Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449–6154

Nr 10/91/2023
Październik

Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728

Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Logo PFRON

&&

SPIS TREŚCI

Od redakcji

Biała laska - Zuzanna Ostafin

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Wybór smartfona - niełatwa rzecz - Dariusz Marciniszyn

Prawo na co dzień

Upadłość konsumencka - popularny sposób na problemy finansowe - Prawnik

Sport

Na igrzyska patrzymy z nadzieją na medal - Radosław Nowicki

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Znaczenie witaminy A - Jadwiga Bobeł

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Peperomia - przyjaciel na parapecie - Emilia Ciesielska

Z poradnika psychologa

Jak radzić sobie ze stanami depresyjnymi - Małgorzata Gruszka

„Z polszczyzną za pan brat”

Po stopniach do celu - Tomasz Matczak

Rehabilitacja kulturalnie

To jest miś na miarę naszych możliwości - Paweł Wrzesień

CMWŁ zaprasza - Wanda Nastarowicz

Kraina łagodności - Marta Warzecha

Galeria literacka z Homerem w tle

Homer
Iliada (fragment) - tłumaczenie Jan Parandowski

Nasze sprawy

Dla każdego inny szczyt - Liliana Laske-Mikuśkiewicz

Asystent osoby niepełnosprawnej - Damian Szczepanik

Tak, ale... Niezdolni do pracy mogą pracować, niewidomi mogą widzieć - Stary Kocur

„Gdy oczy zawiodły - poradnik dla osób niewidomych i tracących wzrok” - Fundacja Vis Maior

Ogłoszenia

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Z okazji naszego święta, Dnia Białej Laski, życzymy wszystkim osobom z problemami wzrokowymi powodzenia w realizacji marzeń, życzliwości otoczenia, dużo cierpliwości i wytrwałości w pokonywaniu ograniczeń napotykanych w codziennym funkcjonowaniu.

Zapraszamy do lektury październikowego numeru „Sześciopunktu”, w którym, jak zawsze, przedstawiamy różne tematy i problemy.

Jeżeli zastanawiają się Państwo nad wyborem odpowiedniego smartfona, zachęcamy do przeczytania artykułu z działu „Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko”.

Jesienna aura, krótkie dni i długie wieczory wywołują często stan przygnębienia. W „Poradniku psychologa” znajdziemy praktyczne wskazówki, jak poprawić sobie samopoczucie.

W dziale „Rehabilitacja kulturalnie”, publikujemy artykuł o znanym reżyserze Stanisławie Barei, ukazujący go nie tylko w roli twórcy, ale dobrego męża i ojca. W następnym artykule, z tego działu, autorka zachęca Czytelników do odwiedzenia łódzkiego muzeum.

W „Galerii literackiej” przypominamy twórczość najsłynniejszego, chociaż legendarnego, niewidomego poety.

W rubryce „Nasze sprawy”, polecamy uwadze artykuł o Krzysztofie Wostalu, który jest wyjątkowo aktywny, mimo sprzężonej niepełnosprawności.

Zapraszamy do kontaktu z redakcją i biurem Fundacji.

Zespół redakcyjny

⤌ powrót do spisu treści

Biała laska

Zuzanna Ostafin

 

Dzisiaj jest nasze święto - Dzień Białej Laski;
Święto słabowidzącego i niewidomego,
Który boryka się z wszystkimi trudnościami
Z czynnościami dnia codziennego.

Pokonujemy życia bariery
Choć czasami jest ciężko i źle,
Jednak odważnie kroczymy przed siebie,
Nigdy nie poddając się.

I chociaż po twarzy spływają łzy
Krople deszczu palące jak ogień,
Szybko otrzyj je swą dłonią,
One nie potrzebne są Tobie.

Popatrz, ilu przyjaciół wśród nas
Z wyciągniętą pomocną dłonią
I świat otacza nas taki piękny;
Jak inni chcą - niech łzy ronią.

A my bierzmy od życia to, co nam los przyniesie
I szczęście łapmy garściami.
Cieszmy się każdą jego chwilą
I tym, co mamy.

Źródło: „Przewodnik”, Miesięcznik Okręgu Podkarpackiego PZN

⤌ powrót do spisu treści

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Wybór smartfona - niełatwa rzecz

Dariusz Marciniszyn

Gdy w grudniu ubiegłego roku na łamach czasopisma „Sześciopunkt” entuzjastycznie wypowiedziałem się na temat telefonu BlindShell Classic 2, wspomniałem, że jest to najlepsze rozwiązanie dla tych użytkowników, którzy nie wyobrażają sobie funkcjonowania bez fizycznej klawiatury numerycznej T9. Od kilku miesięcy jestem także posiadaczem smartfona iPhone 13 mini, a w odróżnieniu od telefonów z systemem Android, uważam ten sprzęt za bardzo intuicyjny oraz przyjazny dla osób niewidomych. W niniejszym artykule postanowiłem krótko opowiedzieć o wadach i zaletach obu rozwiązań oraz wskazać, o czym warto pamiętać, decydując się na zakup konkretnego smartfona. Odpowiem także na pytanie, dlaczego dotykowe telefony z systemem Android oraz telefon Kapsys SmartVision 3 mogą rozczarować wielu niewidomych.

 

iPhone - coś dla fanów mega responsywności

Kiedy w 2018 roku zdecydowałem się na zakup dotykowego smartfona, jako zwolennik maksymalnie kompaktowych rozwiązań rozważałem zakup iPhone’a SE pierwszej generacji. Niestety, z uwagi na bardzo kiepską baterię, szybko zarzuciłem ten pomysł, decydując się ostatecznie na telefon z systemem Android. Dziś wiem, że ta decyzja okazała się sporym błędem, gdyż sprzęty firmy Apple są przyjazne nawet dla miłośników klawiatury fizycznej T9. Czym więc iPhone wyróżnia się na tle innych smartfonów?

Korzystając z telefonu z systemem Android, chcąc dostosować wybrane aplikacje do swoich potrzeb, musiałem testować wiele rozwiązań, a to, dla osoby w umiarkowany sposób zainteresowanej tyfloinformatyką, było dość uciążliwe. Sytuacja inaczej przedstawia się w przypadku sprzętów Apple. Mimo iż nie lubię pisać na panelu dotykowym, za sprawą niezwykłej responsywności iPhone’a, metoda ta stała się dla mnie czymś do zaakceptowania. Jednak prawdziwy szok można przeżyć, testując klawiaturę brajlowską. Nigdy nie sądziłem, że pisanie na smartfonie długich tekstów oraz ich edycja mogą okazać się tak satysfakcjonujące. Rzecz jasna, dotykowe pisanie brajlem nigdy nie zastąpi komputerowej klawiatury, jednak bardzo przyda się w sytuacjach, kiedy jesteśmy w podróży, nie mamy ze sobą komputera, a musimy napisać dłuższy tekst. Co więcej, wiele aplikacji dedykowanych osobom niewidomym działa płynniej niż na Androidzie. System iOS ma oczywiście swoje ograniczenia. Decydując się na zakup iPhone’a, warto pamiętać, że trzeba będzie przyzwyczaić się do wielu niestandardowych rozwiązań firmy Apple, takich jak przesyłanie plików z komputera na iPhone’a, wgrywanie dźwięków itp. Jednak po opanowaniu tych umiejętności, możemy liczyć na to, że system iOS nas nie zawiedzie. Poważnym mankamentem iPhone’a jest brak spolszczenia asystenta głosowego Siri, co może stanowić problem dla osób uwielbiających głosową obsługę sprzętu. Oczywiście, brak polskiej wersji Siri jest możliwy do obejścia, jednak na początkowym etapie użytkowania, niewątpliwie okazuje się czymś uciążliwym.

 

BlindShell Classic 2 - mała rzecz a cieszy

Pisząc w ubiegłym roku artykuł o telefonie BlindShell Classic 2, wyraźnie zaznaczyłem, iż jest to sprzęt o ograniczonych możliwościach związanych z instalowaniem zewnętrznych aplikacji. Czym więc, pomijając samą metodę wprowadzania tekstu, taki sprzęt może górować nad iPhone’em? Oto kilka funkcji, które na BlindShellu działają w sposób wręcz niezawodny.

1. Zakładki internetowe

Poza pisaniem na klawiaturze T9, to jeden z największych atutów BlindShella. Śledzenie forów dyskusyjnych, dodawanie zakładek do podstron internetowych na tym tyflosprzęcie działa znacznie szybciej niż w iPhone’owej przeglądarce Safari. Tego rodzaju rozwiązanie może okazać się pomocne, kiedy, jadąc pociągiem, chcemy prześledzić kilka dyskusji na różnych forach. Z takich zakładek korzystam regularnie, np. przeglądając dyskusje toczące się pod bardzo przydatnymi dla osób niewidomych podcastami na stronie TyfloPodcastu.

2. Przeglądanie archiwalnych e-maili i wiadomości SMS

Gdy z jakiegoś powodu zależy nam na przejrzeniu wcześniejszej konwersacji e-mailowej, wystarczy wejść do odpowiedniego folderu i wpisać dużą cyfrę, np. 1000. Wtedy przenosimy się do tysięcznej wiadomości od góry i orientujemy się, w którym miejscu dyskusji się znajdujemy. Mnie osobiście to bardzo pomaga, kiedy chcę na telefonie sprawdzić wiadomości, np. z marca 2021 roku.

3. Odtwarzacz muzyki umożliwiający nawigację według alfabetycznej listy folderów

Niby drobiazg, ale żeby na iPhonie to zadziałało, należy zainstalować aplikację Foobar i nauczyć się jej obsługi. Nawigacja po folderach z pominięciem tagów jest przydatna, gdy wgrywamy muzykę z komputera, a wcześniej nie zadbaliśmy o jej prawidłowe otagowanie. Na swoim komputerze posiadam około 14 TB takich plików i nie wyobrażam sobie słuchania muzyki bez alfabetycznego sortowania według folderów.

4. Wybieranie tonowe

Na iPhonie, do obsługi różnych, nawet prostych czynności służą intuicyjne aplikacje, ale czasami chce się po prostu gdzieś zadzwonić, a sekretarka prosi o wciśnięcie danego numeru na klawiaturze, w celu np. połączenia z konsultantem, czy zalogowania się do bankowości telefonicznej. Wybieranie tonowe na klawiaturze T9 działa niezawodnie, podczas gdy, chcąc precyzyjnie wybrać numer na panelu dotykowym podczas rozmowy, trzeba pamiętać o konieczności podpięcia słuchawek.

 

System Android - coś dla fanów tyfloinformatycznych poszukiwań

Jeśli jesteś osobą, której przyjemność sprawia testowanie wielu aplikacji oraz bardzo złożone operacje dokonywane na smartfonie, system Android może być strzałem w dziesiątkę. Istotnie, ten system umożliwia bardzo zaawansowaną konfigurację telefonu. Niestety, osobom mniej zorientowanym informatycznie oraz użytkownikom chcącym w prosty i niezobowiązujący sposób korzystać ze smartfona, Android może przysporzyć wielu trudności. Reasumując, z Androidem jest trochę tak, jak z systemem Linux. Docenią go tyfloinformatycy, jednak dla przeciętnego odbiorcy może okazać się zbyt złożony.

 

Kapsys SmartVision 3 - w teorii idealne rozwiązanie

Kapsys SmartVision 3 to tyflotelefon z systemem Android, wyposażony zarówno w klawiaturę fizyczną T9, jak i ekran dotykowy. Czemu więc nigdy nie brałem pod uwagę jego zakupu? Odpowiedź jest bardzo prosta. Sprzęt uważam za zbyt duży, co utrudnia komfortowe pisanie na klawiaturze T9, np. jedną ręką. Warto jednak wyraźnie zaznaczyć, że SmartVision 3 może zadowolić osoby, którym duży rozmiar telefonu nie przeszkadza w płynnym pisaniu na klawiaturze numerycznej. Niewątpliwie, gdyby sprzęt Kapsys był mniejszy (powiedzmy o rozmiarach BlindShella Classic 2), bez wahania zdecydowałbym się na jego zakup.

 

Każde opisane rozwiązanie posiada wiele zalet jak i ograniczeń. Decydując się na nowy telefon, najlepiej przed jego zakupem przetestować go - np. w sklepach tyfloinformatycznych czy zwykłych sklepach oferujących smartfony.

Na dzień dzisiejszy, aktywnie korzystam z dwóch sprzętów. BlindShell Classic 2 traktuję jako telefon oraz urządzenie, na którym szybko i komfortowo sprawdzę aktualności na Facebooku, przejrzę lub odpiszę na e-maile itp. Z kolei iPhone’a postrzegam jako przenośny komputer oraz tyflosprzęt, ułatwiający życie codzienne osobie niewidomej. Do pozostałych rozwiązań nie jestem w stanie się przekonać, co nie zmienia faktu, iż na pewno znajdują one wielu entuzjastów.

⤌ powrót do spisu treści

Prawo na co dzień

Upadłość konsumencka - popularny sposób na problemy finansowe

Prawnik

Upadłość konsumencka już od dłuższego czasu stanowi podstawowe narzędzie dla wielu dłużników, którzy nie radzą sobie z piętrzącym się zadłużeniem.

Upadłość osoby fizycznej niewątpliwie niesie ze sobą więcej zalet niż wad. Niemniej, warto znać jej dobre, jak i słabsze strony, co postaramy się przeanalizować w dzisiejszym numerze „Sześciopunktu”.

Upadłość konsumencka (określana również jako bankructwo konsumenckie), zgodnie z obowiązującymi obecnie przepisami prawa, zawartymi w ustawie z dnia 28 lutego 2003 r. Prawo upadłościowe to ustawowo regulowane postępowanie, prowadzone wobec niewypłacalnych dłużników będących osobami fizycznymi nieprowadzącymi działalności gospodarczej.

24 marca 2020 r. weszła w życie nowelizacja ustawy Prawo upadłościowe, wprowadzająca istotne zmiany w upadłości konsumenckiej. W szczególności, na etapie ogłaszania upadłości zrezygnowano z konieczności badania przez sąd winy dłużnika w doprowadzeniu lub pogłębieniu stanu niewypłacalności.

Upadłość osoby fizycznej jest procedurą kilkuetapową. Inicjowana jest poprzez złożenie wniosku o ogłoszenie upadłości do właściwego sądu rejonowego, w którym znajduje się wydział gospodarczy ds. upadłościowych.

Formularze wniosku o upadłość konsumencką dostępne są w siedzibach sądów, na stronach internetowych sądów oraz na stronie: https://www.gov.pl/. Wniosek należy wypełnić w sposób rzetelny i zgodny z prawdą, w przeciwnym razie dłużnik może ponieść negatywne konsekwencje.

Wniosek jest gruntownie weryfikowany przez sąd pod kątem formalnym, winien być należycie opłacony. Opłata sądowa wynosi 30 zł.

Sąd wyda postanowienie o ogłoszeniu upadłości, jeśli uzna, że dłużnik stał się osobą niewypłacalną, czyli utracił zdolność do wykonywania swoich wymagalnych zobowiązań pieniężnych, nie spłaca długów i nie posiada wystarczającego majątku na ich pokrycie w całości.

Kolejnym etapem jest postępowanie upadłościowe właściwe, w którym istotną rolę odgrywa syndyk (organ postępowania upadłościowego). Gdy jego udział w postępowaniu dobiegnie końca, wówczas upadły zostaje oddłużony, albo wobec niego zostaje ustanowiony plan spłaty wierzycieli, po czym zostaje oddłużony.

Co do zasady, wniosek o ogłoszenie upadłości konsumenckiej może złożyć wyłącznie sam dłużnik, nawet jeśli ma tylko jednego wierzyciela. Natomiast w przypadku osoby fizycznej, która była przedsiębiorcą, wniosek może złożyć również wierzyciel, także po zaprzestaniu prowadzenia przez dłużnika działalności gospodarczej, jeśli od dnia wykreślenia z właściwego rejestru nie upłynął jeszcze rok.

Osoba fizyczna na skutek ogłoszenia upadłości może umorzyć następujące zobowiązania:

Występuje także katalog długów, które nie mogą ulec umorzeniu w postępowaniu upadłościowym. Reguluje to przepis art. 491 [21] ust. 2 prawa upadłościowego.

Nie mogą ulec umorzeniu:

Przed podjęciem decyzji o upadłości konsumenckiej należy mieć na uwadze, że w pewnych warunkach sąd może odmówić dłużnikowi ustalenia planu spłaty i na końcowym etapie postępowania wydać postanowienie o odmowie ustalenia planu spłaty wierzycieli, albo umorzenia zobowiązań upadłego bez ustalenia planu spłaty wierzycieli, lub warunkowego umorzenia zobowiązań upadłego bez ustalenia planu spłaty wierzycieli. Ma to miejsce w sytuacji, gdy upadły doprowadził do swojej niewypłacalności lub istotnie zwiększył jej stopień w sposób celowy, w szczególności przez trwonienie części składowych majątku oraz celowe nieregulowanie wymagalnych zobowiązań lub w okresie dziesięciu lat przed dniem zgłoszenia wniosku o ogłoszenie upadłości w stosunku do upadłego prowadzono postępowanie upadłościowe, w którym umorzono całość lub część jego zobowiązań.

Co ważne, pozytywne przejście procedury upadłościowej i uzyskanie oddłużenia nie uniemożliwiają w przyszłości - jak mogłoby się wydawać - zawarcia umowy kredytu czy pożyczki. W zasadzie w tym zakresie nie ma żadnych ograniczeń. Osoba fizyczna po zakończeniu upadłości konsumenckiej może starać się o kredyt w dowolnym banku. Bank dokona weryfikacji zdolności kredytowej osoby zainteresowanej i podejmie indywidualną decyzję.

⤌ powrót do spisu treści

Sport

Na igrzyska patrzymy z nadzieją na medal

Radosław Nowicki

Jest niedosyt, bo zawsze chciałoby się więcej, ale gorzej byłoby, gdybyśmy zajęli czwarte miejsce, które jest najbardziej pechowe dla każdego sportowca. Cieszymy się z tego brązowego medalu - powiedział Krzysztof Wasilewski, który jako przewodnik w parze z Aleksandrem Kossakowskim wywalczył brązowy medal paralekkoatletycznych mistrzostw świata w Paryżu w biegu na 1500 metrów w klasie T11. Przy okazji biało-czerwoni pobili rekord życiowy, a wynik 4.08.34 był tylko o 0,08 sekundy gorszy od rezultatu uzyskanego na mecie przez drugiego w stawce zawodnika z Japonii. Dla Polaków był to już trzeci brązowy medal mistrzostw świata w karierze. W dorobku mają także krążki (w tym złoty) mistrzostw Europy, a do kolekcji duetowi Kossakowski/Wasilewski brakuje medalu paraolimpijskiego, w którego zdobycie celują za rok w Paryżu.

 

Radosław Nowicki: Mistrzostwa świata we Francji zakończyliście z brązowym medalem i rekordem życiowym. To chyba dobry prognostyk przed igrzyskami paraolimpijskimi w Paryżu?

 

Krzysztof Wasilewski: Finałowy bieg udał nam się bardzo dobrze. Niewiele zabrakło do srebrnego medalu. Padła życiówka, z której się również cieszymy, ale czuję, że mamy jeszcze zapas. Możemy zejść jeszcze ze 3 sekundy z tego wyniku nawet w tym sezonie, o ile trafiłby się silny bieg. Na igrzyska patrzymy z nadzieją na medal.

 

A odczuwacie niedosyt, że z Japończykami przegraliście o 0,08 sekundy?

 

Oczywiście, że jest niedosyt, bo zawsze chciałoby się więcej, ale gorzej byłoby, gdybyśmy zajęli czwarte miejsce, które jest najbardziej pechowe dla każdego sportowca. Rywale, z którymi przegraliśmy, byli bardzo mocni. Na 5000 metrów pokazali, że są wytrzymali i udowodnili, że dobrą formę przygotowali na te mistrzostwa. Cieszymy się, że potrafiliśmy z nimi rywalizować „łeb w łeb”. Za rok kolejne mistrzostwa świata i igrzyska paraolimpijskie, więc będziemy mieli dwie okazje, aby im się odegrać.

 

A zgodzi się pan z tezą Olka, który stwierdził, że musicie nauczyć się podejmować większe ryzyko, aby wyniki były jeszcze lepsze?

 

Trochę tak. Jak analizowałem nasz finałowy bieg na chłodno, to wyszło na to, że faktycznie mogliśmy wcześniej ruszyć. Na 300 metrów do mety był moment, w którym trochę się zawahaliśmy. To mogło kosztować nas srebrny medal. Rywale uciekli do przodu. Wiedziałem, że jest jeszcze jeden mocny zawodnik z Brazylii, a dopiero na mecie dowiedziałem się, że został on zdyskwalifikowany. Nie wiedziałem o tym w trakcie biegu, więc szykowałem się na mocną walkę na finiszu o medal. Inny Brazylijczyk, który mocno ruszył, jest rekordzistą świata, a poziom prezentowany przez niego jest poza naszym zasięgiem. Z kolei, jak zorientowałem się, że możemy dogonić Japończyka, to nie chciałem nadrabiać metrów, tylko wyprzedzać na prostej. Czasami może jednak warto podjąć większe ryzyko i więcej nadrobić na wirażu, bo ten bieg pokazał, że 10 metrów więcej i wyprzedzilibyśmy Japończyka.

 

No właśnie, w tym duecie pan jest oczami i mózgiem. To jest zupełnie inne bieganie niż indywidualnie?

 

Zdecydowanie tak. Muszę uważać, żeby Olek nie zaczepił zawodników, którzy są obok lub przed nami, więc przy wyprzedzaniu muszę brać odpowiedni zapas. Bywa tak, że mocno się rozpędzamy, ale przychodzi wiraż, na którym nie można wyprzedzić pary będącej przed nami, więc następuje nagłe hamowanie. Dużo dzieje się w tych biegach. Bywało nawet tak, że w Dubaju Olek musiał przeskakiwać innego biegacza, który się przewrócił przed nami. Trzeba więc mieć oczy dookoła głowy i na pierwszym miejscu stawiać bezpieczeństwo zawodnika.

 

Gdzieś wyczytałem pana słowa, że sztuką jest też nie przeszkadzać w trakcie biegu niewidomemu zawodnikowi.

 

Muszę się dopasować do tempa Olka. Idealna sytuacja jest wtedy, kiedy on mnie nie czuje, ja go nie szarpię, a on ma wrażenie, jakby biegł sam. Bieganie dwóch osób w parze przy użyciu szarfy przy prędkościach poniżej 15 sekund na 100 metrów nie jest łatwym zadaniem, zwłaszcza pod koniec biegu na zmęczeniu. Miewamy takie momenty w biegach, głównie na krótszych dystansach niż 400 czy 800 metrów, w których gubimy synchronizację. Ruch mojej lewej ręki jest wymuszony tym, jak Olek pracuje prawą ręką. Bywa tak, że mam jednocześnie lewą i prawą rękę z przodu, a ruch rąk przypomina ten z biegu na nartach biegowych. Potrafię tak przebiec kilkadziesiąt metrów, ale gdy trwa to zbyt długo, to mogę stracić tyle sił, że zacznę spowalniać Olka. Jeśli pojawią się takie sytuacje, to zazwyczaj wystarczy, że skrócę krok lub lekko zwolnimy i powracamy do zsynchronizowanych ruchów.

 

A jak zaczęła się pana przygoda z bieganiem w duecie z osobą niewidomą?

 

W 2018 roku napisał do mnie kolega z Podlasia Białystok, czyli z klubu, w którym trenuję od ponad 10 lat, że jego znajoma jest dziewczyną Olka i szuka dla niego przewodnika. Wcześniej z bieganiem niewidomych zetknąłem się tylko, oglądając finałowy bieg Asi Mazur w Londynie. Byłem wówczas pod ogromnym wrażeniem, jak ona sobie poradziła. Wtedy byłem na takim etapie, że miałem zamiar skończyć karierę indywidualną. Wcześniej zdobywałem medale w juniorach i na Akademickich Mistrzostwach Polski, ale po przejściu do wieku seniorskiego powoli chciałem kończyć z bieganiem. Jednak, gdy otrzymałem propozycję współpracy od Olka, to postanowiłem spróbować swoich sił. Dzięki temu miałem możliwość wziąć udział w mistrzostwach Europy czy świata, na których indywidualnie nigdy nie byłem. Niesamowite było dla mnie to, co Olek robi, jak przełamuje swoje słabości. Udało nam się na tyle dobrze zgrać, że już na pierwszych zawodach zdobyliśmy dwa medale i tak to się zaczęło.

 

A co najbardziej zaskoczyło pana w funkcjonowaniu osób niewidomych?

 

Zaskoczeniem dla mnie był niesamowity dystans niewidomych do swojej niepełnosprawności. Te osoby są bardzo ambitne, niczego się nie wstydzą. Dla mnie są wielkimi bohaterami, którzy przezwyciężają swoje słabości. Są niesamowitymi ludźmi, którzy pokazują, że nie ma granic. W zasadzie ja nie potrafię wyobrazić sobie siebie w roli Olka. Wymaga to wielkiego zaufania do przewodnika. Nawet robiliśmy taką próbę, w której zasłoniłem sobie oczy i próbowałem przebiec jakiś dystans z przewodnikiem, czułem, jakby co chwilę była przede mną jakaś przepaść. Na tyle opieram się na swoim zmyśle wzroku, że nie wyobrażam sobie, abym mógł bez niego biegać, a Olek robi to codziennie. Za to należy mu się wielki podziw.

 

Po igrzyskach w Tokio zakończyliście współpracę, ale postanowiliście spróbować jeszcze raz. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę…

 

Faktycznie, miałem trochę przerwy od biegania z Olkiem. Po Tokio leczyłem kontuzję, a Olek biegał z innym przewodnikiem. Jednak zaproponował mi, abyśmy powrócili do współpracy i jeszcze raz pościgali się na arenach międzynarodowych. Była to świetna decyzja, bo brakowało mi tej adrenaliny i wszystkich pozytywnych emocji. Przy okazji chciałbym podziękować mojej żonie, która jest dla mnie bardzo wyrozumiała. Bardzo ją kocham i dziękuję jej za wsparcie.

 

Waszym marzeniem jest medal igrzysk w Paryżu?

 

Zdecydowanie tak. Wcześniej moim marzeniem był udział w igrzyskach paraolimpijskich. W Tokio udało nam się je spełnić, ale niestety Olek wówczas miał kontuzję i nie mogliśmy pokazać pełni swoich możliwości w Japonii. Wróciliśmy jednak do pracy ze zdwojoną siłą. Olek jest w dużo lepszej formie, nie ma kontuzji, więc postaramy się powalczyć o medal w Paryżu.

 

Ten przyszły rok będzie trochę specyficzny, bo przed zmaganiami w Paryżu odbędą się jeszcze mistrzostwa świata w Japonii. One chyba wprowadzą trochę zamieszania do przygotowań pod kątem igrzysk?

 

Przed igrzyskami w Tokio mieliśmy mistrzostwa Europy w Bydgoszczy. Nie podchodziliśmy do nich jakoś ulgowo. Zdobyliśmy tam dwa medale i zrobiliśmy wynik zbliżony do rekordu życiowego. Tym razem mistrzostwa świata odbędą się w Japonii, więc dojdzie nam podróż i aklimatyzacja. W związku z tym kilka dni treningowych nam wypadnie, lecz mój trener zawsze mawiał, że najgorsze zawody są lepsze niż najlepszy trening. Możemy traktować je jako przetarcie oraz możliwość zdobycia dodatkowego doświadczenia. W biegu niewidomych niezwykle istotna jest taktyka, bo jest wiele zasad, których trzeba przestrzegać. Fajnie jest to przetrenować przed ważnymi zawodami. Może mistrzostwa świata nie są odpowiednim miejscem do takiego treningu, ale paradoksalnie nie mamy zbyt dużo startów, bo nie ma zbyt wielu mitingów w ciągu roku, więc z każdej okazji trzeba korzystać.

⤌ powrót do spisu treści

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Znaczenie witaminy A

Jadwiga Bobeł

Witaminę A zawsze kojarzyłam z jedzeniem marchewki i z tym, że korzystnie wpływa na wzrok. I słusznie. Lecz ma ona dużo większe zastosowanie, dlatego warto zatroszczyć się o to, aby nie zabrakło jej w naszym organizmie.

Przynosi korzyści w dbaniu zarówno o zdrowie jak i urodę. Wspiera naszą odporność, poprawia kondycję skóry, pomaga w leczeniu trądziku - to tylko początek na liście dobrodziejstw wynikających z wartości tej witaminy.

Witaminę A możemy uzupełniać zarówno od wewnątrz, czyli dostarczając organizmowi odpowiednie produkty spożywcze, jak i od zewnątrz, czyli stosując wybrane kosmetyki, leki czy preparaty na skórę. Możemy ją znaleźć nie tylko w kremach, maściach, ale i w płynach do kąpieli. Zalecają ją zarówno kosmetolodzy, jak i dermatolodzy.

To znaczy, że witamina A poprawia kondycję skóry; retinol, czyli aktywna forma tej witaminy, działa przeciwstarzeniowo, powoduje wzrost oraz produkcję kolagenu i elastyny. Pobudza działanie kwasu hialuronowego. Dzięki temu skóra staje się jędrna, głęboko odżywiona i odpowiednio nawilżona. Ponadto wspiera proces gojenia się stanów zapalnych, ran czy trądziku. Jest nieodzowna w walce ze zmarszczkami czy przebarwieniami skóry. Dobrze ją stosować, gdy mamy spierzchnięte usta lub nos zaczerwieniony od kataru. Działa regenerująco na szorstką, a nawet poparzoną skórę. Dodaje naszej twarzy blasku i świeżości. Stosując witaminę A, wyglądamy zdrowiej i młodziej.

Oprócz zbawiennego wpływu na skórę, witamina ta jest niezbędna również w zwalczaniu anemii, przeciwdziałaniu nowotworom oraz dzięki temu, że wzmacnia kości, jest wsparciem w leczeniu osteoporozy. Wpływa korzystnie nie tylko na wzrok, ale chroni oczy przed suchością i przed stanami zapalnymi.

Zalecana jest kobietom w ciąży, gdyż pozytywnie wpływa na płód, budując jego kości, narządy wewnętrzne i wspiera wzrok.

 

Źródła witaminy A w żywności, którą jadamy na co dzień

Znaleźć ją można zarówno w produktach pochodzenia zwierzęcego, jak i roślinnego. Zwierzęcymi źródłami, bogatymi w witaminę A, są m.in. wątroba, tran, jajka, mleko, sery. Roślinne źródła to warzywa, takie jak symboliczna już marchewka, ale również papryka, szpinak, jarmuż; występuje też w owocach: brzoskwiniach i morelach. Warto tu nadmienić, iż witamina A rozpuszcza się w tłuszczach, dlatego przygotowując potrawy, warto łączyć je np. z oliwą, bo wtedy lepiej i skuteczniej się wchłania.

Widocznymi objawami niedoboru witaminy A jest sucha i mało elastyczna skóra twarzy, łamiące się paznokcie, zbyt wczesna siwizna, a nawet gorsze widzenie w półmroku czy anemia. Brak witaminy A sprawia, iż wyglądamy starzej.

Główną pochodną witaminy A jest retinol, a także m.in. retinal i palmitynian retinolu; są to tzw. retinoidy. Mogą występować w różnych kremach, maściach, lekach dermatologicznych, suplementach diety. Występują w różnym stężeniu. Im mocniejsze stężenie, tym skuteczniejsze działanie, ale nie wolno z nimi przesadzać. Najlepiej je stosować w kuracjach wspomagających leczenie naszej skóry. Należy jednak pamiętać, że retinoidy mają działanie fotouczulające. To znaczy, że gdy decydujemy się na tego typu kurację, koniecznie powinniśmy pomyśleć o jednoczesnym stosowaniu kremu z filtrem, niezależnie od tego, czy będziemy nastawieni na bezpośrednie działanie słoneczne i niezależnie, czy kurację przeprowadzamy w lecie czy w zimie.

Po opisaniu dobroczynnego działania witaminy A, czas na bardziej krytyczne spojrzenie. Jeszcze raz podkreślam, iż stosując retinoidy, trzeba pamiętać o szczególnej ochronie przed promieniowaniem UV. Mało tego, retinoidy w zbyt dużym stężeniu mogą doprowadzić do łuszczenia się skóry. Ponadto można przedawkować witaminę A. Jeżeli dostarczamy ją równocześnie w kremach, maściach, suplementach diety, to możemy przedobrzyć. Przykładowymi objawami przedawkowania witaminy A są bóle głowy, brak apetytu, osłabienie, krwotoki, podatność na złamania czy, co szczególnie niebezpieczne, uszkodzenie wątroby, a w przypadku kobiet w ciąży - uszkodzenie płodu. Dlatego warto, jeżeli zdecydujemy się na suplementację witaminy A, wykonać badania krwi, czy w ogóle jest taka potrzeba, bo może mamy wystarczającą ilość jej w organizmie. Dobrą opcją będzie też, szczególnie gdy decydujemy się na kurację, skonsultować swoją decyzję z lekarzem. Z porady i opieki medycznej szczególnie powinny korzystać kobiety w ciąży.

Najlepiej, tak jak ze wszystkim, zachować zdrowy rozsądek. Dobrze zbilansowana dieta, której znaczną część będą stanowić warzywa i owoce oraz odpowiednie ilości nabiału, węglowodanów, a także właściwa higiena to najlepsza recepta na nasze dobre samopoczucie.

⤌ powrót do spisu treści

Gospodarstwo domowe po niewidomemu

Peperomia - przyjaciel na parapecie

Emilia Ciesielska

Chyba nikogo nie trzeba specjalnie przekonywać, że roślina doniczkowa, hodowana w domu, znakomicie ożywia jego wnętrze oraz pozytywnie wpływa na nastrój mieszkańców. Posiadanie żywej ozdoby może rekompensować zbyt rzadki kontakt z naturą, a jej pielęgnacja i obserwowanie rozwoju daje dużą satysfakcję. Na rynku dostępnych jest wiele gatunków roślin nadających się do uprawy doniczkowej, spośród których każdy może wybrać coś dla siebie. Decydując się na zakup zielonej dekoracji mieszkania, warto dobrze poznać dany gatunek - rozmiary jakie osiąga, tempo wzrostu, wymagania uprawowe itd. Wybór dostosować do swoich możliwości lokalowych oraz poziomu umiejętności ogrodniczych. Jeśli nie mamy zbyt wielkiego doświadczenia w uprawie roślin, na początek lepiej wybrać mniej wymagający gatunek, z którego pielęgnacją sobie poradzimy.

Myślę, że w przypadku osób niewidomych ma to szczególne znaczenie, ponieważ bez kontroli wzrokowej jest nam znacznie trudniej zorientować się, czy z naszą roślinką wszystko jest w porządku. Niektóre problemy objawiają się w postaci zmian na liściach i nie zawsze da się je wykryć za pomocą innych zmysłów niż wzrok. Problem mogą też sprawić skomplikowane zabiegi pielęgnacyjne, jakich wymagają niektóre rośliny. Warto więc dobrze zastanowić się nad wyborem odpowiedniego gatunku, by ewentualne niepowodzenie nie zniechęciło nas do posiadania zieleni w domu i nie pozbawiło płynącej z tego przyjemności.

Chciałabym pokrótce opisać roślinę, która jest pod tym względem idealna i, z którą osobiście się zaprzyjaźniłam. Jest to Peperomia polybotrya ‘Raindrop’ - jedna z licznych peperomii spotykanych w uprawie.

Peperomie to rodzaj roślin należących do rodziny pieprzowatych, występujących naturalnie na obszarach tropikalnych Ameryki Południowej i Środkowej, a także (w mniejszym stopniu) Afryki i Azji. Obejmuje ponad tysiąc gatunków roślin zielnych, pnączy i krzewów, a ich naturalnym siedliskiem są lasy deszczowe. Na rynku dostępnych jest wiele gatunków i odmian, które można z powodzeniem uprawiać w naszych domach. Peperomie nie zachwycają kwitnieniem. Ich kwiaty są niepozorne i mało atrakcyjne. Główny walor dekoracyjny tych roślin stanowią mięsiste liście. Pełnią one ważną funkcję. Peperomie wprawdzie nie należą do sukulentów, lecz podobnie jak one magazynują wodę w liściach, by korzystać z niej w razie potrzeby.

Poszczególne gatunki i odmiany różnią się od siebie kształtem i ubarwieniem liści. Można spotkać okazy o liściach zielonych, ale także czerwonych, fioletowych lub ozdobionych plamkami czy paskami o różnych kolorach. Różnią się także fakturą blaszki liściowej - mogą mieć liście gładkie lub pomarszczone. Nie mają nadzwyczajnych wymagań uprawowych, dlatego nadają się świetnie zarówno dla doświadczonych ogrodników, jak i dla osób początkujących. Mój egzemplarz jest absolutnie bezproblemowy, ale może jest z tym różnie u różnych gatunków?

Peperomia polybotrya ‘Raindrop’ dorasta do 40 cm wysokości i tworzy swoistą kopułę dużych, intensywnie ciemnozielonych, błyszczących liści na dość długich łodyżkach. W miejscu, gdzie blaszka liściowa łączy się z ogonkiem, występuje na niej nieco jaśniejszy punkt. Liście są grube i mięsiste, a ich powierzchnia gładka. Na uwagę zasługuje ich kształt. Są niemal zupełnie okrągłe, jednak z jednej strony posiadają ostre zakończenie, co sprawia, że przypominają kroplę wody - stąd nazwa odmiany. Kwiaty pojawiają się na wierzchołkach pędów. Są niepozorne - maleńkie, siedzące i pozbawione okwiatu. Tworzą wydłużone, walcowate, zielonkawo-białawe kwiatostany przypominające bazie.

Posiadam tę roślinę od trzech lat i nawet udało mi się ją rozmnożyć. Pierwszy raz zetknęłam się z nią na targach roślin ozdobnych, które regularnie odbywają się w moim mieście, i od razu się w niej zakochałam. Zachwycił mnie jej pokrój i kształt liści, a także ich kolor, opisany mi przez siostrę, ponieważ jestem osobą niewidomą. Zapragnęłam mieć ją na swoim parapecie, obawiałam się jednak, czy poradzę sobie z jej pielęgnacją.

Szybki rzut oka do internetu wystarczył, by mnie pod tym względem uspokoić. Takim to sposobem zostałam szczęśliwą posiadaczką peperomii o wdzięcznej nazwie raindrop, a po pewnym czasie moje początkowe zauroczenie przerodziło się w głębokie, serdeczne uczucie - chyba odwzajemnione - sądząc po tym, jak pięknie mi rośnie.

A teraz kilka słów o tym, jak zapewnić naszej peperomii odpowiednie warunki. Nie powinno to być trudne, gdyż, jak już wspomniałam, roślina ta nie ma wygórowanych wymagań. Zapewnienie jej odpowiedniej temperatury jest dość proste, gdyż wynosi ona 20-25 st. C, a właśnie taka temperatura panuje zwykle w naszych mieszkaniach. Zimą temperatura otoczenia peperomii może być nieco niższa. Nie powinniśmy narażać rośliny na przeciągi i wahania temperatury. W naturze rosną zwykle na dnie lasów deszczowych, dokąd dociera niewiele światła, dlatego stanowisko uprawy powinno być widne, ale bez narażenia rośliny na zbyt silne bezpośrednie działanie promieni słonecznych, które mogłoby spowodować poparzenie liści. Peperomia lubi też wysoką wilgotność powietrza. Jeśli będzie ono zbyt suche, może to prowadzić do marszczenia się blaszek liściowych i zasychania ich brzegów. Nie należy jednak zraszać rośliny, ponieważ jej liście są bardzo wrażliwe na kontakt z wodą i łatwo gniją. Lepszym rozwiązaniem jest ustawienie w pobliżu doniczki miseczki z wodą, która, poprzez parowanie, będzie nawilżała powietrze wokół rośliny. Ważne jest właściwe podlewanie. Ze względu na mięsiste liście magazynujące wodę, peperomia nie wymaga zbyt częstego podlewania. Wystarczy robić to raz w tygodniu, a w zimie nawet raz na 2-3 tygodnie. Peperomia dobrze znosi okresowe przesuszenie, natomiast nie lubi przelania i zalegania wody w doniczce, gdyż jej korzenie są podatne na gnicie. Roślinę należy podlewać tak, by nie moczyć liści i łodyg. Najlepiej wstawić doniczkę do pojemnika z wodą, a gdy ziemia namoknie, wyjąć ją i wylać nadmiar wody. Do podlewania nie używamy wody z kranu. Powinna to być woda filtrowana, przegotowana lub przynajmniej odstana - pozbawiona chloru. Jeżeli zapomnimy podlać peperomię we właściwym czasie, sama nam o tym przypomni. Jej liście staną się wiotkie i miękkie. Po podlaniu szybko jednak powrócą do normalnego stanu.

Roślina nie wymaga zbyt częstego przesadzania, gdyż jej system korzeniowy rozrasta się stosunkowo wolno. Podłoże powinno być lekkie i przepuszczalne, a przy tym bogate w składniki odżywcze o odczynie lekko kwaśnym. Najlepsza jest mieszanka ziemi kompostowej, zwyczajnej ziemi ogrodowej i torfu w stosunku 4/2/1. Można też sadzić peperomie do zwykłej ziemi do kwiatów doniczkowych, co jest najczęściej praktykowane. Na rynku dostępne są także gotowe specjalistyczne podłoża dla peperomii.

Więcej informacji na temat pielęgnacji peperomii można znaleźć w internetowych poradnikach ogrodniczych, choć, na podstawie własnego doświadczenia, przestrzegam przed zbyt dosłownym traktowaniem wszystkiego, co można tam przeczytać.

Najlepiej po prostu zaprzyjaźnić się ze swoją roślinką - starać się zapewnić jej jak najlepsze warunki i uważnie obserwować. Jeśli coś pójdzie nie tak, sama to zasygnalizuje, a wtedy najczęściej wystarczy w porę odpowiednio zareagować, by sytuacja uległa poprawie. Wszystkim, którzy zdecydują się na posiadanie peperomii w swoim domu, życzę powodzenia w uprawie oraz wiele radości płynącej z jej piękna i szybkiego rozwoju.

⤌ powrót do spisu treści

Z poradnika psychologa

Jak radzić sobie ze stanami depresyjnymi

Małgorzata Gruszka

W 2020 roku w „Poradniku psychologa” ukazał się dwuczęściowy cykl o depresji, zatytułowany „Smucę się czy choruję”. Na prośbę Czytelniczki kontynuuję temat, ale tym razem z akcentem na radzenie sobie ze stanami depresyjnymi. Pani Justynie dziękuję za doskonały pomysł na kontynuację cyklu w postaci dostarczenia praktycznych wskazówek pomocnych w poprawie samopoczucia.

 

Stany depresyjne

Stany depresyjne to bardzo szerokie pojęcie. Mieszczą się w nim zarówno przejściowe kłopoty z nastrojem, energią, postrzeganiem siebie i swojej przyszłości, apetytem i snem, związane z osobistymi przeżyciami lub porą roku, jak i stałe bądź nawracające trudności tego typu. Więcej na ten temat można przeczytać we wspomnianych już poradnikach, publikowanych w „Sześciopunkcie” w maju i w czerwcu 2020 roku. Tu tylko przypomnę, że stany depresyjne charakteryzują się mniej lub bardziej nasilonymi, krótkotrwałymi lub długotrwałymi niżej wymienionymi objawami.

Obniżenie nastroju - polega na odczuwaniu smutku, zniechęcenia i przygnębienia bez wyraźnego powodu lub nadmiernie w stosunku do sytuacji, bądź dużo dłużej niż wywołująca je sytuacja.

Obniżenie energii - polega na odczuwaniu mniejszej niż wcześniej siły i chęci do aktywności w różnych obszarach życia. W skrajnych przypadkach może występować brak chęci i siły do wykonywania najprostszych czynności życiowych, również tych służących przetrwaniu.

Utrata poczucia przyjemności i zainteresowań - polega na tym, że aktywności i relacje, które wcześniej cieszyły i budziły zainteresowanie, stają się obojętne lub wręcz trudne.

Negatywna wizja przyszłości - polega na doświadczaniu dręczących myśli, że nic dobrego nas już nie czeka.

Poczucie winy i bezwartościowości - polega na przekonaniu, że jesteśmy bezwartościowi i sami ponosimy winę za swój stan i jego skutki widoczne dla otoczenia.

Izolacja społeczna - polega na poczuciu bycia innym, wyizolowanym, nierozumianym i osamotnionym w swoim samopoczuciu i cierpieniu.

Kłopoty ze snem - polegają na zbyt małej lub zbyt dużej ilości snu w ciągu doby.

Kłopoty z apetytem - polegają na spożywaniu zbyt małych lub zbyt dużych ilości jedzenia.

Myśli samobójcze lub planowanie samobójstwa - pod wpływem doznawanego cierpienia pojawiają się myśli o odebraniu sobie życia lub konkretny plan samobójstwa.

 

Radzenie sobie ze stanami depresyjnymi

Radzenie sobie ze stanami depresyjnymi bywa łatwiejsze lub trudniejsze w zależności od charakteru, rodzaju i nasilenia tych stanów.

 

Depresja sezonowa

Stosunkowo łatwo jest radzić sobie z tzw. depresją sezonową, czyli łagodną postacią opisanych wyżej objawów, dotykającą większość z nas właśnie teraz, czyli jesienią, gdy światła słonecznego jest mniej, za oknem dominuje szarość, a wieczory są coraz dłuższe. Większość z nas znalazła i stosuje własne sposoby na jesienną chandrę. Doraźnie i skutecznie pomaga zasłanianie okien o zmroku, rozjaśnianie pomieszczeń światłem lub przebywanie w części pomieszczenia rozjaśnionej przez małą lampkę lub światło punktowe na suficie; czytanie lub słuchanie ulubionych książek; kontakt z ulubioną muzyką; ulubione filmy, programy; sięganie po różnego rodzaju treści wywołujące uśmiech lub śmiech; cieszące oko kolory i inne elementy otoczenia; miłe w dotyku faktury; ulubione smaki, zapachy itp. W radzeniu sobie z jesiennym spadkiem nastroju i energii bardzo pomaga przebywanie z ludźmi; robienie czegoś razem; wzajemne okazywanie bliskości i doświadczanie przyjemności. Do poprawy samopoczucia wywołanego jesienną chandrą zazwyczaj wystarcza świadome i niewymagające większego wysiłku kierowanie uwagi na coś, czym możemy zająć siebie i czas, zamiast poddawać się smutkowi wywołanemu mniejszą ilością światła za oknem.

 

Depresja kliniczna

Dużo trudniej poradzić sobie z objawami depresji klinicznej będącej trwałym lub nawracającym zaburzeniem psychicznym. W odróżnieniu od jesiennej chandry, poprawa samopoczucia w depresji klinicznej następuje na skutek działań nie tylko świadomie podejmowanych i regularnych, ale przede wszystkim wymagających dużego wysiłku. Przyczyną nasilonych i przewlekłych objawów w tym zaburzeniu jest brak równowagi chemicznej w mózgu. Dlatego stosuje się tu farmakoterapię mającą na celu przywrócenie tej równowagi.

 

Krok pierwszy - pójście po pomoc

Pierwszym krokiem w radzeniu sobie ze stanami depresyjnymi jest zauważenie, że coś się dzieje i pójście po pomoc. Oznaką depresji klinicznej może być wyraźne występowanie opisanych wyżej objawów przez dwa tygodnie. Nagła i istotna zmiana samopoczucia niepokoi i sprawia, że czujemy się bezradni. Im dłużej zostajemy z tym sami, tym poczucie bezradności i braku nadziei na poprawę staje się silniejsze. Radzenie sobie z objawami depresji klinicznej zaczyna się od wizyty u lekarza rodzinnego, który przeprowadza wywiad, kieruje na badania wykluczające choroby dające podobne objawy i do specjalisty zdrowia psychicznego. Warto wiedzieć, że farmakologiczne leczenie depresji połączone z pomocą psychologiczną u 80-90% pacjentów przynosi widoczną poprawę.

 

Krok drugi - akceptacja choroby

Kolejnym krokiem dającym szansę na radzenie sobie ze stanami depresyjnymi jest akceptacja faktu, że zaistniały i zostały zdiagnozowane jako konkretne zaburzenie. Mówiąc o akceptacji, nie mam na myśli lubienia depresji, ale raczej przyjęcie do wiadomości, że jest i koncentrowanie się na tym co robić, żeby z tym, że jest, żyć możliwie jak najlepiej, zamiast skupiać się na tym dlaczego jest, nie powinno tak być, jak to możliwe, skoro przedtem wszystko było w porządku. Tylko akceptując coś, co już jest i na wystąpienie czego nie mieliśmy wpływu, spoglądając w przód, a nie za siebie, możemy proaktywnie podejść do danego zjawiska, np. stanów depresyjnych.

 

Krok trzeci - aktywność

Stany depresyjne, to krótsze lub dłuższe odcinki czasu, w których występuje niechęć do działania o wiele silniejsza niż zwyczajne i znane wszystkim „nie chce mi się”. Powszechne „nie chce mi się” zazwyczaj mija, gdy pozwolimy sobie na krótkie lenistwo. Mija, bo do głosu dochodzi naturalna potrzeba aktywności. W stanach depresyjnych jest inaczej: pod wpływem poddania się niechęci do działania, niechęć ta potęguje się i wywołuje poczucie winy i złość na siebie, za to że w przeciwieństwie do innych, nie umiemy zebrać się i zrobić co trzeba. Depresja karmi się bezczynnością, a najważniejszym sposobem radzenia sobie z nią jest podejmowanie różnych działań. Podejmowanie, czyli rozpoczynanie ich mimo niechęci, która wzmaga się i pogarsza samopoczucie, im dłużej się jej poddajemy. Osoby doświadczające stanów depresyjnych wiedzą, że cokolwiek zamierzają robić, najtrudniej zacząć. Pomocna bywa tu technika pięciu minut, polegająca na mówieniu sobie, że będziemy coś robić tylko przez 5 minut; zaczynamy to robić i nie patrzymy na zegarek. Ponieważ najtrudniej zacząć, czyli przejść od bierności do działania, gdy już zaczniemy, 5 minut szybko mija, a wykonywanie czynności trwa nadal. W mobilizowaniu się do działania w stanach depresyjnych pomaga tworzenie szczegółowych planów dnia, składających się z przeplatających się działań i odpoczynku. Szczególnie pomocne bywają dokładne plany pierwszej części dnia, w której bardzo często występuje tendencja do długiego przebywania w łóżku, bezczynnego siedzenia, biernego oglądania telewizji, skupiania się na swoim samopoczuciu lub zamartwiania się. Zachowania takie podtrzymują lub nasilają objawy depresji. Bezczynność bierze się z typowych dla depresji przekonań, że jesteśmy zbyt zmęczeni, nie damy rady tego zrobić, nic nie poprawi nam samopoczucia. Ulegając im i nie podejmując aktywności, osoby z depresją utwierdzają się w tym, że tak jest i czują się jeszcze gorzej. Jedynym sposobem na przerwanie błędnego koła bezczynności jest podejmowanie działań, które przyczyniają się do poprawy nastroju i samopoczucia dzięki doświadczaniu własnej mocy i skuteczności. Plan na następny dzień najlepiej ułożyć sobie wieczorem, tak, żeby po przebudzeniu mieć coś konkretnego do zrobienia.

 

Krok czwarty - docenianie siebie

Stany depresyjne charakteryzują negatywne myśli nie tylko o tym, co mamy zrobić, ale także o tym, co już zrobiliśmy. Osoby doświadczające tych stanów często ujmują wartość własnym działaniom, zapominając o tym, że podjęły je i wykonały, mimo że było im trudniej. W stanach depresyjnych do własnych dokonań warto podchodzić tak, jak do wyniku 1-0 w meczu z trudnym przeciwnikiem, który ceni się bardziej niż wynik 5-0 z przeciwnikiem łatwym. Chcąc poprawić sobie samopoczucie, warto w planie dnia odznaczać rzeczy, które udało się zrobić. Pod koniec dnia robić bilans sukcesów, czyli wszystkiego, co zdołaliśmy zrobić mimo doświadczanych trudności. Bilans ten to uzupełnione zdania typu: udało mi się… zdołałem… zrobiłem… dałem radę… nie poddałam się i…

 

Podsumowanie

Stany depresyjne mogą mieć różny charakter, przebieg i nasilenie.

W radzeniu sobie z depresją sezonową zazwyczaj pomagają doraźne i samodzielnie wypracowane sposoby wpływania na swoje samopoczucie i funkcjonowanie.

Depresja kliniczna charakteryzuje się znacznym nasileniem objawów utrudniających funkcjonowanie i wymaga fachowej pomocy.

W radzeniu sobie z depresją najważniejsze są: zauważenie zmian w samopoczuciu i funkcjonowaniu, udanie się po pomoc, akceptacja diagnozy, aktywność i docenianie własnych wysiłków.

 

Ważne!

Niniejszy artykuł zawiera ogólne wiadomości o radzeniu sobie ze stanami depresyjnymi. Do poprawy samopoczucia i funkcjonowania konkretnej osoby często potrzebna jest indywidualna pomoc specjalisty: psychiatry i/lub psychologa!

⤌ powrót do spisu treści

„Z polszczyzną za pan brat”

Po stopniach do celu

Tomasz Matczak

Być może niektórzy Czytelnicy „Sześciopunktu” pamiętają książkę Jerzego Broszkiewicza pt. „Wielka, większa i największa”, która kilkadziesiąt lat temu cieszyła się uznaniem wśród młodzieży. Została nawet zekranizowana w 1963 roku, więc ówczesna młodzież to już dziś, hmmm, powiedzmy post młodzież i nie chodzi tu o młodzież piszącą posty w społecznościowych mediach. Wspominam tę powieść, bo dziś chciałbym poświęcić kilka słów stopniowaniu przymiotników. Nie będę się rozwodził nad sposobem tworzenia stopni, a skupię się raczej na wątkach poprawnościowych i subtelnych wyjątkach.

Warto pamiętać, że nie wszystkie przymiotniki mogą być stopniowane. Należą do tej grupy określenia dotyczące pochodzenia i materiału, z którego zrobiony jest przedmiot. Co prawda, politycy dziś z lubością używają takich zwrotów, jak mniej lub bardziej polski, ale to jest jedynie błędna i nieudolna próba przyklejenia komuś łatki. Nie stopniuje się takich przymiotników jak: polski, włoski, warszawski, poznański czy krakowski. To samo dotyczy określeń: metalowy, plastikowy czy drewniany. Przedmiot nie może być mniej lub bardziej drewniany, choć niektórzy twierdzą inaczej, tłumacząc, że chodzi tu o mniejszą lub większą liczbę drewnianych elementów. Logicznie może i tak, ale nie językowo. Drewniany to drewniany, więc skonstruowany wyłącznie z drewna. To samo z łysym. Nie można być bardziej łysym, bo łysy to ktoś, kto nie ma włosów. Przecież nie ma bardziej lub mniej zerowych wskazań! Zero to zero!

Skąd się biorą te nieporozumienia? Pewnie stąd, że można powiedzieć o kimś, iż jest prawie łysy, a o wskazaniu, że jest prawie zerowe, więc niektórzy wyciągają błędne wnioski o mniej łysym i mniej zerowym. Co prawda, językoznawcy przymykają oko na stopniowanie przymiotnika „łysy” w mowie potocznej, ale lepiej nie wbijać sobie tego do głowy, bo stąd już krok do rozciągnięcia przyzwolenia na inne, podobne słowa.

Druga rzecz, to mieszanie prostego i opisowego sposobu stopniowania: mówimy bardziej grzeczny lub grzeczniejszy, ale nigdy bardziej grzeczniejszy. Kłopoty pojawiają się wyłącznie przy tych przymiotnikach, które podlegają obu tym sposobom. Nie ma tego problemu w przypadku takich słów jak: naładowany, zagubiony czy stracony, ponieważ stopniuje się je wyłącznie przez dodanie przysłówków „mniej”, „bardziej”, „najbardziej”.

Ciekawymi przykładami przymiotników, które robią furorę szczególnie w marketingu, są „optymalny” i „kompleksowy”. Wbrew temu, co można usłyszeć w reklamach, nie powinny być one stopniowane. Optymalny bowiem to, uwaga, najlepszy w jakichś warunkach, a skoro najlepszy, to nie może być już niczego lepszego, a więc nie istnieją np. bardziej czy najbardziej optymalne warunki do odbioru stacji radiowych, przechowywania żywności czy prania tkanin. Kompleksowy to znowu całościowy, a skoro właśnie taki, to już bardziej kompleksowy być nie może! Próby przekonywania, że jakaś firma proponuje bardziej kompleksowe usługi niż inna, to po prostu błąd wynikający z nieznajomości znaczenia słów obcego pochodzenia.

⤌ powrót do spisu treści

Rehabilitacja kulturalnie

To jest miś na miarę naszych możliwości

Paweł Wrzesień

9 grudnia 1977 roku w Warszawie odbywała się kolaudacja najnowszego filmu Stanisława Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Na sali kinowej zgromadzili się decydenci kinematografii, cenzorzy i przedstawiciele władz partyjnych. Miano podjąć decyzję, czy skierować dzieło Barei do kin i jaką zapewnić mu promocję. Po seansie na reżysera spadły gromy. Padały opinie, że to co się dzieje na ekranie ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co z życiem na Księżycu, że państwowa kinematografia nie powinna robić podobnych filmów i nie można powiedzieć nic na jego obronę. Ktoś zauważył jednak, że każdy film Barei był przez recenzentów oceniany źle albo bardzo źle, a w kinach szedł potem przy pełnej widowni. Sam autor próbował bronić swojej pracy, było to jednak zadanie bez szans powodzenia, ponieważ wyśmiewanie absurdów codzienności PRL musiało się zawsze spotkać z dezaprobatą władz. Film dostał najniższą, czwartą kategorię wyświetlania, a cenzura wycięła z niego sceny stanowiące 20% całego materiału. Zatrzymano też plakat promocyjny, pokazujący dorodną świnię, której ogonek tlił się na podobieństwo lontu bomby. Kilka dni później Stanisław Bareja trafił do szpitala z podejrzeniem zawału serca. Mimo iż na co dzień był pogodnym i serdecznym człowiekiem, bardzo przeżywał niszczenie jego pracy przez władzę. Cenił przyjaciół ze środowiska artystycznego, którzy nie dali się wciągnąć do ogólnego nurtu i pozostali wobec niego lojalni, jak Jan Łomnicki, Tadeusz Konwicki, a do czasu także Kazimierz Kutz, który jednak w decydującym momencie zdystansował się od twórczości kolegi, prawdopodobnie dlatego, by samemu nie wydać się podejrzanym ideowo.

Historia „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” powtarzała się przy premierze każdej kolejnej komedii Barei, miażdżonej przez krytyków, a uwielbianej przez widzów. To właśnie dzięki nim jest do dziś pamiętany. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że wcześniej nakręcił choćby serial kryminalny „Kapitan Sowa na tropie” czy sensacyjny film „Dotknięcie nocy”.

Do zwalczania przeciwności losu Bareja przywykł od małego. Urodzony w roku 1929 dużą część dzieciństwa przeżył w okupacyjnej Warszawie. Jego ojciec był wielokrotnie zatrzymywany przez Niemców za szmugiel mięsa. W wieku zaledwie 4 lat zmarła siostra młodego Staszka. Rok po wojnie stracił też brata Wieśka, który spadł ze skały podczas pozowania do zdjęcia na wycieczce w Karkonoszach. Staszek kochał kino i po maturze z sukcesem zdał egzamin do łódzkiej filmówki. Mimo, że lubił zabawę, towarzystwo i nie stronił od używek, był bardzo dobrym studentem. Sam opowiadał, jak z kolegami przydźwigali z akademika łóżka i ustawili je w szkolnej sali projekcyjnej. Dzięki temu mogli oglądać zgromadzone w filmotece obrazy w komfortowych warunkach, nie przejmując się nocną porą. Późniejsza żona reżysera Hanna Kotkowska-Bareja opowiadała w wywiadzie, że zawsze bardzo intensywnie żył i równie intensywnie tworzył filmy, co eksploatowało jego zdrowie i przyczyniło się do późniejszych problemów z sercem.

Wraz z zaostrzaniem się cenzury, podejmował z nią coraz bardziej finezyjną grę. Aluzje były coraz bardziej zakamuflowane, a ich znaczna ilość miała sprawić, że czujny cenzor nie będzie w stanie wychwycić wszystkiego. Sam widz zresztą często łapie się na tym, że oglądając „Misia” czy „Alternatywy 4” po raz kolejny, dostrzega coraz to nowe złośliwości wobec PRL, które wcześniej uszły jego uwadze. A jest ich mnóstwo. Wystarczy wspomnieć, że główny bohater „Misia”, noszący nietypowe nazwisko „Ohucki”, miał być pierwotnie „Nowohuckim”, lecz takie miano zbyt dosłownie przyklejałoby mu etykietkę dziecięcia systemu. W serialu „Zmiennicy”, kręconym w połowie lat 80., działaczka wioząca pomnik „Zwycięskiej Myszy Tradycji i Postępu” tłumaczy dziennikarzowi, że musiano gryzoniowi usunąć ogon, ponieważ miał on nietypowy kształt, a w powietrzu kreśli jednocześnie literę „S”, będącą symbolem zwalczanej przez władze „Solidarności”. Dwie panie lekkich obyczajów mówią zaś o grudniowej nocy sprzed kilku lat, gdy wszystkie je zamknięto w hotelu pełnym cudzoziemców i zakazano wychodzić, co przyjęły z ogromnym zadowoleniem. Reżyser sugerował tu, że tylko osoby wykonujące najstarszy zawód świata mogą pochwalać wprowadzony w grudniu 1981 roku stan wojenny. Bareja szczycił się tym, że w jego filmach postacie partyjnych czy milicjantów nigdy nie występują w pozytywnym kontekście. Nic więc dziwnego, że znużona życiem w socjalizmie publika płakała ze śmiechu i tłumnie biegła do kin.

W swoich dziełach często umieszczał w rolach epizodycznych członków rodziny. W „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” w kolejce pod salonem meblowym „Emilia” stoi w ogonku mama Barei, której nikt nie potrafił wyperswadować, aby nie patrzyła cały czas w obiektyw. W słynnej scenie na poczcie z „Misia” Bronisławowi Pawlikowi pomaga harcerz grany przez młodszego syna reżysera. Jego córka Kasia w tym samym filmie pojawia się jako sekretarka na komisariacie MO. Sam autor cieszył się, że w formie pamiątki udało mu się uwiecznić swoich bliskich w ruchu.

W odróżnieniu od wielu artystów, był w domu obecny i pomocny. Często zresztą, na skutek odrzucania projektów scenariuszy, które wysyłał do władz kinematografii, cała rodzina utrzymywała się głównie z pensji żony Hanny, pracującej w Muzeum Narodowym w Warszawie. Stanisław pomagał dzieciom w nauce, chodził na zakupy, gotował i starał się, aby szara rzeczywistość wydawała się jego najbliższym nieco bardziej kolorowa. Nie były mu też obojętne losy kraju. Wprowadzenie stanu wojennego przypłacił kolejnym pobytem w Instytucie Kardiologii w Aninie. Potem pomagał podziemnej „Solidarności”, m.in. przywożąc z zagranicy w częściach powielacz, używany następnie do druku opozycyjnych wydawnictw. Przez kilka lat piwnica domu Barejów w Warszawie „gościła” podziemną drukarnię. Reżyser wiedział, że jej odkrycie grozi mu więzieniem, lecz zamiast drżeć codziennie o swoje bezpieczeństwo, sam wykorzystywał ją do tworzenia satyrycznego pisemka „Strachy na Lachy”.

Stanisław Bareja zmarł nagle podczas wyjazdu do niemieckiego Essen 14 czerwca 1987 roku. Nie doczekał końca tak znienawidzonej przez siebie epoki, lecz przetrwały jego filmy, które nadal wywołują śmiech, choć ogląda je już w większości pokolenie, które paszporty trzyma w szufladzie i nie używało nigdy kartek na mięso. Jak wyjaśnić ten paradoks? Być może chodzi o to, że humor absurdalnych sytuacji, w które bohaterowie filmów Barei uwikłani byli aż po uszy, widać najlepiej z dystansu. Oni sami nie widzą bezsensu swoich działań, wepchniętych w sztywne ramy bzdurnych przepisów i bezdusznej rutyny życia w PRL-u, traktując to jako normę. Im dalsza perspektywa, z jakiej obserwuje ich widz, tym bardziej wydają się karykaturalni, a przez to śmieszni.

Wiele filmów Barei jest dostępnych z audiodeskrypcją w DZdN GBPiZS lub w serwisie Adapter.pl. Zachęcając do ich obejrzenia, zacytuję słowa samego autora: „Jeżeli mój film zobaczy milion ludzi, to będzie dwa miliony szczęśliwogodzin. To więcej niż życie jednego człowieka. W ten sposób, kręcąc jeden film, stwarzałem jednego szczęśliwego człowieka od narodzin do śmierci”.

⤌ powrót do spisu treści

CMWŁ zaprasza

Wanda Nastarowicz

W tym roku mija 600 lat od nadania praw miejskich Łodzi przez króla Władysława Jagiełłę. Niedawno minęło również 200 lat istnienia Łodzi przemysłowej.

Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi to jedno z największych muzeów poprzemysłowych w Europie. Mieści się w Białej Fabryce zbudowanej przez Ludwika Geyera w XIX wieku. To pierwsza w Łodzi fabryka włókiennicza zasilana maszyną parową. Rozległy i dobrze zachowany układ budynków fabrycznych to jeden z najciekawszych w Polsce zabytków architektury przemysłowej. Muzeum opowiada o włókiennictwie z różnych perspektyw historii i codzienności miasta przemysłowego, mody oraz tkaniny artystycznej. Wystawy stałe w Muzeum ukazują Łódź jako miasto zbudowane na przemyśle włókienniczym. Otrzymujemy odpowiedź na pytanie, jak to się stało, że niewielka osada otoczona lasami w niewiele ponad 100 lat stała się jednym z największych miast w Polsce i jak to wpłynęło na życie codzienne mieszkańców. Przeżyjemy wyjątkową podróż w czasie do dawnej, pełnej kontrastów Łodzi. Usłyszymy pracę zabytkowych krosien i maszyn włókienniczych, poznamy lub przypomnimy sobie zapach fabryki. Będziemy mogli dotknąć różnych rodzajów włókien i splotów, a nawet możemy utkać własny kawałek materiału. Zobaczymy też, jak żyło się w mieście włókienniczym kolejnym pokoleniom łodzian.

Dla nas, urodzonych w Łodzi, znających jej specyfikę, niepowtarzalny zapach rozgrzanego kurzu, dźwięk skręcających tramwajów w wąskich ulicach, klimat parków - to wycieczka w krainę dzieciństwa i młodości. Obserwacja zmian, jakie następowały od późnych lat pięćdziesiątych po dzień dzisiejszy.

 

Miasto - moda - maszyna - wystawa stała

Znajduje się w budynku A na parterze, pierwszym i drugim piętrze. Wystawa opowiada o Łodzi ukształtowanej przez przemysł włókienniczy, o jej energii, dynamice, wzlotach i upadkach oraz życiu codziennym jej mieszkańców.

Tę wystawę zwiedzaliśmy z rewelacyjnym przewodnikiem panem Andrzejem. W punkcie dotyczącym miasta jest tyflografika z zaznaczonymi latami, w których zwiększał się obszar miasta od 1821 roku. Ten rok przyjmuje się za początek Łodzi przemysłowej. Na trzech kondygnacjach - ponad 2500 metrów kwadratowych - prezentowanych jest ok. 400 obiektów z kolekcji Muzeum. Tutaj oglądaliśmy replikę krosna drewnianego, dawne krosna i maszyny włókiennicze. Dowiedzieliśmy się, dlaczego w fabrykach tkackich były okna okratowane, składające się z wielu małych szyb. Oglądaliśmy autentyczne pamiątki związane z działalnością fabrykantów i dużych zakładów włókienniczych, a także ulicę Piotrkowską, kiedyś nazywaną „najdłuższym wybiegiem mody w Polsce”, z neonami, muralami oraz witrynami sklepowymi popularnych dawniej marek odzieżowych, np. Telimena.

Wystawa była wielokrotnie nagrodzona, między innymi w konkursie Sybilla 2021, Wydarzenie historyczne 2021 i Plaster Łódzki 2021.

 

Sala maszyn w ruchu - wystawa stała

Znajduje się w Budynku D, na parterze. Prezentuje wygląd łódzkich tkalni na przełomie XIX i XX wieku oraz przybliża codzienną, trudną pracę tkacza. Co pół godziny odbywa się tam pokaz pracujących krosien. Wystawę dopełniają elementy scenograficzne ekspozycji.

 

Łódzki Park Kultury Miejskiej

To część Muzeum na wolnym powietrzu, w której znajduje się 5 drewnianych domów, charakterystycznych dla dziewiętnastoi dwudziestowiecznej zabudowy Łodzi i okolic. Jest tu między innymi zabytkowy kościół, willa letniskowa, poczekalnia tramwajowa. Otoczenie zieleni, kolorowe fasady budynków, brukowane „kocimi łbami” uliczki, stylizowane elementy małej architektury tworzą niepowtarzalny klimat sprzyjający odpoczynkowi od zgiełku miasta.

Wystawą stałą zlokalizowaną w ŁPKM są „Łódzkie mikrohistorie. Ludzkie mikrohistorie”. Opisuje ona historię wielokulturowej Łodzi z perspektywy codzienności jej mieszkańców.

Wystawa usytuowana jest w pięciu zabytkowych domach z różnych okresów: od końca XIX wieku po lata 80. XX wieku. W ich wnętrzach można zobaczyć, jak dawniej mieszkali łodzianie. Przekraczając progi kolejnych domów, znajdziemy się w samym środku wydarzeń, towarzysząc bohaterom w ich codziennych czynnościach. Inspiracją do stworzenia wystawy były rodzinne wspomnienia, pamiętniki i wywiady z najstarszymi mieszkańcami Łodzi.

Wystawa została nagrodzona w konkursie Wydarzenie Historyczne Roku 2020 oraz Plaster Kultury 2020.

 

„W kratkę” - wystawa rodzinna w willi letniskowej - wystawa czasowa

Wełniane, kraciaste chusty, używane przez łódzkie włókniarki, stały się punktem wyjścia dla rodzinnej wystawy sztuki. Współczesne artystki i artyści stworzyli dzieła nawiązujące do formy i funkcji chusty robotniczej. Różnorodne prace, pokazywane w odnowionych wnętrzach zabytkowej willi letniskowej, zapraszają do świata sztuki odbiorców w każdym wieku. W tej willi odbywają się też warsztaty, spotkania, wykłady, a nawet przyjęcia urodzinowe dla najmłodszych.

Dla miłośników sztuki współczesnej ważną część zbiorów muzealnych stanowią tkaniny: przemysłowe, zabytkowe, ludowe i artystyczne. Wyjątkowe miejsce wśród nich zajmują tkaniny artystyczne.

 

Tak pracuje tkanina (budynek D, pierwsze piętro) - wystawa czasowa

Wystawa prezentuje prace najbardziej znanych polskich artystów tworzących tkaniny. Ukazuje też, jak tkanina artystyczna zmieniała się na przestrzeni lat - od tradycyjnych form, po okres rewolucyjnych zmian, aż do współczesnych interpretacji i eksperymentów twórczych.

 

Międzynarodowe Triennale Tkaniny

W CMWŁ od ponad pięćdziesięciu lat odbywa się międzynarodowy festiwal tkanin - Międzynarodowe Triennale Tkaniny. To jedno z najbardziej liczących się wydarzeń poświęconych tkaninie artystycznej na świecie. W każdej edycji międzynarodowe jury wybiera najlepsze prace spośród nadesłanych przez artystów z całego świata. Są one potem prezentowane na wystawie głównej. Prezentacji prac pokonkursowych towarzyszy też wystawa polskich prac wyselekcjonowanych przez kuratora zaproszonego do współpracy przy danej edycji.

 

Dostępność wystawy „Łódzkie mikrohistorie. Ludzkie mikrohistorie”

W każdym mieszkaniu znajdują się obiekty do dotykania. Część materiałów w pokojach kontekstów ma formę dźwiękową. W domku pani Bennichowej dodatkowo dostępne jest nagranie o koronce klockowej i spis inwentarza Bennicha. W planie jest opracowanie audiodeskrypcji do wszystkich domów objętych wystawą.

 

Dostępność wystawy Miasto - moda - maszyna

Część wystawy jest dostępna dotykowo, np. repliki detali architektonicznych i obiekty z Sekcji Laboratorium; natomiast inna część jest przystosowana do słuchania - np. nagrania wywiadów z byłymi pracownicami i pracownikami przemysłu włókienniczego w Łodzi. W budynku oraz na wystawie jest ścieżka naprowadzająca dla osób z niepełnosprawnością narządu wzroku. Na każdym piętrze ekspozycji znajdują się obiekty do dotykania, a całość można zwiedzać z audioprzewodnikiem ze ścieżką dostosowaną do potrzeb osób z niepełnosprawnościami narządu wzroku. Muzeum organizuje również oprowadzania tłumaczone na polski język migowy oraz z audiodeskrypcją na żywo. Na wystawę, oprócz ścieżki naprowadzającej, kieruje również system komunikatów głosowych TOTUPOINT.

 

Dla tych, którzy chcą wiedzieć więcej

Wystawom w Muzeum towarzyszą warsztaty, oprowadzania, spacery miejskie, spotkania z ciekawymi gośćmi, wykłady, spotkania klubowe, a nawet zajęcia jogi. W środy wstęp na wystawy stałe jest bezpłatny. W sprawie oferty edukacyjnej oraz oprowadzania można skontaktować się z Działem Edukacji. Adres e-mail: edukacja@cmwl.pl, tel.: 500 527 855. Więcej informacji znajduje się na stronie internetowej: https://cmwl.pl/public/ w zakładce Edukacja.

W ofercie dla osób z niepełnosprawnością wzroku Dział Edukacji, organizuje oprowadzanie po wystawach oparte na audiodeskrypcji oraz dotyku. Organizowane są również warsztaty, w których kluczową rolę odgrywa działanie i poznawanie przez dotyk. Pracownicy Muzeum rekomendują korzystanie z asysty Działu Edukacji, ponieważ wystawy nie są w pełni dostępne dla osób z niepełnosprawnością narządu wzroku.

⤌ powrót do spisu treści

Kraina łagodności

Marta Warzecha

Przytulna sala w Piwnicy pod Baranami, z ludźmi pogrążonymi w zadumie nad pięknem tego świata lub pogrążonymi w półśnie. Ze sceny dobiegają delikatne dźwięki fortepianu, co kilka taktów łkają skrzypce, a flet donośnym sopranem zaznacza swoją obecność w zespole. To klimat dla szerszego grona melomanów, którzy przybyli na koncert, by odpocząć i zanurzyć się w odmętach poezji śpiewanej.

Jak zdążyli już zauważyć Czytelnicy naszego czasopisma, moja łódź odbiła od stałego lądu, na którym towarzyszy mi pierwsza miłość, muzyka ludowa i obrała kurs Wisłą do Krakowa, gdzie króluje poezja śpiewana.

Moja przygoda z piosenką poetycką zaczęła się właśnie w Krakowie. Stała się ona mającym dla mnie niemałe znaczenie epizodem, który trwał przez kilka lat. Zaczęła się bardzo zwyczajnie. Zostałam przyjęta do grona słuchaczy Studium Realizacji Dźwięku w szkole w Krakowie przy ulicy Tynieckiej 7. Kiedy w trakcie nauki przekonałam się, że ze mnie akustyk będzie, mówiąc delikatnie mniej niż przeciętny, swoje siły oraz energię zainwestowałam w przedmiot Podstawy kompozycji, prowadzony przez panią dyrektor.

Przedmiot ten nie zamykał się w ramach komponowania utworów na wzór fug, inwencji, czy innych form muzycznych, o których uczy historia muzyki. Skupiał się natomiast na pracy z tekstem, który dobrze jest zanalizować. Robi się to pod kątem myśli, jaką chce nam przekazać autor. Przypomina to trochę pracę z wierszem na języku polskim, a potrzebne jest do ustalenia klimatu przyszłej piosenki oraz jej tonacji. Ponadto, zaleca się zrytmizowanie tekstu. Polega to na czytaniu tekstu sylabami. Dzięki temu łatwiej jest dopasować odpowiednie wartości rytmiczne. Nieznającym się na muzyce wyjaśnię, że na każdą sylabę w tekście przypada jedna nuta, dwie, trzy lub cztery.

Kiedy mamy ustalony rytm wiersza, do nut dopisujemy dźwięki o różnej wysokości i w ten oto sposób powstaje melodia. Melodia pokazuje nam też jej gamę - tonację, a te mogą być durowe i molowe. Durowe tonacje są pogodne, zaś moll oznacza smutek. Nie bez powodu mówimy, że jesteśmy w minorowym nastroju.

Opisany przeze mnie warsztat, ku ogromnemu zadowoleniu pani Katarzyny Hrenkiewicz, prowadzącej przedmiot, pojęłam bardzo szybko i bez problemów zasypywałam ją nowymi kompozycjami.

Po skończeniu edukacji na Tynieckiej, nie odeszłam od pracy twórczej, choć wszystkie moje „dzieła” zamykam w szufladzie - w folderach i plikach (początkowo w teczkach) do tego przeznaczonych. Przyznam, to przykre uczucie, jednak nie udało się zadziałać, aby moja twórczość przydała się artystom z grona bliskich czy dalszych znajomych. Jedyną przygodą, podczas której myślałam, że moją twórczość zobaczy ktoś więcej niż rodzina, był festiwal imienia Jacka Kaczmarskiego. Na festiwal należało wysłać dwa utwory nagrane na płycie. Z siostrą Natalią wyszukałyśmy studio nagrań i po umówieniu się z panem realizatorem pojechałyśmy na miejsce. Już w pierwszej minucie sesji było zabawnie, gdyż pan akustyk był bardzo kontrowersyjnym człowiekiem.

Do festiwalu Jacka Kaczmarskiego wprawdzie nie doszło, lecz uprzejmy pan realizator zaproponował nam wspólną płytę, z którą wszyscy troje wiązaliśmy pewne nadzieje.

Nic się jednak wyjątkowego, z powodu nagrania płyty, w moim życiu nie wydarzyło. Co prawda, wydany przez nas krążek, na którym siostra śpiewała moje piosenki oraz grała na altówce, a ja akompaniowałam na klawiszu, przyniósł nam chlubę i radość. Dobroduszny pan akustyk obiecał mi złote góry w postaci organizowania koncertów, z których niestety nic nie wyszło.

Czy żałuję? Na początku owszem, jednak z czasem uświadomiłam sobie, że to nie do końca jest to, co lubię. Już jako słuchaczka Studium komponowałam pieśni ludowe. Cóż, stara miłość nie rdzewieje.

Z poezją śpiewaną, jako gatunkiem muzycznym, jestem w stałej przyjaźni. Lubię jej słuchać i przy niej odpoczywać.

W kwietniu tego roku miałam przyjemność, w ramach akcji charytatywnej „Bądź dobry tak jak chleb”, wysłuchać wspaniałego koncertu, który przeniósł mnie do krainy łagodności. Sam gospodarz wydarzenia, Piotr Polok zasypywał publiczność wierszami współczesnych poetów, do których osobiście ułożył muzykę. Wszystko to miało miejsce w Oratorium św. Kingi w Bochni, a ja czułam się jak w Krakowie w Piwnicy pod Baranami.

Świat jest dziś zwariowany, panuje w nim pośpiech i rywalizacja między współpracownikami, firmami i tak dalej. Dominują komercyjne stacje radiowe emitujące głośną muzykę, która zamiast uspokajać, jeszcze bardziej drażni. Może zatem warto przenieść się do krainy łagodności, jaką jest piosenka poetycka?

⤌ powrót do spisu treści

Galeria literacka z Homerem w tle

Homer

„Iliada” i „Odyseja” - dwa poematy epickie zostały stworzone przez poetę nazywanego Homerem - greckie Homeros. Nawet starożytni nie wiedzieli nic o jego życiu. Tradycja przedstawia go jako ociemniałego śpiewaka, recytatora legend, który przejął i wykorzystał bogate dziedzictwo poezji heroicznej. Według epigramatu Antypatra z Sydonu z drugiego wieku p.n.e. siedem miast spierało się o pochodzenie Homera: Smyrna, Chios, Kolofon, Itaka, Pylos, Argos i Ateny. Najbardziej prawdopodobne jest, że pochodził z Chios - Jonia lub ze Smyrny - Azja Mniejsza, gdyż podstawą języka obydwu eposów jest dialekt joński. Również czas powstania „Iliady” i „Odysei” jest trudny do ustalenia - rozbieżność opinii historyków sięga aż czterech stuleci: od X do VII w. p.n.e. Najnowsze badania wyznaczają czas napisania „Iliady” na połowę IX wieku. „Odyseja” jest o kilkadziesiąt lat młodsza. Oba poematy zostały, według świadectwa starożytnych, zredagowane w dzisiejszej formie w Atenach przez Pizystarata, pod koniec VI w. p.n.e. Do tego czasu były przekazywane w formie ustnej, podobnie jak robił to sam Homer, który najprawdopodobniej recytował swoje dzieła przy wtórze instrumentu muzycznego zwanego formingą. Biorąc pod uwagę przebieg akcji, „Odyseja” jest kontynuacją „Iliady”. Oba eposy pozostają niedoścignionymi wzorami poezji epickiej.

 

Iliada (fragment)

tłumaczenie Jan Parandowski

Księga X

Pieśń o Dolonie

Inni wodzowie, liczne sprawujący ludy,
w słodkim spoczynku dzienne utopili trudy.
Sam Atryd, co powszechny trzymał rząd nad Greki,
Tysięczne ważąc myśli, nie zamknął powieki...

Gdy na obóz trojański rzuci oczy drżące,
trwożą go zapalonych płomieni tysiące,
przeraża głos piszczałek i mężów wołanie.
Lecz patrząc, w jakim flota, w jakim wojsko stanie,
targa włosy z rozpaczy, władcę gromu wzywa,
a jęk po jęku z piersi gwałtem się wyrywa.

Kiedy się tak myślami dręczącymi trudzi,
wziął przed się pójść do starca,
najmędrszego z ludzi,
by z nim spólnie ułożył pożyteczną radę
i wiszącą nad wojskiem oddalił zagładę.

Wstaje prędko, na członki szatę wdziać pospiesza,
wiąże sandał, na barkach lwią skórę zawiesza
barwy płowej - od ramion do kostek mu spada,
nareszcie bierze oszczep, którym dzielnie włada.

Równie od Menelaja oczu sen daleki,
równa trwoga w umyśle. Drżał, ażeby Greki,
co dla niego, bój niosąc, wielkie przeszły wody,
smutnie pod trojańskimi nie poległy grody.

Wziął swój oszczep, na głowę z miedzi szyszak włożył,
pantery cętkowaną skórą grzbiet nasrożył
i biegł obudzić brata, który wyniesiony
berłem nad wszystkich wodzów, jak bóstwo był czczony...

Agamemnon, gdy brata przy sobie obaczy,
ten swoje troski zaraz w tych słowach tłumaczy:
- Dlaczego się uzbrajasz, jakie masz układy?
Chcesz-li kogo do Trojan wysyłać na zwiady?
ale ja bardzo wątpię, aby w tej potrzebie
chciał kto przyjąć tak trudną powinność na siebie:
pójść między nieprzyjaciół samemu i w nocy,
jakiej trzeba śmiałości! Jakiej w duszy mocy!
- Rady chytrej potrzeba - rzekł król - bracie luby,
jakby wojsko i flotę zachować od zguby.

Kronid się zmienił, prośby nasze są daremne,
Hektora mu dziś tylko ofiary przyjemne.
Największych bohaterów on dziś chwałę zmazał,
żaden rycerz w dniu jednym tyle nie dokazał...

Orężem jego wziąwszy klęskę tak ogromną,
rozumiem, że jej nigdy Grecy nie zapomną.
Bież, przywołaj Ajasa z królem Krety siwym,
ja do Nestora krokiem pospieszę skwapliwym,

ażeby poszedł ze mną, gdzie są nasze straże,
najlepiej usłuchają, gdy starzec rozkaże.
Syn jego tam przywodzi. Najwięcej zlecona
straż obozu na niego i na Meryjona!

A Menelaj się pyta, by uniknąć błędu:
- powiedz mi, ze krwi bracie, a królu z urzędu,
czy na miejscu przy strażach mam na ciebie czekać,
czy dawszy im rozkazy, powrotu nie zwlekać!

Król na to: - Zostać, owszem, każe myśl ostrożna,
w takich ciemnościach łatwo pominąć się można.
Przez tyle dróg w obozie nietrudne zbłądzenie.
Gdziekolwiek pójdziesz, głośne zalecaj baczenie...

Czuwajmy, zagrzewajmy, bo chciał wyrok boski
skazać nas od kolebki na pracę i troski!

Tak rozkazawszy bratu, sam czym prędzej zmierza
do Nestora, czułego narodu pasterza.
Obok namiotu w łożu miękkim śpi spokojny.
Tuż przy nim cały jego był porządek zbrojny:
dwie dzidy, puklerz, szyszak z rycerskim też pasem.
Ten brał, gdy niestrwożony Aresa hałasem
prowadził szyki starzec na okrutne boje
i ciężkie znosił prace mimo lata swoje.

Przebudza się król Pylów, sen opada z powiek,
pyta, na łokciu wsparty: - coś ty jest za człowiek,
co w nocy po obozie błędne stawiasz kroki,
wtenczas, gdy oczy wszystkich ujął sen głęboki?

Czy z straży kogo szukasz? Czyli z towarzyszy?
Powiedz! Lecz do mnie, wara! Nie zbliżaj się w ciszy!

- O Nestorze! - król mówi - Ty Greków nadzieja,
oto nieszczęśliwego syna masz Arteja.
Którego, póki ciągną Mojry życia przędzę,
więcej nad wszystkich Zeus przeznaczył na nędzę.
Błąkam się, sen mi słodki nie zamknie powieki,
trwożą mię srogie klęski wiszące nad Greki,
upadam na umyśle, drży mi w piersiach serce,
gaśnie we mnie nadzieja w ostatniej iskierce.

Przeto, jeśli co myślisz, wszak sen cię nie mroczy,
pójdźmy na miejsce straży i na własne oczy
zobaczmy, czy pod pracą i snem nie uległa,
tak bezpieczeństwa wszystkich bardzo by źle strzegła.

Nieprzyjaciel jest blisko. Nie wiemy, czy nocą
nie przemyśla nas podejść za cieni pomocą!
A na to król sędziwy Pylów odpowiada:
- Nie lękaj się, by Zeus, co piorunem włada,
wszystkie myśli Hektora do skutku przywodził...
Idę chętnie za tobą, niech wstaną i drudzy,
Diomed i Odyseusz, Aresowi słudzy,
i prędki Oileid i Meges waleczny.
Jak by ten bieg uczynił dla nas pożyteczny,
Co by się do stanowisk odległych potrudził
i tam Idomeneja z Ajasem obudził!...

Bierze szatę, na stopy sandały przyciąga,
z purpury płaszcz dwoisty srebrną haftką sprząga,
którym starzec wygodnie całe ciało kryje:
miękka wełna krętymi kędziory się wije.

A kiedy już uzbroił rękę długą dzidą,
z Agamemnonem wzdłuż okrętów idą.

*

Czytelników pragnących poznać całość obu poematów informujemy, że są dostępne w wersji dźwiękowej i brajlowskiej.

⤌ powrót do spisu treści

Nasze sprawy

Dla każdego inny szczyt

Liliana Laske-Mikuśkiewicz

 

Każdy z nas ma inną odporność na problemy. Inne są mechanizmy obronne organizmu, inne pokłady siły. Przez niektórych nawet mały kłopot odbierany jest jako wielki dramat. Narzekaniom nie ma końca.

Na drugim biegunie znajdują się ludzie, dla których wydaje się, że nie ma barier, których nie mogliby pokonać. Z każdej sytuacji znajdą wyjście i na przekór wszystkiemu i wszystkim będą się cieszyć życiem. Do takich osób należy Krzysztof Wostal.

Jego historia może wydawać się tragedią nie do przejścia. Mogą nawet pojawić się podejrzenia o jakieś oszustwo. No bo tak na ludzki rozum, przecież nie jest łatwo uwierzyć, że nic nie widząc i nie słysząc, można się uśmiechać i udzielać wywiadu. Siedzimy sobie zatem wygodnie przy stoliku. Pytania kieruję do urządzenia wyposażonego w specjalny program, który komunikując się poprzez Bluetooth z linijką brajlowską, przetwarza to, co mówię na pismo punktowe. A możliwości mówienia pan Krzysztof nie utracił. Ba! Jak mało kto, ma „gadane”.

Osobą całkowicie głuchoniewidomą jest od kilku miesięcy. Nie spodziewał się, że coś takiego go spotka, ale na czarny scenariusz był przygotowany.

 

Kiedy kilkanaście lat temu przeprowadzałam z nim pierwszy wywiad, korzystał z aparatu słuchowego. Powiedział mi wtedy, że on tylko nie widzi i nie słyszy. Nic więcej. Nic wielkiego. Pytam, czy to podtrzymuje?

 

Odkąd nagle utraciłem resztki słuchu, znacznie musiałem ograniczyć swą aktywność. Nie słyszałem dźwięków, więc nie byłem w stanie samodzielnie przejść na drugą stronę ulicy, zrobić zakupów. Braku wzroku jakoś nie odczuwam, ale bez słuchu jest trudno. Całe szczęście, że znam alfabet Lorma, który bardzo mi pomógł w tym początkowym okresie. Zawsze też mogłem liczyć na przyjaciół, kolegów i znajomych. Potem była kwestia skonfigurowania sprzętu, bym na nowo mógł się porozumiewać ze światem. Mogłem czytać to, co ludzie do mnie pisali, znów przeglądać Facebooka i inne strony w internecie. Chciałbym zaznaczyć, że niezmiernie ważna jest znajomość pisma Braille’a. Cieszy się ono coraz mniejszą popularnością, a tymczasem w takiej sytuacji jak moja, bez tej znajomości ani rusz.

 

Pan Krzysztof twierdzi, że w ogóle nie było u niego pytań typu „dlaczego właśnie mnie to spotkało?”. Zamiast tego, pojawiał się żal, że musi angażować innych ludzi do pomocy, że trzeba po niego przyjechać, by mógł wyjść z domu. Proszenie o pomoc jest dla niego niezmiernie trudne. W jego naturze leży niezależność. Może tak miało być? Może ta historia zwróci uwagę na wciąż aktualny brak dostępności wielu aplikacji dla takich osób? W ostatnim czasie był zaproszony w kilka miejsc, by móc opowiedzieć o tym, jak sobie radzi i co należałoby zrobić, by osobom niepełnosprawnym żyło się lepiej. Mówi, że „kapłani dostępności” często bardziej patrzą na przepisy niż na człowieka.

Krzysztof Wostal przez większość roku mieszka sam. Jego dzieci uczą się i przebywają w innych miastach. Jak więc funkcjonuje na co dzień, prowadzi gospodarstwo domowe?

 

Do tej pory radziłem sobie sam. Mój Zdzichu, czyli odkurzacz, świetnie sprząta. Tylko czasami trzeba poprawić. Angela - maszyna parowa - sprawdza się w prasowaniu. Gdy coś się gotuje, to nie słyszę bulgotania. Nakładam więc na garnek pokrywkę z dziurką, przez którą czuję, czy ucieka para. Chciałem zakupić wibracyjny czujnik poziomu cieczy, ale mi go podarowano w prezencie. Bez problemu mogę więc zrobić sobie herbatę czy kawę. Z różnymi czynnościami życia codziennego radzę sobie bez problemu. Bardzo pomaga mi też dobra orientacja przestrzenna, którą zawsze miałem. Dzięki niej mogę umówić się z kimś na przystanku. Wychodzę z bloku, idę wzdłuż murku i już jestem! Do tego wzrok ani słuch nie są mi potrzebne. Ludzie mnie chyba trochę lubią, wciąż mnie odwiedzają. Komunikuję się z nimi dzięki WhatsApp’owi. On chyba sprawdza się najlepiej. Zdarza się, że przychodzą znajomi, wypijemy piwo i cały czas siedzimy na WhatsApp’ie. To znaczy, ja mówię, a do mnie piszą. Patrząc z boku, moja sytuacja może wydawać się komuś beznadziejna. Mam jednak poczucie, że ja sobie z nią radzę.

 

Pan Krzysztof lubi zwiedzać, jeździć na wycieczki. Niedawno zamieścił relację na Facebooku z Kasprowego Wierchu.

 

Oczywiście, wjechałem kolejką, ale przecież niejedna osoba pełnosprawna też nie dałaby rady tam wejść. Dla mnie wyczynem było już dojście do kolejki i pochodzenie po szczycie. Tym bardziej, że byłem świeżo po zabiegu wszczepienia implantu ślimakowego i miałem potężne zaburzenia równowagi. Ale, jak śpiewał Mirek Breguła: „Raz w przód, raz w bok, ważny jest każdy krok”. Trzeba posuwać się do przodu. Nieważne jest, jakie granice sobie wytyczamy. One w różnych momentach życia się przesuwają, u każdego znajdują się gdzie indziej.

 

Krzysztof Wostal nie żyje sam dla siebie. W roku 2017 w wyniku wyborów przestał być członkiem zarządu Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym. Pomyślał wówczas, że jest pora na wdrożenie w życie planu, o którym myślał od jakiegoś czasu. Wraz z Agnieszką Majnusz założył Fundację „Transgresja”, która udziela wsparcia osobom z jednoczesnym uszkodzeniem wzroku i słuchu. Działa tak intensywnie, że trudno było mi się umówić na niniejszy wywiad. Ciągle coś się działo, ciągle byli w terenie. Pani Agnieszka jest, w moim przekonaniu, takim motorem, siłą napędową. Dla Krzysztofa zaś jest prawą ręką, może na nią liczyć w najtrudniejszych momentach. Pracę z głuchoniewidomymi rozpoczynała jako wolontariuszka. Później zdobywała kolejne uprawnienia: trenerki pracy, trenerki alternatywnych metod komunikacji, animatorki i asystentki turystycznej osób z niepełnosprawnościami, arteterapeutki czy wreszcie instruktorki orientacji przestrzennej.

 

Pytam panią Agnieszkę, czy ta praca jest trudna?

 

Tak, jak każda praca wymagająca kontaktu z drugim człowiekiem. Dostarcza mi jednak również wiele satysfakcji, która rekompensuje wszelkie trudy. Bardzo ważne jest indywidualne podejście oraz to, by dostosować wsparcie do danej osoby i do tego, czego ona potrzebuje. Bo to jest tak, jak powiedział Krzysztof: „Dla każdego górą będzie coś innego. Dla niektórych wyjście do sklepu już jest osiągnięciem”. Przychodzą do nas ludzie z różnym stopniem uszkodzenia wzroku i słuchu, znajdują się też na różnym etapie i poziomie akceptacji swojej niepełnosprawności. Nie używamy w Fundacji pojęć: opiekun czy podopieczny. Są za to wolontariusze i uczestnicy naszych działań, beneficjenci. Realizujemy różnego rodzaju projekty. Spotkania i zajęcia, które oferujemy, są przeróżne: warsztaty, zajęcia manualne czy ruchowe, projekty fotograficzne, nauka tańca flamenco. Organizujemy również wycieczki, zwiedzanie muzeów. Czasami już samo wyjście z domu jest dla wielu terapią. Ku mojemu zaskoczeniu, bardzo małym zainteresowaniem cieszyło się wsparcie psychologiczne, które oferowaliśmy w ramach jednego z projektów; choć ja wiem, że jest w tym zakresie duża potrzeba; opór przed pójściem do psychologa okazał się jednak większy. Nasza oferta jest różnorodna. Chcemy, by każdy znalazł u nas swoje miejsce.

 

Odkąd rozmawiałam z Krzysztofem Wostalem, sporo się w jego życiu zmieniło na korzyść. Dzięki wszczepionemu implantowi ślimakowemu i procesorowi dźwięku znowu może odbierać dźwięki, rozumieć mowę. Przed nim jeszcze rehabilitacja.

 

Więcej informacji o aktywnościach „Transgresji” można znaleźć na stronie: www.transgresja.org.pl oraz na fundacyjnym profilu Facebooka: https://www.facebook.com/fundacjatransgresja.

⤌ powrót do spisu treści

Asystent osoby niepełnosprawnej

Damian Szczepanik

Asystent osoby niepełnosprawnej to pracownik, dzięki któremu życie i samopoczucie wielu osób z niepełnosprawnościami może się diametralnie poprawić. Bardzo dobrym przykładem idealnego asystenta jest Driss, bohater filmu „Nietykalni”. Jest on wzorem asystenta i opiekuna, który nie tylko pomaga w codziennych zadaniach, takich jak posiłek, kąpiel, ubieranie, ale zna też potrzeby emocjonalne swojego podopiecznego. Wie, czego mu potrzeba, co sprawia mu radość, jakie ma oczekiwania i co go uszczęśliwi.

Pomocnikiem osoby niepełnosprawnej powinien być ktoś, kto czuje ku temu powołanie. Jego obowiązki są niełatwe i często trudno się przełamać psychicznie, aby móc pomagać we wszystkich sferach życia. Ważne jest, aby przez cały czas wykonywania zadań nie stracić poczucia empatii, jednocześnie nie odnosząc się w sposób współczujący do swojego podopiecznego. Asystent musi zdawać sobie sprawę z tego, jaka odpowiedzialność na nim spoczywa. Od tego, czy jest osobą kompetentną, rzetelną, cierpliwą, wrażliwą, zależy zdrowie podopiecznego. W wielu przypadkach asystent musi mieć dużo siły, aby podnieść podopiecznego lub pomóc mu w ćwiczeniach.

Kto może zostać asystentem osoby niepełnosprawnej?

Wymagane jest co najmniej wykształcenie średnie, jednak najbardziej pożądani są absolwenci kierunków medycznych, pedagogicznych i psychologicznych. Osoba, która chce profesjonalnie pracować w tym zawodzie, powinna mieć wiedzę z zakresu fizjologii, anatomii, psychologii, zasad rehabilitacji oraz udzielania pierwszej pomocy, W ten sposób może kompleksowo świadczyć swoje usługi i sprawić, że podopieczny poczuje się lepiej nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.

Tak to wygląda w teorii, a jaka jest rzeczywistość?

Z usług asystenta zacząłem korzystać w ubiegłym roku i szybko tego pożałowałem. Skierowano do mnie 23-letnią kobietę, która już od samego początku próbowała ode mnie pożyczać ubrania i pieniądze na papierosy. Powiedziała mi, że jest po próbie samobójczej i znajduje się pod opieką psychiatry. Do tej pracy trafiła przypadkiem, a jej szkolenie trwało zaledwie godzinę. Firma, która dość niespodziewanie wygrała przetarg w MOPS-ie, musiała szybko zatrudnić ludzi do pracy.

Poprosiłem koordynatora o zmianę asystenta i wpadłem z deszczu pod rynnę.

34-letni mężczyzna miał niepełnosprawność intelektualną w stopniu lekkim. Niestety zdarzały się sytuacje, w których to ja musiałem się nim opiekować. Po kilku spotkaniach podziękowałem mu za współpracę z nadzieją, że w końcu dostanę kogoś odpowiedniego.

Chciałem w pełni wykorzystywać 30 godzin miesięcznie na wsparcie asystenta, a wymagań dużych nie miałem. Stawiałem sprawę jasno, że interesują mnie długie spacery, pomoc przy zakupach, wyjście do biblioteki, sprawy urzędowe i inne.

Kolejna asystentka zapowiadała się dobrze, ale miała ograniczony czas. Pracowała na etacie w domu dziecka a jako asystentka chciała jedynie sobie dorobić. Spacery były tylko krótkie, bo nie miała kondycji i wymuszała, żeby wszędzie podjeżdżać autem i doliczać godziny na paliwo. Często przekładała spotkania, których terminy ustalaliśmy wcześniej, a na dodatek próbowała jeszcze oszukiwać na godzinach i wpisywać ich znacznie więcej. Żona nakłaniała mnie, żebym zrezygnował z takiej pomocy, bo tylko się denerwowaliśmy, ale pojawiło się światełko w tunelu.

W końcu się doczekałem i dostałem asystentkę z prawdziwego zdarzenia, która nie dość że nie kombinowała, to była jeszcze bardzo profesjonalna.

Na co dzień prowadziła Śląską Fundację Pomocy Głuchoniewidomym i dobrze wiedziała, jak być przewodnikiem osoby niewidomej i na co zwracać uwagę. W tym roku nie przystąpiła do programu, bo dojazdy z Katowic i zaniżona stawka godzinowa za pracę nie były dla niej opłacalne - świetnie ją rozumiem.

Jednak kolejny raz szczęście się do mnie uśmiechnęło i dostałem fajnego asystenta. Marek - mój rówieśnik, w tym zawodzie pracuje już od kilku lat.

Na pierwszym spotkaniu odbyliśmy długą rozmowę, podczas której objaśniał, czym zajmuje się asystent osoby niepełnosprawnej, jakie ma obowiązki i prawa oraz co nie wchodzi w zakres jego pracy. Omawialiśmy regulamin i etykę pracy, żeby nie było niedomówień. Szczegółowo podał terminy, w których jest dostępny. Jest punktualny, słowny, uczciwy i posiada umiejętności, o których pisałem na początku. Współpraca układa się świetnie, zostaliśmy kumplami. Jego praca jest trudna, ponieważ pracuje również z osobami chorymi psychicznie.

Wypowiedź Marka:

„Zawód asystenta osoby niepełnosprawnej jest wciąż mało doceniany w Polsce i już wielu moich kolegów wyjechało do pracy za granicę. Polacy są pożądanymi i wysoko cenionymi opiekunami ze względu na swoją rzetelność i zaangażowanie. Moja praca daje mi dużą satysfakcję i często robię nawet więcej niż powinienem, z dobroci serca.

Niestety, zdarzają się «toksyczni» podopieczni. Jako przykład niech posłuży opis sytuacji, jaka mnie spotkała.

Starsza pani chciała, abym pomagał jej przy drobnych porządkach domowych typu: wycieranie kurzu, zmienianie firanek, przymocowanie żaluzji itp. Mieliśmy czasami jeździć do przychodni, szpitali i sklepów. Terminy spotkań zostały przeze mnie zanotowane i zdawało się, że wszystko jest dla pani zrozumiałe. Z początku była zadowolona z mojej punktualności. Pomagałem jej w chodzeniu, robieniu zakupów, wizytach w przychodniach i szpitalach. Niestety, z czasem pani próbowała dokładać mi kolejne terminy spotkań oraz dodawać nowe zadania, które nie należą do obowiązków asystenta osoby niepełnosprawnej. Oznajmiła mi, że jedzie do sanatorium, a ja dostanę klucze do jej mieszkania, gdzie mam zeszlifować i pomalować drzwi do łazienki, pokoju oraz wyczyścić i pomalować kaloryfery. Wyjaśniłem pani, że prace remontowe nie należą do obowiązków asystenta osoby niepełnosprawnej, co zresztą zostało wytłumaczone na pierwszym spotkaniu. Pani wiedziała o tym, ale mimo to próbowała manipulować i kombinować dalej.

Uważam, że takie osoby nie powinny być w projektach, należy wspierać ludzi, którzy tej pomocy naprawdę potrzebują i taką pomoc potrafią docenić. Trzeba pamiętać, że asystent jest przede wszystkim kompanem swojego podopiecznego, dlatego ważna jest rozmowa i podtrzymywanie z nim kontaktów towarzyskich.

Asystent jest również łącznikiem pomiędzy podopiecznym a społeczeństwem. Często jest jego «oczami» i «przedłużeniem ręki». W sytuacji zagrożenia życia musi umieć udzielić pierwszej pomocy.

Ważne jednak jest zachowanie odpowiednich proporcji w czynnościach, jakie wykonuje asystent. Może udzielać wsparcia psychicznego, nie zastąpi on jednak psychologa ani lekarza. Czasem może zdarzyć się, że podwiezie podopiecznego swoim samochodem, nie jest to jednak taksówkarz, tragarz itp.

Podopieczny powinien brać czynny udział w realizacji zadań, które zleca swojemu asystentowi, a asystent - jak sama nazwa wskazuje - ma mu w tym asystować, pomagać, a nie wyręczać go”.

⤌ powrót do spisu treści

Tak, ale... Niezdolni do pracy mogą pracować, niewidomi mogą widzieć

Stary Kocur

Są ludzie i ludziska, są koty i kociska, ale żaden kot ani żadne kocisko nie plecie takich farmazonów, jak ludzie, którzy to mają się za wielce mądrych.

Nawet wybrańcy narodu, posłowie na Sejm Rzeczypospolitej potrafią uchwalać prawo, które jest sprzeczne samo ze sobą. Tak samo niewidome człowieki, również wyselekcjonowani przez wyborców, potrafią uchwalić, że niewidomy może widzieć.

O mądrości polskiego ustawodawcy świadczy zapis w Ustawie z dnia 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych. Przytoczę ten artykuł, bo jest on zabawny, a może tragiczny.

„Art. 4. 1. Do znacznego stopnia niepełnosprawności zalicza się osobę z naruszoną sprawnością organizmu, niezdolną do pracy albo zdolną do pracy jedynie w warunkach pracy chronionej i wymagającą, w celu pełnienia ról społecznych, stałej lub długotrwałej opieki i pomocy innych osób w związku z niezdolnością do samodzielnej egzystencji.

2. Do umiarkowanego stopnia niepełnosprawności zalicza się osobę z naruszoną sprawnością organizmu, niezdolną do pracy albo zdolną do pracy jedynie w warunkach pracy chronionej lub wymagającą czasowej albo częściowej pomocy innych osób w celu pełnienia ról społecznych”.

Lekki stopień pomijam, bo nie dotyczy on niewidomych w rozumieniu Statutu Polskiego Związku Niewidomych.

Z cytowanych fragmentów ustawy wynika, że osoby ze znacznym i z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności nie są zdolne do pracy. Cóż, a gdzie te tysiące pracujących masażystów, informatyków, naukowców, artystów, przedsiębiorców, prawników, dziennikarzy i inszych niepełnosprawnych pracowników? Ano są. Znaleźli się w ustępie piątym cytowanego artykułu. Czytamy:

„5. Zaliczenie do znacznego albo umiarkowanego stopnia niepełnosprawności osoby, o której mowa w ust. 1 lub 2, nie wyklucza możliwości zatrudnienia tej osoby u pracodawcy niezapewniającego warunków pracy chronionej, w przypadkach:

1) przystosowania przez pracodawcę stanowiska pracy do potrzeb osoby niepełnosprawnej;

2) zatrudnienia w formie telepracy”.

Wyszło na to, że osoba niepełnosprawna nie jest zdolna do pracy, ale może pracować. Widzicie w tym logikę, bo ja nie.

Może sprawę wyjaśniają te punkty:

„1) przystosowania przez pracodawcę stanowiska pracy do potrzeb osoby niepełnosprawnej;

2) zatrudnienia w formie telepracy”.

No tak, ale na przykład niewidomy, jeżeli pracuje jako masażysta, nie musi mieć przystosowanego stanowiska pracy. Wystarczy taka leżanka, jaką używa widzący masażysta. Inaczej jest z fizjoterapeutą, który musi mieć odpowiednio dostosowane przyrządy pomiarowe. Takich przykładów pewnie da się znaleźć więcej. No, a niby jakiego dostosowania wymaga stanowisko pracy księgowego poruszającego się na wózku?

No a telepraca? Wychodzi na to, że np. tłumacz, telemarketer, informatyk i wielu innych fachowców mogą pracować zdalnie, ale w zakładzie pracy już nie. Kto wie, może by pogryźli innych pracowników. A może byliby sami pogryzieni.

Zabawne jest i to, że o ten zapis punktu 5. długo zabiegał PZN, a przede wszystkim Sekcja Niewidomych Zatrudnionych na Otwartym Rynku. No i kiedy ten dziwaczny, nielogiczny zapis został wprowadzony do ustawy, uznano to za wielki sukces. I rzeczywiście, był to sukces, bo legalizował zatrudnienie osób niezdolnych do pracy. Ale czego tu oczekiwać po człowiekach? Zarozumiali są, a jak już coś wymyślą...

E, nie będę sobie nadwyrężać starej łepetyny. Wy też macie głowy, to je wykorzystajcie do znalezienia więcej podobnych przykładów w prawie i w życiu.

Cóż, ustawodawcy udało się ominąć przyjętą zasadę, że osoby niepełnosprawne nie są zdolne do pracy, ale mogą pracować. Bo bez tego jak biedny pracodawca mógłby zatrudnić osobę niepełnosprawną, która do pracy nie jest zdolna. A jak osoba, która staje się niepełnosprawną mogłaby myśleć o przygotowaniu się do pracy i szukaniu zatrudnienia. Przecie urzędowo stwierdzono, że do pracy nie jest zdolna.

A ta druga sprawa?

W Statucie PZN-u czytamy:

„Polski Związek Niewidomych zrzesza niewidomych i słabowidzących zwanych dalej niewidomymi”.

Wynika z tego, że słabowidzący nie są niewidomymi, ale są tak nazywani. A że ludzie się dziwią, że niewidomi widzą, a co to kogo obchodzi?

Bo i wielce zabawnie wygląda, jeżeli na turnusie rehabilitacyjnym dla niewidomych wszyscy albo prawie wszyscy mniej lub więcej widzą - a niektórzy tyle, że daj Boże każdemu niewidomemu.

Oj, zabawnie albo śmiesznie wygląda, kiedy w pociągu niewidomy czyta gazetę albo rozwiązuje krzyżówkę, a podróżuje z przewodnikiem i konduktorowi pokazuje legitymację, z której wynika, że jest niewidomy i przysługuje mu ulga na bilet dla siebie i dla przewodnika. Cóż, skoro niewidomy może widzieć...

Statut PZN był już wiele razy zmieniany, ale ten zapis tkwi w nim przez dziesiątki lat jak stary dąb, który to wszystkie burze przetrzymał. Logiki w tym nie ma, ale za to łatwiej było pisać różne postanowienia statutowe. A że to w błąd wprowadza ludzi widzących, słabowidzących i niewidomych także... A to ich problem. A może jednak niekoniecznie ich? Może jednak to problem społeczny?

W Polsce mamy tyle osób niepełnosprawnych, że zawrotu głowy można dostać od wielkości liczby, która oznacza potężną rzeszę osób niepełnosprawnych, osób z niepełnosprawnością, osób sprawnych inaczej i honorowych niepełnosprawnych. Od mnogości określeń problem się nie zmniejsza, a wielka pomoc świadczona przez państwo, przez PFRON, przez samorządy, rozłożona na te miliony staje się niewystarczająca. A może warto efektywnie pomagać tym, którzy rzeczywiście potrzebują pomocy, a niekoniecznie honorowym niepełnosprawnym, pseudoniepełnosprawnym i osobom bez jednego palca?

Ale chyba okrutnie się naraziłem tym, którzy, jak trzeba - są niepełnosprawni, a jak nie trzeba - to są w pełni sprawni. Oj, chyba moja wyliniała skóra jest mocno narażona na przetrzepanie.

Kończę więc i zmykam się gdzieś ukryć.

⤌ powrót do spisu treści

„Gdy oczy zawiodły - poradnik dla osób niewidomych i tracących wzrok”

Fundacja Vis Maior

Część I

Historia Tomasza Trzajny - rozmawia Judyta Watoła

Świat nie musi się do mnie dostosowywać, to ja muszę się nauczyć poruszać w świecie.

 

Przepraszam, że się spóźniłam z tym telefonem.

 

Nie szkodzi. Nie mam dziś sztywnego planu, co do minuty.

 

Ale zazwyczaj ma Pan napięty terminarz, bo trudno było się umówić. Co Pana tak zajmuje?

 

Pracuję w przychodni rehabilitacyjnej jako masażysta. Z wykształcenia jestem fizjoterapeutą, ale przychodnia nie miała wolnego stanowiska dla fizjoterapeuty. Kończę też jeszcze podyplomowe studia pedagogiczne i działam charytatywnie. Codzienne sprawy, jak gotowanie, sprzątanie czy zakupy po omacku, też zajmują czas.

 

Jakie to ma znaczenie, że pracuje Pan jako masażysta, a nie fizjoterapeuta?

 

Jako masażysta wykonuję to, co zlecił lekarz: określony masaż. Jako fizjoterapeuta mógłbym zajmować się także indywidualną diagnostyką i terapią, uczyć pacjentów prawidłowej aktywności ruchowej, ćwiczyć razem z nimi.

 

Jak niewidomy fizjoterapeuta ćwiczy z pacjentem?

 

Normalnie! Wzrok w pewnych sytuacjach wiele ułatwia, ale bez niego fizjoterapeuta też może sobie poradzić. Na pewno lepiej zbada pacjenta i dobierze terapię niż ktoś, kto da mu gotowy schemat ćwiczeń, bez pytania o cokolwiek, a tak też się dzieje.

 

Został Pan fizjoterapeutą przed utratą wzroku czy już po niej?

 

To skomplikowana historia. Urodziliśmy się, czyli ja i moi dwaj bracia, z bardzo poważną wadą wzroku. Nie było wiadomo, co to konkretnie za choroba, ale było bardzo prawdopodobne, że grozi nam całkowita utrata wzroku. Mój starszy brat (ja urodziłem się jako drugi) wybrał szkołę masażu. Poszedłem w jego ślady, bo to wydawało się najsensowniejszym wyborem dla człowieka, który traci resztki widzenia. Złapałem bakcyla i na drugim roku szkoły masażu zacząłem równocześnie studiować zaocznie fizjoterapię. Jak tylko skończyłem szkołę, poszedłem od razu do pracy. Studia były w weekendy, w wakacje - praktyki i szkolenia. Cały czas…

 

Wiedzie Pan życie skoncentrowane na pracy. Ile ma Pan teraz lat?

 

Jeszcze trzydzieści.

 

Ta choroba, z którą się urodziliście, co to jest?

 

To zespół Jalili, choroba polegająca na dystrofii siatkówki. Kiedy pięć lat temu ją u nas zdiagnozowano, byliśmy jedyni w Polsce. U każdego z nas przebiegała trochę inaczej. Mniej więcej do drugiego roku studiów mogłem czytać ze szkłem powiększającym. Telewizję oglądałem z nosem przy ekranie, podobnie wyglądała praca z komputerem. Refleks wzrokowy miałem dużo gorszy od innych, do tego bardzo silny światłowstręt. Dlatego na wsi, gdzie się wychowywałem, w piłkę graliśmy z kolegami dopiero po zachodzie słońca, a przed zapadnięciem zmroku. Kiedy piłka była w powietrzu, to jej nie widziałem, ale jasną piłkę byłem w stanie dostrzec na tle trawy. Słaby wzrok nadrabiałem szybkością, z jaką biegałem. Jeździłem też na rowerze, ale tam, gdzie nie było ruchu ulicznego, czyli jakimiś polnymi drogami albo ścieżkami w lesie, które znałem na pamięć.

 

A szkoła?

 

Podstawówkę i gimnazjum kończyłem u siebie na wsi. Potem poszedłem do zwykłego liceum, ale po pierwszej klasie postanowiłem się przenieść do szkoły dla niewidomych i słabowidzących w Krakowie.

 

Czy teraz nie widzi Pan już nic?

 

W pochmurny dzień widzę rozmazane plamy, ale nie jestem w stanie rozpoznać kształtów. W dzień słoneczny widzę jedną wielką jasność, która mnie wręcz boli. To raczej przeszkadza, choć są sytuacje, w których odróżnianie rzeczy ciemnych od jasnych pomaga. Na przykład w korytarzu przychodni są jasne ściany, więc kiedy nagle pojawia się coś ciemnego, to odgaduję, że to mogą być drzwi do gabinetu. To wszystko zależy jednak od natężenia światła. Jak jest zbyt jasno lub zbyt ciemno, to nie widzę nawet rozmazanych plam.

 

Dużo jest tego „chodzenia po doktorach”?

 

Najczęściej do okulisty idę wtedy, kiedy potrzebuję jakiejś zgody, na przykład na udział w zawodach albo zaświadczenia. Osoba niewidząca nie może dostać się do okulisty bez kolejki, choć osoby z niepełnosprawnością mają na przykład dostęp do rehabilitacji bez kolejki. Najbardziej przykre jest to, że niepełnosprawność nie daje pierwszeństwa w dostępie do refundowanej psychoterapii. Choćby była w najbardziej ubogim, jaki tylko NFZ ma standardzie, to i tak byłoby to lepsze niż nic. Nikt nigdy mnie ani nikomu z mojej rodziny nie proponował, ani nawet nie sugerował psychoterapii. Nawet pięć lat temu, kiedy ostatecznie straciłem wzrok, nikt nie powiedział mi wprost: „Idź, chłopie, do psychoterapeuty, porozmawiaj, zrozum swoje emocje”, a to było mi potrzebne. Sam musiałem się z nimi uporać.

 

Potrzebował Pan tego, mimo że dorastał ze świadomością, że straci wzrok?

 

Niepewność i nie do końca uświadomiony lęk narastały z czasem, bo to wcale nie było do końca jasne. To tak jak w amerykańskich filmach: człowiek skazany na śmierć nie wie, kiedy wykonają wyrok. Czeka i podświadomie żywi nadzieję, że to nie nastąpi. Mnie lekarze mówili, że mogę stracić widzenie w każdej chwili, ale może do tego wcale nie dojdzie. U moich braci choroba rozwijała się inaczej. U mnie to było tak skokowo: nagłe pogorszenie, a potem stabilnie, i znów pogorszenie i stabilizacja.

 

Ale nigdy się nie poprawiało?

 

Ostatnio mam wrażenie, że widzę kontrasty trochę lepiej, ale może to dlatego, że bardziej o siebie dbam.

 

To znaczy?

 

Morsuję, ćwiczę, dużo chodzę, zdrowo się odżywiam, trochę medytuję.

 

Jaki to może mieć wpływ na widzenie?

 

Jestem po prostu w lepszej kondycji. Kiedy zacząłem ostatecznie tracić wzrok, też byłem w bardzo dobrej formie, ale kiedy przyszedł ostatni rzut choroby, przestałem ćwiczyć, wpadłem w depresję i przytyłem dwadzieścia pięć kilogramów. To już za mną. W ciągu ostatniego roku schudłem ponad dwadzieścia kilogramów. Morsuję drugi sezon. Od roku mam psa przewodnika z Fundacji Vis Maior. Zmotywował mnie do powrotu do aktywności. W 2020 roku robiłem średnio 2,4 kilometra dziennie, teraz pokonuję co najmniej trzy razy dłuższy dystans.

 

Czy Pana bracia też całkowicie stracili wzrok?

 

Może widzą ciut lepiej, kapeczkę, ale naprawdę niewiele. Tak samo jak ja poruszają się z białą laską.

 

Zastanawiam się, czy przez to, że byliście dotknięci tą samą chorobą, była między wami jakaś solidarność.

 

Trudno powiedzieć. Każdy z nas obracał się w trochę innym środowisku. Łączy nas chyba to, że wszyscy przeprowadziliśmy się do Krakowa. Ale nie rozmawialiśmy ze sobą wiele o chorobie. Oczywiste było, że nie widzimy. To było takie stereotypowo męskie: po co rozmawiać o emocjach. Uczyliśmy się co najwyżej od siebie technicznego ogarniania rzeczywistości bez wzroku. Nie miałem nigdy momentu buntu przeciw chorobie. Teraz wiem, że to nie jest do końca zdrowe. I teraz pojawia się frustracja i agresja. To emocje skierowane na innych. Ktoś nie wyciął krzaków, źle zaparkował samochód albo porzucił hulajnogę. Dopiero od niedawna uświadamiam sobie, że to jest mój problem, a nie tych wszystkich ludzi, którzy raczej nieświadomie utrudniają mi życie. Świat nie musi się do mnie dostosowywać, to ja muszę się nauczyć poruszać w tym świecie, choć byłoby miło, gdyby ludzie więcej wiedzieli o funkcjonowaniu bez wzroku i umieli czasem nie utrudniać, a czasem pomóc. Jak na razie uczę się akceptowania rzeczy, na które nie mam wpływu. To długi proces. Musiałem dojść do tego sam. Nikt za nas tego nie zrobi, ale może pomóc nam obrać właściwy kierunek. Dlatego jeśli miałbym dać radę osobom, które tracą wzrok, to powiedziałbym: nie bójcie się korzystać z psychoterapii, a jak was na to nie stać, skorzystajcie z medytacji, ćwiczeń oddechowych. To jest na wyciągnięcie ręki w internecie. Nie ma barier, których nie da się przeskoczyć, one są tylko w naszej głowie. Utrata wzroku jest traumą, ale wiele osób to przeżywało i dały radę. Organizm ma ogromne możliwości adaptacji, trzeba tylko dać mu szansę. Praca z tymi emocjami jest równie ważna, a czasami nawet ważniejsza niż nauka samodzielności. Bo jeśli ktoś nie opanuje emocji, to nawet nauczony samodzielności, nie da sobie rady.

Rozmawiała Judyta Watoła, „Gazeta Wyborcza”

Źródło: https://fundacjavismaior.pl

⤌ powrót do spisu treści

Ogłoszenia

 

Komitet Upamiętnienia Henryka Ruszczyca składa serdeczne podziękowania wszystkim, którzy wzięli udział w zbiórce funduszy umożliwiających wykonanie popiersia Pana Ruszczyca.

Wpłat do dnia 31 sierpnia 2023 r. dokonali:

  1. Baran Alicja
  2. Beta Maria
  3. Czyżycki Wacław
  4. Dederko Teresa
  5. Dziewa Ryszard
  6. Florczak Teresa
  7. Gajewski Ryszard
  8. Głażewska Sabina
  9. Jońca Bolesław
  10. Komorniczak Maria
  11. Kozyra Stanisław
  12. Lemańczyk Kazimierz
  13. Leśniak Włodzimierz
  14. Łatacz Krystyna
  15. Mały Marek
  16. Mańk Ireneusz
  17. Michalik Jan
  18. Naumiuk Tadeusz
  19. Ostojewski Marian
  20. Pagórek Danuta
  21. Spółdzielnia NPN
  22. Strojny Janusz
  23. Teśniarz Krzysztof
  24. Wojciechowski Marian

Do końca sierpnia udało się zebrać część środków w kwocie 13 400,00 zł.

Komitet pragnie również upamiętnić Zygmunta Serafinowicza, wieloletniego kierownika szkół laskowskich, będącego serdecznym przyjacielem Pana Ruszczyca.

O dalsze wspieranie tej inicjatywy zwracamy się do absolwentów Lasek i wszystkich przyjaciół.

Ofiarodawcom, którzy nie zdążyli dołączyć do zbiórki, przypominamy, że można to zrobić, wpłacając dowolną kwotę na rachunek bankowy Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach:

nr 88 1140 2062 0000 4399 5800 1063 tytułem Henryk Ruszczyc - upamiętnienie.

Z góry dziękujemy za każdą wpłatę na ten cel.

Kolejną listę osób wpłacających opublikujemy w grudniowym numerze miesięcznika „Sześciopunkt”.

Komitet Upamiętnienia Henryka Ruszczyca

⤌ powrót do spisu treści