Sześciopunkt Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących ISSN 2449–6154 Nr 4/85/2023 Kwiecień Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” Adres: ul. Powstania Styczniowego 95D/2 20–706 Lublin Tel.: 697–121–728 Strona internetowa: http://swiatbrajla.org.pl Adres e-mail: biuro@swiatbrajla.org.pl Redaktor naczelny: Teresa Dederko Tel.: 608–096–099 Adres e-mail: redakcja@swiatbrajla.org.pl Kolegium redakcyjne: Przewodniczący: Patrycja Rokicka Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Logo PFRON && SPIS TREŚCI Od redakcji Kwiaty są jak wiersze - Bolesław Ziaja Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko Co nowego w komputerze? - Sylwester Orzeszko Prawo na co dzień Niepełnosprawny pieszy a prawo drogowe - Prawnik Zdrowie bardzo ważna rzecz Osteoporoza - dr Stanisław Rokicki Sport Po przygodę w maratonach tandemowych - Radosław Nowicki Kuchnia po naszemu Zeszłoroczne mrożonki - N.G. Z poradnika psychologa Jak sobie radzić ze złością - Małgorzata Gruszka „Z polszczyzną za pan brat” Przyjemne z pożytecznym - Tomasz Matczak Rehabilitacja kulturalnie Wspomnienia (fragment) - S. Goretti (Maria Podoska) Wtedy też zwyciężała miłość - Marta Warzecha Za zamkniętymi drzwiami - Aleksandra Ochmańska Krokodyla daj mi luby - Paweł Wrzesień Jestem pies na SMS - Jolanta Kutyło Galeria literacka z Homerem w tle Wiersze wybrane - Katarzyna Piekarczyk Nasze sprawy Historia zapisana brajlem - ks. Piotr Buczkowski Tak, ale... Wszyscy niewidomi są tyflologami - Stary Kocur Ogłoszenia && Od redakcji Drodzy Czytelnicy! Trudna historia Polski tak przebiegała, że w każdym miesiącu możemy obchodzić rocznice ważnych wydarzeń historycznych. W kwietniowym numerze „Sześciopunktu” w dziale „Rehabilitacja kulturalnie” publikujemy wspomnienia z zesłania do Kazachstanu siostry Goretti, której ojciec został zamordowany przez Rosjan w Katyniu oraz artykuł, w którym autorka opisuje wystawę upamiętniającą eksterminację narodu żydowskiego. W rubryce „Nasze sprawy” przedstawiamy historię Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Bydgoszczy, publikujemy także długo wyczekiwany przez Czytelników tekst Starego Kocura. Z entuzjazmem zapraszamy do „Galerii literackiej”, w której prezentujemy piękną, subtelną poezję znanej poetki Katarzyny Piekarczyk. W tym numerze, wraz z doświadczonym psychologiem, zastanowimy się, czy złość jest nam potrzebna i jak sobie z nią radzić. Wszyscy jesteśmy na co dzień użytkownikami dróg, ale czy dokładnie znamy przepisy Prawa o ruchu drogowym? Potrzebne informacje znajdziemy w artykule zaprzyjaźnionego z „Sześciopunktem” prawnika. Od marca można składać wnioski w programie Aktywny Samorząd, warto więc zajrzeć do działu „Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko”. Dziękujemy za Państwa uwagi i opinie. Życzymy ciekawej lektury. Zespół redakcyjny && Kwiaty są jak wiersze Bolesław Ziaja Kwiaty są jak wiersze, to poezja ziemi, zakochany jestem w niej po same uszy, napisane barwą, zawsze w tle zieleni, dostarczają zmysłom najpiękniejszych wzruszeń. Każda kwietna fraza zapachem odurza, roznoszonym wiatrem najsilniej wieczorem, w lotnych aromatach myśli swe zanurzam, niezależnie w jaką zakwitają porę. Kwiaty są muzyką, więc ucha nadstawiam, dźwięczą w metaforach, dodając im znaczeń, coraz inną muzę co dzień z nich wyławiam i dopóki żyję, nie umiem inaczej. && Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko Co nowego w komputerze? Sylwester Orzeszko Mamy kolejną edycję programu „Aktywny samorząd”. Wnioski można składać przez System Obsługi Wsparcia finansowanego ze środków PFRON (w skrócie SOW) - https://sow.pfron.org.pl . Jeśli ktoś się zastanawia, czy warto zmienić posiadany sprzęt na nowszy, albo ma wątpliwości, czy w ogóle poradzi sobie z obsługą komputera, może ten artykuł ułatwi mu podjęcie decyzji. Generalnie cechuje nas niechęć do zmian. Przyzwyczajamy się do pewnych rozwiązań, które funkcjonują i pozostajemy w swojej strefie komfortu. Warto jednak niejednokrotnie pójść z duchem czasu, bo okazuje się, że nowe technologie przynoszą ciekawe rozwiązania. Pamiętajmy, że obecnie standardowy komputer oferuje w systemie Windows Narratora. Mamy też bezpłatny czytnik ekranu NVDA. Dlatego wystarczy dokupić któryś z głosów Ivona lub Nuance za niespełna 150 złotych, aby udźwiękowić komputer ładnym, mile brzmiącym głosem. Można też skorzystać z pięciu bezpłatnych głosów RHVoice - https://www.zlotowicz.pl/synteza . I nie potrzebujemy drogich czytników ekranu. Pakiet Microsoft Office PCPR-y niechętnie dają dofinansowanie na zakup pakietu Microsoft Office, tłumacząc, że nie jest to oprogramowanie specjalistyczne. Są powody, którymi możemy przekonać urzędników, że jest to oprogramowanie dla nas niezbędne. Jedni po prostu wykonują pracę biurową, a inni we wniosku mogą zwrócić uwagę na zalety tego oprogramowania. 1. Od wersji 2016 Microsoft zaimplementował narzędzie sprawdzania ułatwień dostępu (skrót Alt + R, a potem w najnowszej dystrybucji Microsoft Office kolejno: U, 1, S). Przycisk znajdziemy na karcie Recenzja (Alt + R). Tworząc więc dokument, możemy kontrolować, czy jest on dostępny. 2. Dzięki mechanizmowi OCR zaimplementowanemu w Windows od wersji 10, w aplikacji Word możemy otwierać skanowane dokumenty PDF, które zostaną rozpoznane i w efekcie będą gotowe do odczytania. Nie jest więc nam potrzebny droższy program ABBYY FineReader, który obecnie jest sprzedawany wyłącznie w formie rocznej lub trzyletniej subskrypcji. Subskrypcja jest przy tym dość droga, bo roczna licencja wersji Standard kosztuje 485 złotych, a trzyletnia 1299 złotych (patrz na stronie polskiego dystrybutora: https://nowoczesnetechnologie.pl/manufacturer/abbyy ). Jeśli ktoś nie zajmuje się skanowaniem książek i potrzebuje tylko sporadycznie programu OCR, to rozwiązanie Windows współpracujące z Wordem w zupełności mu wystarczy. Być może ABBYY FineReader lepiej radzi sobie z dużymi dokumentami, ale… Aby otworzyć skanowany, niedostępny dokument PDF, w programie Word można po jego odnalezieniu nacisnąć menu kontekstowe i wybrać polecenie Otwórz za pomocą… (najszybciej literą R - podmenu od razu rozwinie się). Z rozwiniętej listy programów wybieramy ostatnią pozycję, czyli Wybierz inną aplikację (najszybciej strzałką w górę) i otwieramy Enterem. Tabulatorem przechodzimy do listy proponowanych aplikacji i strzałką w dół odszukujemy Więcej opcji, a pod nią Word. W starszej wersji Windows może to być link Więcej aplikacji, a po kliknięciu go Spacją dopiero pokaże się większa lista z Wordem. Po naciśnięciu Enter na pozycji Word, w starszym Windows plik się otworzy, a w aktualnym Windows 11 zaznaczy się przycisk Tylko raz. Po jego naciśnięciu Spacją lub Enterem dokument otworzy się i, jako że będzie rozpoznany, można go będzie przeczytać. 3. Od wersji 2021 (także subskrypcja Microsoft 365) pakiet Microsoft Office daje nam możliwość dyktowania w języku polskim. Przy tym dyktowanie możemy uruchomić i potem zatrzymać skrótem Alt + ` (akcent - pierwszy klawisz w rzędzie przed cyfrą 1, nad tabulatorem). Do dyktowania niezbędne jest połączenie z internetem i posiadanie konta Microsoft, które to konto jest także niezbędne dla pakietu Office. Żeby być precyzyjnym, od stycznia bieżącego roku pakiet Microsoft Office również jest oferowany wyłącznie w formie rocznej subskrypcji, podobnie jak w przypadku ABBYY FineReader. Ale w sklepach są jeszcze dostępne licencje dożywotnie, za które trzeba zapłacić jednorazowo do 700 złotych za najtańszą wersję 2021 dla Użytkowników Domowych i Uczniów. Pakiet taki zawiera Word, Excel, PowerPoint i OneNote. Musimy mieć świadomość, że Microsoft oferuje dwa rodzaje subskrypcji: 1. Microsoft 365 Personal - licencja dla jednego użytkownika. Oficjalna cena Microsoft to 299,99 złotych za rok lub 29,99 miesięcznie. Bez problemu można jednak taką licencję na jeden rok legalnie kupić za niespełna 180 złotych. 2. Microsoft 365 Family - licencja dla sześciu użytkowników. Oficjalna cena na stronie Microsoft to 429,99 złotych za rok lub 42,99 złotych miesięcznie. I w tym przypadku bez problemu kupimy legalnie roczną licencję dużo taniej, bo już za około 270 złotych. Warto podkreślić, że subskrypcja Microsoft 365 pozwala zainstalować pakiet Office na 5 urządzeniach użytkownika, a do tego zawsze mamy najnowszą dystrybucję pakietu, która oprócz programów ze wspomnianej wersji w licencji dożywotniej, ma między innymi: Outlook, Access, Microsoft Teams i przede wszystkim 1TB OneDrive dla każdego użytkownika. W wersji Family każdy z sześciu użytkowników ma do dyspozycji 1TB dysku w chmurze. Przy tym każdy użytkownik może zainstalować pakiet Office i korzystać z pozostałych usług na pięciu swoich urządzeniach. Daje więc to łącznie potencjalnie 30 urządzeń. Już sam dostęp do niemałego magazynu w chmurze może być argumentem za zakupem subskrypcji. Zwróćmy uwagę, że Dropbox, co prawda za 2TB, życzy sobie 59 złotych miesięcznie, co w skali roku daje 708 złotych. A mamy tylko dysk w chmurze. Podczas gdy licencja Microsoft 365 daje nam jeszcze pakiet biurowy i kilka innych usług za o wiele niższą cenę. Instalując sobie OneDrive na smartfonie, możemy włączyć na przykład synchronizację zdjęć, dzięki czemu będą one automatycznie zapisywane w chmurze, a więc bezpieczniejsze. Microsoft pozwala wykupić subskrypcję na maksymalnie 5 lat do przodu. Możemy dodać więc 5 kluczy licencyjnych pakietu Microsoft 365 do swojego konta Microsoft. Windows 11 Wiele osób boi się zmiany systemu z Windows 10 na Windows 11. Jeśli parametry komputera uniemożliwiają taką aktualizację (procesor Intel starszy niż ósma generacja i brak modułu TPM), albo mamy jakieś wyjątkowo ważne oprogramowanie, które nie będzie działało na nowym systemie, to musimy pozostać przy Windows 10. Ale jeśli nie ma przeciwwskazań, to polecam aktualizację Windows 11. Są też metody na obejście ograniczeń sprzętowych, ale to temat na inny artykuł. Niektórzy mówią o tym, że w Windows 11 inaczej wyglądają Ustawienia, ale zastanówmy się, jak często je robimy? Czy to takie istotne? Użytkujemy klienta poczty, przeglądarkę internetową, pakiet biurowy czy inne oprogramowanie, a nie sam system. Więc to, czy jest to Windows 10, czy 11, ma mniejsze znaczenie. Windows 10 ma mieć wsparcie do końca 2025 roku. Jednym z argumentów za Windows 11 może być to, że oferuje on od pewnego czasu dyktowanie po polsku w każdym polu edycyjnym. O ile wcześniej opisana funkcja dyktowania dotyczyła tylko Microsoft Office, to w Windows 11 skrótem Windows + H można uruchomić dyktowanie w Notatniku, WordPadzie, Wordzie czy innym edytorze tekstu, formularzach na stronach internetowych, podczas pisania wiadomości email w polu adresu, temacie i samej treści wiadomości. Jednym słowem, wszędzie tam, gdzie można coś napisać. Oczywiście i w tym przypadku niezbędne jest połączenie z internetem. Co ciekawe, skrót Windows + H działa też w Windows 10, ale dyktowanie nie uruchomi się, ponieważ otrzymamy komunikat, że usługa nie jest dostępna w naszym języku. Niestety, użycie dyktowania po raz pierwszy dla osoby niewidomej stanowi pewien problem. Zastosowanie skrótu Windows + H powoduje wyświetlenie okna Usługi dyktowania firmy Microsoft. Okno to nie jest odczytywane automatycznie. Nie da się na nie przełączyć za pomocą standardowego Alt + Tabulator. Nie działa też klawisz F6 - przełączanie między obiektami okna. Można je odnaleźć, kombinując w NVDA z przechodzeniem do obiektu nadrzędnego - skrót Insert + numeryczne 8 i do obiektu podrzędnego - Insert + numeryczne 2. Skrótem Insert + numeryczne 6 odczytamy treść tego okna i dotrzemy do linku Oświadczenie o ochronie prywatności, który możemy otworzyć w domyślnej przeglądarce internetowej. Dotrzemy też do przycisku zamykania tego okienka. Link i przycisk zamykania naciśniemy w tym przypadku skrótem NVDA - Insert + numeryczny Enter. Ale niestety w żaden prosty sposób nie da się dotrzeć do Ustawień albo przycisku mikrofonu. Trzeba byłoby posłużyć się w NVDA dodatkiem Golden cursor i kombinować z przesuwaniem kursora myszy, ale chyba lepiej poprosić o pomoc osobę widzącą. Tym bardziej, że to jednorazowy kłopot. Po kliknięciu mikrofonu rozpocznie się dyktowanie, które można zatrzymać skrótem Windows + H lub klawiszem Escape. Od tej pory każde kolejne zastosowanie skrótu Windows + H automatycznie rozpocznie dyktowanie. Warto popróbować, bo funkcja dyktowania wydaje się działać dość sprawnie. W hałasie potrafi wręcz ignorować mniej ważne głosy. Można dyktować znaki interpunkcyjne, podobnie jak to ma miejsce w smartfonach. Usługa dyktowania firmy Microsoft potrafi też sama wstawiać znaki interpunkcyjne, ale w tym przypadku istotne jest dobre intonowanie i płynne dyktowanie, aby znaki były poprawnie wstawiane. Aby jednak to działało, musimy poprosić osobę widzącą, aby przed kliknięciem mikrofonu wybrała w oknie dyktowania przycisk Ustawień. Okno ustawień dyktowania pozwala włączyć automatyczną interpunkcję, wybrać domyślny mikrofon (jeśli mamy kilka), a przede wszystkim włączyć Uruchamianie dyktowania. Z tym, że uruchamianie dyktowania oznacza tylko to, że po każdym ustawieniu kursora w polu edycyjnym automatycznie pojawi się małe okienko dyktowania z między innymi mikrofonem do kliknięcia myszką. To rzecz raczej dla widzących. Dyktowanie wszak zawsze można uruchomić skrótem Windows + H. Przy dyktowaniu, podobnie jak w smartfonach, przyda się sprawne poruszanie się po tekście, aby skorygować ewentualne niedoskonałości. Poruszamy się więc po tekście strzałkami i ewentualnie skrótami z użyciem klawisza Ctrl. A kiedy napotkamy błąd, poprawiamy go przy pomocy klawiatury. && Prawo na co dzień Niepełnosprawny pieszy a prawo drogowe Prawnik Na co dzień każdy z nas jest uczestnikiem ruchu drogowego, a jaką wiedzę mamy na temat przepisów prawa o ruchu drogowym? Czy znamy zasady prawidłowego poruszania się po drodze? Na początek ogólna regulacja, art. 13 Kodeksu o Ruchu drogowym stanowi: 1. Pieszy wchodzący na jezdnię, drogę dla rowerów lub torowisko albo przechodzący przez te części drogi jest obowiązany zachować szczególną ostrożność oraz korzystać z przejścia dla pieszych. 1a. Pieszy znajdujący się na przejściu dla pieszych ma pierwszeństwo przed pojazdem. Pieszy wchodzący na przejście dla pieszych ma pierwszeństwo przed pojazdem, z wyłączeniem tramwaju. 2. Przechodzenie przez jezdnię lub drogę dla rowerów poza przejściem dla pieszych jest dozwolone na przejściu sugerowanym albo poza przejściem sugerowanym, jeżeli odległość od przejścia dla pieszych przekracza 100 m. Jeżeli jednak skrzyżowanie znajduje się w odległości mniejszej niż 100 m od wyznaczonego przejścia dla pieszych, przechodzenie jest dozwolone również na tym skrzyżowaniu. 3. Przechodzenie przez jezdnię lub drogę dla rowerów poza przejściem dla pieszych, o którym mowa w ust. 2, jest dozwolone tylko pod warunkiem, że nie spowoduje zagrożenia bezpieczeństwa ruchu lub utrudnienia ruchu pojazdów. Pieszy jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa pojazdom i do przeciwległej krawędzi jezdni lub drogi dla rowerów iść drogą najkrótszą, prostopadle do osi jezdni lub drogi dla rowerów. 4. Jeżeli na drodze znajduje się tunel lub wiadukt dla pieszych albo pieszych i rowerów, pieszy jest obowiązany korzystać z niego. 5. Na obszarze zabudowanym na drodze dwujezdniowej pieszy, przechodząc przez jezdnię, jest obowiązany korzystać tylko z przejścia dla pieszych. 6. Przechodzenie przez torowisko wyodrębnione z jezdni jest dozwolone na przejściu dla pieszych albo przejściu sugerowanym. Przepisy ust. 3 stosuje się odpowiednio. 7. Jeżeli wysepka dla pasażerów na przystanku komunikacji publicznej łączy się z przejściem dla pieszych, przechodzenie do i z przystanku jest dozwolone tylko po tym przejściu. 8. Jeżeli przejście dla pieszych wyznaczone jest na drodze dwujezdniowej, przejście na każdej jezdni uważa się za przejście odrębne. Przepis ten stosuje się odpowiednio do przejścia dla pieszych w miejscu, w którym ruch pojazdów jest rozdzielony wysepką lub za pomocą innych urządzeń na jezdni. Ponadto, zgodnie z zapisami prawa o ruchu drogowym w razie braku chodnika lub pobocza albo niemożności korzystania z nich, pieszy ma możliwość korzystania z drogi dla rowerów. I co ważne, pieszy taki, ale z wyjątkiem osoby niepełnosprawnej, korzystając z tej drogi, jest obowiązany ustąpić miejsca rowerowi. Grupą uprzywilejowaną do przejścia przez jezdnię w dowolnym miejscu, jeśli nie powoduje to zagrożenia w ruchu drogowym, są osoby z niepełnosprawnością lub osoby z widocznie ograniczoną sprawnością ruchową. Co więcej, kierujący pojazdem musi nie tylko umożliwić takiej osobie przejście, ale nawet zatrzymać pojazd w tym celu. Art. 26. 7. Prawo o Ruchu Drogowym stanowi, iż w razie przechodzenia przez jezdnię osoby niepełnosprawnej, używającej specjalnego znaku lub osoby o widocznej ograniczonej sprawności ruchowej, kierujący jest obowiązany zatrzymać pojazd w celu umożliwienia jej przejścia. Nieprzepuszczenie osoby niepełnosprawnej przechodzącej przez jezdnię jest karane mandatem w wysokości 1500 zł i aż 10 punktami karnymi. Natomiast do pieszych niewidomych odnosi się art. 42 w/w kodeksu, który stanowi, że niewidomy podczas samodzielnego poruszania się po drodze ma obowiązek nieść białą laskę w taki sposób, by była ona widoczna dla innych uczestników ruchu. W razie wypadku lub zdarzenia drogowego z udziałem osoby niewidomej lub osoby słabowidzącej przy badaniu okoliczności takiego zdarzenia bierze się pod uwagę m.in. zachowanie uczestnika zdarzenia, a szczególnie, czy posiadał on białą laskę. Na podkreślenie zasługuje fakt, iż przestrzeń publiczna powinna być dostosowana do potrzeb osób niewidomych i słabowidzących. Ważnym aspektem korzystania z przestrzeni miejskiej, publicznej czy uczestniczenia w ruchu drogowym przez osoby z niepełnosprawnością wzrokową jest dostosowywanie infrastruktury do ich potrzeb i umiejętności orientacji w przestrzeni. Odpowiednio zaadaptowana infrastruktura drogowa do potrzeb osób niewidomych i słabowidzących powinna być logiczna, czytelna i pozbawiona niepotrzebnych przeszkód. W skład przyjaznej infrastruktury dla osób niewidzących i słabowidzących wchodzą: sygnalizacja akustyczna i wibracyjna, ścieżki dotykowe, pasy ostrzegawcze i oznaczenia kontrastowe. Niestety, w polskich przepisach nie ma precyzyjnie określonych zasad oznaczeń fakturowych dla osób niewidomych. Nadal czekamy na wytyczne, które standaryzowałyby pewne rozwiązania już istniejące na polskim rynku. Reasumując, osoby z niepełnosprawnością, mimo przyznanych im uprawnień, winny pamiętać o przestrzeganiu większości zasad tak samo, jak pełnosprawni uczestnicy ruchu drogowego. && Zdrowie bardzo ważna rzecz Osteoporoza dr Stanisław Rokicki Osteoporoza, to choroba szkieletu człowieka, która objawia się zwiększonym prawdopodobieństwem złamań kości, co jest spowodowane osłabieniem ich odporności na obciążenia mechaniczne. Odporność mechaniczna kości jest zdeterminowana ich gęstością zmineralizowania, a co za tym idzie, jakością tkanki kostnej. Do złamań nieurazowych - tak zwanych niskoenergetycznych - patologicznych może dojść nie tylko z powodu osteoporozy, ale również z powodu nowotworu kości lub przerzutów nowotworu do kości. Złamania niskoenergetyczne to takie, do których dochodzi pod wpływem siły, która nie łamie zdrowej kości lub też złamania samoistne. Rodzaje osteoporozy a) Osteoporoza pierwotna, która rozwija się u kobiet po menopauzie, a rzadziej u mężczyzn w wieku podeszłym. b) Osteoporoza wtórna jako następstwo działania różnych czynników, np. nowotworów lub stosowania niektórych leków, np. sterydów. Czynniki ryzyka rozwoju osteoporozy a) Czynniki genetyczne i demograficzne - predyspozycja rodzinna, zaawansowany wiek, płeć żeńska, rasa biała i żółta, BMI && Sport Po przygodę w maratonach tandemowych Radosław Nowicki Fundacja „naKole” zaprasza wszystkich niewidomych i niedowidzących pasjonatów kolarstwa do wzięcia udziału w dwóch maratonach rowerowych. „Opolska pętelka” będzie organizowana już drugi raz, natomiast po raz pierwszy odbędzie się maraton szosowy „Szosą wartoo”. W obu wydarzeniach mogą wziąć udział zarówno solowi rowerzyści, jak i tandemowe duety. Fundacja „naKole” chciałaby, aby zwłaszcza tych drugich było jak najwięcej. Sport to zdrowie Rozumieją to Polacy, którzy coraz częściej rezygnują z leniwego siedzenia na kanapie przed telewizorem i wybierają aktywne spędzanie czasu na świeżym powietrzu. Coraz chętniej sięgają po rower, na którym przemierzają zarówno dłuższe, jak i krótsze dystanse. Dla niektórych przejechanie już 5 czy 10 kilometrów będzie stanowiło wielki wyczyn, a inni nie widzą sensu wsiadania na rower, kiedy wycieczka jest krótsza niż 50 czy 100 kilometrów. Jednak są i tacy, którzy szukają jeszcze większych wyzwań i próbują swoich sił w maratonach. Nie ma co jednak ukrywać, że do tej pory wszelkie tego typu imprezy nastawione były na pełnosprawnych kolarzy. Zmienić postanowiła to Fundacja „naKole”, która stawia na rehabilitację osób niewidomych i niedowidzących przez sport i od 2022 roku organizuje maraton dostępny także dla osób z dysfunkcją wzroku. „Opolska pętelka” W minionym roku odbyła się jej pierwsza edycja długości 420 km malowniczymi trasami Opolszczyzny. Dla Fundacji „naKole” było to największe wydarzenie w historii. Pierwotnie do startu w nim zgłosiły się 3 tandemy, ale trasę przejechał tylko jeden. - Mieliśmy wiele przemyśleń odnośnie organizacji, wolontariuszy, posiłków, ogólnej logistyki. Dzięki temu wiemy, co poprawić, co zmienić, a co było super rozwiązaniem i się sprawdziło. Pierwsze testowe edycje zawsze pokazują dużo i są ważną lekcją dla dalszego organizowania zmagań - przyznała Alicja Stelmaszczyk, niewidoma wiceprezeska Fundacji „naKole”. W tym roku „Opolska pętelka” odbędzie się w dniach 9-11 czerwca. Organizatorzy zdecydowali, że zmagania będą odbywały się na dwóch dystansach - 420 km, na których przejechanie miłośnicy dwóch kółek będą mieli 60 godzin oraz 210 km, które trzeba będzie pokonać w limicie 30 godzin. Trasa maratonu została poprowadzona po najbardziej malowniczych terenach Opolszczyzny. Nie zabraknie lekkich pagórków, większych gór, szutrów, leśnych bezdroży, pieszych szlaków, a odrobinę wytchnienia będzie można złapać na asfaltowych fragmentach trasy. Uczestnicy będą musieli zmagać się z błotem po kolana, rwącymi potokami i słoneczną patelnią. Podczas jazdy będą mogli podziwiać liczne pałace, dworki i zabytkowe ruiny, a także widoki Gór Opawskich i Złotych. - W tym roku mamy dwa dystanse. Trasa krótsza częściowo pokrywa się z dłuższą, ale później idzie w swoją stronę. Ten dystans polecamy początkującym, bowiem przeważa na nim podłoże terenowe, ale występuje również sporo asfaltu. Na dłuższym dystansie pojawi się trochę nowości i niespodzianek - przyznała niewidoma opolanka, która w poprzednim roku na tandemie przejechała dystans „Opolskiej pętelki”. Trasa została sprawdzona przez zespoły tandemowe, w których skład wchodziły osoby z dysfunkcją wzroku. Wszystko po to, aby projekt mógł trafić do jak najszerszej grupy rowerowych miłośników. Wziąć w nim bowiem udział mogą zarówno pojedynczy pasjonaci dwóch kółek, jak i drużyny tandemowe. Niedopuszczalne będzie za to używanie rowerów z jakimkolwiek wspomaganiem mechanicznym. Zawody będą rozgrywane bez zewnętrznego wsparcia, czyli każdy z uczestników musi samodzielnie zapewnić sobie jedzenie, picie, spanie i serwis sprzętu, ale dozwolone będzie pomaganie sobie wzajemnie na trasie. Na tym Fundacja „naKole” nie zamierza poprzestawać, bowiem po raz pierwszy zorganizuje także w tym roku maraton szosowy, w którym będą mogły wziąć udział również osoby z dysfunkcją wzroku. „Szosą wartoo” odbędzie się w dniach 26-27 sierpnia. W tym maratonie uczestnicy również mogą wybrać jeden z dwóch dystansów - 560 km, na którego pokonanie będzie 35 godzin oraz 300 km, które trzeba będzie przejechać w limicie 24 godzin. Trasa tego maratonu przebiega po granicy województwa opolskiego, zahaczając o województwo śląskie oraz dolnośląskie. Podczas jazdy nie zabraknie pięknych, górskich widoków, rozpościerających się wokół pól, bujnej roślinności, a odwiedzane na trasie miasta zaskakują charakterystyczną dla tego regionu architekturą. Bez wątpienia nie każda osoba niewidoma może wziąć udział w takim maratonie. Musi mieć już jakieś doświadczenie związane z jazdą na tandemie. Chcąc być sklasyfikowanym, trzeba zmieścić się w limicie czasu. Jeśli ktoś nie dysponuje tandemem, a chciałby wziąć udział w imprezie, może zgłosić się do Fundacji „naKole”, która udostępni sprzęt do jazdy. Może także pomóc w znalezieniu pilota na maraton. - Można wypożyczyć od nas tandem na oba wydarzenia, a jeśli chodzi o pilota, to po prostu możemy popytać. Chociaż to nie jest wyjazd na 50 km i w tym przypadku już przydałoby się wcześniej ze sobą pojeździć oraz być zgranym - podkreśliła działaczka na rzecz osób z dysfunkcją wzroku. Zapewne w trakcie jazdy kryzysów nie zabraknie. Każdy uczestnik będzie mierzył się ze swoimi słabościami, jego emocje będą się przeplatały - od złości i bezsilności aż po radość. Na pewno satysfakcja z ukończenia każdego z dwóch maratonów może zniwelować wszelkie problemy napotkane po drodze. - Uczestnictwo w zawodach, w których jest limit czasu oraz pewna doza rywalizacji, to zupełnie inna jazda niż taka codzienna. Ponadto przy tego rodzaju dystansach i warunkach można poznać siebie, bowiem trzeba wyjść ze strefy komfortu i walczyć ze swoimi słabościami. Uważam, że warto chociaż raz podjąć takie wyzwanie, żeby doświadczyć tych emocji, tego poczucia wspólnoty z innymi zawodnikami, takiej bardzo wyjątkowej atmosfery na starcie i mecie. To są momenty, których nie da się opisać słowami - zaznaczyła organizatorka ultramaratonów na Opolszczyźnie, która w 2021 roku została uhonorowana tytułem Społecznika Województwa Opolskiego. Oba maratony będą okazją nie tylko do dobrej zabawy, odkrycia najciekawszych miejsc Opolszczyzny, promocji zdrowego trybu życia oraz aktywnego spędzania czasu, ale także do wymiany doświadczeń między widzącymi i niewidomymi sympatykami rowerowego szaleństwa. Być może maraton ten przyczyni się do poszerzenia grona pilotów tandemów, których brakuje w całej Polsce. - Głównie chodzi nam o zabawę, zachęcenie do turystyki rowerowej z nutką rywalizacji, ale przede wszystkim o zintegrowanie rowerzystów ze sobą bez względu na ich stan zdrowia. Nikt nie przegra, bo walczy sam ze sobą, a w naszych imprezach nie ma nagród. Kto ukończy maraton w limicie czasu, otrzyma medal i koszulkę, a także może jakąś niespodziankę od Fundacji - zakończyła Alicja Stelmaszczyk. Więcej informacji dotyczących obu maratonów rowerowych organizowanych na Opolszczyźnie można zaczerpnąć pod linkami: https://opolskapetelka.org/ oraz https://szosawartoo.org/ . && Kuchnia po naszemu Zeszłoroczne mrożonki N.G. Za kilka miesięcy pojawią się świeże wiśnie, truskawki, jagody, maliny i inne wspaniałe owoce, które będziemy gromadzić na zimę. Już dziś, warto zrobić miejsce w naszych zamrażarkach na tegoroczne, sezonowe skarby. Proponuję Czytelnikom pomysły na wykorzystanie zeszłorocznych mrożonek owocowych i przywiędłych jabłek, które nie są tak smaczne jak jesienią. Jeżeli Państwa zapasy już się wyczerpały, do przygotowania zaproponowanych dań, wystarczy kupić mrożone wiśnie bez pestek, mieszanki owoców leśnych itp. Zapiekane owoce Składniki: Ile osób zasiądzie do posiłku, tyle bierzemy jabłek, tyle samo garstek mrożonych owoców jagodowych, świeżo wyciśnięty sok z cytryny, masło do wysmarowania naczynia żaroodpornego. Wykonanie: Jabłka myjemy, obieramy i ścieramy na dużych oczkach tarki. Szklane lub ceramiczne naczynie żaroodporne smarujemy masłem. Do naczynia wykładamy jabłka, na jabłka wyciskamy sok z cytryny i posypujemy mrożonymi owocami: jagodami, malinami, wiśniami bez pestek itp. Naczynie wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni C na ok. 25 minut. Tak przygotowane owoce można podać do drugiego dania na gorąco lub na zimno. Mogą być również podane na podwieczorek np. do ryżu na słodko, z dodatkiem cynamonu i cukru z wanilią. Zapiekanka ryżowo-owocowa Składniki: Woreczek ryżu, mrożone owoce bez pestek, cukier, przyprawy: starta gałka muszkatołowa, mielone goździki, cynamon, wanilia, masło do wysmarowania naczynia żaroodpornego. Wykonanie: Do lekko osolonej wrzącej wody wkładamy saszetkę ryżu i gotujemy na małym ogniu 10 minut. W tym czasie rozgrzewamy piekarnik, smarujemy naczynie żaroodporne masłem. Podgotowany ryż wsypujemy do naczynia, na ryż nakładamy owoce - jeśli są kwaśne, można posypać cukrem. Dodajemy przyprawy: startą gałkę muszkatołową, kto lubi - odrobinę mielonych goździków i wanilię. Przyprawy dobieramy do owoców: jabłka i śliwki oczywiście z cynamonem i goździkami; owoce jagodowe niekoniecznie. Zapiekamy ok. 25 min. w temperaturze 200 stopni C. Do tej zapiekanki nadają się wszystkie mrożone owoce bez pestek. Zaproponowałam bardzo proste, łatwe w przygotowaniu i niedrogie potrawy dla niewprawnych lub zapracowanych gospodyń z wykorzystaniem mrożonych owoców. Jednak sposobów na ich zastosowanie w kuchni jest wiele. Możemy dodać je do sałatki owocowej, galaretki lub do kisielu. Mrożonymi owocami możemy wzbogacić sernik na zimno lub po prostu zblendować na pyszny mus. Smacznego! && Z poradnika psychologa Jak sobie radzić ze złością Małgorzata Gruszka Złość jest emocją, którą trudno nam zaakceptować, zrozumieć i okiełznać. W kolejnym „Poradniku psychologa” piszę m.in. o tym, czym jest złość, do czego jest nam potrzebna i jak sobie z nią radzić. Czym jest złość? Złość jest jedną z podstawowych emocji; uczuciem znanym każdemu z nas, raczej nieprzyjemnym; stąd odbieranym jako negatywne. Podobnie jak pozostałe emocje (radość, smutek i strach) jest niezależnym od naszej woli impulsem powstającym w układzie nerwowym, w reakcji na coś, co dzieje się wokół nas lub w nas i przygotowującym nasz organizm do działania. Złość może pojawić się w reakcji na jakąś sytuację, czyjeś zachowanie, własną myśl, własne wyobrażenie, wspomnienie lub odczucie fizyczne. Negatywny wizerunek złości bierze się z faktu, że samą złość utożsamiamy i mylimy z tym, co robimy pod jej wpływem. Tymczasem, impuls złości nie musi pociągać za sobą zachowania, którego żałujemy lub przez które jesteśmy negatywnie odebrani lub ocenieni. Jak wszystkie emocje, złość posiada odcienie i stopnie. Są nimi: frustracja, irytacja, rozdrażnienie, podenerwowanie, zdenerwowanie, gniew, wkurzenie, furia i szał. Jak objawia się złość? Złość daje o sobie znać na poziomie myśli, reakcji fizycznych i zachowania. Gdy jesteśmy źli, nasze myśli bywają przepełnione urazą, pretensją a nawet chęcią odwetu. Nasze ciało przygotowane jest do obrony lub ataku, co może objawiać się szybszym biciem serca, szybszym oddychaniem, napinaniem niektórych mięśni, wzrostem temperatury ciała oraz gniewnym wyrazem twarzy. Nie trudno zgadnąć, że ktoś jest zły, bo widać to w zachowaniu, szczególnie w podniesionym głosie, szybszym mówieniu, intensywnej gestykulacji, zaciskaniu pięści, stawaniu w rozkroku, trzymaniu się pod boki i wychylaniu tułowia do przodu. Jak wyrażamy złość? Złość kojarzymy z czymś negatywnym, bo czasami trudno ją wyrażać inaczej jak tylko przez agresję ukierunkowaną na inne osoby, na siebie lub przedmioty. Agresja ukierunkowana na inne osoby, to m.in. krzyk, obrażanie, wyzywanie, poniżanie, grożenie, zastraszanie, uderzanie, popychanie i potrząsanie. Agresja ukierunkowana na siebie, to m.in. mówienie sobie „jestem głupi, do niczego się nie nadaję, wszystko psuję”, odbieranie sobie przyjemności, zaprzestawanie jedzenia i okaleczanie się. Agresja ukierunkowana na przedmioty, to m.in. rzucanie przedmiotami i niszczenie ich. Do czego potrzebna nam złość? Nie lubimy odczuwać złości, a jednak emocja ta jest potrzebna i pełni ważne funkcje: informuje nas o tym, że nasze wewnętrzne lub zewnętrzne granice zostały przekroczone, sygnalizuje złamanie jakichś ważnych dla nas zasad, a także doznanie lub możliwość doznania jakiejś niesprawiedliwości lub krzywdy. Oprócz funkcji informacyjnej, złość pełni funkcję motywującą i popychającą do działania na rzecz zmiany niekorzystnej dla nas sytuacji. Wielu ważnych i dobrych dla nas rzeczy nie zrobilibyśmy, gdyby nie energia i motywacja mająca źródło w złości. Czy masz problem ze złością? Złość odczuwamy i przeżywamy wszyscy, ale część z nas ma większy kłopot z tym uczuciem. Chcąc sprawdzić, czy tak jest, warto odpowiedzieć sobie na poniższe pytania: Czy często zdarza się, że pod wpływem złości mówisz lub robisz coś, czego później żałujesz? Czy inni ludzie często mówią, że przesadzasz ze złością i zbyt często się złościsz? Czy często stwierdzasz, że denerwuje cię coś, na co inni reagują inaczej? Czy twoje ataki złości przynoszą jakieś straty: np. zniszczone przedmioty, stracona posada, ludzie ograniczający kontakty z tobą? Czy masz wrażenie, że przez większość czasu jesteś podenerwowany lub rozzłoszczony? Czy często reagujesz złością na drobne niedogodności życiowe? Czy trudno ci zaakceptować fakt, że inni ludzie mają odmienne poglądy, postawy i wartości? Czy często złościsz się na siebie, wyrzucasz sobie wady i niedociągnięcia? Jeśli twoja odpowiedź na większość z powyższych pytań jest twierdząca - złość stanowi w twoim życiu spory problem. Jak radzić sobie ze złością? Obserwuj złość Radzenie sobie ze złością najlepiej zacząć od zauważania jej w sobie. Pomoże w tym poniższy zapis swoich reakcji prowadzony codziennie przez minimum dwa tygodnie. I Sytuacja - kiedy i co się zdarzyło; tu wpisujemy dzień tygodnia, porę dnia lub godzinę, a także sytuację, w której poczuliśmy złość. Sytuacją jest konkretna rzecz, na którą zareagowaliśmy złością, np. spóźniłem się do pracy, uderzyłem się, nikt mi nie pomógł na ulicy, lekarz powiedział, że mnie nie przyjmie, zgubiłem klucze, koleżanka nie miała czasu na rozmowę przez telefon itp. II Sytuacja - jak mocno poczułem złość; tu wpisujemy stopień złości, np. frustracja, irytacja, gniew, rozdrażnienie, szał itp. III Sytuacja - odczucia w ciele: co czuję w ciele; tu wpisujemy odczucia fizyczne towarzyszące złości, np. napięte mięśnie, zaciśnięte szczęki, płytki oddech, szybsze bicie serca itp. IV Sytuacja - zachowanie: co zrobiłem pod wpływem złości; tu wpisujemy, co powiedzieliśmy lub zrobiliśmy pod wpływem złości. V Sytuacja - strategia radzenia sobie: co pomogło się uspokoić; tu wpisujemy, co pomyśleliśmy, co wyobraziliśmy sobie, co sobie przypomnieliśmy, co powiedzieliśmy do siebie lub co zrobiliśmy, co pomogło się uspokoić. Obserwowanie złości daje wiedzę o tym, kiedy, jak często i na co się złościmy; jak mocno się złościmy; jak się zachowujemy pod wpływem złości i jakie stosujemy strategie radzenia sobie ze złością. Może się na przykład okazać, że częściej złościmy się na początku, w środku lub pod koniec tygodnia; rano, w środku dnia lub wieczorem, gdy jesteśmy głodni lub zmęczeni, gdy wykonujemy konkretne czynności lub gdy spotykają nas określone niedogodności. Wiedząc kiedy, w jakich sytuacjach i jak się złościmy, możemy łatwiej przewidzieć naszą reakcję i poddać ją kontroli. Nie znaczy to, że przestaniemy odczuwać złość, ale możemy zmniejszyć jej intensywność, nie dać się jej zaskoczyć i pochłonąć. Wiedząc, w jakich sytuacjach się złościmy, możemy części z nich uniknąć lub zaplanować tak, by nie wywoływały złości. Znając odczucia ciała towarzyszące złości, możemy szybciej rozpoznawać ją w sobie i szybciej reagować w pożądany przez siebie sposób. Znając własne, skuteczne sposoby na uspokajanie się, przestajemy czuć się bezradni wobec złości. Język wpływu Złość jest niezależną od nas, ale naszą osobistą reakcją na różne sytuacje. Łatwo to zrozumieć, gdy uzmysłowimy sobie, że w pewnych sytuacjach my się złościmy a inni nie lub odwrotnie. Używając języka wpływu, mówimy: „irytuję się, gdy …”, „denerwuję się, gdy …”, „złoszczę się, gdy …”, „jestem rozdrażniony, gdy …”, „jestem sfrustrowany, gdy …”, „wkurzam się, gdy …”, „wpadam w szał, gdy …”. Posługując się językiem pasywnym, mówimy: „irytuje mnie …”, „denerwuje mnie …”, „złości mnie …”, „drażni mnie …”, „wkurza mnie …”, „doprowadza mnie do szału …”. Język wpływu sprawia, że w zetknięciu ze złością przyjmujemy postawę podmiotu, który - choć niezależnie od woli - sam reaguje w określony sposób na różne sytuacje. Skoro sam reaguje, to sam może coś zrobić z tą reakcją. Język pasywny sprawia, że w zetknięciu ze złością przyjmujemy postawę kogoś, kto podlega wpływowi tego co irytuje, denerwuje, złości lub drażni. Skoro podlega, to nie bardzo może coś zrobić, dopóki to coś nie przestanie działać: irytować, złościć lub drażnić. Przenoszenie umiejętności Większość z nas w pewnych sytuacjach łatwiej panuje nad złością niż w innych. Warto przyjrzeć się temu, kiedy jest łatwiej i co wówczas robimy. Osobiście odkryłam, że w miejscach publicznych, mimo irytacji, łatwiej panuję nad wysokością i siłą głosu. Skoro panuję, znaczy, że potrafię. Skoro potrafię, zastanowiłam się, jak to robię i zaczęłam próbować w domu. Zaczęłam i zaczęło się udawać! Warto obserwować, jakimi umiejętnościami dysponujemy i po jakie możemy sięgnąć w sytuacjach, gdy reagujemy inaczej niż tego chcemy. Zapamiętaj! Złość nie jest zła, bywa nieprzyjemna i kłopotliwa, a złe może być tylko to, co zrobisz pod jej wpływem. Złość informuje o przekroczeniu twoich granic, złamaniu ważnych dla ciebie zasad, o niesprawiedliwości, krzywdzie lub zagrożeniu i daje energię do działania na rzecz zmiany sytuacji. Jeśli na większość pytań o złość odpowiedziałeś twierdząco - prawdopodobnie masz większy kłopot z tą emocją. Już dziś możesz zacząć obserwować sytuacje, w których się złościsz, jak silna bywa twoja złość, jak objawia się w twoim ciele, co robisz pod jej wpływem i jak się uspokajasz. Język wpływu pomoże ci rozpoznawać i nazywać złość, a także uniknąć bezradności w zetknięciu z tym uczuciem. Umiejętność panowania nad złością w jednych sytuacjach możesz przenosić i rozszerzać na inne. && „Z polszczyzną za pan brat” Przyjemne z pożytecznym Tomasz Matczak Język polski to nie tylko skomplikowane zasady gramatyczne, trudna ortografia i frazeologizmy. Polszczyzną można się także bawić i na dodatek jest to zabawa tyleż samo interesująca, co twórcza. Czasami jednak przy różnego rodzaju grach słownych napotykamy na specjalistyczne określenia, które nie zawsze są dla nas jasne. W krótkim felietonie postaram się zebrać najbardziej popularne, a przy okazji wyjaśnić ich znaczenie. Oto moja lista: * Anagram - nazwa wywodząca się z języka greckiego, pochodząca od słów ana, czyli nad oraz gramma, czyli litera. Anagramy to słowa, wyrażenia lub całe zdania powstałe w wyniku przestawienia liter lub sylab innego wyrazu czy zdania, wykorzystujące wszystkie głoski, litery bądź sylaby materiału wyjściowego. Na przykład, przestawiając sylaby w wyrazie narty uzyskamy słowo ranty, a po przestawieniu liter - narty. * Palindrom - to słowo również pochodzenia greckiego, gdzie palindromeo oznacza obiec z powrotem. Są to wyrazy, liczby, zdania, a nawet wiersze, które mają to samo znaczenie niezależnie, czy są czytane normalnie, czy wspak. Przykłady wyrazów palindromów, to m.in. oko, radar czy kajak, zaś zdań: Kobyła ma mały bok. Ela tropi portale. Zagwiżdż i w gaz. Dziś palindromy to przede wszystkim słowne zabawy, choć niewykluczone, że w przeszłości pełniły rolę magiczną, co sugerują pewne znaleziska. Jako ciekawostkę można przytoczyć fakt, iż to właśnie my, Polacy, przodujemy w rekordowo długich palindromach. Za najdłuższy w światowym internecie uznaje się palindrom pt. „Żartem w metraż” autorstwa Tadeusza Morawskiego. Składa się on z ponad 33 tysięcy liter! * Kalambur - gra słów, która bazuje na słowach o podobnym lub tym samym brzmieniu, wydobywając inny sens. Wyróżniamy dwa rodzaje kalamburów: paronomazje, które bazują na słowach o podobnym brzmieniu, np. historyk - histeryk, Ania z Anina oraz homonimy, czyli kalambury bazujące na słowach o tym samym brzmieniu, lecz innym znaczeniu, np. kurki jako zdrobniała nazwa domowego ptactwa, a jednocześnie pokrętła kranu. * Metagram - wyraz różniący się od drugiego tylko jedną literą, np. brawa - trawa, waza - faza. * Pangram - zdanie zawierające wszystkie, występujące w danym języku litery. Najczęściej są to zdania pozbawione większego sensu. W języku polskim pangram powinien zawierać 32 litery, np. Mężny bądź, chroń pułk swój i sześć flag. Zabawy słowne, prócz roli czysto relaksacyjnej, są również gimnastyką umysłu. Dzięki nim łączymy przyjemne z pożytecznym, a więc uczymy się podczas zabawy i jednocześnie ćwiczymy nasz mózg. I jak tu nie uważać, że polszczyzna jest piękna! && Rehabilitacja kulturalnie Wspomnienia (fragment) S. Goretti (Maria Podoska) Nadszedł dzień 13 kwietnia 1940 roku. W nocy z 12 na 13 zbudziło nas silne walenie w drzwi i hałasy. Weszli żołnierze z karabinami. Za nimi stał nasz znajomy Żyd, który pomagał nam przewieźć rzeczy po eksmisji z koszar. Robili rewizję, robiąc straszny bałagan w naszej małej izdebce. Zabrali dokumenty Tatusia, jakieś zdjęcia, po czym wypowiedzieli, powtarzane przy takich okazjach zdanie: Sobierajsia s wieszczami - rozsiedli się i popijali przyniesioną przez siebie wódkę. Obie z siostrą, wyrwane ze snu, przerażone, zaczęłyśmy płakać. Dobry enkawudzista zaczął nas pocieszać: Nie płacz, k’ papie pojediesz. Mamusia była bardzo opanowana. Pomogła nam się ubrać, próbowała jeszcze coś spakować, ale w tym bałaganie trudno było odszukać najpotrzebniejsze rzeczy. Żołnierze popędzali i nie pozwolili wziąć ani pościeli, ani większej ilości ubrań, poza tym, co Mamusia sama mogłaby unieść. Do przygotowanego worka Mamusia wrzuciła tylko kocyki, poduszeczki z kanapy i wełniak, którym była nakryta kanapa. Wzięłyśmy jeszcze worek z sucharami. Około godz. 3 nad ranem zajechała ciężarówka, prawie załadowana. Jakoś nas jeszcze do niej wsadzili. Nie pozwolono pożegnać się z rodziną ani nawet z babcią - ciocią Mamusi, chociaż stali w pobliżu, obudzeni hałasem, przerażeni. Jadąc na dworzec kolejowy, mijaliśmy koszary… Na dworcu stał bardzo długi pociąg złożony z wagonów, w jakich przewozi się bydło. Załadowano nas do wagonu przedzielonego półkami w połowie, na środku znajdował się otwór w podłodze, który miał służyć jako „toaleta publiczna”. Przypadło nam miejsce na górnej półce, przy małym, zakratowanym okienku. Straszna ciasnota. Ludzie zrozpaczeni, krzyczące, płaczące dzieci. (Dowiedziałyśmy się później, że na dworzec przyszła z koszyczkiem nasza wierna służąca - Łucia, która z płaczem szukała nas, ale ją odpędzono). Enkawudzista zwrócił Mamusi zabrane w czasie rewizji dokumenty Tatusia, mówiąc, że można je wyrzucić, bo już mu nie będą potrzebne, a fotografie można schować na pamiątkę. Dopiero po 1990. roku, kiedy władze ZSRR zwróciły Polsce część dokumentów dotyczących zbrodni w Katyniu, dowiedziałyśmy się, że mój Ojciec był zamordowany w tym samym czasie, kiedy nas wywożono: 14 IV 1940 roku - na liście wywózkowej nr 032/1, pod pozycją 32 - nr sprawy 977. Ze stacji w Dubnie odjeżdżaliśmy wieczorem. Jakąś zupę dano nam w nocy. Wagony zostały zaplombowane. W ciągu dwutygodniowej podróży zatrzymywaliśmy się przeważnie w nocy i przynoszono do wagonu kipiatok - gorącą wodę. Zupę dostaliśmy może dwa lub trzy razy. Dopiero za Uralem odplombowano wagony i można było wychodzić, głównie po wodę. Zdarzały się tragiczne wypadki, bo w międzyczasie wagony były przetaczane na inne tory i niektórzy gubili się na stacjach, a w wagonie zostawały dzieci. Woda była „na wagę złota”. Mamusia zawsze starała się o to, żebyśmy miały choć trochę wody w małej butelce. Gdy dłuższy czas nie dostawaliśmy wody, a pragnienie odczuwałyśmy w tych warunkach stale, Mamusia pozwalała nam przynajmniej zwilżać usta. Suchary też jadłyśmy „oszczędnie”, bo nikt nie wiedział na ile czasu będą musiały wystarczyć. Któregoś dnia padał deszcz i strugi wody płynęły po brudnej szybie. Siedziałyśmy z Inką skulone przy okienku, jak zwykle spragnione i patrzyłyśmy z żalem, że tyle wody się marnuje. Z podróży w wagonie pamiętam przejazd przez Ural. Przez brudne okienko trudno było dostrzec ogrom gór, ale szloch, jaki się dało słyszeć i śpiew pieśni religijnych, który dochodził nawet z innych wagonów, świadczyły o tym, że przekraczamy jakąś granicę, oddzielającą nas od naszego świata, który tracimy bezpowrotnie. Łzy same płynęły po policzkach, choć niezupełnie zdawałam sobie sprawę z grozy sytuacji. 27 kwietnia przyjechaliśmy na Północny Kazachstan. Ze stacji kolejowej w Tainczy przewożono nas ciężarówkami. Jechaliśmy stepem, zatrzymując się co jakiś czas w wioskach. Zostawiali po kilkanaście osób, kilka rodzin i jechaliśmy dalej, patrząc z przerażeniem na mijane nędzne zabudowania - lepianki. W końcu przyszła kolej na nas. Wyczytano nazwiska kilku rodzin, między innymi była p. Plucińska z Dubna z Hanką (moją koleżanką) i jej trzyletnim braciszkiem Krzysiem - Kaziem. Wysadzono nas na stepie i powiedziano, że mamy szukać sobie mieszkania. Wioska nazywa się Oktiabr, kołchoz Stalin, Kiellerowskij rajon, p/o Makaszewka. 120 km na południe od Pietropawłowska - stolicy republiki. Ze wspomnień Mamusi o przyjeździe do kołchozu, 27 IV: „Wieś okropna, rozrzucone domy daleko od siebie. Wieczór, śnieg z deszczem, wichura, wokoło step i step… Straszno, mieszkań nie ma, wieś zamieszkana przez Koreańczyków, z trudem możemy się porozumieć. […] Błagam o przytułek, dzieci małe, rozpacz! Wreszcie dostaję malutki pokoik, gdzie nas mieszka 10 osób”. Po tygodniu wspólnego mieszkania z liczną rodziną zostałyśmy oskarżone o podbieranie jaj kurom i Koreańczyk, po pijanemu, wyrzucił nas na step. Znów Mamusia musiała szukać mieszkania i błagać o przyjęcie nas. Po pewnym czasie poprzedni gospodarz przekonał się, że chłopcy z tamtej rodziny, która została u niego, byli winni, a nie my i za każdym razem, gdy spotykał naszą Mamę, przepraszał. „Drugie mieszkanie to był chlewik, bez podłogi, ściany niewybielone. Całe «umeblowanie» stanowiły nary (prycza) z trzech desek i beczka z wodą. Pluskwy, pchły, a w dzień roje much! W drugiej izbie mieszkała gospodyni - Łotyszka z mężem Koreańczykiem - Ignatij Li, który rzadko bywał w domu i dwoje małych, chorych i wiecznie głodnych dzieci”. Z listu Mamusi do brata w Równem: „Co do mieszkania, to o tym pisać nie warto. Żebym sama w tym nie mieszkała, to bym nie uwierzyła, że człowiek może tak mieszkać, gorzej niż świnia… (11 VI 1940). Nasze życie niemożliwe jest do opisania, o ile bym zobaczyła na filmie, to nie uwierzyłabym, że tak prymitywnie ludzie mogą żyć…” (8 VII 1940). Mamusia płaciła za to „mieszkanie” 20 rubli miesięcznie. Gospodarze obiecywali poprawić warunki mieszkaniowe, ale nie doszło do tego. Natomiast w ciągu kilku miesięcy dokładnie nas okradli z tych niewielu rzeczy, które udało się przywieźć, a tu służyły jako środek płatniczy za żywność. Za pieniądze niewiele można było kupić, ale trzeba było je mieć, żeby płacić za mieszkanie, mleko i jaja. Pieniądze przysłane z Polski przez Mamusi brata też zostały skradzione. W sąsiedniej wsi spotkałyśmy człowieka z córeczką, którzy byli ubrani w nasze rzeczy. Na zapytanie skąd je mają, powiedział, że kupił od Ignasia Li, ale jeżeli Mamusia komuś o tym powie, to oskarżą Mamusię o krytykowanie rządu i Stalina. W naszej wsi aresztowano jedną starszą osobę za to, że zwróciła uwagę swoim gospodarzom, aby powiesili na ścianie krzyż, zamiast portretu Stalina. Mamusia jednak zgłosiła kradzież predsiedatielowi kołchoza, ale mimo obietnicy, że rzeczy zostaną zwrócone, sprawa ucichła. Od września otrzymałyśmy pół domu kołchozowego, gdzie zamieszkałyśmy z dwoma innymi rodzinami. W jednej izbie i malutkiej kuchence zamieszkało 12 osób, w tym 7 dzieci (w wieku od 5-12 lat) i dwoje staruszków: ojciec i teściowa jednej z pań, która miała dwóch synów - pięcioletnich bliźniaków i córkę trochę starszą ode mnie, a młodszą od mojej siostry. Oboje staruszkowie, po ciężkich przejściach tułaczki w poniewierce i koszmarnych warunkach, w jakich przewegetowali ciężką zimę, wczesną wiosną zostali odwiezieni do szpitala w Krasnej Polanie, oddalonej od „naszej” wsi o 20 kilometrów. Tam wkrótce zmarli. W naszej „nowej” lepiance okna były pojedyncze, brakowało kilku szyb, które zostały zastąpione deseczkami ze sklejki, z paczek przysyłanych z Polski. Ponadto przeciekał dach prawie na całej powierzchni. Pokrycie dachów chat mieszkalnych i stajni dla owiec (w kołchozie hodowano owce i uprawiano pszenicę na bardzo żyznej stepowej roli) to najpierw warstwa cienkich brzózek, na które narzucano słomę, na przemian z ziemią. Ostatnią warstwą była ziemia, bo silne wiatry zmiotłyby poszycie. Chatka była zanieczyszczona, wymagała bielenia wewnątrz. Nasze mamy, które nie miały odpowiednich narzędzi ani doświadczenia w tego rodzaju pracach, miały ręce poranione, wyżarte wapnem. Mamusia zaczęła chodzić do pracy w kołchozie od lipca, bo obiecywano jakiś rodzaj zapłaty. Do miejsca pracy chodziła 5 kilometrów. Ciężka praca fizyczna trwała od godz. 7 rano do godz. 19; przekraczała siły bardzo osłabionej i wyczerpanej przeżyciami Mamusi. Z powodu braku obuwia i odpowiedniej odzieży, wkrótce miała poranione stopy. Jedyna sukienka, którą stale nosiła, szybko się zniszczyła. Drugą, przywiezioną z Polski, trzymała na wymianę za żywność, w nieustannym lęku przed grożącym głodem. Źródło: „Laski” nr 3-4 2010 r. && Wtedy też zwyciężała miłość Marta Warzecha Artykuł ten jest przypomnieniem o ludziach, którzy w czasie okupacji z narażeniem życia udzielali pomocy Żydom. Przede wszystkim chciałam utrwalić wrażenia, jakie wywołała wystawa plenerowa „Świat, który przestał istnieć”, pokazująca życie wiśnickich starozakonnych Żydów oraz deportację ich do getta w Bochni i masową zagładę tej ludności, a także poprowadzić Was po małym miasteczku ze starych fotografii. Znane są nam wszystkim losy ludności żydowskiej w dużych miastach, skupię się więc na małym, urokliwym miasteczku w powiecie bocheńskim - Nowym Wiśniczu. W ubiegłym roku Wiśnicz obchodził 80. rocznicę deportacji ludności żydowskiej z miasta oraz całej ziemi wiśnickiej do bocheńskiego getta. O wydarzeniu dowiedziałam się podczas rozmowy z panem dyrektorem domu kultury, który omawiając ze mną temat bardzo mnie w tej chwili absorbujący, nadmienił, iż ośrodek organizuje rocznicę tych wypadków. Zrobiło mi się wstyd i posmutniałam nieco, bowiem od najmłodszych lat jeździłam do Chronowa. Żyłam jak niebieski ptak, karmiąc się ploteczkami moich krewnych, podziwiałam przyrodę i napawałam się klimatem wsi, gdzie urodziła się moja mama, ale nic nie wiedziałam o regionie. Pomyślałam, iż czas to nadrobić, bo nie można zamykać się w jednej dziedzinie zainteresowań. W listopadzie ogarnęła mnie wielka radość, kiedy na profilu ośrodka kultury zobaczyłam post oznajmiający, iż można oglądać wystawę „Świat, który przestał istnieć” online. Niewiele myśląc, zadzwoniłam do pana dyrektora, aby opowiedzieć mu o naszym czasopiśmie i swoim planie napisania artykułu o wiśnickich Żydach. Niestety, dowiedziałam się, iż wystawa jest bardzo skromna. Powodem tego była znikoma ilość archiwalnych zdjęć, gdyż rodziny osób ukrywających Żydów w swych domach niechętnie lub w ogóle nie chciały dzielić się swoimi wspomnieniami i udostępniać swe archiwa na potrzeby ośrodka kultury. Jak to pan dyrektor powiedział: „Ten temat jest jeszcze drażliwy”. Nie mogę się z tym nie zgodzić, zważywszy, że i dziś łzy stają w oczach, kiedy mówi się o holokauście, bo ludzie pojęli, czym jest rasizm, antysemityzm czy ksenofobia, które przed laty, wchodząc do programu ruchów ideologicznych, zgładziły tyle ludzkich istnień. Jednak i w czasach okupacji niemieckiej była nadzieja, gdyż nie brakowało ludzkich serc, gotowych do poświęceń i ofiarnie niosących pomoc prześladowanym Żydom. To oni udostępnili swoje archiwalne zdjęcia, które obecnie tworzą wystawę poświęconą temu okrutnemu procederowi, jakim była deportacja starozakonnych z Wiśnicza do getta w Bochni i ich unicestwienie. Pierwszy plakat otwierający wystawę rozpoczyna tekst: „Przed osiemdziesięcioma laty Nowy Wiśnicz był wspólnotą dwunarodowościową, dwukulturową oraz dwuwyznaniową. 22 sierpnia 1942 roku w centrum Wiśnicza miały miejsce przerażające wydarzenia. W trzecim roku trwania II wojny światowej niemieccy naziści rozpoczęli realizację planowanego przesiedlenia wiśnickich mieszkańców narodowości żydowskiej (około półtora tysiąca osób, nie licząc Żydów, którzy w ostatnich tygodniach przybyli do Wiśnicza, uważając, że to miejsce jest względnie bezpieczne) do getta w Bochni, by w końcu doprowadzić do całkowitej ich eksterminacji. W jednej chwili ubyła połowa wiśnickich obywateli. Dziś jedynym śladem, który pozostał po 326 latach historii wiśnickich Żydów, jest kirkut - cmentarz żydowski znajdujący się w południowo-zachodniej części miasta, na wzgórzu w rozwidleniu ulic Limanowskiej i Żydowskiej. Z upływem czasu coraz bardziej zaciera się nam pamięć o żydowskich sąsiadach, a tym samym zasób wiedzy o wspólnej polsko-żydowskiej tożsamości Wiśnicza, zwłaszcza wśród najmłodszego pokolenia. Dlatego, aby oddać hołd ofiarom tego bestialskiego czynu, upamiętnić oraz przywołać i utrwalić obraz tamtych dni, prezentujemy wystawę nazwaną «Świat, który przestał istnieć»”. Oglądając wystawę oczami mojej siostry, wyobrażałam sobie barwne życie przedwojennego Nowego Wiśnicza. Siostra opisywała mi coraz to inne zdjęcie, na którym pokazane było piękno miasta: a to z zamkiem na wzgórzu, dawnym klasztorem Karmelitów Bosych, który dziś jest ciężkim więzieniem, a to urokliwe zabudowania południowo-zachodniej części miasta z synagogą w tle. Śledząc wystawę, myślałam, iż mieszkanie w mieście, ba w regionie, gdzie istnieje tygiel religijny, kulturowy, narodowościowy, jest dla każdego z nas bardzo korzystne, gdyż w naturalny sposób uczymy się akceptacji odmienności naszych nierzadko najbliższych sąsiadów. Polscy obywatele Wiśnicza przyzwyczajeni byli do gwaru i nawoływania żydowskich kupców oferujących na swoich straganach owoce z sadu czy inne wiktuały, pochodzące z gospodarstwa rolnego, którym choć rzadko, Żydzi też się zajmowali. Żydzi na ziemi wiśnickiej prowadzili karczmy i sklepy, w których można było nabyć przybory papiernicze, galanterię damską i męską, cukier czy inne potrzebne rzeczy, a w karczmach można było dobrze zjeść lub zamówić sobie kufel piwa czy napić się z kimś wódki. Żydzi, oprócz handlu, zajmowali się rzemiosłem. Do popularnych zajęć należało krawiectwo, fryzjerstwo, zegarmistrzostwo i tym podobne. Nie dziwił polskich mieszkańców miasteczka dźwięk drewnianej pałki uderzającej o drzwi żydowskich sklepów i zakładów rzemieślniczych, bowiem wiedziano, iż wynajęty Żyd chodził od drzwi do drzwi, oznajmiając nastanie szabasu. Polscy mieszkańcy Wiśnicza przyzwyczajeni byli do widoku zmierzających w kierunku synagogi Żydów, choć to przecież była dla Polaków sobota pełna ciężkiej pracy. W Wiśniczu wszyscy żyli obok siebie do wybuchu II wojny światowej. Na kolejnej planszy autorzy wystawy opisują masową egzekucję ludności żydowskiej w bocheńskim getcie, które było jedynie obozem przejściowym. Pozostałą przy życiu ludność w kilku transportach wywożono do obozu zagłady w Bełżcu. Ostateczny termin rozwiązania getta przypadł na wrzesień 1943 roku. Dokonała się wtedy rzeź, podczas której rozstrzelano wszystkich nienadających się do transportu. Pozostałych przy życiu Żydów Niemcy przewieźli do obozu w Szebniach oraz do obozu w Oświęcimiu. W getcie pozostawiono dwa tysiące osób, które, pod okiem żandarmów, miały przeszukać puste domy pod kątem wszystkich kosztowności. W 1944 roku pozostałych przy życiu Żydów wywieziono do obozu w Płaszowie. Jedynym trwałym śladem po wiśnickich Żydach jest cmentarz. Oglądając tak pięknie przygotowaną wystawę, dowiedziałam się o niesamowitym bohaterstwie mieszkańców Nowego Wiśnicza. Nie mam tu na myśli działalności w ruchu oporu, w tym Armii Krajowej, lecz zwykły odruch serca, jakim jest niesienie pomocy potrzebującym Żydom. Pomocy udzielały osoby pochodzące z przedwojennej inteligencji, jak na przykład nauczycielka z Wiśnicza, ale też prości ludzie, którzy jeszcze przed wojną być może bali się Żydów, jako że jak mówili, strasząc się nawzajem, mace robiono z krwi chrześcijanina. Rzec można, iż to była ciemnota i zacofanie. Jednak w czasach okupacyjnych w człowieku starozakonnym widziano kogoś, kto też pragnie przeżyć i to jest jego cel. Udzielając schronienia starszym braciom w wierze, ludzie wiedzieli, iż podejmują ogromne ryzyko. Nie tylko bowiem Niemcy stanowili zagrożenie dla naszych bohaterów, ale i zwykli sąsiedzi, którzy z zawiści czy zazdrości składali donosy. Schronieniem były strychy czy stodoły, słowem wszystko to, gdzie Żydzi mogli czuć się względnie bezpiecznie i mogli przetrwać wojenną zawieruchę. Czas okupacji był okresem, w którym też zwyciężała miłość do Boga, który kierował decyzjami podejmowanymi przez naszych bohaterów i miłość do bliźniego, któremu należy pomóc. && Za zamkniętymi drzwiami Aleksandra Ochmańska Bywa, że pierwszy przeczytany utwór nieznanego wcześniej autora okazuje się tym, który na długo zostaje w pamięci. Pozytywne wrażenie po takiej lekturze jest swego rodzaju przepustką do kolejnych książek danego autora. Sięga się po nie, mając niemal pewność ciekawej i wartościowej historii. Moim zeszłorocznym odkryciem jest pochodząca z Australii Nicole Trope. Jej „Gdzie jesteś synku?” i „Zaginiony chłopiec” zauroczyły mnie. Zatem, gdy w katalogu audiobooków pojawiła się powieść „Rodzina z naprzeciwka”, sięgnęłam po nią od razu i nie zawiodłam się. Zaintrygował mnie tytuł. Skłonił do zadania sobie pytania, co to za rodzina, czym się wyróżnia, że mowa o niej w tytule? Znając wcześniejszą twórczość Nicole Trope, spodziewałam się dobrze napisanego thrillera psychologicznego, kryminału. Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Akcja powieści toczy się w spokojnej dzielnicy Sydney, będącej wymarzonym miejscem do życia. Piękne, położone wśród drzew domy i dobrze sytuowani ludzie kojarzą się z idyllą. W zasadzie nie dzieje się tu nic, co mogłoby ją zburzyć. Trope nie pozwala jednak długo w to wierzyć. Wie, jak rozbudzić ciekawość czytelnika. Już w pierwszych zdaniach prologu po mistrzowsku stopniuje napięcie. Na czas akcji wybiera najgorętszy dzień w roku, co wydaje się celowym zabiegiem literackim. Warunki atmosferyczne, czterdziestostopniowe upały wydają się zapowiadać trudne godziny. W takich okolicznościach, zza zamkniętych drzwi domu małżeństwa Westów i ich pięcioletnich bliźniąt słychać strzały. Co tam się wydarzyło? Powieść „Rodzina z naprzeciwka” została ciekawie pomyślana. Po intrygującym wstępie pisarka wprowadza bowiem mniej i bardziej odległe retrospekcje. Dzięki nim czytający poznaje bohaterów tej opowieści, ich przeszłość, myśli i motywy działania. Cofając się w czasie, pisarka ukazuje hermetyczne środowisko mieszkańców ulicy Hogarth. Każdy żyje swoim życiem. Młodzi nie dążą do zacieśniania kontaktów. Tym bardziej na plan pierwszy zdaje się wychodzić Gladys, najstarsza mieszkanka ulicy. Żyje tu wraz z mężem Lou chorującym na Parkinsona. Nie mają dzieci, a jedynymi odwiedzającymi ich ludźmi są pielęgniarze. W okolicy Gladys uchodzi za wścibską, kogoś, kogo można określić mianem nieformalnego strażnika. Zna rozkład dnia i przyzwyczajenia Westów. Zastanawia ją więc nagła, niecodzienna cisza, zasłonięte i zamknięte okna. Przeczuwa, że stało się coś złego. Zwleka jednak z zawiadomieniem policji. Obawia się, że się myli i nie będzie potraktowana poważnie. Lou ostrzega ją, że zostanie oskarżona o wtrącanie się w nie swoje sprawy. Podobne rozterki ma Logan, wytatuowany kurier z przeszłością. Jest on kochającym, starszym bratem Maddy i mężem Debbie. Dziwne zachowanie Katherine i bliźniąt, niechęć odebrania przesyłki i szepty zza drzwi stają się dla niego znakiem, że cała trójka jest w niebezpieczeństwie. Podobnie jak Gladys waha się, czy posłuchać intuicji. Błędy z przeszłości każą mu unikać policji. Można powiedzieć, że Trope zgłębiła problem ludzkiej bierności w sytuacjach, gdy komuś w pobliżu dzieje się krzywda. Ile razy słyszy się komentarze i pytania po tragediach, o których informuje telewizja i prasa: dlaczego nikt nie zareagował, gdzie byli sąsiedzi? Po przeczytaniu „Rodziny z naprzeciwka” zyskuje się inne spojrzenie na te sytuacje. Czy uda się pomóc rodzinie Westów? Powieść Nicole Trope jest pozycją wielowymiarową. W jej centrum, za zamkniętymi drzwiami, rozgrywa się dramat matki i dzieci. Kim jest mężczyzna z bronią w ręku? Czy kochający mąż i ojciec może zabić? Co sprawia, że ktoś staje się potworem? Nicole Trope w przemyślany sposób wprowadza czytelników w przedstawiony przez siebie świat. Akcja nie toczy się szybko. Obok głównego tematu pokazane są bowiem losy Gladys, Logana i innych osób. Pozornie nie wiążą się ze sobą. Jednak to one sprawiają, że czytelnik nie identyfikuje się z głównymi bohaterami. Pomagają też odkryć to, co łączy protagonistów. Na szczególną uwagę zasługuje rodzaj narracji, jaką wykorzystała autorka. Przeważnie prowadzona jest w trzeciej osobie. Ukazuje fakty potrzebne do zrozumienia tego, co łączy przeszłość z teraźniejszością. Porządkuje wydarzenia i naprowadza na rozwiązanie zagadki, kim jest mężczyzna grożący Katherine i dzieciom. Narracja pierwszoosobowa dotyczy wyłącznie człowieka z bronią. Wielbiciele słowa pisanego zagłębiają się więc w przeżycia, myśli i odczucia agresora. Autorka ukazuje napastnika jako dziecko rozwiedzionych rodziców, kogoś skrzywdzonego, co tłumaczy negatywne i nieodwracalne zmiany w jego osobowości. „Rodzina z naprzeciwka” to dobrze napisana książka, trzymająca bez przerwy w napięciu. Napisana wspaniałym stylem, pełna emocji, prowokuje do refleksji i przemyśleń. Gdyby nazwać ją tylko thrillerem albo kryminałem, to tak, jakby przeczytać ją bez zrozumienia. Doskonale opracowana warstwa psychologiczna czyni ją bowiem również książką psychologiczną, obyczajową, dramatem. Wyraźne, jaskrawe postacie wydają się prawdziwe, co dodaje wagi tematom poruszanym przez pisarkę. Autorka bardzo wymownie pokazuje zjawiska społeczne charakterystyczne dla współczesnego świata. Samotność, izolacja, różnice pokoleniowe to zawsze aktualny temat. O czym jest ta książka, co czyni ją wyjątkową? Odpowiedzi jest wiele i każda raczej będzie właściwa. Na pewno nie jest to wyłącznie historia napadu. Trope pokazuje bowiem, jaki wpływ ma rodzina, dzieciństwo i nieodpowiedzialne rodzicielstwo na to, kim stają się dzieci. Zdrada, rozwód, przemoc, alkoholizm, bezrobocie czy przestępczość młodocianych nie są w tej książce wyłącznie hasłami. Jak wymowne są słowa z kart powieści: „Potwory się nie rodzą, je się tworzy”. Z pewnością autorka nie chciała, aby jej powieść została odebrana jako apel albo przestroga. Może po prostu, tworząc książkę, próbowała znaleźć przyczynę zła. Śmiało można powiedzieć, że jej dzieło traktuje o przemocy w rodzinie. Trudny temat, ale opracowany doskonale. Warto się weń zagłębić. Przy okazji, tworząc Logana, Trope mierzy się ze stereotypem. Mówi się: jak cię widzą, tak cię piszą. Czy wytatuowany, były więzień zasługuje na zaufanie? Czy każdy, kto popełnił błąd, potrafi wykorzystać drugą szansę? Odpowiedzi na te pytania kryją się między wersami. Dodatkową wartość dzieło zyskuje poprzez ciekawe i prawdziwe spostrzeżenia, np. ból fizyczny znika, to rany na psychice cię zabijają. Trope przemyca wiele takich prawd. Ta powieść z pewnością jest dedykowana zarówno tym, którzy lubią bardzo realistyczne mądre książki, jak i tym, którzy kochają zagadki i zaskakujące zakończenia. W tym utworze nic nie jest oczywiste. Do ostatniej chwili czytelnik jest zaskakiwany i trzymany w niepewności. Ponadto, bez przerwy przeżywa całą gamę uczuć, od trwogi, przez smutek i złość. Czas poświęcony na tę lekturę na pewno nie będzie czasem straconym. && Krokodyla daj mi luby Paweł Wrzesień Literatura polskiego Romantyzmu obfituje w dramaty rozdartej duszy, nieszczęśliwej miłości, straceńcze zrywy odwagi w imię walki o niepodległość ojczyzny. Jej klimat jest mroczny, melancholijny, nierzadko spowity woalem metafizyki. Taki właśnie obraz wynosimy ze szkoły, mimo że teksty naszego bohatera, tworzącego także w epoce romantyzmu, w zdecydowanej większości stanowią pean na cześć pogodnej, szlacheckiej codzienności, opisując przywary budzące u odbiorcy więcej rozbawienia niż odrazy. Aleksander hrabia Fredro, bo o nim mowa, był wspaniałym kronikarzem polskiej kultury XIX wieku, której żywy i kolorowy obraz możemy podziwiać do dziś, niemalże zaglądając do wnętrz polskich dworków utrwalonych na kartach jego dzieł. Tę właśnie rzeczywistość poznawał od najmłodszych lat jako syn rodu Fredrów, herbu Bończa, posiadającego długie ziemiańskie i senatorskie tradycje. Urodził się 20 czerwca 1793 roku, a więc u schyłku niepodległej Rzeczypospolitej, w Surochowie koło Jarosławia. Rodzina wkrótce przeniosła się do dworu w Bieńkowej Wiszni, gdzie mały Fredro pobierał edukację domową. Szczęśliwe dzieciństwo przerwał dramatyczny pożar dworu, w którym zginęła matka przyszłego pisarza. Ojciec postanowił przenieść się wraz z synem do Lwowa. Zaledwie w wieku 16 lat Aleksander wstępuje do armii Księstwa Warszawskiego, służąc pod komendą płk Kazimierza Rozwadowskiego, a następnie do armii Napoleona Bonaparte, wraz z którą bierze udział w wyprawie na Moskwę. W uznaniu zasług został odznaczony Złotym Krzyżem Virtuti Militari oraz Krzyżem Legii Honorowej. Do roku 1815 służył w sztabie cesarskim w Paryżu. Po abdykacji Napoleona powrócił do rodzinnej Bieńkowej Wiszni i osiadł tam na stałe. Fantazja i siły witalne Fredry nie pozwoliły mu oddać się jedynie gospodarce ziemskiej. Już w 1817 roku powstaje pierwszy dramat jego autorstwa „Pan Geldhab”, 4 lata później wystawiony na deskach teatralnych. Wczesny okres pisarstwa Fredry przynosi jego najgłośniejsze dzieła, m.in. „Damy i huzary”, „Śluby panieńskie, czyli Magnetyzm serca” czy „Pan Jowialski”. W 1828 roku, po wieloletnich staraniach poślubił hrabiankę Zofię Jabłonowską, włączając do rodowego majątku należący do niej zamek w Odrzykoniu. Wtedy też poznał losy zwaśnionych między sobą poprzednich właścicieli majątku, co stało się bezpośrednią inspiracją do napisania najsłynniejszej chyba sztuki Fredry pt. „Zemsta”. Wraz z żoną doczekali się dwojga dzieci - Jana Aleksandra oraz Zofii z Fredrów. Jan w dorosłym życiu brał udział w powstaniu węgierskim, po klęsce którego salwował się ucieczką do Francji. Zofia natomiast wstąpiła w związek małżeński z hrabią Szeptyckim. Była matką arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego i generała Stanisława Szeptyckiego. Wszechstronne talenty pozwoliły jednocześnie pomnażać majątki, które odziedziczył po ojcu oraz te, które do wspólnych dóbr wniosła żona, a także pisać popularne, pełne wdzięku i humoru komedie. Fredro wstąpił także do Towarzystwa Przyjaciół Nauk. W roku 1830 zaangażował się w prace lwowskiego Obywatelskiego Komitetu Pomocy dla Powstania. Później, po klęsce zrywu niepodległościowego udzielił w swym dworku schronienia powstańcom z Wielkopolski ukrywającym się w obawie przed represjami ze strony zaborców. W uznaniu swej społecznej i obywatelskiej postawy, w roku 1839 otrzymał tytuł honorowego obywatela miasta Lwowa. Jak jednak często bywa w Polsce, jego sukcesy były solą w oku wielu mniej zdolnych i pracowitych, którzy poddawali twórczość hrabiego Fredry miażdżącej krytyce. Zarzucano mu oddalenie od najważniejszych problemów swej epoki, a do najzagorzalszych przeciwników należeli m.in. Seweryn Goszczyński i Leszek Dunin-Borkowski. Pod wpływem tych ataków Fredro na kilkanaście lat zawiesił działalność literacką. Życiowa energia nie pozwoliła mu jednak na zamknięcie się w czterech ścianach domowego zacisza. Odstawiwszy na bok literaturę, włączył się tym silniej w działalność społeczną i narodową. W roku 1845 stał się jednym z założycieli Galicyjskiego Towarzystwa Gospodarskiego, a w czasie Wiosny Ludów 1848 roku wspierał działalność Rady Narodowej we Lwowie. W kolejnych latach często przebywał w Paryżu, gdzie osiadł jego syn Jan Aleksander. Talent literacki Aleksandra Fredry nie dał się uśpić na zawsze. W połowie lat 50. hrabia zdecydował się powrócić do pisania, postanawiając jednak odmawiać publikacji swych dzieł, w razie gdyby żądano od niego jakichkolwiek zmian w ich treści. W wieku niespełna 70 lat został wybrany posłem do Sejmu Krajowego. W ramach aktywności politycznej walczył o budowę pierwszej w Galicji linii kolejowej. W celu awansu gospodarczego ubogiej w stosunku do pozostałych zaborów Galicji czynił starania o powołanie do życia Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego i Galicyjskiej Kasy Oszczędności. W uznaniu zasług został w roku 1873 mianowany kawalerem Wielkiego Krzyża Orderu Franciszka Józefa. Ostatnie lata życia spędził w gronie rodzinnym, nękany licznymi chorobami. Wycofał się wówczas z życia publicznego. Zmarł 16 lipca 1876 roku, dożywszy wieku 83 lat. Został pochowany w rodzinnej krypcie w kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Rudkach koło Lwowa. Osobę wybitnego pisarza upamiętniono w Polsce na wiele sposobów. Można by długo wymieniać ulice jego imienia czy pomniki wzniesione w rozmaitych polskich miejscowościach. Na szczególną uwagę zasługuje znajdujący się na wrocławskim rynku pomnik, przeniesiony tutaj wprost ze Lwowa, który po II wojnie światowej przestał być geograficznie polskim miastem, wchodząc w obszar Związku Radzieckiego. Fascynująco brzmi sensacyjna historia prof. Bogdana Zakrzewskiego, miłośnika dorobku literackiego Aleksandra Fredry, który odwiedzając kościół w Rudkach w latach 70. XX wieku, skradł z krypty grobowej kości palca należące do szkieletu zmarłego pisarza. Zostały one następnie wmurowane w ścianę wrocławskiego kościoła św. Maurycego. Komedie, bajki, a nawet fraszki Aleksandra Fredry funkcjonują wciąż we współczesnym życiu kulturalnym. Jego sztuki są chętnie wystawiane w teatrach, gromadząc liczną publiczność i dowodząc, że najwyższej próby poczucie humoru Fredry oraz jego talent do obserwacji ludzkich przywar i śmiesznostek nie zestarzały się ani trochę. Teksty autorstwa hrabiego Aleksandra doczekały się też ekranizacji filmowych, m.in. słynna adaptacja „Zemsty” z roku 2002, gromadząca przed kamerą takie tuzy aktorstwa, jak Janusz Gajos w roli Cześnika, Andrzej Seweryn jako rejent Milczek, Katarzyna Figura jako podstolina, czy wreszcie sam Roman Polański w roli Papkina. Dzieci uczące się w młodszych klasach szkół podstawowych do dziś bawią się lekturą „Małpy w kąpieli” czy „Pawła i Gawła”. W życiu codziennym nadal chętnie używamy zaczerpniętych z Fredry powiedzonek, jak choćby: „Jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi luby!”, czy „Niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”. Niechaj zatem bawią nas nadal, szczególnie w roku 2023, ustanowionym przez Sejm RP rokiem Aleksandra Fredry. && Jestem pies na SMS Jolanta Kutyło W dzisiejszych czasach coraz rzadziej rozmawiamy „twarzą w twarz”, osobiście, w cztery oczy. Do komunikacji wykorzystujemy telefon, komputer i internet. Wiadomości prywatne czy służbowe umieszczamy na portalach społecznościowych lub wysyłamy poprzez SMS-y, bo tak nam wygodniej. SMS, czyli Short Message Service (krótka wiadomość tekstowa) to usługa dostępna we wszystkich współczesnych telefonach komórkowych. Polega na tym, że ze swojego telefonu wysyłamy wiadomość w postaci tekstu na inny telefon komórkowy. Pierwszy w historii SMS wysłano 3 grudnia 1992 roku. Była to wiadomość o treści „Merry Christmas”, wysłał ją Neil Papworth, brytyjski inżynier z firmy Sema. Z wiadomości SMS korzystają osoby, które traktują ten sposób komunikowania się jako „cudowny” wynalazek, niewymagający czasu i wysiłku, gdyż informacja błyskawicznie dociera do adresata. Kto dziś jeszcze pamięta świąteczne, tradycyjne kartki? Niewielu z nas, a szkoda, ponieważ stanowią one piękną kronikę wielu rodzin. Nie chodzi o szatę graficzną czy okolicznościowy motyw, ale niepowtarzalny charakter pisma korespondenta. Powoli zanika tradycja pisania i wysyłania listów oraz papierowych kartek okolicznościowych, ponieważ wiele osób uważa, że pisanie e-maili oraz SMS-ów oszczędza czas i niewiele kosztuje. Osobiście wolę słyszeć ludzki głos niż bełkot syntezatora, wolę mówić niż słuchać klekotu nieczułej klawiatury. Podczas bezpośredniej rozmowy wyczuwam nastrój rozmówcy oraz jego prawdziwe intencje. Zwolennicy pisania SMS-ów powinni wiedzieć, że są sytuacje, w których należy powstrzymać się od pisania krótkich wiadomości tekstowych. W poradnikach dotyczących dobrych obyczajów wymieniono sytuacje, gdzie pisanie SMS-ów jest niedopuszczalne. Za pośrednictwem SMS nikogo nie informujemy o zgonie i pogrzebie osób bliskich. Nie zapraszamy gości na śluby, komunię oraz inne uroczystości. Nie oświadczamy się, nie zrywamy znajomości, zaręczyn. Nie informujemy pracodawcy o nieobecności w danym dniu, chyba że zostało to wcześniej ustalone. Nie czynimy nikomu niesmacznych żartów. W jakich sytuacjach możemy śmiało pisać SMS-y? Gdy jesteśmy na ważnym spotkaniu i nie mamy możliwości rozmowy. Gdy nie możemy porozumieć się z naszym rozmówcą werbalnie. Gdy potrzebujemy skrzyknąć się z większą ilością osób w ważnej sprawie. W przypadku służbowych kontaktów pracownika z pracodawcą dopuszcza się korzystanie z SMS-ów. SMS może być dokumentem i w razie złych relacji w firmie mamy możliwość przedstawić jego treść jako np. materiał dowodowy, ubiegając się o swoje prawa w sądzie pracy. W przypadku konfliktów lub dokonywanych przestępstw, jak groźby, nękania, szantaże, SMS można odzyskać. Na prośbę sądu i prokuratury szukaniem wiadomości zajmują się służby specjalne, gdyż SMS-y nie znikają bez śladu. SMS-y stanowią ważne źródło informacji, jak np. Alert RCB (system SMS-owego powiadamiania ludności o zagrożeniach), zawierają wiadomości z banku o stanie naszego konta i dokonywanych transakcjach, przypomnienia o płatnościach od operatorów telefonicznych za korzystanie z internetu i prowadzenie rozmów. Należy uważać na SMS-y od nieznanych numerów, nie odczytujemy wiadomości o rzekomo zaległych zadłużeniach od operatorów energii elektrycznej, gazu, wody oraz innych mediów, gdyż taka korespondencja odbywa się za pośrednictwem Poczty Polskiej (poczty tradycyjnej) a nie poczty elektronicznej. Oszuści wybierają przypadkowe numery, by naciągać naiwnych klientów na straty materialne. Na kłopoty narażeni są głównie seniorzy, dlatego policja organizuje dla nich oraz ich rodzin prelekcje na temat bezpieczeństwa obywateli w podeszłym wieku. Naukowcy biją na alarm o powrót kontaktów słownych, bo nadużywanie wiadomości tekstowych niszczy dobre relacje. „Jestem pies na SMS” - powiedziała jedna z sąsiadek. Ja też. Używam, ale nie nadużywam. && Galeria literacka z Homerem w tle Wiersze wybrane Katarzyna Piekarczyk Zwyczajność Wpleciona w szarość złota nić uśmiechu Słowo przyjazne - w którym się rozpłyną Niechęć i zmęczenie I czas, dzielony sercem w smutku i radości… Wobec dzisiejszych cudów To może niewiele - ledwie ułamek życia Ale jeśli się kocha, to ta cząstka Wystarczy za wszystkie skarby świata Przeszłość Zawsze obecna Prawie zadomowiona w pozornie zabliźnionej ranie Wyczulona na dźwięki, zapachy, słowa - Przeszłość - skarb i fundament Choć czasem to tylko niemoc W której więźnie oddechem zbyt krótkim Norwidowską czarną nicią oplątane serce Znowu zielenią wiosna w progu stanie Deszcz się rozdzwoni kroplami radości Świat się zachłyśnie nadzieją ulotną By w chwilę później ten ogrom Bożej łaski Podkutym butem wdeptać do przeszłości Gdybym była… Gdybym była wodą Tą częścią natury niezbędną do przetrwania życia - Ale nie jestem Ani powietrzem, ani słońcem, ani żadną z tysiąca innych konieczności, bez których obejść się nie można Jestem tylko starym człowiekiem Własnym niespełnieniem, uwięzionym - W zamku na lodzie Jednym z wielu przezroczystych istnień - Na obrzeżach świata Którym czas darowuje ostatnią przysługę, Cierpliwe czekanie na swój dzień wolności Gdybym była wodą - dobrze, że nie jestem Nie przynależę do twojego świata I nie jest możliwe, bym kiedykolwiek doń przynależała - Ile warta jest miłość Obok której przechodzisz z przymkniętą powieką By zniknąć gdzieś Za niewidzialnym rogiem samotności - A jednak gdy zwracam się do Boga modlitwą trosk codziennych Przez bunt i ból niespełnienia Szept natarczywy się przebija Ciesz się tą niemożliwością Ciesz się pieczą anioła stróża Który ogień twój trzyma na uwięzi Bo starczy jedna niestrzeżona iskra By spopielić życie I w jednej chwili spokój mnie ogarnia Serce oplata jasność norwidowskiej frazy „Kto kocha, widzieć chce choć cień postaci” To musi wystarczyć Na zawsze i za wszystko Pytanie Temu, co ma dom z ogrodem Świat gotów dodać - jeszcze jeden uśmiech Temu, co na gruzach nic prócz łez nie znalazł Podaruje - litość jednorazowego użytku Pocieszenie w rozmiarze - papierowej chustki I tylko w ciszy nocnej, co w równej opiece Ma dom z ogrodem i gruzy, zastygnie pytanie Na które - nie ma jasnej odpowiedzi… Kamień Osądzili, skazali Czasu zabrakło na słowo obrony Tylko kamień, nie wiedzieć czemu Zastygł w pół drogi Huśtawka W cieniu zdziczałej gruszy, stara huśtawka Kołysze wiarę, nadzieję i miłość W rozleniwieniu złotym, półsennie Ku niebu się wznosi By w chwilę później, jakby z namysłem Nad ziemią się schylić Wiara, nadzieja, miłość - te trzy Na wyciągnięcie ręki, blisko W domowym stroju dziewczyny z huśtawki Bez aureoli zbędnej tajemnicy Prawdziwe i świeże - jak jeszcze ciepłe mleko Nadzieja, co światło dojrzeć potrafi W najgęstszej nawet ciemności Wiara zawsze gotowa walczyć ze zwątpieniem I miłość, której nici każdą zszyją ranę W cieniu zdziczałej gruszy Przez liści złotawą zieleń Przyglądam się dziewczynie Jak bose stopy wspiera O górę wątpliwości, którą zbudowałam I milknę, gdy stara huśtawka unosi ją w górę Zawsze się znajdzie w moim sercu Miejsce dla twojej radości Dla twojego słowa Dla zamyśleń jesiennych, czy gniewu Miejsce, dla tej nie do końca rozumianej inności Myśli i czucia - przynależnej każdemu istnieniu Bez tego, wszystko inne stanie się tylko Wznoszeniem murów obronnych - Strzegących pustki && Nasze sprawy Historia zapisana brajlem ks. Piotr Buczkowski Kujawsko-Pomorski Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci i Młodzieży Słabowidzącej i Niewidomej im. Louisa Braille’a w Bydgoszczy w ubiegłym roku obchodził 150-lecie powstania. Jest to bardzo dużo, jak na placówkę oświatową. Obecnie Ośrodek to trzy - a właściwie prawie cztery budynki. Ten najstarszy - dziś zabytkowy - istnieje od samego początku. Następny pochodzi z drugiej połowy XX wieku, ten kolejny - z początku XXI wieku, a od niedawna remontowana jest sąsiednia willa, w której będzie miało swoją siedzibę przedszkole - jest to symboliczne spojrzenie w przyszłość. Mury tych pierwszych są świadkami różnych ważnych wydarzeń z historii naszego kraju, jak również historii życia przebywających tam pokoleń uczniów i nauczycieli. Trudno dzisiaj policzyć, ilu uczniów, wychowawców i nauczycieli przewinęło się przez mury tej szacownej placówki… Ci z pierwszych lat istnienia szkoły odeszli już do wieczności. Budynek z cegły - świadek początków 4 maja 1872 roku na mocy decyzji zgromadzenia prowincji poznańskiej do użytku oddany został Prowincjonalny Zakład dla Niewidomych w Bydgoszczy. Wybudowano go na skraju miasta przy ulicy Krasińskiego 10. Był zaplanowany dla 40 niewidomych uczniów. Naukę w nim rozpoczęło 24 wychowanków, w tym 16 przeniesionych z założonego w 1853 roku zakładu w Wolsztynie. Była to pierwsza tego typu placówka na ziemiach polskich pod zaborem pruskim. Stała się ona na długie lata centralą życia niewidomych na terenie Wielkopolski, Pomorza i Śląska. Początkowo ten budynek był dwupiętrowy. Znajdowało się w nim 37 pomieszczeń dla uczniów i 4 mieszkania dla nauczycieli, a także pomieszczenia dla służby i portiera. Placówka w tym czasie podlegała Prowincjonalnemu Kolegium Szkolnemu w Poznaniu, które było organem nadzorującym. Regulamin określał, że przyjmowano do niej dzieci w wieku 8-14 lat, które w ramach 6-klasowej szkoły powszechnej miały kształcić się z religii, czytania i pisania pisma punktowego, rachunków, przyrody, geografii, historii, śpiewu, muzyki oraz gimnastyki. Prowadzono ponadto ćwiczenia pamięciowe oraz uczono pisma Hebolda. W tamtym okresie kształcenie odbywało się w języku niemieckim. Następnie Zakład przygotowywał wychowanków do podjęcia pracy zawodowej, ucząc koszykarstwa, prac iglicowych, powroźnictwa oraz wyplatania mat i krzeseł. Po ukończeniu nauki i zdaniu egzaminów zawodowych absolwenci opuszczali Zakład, otrzymując komplet narzędzi do założenia własnego warsztatu. Nauczyciele byli zobowiązani do interesowania się dalszymi losami wychowanków. W latach 1882-1909 poszerzono ofertę edukacyjną o naukę nowych zawodów. W 1886 roku mury szkoły opuścił pierwszy organista, w 1891 roku - stroiciel instrumentów, w 1902 roku - szczotkarz oraz drukarz. Te zawody później zanikły. W 1905 roku rozpoczęto szkolenie dziewcząt w masażu - ten kierunek był później zaniechany i odrodził się dekadę temu po utworzeniu technikum masażu. Dziewczęta z tamtego okresu znajdowały szybko pracę w różnych zakładach uzdrowiskowych. W tym czasie, aby sprostać nowym wyzwaniom, budynek powiększono o dwa nowe skrzydła, dzięki czemu powstało więcej klas szkolnych. Doprowadzono wodę, gaz, centralne ogrzewanie, linię telefoniczną, zainstalowano windę kuchenną, odnowiono aulę, w której znalazły się organy piszczałkowe - dzisiaj nie ma po nich śladu - i fortepian, który towarzyszy naszym uczniom do dziś. W 1910 roku placówka kształciła już 88 uczniów, w większości narodowości polskiej. Mając na uwadze dalsze losy wychowanków, dyrektor placówki w 1889 roku powołał w Bydgoszczy Towarzystwo Opieki nad Niewidomymi, które nadzorowało budowę schroniska dla niewidomych. Istniało ono do 1962 roku. Tu dorośli niewidomi znajdowali opiekę, pracę oraz pomoc w usamodzielnieniu. Jak donosi przedwojenna prasa: „Mężczyźni z reguły bardzo szybko dochodzili do samodzielności, zakładając własne zakłady w miejscu zamieszkania, kobiety zazwyczaj długo przebywały w schronisku - z wyjątkiem masażystek, które znajdowały zatrudnienie”. Po II wojnie światowej powstała Spółdzielnia Gryf, która przejęła tradycję Towarzystwa Opieki nad Niewidomymi i doprowadziła do likwidacji schroniska. Powstał ogromny zakład produkcyjny przy ul. Fordońskiej wraz z hotelem i stołówką dla pracowników. Wspomniana Spółdzielnia nie wytrzymała przekształceń ustrojowych i obecnie nie ma już po niej śladu. Od samego początku znajdowała się w schronisku kaplica, w której m.in. w okresie międzywojennym odprawiał msze ks. Michał Kozal - późniejszy biskup i męczennik, błogosławiony Kościoła katolickiego. On też przygotował grupę dzieci niewidomych do Komunii Świętej. Zachowało się na piśmie wygłoszone wówczas kazanie. Od 1962 roku w zabytkowym gmachu schroniska mieszczą się przychodnie lekarskie. W 1920 roku po odzyskaniu przez Bydgoszcz niepodległości, szkołę przejęło Starostwo Krajowe i zmieniło nazwę na Krajowy Zakład dla Ociemniałych. Przeprowadzono modernizację. Tworzono od podstaw polską szkołę, która od 1923 roku do wybuchu II wojny światowej była 7-klasową szkołą powszechną, po ukończeniu której uczniowie mogli uczyć się w cyklu 3-letnim zawodu. W tym okresie funkcjonowały następujące kierunki: koszykarstwo, szczotkarstwo, wyplatanie, roboty iglicowe, stroiciel fortepianów, organista i muzyk. Te wymienione zawody są dzisiaj już tylko wspomnieniem. Budynek warsztatów - okres po II wojnie, czas socjalistycznej planowej gospodarki W 1977 roku został oddany do użytku nowy budynek, w którym zorganizowano warsztaty szkolne. Jest on pewnym symbolem okresu po II wojnie światowej i panujących wtedy przemian ustrojowych. Można powiedzieć, że szkoła była nastawiana na to, by przygotować kadrę dla powstałej Spółdzielni Gryf. Ta powojenna historia jednak rozpoczęła się dużo wcześniej niż budowa wspomnianego obiektu. Po przerwie spowodowanej wojną, 16 października 1948 roku wznowiono pracę szkoły. Nadano jej wtedy nazwę Państwowego Zakładu dla Dzieci Niewidomych. W tym czasie dokonano modernizacji placówki i wyposażono ją w odpowiedni sprzęt. Naukę podjęło tu 21 uczniów. Od 1960 roku zaczęła w niej działać szkoła podstawowa i zasadnicza szkoła zawodowa. Od 1967 roku placówka nosi nazwę Ośrodek Szkolno-Wychowawczy. W 1973 roku obchodzono uroczyście 100-lecie szkoły. Z okazji rocznicy Ośrodkowi nadano imię Louisa Braille’a. W kolejnych latach powstawały nowe szkoły oraz rozbudowywano bazę. W roku szkolnym 1973-1974 jako pierwsze w kraju powstało tu technikum dla niewidomych. W 1975 roku miejsce technikum zajęło 4-letnie Liceum Zawodowe o kierunku mechanik obróbki skrawania. W 1977 roku został oddany do użytku nowy budynek, w którym mieściły się nowoczesne warsztaty szkolne. Od 1 września 1985 roku rozpoczyna się kształcenie dzieci głuchoniewidomych. Było to pionierskie działanie. Pawilon edukacyjny - trudna współczesność We wrześniu 2012 roku oddano do użytku nowy pawilon edukacyjny, w którym znajduje się 26 nowoczesnych pomieszczeń dydaktycznych i pracowni warsztatowych. Jest on pewnym symbolem kolejnej epoki w istnieniu szkoły a właściwie Ośrodka. Przemiany ustrojowe i gospodarka rynkowa zmieniły sposób myślenia. Był to powolny upadek Spółdzielni Gryf, która w poprzedniej epoce zapewniała zatrudnienie większości absolwentom naszej placówki. Rozpoczął się trudny czas wolnego rynku z prawem konkurencji, która doprowadziła do upadku wiele istniejących firm. W 1991 roku nastąpiło przekształcenie Liceum Zawodowego w Liceum Ogólnokształcące. Od 1995 roku istniało też Liceum Ogólnokształcące dla Dorosłych, dające możliwość kontynuacji nauki szkolnej absolwentom szkół zawodowych, przekształcone później w Uzupełniające Liceum Ogólnokształcące, które już nie istnieje. Obecnie w naszym Ośrodku działają następujące szkoły: szkoła podstawowa, liceum ogólnokształcące, szkoła branżowa I stopnia w zawodach: kucharz, pracownik pomocniczy obsługi hotelowej, elektromechanik, ślusarz, mechanik monter maszyn i urządzeń, operator maszyn i urządzeń do przetwórstwa tworzyw sztucznych, a także szkoła branżowa II stopnia: technik żywienia i usług gastronomicznych, szkoła przysposabiająca do pracy i szkoły policealne w zawodach: technik administracji, florysta, technik tyfloinformatyk. Realizowane są także kursy kwalifikacyjne. Nie sposób też nie wspomnieć o rewalidacji prowadzonej przez bardzo dobrze przygotowany personel. Ma ona na celu pomóc w pokonaniu różnych trudności i doprowadzić w przyszłości uczniów do samodzielności. W Ośrodku istnieją liczne grupy zainteresowań, od teatralnej, przez taneczną, plastyczną, sportową i inne. Te koła zainteresowań powodują, że uczniowie z dysfunkcją wzroku pokonują różne ograniczenia i otwierają się na świat, stając się bardziej samodzielni. Willa - przedszkole, symboliczne spojrzenie w przyszłość Obecnie trwają prace remontowo-budowlane w willi leżącej na działce przylegającej do Ośrodka. Będzie się tam mieściło przedszkole dla dzieci z dysfunkcją wzroku. Ten budynek staje się symbolem tego, co nas czeka w przyszłości. O tym mówiono na konferencji kończącej obchody jubileuszowe, która odbyła się 21 października 2022 i dotyczyła wszechstronnego wspierania dziecka: „Między szkołą a rynkiem pracy - doradztwo zawodowe kluczem do samodzielności uczniów”. W części artystycznej młodzież z koła teatralnego działającego w naszym Ośrodku wystawiła sztukę teatralną „Camino - droga do samodzielności”, opowiadającą o zbuntowanej niewidomej nastolatce, która uczyła się samodzielnego poruszania się z białą laską. Inna grupa uczniów zaprezentowała taniec. Następnie odbyła się konferencja, podczas której poruszono m.in. tematy: „Włącz potencjał - jak wspierać dzieci w wyborze ścieżki edukacyjnej i zawodowej”, „Ku aktywności zawodowej młodzieży - wskazówki płynące z nurtu pozytywnego doradztwa zawodowego”, „Efektywne doradztwo drogą do sukcesu ucznia”, „Mój pierwszy dom - program mieszkań treningowych uniwersalnym narzędziem skutecznego usamodzielniania”. Te tematy nakierowują na różnego rodzaju problemy związane z usamodzielnieniem i znalezieniem zatrudnienia na rynku pracy. Patrząc na te cztery budynki, widzimy, że w żadnym okresie istnienia szkoły absolwent nie zostawał bez pomocy. W tym najstarszym był wyposażony w komplet narzędzi, żeby mógł podjąć samodzielną pracę, a na etapie przejściowym miał zapewniony byt w schronisku. W drugim okresie, po drugiej wojnie światowej funkcję pomocową pełniła utworzona Spółdzielnia „Gryf”, gdzie każdy miał zapewniony spokojny byt na dalsze lata życia, a po przejściu na emeryturę mógł skorzystać z oferty Domu Pomocy Społecznej dla Niewidomych w Piechcinie, później przeniesionego do Podobowic. Obecnie ta pomoc realizuje się w formie odbywania stażu i później znalezienia pracy na wolnym rynku oraz mieszkania. Podsumowanie Śledząc historię Ośrodka od powstania aż do dziś, widać, że we wszystkich tych okresach był ważny człowiek z dysfunkcją wzroku. Zawsze szukano sposobu, jak skutecznie mu pomóc. Oczywiście, samo podejście do osób niewidomych było bardzo różne. W tych najdawniejszych czasach myślano raczej w kategorii: „Te biedne niewidome dzieci nie odróżniają dnia od nocy”. W PRL-u organizowano kompleksowe zdobywanie wiedzy od przedszkola, przez szkołę z internatem, zakład pracy z hotelem, aż po dom pomocy u schyłku życia. Współcześnie promuje się koncepcję samodzielnego funkcjonowania w świecie. Na pewno nowoczesna technologia cyfrowa bardzo ułatwia osobom z dysfunkcją narządu wzroku odnalezienie się w życiu. Jeden z moich uczniów stwierdził, że technologia cyfrowa pomaga w samodzielnym studiowaniu i funkcjonowaniu. Jednak w przygotowaniu się do egzaminu niezawodny jest konspekt zapisany pismem punktowym. Nigdy się nie zawiesi - jak to robią niekiedy komputery. && Tak, ale... Wszyscy niewidomi są tyflologami Stary Kocur Uznajecie to twierdzenie za prawdziwe, słuszne i sprawiedliwe? Macie rację. Jest ono prawdziwe, ale czy na pewno? Zgodnie z moją kocią naturą, przewrotnością i złośliwością stanowczo twierdzę, że jest w nim tylko ździebko prawdy, a może nie ma jej zupełnie. Są przecież niewidomi, mnóstwo niewidomych, którzy nie rozumieją siebie, a tym bardziej innych osób pozbawionych wzroku. Pomyślcie jeno ilu jest niewidomych, którzy w życiu nic nie przeczytali z zakresu tyflologii, rehabilitacji niewidomych, tyflopsychologii, tyflopedagogiki, ba, nawet prasy środowiskowej nie czytają. Nie mogą więc dużo wiedzieć na temat niewidomych ani ich rozumieć. Wcale to jednak nie przeszkadza im uważać, czasami stanowczo twierdzić, że trzeba być niewidomym, żeby rozumieć niewidomych. Ślepota jest najgorszym kalectwem, ale to nie przeszkadza niewidomym być genialnymi, mieć doskonały dotyk i słuch, mieć szósty zmysł oraz być subtelnymi, wrażliwymi, nadzwyczajnymi. Oczywiście, jest to pewnego rodzaju uproszczenie. Są niewidomi, którzy wprawdzie nie czytają, ale obserwują, myślą i wyciągają wnioski. Ich wiedza jest pełniejsza, ale również niewystarczająca. Doświadczenia jednego człowieka nie mogą być tak bogate, jak doświadczenia i badania przez dziesiątki lat setek i tysięcy tyflologów, instruktorów rehabilitacji niewidomych, działaczy społecznych tego środowiska oraz dobrze zrehabilitowanych niewidomych. Powiecie, że to wszystko guzik warte, że ważne są osobiste doświadczenia? I będziecie mieli rację. Doświadczenia są bardzo ważne, ale jednak niewystarczające. Każdy człowiek ma inne doświadczenia życiowe, inny poziom inteligencji, sprawności fizycznej i wszystkiego innego. Nie może być tak, żeby ktoś mógł być niewidomym i ociemniałym, młodym i starym jednocześnie, być analfabetą i magistrem ekonomii, wychowankiem ośrodka dla niewidomych i szkoły na swojej wsi, być mieszczuchem i mieszkańcem wsi, głupim i mądrym, mężczyzną i kobietą, żonatym i kawalerem. Ile jeszcze takich par można utworzyć. Rzecz jasna, że niewidomi są bardzo różni, ale jeden niewidomy jest właśnie jeden i nie może być różny. Jak będzie niewidomym, nie może być ociemniałym, jak mądrym, to nie głupim itd. Jeżeli jeden człowiek nie może różnić się od samego siebie, żyć w wieku dziewiętnastym i w wieku dwudziestym pierwszym, więc nie może mieć wszystkich doświadczeń tylko z racji swojej niepełnosprawności, niewidomy nie może być tyflologiem, nie może wiedzieć wszystkiego o niewidomych wyłącznie na podstawie własnych doświadczeń. Jak myślicie? Czy o sprawach wojny więcej wiedzą generałowie, czy zwykli żołnierze? Oczywiście, szeregowi żołnierze, podoficerowie i oficerowie liniowi znoszą trudy wojny, przeżywają strach i trwogę, znoszą zimno i upały, niejednokrotnie głodują, taplają się w błocie, odnoszą rany i ponoszą śmierć. Generałowie na ogół nie doznają tego wszystkiego, ale mają szeroki ogląd walk, którymi kierują. Wiedzą, co dzieje się na odcinku frontu, za który odpowiadają, wiedzą, jaki jest stan brygady, dywizji czy armii. Do nich płyną meldunki i oni je podsumowują, weryfikują i decydują o przebiegu walki. Bardzo ważna jest przy tym wiedza o siłach nieprzyjaciela i o jego zamiarach. Szeregowi żołnierze takiej wiedzy nie mają. A szeregowi żołnierze? Na własnej skórze odczuwają okrucieństwa wojny. To prawda, ale brakuje im meldunków z całego frontu. Widzą tylko, co dzieje się wokół nich i odczuwają stratę kolegów, strach i inne niedogodności oraz zagrożenia. Nie mają natomiast podstaw do uogólnień, bo ich wiedza, doświadczenia, spostrzeżenia mają ograniczony zakres. Szeregowy żołnierz nie może być jednocześnie piechurem i saperem, czołgistą i artylerzystą, lotnikiem i marynarzem. Nie może służyć jednocześnie w wojskach chemicznych i rakietowych. Nie może więc wyłącznie na podstawie własnych doświadczeń wiedzieć wszystkiego o wojnie. Tak jest również z niewidomymi, którzy opierają się wyłącznie albo prawie wyłącznie na własnych doświadczeniach. Ich doświadczenia i wiedza podobne są do wiedzy i doświadczeń szeregowych żołnierzy, podoficerów i oficerów liniowych. Wiedzę i doświadczenia tyflologów, instruktorów rehabilitacji oraz innych osób, które pracują z niewidomymi przez wiele lat, porównać można z wiedzą oficerów sztabowych. Do tego zagadnienia można też podejść inaczej. Gdybyśmy przyjęli, że tylko niewidomy może być tyflologiem, musielibyśmy przyjąć, że tylko głuchoniemy może być surdologiem, osoba chora na cukrzycę diabetologiem, a chora psychicznie psychiatrą. Musielibyśmy też przyjąć, że tylko osoba upośledzona umysłowo może być znawcą oligofrenii i to im głębiej upośledzona, tym lepszy z niej będzie znawca tego rodzaju upośledzeń. Nonsens? A pewnie że nonsens, ale że tylko my jesteśmy dobrymi znawcami niewidomych to już nie nonsens? Oczywiście, każda osoba poruszająca się na wózku inwalidzkim wypracowuje sposoby postępowania w różnych sytuacjach, zwłaszcza dostosowane do warunków w jakich żyje, ale te ogólne może poznać z literatury albo z informacji przekazanych przez instruktora. Tak samo jest z głuchymi, niewidomymi, chorymi na stwardnienie rozsiane itd. Do wypracowania metod postępowania dostosowanych do warunków nie są zdolne chyba tylko osoby z głębokim upośledzeniem umysłowym i osoby z ciężkimi psychozami. Trudno, żeby każdy wyważał już otwarte drzwi, wynajdywał pismo punktowe, bo zrobił to już Ludwik Braille, opracowywał białe laski, bo są one produkowane w wystarczających ilościach, ani głowił się nad wypracowaniem mowy syntetycznej, bo zrobił to już Raymund Kurzweil przed dziesiątkami lat. Z wiedzy tyflologicznej, z dorobku rehabilitacji niewidomych, z tyflotechniki itd. trzeba korzystać, a nie naśladować Zosi Samosi. Jestem stary i dziesiątki lat spotykam się z niewidomymi. Znam różnych i różnistych osobników. Nawet by Wam do głowy nie przyszło, jakich oryginałów spotykałem, jakich porządnych i zdolnych oraz jakich drani i głupich. I muszę Wam wyznać w zaufaniu, że tych, którzy naprawdę znali problematykę tyflologiczną i niewidomych, znałem niewielu, oj, naprawdę niewielu, ale za to znałem licznych, którym się wydawało, że są znakomitymi tyflologami. Radzę Wam, przestańcie uważać się za wybitnych tyflologów i poczytajcie coś od czasu do czasu. Zapewniam, że znajdziecie rozwiązania niektórych Waszych problemów i łatwiej będzie Wam żyć. Dodam, że wiele mądrości wyczytał mój protoplasta w książkach, wiele sprawdził na własnej skórze i wiele guzów nabił - tych na czole i tych na psychice. I są to jego doświadczenia skonfrontowane z dorobkiem tyflologii oraz doświadczeniami i przemyśleniami wielu niewidomych. A ja to wszystko obserwowałem, przemyślałem i dzielę się z Wami tymi przemyśleniami. && Ogłoszenia Prośba o przekazanie sprzętu Bardzo proszę o bezpłatne przekazanie cyfrowego radia DAB plus. Marzę również o udźwiękowionym telefonie BlindShell. Jeśli ktoś, zechce mnie wesprzeć, proszę o kontakt telefoniczny: 696 721 193. Czytelniczka Przekaż 1,5% podatku na rzecz Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a” Drogi Czytelniku! Wesprzyj działalność na rzecz osób niewidomych i słabowidzących przekazując 1,5% swojego podatku Organizacji Pożytku Publicznego - Fundacji „Świat według Ludwika Braille’a” wpisując w roczne rozliczenie PIT numer KRS 0000515560. Z góry dziękujemy za wsparcie! Zarząd Fundacji „Świat według Ludwika Braille'a” Projekt pn. „Wydawanie specjalistycznego czasopisma dla niewidomych i słabowidzących Sześciopunkt” Od 01.04.2023 r. do 31.03.2024 r. Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a” wykona trzeci okres realizacji umowy podpisanej z PFRON na lata: 01.04.2021 r. - 31.03.2024 r., dot. realizacji projektu pn. „Wydawanie specjalistycznego czasopisma dla niewidomych i słabowidzących Sześciopunkt”. Projekt ma na celu wzrost dostępu do informacji z zakresu rehabilitacji, prawa, zdrowia, informatyki, nowoczesnych technologii, programów pomocowych oraz literatury u 6450 odbiorców z terenu Polski w wieku od 18 lat i więcej, w tym: 350 osób niewidomych, 450 osób słabowidzących, 400 organizacji i instytucji oraz 5250 odbiorców (niewidomych, słabowidzących, członków ich rodzin, asystentów i innych) - wydawnictwo internetowe. Projekt realizowany jest w ramach konkursu PFRON nr 1/2020 pn. „Pokonamy bariery”, kierunek pomocy 4: Zapewnienie osobom niepełnosprawnym dostępu do informacji. Projekt dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Logo PFRON Dostępne zwiedzanie zmodernizowanych Czytelń Biblioteki Narodowej Biblioteka Narodowa zaprasza osoby niewidome i słabowidzące do zwiedzania z przewodnikiem. Zwiedzający poznają bardzo ciekawe aspekty funkcjonowania BN i jej historii, a także nowe udogodnienia dostępności (m. in. elektroniczny system wsparcia orientacji przestrzennej, stanowiska komputerowe w Czytelniach, usługa tłumacza PJM online). Zwiedzanie będzie także tłumaczone na język migowy (PJM). Zgłoszenia indywidualne lub grupowe są przyjmowane do udziału w zwiedzaniu w następujących terminach: 18 kwietnia 2023, godz. 10:00, 20 kwietnia 2023, godz. 10:00, 9 maja 2023, godz. 10:00, 11 maja 2023, godz. 10:00. Zgłoszenia należy przesyłać na adres: a.glowacka@bn.org.pl Czas zwiedzania wynosi około 1 godz. 30 min. Osoby niewidome i słabowidzące mogą zgłaszać się razem z osobami towarzyszącymi. Zwiedzanie jest otwarte. Zachęcamy do przekazywania niniejszej informacji osobom niewidomym i słabowidzącym, a także osobom głuchym i słabosłyszącym, które mogą być zainteresowane poznaniem bogactwa zbiorów, w tym skarbów narodowej książnicy. Zwiedzanie jest organizowane w ramach Projektu pn.: „Dostęp do Skarbów Biblioteki Narodowej” dofinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego i budżetu państwa w ramach projektu „Kultura bez barier” realizowanego przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON) w ramach Działania 4.3 Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój 2014-2020. Logotypy