Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449–6154

Nr 3/84/2023
marzec

Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728

Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Logo PFRON

&&

Spis treści

Od redakcji

Portret kobiecy – Wisława Szymborska

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Nowa odsłona Czytaka – Ryszard Dziewa

Zuzanka rozpozna daty produktów – Radosław Nowicki

Co w prawie piszczy

Co dalej z asystencją osobistą? Burzliwa dyskusja w Sejmie – Mateusz Różański

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Testujemy urządzenie Popcorn maker – Jolanta Kutyło

Kuchnia po naszemu

Zapraszam na popcorn – Jolanta Kutyło

Z poradnika psychologa

Zauważ, rozpoznaj i rozpracuj wewnętrznego krytyka! – Małgorzata Gruszka

„Z polszczyzną za pan brat”

W Dniu Kobiet – Tomasz Matczak

Rehabilitacja kulturalnie

Ulubiona agentka Churchilla – Ireneusz Kaczmarczyk

Morderstwo z przymrużeniem oka – Paweł Wrzesień

Już słychać wiosnę – Henryka Kwiatkowska

Jare gody – Marta Warzecha

Warto posłuchać – Izabela Szcześniak

Galeria literacka z Homerem w tle

Wiersze podróżne z cyklu „Miasta” – Stanisław Niećko

Nasze sprawy

Wolontariat w Caritas – dzielmy się sobą – Agnieszka Zamojska

Niesamowite kobiety – Krystian Cholewa

Kobiecy punkt (nie)widzenia – Marta Kawalec

Z przewodnikiem czy bez? – Teresa Dederko

Ogłoszenia

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Numer marcowy wraz z wiosną trafia do Państwa domów, niosąc radość z budzącego się na nowo życia, powrotu ptaków i coraz mocniej przygrzewającego słońca.

W tym miesiącu obchodzimy Międzynarodowy Dzień Kobiet i z tej okazji wszystkim Paniom życzymy wiele miłości, serdeczności oraz doceniania ze strony naj-naj-najdroższych mężczyzn.

W każdym numerze staramy się przekazać Czytelnikom informacje z różnych dziedzin. Zachęcamy więc do przeczytania interesującego działu o „Nowinkach tyfloinformatycznych”, w którym prezentujemy najnowszy model Czytaka Plus, a także aplikację „Zuzanka”, umożliwiającą odczytywanie dat na opakowaniach różnych produktów.

„Z poradnika psychologa” dowiemy się, co kryje się pod pojęciem wewnętrzny krytyk oraz jak zapanować nad krytycznymi przekonaniami mającymi negatywny wpływ na nasze zachowania.

Może nie wszyscy wiedzą, co to są, coraz bardziej popularne feminatywy i kiedy warto je stosować? Na te pytania odpowiada „sześciopunktowy” językoznawca w poradniku „Z polszczyzną za pan brat”.

W dziale „Rehabilitacja kulturalnie” publikujemy biografie dwóch wyjątkowych kobiet: nieco zapomnianej bohaterki wojennej oraz znanej i lubianej pisarki.

W rubryce „Nasze sprawy” Czytelniczkom polecamy artykuł o facebookowej grupie dla niewidomych i słabowidzących kobiet.

Wszystkich zapraszamy do „Galerii literackiej”, w której prezentujemy interesujące „Wiersze podróżne” debiutującego w „Sześciopunkcie” autora.

Czekamy na Państwa uwagi i opinie.

Życzymy ciekawej lektury.

Zespół redakcyjny

⇽ powrót do spisu treści

&&

Portret kobiecy

Wisława Szymborska

Musi być do wyboru.
Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.
To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.
Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,
czarne, wesołe, bez powodu pełne łez.
Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.
Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.
Naiwna, ale najlepiej doradzi.
Słaba, ale udźwignie.
Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.
Czyta Jaspersa i pisma kobiece.
Nie wie po co ta śrubka i zbuduje most.
Młoda, jak zwykle młoda, ciągle jeszcze młoda.
Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem,
własne pieniądze na podróż daleką i długą,
tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.
Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.
Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.
Albo go kocha, albo się uparła.
Na dobre, na niedobre i na litość boską.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

&&

Nowa odsłona Czytaka

Ryszard Dziewa

Od wielu lat Spółdzielnia „Nowa Praca Niewidomych” produkuje odtwarzacze książek mówionych w dwóch wersjach: Czytak NPN4 i Czytak Plus. Obydwa modele są chętnie nabywane i z powodzeniem konkurują z odtwarzaczami zagranicznych firm. Niska cena, niezawodność w użytkowaniu, ciągły rozwój, sprawny serwis gwarancyjny i pogwarancyjny – oto główne atuty skłaniające klientów do kupowania tych urządzeń.

Czym różnią się od siebie te dwa odtwarzacze?

Otóż Czytak NPN4 jest urządzeniem większym, stabilnym, z bardzo dobrze wyczuwalną klawiaturą i wbudowanym dobrej jakości głośnikiem. Książki odtwarzane są w formatach audio, Daisy i Czytak. Ponadto czytelnicy mogą dodatkowo korzystać z dyktafonu i zegarka z kalendarzem. Ten model kupowany jest częściej przez osoby starsze, kierujące się atrakcyjną ceną i nieskomplikowaną obsługą.

Nieporównywalnie bardziej wzbogaconym o dodatkowe funkcje został Czytak Plus. Jego nowe możliwości, dzięki modernizacji i unowocześnieniu, mają dla czytelników niebagatelne znaczenie. Z uwagi na określoną objętość „Sześciopunktu” pragnę jedynie pokrótce opowiedzieć o tym unowocześnionym urządzeniu.

Czytak Plus jest niewielkim urządzeniem elektronicznym, zasilanym z akumulatora lub dołączonego zasilacza. Wymiary urządzenia: 140x67x17 mm, waga ok. 140 g. Pracuje pod kontrolą systemu operacyjnego Linux. Wyposażony jest w nowoczesny procesor ARM Cortex A5. Dzięki temu możliwy jest jego stały rozwój i wprowadzanie nowych funkcji i aplikacji. Całkowicie nowa, solidna i ergonomiczna obudowa zapewnia trwałość urządzenia. Klawiatura składa się z dwunastu przycisków w układzie znanym z klawiatury telefonicznej z oznaczonym klawiszem numer 5 oraz z dwóch klawiszy dodatkowych: włącznika/wyłącznika i klawisza służącego do nagrywania notatek za pomocą dyktafonu. Oprócz wewnętrznego mikrofonu do Czytaka można podłączyć dodatkowo mikrofon zewnętrzny. Bardzo dobra jakość głośnika dzięki jego brzmieniu i wyrazistości zapewnia komfort słuchania nawet przez wiele godzin. Gniazdo słuchawkowe mini jack umożliwia podłączenie słuchawek. Spełniły się też oczekiwania wielu czytelników, dla których przewody łączące ich ze słuchawkami stanowiły pewien dyskomfort. Teraz jest możliwość używania słuchawek bezprzewodowych połączonych przez bluetooth.

Czytak Plus to już bardzo zaawansowane przenośne urządzenie do odczytu ebooków i dokumentów tekstowych oraz do odtwarzania audiobooków i muzyki z plików multimedialnych. Odczytuje dokumenty tekstowe txt, docx, pdf, html i epub, korzystając z wysokiej jakości mowy syntetycznej Ivona. Odtwarza audiobooki i muzykę zapisaną na karcie pamięci w mp3, ogg lub wav. Odtwarza książki w Daisy i w formacie Czytak. Dzięki dużej pojemności akumulatora możemy bez jego ładowania słuchać nagrań nieprzerwanie nawet do kilkunastu godzin. Natomiast pełne naładowanie akumulatora po jego całkowitym rozładowaniu trwa zaledwie 3,5 godziny.

Czytak Plus oferuje wiele funkcjonalności, dzięki którym korzystanie z urządzenia jest wygodne i intuicyjne. Oto niektóre z nich:

W każdej chwili bez problemu możemy sprawdzić poziom naładowania akumulatora. Stopień naładowania podawany jest w procentach.

W każdej chwili możemy sprawdzić aktualną pozycję w pliku, jaka jest jego całkowita długość i wiele innych użytecznych informacji dla czytelnika.

Czytak Plus aktualnie obsługuje karty pamięci do 128 GB pamięci, a więc trzykrotnie więcej książek możemy mieć w swoich zasobach zaledwie na jednym plastikowym kwadraciku niż w starszych wersjach tego urządzenia.

Producent Czytaka Plus zadbał również o jego kolorystykę. Klienci mogą sobie wybrać ten odtwarzacz w kolorze czarno-bordowym, szaro-srebrnym oraz czarno-srebrnym.

Warto dodać, że bardzo szczegółowo, a jednocześnie w przystępny sposób została przygotowana instrukcja obsługi Czytaka w formacie html, zamieszczona w urządzeniu.

Niezależnie od wyczerpującej instrukcji klienci w każdej chwili mogą skorzystać z pomocy w obsłudze przez telefon, za pośrednictwem internetu, a także na miejscu w siedzibie spółdzielni.

Wszystkie aktualizacje oprogramowania są bezpłatne i można je pobrać ze strony internetowej Czytaka w dziale „Pliki do pobrania”.

Nie sposób w krótkim omówieniu wskazać wszystkie atuty przemawiające za tym polskim odtwarzaczem, który – jak zapewnia prezes spółdzielni Krzysztof Teśniarz – będzie ciągle rozwijany, udoskonalany i wzbogacany o nowe funkcje i programy.

Życzymy Panu Prezesowi i całej załodze spółdzielni dalszych sukcesów w realizowaniu zadań służących naszemu środowisku.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Zuzanka rozpozna daty produktów

Radosław Nowicki

Kilka tygodni temu w sklepie App Store pojawiła się nowa aplikacja dedykowana osobom niewidomym i niedowidzącym, choć nic nie stoi na przeszkodzie, aby korzystali z niej inni użytkownicy telefonów z logiem nadgryzionego jabłuszka. Nazywa się ona Zuzanka i została stworzona przez firmę Zatoichi, a służy do odczytywania dat przydatności do spożycia rozmaitych produktów. Najprawdopodobniej jest pierwszym na świecie skanerem dat. Na razie dostępna jest tylko i wyłącznie na system iOS, ale jej twórcy zapowiedzieli, że w przyszłości będą mogli z niej korzystać także posiadacze smartfonów z Androidem.

– Aplikacja przeznaczona jest dla osób niewidomych, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby korzystały z niej także osoby słabowidzące lub widzące, np. seniorzy. Zwłaszcza oni mówią, że taka aplikacja im by się przydała, bo nie mają ochoty zakładać okularów, a smartfona zawsze mają pod ręką – powiedział na antenie Tyfloradia jeden z jej twórców, Wojciech Figiel.

Żywność i jej zakup to temat rzeka. Często do sklepu idziemy bez listy zakupów, bezmyślnie wrzucając do koszyka produkty będące w promocji, a wcale nam niepotrzebne. Słowem, robimy za duże zakupy w odniesieniu do naszych potrzeb. Pewnie nie raz i nie dwa zarówno mi, jak i Wam zdarzyło się, że zapomnieliśmy o zakupie danego produktu, albo schowaliśmy go z tyłu w lodówce, a stąd już krótka droga do wyrzucenia go do kosza. Unikać takich sytuacji pozwoli nam Zuzanka, dzięki której możemy mieć kontrolę nad przydatnością do spożycia zakupionych produktów. Sama aplikacja jest prosta w obsłudze, intuicyjna i nie trzeba poświęcać zbyt wiele czasu na zaznajomienie się z jej funkcjami. Zadanie ułatwiają poszczególne dźwięki, które informują na przykład o tym, że aplikacja jest gotowa do pracy, skaner jest w użyciu, że natrafiliśmy na miejsce, w którym znajduje się data ważności danego produktu.

– Naszym zamysłem było to, aby aplikacja była jak najprostsza, po to, aby jej użytkownik jak najmniej musiał się jej uczyć. Samo nauczenie się znajdowania dat wymaga dużej pracy. Potrzeba do tego treningu. Jak pokazujemy tę aplikację różnym ludziom, to ich pierwsze wrażenie jest takie, że ona nie działa, albo działa słabo. Wówczas tłumaczę, że trzeba popracować telefonem – oddalić go, przybliżyć. Ja mam taką tendencję, że telefon trzymam zbyt blisko produktu – powiedział Figiel.

Tak naprawdę najwięcej czasu trzeba poświęcić na nauczenie się poprawnego odkrywania miejsca daty przydatności do spożycia na konkretnych produktach. Twórcy aplikacji nieco ułatwili to zadanie, umieszczając listę poszczególnych produktów z informacją, gdzie na ich opakowaniu można szukać dat przydatności do spożycia, choć nie jest ona kompletna. I tak:

Aplikacja umożliwia powiększanie i obracanie zdjęć z odczytaną datą ważności danego produktu oraz przesyłanie ich do znajomych, a także dodawanie odczytanych dat do innych aplikacji, w tym chociażby notatek czy kalendarza. Zuzanka ma czternastodniowy okres próbny, po którym można wykupić subskrypcję. Miesięczna kosztuje 9,99 zł, półroczna 44,99 zł, a roczna 79,99 zł. Odnawia się ona automatycznie z konta w iTunes. Istnieje jeszcze możliwość wykupienia dożywotniego dostępu. Wówczas trzeba liczyć się z wydatkiem w wysokości 119,99 zł.

A jak działa sama aplikacja i czy jest warta wykupienia subskrypcji? Pewnie punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Sam na razie mam mieszane odczucia, bowiem aplikacja nie zawsze jest skuteczna w rozpoznawaniu dat. O ile radzi sobie z nabiałem czy sokami, o tyle z masła już nie zawsze odczytała mi datę przydatności. Nie rozpoznała mi daty znajdującej się na denku puszki, ma też problem z odczytywaniem dat znajdujących się na wieczkach słoików. Mimo że ustawiałem telefon pod różnym kątem, regulowałem odległość aparatu od wieczka, to jednak efektu nie było. Na dodatek trzeba uważać, bo czasami na opakowaniach produktów umieszczonych jest kilka dat. Może się zdarzyć, że zostanie odnaleziona na przykład data produkcji, a wtedy można się zdziwić, bowiem aplikacja poinformuje, że produkt może być przeterminowany. Dlatego należy zachować czujność i trzeźwość umysłu.

Data jest istotna, ale trzeba też rozróżnić dwa pojęcia: „należy spożyć do” oraz „najlepiej spożyć przed”, o czym niestety aplikacja nie informuje. W tym pierwszym przypadku, po przekroczeniu terminu przydatności, niestety produkty nadają się już do kosza (dotyczy to produktów nietrwałych, takich jak mięso, wędliny, ryby, nabiał), zaś w drugim, jeśli smakują i pachną normalnie, to można je konsumować nawet po przekroczeniu daty przydatności do spożycia. Taką datą znakowane są trwałe produkty, do których zaliczamy między innymi kasze, ryże, herbaty, dżemy etc. Nie warto więc kierować się tylko i wyłącznie wskazaniami producenta, ale również wykorzystywać swoje zmysły do oceny stanu żywności, aby nie wyrzucać jej, kiedy wciąż nadaje się do zjedzenia.

To dobrze, że rynek aplikacji dla niewidomych i niedowidzących wciąż się rozwija. Należy docenić twórców aplikacji, że wpadli na konkretny pomysł i zaczęli go realizować. Pewnie nie da się od razu wypuścić na rynek idealnej aplikacji. Zuzanka też taka nie jest, ale od czegoś trzeba zacząć. Myślę, że na razie w 50% sprawdza się przy odczytywaniu dat przydatności do spożycia poszczególnych produktów. Być może, kiedy użytkownik aplikacji nabierze większej wprawy przy odnajdywaniu dat na poszczególnych produktach, to trafność odczytu samej aplikacji się zwiększy. Obecnie jednak bardziej traktowałbym ją w kategoriach aplikacji ciekawostki niż takiej, która zrewolucjonizowałaby moje funkcjonowanie w kuchni, a spędzam w niej dość dużo czasu. Nie wspominam już o korzystaniu z aplikacji podczas robienia zakupów w sklepie wielkopowierzchniowym, bo wówczas trzeba by w nim spędzić pół dnia. Jeśli twórcy aplikacji dodadzą do niej nowe funkcjonalności, a nimi mają być chociażby odczytywanie nazw konkretnych produktów, to wówczas taka aplikacja stanie się jeszcze bardziej przydatna dla osób z dysfunkcją narządu wzroku. Tak więc dziękujemy za już i czekamy na więcej, aby aplikacja działała jeszcze sprawniej i była jeszcze bardziej przydatna w kuchennych rewolucjach u niewidomych w domach.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Co w prawie piszczy

&&

Co dalej z asystencją osobistą? Burzliwa dyskusja w Sejmie

Mateusz Różański

Asystencja osobista powinna być zgodna z Konwencją o Prawach Osób z Niepełnosprawnością, nakierowana na wspieranie samodzielności osób z niepełnosprawnością, ale też realizowana w sposób ciągły i dostosowana do realnych potrzeb danego człowieka. O planowanej ustawie o asystencji osobistej osób z niepełnosprawnościami, ale też o wadach realizowanych w tej chwili usług asystenckich dyskutowano podczas posiedzenia sejmowej podkomisji stałej ds. osób niepełnosprawnych, które odbyło się 25 stycznia.

– Wiemy, że obecnie realizowany program asystencji osobistej ma swoje wady. Jedną z nich jest cykliczność. Pomimo naszych starań ta ciągłość usługi jest przerywana – mówił podczas posiedzenia Pełnomocnik Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych, Paweł Wdówik. – Dlatego razem z Prezydentem zdecydowaliśmy się podjąć wspólne działania, by przygotować i przedstawić ustawę o asystencji, która tę usługę wdroży w sposób systemowy.

Asystent na podstawie ustalenia, nie orzeczenia

Jak zapowiedział Pełnomocnik, projekt tej ustawy zostanie zaprezentowany w najbliższym czasie, tak by realizowana już systemowo asystencja osobista mogła być wdrażana już od początku 2024 roku. Będą z niej mogły korzystać osoby między 16 a 65 rokiem życia. Seniorzy i dzieci będą wciąż objęci programami z Funduszu Solidarnościowego, które nie będą wygaszane, a rząd rozważa przedłużenie trwania tych programów z roku do 3 lat. Jak poinformował Pełnomocnik, ustawa będzie się odwoływać do stopnia potrzeby wsparcia zwanym inaczej stopniem trudności w samodzielnym funkcjonowaniu, które będą przyznawane na podstawie ustaleń, nie orzeczeń.

661 milionów na asystencję w tym roku

Tymczasem, zgodnie z danymi przedstawionymi przez Andrzeja Łosiewicza, dyrektora Biura Funduszu Solidarnościowego, wydatki na obecnie prowadzone programy asystencji osobistej to ok. 661 milionów złotych. Dzięki pieniądzom z Funduszu Solidarnościowego będą realizowane w tym roku. Pomimo tych nakładów, realizacja programów w wielu miejscach jest daleka od tego, czego oczekiwałyby osoby z niepełnosprawnością.

Pani zadzwoni w lutym

W tej chwili nie ma w Polsce asystencji. Skończyła się 16 grudnia 2022 roku. 16. po raz ostatni asystent był u mojego syna, a 17. już do mnie nie zapukał – poinformowała posłanka Iwona Hartwich.

To przerwanie realizacji usług asystenckich na czas podpisywania umów i zdobywania środków przez samorządy to nie jedyny problem obecnie realizowanych usług asystenckich.

– Miejskie ośrodki pomocy społecznej szukają innych podmiotów, które będą realizować usługi asystenckie. Sprawia to, że finalnie wzrastają koszty, przez co spadają też zarobki asystentów – wskazywała posłanka, Jagna Marczułajtis. – Panie ministrze, proszę mi wskazać osobę, która za 15 złotych na godzinę na rękę będzie zajmować się moim synem. Ludzie radzą sobie w ten sposób, że dopłacają do tej pracy, ale nie każdego jest na to stać – zauważyła posłanka. Przywołała ona też swoją rozmowę z miejskim ośrodkiem pomocy społecznej, gdzie powiedziano jej, że usługi asystenckie będą realizowane najwcześniej w lutym a najprawdopodobniej w marcu, bo w tej chwili dopiero prowadzone są przetargi.

Usługi tylko dla seniorów?

Obecny model świadczenia usług asystenckich mocno skrytykowała też Katarzyna Kotula z Lewicy.

– Kiedy słyszę, program, to robi mi się gorąco, bo jeśli coś jest programem, to samorządy mogą coś zrobić, ale nie muszą. Doświadczenie pokazuje, że jeśli nie ma ustawy i samorządy nie muszą tego robić, to będą tłumaczyć się tym, że nie ma funduszy, że nie ma ludzi za niskie stawki. Wiemy, że w nie wszystkich samorządach ta usługa jest realizowana, a nawet tam, gdzie jest realizowana, dochodzi często do niezrozumienia idei programu, albo, co mnie bardzo martwi, celowego działania polegającego na zapewnianiu tej usługi tylko seniorom, klientom OPS – powiedziała Katarzyna Kotula.

Słoweńcy mają średnio 300 godzin wsparcia

Podczas posiedzenia swoje merytoryczne uwagi przedstawili też przedstawiciele strony społecznej. Poruszono m.in. temat przygotowania asystentów do pracy z osobami potrzebującymi najbardziej intensywnego wsparcia czy możliwości pełnienia funkcji asystenta przez rodzeństwo osoby z niepełnosprawnością.

Adam Zawisny z Polskiego Forum Osób z Niepełnosprawnością poruszył też temat wykonywania przez asystentów takich zabiegów, jak podawanie insuliny czy leków.

Jego zdaniem docelowo asystenci powinni przechodzić szkolenie prowadzone przez specjalistów z wykształceniem medycznym, by móc wykonywać czynności, które osoba pełnosprawna wykonałaby sama.

Zwrócił on też uwagę na możliwość wyboru tego, kto będzie asystentem osoby z niepełnosprawnością, ale też zapewnienie wsparcia, które realnie da możliwość niezależnego życia.

– W tej chwili w Słowenii osoby z niepełnosprawnością korzystają średnio z 300 godzin usług asystenckich miesięcznie! – zauważył Adam Zawisny.

NGO robią to lepiej

Jako remedium na przerwy w realizacji usług asystenckich wskazano powierzenie ich realizacji organizacjom pozarządowym.

– Organizacje pozarządowe robią tak, że nie ma przerwy. Czasem dogadujemy się z konkretnymi osobami, że zapłacimy, gdy będą pieniądze, lub szukamy środków gdzie indziej. Bo my w organizacjach znamy ludzi i ich potrzeby. Widzimy tych, którym pomagamy, a samorządy nie zawsze. Nie daj Boże, żeby Kancelaria Prezydenta wykluczyła organizacje pozarządowe – powiedziała Alicja Szatkowska, prezeska Milickiego Stowarzyszenia Przyjaciół Dzieci i Osób Niepełnosprawnych.

– Samorządy dobrze realizują usługi asystenckie i opiekę wytchnieniową tylko tam, gdzie są organizacje pozarządowe, które je tego nauczyły – poparła jej słowa Monika Zima-Parjaszewska, prezeska Zarządu Głównego Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Niepełnosprawnością.

Źródło: http://www.niepelnosprawni.pl/, 26.01.2023

⇽ powrót do spisu treści

&&

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

&&

Testujemy urządzenie Popcorn maker

Jolanta Kutyło

Popcorn jest zaliczany do jednych z najzdrowszych przekąsek, jest sycący, mniej kaloryczny niż np. chipsy, przygotowywany z nieprzetworzonego ziarna kukurydzy, przy użyciu niewielkiej ilości tłuszczu lub bez tłuszczu. Możemy go przygotować na patelni, w garnku, w mikrofalówce oraz w dedykowanym do tego urządzeniu – Popcorn maker.

Popcorn maker to małe urządzenie do domowej produkcji popcornu, dzięki niemu nie trzeba długo stać w kuchni, aby przygotować tę smaczną przekąskę. Zaledwie kilka minut wystarczy, żeby cieszyć się pachnącą, przyjemnie chrupiącą prażoną kukurydzą.

Przed pierwszym użyciem należy zapoznać się z instrukcją obsługi. Wyczyścić wewnętrzną i zewnętrzną powierzchnię urządzenia oraz pojemnik wewnętrzny. Najlepiej to zrobić za pomocą gąbki lub wilgotnej miękkiej ściereczki. Starannie osuszyć.

Następnie umieścić obudowę urządzenia kominkiem do góry na pojemniku, do którego będą wpadać uprażone ziarna. Przykryć obudowę pokrywą w której jest wlot na ziarna, po czym pokrywę przykryć kapelusikiem z otworkami.

Podłączyć urządzenie do prądu, uruchomić włącznik. Pozostawić urządzenie do nagrzania na ok. 2 minuty, następnie wyłączyć i dodać kukurydzę (60 g) wcześniej przygotowaną w wewnętrznym pojemniku. Ponownie włączyć urządzenie. Trzymając wpust blokujący, umieścić górną pokrywę jak kapelusik na pokrywie.

Po około 40/50 sekundach gorący popcorn zacznie wpadać do pojemnika. Jeżeli wsypiemy do urządzenia nadmierną ilość ziaren kukurydzy, powyżej 60 g, ziarna znajdujące się niżej zostaną przypalone, ponieważ nie wpadną do pojemnika.

Po zakończeniu produkcji należy wyłączyć urządzenie, ustawiając wyłącznik w położeniu „OFF” i wysunąć wtyczkę z gniazda. Wyjąć pojemnik z gotowym popcornem z obudowy.

Przed kolejnym użyciem Popcorn maker pozostawić do schłodzenia przez co najmniej 15 minut.

Do produkcji popcornu w urządzeniu Popcorn maker nie dodajemy oleju, gdyż produkcja jest beztłuszczowa, nie stosujemy również ziaren z dodatkami.

Instrukcja obsługi początkowo wydaje się być skomplikowana, ale obsługa urządzenia bez użycia wzroku jest naprawdę prosta.

Zasady bezpieczeństwa

Elementy urządzenia:

⇽ powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

&&

Zapraszam na popcorn

Jolanta Kutyło

Popcorn z parmezanem

Składniki:

Wykonanie

Przygotować popcorn z użyciem Popcorn maker, stosując się do instrukcji obsługi. Wymieszać czosnek, pieprz, sól i parmezan. Odstawić. W dużej misce połączyć popcorn z ciepłą oliwą. Dokładnie wymieszać. Dodawać powoli suche składniki, dokładnie mieszając.

Popcorn po chłopsku

Składniki:

Wykonanie

Przygotować popcorn z użyciem Popcorn maker. Posiekać drobno suszoną cebulę, wymieszać z solą, odstawić. W naczyniu połączyć ciepłą oliwę z sosem z octu balsamicznego. Popcorn przełożyć do dużej miski, polać przygotowanym sosem i dokładnie wymieszać. Powoli dodawać suche składniki, dokładnie mieszając.

Popcorn a’la pizza

Wykonanie

Przygotować popcorn z użyciem Popcorn maker. Posiekać drobno suszone pomidory, dodać oregano. Wymieszać z solą i papryką (nie dodawać, jeżeli popcorn przeznaczony jest dla dzieci), odstawić. Popcorn polać ciepłą oliwą z oliwek i dokładnie wymieszać. Dodawać powoli suche składniki, dokładnie mieszając. Smacznego!

⇽ powrót do spisu treści

&&

Z poradnika psychologa

&&

Zauważ, rozpoznaj i rozpracuj wewnętrznego krytyka!

Małgorzata Gruszka

Takie lub podobne myśli często pojawiają się w głowach większości z nas. Pojawiają się i nierzadko wpływają na to, co czujemy i robimy. Co łączy te myśli? Skąd one się biorą? Jak sobie z nimi radzić? Jaką część naszego wnętrza warto sobie uświadomić, zacząć zauważać, poznać bliżej i rozpracować? Do czego ta część jest potrzebna?

W kolejnym „Poradniku psychologa” zapraszam na spotkanie z wewnętrznym krytykiem!

Wewnętrzny krytyk, co to takiego?

Wewnętrznym krytykiem nazywamy zakodowane w naszym umyśle przekonania o sobie, o tym, co już zrobiliśmy lub zamierzamy zrobić. Przekonania te są krytyczne, docierają do nas w najróżniejszych sytuacjach jako surowy i oceniający głos wewnętrzny.

Dla łatwiejszego rozpoznawania krytycznych przekonań funkcjonujących w naszym umyśle rozróżniamy kilka rodzajów wewnętrznego krytyka:

Jak radzić sobie z wewnętrznym krytykiem?

Radzenie sobie z wewnętrznym krytykiem polega na zauważaniu, rozpoznawaniu i rozpracowywaniu podsuwanych przez umysł krytycznych myśli i przekonań dotyczących nas oraz naszych przeszłych i przyszłych poczynań. Myśli te i przekonania często pojawiają się automatycznie, wręcz niezauważalnie. Oznaką tego, że są, i że na nas działają, jest częste odczuwanie przykrych emocji, takich jak złość, niezadowolenie, zniechęcenie, obawa, wstyd czy poczucie winy. Dlatego, pierwszym krokiem w rozpracowywaniu wewnętrznego krytyka jest zauważanie i rozpoznawanie myśli pojawiających się w głowie w chwilach gorszego samopoczucia. Myśli, to zdania składające się zazwyczaj z kilku słów. Najprostszą techniką rozpracowywania krytycznych myśli i przekonań jest wypowiadanie ich na głos. Czasami to wystarczy, by zobaczyć, że dana myśl nie jest w stu procentach słuszna, by przestać się nią kierować i stworzyć inną, bardziej prawdziwą i użyteczną w danej sytuacji.

Równie prostą techniką jest zapisywanie myśli na kartkach i odczytywanie. Zapisana myśl wygląda i brzmi inaczej niż taka, która tylko przeszła przez głowę. Zapisanie pomaga w pełni uświadomić sobie treść tej myśli, uchwycić ją i bardziej obiektywnie ocenić jej słuszność.

Kolejna technika polega na dyskutowaniu z poszczególnymi myślami za pomocą formuły „tak, ale…”. Formuła ta, dodana do każdej z myśli, otwiera na argumenty podważające zawartą w niej tezę.

Z myślami podsuwanymi nam przez wewnętrznego krytyka możemy dyskutować, zadając sobie pytanie: Gdybym podzielił się tą myślą z życzliwą mi osobą, co ona by mi powiedziała?.

Siłę wewnętrznego krytyka osłabimy również, zadając sobie pytanie: Co doradziłbym przyjacielowi, który podzieliłby się ze mną taką samą myślą na swój temat?.

W konfrontacji z wewnętrznym krytykiem nie chodzi o to, by wyeliminować krytyczne myślenie o sobie i swoich poczynaniach, ale o to, by jednoznacznie krytycznym przekonaniom i myślom przeciwstawić te bardziej zrównoważone i użyteczne. Dłuższy i regularny trening zauważania, rozpoznawania wewnętrznego krytyka, dyskutowania z nim, a także formułowania równoważących myśli i przekonań pomaga osłabić niekorzystne działanie nadmiernie rozwiniętego wewnętrznego głosu krytycznego.

⇽ powrót do spisu treści

&&

„Z polszczyzną za pan brat”

&&

W Dniu Kobiet

Tomasz Matczak

Bogactwo określeń płci żeńskiej w polszczyźnie jest wręcz oszałamiające! Białogłowy, niewiasty, płeć piękna, kobiety, panie – to tylko niektóre z nich, a nie wymieniłem tu wszelkiej maści poetyckich nazw, od których aż roi się w liryce. Prócz rzeczowników, rodzaj żeński mają także czasowniki, przymiotniki, liczebniki i zaimki.

W ostatnim czasie sporo kontrowersji wzbudzają tak zwane feminatywy. Termin ten pochodzi od łacińskiego słowa „femina”, czyli kobieta. Feminatywy to rzeczowniki, które są kobiecą nazwą zawodu bądź funkcji albo stanowią wariant wykonawcy czynności lub osobową żeńską nazwę charakterystyczną. Zwykle są tworzone od odpowiedniego rzeczownika w rodzaju męskim. Mamy więc aktora i aktorkę, pisarza i pisarkę, ale także męża i żonę. Warto wiedzieć, że feminatywy istnieją w języku polskim od dawien dawna. Wiele z nich jest używanych na co dzień i nie wzbudza żadnych kontrowersji. Gospodyni, mistrzyni, niewidoma, nauczycielka, sekretarka – to tylko kilka z naprawdę wielu przykładów.

Inaczej rzecz się ma z feminatywami, które nie były szeroko rozpowszechnione, a obecnie wracają. Taka gościni czy chirurżka u niektórych wywołuje dreszcze. Przyznam szczerze, że u mnie do niedawna także. Formy te wydawały mi się pretensjonalne i zaliczałem je, zupełnie błędnie, do czegoś, co nazywa się współczesną nowomową, która zyskała na popularności w wyniku feministycznych dążeń aktywistek.

Tymczasem obie formy są jak najbardziej poprawne gramatycznie i nie ma żadnych powodów, aby ich nie stosować. Cóż, taki mamy język. Jeśli jakaś kobieta jest gospodynią, to dlaczego ma nie być gościnią? Pewnie dlatego, że ten ostatni rzeczownik jest dość rzadko spotykany i trochę źle się kojarzy ideologicznie. Tymczasem i jedna i druga forma jest skonstruowana poprawnie i ma taką samą rację językowego bytu.

Szczerze mówiąc, mnie samemu trudno jest przełknąć tę gorzką prawdę, ale cóż, skoro to prawda, nie mam innego wyjścia, jak ją przyjąć.

Co nie znaczy, że nie mam żadnych wątpliwości. To właśnie w ich wyniku powstał poniższy żartobliwy wierszyk.

Pewna chirurżka ze szpitala w Kutnie,
Gdy ją chirurgiem tytułują bliźni,
Wścieka się strasznie i zżyma okrutnie:
„Ja mam końcówkę inną niż mężczyźni!
Wroginią jestem, bo chyba nie wróżką,
Każdego kto mnie pomyli z facetem!
Ja nie chirurgiem jestem, lecz chirurżką,
bo Pan Bóg stworzył mnie jako kobietę!”,
a redaktorka z radia wszystkim znana,
nie żółtodzióbka, zaufana marka,
mówi: „Moimi gościniami z rana
są dziś tokarka oraz marynarka”.
W kasynie za to, tuż obok krupiera,
Który ruletki kręci wprawnie kołem,
Blondwłosą graczkę trema nieco zżera,
Bo po raz pierwszy zasiadła za stołem.
Wśród polityków, czyli w wyższych sferach,
Gdzie wiele pań już zastępuje panów,
Dziś na spotkanie można się wybierać
Z ministrą albo sekretarzą stanu.
To nic, że śmiesznie, czasem tak być musi,
Nie nowomowa to, ni żadne dziwy,
Czas już w zarodku pusty śmiech nam zdusić,
Bo to po prostu są feminatywy.

Wszystkim paniom w dniu ich marcowego święta życzę najpiękniejszych chwil!

⇽ powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

&&

Ulubiona agentka Churchilla

Ireneusz Kaczmarczyk

Była jedną z cichych bohaterek II wojny światowej. Minęła właśnie 70. rocznica jej tragicznej śmierci.

Maria Krystyna Skarbek-Giżycka (pseud. Christine Granville) przyszła na świat w maju 1908 r. w Trzepnicy. Ojciec Jerzy – zubożały szlachcic, chcąc utrzymać dotychczasową stopę życiową, poślubił córkę żydowskiego bankiera Stefanię Goldfede. Dzięki majątkowi, który wniosła Stefania w swym posagu, Krystyna otrzymała gruntowne wykształcenie. Znała język francuski, angielski oraz łacinę, dobrze jeździła konno.

Szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo trwało do śmierci ojca. W roku 1930, chcąc wesprzeć swą matkę finansowo, rozpoczęła pracę w warszawskim przedstawicielstwie Fiata. Kontakt ze spalinami odbił się negatywnie na jej zdrowiu. Na płucach powstały ciemne plamy, toteż musiała zrezygnować z pracy. Czas przeznaczony na kurację spędziła w polskich Tatrach. Nawiązała liczne znajomości towarzyskie z ówczesną elitą Rzeczypospolitej i przemytnikami. Na zlecenie tych ostatnich przewoziła kontrabandę przez słowacko-polską granicę; dzięki temu poznała miejscowych górali, ich kryjówki a także szlaki. Wiedza ta okazała się bardzo przydatna w późniejszych latach. W górach poznała swojego pierwszego męża, Karola Gettlicha. Małżeństwo to jednak okazało się pomyłką i zakończyło szybkim rozwodem. Po rozstaniu z mężem Krystyna przez pewien czas bawiła w Zakopanem. Tu poznała swojego drugiego męża. Jerzy Giżycki był przystojnym pisarzem i dyplomatą. Ceremonia ślubna odbyła się w listopadzie 1938 r. Po ślubie wybrali się w podróż po Europie. Po powrocie do kraju Jerzy został skierowany, jako polski konsul, do ambasady w Afryce. Tam, we wrześniu 1939 r. zastała ich informacja o agresji Hitlera na Polskę. Wydarzenie to skłoniło młodą parę do wyjazdu do Anglii. Małżeństwo, podobnie jak pierwsze, okazało się błędem. Prawdziwą miłością Krystyny był Andrzej Kowerski, którego poznała podczas swojej pierwszej misji. Mimo burzliwych dziejów związku oraz licznych rozstań zawsze do siebie wracali.

W Anglii, Krystyna za główny swój cel obrała pomoc rodakom. Dzięki szerokim znajomościom swego męża nawiązała kontakt z Ministerstwem Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii. Rozmowę „rekrutacyjną” przeszła bez problemów, ponadto wywarła duże wrażenie na swych rozmówcach. Dostrzegli oni jej spryt i błyskotliwość. Imponujący był również przedstawiony przez nią plan przedostania się do Budapesztu. Tam chciała drukować propagandowe ulotki popierające walkę, które następnie miały być zrzucane do Polski. Została przyjęta jako polska agentka wywiadu SOE (Special Operations Executive). Od tego momentu była angielską dziennikarką podróżującą; na Węgry wysłana została razem z Andrzejem Kowerskim (pseudonim Andrew Kennedy). Z Budapesztu, gdzie pracowała jako dziennikarka, trzykrotnie odbyła podróż do okupowanej Polski konspiracyjnym szlakiem przez Słowację jako tatrzańska kurierka.

Skarbek i Kowerski zajmowali się organizowaniem ucieczek Polaków internowanych w węgierskich obozach. Zbierali również informacje wywiadowcze, które, według źródeł brytyjskich, pomogły Churchillowi w uściśleniu przewidywanego terminu niemieckiej inwazji na ZSRR.

W czerwcu 1940 r. Krystynie udało się odwiedzić matkę. Próbowała bezskutecznie nakłonić ją do ucieczki z okupowanego kraju. Stefania Skarbek została aresztowana i zamordowana przez Niemców na Pawiaku w styczniu 1942 r.

Misja Krystyny stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Już na przełomie 1940/1941 r. oboje z Andrzejem Kowerskim byli poszukiwani przez węgierską policję. W styczniu zostali schwytani i poddani wielogodzinnym przesłuchaniom. Wyszli cało z opresji tylko dzięki inteligencji i sprytowi Skarbek. W czasie jednego z przesłuchań ugryzła się w język, następnie zaczęła kaszleć, plując krwią. Funkcjonariusze Gestapo odczytali to jako oznaki gruźlicy i z obawy o własne zdrowie wezwali lekarza. Ów lekarz, dostrzegłszy plamy na płucach, które były pozostałością pracy w Fiacie, potwierdził diagnozę. W obliczu spodziewanej śmierci więźniarki zwolniono oboje, dzięki czemu mogli uciec.

Do Jugosławii przewiózł ich w samochodowym bagażniku rezydent angielskiej ambasady. Wkrótce jednak Niemcy zajęli i ten kraj, para musiała więc uciekać do Turcji. Tam otrzymali rozkaz stawienia się w ambasadzie brytyjskiej w Kairze.

Jednym z nielicznych zadań przypadających na ten okres była misja w Aleppo. Wraz z Andrzejem Kowerskim Krystyna miała za zadanie rozpoznać mosty na Eufracie i opracować koncepcję ich zniszczenia. Wysłana na szkolenie w obozie niedaleko izraelskiej Hajfy odbyła kursy spadochronowe oraz kurs radiotelegrafistki i w lipcu 1944 r. została zrzucona na płaskowyż w południowo-wschodniej Francji. Na potrzeby tej misji przyjęła także nową tożsamość – Pauline Armand. Jako kurierka szpiegowskiej „Jockey” przemieszczała się pomiędzy poszczególnymi grupami, by przygotowywać i nadzorować akcje. Siatką tą dowodził brytyjski szpieg Francis Cammaerts. Pauline brała udział w atakach partyzantów na mosty oraz niemieckie składy amunicji. Wizytowała także terenowe siatki agentów, planując z nimi dalsze działania. Gestapo wyznaczyło dużo pieniędzy za jej schwytanie – żywej lub martwej. Krystyna jednak nie zamierzała dać się złapać. Kiedy dowiedziała się o wyznaczeniu nagrody za jej głowę, wykazywała się jeszcze większą odwagą a wręcz brawurą. Dowiodła tego, gdy Cammaerts wraz z dwoma innymi szpiegami zostali aresztowani przez Niemców. Kiedy kierownictwo zgrupowania uznało, iż próba odbicia więźniów nie ma szans powodzenia, właśnie Krystyna postanowiła ich uwolnić. Kilka godzin przed ich egzekucją pojawiła się w więzieniu Gestapo. Pewna siebie weszła do gabinetu oficera SS – Belga Maxa Waema – informując go, że jest brytyjską agentką, a także siostrzenicą marszałka Montgomery’ego. Zagroziła zemstą na nim i całym personelu więzienia, jeśli natychmiast nie uwolnią zatrzymanych. Przedstawiła się jako jedyna, która jest w stanie zapewnić mu bezpieczeństwo, gdyż alianci szykują się właśnie do ataku na jego siedzibę. Jako rekompensatę za stratę więźniów obiecała także dwa miliony funtów łapówki. Zdezorientowany i zaskoczony Niemiec natychmiast się zgodził. Następnego dnia Krystyna wróciła do niego z pieniędzmi, które Brytyjczycy zrzucili jej na spadochronie. Więźniowie odzyskali wolność, a informacja o ich uwolnieniu odbiła się szerokim echem pośród jej współpracowników. Zaledwie kilka godzin później radio BBC nadało specjalny komunikat: „Félicitations à Pauline” („Gratulacje dla Pauline”). Cammaerts zaś do końca życia pozostał jej wdzięczny za ocalenie.

Kolejnym wielkim wyczynem Krystyny było wydarzenie na przełęczy Larche. Udało jej się wtedy namówić do dezercji około 2 tys. Polaków siłą wcielonych do Wehrmachtu. Jej przejmująca mowa przez megafon zszokowała amerykańskich dowódców.

Do Londynu wróciła na początku września 1944 r. Usilnie błagała przełożonych o wysłanie jej do ogarniętej powstaniem Warszawy. Mimo kilkukrotnych próśb odmówiono jej. Rozczarowana udała się ponownie do Kairu. Definitywnie zakończyła także swoje małżeństwo z Jerzym Giżyckim. W kwietniu tegoż roku została zdemobilizowana i odesłana do cywila.

Kolejnym rozczarowaniem dla Krystyny była postawa rządu brytyjskiego, który nigdy nie przyznał jej obywatelstwa. Dopiero w 1946 r. otrzymała paszport brytyjski, ale ze statusem naturalizowanego obywatela brytyjskiego. Krystyna nie mogła odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Adrenalina i ryzyko były bowiem jej nieodłącznymi towarzyszami. W ostatnich latach życia podejmowała się więc różnych zajęć. Pracowała jako pokojówka, telefonistka, sprzedawczyni w londyńskim domu towarowym, a także stewardessa na statkach pasażerskich. Na statku „Rahuine” poznała stewarda Denisa Muldowneya, swojego adoratora i późniejszego mordercę. Na innym zaś obsługiwała swoją przyszłą biografkę – Madeleine Masson.

15 czerwca 1952 r. w londyńskim hotelu „Shelbourne” w Kensington została pchnięta nożem przez Dennisa Muldowneya, którego oświadczyny wcześniej odrzuciła. Zmarła wskutek zadanych ran. Skarbek została pochowana 20 czerwca na rzymskokatolickim cmentarzu St. Mary w dzielnicy Kensal Green w Londynie. Podczas składania do grobu trumny okrytej biało-czerwoną flagą w tle brzmiało „Jeszcze Polska nie zginęła”.

Za zasługi dla francuskiego Ruchu Oporu w listopadzie 1945 r. nadano jej jedno z najwyższych francuskich odznaczeń – Krzyż Wojenny ze Srebrną Gwiazdą. W 1947 r. król Jerzy VI przyznał jej Order Imperium Brytyjskiego oraz Medal św. Jerzego. Polskie władze emigracyjne nigdy nie nadały jej żadnego odznaczenia, ponieważ nie widziały ku temu podstaw.

Na koniec warto przywołać słowa Clare Mulley, która tak podsumowała postać Krystyny w swej książce: Była najlepszym agentem brytyjskim czasu wojny. Szefowie naszych służb wstawali, gdy wchodziła do pokoju (…). W obliczu zagrożenia inwazją, okupacją lub terrorem walczyła z pasją, determinacją i odwagą, nie dorównywał jej żaden inny agent specjalny podczas II wojny światowej.

Krystyna Skarbek bez wątpienia była jedną z najwybitniejszych kobiet-szpiegów okresu II wojny światowej. Warto przyjrzeć się tej niezwykłej postaci, którą sam Winston Churchill określał piękną, inteligentną, piekielnie odważną, najlepszą moją agentką.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Morderstwo z przymrużeniem oka

Paweł Wrzesień

Nie ma chyba w Polsce miłośnika powieści kryminalnych, któremu obca byłaby postać zmarłej przed dziesięcioma laty Joanny Chmielewskiej, choć jej prawdziwe personalia – Irena Barbara Kuhn, zapewne wielu Czytelnikom nie powiedziałyby nic. Sama wyjaśniała w jednym z wywiadów, że rozpoczynając karierę literacką, celowo wybrała sobie pseudonim, ponieważ była właśnie po rozwodzie z pierwszym mężem i nie chciała, aby wytoczył jej proces sądowy o zniesławienie nazwiska przez szarganie go autorstwem kryminałów. Nazwisko „Chmielewska” zapożyczyła zresztą od jednej z prababek. Pokazuje to dystans i humor, którym potrafiła błyszczeć zarówno w życiu prywatnym, jak i na kartach powieści. Krytyk literacki Mariusz Cieślik, wspominając współpracę z Panią Joanną w audycji „Trójkowy wehikuł czasu”, nie umiał powstrzymać śmiechu, przytaczając historię o tym, jak poproszona o napisanie krótkiego opowiadania do bożonarodzeniowego wydania „Rzeczpospolitej”, dostarczyła tekst pt. „Depresja autorki”, w którym, po porzuceniu przez męża, pisarka rozważa najpierw, w jaki sposób popełnić samobójstwo, a następnie, jak pozbawić życia niewiernego mężczyznę. Spytała wówczas zdumionego tematyką opowiadania redaktora: Przeczytał Pan? I co Pan myśli, nada się na Święta, nie?. I wbrew pozorom, nadawało się, ponieważ jak chyba wszystkie kryminały, które wyszły spod jej pióra, było napisane lekko, z dowcipem i fantazją, choć przecież opiewało zbrodnię.

Czytelnik mógł odnieść wrażenie, że sama autorka jest bohaterką własnych powieści, tym bardziej że przeważnie głównej postaci nadawała imię „Joanna”. Podobnie jak ona, poza dystansem do siebie, były one zaradne i życiowo dzielne, pomimo rozlicznych pułapek zastawianych przez los. Jak to często bywa w życiu, siła ducha autorki wynikała z trudnych warunków egzystencji, z jakimi zmagała się od najmłodszych lat.

Urodzona 7 lat przed wybuchem II wojny światowej, przeżyła ważny okres dzieciństwa w cieniu grozy okupacji hitlerowskiej w Warszawie. Widziała rzeczy, których oglądać nie powinno żadne dziecko. Co gorsza, po wojnie nie nastąpiło tak oczekiwane wyzwolenie i ulga, albowiem ojciec młodej Ireny, jako sanacyjny urzędnik, miał w okresie stalinowskim ogromne problemy ze znalezieniem pracy i zapewnieniem bytu rodzinie. Mimo to, przyszła pisarka zdołała zdać dobrze maturę i dostać się na upragnione studia architektoniczne. Za mąż wyszła już w wieku 19 lat i w okresie studiów urodziła dwójkę dzieci, co nie przeszkodziło jej w nauce i obronie dyplomu. Tę twardość w dążeniu do celu i niepoddawanie się przeciwnościom przekazała później wielu bohaterkom swoich książek. Zresztą nie tylko one były wzorowane na autentycznie żyjących osobach. W audycji radiowej „Prywatnie u Joanny Chmielewskiej” z grudnia 1986 roku mówiła: Wszystkie pozostałe osoby używane przeze mnie rekrutowały się po większej części z grona moich znajomych i przyjaciół, a ja nie mam znajomych i przyjaciół, którzy by nie mieli poczucia humoru. Wyjątkiem nie jest tu słynny Lesio, książkowy oryginał i niezguła, o którym tak wspominała: Lesio twierdzi, że książka w jakiś tajemniczy, nieznany mi bliżej sposób dopomogła mu do zrobienia niesamowitej kariery. No rzeczywiście, porósł w pierze tak, że hej!.

Swoją twórczość rozpoczynała z doskoku, między innymi zajęciami. Pracowała wówczas w biurze projektowym jako architekt i stąd też doskonała znajomość atmosfery w środowisku biurowym, pełnym wzajemnych sympatii i antypatii, towarzyskich gierek i plotek. To właśnie otoczenie pojawi się potem nie raz na kartach jej kryminałów, m.in. we „Wszyscy jesteśmy podejrzani”, „Lesiu”' czy „Dzikim białku”.

Nie tylko bohaterowie bywali u Chmielewskiej z życia wzięci, podobnie bywało z sytuacjami wyjętymi prosto z codzienności, a następnie przepuszczonymi przez filtr talentu literackiego. Już debiutancki „Klin” opiera się na autentycznej historii awarii telefonu. Gdzieś na centrali źle podłączono wtyczki i zaczęło dochodzić do niedorzecznych pomyłek, gdy nieznane osoby dzwoniły do prywatnego mieszkania, podając w pierwszych słowach hasło „szkorbut”. Pani Joanna przerobiła tę sytuację na swój sposób, tworząc fabułę, w której główna bohaterka zostaje wplątana w aferę kryminalną związaną z gangiem fałszerzy. Na kanwie powieści nakręcono potem szalenie popularną komedię kryminalną „Lekarstwo na miłość”, z Andrzejem Łapickim i Kaliną Jędrusik w rolach głównych. Pisała także kryminały kierowane do najmłodszych czytelników, jak choćby seria z Janeczką i Pawełkiem, m.in. „Wielkie zasługi” czy „Dwie trzecie sukcesu”. Sama uważała ten nurt swojej twórczości za najbardziej udany. Nie miała zresztą do własnych dzieł zbytniego nabożeństwa i często oburzała się, gdy bywała określana „polską Agathą Christie”. Twierdziła, że u Christie wszystko jest opisane precyzyjnie jak w zegarku, podczas gdy jej książki to takie „fiu bździu”.

Na początku lat 70. zrezygnowała z pracy zgodnej z wykształceniem i oddała się całkowicie pisarstwu. I choć dzieła napisane w tym okresie były nadal szalenie zabawne i cieszyły się dużym zainteresowaniem odbiorców, to jednak krytycy uznawali, że najwybitniejsze powieści autorki pochodzą z wcześniejszego okresu, gdy miała większy kontakt ze zwykłą pracą zawodową i na co dzień słuchała o zwyczajnych problemach i przeżyciach swoich biurowych znajomych. Mówiono, że jej humor jest głównie sytuacyjny, a najlepsze scenariusze sytuacyjne pisze samo życie.

Chmielewska za jedno ze swoich miejsc na ziemi uznawała Danię, gdzie często podróżowała. Umieściła tam też akcję kilku kryminałów, np. „Wszystko czerwone” lub „Kocie worki”. Poza granicami Polski najbardziej jednak kochano ją w dawnym Związku Radzieckim, gdzie ukazało się ponad 8 milionów egzemplarzy jej książek, a na kanwie „Całego zdania nieboszczyka” nakręcono nawet 10-odcinkowy serial telewizyjny. Po jej śmierci w roku 2013, to właśnie z Rosji pochodziło gros kondolencji zamieszczonych na stronie internetowej autorki. W ojczyźnie Puszkina powstał nawet termin „chmielewszczyzna” na opowiadanie niesamowitych historii, które rzekomo przydarzyły się komuś spośród naszych znajomych. Ogółem jej powieści były tłumaczone na języki obce ponad 100 razy.

Do końca życia była aktywna literacko, mimo choroby, która w ostatnich miesiącach przykuła ją niemal do łóżka. Skarżyła się wówczas, pytając, po co jej taki duży dom, skoro ma problem nawet z tym, aby dojść do drzwi. Została pochowana 14 października 2013 roku na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Powieści autorki są jednak ciągle żywe. Dobitnie świadczą o tym choćby statystyki ich pobierania z wypożyczalni online DZdN GBPiZS. Znaleźć tam można wybitne interpretacje powieści Chmielewskiej, czytane choćby przez Irenę Kwiatkowską, Darię Trafankowską czy Włodzimierza Nowakowskiego. Warto sięgać po nie ot tak, dla relaksu albo podniesienia na duchu, gdy nas samych życie nie rozpieszcza. Wyobraźmy sobie przy lekturze, jak Pani Joanna uśmiecha się do nas z góry, mówiąc: Skoro mam hak, to niech na nim coś wisi. Co mi się będzie hak marnował.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Już słychać wiosnę

Henryka Kwiatkowska

Marzec uważany jest za początek wiosny i słusznie, ponieważ w marcu zaczynają się wiosenne przeloty ptaków przez Polskę. Jedne lecą na lęgi do cieplejszych stref klimatycznych, a inne – w chłodniejsze regiony. Jednak część ptaków przylatuje na lęgi do naszego kraju.

Ponieważ nie widzę ptaków, więc nie mogę ich obserwować, ale mogę chodzić po znanym terenie i nagrywać ich głosy. Nagrywanie ptaków jest moją pasją. Zaczęłam je nagrywać już w 2008 roku. Od tej pory, kiedy tylko mogę, wyjeżdżam do Lasek, najczęściej rano. O poranku, wiosną, jeszcze przed wschodem słońca, ptaki śpiewają najintensywniej. Rano jest cicho, ludzie śpią, maszyny nie hałasują, często jest prawie bezwietrznie, a poranne powietrze doskonale przenosi dźwięki.

Moim celem nie jest uzyskiwanie nagrań bardzo dobrej jakości. Do tego potrzebny jest drogi sprzęt wysokiej klasy. Nie zamierzam sprzedawać płyt z nagraniami śpiewu ptaków i na tym zarabiać. Mnie pasjonuje zbieranie dźwiękowych dokumentów: jakie gatunki można spotkać na danym terenie, kiedy ptaki zaczynają śpiewać i kiedy milkną. Dlatego chodzę po lesie ze średniej klasy dyktafonem.

Na początku marca, a czasem już pod koniec lutego przylatują zięby. Te ptaszki wielkości wróbla nie boją się marcowych chłodów, a ich dziarskie piosenki ożywiają jeszcze niezbyt gwarny las. Mniej więcej w tym samym czasie powracają grzywacze. Są to największe dzikie gołębie. Grzywacze z zapałem wykrzykują swoje pięciosylabowe pohukiwania. Na początku marca przylatują drozdy śpiewaki. Ptaki te chętnie koncertują nie tylko w głębi lasu, ale także na drzewach przy laskowskich drogach. Ich śpiew jest głośny, ale spokojny. Drozdy te uważane są za jedne z najlepszych śpiewaków. W tym samym czasie można usłyszeć rudziki. Śpiew rudzików nie jest tak głośny jak drozdów śpiewaków, ale brzmi perliście i nieco melancholijnie. Rudziki mają rdzawe piórka na piersi. Jedna z legend, pochodząca prawdopodobnie ze średniowiecza, głosi, że piórka zabarwiły się czerwienią, ponieważ rudzik skaleczył się przy próbie wyjęcia kolca z korony cierniowej Chrystusa. Pod koniec marca do Lasek z zimowisk przylatują kopciuszki. Te niewielkie ptaszki najchętniej zakładają gniazda w szczelinach murów nieremontowanych budynków. W końcu marca przylatują też kapturki. Te małe ptaszki mają donośny głos, więc słychać je z daleka.

Pod koniec marca w lesie robi się już całkiem głośno. W kwietniu do Lasek przylecą z zimowisk pleszki, piegże, jaskółki, pierwiosnki i świstunki leśne. Najpóźniej, dopiero pod koniec kwietnia lub w pierwszych dniach maja przylecą na lęgi kukułki i wilgi.

A co z tymi ptakami, które pozostają z nami przez cały rok? U tych gatunków ożywienie narasta na długo przed wiosną. W Laskach najpierw zaczynają śpiewać kowaliki. Nagranie najwcześniej śpiewających kowalików udało mi się zrobić 3 grudnia 2017 roku. Kowaliki milkną w maju, gdy zajmują się wysiadywaniem jaj i wychowywaniem potomstwa. Później zaczynają śpiewać sikory. 25 grudnia 2018 roku nagrałam koncert sikory ubogiej w lesie za internatem chłopców, a 30 grudnia 2013 roku nagrałam śpiewające bogatki. W styczniu zaczynają śpiewać pełzacze, malutkie ptaszki o cichych głosach, a w lutym, w pogodne dni można usłyszeć śpiewające dzwońce. W styczniu bębnią już dzięcioły. W Laskach jest 5 gatunków dzięciołów: dzięcioły duże (tych jest najwięcej), czarne, zielone, jest też dzięcioł średni i dzięciołek. Ich głosy godowe można usłyszeć w lutym, marcu i kwietniu.

Paszkoty należą do rodziny drozdów, a ich śpiew brzmi głośno, ale nieco żałośnie. Paszkoty w Laskach zimują i czasem można usłyszeć ich śpiew w lutym. Jednak śpiewającego paszkota można usłyszeć niekiedy w marcu a nawet w kwietniu. W 2022 roku nagrałam śpiewającego paszkota 7 marca. Paszkoty w Laskach nie gniazdują, na lęgi przenoszą się w głąb Puszczy Kampinoskiej.

Laski leżą na trasie przelotu droździków. Co kilka lat droździki zatrzymują się tu na chwilę, a potem lecą na lęgi do północnej Europy i Azji. W Polsce północno-wschodniej spotyka się bardzo nieliczne gniazdujące pary tych ptaków.

Do grona najlepszych śpiewaków należy kos. Kosów w Laskach jest dużo, a część z nich zimuje. Chodząc w zimie po lesie, często słyszę ich świergotliwe lub „stukające” głosy. Kosy zaczynają śpiewać wcześnie. W 2018 roku nagrałam śpiewającego kosa 28 stycznia. Ptaków tych można w Laskach słuchać jeszcze w lipcu. Ostatniego śpiewającego samca nagrałam 27 lipca 2021 roku.

Gdy wracam z wyprawy „na ptaki”, przegrywam moje nagrania z dyktafonu na komputer. Obrabiam je w edytorze dźwięku: usuwam trzaski, niepożądane hałasy, niemiłe dla ucha dudnienie wiatru i inne drażniące odgłosy. Umieszczam je w odpowiednich folderach. Każdy plik ma datę nagrania, krótką informację, jakie ptaki śpiewają, a czasem też podaję dokładne miejsce, w którym nagranie zostało zrobione. Najlepsze lub najciekawsze nagrania umieszczam na mojej stronie internetowej, poświęconej ptakom: http://cyfromaks.home.pl/wroblowe.

Wszystkich, którzy mają możliwości i czas, zachęcam do spacerów po wiosennym lesie, żeby słuchać wiosny. Naprawdę warto!

⇽ powrót do spisu treści

&&

Jare gody

Marta Warzecha

Oj, wiosno, ty wiosno, można by rzec, bo nareszcie chce nam się żyć.

W kulturze ludowej wiosna oznacza życie, podczas gdy zima utożsamiana była ze śmiercią i stagnacją. Chcąc opisać zwyczaje związane z początkiem wiosny, postanowiłam sięgnąć do możliwie najstarszych źródeł etnograficznych. Co powiecie na małą dawkę sensacji i odrobinę strachów na lachy? Przecież wiele z nas zapewne uwielbia karmić się książkami kryminalnymi, a programy tzw. paradokumentalne są wręcz w modzie.

Przewodnikiem po czasach, których nawet moja babcia nie pamięta, będzie Jan Świętek, członek Komisji Antropologicznej Akademii Umiejętności. Od kilku miesięcy przerabiam jego publikację: „Lud Nadrabski”. Trochę trudna, bo napisana w języku dziewiętnastowiecznym pozycja, daje mi wiele satysfakcji, gdyż mogę w niej znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.

W życiu chłopów zamieszkałych wsie w sąsiedztwie rzeki Raby przeplata się religia z magią, chrześcijańskie obrzędy z pogańskimi praktykami. I już w Popielec, zwany wstępną środą, zaczyna się siedmiotygodniowy post. Zapominano o zapustach, kiedy to jadało się tłusto. Postu przestrzegano do tego stopnia, że nawet w niedzielę odmawiano sobie mleka, które mogły pić tylko dzieci, starcy i chorzy, w dodatku za zgodą proboszcza. Parobkowie, jeżeli nie wytrzeźwieli po wczorajszych zapustach, do kościoła zakładali kożuch włosem do góry.

Środopoście, a cóż to jest? – zapyta ten i ów. Była to połowa wielkiego postu, kiedy to na drzewach wieszano stary żurownik i uderzano w niego kijem, gdy ktoś przeszedł koło tych drzew. Umiano również rozbijać garnki i misy o drzwi domu, kiedy już wszyscy domownicy byli pogrążeni we śnie. Ten zwyczaj zawsze miał miejsce we środę, zaś we czwartki w Bochni każdy, kto chciał, mógł uczestniczyć w jarmarku zwanym najstarszym.

W kwietną niedzielę – tj. w Niedzielę Palmową – każdy szedł do kościoła, by poświęcić gałązki palm i kocanki, czyli wierzchołki gałązek pokrytych pączkami, z których rozwijają się liście. Po przyjściu z kościoła, pasterz lub pasterka udawali się do stajni, niosąc ze sobą poświęcone palmy, i tam uderzali nimi krowy, dając im napomnienia, by dobre mleko dawały. Poświęcone palmy miały chronić krowy przed czarownicami, które posiadały moc odbierania mleka. W kwietną niedzielę diabeł przychodził do kościoła w czasie czytania Ewangelii. Wtedy wszystkie skarby pozostają bez opieki. Zakopane w ziemi zaczynają się przypalać. Można diabłu pieniądze odebrać. Trzeba się jednak spieszyć, aby bies nie wyleciał z kościoła. Zanim ten czy ów nie wykopie sobie pieniędzy tyle, ile mu potrzeba, musi wpierw przerzucić ogień: pierścionkiem, czapką, kapeluszem, chustką lub innymi rzeczami, które akurat miał na sobie. Potem można wykopać srebro, złoto i miedź, ale kiedy zły nakryje kogoś przy tym zajęciu, urywa mu głowę i unosi do piekła.

W Wielki Piątek po północy, chłopi z terenów nadrabskich udawali się nad rzekę, by obmyć głowy, ręce i nogi, gdyż wierzono, iż uratują się tym przed wrzodami. Aby krowy uchronić przed chorobami, w Wielki Piątek jeszcze przed wschodem słońca wykopywano po dziewięć korzonków koniczyny dla każdej sztuki bydła i dawano im do zjedzenia. W ten uświęcony czas, kiedy to ucichły kościelne dzwony, młodzi chłopcy brali kłapacze i grzechotki i szli do kościoła na nieszpory, hałasując nimi aż do powrotu z nabożeństwa. W Wielki Piątek kościół gromadził największą ilość osób, które cisnęły się skwapliwie, aby podziwiać okazały grób Pana Jezusa. Grób Pański stawiano i przystrajano w Wielki Czwartek po nieszporach, a rozbierano w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Nad grobem znajdował się obraz przedstawiający Zmartwychwstanie Pana.

Wielka Sobota to dzień przygotowań, ale zanim to następowało, wcześnie rano wieśniacy nadrabscy udawali się licznie do kościoła na nabożeństwo, po którym kapłan święcił wodę i ogień, toteż na pobliskim cmentarzu palono ciernie. Ogarki z ogniska zabierano i napełniano butelki święconą wodą. Po przyjściu do domu okadzano wszystkie kąty mieszkania, stajni i chlewów, aby nie zagnieździło się robactwo i czart uciekł. W celu wytępienia robactwa okadzano również sady i ogrody, paląc ściernie i liście, które opadły z drzew jesienią. W południe gospodyni szykowała święcone. Kiedy koszyk z pokarmem był gotowy, wysyłano dzieci do święcenia. Święcono jaja, kiełbasę, słoninę i kołacz albo bochen chleba.

W Wielką Niedzielę rano wszyscy domownicy otrzymywali po jednym święconym jajku, spożywali je, życząc sobie zdrowia, szczęścia i wszelkiego dobra. Potem każdy kto tylko mógł, udawał się na mszę rezurekcyjną, a pozostali domownicy szli na sumę. Po sumie jedzono syty i dobrze okraszony obiad, a po jego spożyciu, pomodliwszy się i podziękowawszy za ten posiłek, niektórzy wieśniacy szli do kościoła na nieszpory. Wracając, chętnie zachodzili z wizytą do znajomych i rodziny.

W dzień dyngusa dzieci od ciotek i stryjenek otrzymywały po jajku dyngusowym z napomnieniem, by rosły dobrze. W Wielki Poniedziałek, a czasem już w Wielką Niedzielę ze śpiewem od chałupy do chałupy chodzili chłopcy po dyngusie. Nosili ze sobą pasyjkę – małą statuetkę Chrystusa Zmartwychwstałego. Ci, którzy nie umieli czytać, śpiewali pieśń opartą na motywie ludowym:

Posła ta Maryja,
Na łąckę zieloną,
Po wodę studzienną.
Napotkała se tam,
Troje Zydowiątek,
A te Zydowiątka,
Takie niewiniątka
.

Chłopcy, którzy potrafili czytać, śpiewali pieśni wielkanocne, wcześniej nauczywszy się ich z książeczki. Tacy „wielkanocni kolędnicy” otrzymywali od gospodyni jajka i kołacz.

Po południu w Wielki Poniedziałek zaczynał się prawdziwy dyngus. Parobkowie uganiali się za dziewczynami a nawet za kobietami, by oblać je wodą z ręcznej sikawki. Biada tej, która wyszła z domu, bo przemoczona była potem do suchej nitki. Uciekała czym prędzej do domu, ale by się zemścić, dziewczyny chwytały przygotowany wcześniej garnek z wodą i z całej siły prawą ręką oblewały swego „oprawcę”. Dla tak odważnej dziewczyny parobek nie miał litości. Kiedy udało mu się ją przechwycić, prowadził ją nad staw i wrzucał do wody. Ileż wtedy było gwaru, hałasu i wymyślań, że nie sposób sobie nawet tego wyobrazić, gdyż dziś obrażamy się na taką śmiałość ze strony mężczyzny czy chłopca. Wtedy jednak parobkowie czuli się bezkarni i wiedzieli, iż mogą sobie na wiele pozwolić. Siłą wchodzili do domu, komórek, pokoi, a nawet sąsieków, gdzie ukrywały się dziewczęta i lali bez opamiętania, nie bacząc na ich piski i prośby.

Tak to w mojej opowieści było trochę strasznie, ale i zabawnie, gdyż nadrabscy mieszkańcy tak jak modlić, umieli się też bawić.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Warto posłuchać

Izabela Szcześniak

Akcja książki Klary S. Meraldy pt. „Starsza pani w Holandii” toczy się na przełomie lat 80. i 90. XX wieku.

Bohaterka powieści jest emerytką, mieszkanką Warszawy, a jej syn Wojciech wraz z żoną i 6-letnim synkiem Krzysiem mieszkają w Holandii. Wojtek rzadko dzwoni do matki, lecz zawsze z niecierpliwością oczekuje na wiadomości od niej.

Pewnego dnia Klarę spotyka miła niespodzianka: otrzymuje zaproszenie od syna na pobyt w Holandii.

Kobieta podejmuje decyzję o wyjeździe i zaczyna załatwiać sprawy związane z podróżą. Udaje się do ambasady holenderskiej po paszport. Na miejscu kobieta spotyka Janinę Goleń, która wepchnęła się przed nią do kolejki oczekujących na załatwienie spraw związanych z paszportem.

Na pociąg do Holandii Klarę zawozi były mąż Andrzej. Los chciał, że jedną z osób, które znajdowały się w przedziale, była Janina Goleń.

Po przyjeździe do Utrechtu Klara zauważa brak swojego kapelusika od deszczu. Zniknął także biały ser oraz chleb razowy. Futrzana czapka z lisa, która była własnością Goleniowej, została w pociągu. Klara zabiera czapkę ze sobą, by oddać ją na policji.

Po przyjeździe do domu syna kobieta wraz z Wojciechem i synową Elżbietą, mimo zmęczenia podróżą, udaje się na koncert.

Wieczorem, zmęczona szybko zasnęła i nie słyszała, gdy rano syn z żoną wyszli do pracy.

Klarę obudziły kroki mężczyzn w salonie. Z obawy o swoje życie kobieta schowała się w pokoju wnuka. Mężczyźni przeszukali cały dom, aż w końcu znaleźli się w pokoju Krzysia. Zaglądali wszędzie, ale szafę ominęli i nie zauważyli ukrytej tam Klary.

Kobieta dobrze się czuła w gościnie u syna. Zaprzyjaźniła się z synową Elżbietą i wnukiem Krzysiem, ale wtargnięcie mężczyzn do mieszkania syna nie dawało jej spokoju.

Wkrótce warszawianka udała się na wycieczkę do Amsterdamu.

Podjęła decyzję, aby zwiedzić dzielnicę rozpusty w Amsterdamie. Idąc w stronę cieszącej się złą sławą dzielnicy, Klara była świadkiem wrzucenia Janiny Goleń przez trzech mężczyzn do kanału.

Po powrocie do Utrechtu, kobieta u sąsiadów w śmietniku zauważa swój kapelusik od deszczu, który zabiera ze sobą do domu.

Dzielna warszawianka postanawia rozpocząć na własną rękę śledztwo w sprawie morderstwa Janiny Goleń.

Czy Klarze uda się rozwikłać zagadkę zabójstwa Goleniowej?

Przeczytajcie sami! Powieść jest pełna humoru, ma wartką akcję, czyta się ją jednym tchem, śmiejąc się głośno.

Polecam! Klara S. Meralda „Starsza pani w Holandii”, czyta Irena Kwiatkowska, książka dostępna w formacie Czytak i Daisy.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

&&

Wiersze podróżne z cyklu „Miasta”

Stanisław Niećko

Wenecja

Wiecznie młoda, piękna i bogata
kąpiesz się w morzu
jak dziewczyna
– a to jest widok najwspanialszy.
Czarne gondole
za każdym zakrętem odsłaniają
zaskakujące widoki
Twoich cudowności.
Słonawa woda laguny
jak najdroższy olejek
pieści Twą skórę,
a podziw z niedowierzaniem
kołyszą długimi łodziami.
Zachwyt zrywa wszelkie maski powściągliwości.
Płynące gondolami
pod ażurowymi mostkami
zakochane pary – zapominają o sobie.
Chyba, że jak czasem się staje
ona przybiera Twą urodę,
a on postać gondoliera.
Między murami pałaców, kościołów, kamienic
muzyka Twego wielkiego Antonio –
z niej lato brzmi najcieplej…
Wieczorami serenady
słodycz leją całą szerokością kanałów.
Święty Marek
wychodzi wtedy ze złotej Bazyliki
i z lwem na smyczy
spaceruje swoim placem
dziękując Bogu
za wykradzenie kairskim arabom.
Och Serenissima, Serenissima…
Czy można oddychać bez westchnień za Tobą?

Stambuł

Gdy Bosforem żeglowałem
w Stambule się zakochałem
pięknem jego zachłysnąłem
Orientowi olśnić dałem.
Stambuł to baśń wielkiej mocy
z „Tysiąca i jednej nocy”
jest jak z księgi tej wyjęty
jak ze środka snu wycięty
jataganem czarodziejskim
przez artystów archanielskich
Śpiewa tu Szeherezada
o Sindbadzie opowiada
tym żeglarzu podróżniku
który przygód miał bez liku
Aladyn swą lampą świeci
Ali Baba straszy dzieci
Przepysznistość bizantyjska
cudna inność muzułmańska
stop niezwykły orientalny
słowami niewyrażalny
ustami niewymawialny
Stambuł piękny jak w marzeniu
o rozkosznym zadurzeniu
w nieziemskim oszołomieniu
w niebiańskim zauroczeniu
Jego czar wręcz dech zatyka
gdy gorąca egzotyka w samo serce cię dotyka
swą aurą tajemniczości
urzeka wędrowców, gości.
Dla niego straciłem głowę
oddał życia bym połowę
– w wąskich znów uliczkach zginąć
zgubić czas, powrót ominąć
by pod pałacem sułtańskim
słuchać dźwięków muzułmańskich:
– ze smukłego minaretu
muezin na modły wzywa
– egzotyczny śpiew zadziwia…
W Świątyni Mądrości Pana
ujrzeć ducha Justyniana powalony wspaniałością
pięknu ulec tu z radością
W gwarny bazar przebogaty
gdzie towary jak rabaty
kwiatów barwnych i pachnących
przepychem zniewalających
– wejść, zbłądzić – magii się poddać.
Jak hurysa panu – oddać!

Wrzesień 2014

Rzym

Najpierwszyś –
i żadne z Tobą mierzyć się nie może.
Tyś praojcem nas wszystkich
którzyśmy jednacy po Tobie
mimo odszczepieństw i niewierności.
Pożółkłe starością
kamienie murów Twych budowli
przeżyły całość tego
co było dane naszemu światu
i wszystko pamiętają
a nic nie obumarło w niebyt.
Często w sjestę
gdy szum ulic się zdrzemnie
a ucho natężyć –
słychać zza ściany wieków
wrzawę tłumów, okrzyki gladiatorów
tętent koni i łoskot rydwanów.
W Koloseum igrzyska wciąż trwają…
Dzwony bazylik i kopuły przypominają.
Prawda i Wielkie Piękno
z którychś stworzony
są wzorcem wszystkiego
co najlepsze, jedyne i konieczne
a Panteon i Inni
niezmiennie wciąż zachwycają
swą duszą i ciałem.
Dla każdego peregrynującego Twymi ulicami
odpoczywającego na schodach i placach
masz niewyczerpany urok i czar
tworząc z pobytu w Wiecznym Mieście
najpiękniejsze Rzymskie Wakacje.

Wspomnienie z wakacji 2007 r.

Valldemossa

Hiszpańska pamięć o Tobie Fryderyku tu zanurzona w pięknie majorkańskim malachitowych gór i dolin Sierra de Tramuntana. Kamienne kamieniczki pomarańczowe z zielonymi okiennicami brukowane wąskie uliczki do dziś wspominają, gdy pada – deszcze tamtej mokrej zimy Twe Preludium Deszczowe grając palcami kropel na klawiaturze dachów. Malowana urodą starego sennego miasteczka z opustoszałym dawno klasztorem kartuzów o zielonej majolikowej wieży w którym Twój fortepian, pukiel włosów, odlew dłoni, autografy nut, jedyny wizerunek w dagerotypie koloru sepii – melancholia nastrojona w tonacją wilgotnej zadumanej aury w przedziwnej brzmi harmonii. A dziewczęca, lecz nabożna Katarzyna tutejsza święta z kolorowych kafelków azulejos w bramach domów od ulicy – nadal ochoczo pomaga ludziom i ratuje w tarapatach – z innymi świętymi.

Majorka 2012 rok

⇽ powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

&&

Wolontariat w Caritas – dzielmy się sobą

Agnieszka Zamojska

Każdy z nas doświadcza bliskości z drugim człowiekiem w relacjach rodzinnych, przyjacielskich, zawodowych. Więzi z innymi dają nam poczucie własnej wartości, bezpieczeństwa, akceptacji, po prostu to, że jesteśmy kochani. Są jednak wśród nas osoby samotne, które tego wielkiego dobra nie doświadczają w życiu. Z różnych przyczyn losowych są pozostawione same sobie. Często cierpią fizycznie, ale przede wszystkim z powodu głodu miłości.

Mając na uwadze powyższą refleksję, wraz z początkiem pandemii postanowiłam „podarować” siebie jeszcze bardziej drugiemu człowiekowi. Łącząc obowiązki domowe, zawodowe oraz czas dla rodziny i przyjaciół, znajduję wolną przestrzeń, która pozwala mi na zaangażowanie się w wolontariat w Caritas Archidiecezji Łódzkiej.

Wolontariat to bezpłatne, dobrowolne, świadome działanie na rzecz innych, wykraczające poza więzi rodzinno-koleżeńsko-przyjacielskie. Wolontariat jest najpiękniejszą formą pomocy drugiemu człowiekowi. Nie dla pieniędzy, nie po coś, ale dlatego, że mogę i chcę – z potrzeby serca.

Papież Franciszek tak zwrócił się do wolontariuszy w Roku Miłosierdzia (2016): Bracia i siostry, reprezentujecie tutaj wielki i zróżnicowany świat wolontariatu. Wśród najcenniejszych realiów Kościoła jesteście właśnie wy, którzy każdego dnia, często w ciszy i ukryciu nadajecie kształt miłosierdziu i je ukazujecie. Wy jesteście rzemieślnikami miłosierdzia: z waszymi rękoma, z waszymi oczami, z waszym wsłuchiwaniem się, z waszą bliskością, z waszą czułością…, rzemieślnikami! Wyrażacie jedno z najpiękniejszych pragnień serca ludzkiego, aby osoba cierpiąca odczuła, że jest kochana.

To, co naprawdę się liczy, to serce wkładane w pomoc osobom potrzebującym oraz duch odpowiedzialności za przyjęte zobowiązania. Wolontariuszem może zostać każdy. Nie trzeba posiadać specjalistycznego przygotowania lub wykształcenia.

Wolontariusze Caritas w Polsce działają na poziomie 41 diecezji. Są to działania w ramach szkolnych kół Caritas oraz parafialnych zespołów Caritas. Osoby chętne mogą się zaangażować na dwa sposoby. Jednym z nich jest wolontariat akcyjny, a więc włączanie się w coroczne akcje Caritas, tj. Świeca Caritas, Kromka Chleba, Tornister Pełen Uśmiechów i wiele innych. Drugą, jakże istotną gałęzią jest wolontariat stały, a więc regularne pomaganie poprzez pracę z dziećmi w świetlicach, w placówkach z osobami z niepełnosprawnością, a także w hospicjach.

Jedną z form stałej pomocy w Caritas jest wolontariat domowy. Każdy wolontariusz, na podstawie rozmowy z koordynatorem wolontariatu, otrzymuje powierzoną mu osobę, wobec której przyjmuje obowiązki objęte umową. Podczas takiej rozmowy brane są pod uwagę predyspozycje do kontaktu z osobą starszą czy niepełnosprawną, różne umiejętności, możliwości czasowe wolontariusza.

Właśnie w wolontariacie domowym znalazłam dla siebie miejsce. Ze względu na znacznie ograniczone widzenie nie jestem w stanie zaangażować się w pomoc bezpośrednią danej osobie, tj. robienie zakupów, załatwianie bieżących spraw. Z wielką radością natomiast zaoferowałam swoją pomoc w towarzyszeniu osobom w ich codzienności poprzez rozmowy telefoniczne. Zostały mi „podarowane” dwie osoby. Jedną z nich jest urocza starsza pani, która z otwartością dzieli się ze mną swoimi troskami, ale i radościami, które często kończą się obopólną salwą śmiechu. Pomimo znaczącej różnicy wieku nazywa mnie serdeczną przyjaciółką. Otwieramy przed sobą swoje wnętrze, sięgamy do wspomnień, które dają starszej pani wiele radości. Obydwie zarażamy się nawzajem pogodą ducha, a ja z pewnością czerpię wiele z mądrości życia elokwentnej starszej pani o bystrym umyśle i wrażliwym sercu.

Drugą osobą, z którą mam niemal codzienny kontakt telefoniczny, by odpowiadać na jej potrzeby, jest moja rówieśniczka. Tutaj sytuacja jest jeszcze trudniejsza i bardziej złożona, ponieważ dziewczyna ta, zmagając się z cierpieniem fizycznym, bardzo cierpi również psychicznie z powodu doświadczenia choroby i samotności, jakie ją spotkały w tak młodym wieku. Jest jednak silna i uczy mnie pokory oraz cierpliwości.

W obydwie te relacje zaangażowałam się całym sercem. Czuję się potrzebna. Bycie dla drugiego człowieka daje mi ogromną radość. Odnajduję w tym również ewangeliczne wezwanie samego Chrystusa: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt. 25,40).

Wzrusza mnie historia życia osób chorych i cierpiących, szczególnie w ich samotności. Rodzi się we mnie często wielkie dziękczynienie Panu Bogu za miłość, którą otrzymuję od moich bliskich i w relacjach z przyjaciółmi, a także za moją sytuację egzystencjalną, dzięki której mogę spokojnie żyć. Nawet moje ograniczenia wzrokowe pozwalają mi samodzielnie czy z pomocą drugiej osoby załatwiać różne sprawy i realizować plany. Niestety, pozbawione są takiej niezależności czy podobnych rozwiązań osoby zamknięte w swoich domach ze względu na ich schorzenia. Niemal całkowita zależność od innych osób jest powodem ich ogromnego cierpienia psychicznego. Prowadzenie rozmów wymaga dużej delikatności i wyczucia, żeby tych osób nie zranić w ich niezawinionej nadwrażliwości, podyktowanej często przez trudne doświadczenia życiowe. Staram się zrozumieć częstą bezsilność, ale nie pozostaję w tym bierna. Razem z nimi szukam rozwiązania problemów i podsuwam pomysły, np. związane z uprawnieniami osób z niepełnosprawnościami. Dążę też często do odwrócenia uwagi od tematu dotyczącego choroby, aby przekierować ją na coś pozytywnego, budującego; i rzeczywiście moi rozmówcy sami stwierdzają, że odzyskują lepsze samopoczucie psychiczne. Cieszę się, że mogę mieć swój udział w rozjaśnianiu często trudnej codzienności tych osób, w ich samotności i zmaganiu się z bólem fizycznym oraz psychicznym, że mogę im nieść odrobinę nadziei.

Działalność w Caritas to również możliwość poznawania nowych osób, spotykania się cyklicznie w gronie wolontariuszy. Bardzo pięknie prowadzi nas w tym cudowna koordynatorka, z której emanuje dobro, empatia, radość i gotowość do rozmowy, gdy tego potrzebujemy. W grudniu ubiegłego roku uczestniczyliśmy w spotkaniu przedświątecznym, podczas którego wykonywaliśmy drobne upominki dla naszych podopiecznych. Nie zabrakło również gromkiego śpiewu kolęd przy moim akompaniamencie gitarowym, z towarzyszeniem gry wolontariusza klarnecisty.

Mając na uwadze nieocenione dobro, jakie niesie wolontariat, chciałabym zachęcić wszystkich Czytelników do odkrycia w swoim wnętrzu potrzeby dzielenia się sobą z drugim człowiekiem i włączenia się w wolontariat. Wystarczy skontaktować się telefonicznie lub mailowo z koordynatorem wolontariatu w Caritas diecezjalnej lub w innej organizacji. Jest tak wielu samotnych ludzi, którzy na nas czekają. A może ktoś z Czytelników w poczuciu osamotnienia chciałby skorzystać z pomocy wolontariusza? To działa w obydwie strony. Zachęcam serdecznie. Nie żyjemy sami dla siebie!

⇽ powrót do spisu treści

&&

Niesamowite kobiety

Krystian Cholewa

8 marca obchodzimy Dzień Kobiet. Chciałbym zatem opowiedzieć o dwóch niesamowitych kobietach, które miały i mają ogromny wpływ na moje całe życie. Dziękuję Bogu, że postawił je na mojej drodze. Pierwszą z nich jest mama. To osoba, która nie tylko nosiła mnie przez dziewięć miesięcy pod swoim sercem, lecz po moich narodzinach, gdy zauważyła, że rozwijam się nieprawidłowo, to natychmiast zaczęła szukać pomocy, by jak najszybciej postawić trafną diagnozę i rozpocząć prawidłowe leczenie. Po kilku latach tułaczki w końcu udało się postawić diagnozę i rozpocząć intensywną rehabilitację, która przyniosła pożądane rezultaty.

A zaczęło się od operacji na wydłużenie lewego ścięgna Achillesa; wówczas mama, pod okiem wykwalifikowanej kadry fizjoterapeutów, uczyła się technik masażu i ćwiczeń rehabilitacyjnych, które mogła następnie wykonywać w domu. Mama, ze względu na mój młody wiek, towarzyszyła mi w szpitalu podczas podawania specjalnego leku. Musiała przez cały tydzień spać na podłodze w sali szpitalnej pod drzwiami i w ogóle nie mogła zasnąć, ponieważ ciągły ruch na korytarzu i palące się światło jej to uniemożliwiały. Przez to w ciągu dnia chodziła niewyspana i zmęczona. Zauważył to nawet kapelan szpitalny w kaplicy. Zwrócił się do mamy tymi słowami: Pani jest bardzo zmęczona!. Mama odpowiedziała: Tak, ojcze, ponieważ od kilku dni w ogóle w nocy nie zmrużyłam oka. A to wszystko przez bardzo złe warunki dla opiekunów, jakie oferowała wówczas ta placówka medyczna.

Mama całe swoje życie dostosowała do mojej rehabilitacji i na zawsze pożegnała się z dotychczasową pracą zawodową, ponieważ rehabilitacja zajmowała bardzo dużo czasu. Były to między innymi: zajęcia usprawniające, gimnastyka, dwa razy w tygodniu hipoterapia, trening wodny na basenie, który odbywał się w każdy weekend. Mimo tego podejmowała się różnych prac dorywczych: w gospodarstwie rolnym, przy zbiorze borówek, opiekowała się małymi dziećmi. Na początku lat 2000. pracowała w „kraju tulipanów”, by zarobić na samochód. Jest i była bardzo dobrą księgową. Mimo skromnego budżetu domowego potrafiła tak gospodarować środkami finansowymi, że zawsze starczyło do pierwszego, tata był jedynym żywicielem rodziny. Mama dopiero w połowie lat 90. ubiegłego wieku otrzymała najniższą emeryturę, którą przyznawano rodzicom dzieci niepełnosprawnych, mającym przepracowane 20 lat. Jednak umiejętności szycia sprawiły, że poprawki krawieckie wykonywała samodzielnie, podobnie było ze strzyżeniem włosów; dlatego nasza rodzina nie musiała wydawać pieniędzy na fryzjera. Ponadto piekła dużo ciast, które były pyszne, w sam raz do niedzielnej kawy. Zajmowała się porannym obrządkiem zwierząt domowych – kur, kaczek i królików. Gdy rozpocząłem edukację, najpierw na poziomie przedszkolnym a później szkolnym, mama nie tylko była moim kierowcą, bo dowoziła mnie na lekcje, ale także pełniła rolę nauczyciela wspomagającego. Pomagała mi w nauce na początkowym etapie edukacji, a to ze względu na duże trudności wypływające z mojego schorzenia. Potrzebowałem o wiele więcej czasu na opanowanie materiału niż moi rówieśnicy. Gdy pogoda dopisała, przyjeżdżała do szkoły rowerem, bym w czasie powrotu do domu miał trening. Z kolei podczas ferii zimowych lub wakacji wyjeżdżaliśmy wspólnie na turnusy rehabilitacyjne, gdzie pod okiem profesjonalnej kadry byłem rehabilitowany przez dwa tygodnie. Na dodatek, pomimo ogromu prac jaki wykonywała, opiekowała się jeszcze ciotką, która z nami mieszkała, a chorowała na demencję, co wymagało dużego zaangażowania ze strony moich bliskich, ponieważ pomimo sędziwego wieku ciocia biegała jak nastolatka.

Mama nigdy nie przeszła obok nikogo obojętnie. Pamiętam taką sytuację, gdy dwie nieznajome kobiety zgubiły się w lesie podczas grzybobrania. Przyszły do nas z prośbą o pomoc w poszukiwaniu męża jednej z nich, który pozostał gdzieś na leśnym parkingu. Mama, nie zwracając uwagi na późną jesienną porę, pojechała na motorowerze do lasu w poszukiwaniu zaginionego. Na szczęście akcja zakończyła się sukcesem. Czyniła dobro po cichu, bez rozgłosu i kamer. Osoby starsze dowoziła do lekarza, poświęcała im swój czas, częstowała dobrym słowem, ale także kawą i ciastkiem.

Dużym wsparciem dla mnie, oprócz mamy i śp. taty, jest i była moja siostra o sześć lat starsza, która od najmłodszych lat troskliwie się mną opiekowała. Wspierała mnie w całym procesie rehabilitacyjnym, towarzyszyła mi już w krakowskim szpitalu, woziła na spacery, pomagała w nauce. Gdyby nie jej wsparcie i korepetycje, pewnie nie otrzymałbym na pewnym etapie swojej edukacji promocji do następnej klasy. Doradzała mi także przy wyborze kierunku studiów wyższych. Siostra zajmowała się domem i ciotką pod nieobecność rodziców, gdy wyjeżdżali ze mną na konsultacje lekarskie. Nie miała łatwego dzieciństwa, nigdy jednak nie narzekała. Dzięki niej osiągnąłem pewną niezależność i stałem się bardziej samodzielny, ponieważ to ona pokazała mi, że niepełnosprawność to nie koniec świata, że dużo rzeczy mogę wykonać samodzielnie, tylko potrzebuję więcej czasu na daną czynność.

Siostra jest moim nauczycielem życia, dzięki niej wiem, że na ziemi nie ma sytuacji bez wyjścia. Jej postawa życiowa determinuje mnie do działania. Moja mama bardzo często mówi, że gdyby nie wsparcie siostry, to byłbym rozpieszczony, ponieważ każda matka zawsze patrzy sercem, szczególnie na syna z niepełnosprawnością. Siostra potrafiła na moją sytuację spojrzeć zupełnie z innej strony i nie dlatego, że chciała mnie w jakiś sposób upokorzyć lub zdenerwować, ale po to, bym stawał się coraz bardziej samodzielny.

Te dwie panie zrobiły dla mnie bardzo dużo i czynią to nadal. W każdej sytuacji mi pomogą, dodadzą wsparcia i otuchy.

Jestem wdzięczny za każde dobro otrzymane od nich, a za wszystkie moje przewinienia z całego serca je przepraszam.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Kobiecy punkt (nie)widzenia

Marta Kawalec

Jak poprawnie namalować kreskę na górnej powiece, które gadżety kuchenne warto mieć w domu, albo jak zmienić pieluchę noworodkowi – będąc niewidomą? Te i wiele więcej rad znaleźć można na facebookowej grupie założonej przez kobietę i przeznaczonej tylko dla kobiet.

Niewidome i niedowidzące – kobiecy punkt (nie)widzenia – to nazwa grupy, którą w sierpniu 2019 roku założyła Paulina Socka. Dziś to miejsce, gdzie spotykają się i radzą sobie wzajemnie panie z całej Polski, aby każdej żyło się lepiej, łatwiej i żeby każda mogła się poczuć bardziej kobieco.

– Administratorką i założycielką grupy zostałam zupełnie przypadkiem. Stało się tak po tym, jak na innej grupie, Niewidomi i Niedowidzący – Bądźmy Razem, wywiązała się dyskusja o tym, że przydałaby się taka grupa tylko dla pań, gdzie mogłybyśmy rozmawiać na typowo kobiece tematy, które czasami trudno poruszać przy mężczyznach. Żadna z pań nie potrafiła jednak takiej grupy założyć. Ja wówczas też tego jeszcze nie wiedziałam, ale jestem taką osobą, że jak nie umiem, to zaraz sprawdzam. Po pewnym czasie udało mi się i wysłałam dziewczynom link do nowej kobiecej grupy – wyjaśnia Paulina Socka.

Obecnie, choć ze względu na obowiązki zawodowe, Paulina musiała przekazać administrowanie grupy, ta wciąż się rozrasta. Należy do niej już prawie pół tysiąca osób i wciąż przybywa nowych.

– Liczba użytkowniczek zwiększała się stopniowo, na początku mieliśmy niecałe 100, z czasem każda z nas zapraszała swoje koleżanki. Zdarzali się nawet panowie, którzy chcieli dołączyć do naszej grupy. Wielokrotnie zastanawiałyśmy się nad tym, dlaczego. Może myślą, że odkryją dzięki niej jakieś sekretne życie kobiet – śmieje się Paulina Socka i dodaje – niestety to wbrew naszemu regulaminowi.

Założenie było takie, aby każda członkini grupy czuła się w niej bezpiecznie i komfortowo.

– Czasami poruszane są tematy bardzo osobiste, a nawet intymne – opowiada założycielka. – Dziewczyny pytają o sprawy ginekologiczne, ale także proszą o polecajki jakichś kosmetyków czy kanałów na YouTube, związanych z kobiecością. Sądzę, że panów nie tylko to nie interesuje, ale mogłoby ich też nudzić – żartuje Paulina Socka i dodaje, że gdyby jednak znalazł się mężczyzna, który chciałby założyć osobną grupę tylko dla panów, to służy pomocą i radą.

Zdaniem Moniki, użytkowniczki grupy, która dołączyła do niej rok temu i bardzo sobie chwali tę decyzję, kobiety po utracie wzroku nie mają łatwo i czasami miesiącami ich głowę zaprzątają banalne sprawy życia codziennego. Inne po prostu wstydzą się zapytać lub nie mają kogo.

– Po co wyważać otwarte drzwi – skoro nie tylko ja zmagam się z takimi trudnościami. Może jest już ktoś, kto sobie z tym poradził i zechce się podzielić swoim doświadczeniem – mówi Monika. – Ja nie boję się zapytać, chodzę do kosmetyczki, fryzjera czy manikiurzystki i wiem, że dobrzy specjaliści potrafią znakomicie dobrać odpowiednie kosmetyki, kolory czy wzory. Nie każdy ma taką możliwość i pomocnych ludzi wokół.

Jak podkreśla Monika, grupę poleciła jej niewidoma koleżanka, więc postanowiła tam zajrzeć.

– Początkowo zastanawiałam się, czy takie forum jest w ogóle potrzebne. Czy niewidome kobiety trzeba kategoryzować i wrzucać w jakieś specyficzne grupy niewidzenia, ale teraz uważam, że to był świetny pomysł, bo jest tam mnóstwo dobrych porad. Mimo tego, że mamy przecież dostęp do internetu, gazet czy specjalistów, to czasem nie mamy śmiałości zapytać, a poza tym użytkowniczki często dzielą się między sobą różnymi trikami i to bardzo pomaga. Jedna zapyta, jak radzimy sobie z makijażem, inne podzielą się jakimś fajnym i łatwym przepisem na obiad. W ten sposób tworzymy taką skarbnicę pomysłów i możemy czerpać ze wspólnej wiedzy, a nasza niepełnosprawność jest na tyle specyficzna, że wymaga indywidualnego podejścia – wyjaśnia Monika.

Jak twierdzą użytkowniczki grupy, założyła ją dziewczyna, która dobrze sobie radzi pomimo utraty wzroku i to też przyciąga kolejne osoby. Dla wielu z nich to możliwość kontaktu z drugim człowiekiem, miejsce gdzie mogą szczerze mówić o swoich problemach i znaleźć rozwiązanie dla wielu z nich.

– Na zwykłym forum chyba nie zadałabym żadnego osobistego pytania. Tutaj jestem wśród swoich, a dziewczyny są naprawdę bardzo uprzejme i uczynne, bo wiele z nich już przez to przeszło – twierdzi Kasia. – Nie brakuje tu nawet takich zwyczajnych spraw, jak skuteczne kręcenie sobie loków, czy polecane salony do stylizacji brwi, których sama niedawno szukałam.

– Ostatnio czytałam nawet taką ciekawostkę, że w San Francisco ktoś wymyślił aplikację, która pomoże niewidomej w malowaniu się. Trudno mi to sobie wyobrazić, ale być może jest to realne – zastanawia się Monika i zapewnia, że podłapuje takie ciekawostki, a rady często stara się wdrażać w życie.

Jak twierdzi Paulina Socka, do grupy należą osoby bardzo różnorodne i to jest jej siłą, bo mieszają się tu pesele, doświadczenia, wykształcenie, spojrzenia na świat.

– Mamy panią adwokat, panie które pięknie śpiewają, sportowców: od sztuk walki przez rower i piłkę nożną, a także panie, które choć nie pracują zawodowo, chcą być na bieżąco – wyjaśnia Paulina.

Jak się okazuje, wada wzroku nie jest w tym przypadku warunkiem, aby do grupy należeć.

– Mamy tu też osoby widzące, które znają osoby niewidome i na grupie szukają dla nich pomocy i rad – twierdzi założycielka grupy i dodaje, że jeśli ktoś chce do niej należeć, musi wypełnić ankietę zawierającą trzy krótkie pytania. Wśród nich jedno dotyczy celu, który przyświeca danej osobie, aby dołączyć do grupy. Wszystkie odpowiedzi są weryfikowane przez administratora i dopiero wówczas można zostać przyjętym.

Jak podkreśla Paulina Socka, dzięki uczestnictwu w grupie wiele się już dowiedziała, jednak wciąż uczy się życia w ciemności, więc śledzi w wolnych chwilach nowe wątki.

– Szczególnie interesują mnie tematy kulinarne. Lubię pytać dziewczyny co gotują i jak prowadzą samodzielnie gospodarstwo domowe, jak radzą sobie z codziennymi problemami. Wiele z nich pisze przy okazji o rodzicielstwie, które jest z pewnością trudne, ale też bardzo satysfakcjonujące – mówi Paulina.

Każdy z nowo przyjętych uczestników musi przestrzegać jeszcze jednej zasady, która, choć nie jest sprawdzana, to wszystkim daje poczucie bezpieczeństwa i anonimowość.

– Tematy, które są poruszane na grupie, pozostają na grupie. Nie wynosimy stąd żadnych sekretów i muszę przyznać, że dziewczyny stosują się do tej zasady. Wiem, że wśród niewidomych wiele kobiet jest niedowartościowanych. U nas na grupie też zdarzają się pytania o to, jak podnieść swoją samoocenę, bo będąc niewidomą, trudniej jest wzbudzić w sobie kobiecość. Są takie panie, które boją się wyjść z białą laską, bo czują, że odbiera ona im ich kobiecość. Namawiamy je więc, żeby się odważyły, nie tylko na laskę, ale też na obcasy, sukienki, makijaż czy modną fryzurę. Niewidoma nie musi być taka biedna, przygarbiona, wciąż uzależniona od pomocy innych ludzi. To może być kobieta zadbana i pewna siebie – wyjaśnia Paulina Socka i na koniec dodaje, że z okazji Dnia Kobiet wszystkim paniom życzy, aby czuły się piękne i wartościowe i żeby nigdy nie dały sobie wmówić, że jest inaczej.

– Życzę też, aby każda z nas otaczała się ludźmi uśmiechniętymi, którzy będą pomagać nam spełniać marzenia, których każdy powinien mieć nieskończenie wiele. Przy okazji zapraszam oczywiście na naszą grupę, bo w jedności siła – kończy Paulina Socka.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Z przewodnikiem czy bez?

Teresa Dederko

Ostatnio przeczytałam sporo postów zamieszczanych na liście Typhlos i na innych forach internetowych, dotyczących samodzielnego robienia zakupów przez osoby niewidome lub ich wyjazdów na wczasy. Prawie wszyscy biorący udział w dyskusji uważają, że po niewidomemu nie da się kupować w marketach, ponieważ nie widząc, nie można wybrać odpowiednich produktów, a poza tym inni klienci nie chcą mieć „wymacanych” towarów.

Zgadzam się z internautką, która napisała, że nie wszystko jest dla nas do ogarnięcia i nie wszystko musimy robić samodzielnie.

Wielu moich znajomych po prostu zamawia zakupy zdalnie z dostawą do domu albo korzysta z pomocy widzącej osoby. Oczywiście można liczyć na wsparcie pracowników marketu, ale trzeba to robić z wyczuciem. Niedawno niewidomy znajomy pochwalił się, że razem z prawie nic niewidzącą koleżanką wybrał się do dużego marketu w sobotę o 10:00 rano. W sklepie, jak zwykle o tej porze, panował tłok, ale przedsiębiorczy mężczyzna stanął przy kasach, i stukając groźnie białą laską, zażądał natychmiastowej pomocy pracownika. Za moment podeszła nieco spłoszona Ukrainka i zaczęła tej parze pomagać w szukaniu i wybieraniu poszczególnych artykułów. Niestety, zakupy, zdaniem klientów, były robione zbyt wolno, więc wezwali kierowniczkę zmiany i zażyczyli sobie innej pracownicy. Zdenerwowana kierowniczka tłumaczyła, że jest sobota i zwiększony ruch w sklepie, a personelu ma mało. Nic nie skutkowało, tylko niewidomy klient zaczął podnosić głos. Ostatecznie zakupy zostały zrobione, a znajomy z dumą opowiadał, że w markecie spędził 3 godziny, no i przecież samodzielnie zrobił zakupy.

Wcale mi taka postawa nie imponuje. Nie chciałabym być spychana na margines, tam, gdzie trzeba umiem upomnieć się o swoje, ale wszystko w granicach rozsądku i przyzwoitości. Czasem trzeba iść na pewne kompromisy i np. pójść do marketu rano lub wieczorem, kiedy jest mniej klientów, a niekoniecznie pchać się w godzinach szczytu zakupowego.

Z pewnością są także inne sposoby na zrobienie zakupów. Dawno temu opowiadano mi humorystyczną historyjkę o niewidomej pani, która, gdy miała coś do załatwienia, stawała na chodniku, szeroko otwierała ramiona i kto w nie wpadł, był jej przewodnikiem. Zdarzyło się, że „upolowała” pewnego pana i kazała się zaprowadzić do słynnych wówczas warszawskich Domów Centrum w celu kupienia sobie spodni. Gdy już wyszła w nowym stroju z przymierzalni i zaczęła dopytywać się jak wygląda, okazało się, że przygodnemu przewodnikowi towarzyszy żona, która dotychczas się nie ujawniała, ale wreszcie miała dosyć tej sytuacji i głośno wyraziła swoje niezadowolenie.

Wszyscy musimy w większym lub mniejszym zakresie korzystać z pomocy osób widzących, warto więc też uwzględniać ich możliwości i potrzeby.

Jeszcze jednym problemem zakupowym mogą być szkody, jakie nie widząc, możemy spowodować. Mnie się zdarzyło rozbić lustro, na szczęście małe, łazienkowe, które niefortunnie ustawiono przy futrynie drzwi prowadzących do pawilonu z materiałami budowlanymi. Podobno w Niemczech niewidomi mogą ubezpieczać się na wypadek szkód, które spowodują i uważam to za całkiem sensowne rozwiązanie.

Zakupy co prawda musimy robić często, ale nie są to długie wyprawy, więc ostatecznie ktoś nam pomoże, ale sporym problemem jest znalezienie przewodnika na dłuższy wyjazd, np. na wczasy, o czym pisali internauci. Znam chyba tylko dwie pary niewidomych, które z powodzeniem bez przewodnika wyjeżdżają na wypoczynek, z tym że pierwsza para zawsze wypoczywa w tym samym ośrodku, więc dobrze się orientują w samym budynku jak i w okolicy. Chodzą na długie spacery promenadą, ale nie wiem, czy korzystają z plaży, a może rezygnują z kąpieli w zimnym Bałtyku? Druga para wspaniale posługuje się w orientacji najnowszymi technologiami, obydwoje są otwarci, łatwi w kontakcie i nie odmawiają, gdy osoba widząca proponuje wspólną wycieczkę.

Niestety, przypominam też sobie sytuację, kiedy niewidomy sam przyjechał na wczasy i poniekąd wymuszał na otoczeniu świadczenie usług. Np. przyjeżdżaliśmy busem na parking przy plaży, ten pan owszem, nawet samodzielnie wysiadał i czekał kto go zgarnie, aż któregoś dnia wszyscy poszli, tylko została jeszcze moja rodzina. Mąż miał pod opieką już troje małych dzieci i mnie, ale przygarnął na nasz koc także tego delikwenta. W końcu wszyscy byliśmy zmęczeni tą sytuacją, bo na jedną widzącą osobę przypadało kilkoro podopiecznych, dzieci wymagały szczególnej uwagi, a przypadkowy znajomy również chciał zażywać morskich kąpieli.

Ja na żaden dłuższy wyjazd nie wybrałabym się sama, ponieważ nikogo nie chciałabym obciążać, a poza tym stresów mam dosyć na co dzień. Wczasy traktuję jako relaks, więc nie mam ochoty się dodatkowo denerwować. Niedługo wybieram się do sanatorium, ale o skierowanie złożyłam wniosek razem z przewodnikiem. Budynek sanatoryjny jest podobno ogromny, baza zabiegowa rozbudowana, więc nie mam zamiaru plątać się tam sama.

Autorka jednego wpisu na forum internetowym ostro krytykuje siostry zakonne, że na wczasy z duszpasterstwem nie chcą zabierać osób niewidomych bez przewodników. Uważam, że zabrakło tej pani wyobraźni albo mi jej brakuje, bo nie wyobrażam sobie, jak te kilka sióstr miałoby ogarniać turnus liczący 80 uczestników. Laskowskie siostry, których stale jest zbyt mało, opiekują się przede wszystkim niewidomymi dziećmi, realizującymi obowiązek szkolny. Jasne, że na wczasy każdy chętnie by pojechał, ale niestety, w naszym przypadku, jeżeli nie mamy wsparcia odpowiedniego asystenta, sprawa się komplikuje. Owszem, na turnus rehabilitacyjny możemy dostać dofinansowanie, ale na inny wyjazd już nie. Szkoda, że do dzisiaj osoby niewidome nie otrzymują wsparcia finansowego na opłacanie pomocy osób widzących. Prace nad systemowym zapewnieniem usług asystenckich trwają, jednak nadal nie wiadomo, kiedy i jak się zakończą.

⇽ powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenia

Ośrodek Wsparcia i Testów w Laskach

Ośrodek Wsparcia i Testów w Laskach powstał na podstawie umowy nr CID/000001/07/D dotyczącej powierzenia zadania pn. „Utworzenie i prowadzenie Ośrodka Wsparcia i Testów”, funkcjonującego przy Specjalistycznym Centrum Wspierającym Edukację Włączającą w Laskach w ramach programu Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych pn. „Centra informacyjno­‑doradcze dla osób z niepełnosprawnością”.

Projekt jest finansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Do zadań Ośrodka Wsparcia i Testów należy:

Nasze wsparcie dotyczy osób z różnymi niepełnosprawnościami z terenu całego kraju. Współpracujemy z wysokiej klasy specjalistami mającymi wieloletnie doświadczenie w pracy z osobami z niepełnosprawnościami.

Doradztwo w zakresie sprzętu komputerowego oraz wspomagającego słyszenie dla osób głuchoniewidomych oraz słabosłyszących prowadzi mgr Grzegorz Kozłowski; prezentację sprzętu brajlowskiego i technologii dedykowanych osobom niewidomym, udzielanie porad z zakresu tyfloinformatyki, monitorowanie nowości technologicznych z zakresu oprzyrządowania dla osób niewidomych prowadzi mgr Damian Reśkiewicz, a dla osób słabowidzących mgr Jacek Nowacki; natomiast wsparcie osób z niepełnosprawnością kończyn górnych oraz z potrzebami komunikacji alternatywnej prowadzi dr Jarosław Wiazowski.

Osoby z niepełnosprawnościami oraz ich rodziny i szeroko rozumiane otoczenie zapraszamy do kontaktu i zapoznania się z naszą ofertą na stronie: https://owit.laski.edu.pl/.

Krystyna Konieczna
Koordynator Ośrodka Wsparcia i Testów

&&

Prośba o przekazanie sprzętu

Bardzo proszę o bezpłatne przekazanie cyfrowego radia DAB plus. Marzę również o udźwiękowionym telefonie BlindShell.

Jeśli ktoś, zechce mnie wesprzeć, proszę o kontakt telefoniczny: 696 721 193.

Czytelniczka

⇽ powrót do spisu treści

&&

Drogi Czytelniku!

Wesprzyj działalność na rzecz osób niewidomych i słabowidzących przekazując 1,5% swojego podatku Organizacji Pożytku Publicznego – Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a” wpisując w roczne rozliczenie PIT numer KRS 0000515560.

Możesz również przekazać dowolną kwotę na numer konta:
33 1750 0012 0000 0000 3438 5815
BNP Paribas Bank Polska S.A.
z dopiskiem:
Darowizna na cele statutowe Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a”.

Z góry dziękujemy za wsparcie.

Zarząd Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a”

⇽ powrót do spisu treści