w codzienności. Organizacja przygotowała ścieżkę sensoryczną, pomagającą zrozumieć świat bez barw, zatytułowaną Tajemnica Ciemności. Przy okazji wizyty można zapoznać się z gwarą śląską. Płockie Stowarzyszenie De Facto – zajmuje się popularyzacją sztuki z wykorzystaniem audiodeskrypcji, zapraszając na swój Festiwal Kultury i Sztuki dla Osób Niewidomych producentów i artystów z branży filmowej. Organizacja prowadzi Kiosk z Prasą, oferujący elektroniczne wersje czasopism, dostępne dla programów udźwiękawiających. Przy edycji tekstów i tworzeniu opisów ilustracji z gazet i czasopism pomaga młodzież, która w ten sposób zapoznaje się ze światem niewidzących. Fundacja Wygrajmy Razem z Dąbrowy Górniczej – przyczynia się do edukowania dzieci z przedszkoli i szkół podstawowych, przygotowując dla nich warsztaty pod tytułem Integracyjny Program Edukacyjny Miej Obraz Osoby Niewidomej (w skrócie MOON). Logiem projektu jest postać niewidzącego artysty we fraku, który siedzi na księżycowym sierpie. Podczas zajęć dzieci w praktycznej formie doświadczają na czym polega rola przewodnika osoby niewidomej, jak należy posługiwać się białą laską, do czego służy czujnik poziomu cieczy i czytnik kolorów. Przedszkolaki i starszaki uczestniczą w mini koncertach, tworzonych przez niewidzących artystów z tej fundacji lub słuchają baśni. Ideą tych spotkań jest pokazanie dzieciom oraz gronu pedagogicznemu z odwiedzanych placówek, że niewidomi, pomimo trudności jakie napotykają, mogą ukończyć studia, mieć swoje pasje i być aktywni zawodowo. Nauka ludzi o świecie bez barw przypomina proces przygotowań do kosmicznej wyprawy na Księżyc. Kiedyś ludzie tylko teoretycznie mogli dotknąć gwiazd. Następnie za sprawą podboju kosmosu wiele osób otrzymało dostęp do innowacyjnych technologii (smartfony z funkcją aparatów fotograficznych, obsługa map GPS). I już tylko krok dzielił nas od opracowania aplikacji pomocnych niewidomym. I jeszcze audiobooki, wystarczyła dobra reklama i rekomendacje od idoli, żeby wprawiająca w kompleksy książka „mówiona” stała się czymś fajnym. Wcześniej nikt z uczniów masowych szkół nie wyobrażał sobie słuchania książek, jak czynili to tamci ze specjalnych. Mam nadzieję, że pewnego dnia nikt nie będzie zastanawiał się, czy można zaufać niewidomym pracodawcom oraz pracownikom i bez słów przepraszania będziemy mówić osobom w ciemnych okularach „do zobaczenia” na pożegnanie. Dlatego podałam w tym tekście przykłady dobrych praktyk. && Niewidzialne, ale słyszalne Anna Kłosińska Od najmłodszych lat mówiono mi, że należę do osób bardzo gadatliwych. Wielokrotnie słyszałam, oczywiście w formie żartu, że jestem gorsza niż radio, ponieważ radio można wyłączyć, a mnie nie. Nie było chyba tematów, na które nie można było ze mną porozmawiać. Z roku na rok moje tzw. trajkotanie się zmniejszało, niemniej jednak ci, którzy mnie dopiero poznają, stwierdzają, że jestem klekotką. Wystarczyło, że wdrożyłam się w poruszany problem i dyskusja gotowa. To, że dużo mówię, zauważa każdy po dłuższej chwili przebywania ze mną, jednak w niektórych przypadkach ta przypadłość niesie ze sobą pozytywne skutki. Nie przypuszczałam, że kiedyś w nadmiernym używaniu słów dostrzegę swoją mocną stronę, której następstwem będzie mówienie do mikrofonu. Nigdy nie spodziewałam się, że kiedykolwiek wystąpię przed dużym gronem osób. Nie widziałam siebie ani w telewizji, ani w radiu czy jakichkolwiek innych publicznych wystąpieniach, ale jak to mówią, życie weryfikuje. Jak to się stało, że pomimo tak dużej niechęci mówienia do mikrofonu, zdecydowałam się na wstąpienie do koła radiowego? O tym, że uczelnia, na której wówczas miałam rozpocząć studia, posiada akademicką rozgłośnię radiową, wiedziałam już dużo wcześniej. Nigdy natomiast nie przypuszczałam, że znajdę tam tzw. swoje miejsce na ziemi. Zacznijmy jednak wszystko od początku. Poszłam na jedne z pierwszych zajęć, które, jak się później okazało, prowadził opiekun naszego akademickiego radia. Pan profesor już na wstępie przekazał nam wiele ciekawych informacji na temat wyżej wspomnianego medium. W pewnej chwili każdy z naszej grupy miał za zadanie powiedzieć coś o sobie i o swoich zainteresowaniach. Nie spodziewałam się, że moje hobby i, co więcej, mój głos i sposób wypowiadania się przyciągną uwagę wykładowcy. Właśnie to wydarzenie dało początek mojej przygodzie z kołem radiowym, która trwa po dziś dzień. Nie tak łatwo i szybko przyszło mi podjęcie decyzji o czynnym braniu udziału w zajęciach radiowych. Z jednej strony chciałam wejść w to środowisko, a z drugiej strony odczuwałam strach przed czymś nowym i nieznanym. Na szczęście obawa, która towarzyszyła mi przez pewien czas, szybko minęła. Kiedy poszliśmy po raz pierwszy z grupą do studia radiowego, zaczęłam się coraz bardziej interesować tym medium. Nasza radiostacja, jak na akademicką rozgłośnię, jest profesjonalnie urządzona i w dodatku panuje tam bardzo przyjazna atmosfera. Już po samym przekroczeniu progu tego pomieszczenia poczułam, że może faktycznie warto zasmakować przygody, która stoi przede mną otworem. Wstępując do radia, tak naprawdę nie miałam jeszcze ściśle określonej tematyki audycji, którą chciałabym prowadzić. Lekkie przebłyski pojawiały się w głowie, jednak nie byłam pewna do końca, czy wybrana przeze mnie problematyka nie będzie zbytnio skomplikowana. Zawsze interesowałam się psychologią i po części pedagogiką, więc zastanawiałam się, czy nie pójść w tym kierunku i poruszać tematy z tej dziedziny. Chciałam też zapraszać różnych gości, np. studentów, którzy kształcą się w tych specjalnościach. Po niewielkich rozważaniach i wydarzeniach, które nastąpiły w niedługim czasie, wiedziałam już, czego będą dotyczyły moje audycje. Śmiało mogę napisać, że wszystko, co nastąpiło w moim tzw. radiowym życiu, zawdzięczam pewnej osobie, która pomogła mi odnaleźć właściwą dla mnie drogę i do dziś przemierza ją razem ze mną. Okoliczności, w jakich tematyka audycji została wybrana, były dość niespodziewane. Zgodnie z tradycją członków naszego koła radiowego udaliśmy się na tzw. przyuczanie z zakresu obsługi sprzętu, na które uczęszczają nowicjusze. Szkolić miał nas wówczas już wtedy absolwent kierunku dziennikarstwa, z którym szybko nawiązaliśmy nić porozumienia. Podczas spotkań dużo rozmawialiśmy, co było pewnego rodzaju integracją, dzięki czemu dowiedzieliśmy się o sobie wiele ciekawych rzeczy. Wtedy właśnie podczas jednej z pogadanek dotarła do mnie bardzo istotna wiadomość, a mianowicie taka, że nasz tzw. szkoleniowiec, podobnie jak ja, lubi słuchać muzyki disco polo. Będąc nastolatką, słuchałam różnego rodzaju muzyki, niemniej jednak pierwsze miejsce zajmował rap, hip-hop i reggae. Oprócz wyżej wymienionych gatunków na mojej playliście można było znaleźć również tak zwane piosenki pod nóżkę, których wówczas niestety się wstydziłam. Mówię niestety, ponieważ od kilku lat mam zupełnie inne spojrzenie na ten rodzaj brzmień. Postrzeganie tego stylu śpiewania zaczęło mi się zmieniać, gdy poszłam do szkoły średniej. Coraz częściej przyznawałam się, że znam dany utwór czy zespół pokroju muzyki disco polo i lubię go. Kiedy usłyszałam, że jest ktoś taki, kto podobnie jak ja darzy sympatią ten gatunek muzyczny, wiedziałam już, jaka będzie tematyka mojej audycji. Tamtego dnia po powrocie z zajęć dużo rozmyślałam, czy taki program radiowy zda egzamin i czy będzie ktoś chciał tego słuchać. Postanowiłam zasięgnąć porady u osoby, która, jak mało kto, zna się na wszystkim co dotyczy naszego akademickiego radia, a mianowicie u wspomnianego absolwenta mojej uczelni. Był to bardzo dobry krok, ponieważ efektem tego stała się nasza współpraca, która trwa po dziś dzień. Jeden krótki telefon sprawił, że wszystko już było jasne, ponieważ, jak się okazało, kolega, z którym obecnie prowadzę audycje, także myślał nad stworzeniem pasma radiowego z muzyką taneczną. Szybko nawiązaliśmy wspólny język i już niedługo, bo za miesiąc, odbyła się nasza pierwsza, wspólna audycja. Czy stresowałam się przed pierwszym wejściem na antenę i jak długo to trwało? Oczywiście, że towarzyszyła mi trema, jednak z czasem strach był coraz mniejszy. Jak to mówią, trening czyni mistrza, więc przez cztery lata mówienia do mikrofonu wiele się nauczyłam. Znacznie ograniczyłam swoje tzw. gadulstwo, ponieważ wejścia antenowe nie powinny być długie, a najważniejsze informacje powinny być przekazane w pigułce. Co więcej, zawsze należałam do osób systematycznych, ale dzięki radiu moje zorganizowanie umocniło się jeszcze bardziej. Choć jestem już absolwentką kierunku dziennikarstwa, to nadal z kolegą prowadzimy swój program w akademickiej rozgłośni. Bardzo dobrze nam się ze sobą współpracuje i nigdy jeszcze nie doszło między nami do jakiegokolwiek konfliktu. Na koniec chciałabym dodać, że bardzo się cieszę z możliwości prowadzenia audycji, ponieważ są to ciekawe i przede wszystkim niezapomniane doświadczenia. && Studniówka ucznia z niepełnosprawnością Krystian Cholewa Studniówka to duże wydarzenie w życiu każdego maturzysty. Za sto dni będzie zdawał jeden z najważniejszych egzaminów w swoim życiu. Organizacja balu przedmaturalnego zajmuje mnóstwo czasu, pochłania dużo energii i finansów. Na przestrzeni ostatnich lat bardzo zmieniła się organizacja studniówki. Kilka dekad temu odbywała się ona na sali gimnastycznej w szkole. Rodzice przygotowywali posiłki, a jedyną kreacją wieczorową dla dziewcząt była biała bluzka i czarna spódnica. Obecnie taka impreza to duże przedsięwzięcie logistyczne, można powiedzieć, że jest to pewnego rodzaju biznes. Zarabiają na tym przede wszystkim sklepy odzieżowe i butiki, gdzie uczniowie kupują garnitury a uczennice suknie wieczorowe, do tego dochodzi jeszcze wizyta w salonie kosmetycznym, fryzjerskim, wynajem i wystrój sali, catering, fotograf i zespół muzyczny. Przy obecnych cenach jest to dla uczniów, a przede wszystkim dla ich rodziców duży wydatek finansowy. Jednak trzeba ten wydatek ponieść, ponieważ porzekadło mówi, że ten, kto nie weźmie udziału w balu, z pewnością obleje maturę. Moja studniówka odbyła się przed 18. laty w dniu 21 stycznia 2005 roku. Postanowiłem wziąć udział w tym ważnym wydarzeniu w życiu młodego człowieka, tak jak reszta moich kolegów z klasy. Dużym wyzwaniem dla mnie było znalezienie partnerki, która, pomimo mojej niepełnosprawności, zechce mi towarzyszyć tego wieczoru. Po długim namyśle, wraz z moim opiekunem, udałem się z zapytaniem do Iwony, którą znam od dzieciństwa. Dodam, że mam jeszcze problemy z mową, co bardziej komplikowało moją sytuację. Przełamałem swoje obawy oraz lęki i zwróciłem się do niej z zapytaniem, czy zechce mi towarzyszyć? Kiedy zobaczyłem błysk w jej oczach, wiedziałem, że to oznacza „tak”. Bardzo mnie to uspokoiło. Musiałem jeszcze poprosić bliskich o transport w obie strony, ponieważ w tamtym momencie nie posiadałem uprawnień do kierowania samochodem, a organizator tego wydarzenia nie zapewniał komunikacji zbiorowej. Wieczór studniówkowy rozpoczął się o godzinie 19. od uroczystego poloneza. Z uwagi na moje schorzenie nie brałem udziału w tym oficjalnym tańcu. Pomimo tego poprosiłem Iwonę kilka razy do tańca, jak również bawiłem się z kolegami wspólnie na parkiecie. To, że jestem osobą z niepełnosprawnością ruchową, nie oznaczało, że będę siedział całą noc za stołem. Impreza studniówkowa zakończyła się o czwartej nad ranem. Jestem bardzo wdzięczny mojej rodzinie za zorganizowany transport, ponieważ odległość pomiędzy miejscem zamieszkania a miejscowością, w której odbywała się studniówka wynosiła 45 kilometrów. Nigdy nie żałowałem, że wziąłem udział w tej imprezie, pomimo początkowego stresu i obaw. Takie wydarzenie jest tylko raz w życiu. W moim przypadku była to także impreza pożegnalna z kolegami z klasy i z wychowawcą, ponieważ po ukończeniu szkoły średniej każdy poszedł w swoją stronę. Bardzo dobrze, jeżeli maturzysta z jakąkolwiek niepełnosprawnością bierze udział w tym wydarzeniu. Tym samym przełamuje bariery mentalne, stereotypy i pokazuje, że niepełnosprawność nie oznacza zamykania się w swoich czterech ścianach bez dostępu do kultury, rozrywki i kontaktów rówieśniczych. Maturzysta z niepełnosprawnością przed zapisaniem się na bal powinien sprawdzić koniecznie dostępność sali, toalet; to jest bowiem bardzo istotna sprawa; a także wybrać sobie partnerkę, która dobrze nas zna, rozumie naszą sytuację zdrowotną i ograniczenia wynikające z niepełnosprawności. && Nagroda Kalego Stary Kocur Kali zapytany, co to jest zło, odpowiedział: Jak plemię Samburu zabrać krowy Kalemu. A co to jest dobro?: Jak Kali zabrać krowy plemieniu Samburu. Grzmot Nie zawsze byłem Starym Kocurem, nie zawsze. Był czas, że bieganie po dachach sprawiało mi wielką frajdę, a łowienie myszy było treścią mojego życia. No, bo i co może być przyjemniejszego od zaczajenia się przy dziurze i czekania aż myszka się pokaże? Można przy tym obserwować i myśleć. W młodości łowiłem więc myszki w zakładzie rehabilitacji w Chorzowie. To były piękne czasy. Z rozrzewnieniem myślę o nich. W chorzowskim zakładzie przygotowywano dorosłych niewidomych do samodzielnego życia i do pracy zawodowej. Zakład był przeznaczony dla dorosłych nowo ociemniałych, ale większość szkolonych stanowili młodzi, głównie słabowidzący. Kursanci buntowali się przeciwko wycieczkom zwiedzającym zakład. Twierdzili, że są ludźmi, a nie małpami w zoo. Często też narzekali na niewłaściwy stosunek społeczeństwa do niewidomych, dawali mnóstwo przykładów i byli bardzo rozżaleni. Jak można zadawać niedelikatne pytania? Jak można robić głupie dowcipy, kawały, psikusy? Jak można dokuczać niewidomym, nazywać ich ślepymi itd. W zakładzie pojawiła się dziewczyna całkowicie niewidoma, gruba, z upośledzeniem umysłowym, kłótliwa. No i zaczęło się. Chłopaki nazwali ją „Grzmot”. Płatali jej najrozmaitsze figle, drażnili i mieli frajdę, gdy się kłóciła. Chodziła na skargę do wychowawców i dyrekcji. Oczywiście, najczęściej nie było tych, którzy jej dokuczali. Niech żyje koleżeńska solidarność! Nie pomagały prośby ni groźby, perswazje ni kary. Ubaw był po pachy, a dziewczyna cierpiała. I co? Dziwicie się? Przecież to była jej wina. Gdyby była inna… Gdyby była ładna, zgrabna, inteligentna, miła – nikt by jej nie dokuczał. Wszyscy by ją lubili, ba, nawet kochali. A tak…? Rzecz jasna, że była sama sobie winna! Niewidomi powinni korzystać z… Oczywiście, że powinni. Nie mogą pracować 8 godzin. Muszą mieć dłuższe urlopy, ale zarabiać powinni tyle samo, ile zarabiają pozostali pracownicy, a nawet więcej. Tak uważa wielu niewidomych i słabowidzących, tak uważa wielu działaczy, również tych z najwyższego szczebla. Inaczej przecie nie można. Bo i jak? Może ktoś chciałby, żeby niewidomy pracował tak jak inni i tyle samo zarabiał? To niesprawiedliwe i głupie! Powiem Wam, że i w Ciechocinku myszki dobrze smakują. Łowiłem je tam co najmniej na kilku turnusach. A jak się rzekło – jest przy tym czas na obserwacje i na myślenie. W Ciechocinku, w ośrodku od niedawna o pięknej nazwie „Eden”, pracują fizjoterapeuci i masażyści. I dobrze, bo są ludziom potrzebni. Ale są to same osoby widzące. Miauknąłem więc w zadumie, pomruczałem i zapytałem panią dyrektor Wacławę Kaczmarek, dlaczego nie zatrudnia niewidomego masażysty. Odpowiedź była jasna, klarowna, wyczerpująca i przekonująca: Niewidomi masażyści pracują 6 a nie 8 godzin dziennie, korzystają z dziesięciu dodatkowych dni urlopu, no i nie wszystko mogą robić, nie są dyspozycyjni. Nie mogą zastąpić fizjoterapeutki przy aparatach, wanien na balneologii też myć nie będą ani sprzątać pomieszczeń, w których pracują. A widzący? Widzący wszystko to robią i jeszcze więcej. Cały budynek wysprzątają i w ogrodzie krzewy ozdobne poprzycinają, wygrabią, posadzą, wyplewią. Czy to może robić niewidomy masażysta? Muszę dbać o wyniki finansowe, żeby strat nie było, żeby odłożyć na remonty…. Pomyślałem, pomruczałem i przypomniałem sobie, że przecież domagałem się na różnych spotkaniach i na łamach „Pochodni” zrezygnowania z takich uprawnień pracowniczych, z których nie korzystają pozostali zatrudnieni. Oj! Psami mnie wtedy poszczuto i o mało nie zlinczowano. Pomyślałem, że mam prawo uznać argumenty pani dyrektor Kaczmarek. Sam przecież domagałem się od kilku lat rezygnacji z różnych głupich uprawnień. I bez nich niewidomi nie mogliby obsługiwać wszystkich aparatów fizykoterapeutycznych i pielęgnować ogrodu. A tak, nie tylko że nie mogą, to jeszcze więcej wypoczywać muszą. Poza tym nie mogłem powiedzieć, że chociaż to się nie opłaci, należy zatrudnić niewidomego. Równałoby się to zwolnieniu pani dyrektor od odpowiedzialności za finanse ośrodka. Ale co na to inni wielcy działacze? Jak to co? Sprawa jest prosta. Woleli udawać – i chyba wolą – że nie wiedzą, że nikt im nie powiedział, że jest wszystko w należytym porządku. Niechaj niewidomi korzystają gdzie indziej z uprawnień, które się im słusznie należą. U nas nie będziemy męczyć niewidomych pracą. Po prostu, nie będziemy ich zatrudniali i tyle. Ale z uprawnień nie zrezygnujemy! Wara im i wam od tego! Prawodawca w Kodeksie Cywilnym (art. 80.) przewidział, że oświadczenie woli osoby, która nie może czytać, musi być złożone w formie aktu notarialnego. Przepis ten sprawia niewidomym sporo kłopotów. Przez wielu uważany jest za przejaw dyskryminacji. I słusznie, do wszystkich nieszczęść! Jak tak można! Jesteśmy tacy sami, jak inni ludzie i należy nas tak samo traktować (przepis ten już nie obowiązuje – przypis autora). I tu od razu powiem, że i ja tak uważam. Przyjmuję do wiadomości, że prawodawca przepis ten wprowadził, żeby chronić niewidomych przed wykorzystaniem, przed oszustami, przed nadużyciami. To prawda, ale trzeba by problem ten rozwiązać w sposób mniej uciążliwy i mniej upokarzający. „Wielki wódz”, gdy jego matactwa, krętactwa i „genialne” koncepcje ekonomiczne wyszły na światło dzienne, publicznie oświadczył, że niewidomemu można wszystko podsunąć do podpisania, a on podpisze. Bo i skąd ma wiedzieć, co podpisuje. Prezydium Zarządu Głównego PZN w czasie XIII kadencji w 2003 r. w walce ze skutkami działalności wyżej wymienionego „wielkiego wodza” powołało się na sławetny art. 80. Kodeksu i sprawę wygrało. Bank musiał uznać swoją porażkę. Kilkaset tysięcy złotych zostało uratowane. Bo faktycznie, poręczenie zostało udzielone bez udziału notariusza. PZN był więc w prawie. A jak to się ma do dyskryminacji, do odpowiedzialności, do pracy na odpowiedzialnych stanowiskach, do podpisywania setek dokumentów, zobowiązań, decyzji wypłaty itp.? Miauczałem, jakby mnie ze skóry obdzierano. Protestowałem przeciwko wykorzystywaniu tego przepisu, argumentowałem, domagałem się odnotowania mojego odrębnego zdania w tej sprawie. Jak się później okazało, protestowałem bez skutku, bez sensu i potrzeby. Byłem po prostu głupi. Popierał mnie tylko ówczesny radca prawny ZG PZN mec. Władysław Gołąb. Ponieważ głosiłem głupotę, zostałem przegłosowany. Wszyscy uważali, że skoro istnieje taki przepis, należy go wykorzystać. Inaczej niewidomi by nam nie darowali. Można było wybronić się od spłaty bezsensownego zobowiązania, a nie zrobiono tego. No i wykorzystaliśmy. O stanowisku Prezydium poinformowałem Zarząd Główny na plenarnym posiedzeniu, ale to niczego nie zmieniło. Bo i po co? Przecie to Kali zabrał krowy, a nie Kalemu zabrali. Wniosek Niechaj mi kto powie, że Kali nie był genialnym teoretykiem moralności. Niechaj mi kto powie, że jego moralność jest zła, niemoralna. Niechaj mi kto powie, że my jesteśmy inni. Niechaj coś podobnego powie, dostanie w papę bez ostrzeżenia. Przecie każdy, kto ma chociaż trochę oleju w głowie, wie, że Kali miał i ma rację, że sformułował fundamentalną zasadę moralności, która sprawdziła się w różnych sytuacjach i nadal się sprawdza. Dla uczczenia pamięci Kalego i jego dorobku w dziedzinie moralności, a także żeby się zrehabilitować za wcześniejszą głupotę, wnioskuję ustanowić nagrodę jego imienia na wzór Nagrody Nobla. Myślę, że wszystko, o czym napisałem wyżej i o czym nie napisałem, a można by napisać, w pełni uzasadnia mój wniosek. Może od razu nie da się go w pełni zrealizować. Można więc zacząć od osób niepełnosprawnych albo tylko od niewidomych i słabowidzących. Jakby skrzyknęły się stowarzyszenia niewidomych i te działające na ich rzecz, mogłyby ustanowić nagrodę co się zowie. No i mogłyby przyznawać ją wszystkim, którzy w praktyce na dużą skalę stosują zasadę ustanowioną przez Kalego. Zapewniam, że kandydatów, tych maluczkich i tych wielkich, nie zabraknie, że będzie ostra konkurencja. Źródło: Biuletyn Informacyjny „Trakt” nr 2(21)/07 Nie wszystkie stwierdzenia Starego Kocura zachowały aktualność. Od napisania tego felietonu upłynęło wiele lat. Nie obowiązuje już na przykład art. 80. KC, ale ogólne prawdy dotyczące natury ludzkiej są nadal aktualne. Autor && Ogłoszenia && Nowe nabory w Systemie SOW od stycznia 2023 roku Od stycznia 2023 roku możliwe jest składanie w całej Polsce wniosków on-line o dofinansowanie uczestnictwa w turnusach rehabilitacyjnych, zakupu sprzętu rehabilitacyjnego, przedmiotów ortopedycznych i środków pomocniczych oraz wniosków na likwidację barier technicznych, architektonicznych i barier w komunikowaniu się. Wnioski należy składać w Systemie Obsługi Wsparcia (SOW) – platformie internetowej przygotowanej przez PFRON. SOW to nowoczesna platforma, za pomocą której osoby z niepełnosprawnościami mogą elektronicznie składać wnioski o wsparcie finansowane przez PFRON, dystrybuowane przez jednostki samorządu terytorialnego. W Polsce wszystkie powiaty korzystają z Systemu Obsługi Wsparcia. Wdrożone rozwiązania pozwalają, aby cały proces związany z dofinansowaniami był realizowany elektronicznie. Dzięki systemowi SOW składanie wniosków o środki PFRON możliwe jest bez wychodzenia z domu, 24 godziny na dobę, dając istotną przewagę nad tradycyjną formą papierową, która wymaga osobistego stawiennictwa w urzędzie. W celu uzyskania szczegółowych informacji zapraszamy do korzystania z portalu edukacyjno-informacyjnego, platformy e-learningowej oraz kontaktu z Infolinią SOW pod numerem: 800 889 777 czynnym od poniedziałku do piątku w godzinach 9.00–17.00. Źródło: https://www.pfron.org.pl/ && Drogi Czytelniku! Wesprzyj działalność na rzecz osób niewidomych i słabowidzących przekazując 1,5% swojego podatku Organizacji Pożytku Publicznego – Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a” wpisując w roczne rozliczenie PIT numer KRS 0000515560. Możesz również przekazać dowolną kwotę na numer konta: 33 1750 0012 0000 0000 3438 5815 BNP Paribas Bank Polska S.A. z dopiskiem: Darowizna na cele statutowe Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a”. Z góry dziękujemy za wsparcie. Zarząd Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a”