Sześciopunkt

Magazyn Polskich Niewidomych i Słabowidzących

ISSN 2449–6154

Nr 3/96/2024
Marzec

Wydawca: Fundacja „Świat według Ludwika Braille’a”

Adres:
ul. Powstania Styczniowego 95D/2
20–706 Lublin
Tel.: 697–121–728

Strona internetowa:
http://swiatbrajla.org.pl
Adres e‑mail:
biuro@swiatbrajla.org.pl

Redaktor naczelny:
Teresa Dederko
Tel.: 608–096–099
Adres e‑mail:
redakcja@swiatbrajla.org.pl

Kolegium redakcyjne:
Przewodniczący: Patrycja Rokicka
Członkowie: Jan Dzwonkowski, Tomasz Sękowski

Na łamach „Sześciopunktu” są publikowane teksty różnych autorów. Prezentowane w nich opinie i poglądy nie zawsze są tożsame ze stanowiskiem Redakcji i Wydawcy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, ogłoszeń, informacji oraz materiałów sponsorowanych.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania, zmian stylistycznych oraz opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do publikacji.

Materiałów niezamówionych nie zwracamy.

Publikacja dofinansowana ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Logo PFRON

&&

SPIS TREŚCI

Życzenia

Od redakcji

Nasza droga - ks. Jan Twardowski

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Terminal brajlowski z klawiaturą QWERTY - Damian Reśkiewicz

Prawo na co dzień

Europejskie instytucje w obronie praw osób z niepełnosprawnościami - Prawnik

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Jak „nakarmić” oczy? - dr n. med. Agata Plech, specjalista chorób oczu

Kuchnia po naszemu

Wegetariańskie obiady na każdą okazję cz. 2 - Radosław Nowicki

Z poradnika psychologa

Co warto wiedzieć o płaczu - Małgorzata Gruszka

„Z polszczyzną za pan brat”

Nie widzę przeszkód - Tomasz Matczak

Rehabilitacja kulturalnie

Wielkanocne obyczaje - Janusz R. Kowalczyk

Wokół tysiąca stołów - Jadwiga Bobeł

Warto posłuchać - Izabela Szcześniak

Galeria literacka z Homerem w tle

Agnieszka Pietrzyk - nota biograficzna

Kto czyni zło (fragment książki) - Agnieszka Pietrzyk

Nasze sprawy

Sąd bardziej przyjazny niż się wydaje - Paweł Wrzesień

Moi dziadkowie - Krystian Cholewa

Przewodnik po problematyce osób niewidomych i słabowidzących - Stanisław Kotowski

Upamiętnienie ludzi Lasek - Józef Placha

Ogłoszenia

&&

Życzenia

Z okazji radosnych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, życzymy wszystkim Czytelnikom i przyjaciołom miesięcznika „Sześciopunkt” przeżywania tych wyjątkowych dni w serdecznej, rodzinnej atmosferze, zdrowia, siły do pokonywania trudności; niech radość nigdy nas nie opuszcza, a w sercach rozkwita wiara i nadzieja na lepszy, błogosławiony czas.

Alleluja!

Zarząd Fundacji oraz zespół redakcyjny

⤌ powrót do spisu treści

&&

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

W marcowym numerze „Sześciopunktu” polecamy artykuł dotyczący dawnych zwyczajów wielkanocnych i tekst o tym, jak przez tysiąclecia zmieniały się sposoby oraz obyczaje dotyczące jedzenia.

Z pewnością warto przeczytać rubrykę „Nasze sprawy” i zapoznać się z poruszanymi przez autorów tematami.

W poradniku prawnym zostały przedstawione europejskie instytucje działające na rzecz osób niepełnosprawnych, a z poradnika psychologicznego dowiemy się, jakie znaczenie ma płacz w różnych sytuacjach życiowych.

W „Galerii literackiej” można zapoznać się z fragmentem książki znanej autorki, Agnieszki Pietrzyk.

Życzymy ciekawej lektury.

Zespół redakcyjny

⤌ powrót do spisu treści

&&

Nasza droga
ks. Jan Twardowski

Teraz czas na naszą Drogę Krzyżową.
Nas też czasem niesłusznie posądzą.
Nas też dotknie cierpienie i będziemy przewracali się może więcej niż trzy razy.
Nieoczekiwany przyjaciel okaże nam pomoc.
Kobieta uśmiechnie się do nas w naszym cierpieniu.
Obnażą nas, pokażą wszystkim nasze wady; czas obedrze nas ze wszystkich uroków.
Będziemy umierali w zupełnej samotności, tylko z Matką Boską i z Ewangelią, jak ze świętym Janem.
Zostanie tylko to, co w naszym życiu było miłością do Boga i do ludzi. Tego żaden grób nie zamknie, żaden kamień nie przywali.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Nowinki tyfloinformatyczne i nie tylko

Terminal brajlowski z klawiaturą QWERTY
Damian Reśkiewicz

Rynek technologii dla osób z dysfunkcją narządu wzroku oferuje nam dość szeroki asortyment urządzeń brajlowskich, możemy dokonywać wyboru spośród różnego typu terminali, z większą lub mniejszą ilością komórek brajlowskich, z większą lub mniejszą ilością klawiszy dodatkowych itp. Jednakże dobór tego typu narzędzia, odpowiadającego w pełni naszym indywidualnym preferencjom, nie należy do przedsięwzięć najprostszych. Osobiście rzadko mogę stwierdzić, iż jakiś monitor brajlowski w pełni zaspokaja moje oczekiwania, szczególnie mam tu na myśli komfort pracy i codzienną wygodę zwykłego niewidomego zjadacza chleba. O ile korzystanie z urządzenia brajlowskiego jako autonomicznego notatnika nie było dla mnie problemem, o tyle obsługa komputera lub urządzenia mobilnego przy wykorzystaniu terminala brajlowskiego z ośmiopunktową klawiaturą stanowiła zawsze dla mnie pewną niewygodę.

Na szczęście okazuje się, że rynek technologii dedykowanych naszym potrzebom znalazł rozwiązanie również dla takich osób jak ja i istnieją terminale brajlowskie z klawiaturą QWERTY. Jednym z takich urządzeń jest produkt kanadyjskiej firmy HumanWare o nazwie Mantis Q40. Urządzenie to, jak sama nazwa sugeruje, posiada wbudowany 40-znakowy moduł brajlowski, do którego dołączona została klawiatura QWERTY. Na pierwszy rzut oka produkt ten wygląda jak typowa klawiatura laptopa z dołączoną linijką brajlowską, a wszystko to zostało zamknięte w estetycznej obudowie. Jego zaletą jest stosunkowo niewielki rozmiar, który pozwala na przechowywanie go w plecaku lub większej damskiej torebce. Dodatkowo, terminal ten może łączyć się z pięcioma urządzeniami jednocześnie za pomocą technologii Bluetooth, istnieje też możliwość połączenia przewodowego USB. Ponadto Mantis Q40 posiada wbudowany moduł Wi-Fi, który umożliwia automatyczną aktualizację oprogramowania, a także korzystanie z serwisów online, takich jak Bookshare. Do jego niewątpliwych zalet można zaliczyć też posiadanie, sygnowanych przez firmę HumanWare, zestawu 4 przycisków kciukowych i klawisza Home, ułatwiających poruszanie się po tekstach i korzystanie z wbudowanych aplikacji, takich jak podstawowy edytor tekstu, notatnik, kalkulator, zegar i czytnik książek. Należy zauważyć, że obsługa wyżej wymienionych aplikacji jest prosta, a w przypadku trudności z pomocą przychodzi nam przejrzyście napisana instrukcja obsługi.

Po czterech miesiącach użytkowania urządzenia Mantis Q40 mogę stwierdzić, iż w końcu znalazłem dla siebie na ten moment optymalne rozwiązanie. Do niedawna byłem zdecydowanym zwolennikiem notatnika BrailleSense, natomiast obecnie, używając Mantisa Q40 połączonego z dowolnym urządzeniem firmy Apple, mój entuzjazm w stosunku do BrailleSense znacznie się zmniejszył. Jedyne wady Mantisa to kiepskie etui dołączone do zestawu i brak klawiatury numerycznej, natomiast te niedogodności nie zmieniają faktu, iż na ten moment dla mnie to bardzo dobre urządzenie.

 

Specyfikacja techniczna Mantisa Q40

Precyzyjna nawigacja:

Kompatybilność:

Złącza:

Komunikacja bezprzewodowa:

⤌ powrót do spisu treści

&&

Prawo na co dzień

Europejskie instytucje w obronie praw osób z niepełnosprawnościami
Prawnik

W Europie istnieje kilka instytucji i organizacji, które działają na rzecz osób niepełnosprawnych, wspierając ich prawa, równość szans, oraz integrację społeczną. Oto kilka przykładów europejskich instytucji i organizacji, które są zaangażowane w tę dziedzinę:

1. Europejska Fundacja na Rzecz Poprawy Warunków Życia i Pracy (Eurofound) - jest ona agencją Unii Europejskiej, która zajmuje się badaniami w obszarze warunków życia i pracy. Pomaga w analizie sytuacji osób niepełnosprawnych, dostarczając informacji i danych pomocnych w tworzeniu polityk.

2. Europejska Agencja Praw Podstawowych (FRA) - zajmuje się kwestiami związanymi z prawami człowieka, w tym prawami osób niepełnosprawnych; działa na rzecz ochrony i promocji praw podstawowych w całej Unii Europejskiej;

3. Europejskie Forum Osób Niepełnosprawnych (EDF) - to organizacja, która reprezentuje osoby niepełnosprawne na szczeblu europejskim. Jej celem jest promowanie równości szans, integracji społecznej i pełnego uczestnictwa osób niepełnosprawnych we wszystkich dziedzinach życia;

4. Eurodesk - to sieć informacyjna wspierająca młodzież w UE. Mogą oni udzielać informacji na temat możliwości wsparcia dla osób niepełnosprawnych w kontekście edukacyjnym, zawodowym czy społecznym;

5. Europejski Punkt Informacyjny o Zasobach Osób Niepełnosprawnych (EDIS) - to platforma internetowa, która gromadzi informacje na temat zasobów i usług dostępnych dla osób niepełnosprawnych w UE. To źródło może być pomocne w identyfikacji dostępnych form pomocy;

6. Europejskie Centrum na Rzecz Rozwoju Szkolnictwa Zawodowego (CEDEFOP) - zajmuje się kwestiami związanymi z edukacją i szkoleniem zawodowym. Pomaga w tworzeniu programów edukacyjnych dostosowanych do potrzeb osób niepełnosprawnych;

7. Europejskie Centrum na Rzecz Inkluzji Społecznej i Ochrony Społecznej (EAPN) - działa na rzecz walki z ubóstwem i wykluczeniem społecznym we wszystkich grupach społecznych, w tym osób niepełnosprawnych;

8. Rada Europy - angażuje się w działania na rzecz osób niepełnosprawnych poprzez różne programy i inicjatywy. Jednym z ważnych dokumentów w tym kontekście jest Konwencja Rady Europy o Prawach Osób Niepełnosprawnych.

Te instytucje i organizacje współpracują, aby tworzyć polityki, programy i inicjatywy mające na celu poprawę warunków życia i pełniejszą integrację osób z niepełnosprawnościami w społeczeństwie europejskim.

Legislacja dotycząca osób niepełnosprawnych w Unii Europejskiej opiera się na zasadzie równości szans i niedyskryminacji, co jest zgodne z ogólnym podejściem do praw człowieka. W Unii Europejskiej istnieje szereg aktów prawnych mających na celu ochronę praw i poprawę sytuacji osób niepełnosprawnych.

Ważnym aktem prawnym, który chroni prawa wszystkich ludzi, jest Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Jest on dokumentem prawnym, który został przyjęty w 2000 roku i zatwierdzony w 2009 roku, a stanowi on integralną część Traktatu Lizbońskiego. Karta Praw Podstawowych UE zawiera zestaw podstawowych praw i wolności obywatelskich, które są chronione na szczeblu unijnym. Stanowi ona między innymi, że osoby z niepełnosprawnościami mają prawo do niezależnego życia, pracy i udziału w życiu społecznym. Według Karty niesprawiedliwe traktowanie ze względu na niepełnosprawność jest niezgodne z prawem.

Unia Europejska ratyfikowała Konwencję ONZ o Prawach Osób Niepełnosprawnych, która weszła w życie w 2008 roku. Jest to ważny dokument ustanawiający prawa osób niepełnosprawnych na szczeblu międzynarodowym.

Dyrektywa o równych szansach - dyrektywa Rady 2000/78/WE z dnia 27 listopada 2000 r. ustanawia ogólne ramy równego traktowania w zakresie zatrudnienia i pracy. Zapewnia ochronę przed dyskryminacją z powodu niepełnosprawności w miejscu pracy.

Strategia UE na rzecz osób niepełnosprawnych 2021-2030 - w 2021 roku Komisja Europejska przyjęła nową strategię dotyczącą osób niepełnosprawnych na lata 2021-2030. Strategia ta ma na celu promowanie pełnego uczestnictwa osób niepełnosprawnych we wszystkich aspektach życia społecznego i gospodarczego.

Europejski Akt na Rzecz Niedyskryminacji to jedna z inicjatyw mających na celu zwalczanie dyskryminacji, obejmująca również ochronę praw osób niepełnosprawnych. Ma na celu wzmocnienie ochrony przed dyskryminacją i promowanie równego traktowania we wszystkich obszarach życia.

Do najistotniejszych źródeł prawa unijnego pod kątem ochrony praw osób z niepełnosprawnościami możemy zaliczyć Akt Europejski o Dostępności (European Accessibility Act). W 2019 roku wprowadzono akt mający na celu poprawę dostępności produktów i usług dla osób niepełnosprawnych. Ma to zastosowanie w wielu dziedzinach, takich jak telekomunikacja, transport, bankowość, e-handel itp.

Należy również wspomnieć o jednym z popularniejszych programów unijnych, którym jest Europejski Fundusz Społeczny (EFS). Wspiera on projekty i inicjatywy mające na celu integrację społeczną i zawodową osób niepełnosprawnych. Działa on jako narzędzie finansowe promujące zatrudnienie i równość szans. Oprócz aktów prawnych UE tworzy w tej dziedzinie różne środki pozaprawne. Przykładem jest Europejska Karta Osoby Niepełnosprawnej. Zawarte są w niej postulaty dotyczące pełnych praw obywatelskich, politycznych, społecznych i ekonomicznych dla osób niepełnosprawnych. Karta ta jest jak na razie honorowana w ośmiu państwach UE i zapewnia równy dostęp do zniżek i udogodnień, między innymi w obszarze kultury, rozrywki, sportu i transportu.

Warto również zauważyć, że wiele działań na rzecz osób niepełnosprawnych jest podejmowanych na szczeblu krajowym, a instytucje europejskie wspierają te inicjatywy poprzez koordynację, wymianę informacji i promowanie najlepszych praktyk.

Osoby niepełnosprawne mogą korzystać z różnych środków, takich jak składanie petycji do Parlamentu Europejskiego, korzystanie z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości czy kontaktowanie się z europejskimi agencjami zajmującymi się prawami człowieka. Instytucje krajowe w państwach członkowskich UE również odgrywają istotną rolę w ochronie praw osób niepełnosprawnych.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Zdrowie bardzo ważna rzecz

Jak „nakarmić” oczy?
dr n. med. Agata Plech, specjalista chorób oczu

Co to właściwie znaczy? Niektórzy mówią, że karmią oczy sztuką, inni pięknymi widokami, a nawet patrzeniem na zieleń (podobno leczy). Część z Was może pomyślała, że to jasne - należy jeść marchewkę i borówki, a oczy będą zdrowe. Temat jest jednak znacznie szerszy i dlatego chcę go tutaj przybliżyć.

Powszechnie i w przenośni mówi się, że „jesteś tym, co jesz”. Sporo w tym prawdy, zwłaszcza gdy patrzymy z dystansu na zmiany, które zachodzą w ludzkich ciałach, na otyłość czy choroby cywilizacyjne spowodowane sposobem żywienia, w którym zbyt dużo jest cukrów, białka, niezdrowych tłuszczów, żywności przetworzonej i śmieciowego jedzenia.

Oczy, tak jak i każdy inny element ciała, do prawidłowej budowy, odbudowy i funkcji wymagają dostarczania odpowiednich składników odżywczych. Te zaś otrzymujemy najczęściej z tego, czym karmimy swoje ciało i co z tego zostanie przyswojone. Niewielka ilość substancji odżywczych, np. witamin, wytwarzana jest w organizmie człowieka, a i do tego potrzeba odpowiednich warunków. Tak więc przyjrzyjmy się temu, co dzieje się w jelitach (układzie pokarmowym) i czego w nich potrzeba, by odżywić (nie tylko) oczy.

Czemu zainteresowałam się odżywianiem, jelitami, trawieniem skoro jestem okulistą? Pisząc książkę „Przejrzyj Na Oczy, czyli jak żyć, by długo cieszyć się świetnym wzrokiem” doszłam do wniosków, że przyglądając się każdej z opisywanych chorób i sposobom na jej uniknięcie, ciągle piszę o tym samym. Stale przewijało się zdrowe odżywianie, pokarmy bogate w antyoksydanty, witaminy A, E, C, D, mikroelementy, cynk, kwasy omega 3, luteinę i zeaksantynę. Wielokrotnie, na podstawie badań wspominałam o zgubnym wpływie przetworzonej żywności i nadmiernej ilości cukru na występowanie chorób oczu, a zwłaszcza schorzeń siatkówki (cukrzycowego obrzęku plamki, zwyrodnienia siatkówki związanego z wiekiem, zaćmy, jaskry). Naturalnie, zainteresowałam się więc tym, w jaki sposób sami swoim żywieniem możemy zaszkodzić własnemu zdrowiu już na poziomie przewodu pokarmowego i dlaczego.

Przewód pokarmowy odpowiedzialny jest za trawienie pokarmów, przyswajanie składników odżywczych, utrzymywanie bariery między światem zewnętrznym (pokarm), przyjaznymi bakteriami zamieszkującymi jelita, a naszym organizmem. Odpowiada także za usuwanie produktów przemiany materii i toksyn z organizmu. Coraz dobitniej mówi się także o roli układu trawiennego w budowaniu odporności a nawet o tym, że… jelita to drugi mózg. Może więc do tej pory nie docenialiśmy jego roli tak bardzo. Może więc warto zmienić powiedzenie „Przez żołądek do serca” na „Przez żołądek do zdrowia”?

Przyjrzyjmy się więc temu, czy na pewno dbamy o to, by prawidłowo się odżywiać, by zapewniać sobie równowagę w pracy jelit i przyswajaniu składników pokarmowych. Sami jesteśmy w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie, obserwując dokładnie swoje reakcje po zjedzeniu posiłków, takie jak przypływ energii lub zmęczenie czy senność, samopoczucie, dolegliwości żołądkowe czy bólowe, ogólny stan zdrowia. Jakkolwiek, żyjąc nieuważnie, zatraciliśmy zdolność do samoobserwacji, to może warto ją odświeżyć i nią się kierować.

Pisząc w skrócie, to co zaburza pracę naszego przewodu pokarmowego, to przede wszystkim:

O tym jednak (i nie tylko o tym) napiszę w drugiej części.

Trawienie pokarmów to dla organizmu ogromna praca. Dzieje się tak dlatego, że różne składniki potrzebują różnych ku temu warunków. Pokarm, by jego składowe (białka, tłuszcze, węglowodany) stały się przyswajalne, potrzebuje rozdrobnienia, rozłożenia na mniejsze fragmenty, strawienia przy udziale odpowiednich enzymów zawartych w sokach trawiennych. Temu sprzyja fermentacja przy udziale bakterii saprofitycznych zamieszkujących jelita.

Kolejny etap to wchłanianie składników, które są niezbędne oraz rozpoznanie i zneutralizowanie tych, które są szkodliwe, toksyczne i alergizujące. W idealnych, a nawet nie do końca idealnych warunkach, cały system funkcjonuje jak należy. Jego działanie może być jednak zaburzone przez udział różnych składników pokarmowych czy procesów wewnątrz jelit. Wtedy zaczynają się problemy i odczuwalne przez pacjenta dolegliwości (gazy, wzdęcia, zaparcia, ból), co w efekcie prowadzi do rozwoju chorób przewlekłych.

To co zakłóca pracę jelit, to przede wszystkim dieta bogata w cukry. Cukry są źródłem energii dla komórek, ale ich nadmiar w diecie powoduje nadmierną fermentację pokarmów w jelicie cienkim, namnażanie się nieprawidłowych bakterii, drożdży, a więc zespoły SIBO i SIFO - rozrostu bakteryjnego i grzybiczego. Niestety, większość producentów żywności dodaje cukier lub inne jego (choć wcale nie zdrowsze) zamienniki do swoich produktów. Cukier bowiem silnie uzależnia, badania pokazują, że silniej niż kokaina! Sprawia, że w mózgu pobudzane są receptory w ośrodku nagrody i aktywowany jest układ, który aż woła „więcej, więcej cukru”. Cukry to nie tylko ten dosypywany do napojów, to także makarony, kluseczki, owoce…

Innymi uzależniającymi substancjami są sól i tłuszcz, nośnik smaków. Tak łatwo przy szczególnie smakowicie dobranych połączeniach nie kierować się uczuciem sytości, tylko jeść więcej niż trzeba, bo pyszne. Sól co prawda konserwuje, ale w nadmiarze zmienia zawartość elektrolitów we krwi, tłuszcze natomiast w prosty sposób przyczyniają się do nadmiernego gromadzenia kilogramów, obładowania naszego układu naczyń krwionośnych składnikami prowadzącymi do miażdżycy, a w konsekwencji zatorów, udarów, zawału, niedokrwienia.

Nierozładowany przewlekły stres również wpływa na pracę jelit, a to dlatego, że aktywuje reakcję układu współczulnego, czyli hormonów (adrenalina, kortyzol), które odpowiedzialne są za przetrwanie w sytuacji stresowej. Działa na zasadzie „walcz albo uciekaj”, co sprawia, że krew płynie do tych układów i komórek, które mają w tym pomóc - szybciej bije serce, napinają się mięśnie. Układ trawienny zostaje wtedy pozbawiony właściwego ukrwienia, zwalnia się perystaltyka jelit i trawienie. Jeżeli taka sytuacja trwa chwilę, organizm sobie z nią poradzi po ustąpieniu bodźca stresogennego i wyładowaniu energii powstałej w reakcji na niego. Jeśli jednak stres jest przewlekły lub nierozładowany, zaczyna się problem. Także dla jelit, które pracują wolniej, słabiej, w efekcie powstają zaparcia, wzdęcia, pokarm nie zostaje strawiony, a we krwi nie krąży tyle składników odżywczych, ile by mogło.

Konserwanty i środki ochrony roślin to ogólnie ta grupa składników, która uszkadza błony komórkowe m.in. bakterii. To zaś powoduje, że sprzyjające trawieniu bakterie saprofityczne zostają zniszczone, a namnażają się inne, najczęściej te bytujące wcześniej w jelicie grubym i powodują szereg dolegliwości bólowych (brzucha, głowy), wzdęcia, gazy, ale przede wszystkim zaburzenia wchłaniania składników pokarmowych i witamin. Tu właśnie leży problem wielu innych chorób zależnych od obecności witamin A, D, E, K i B. Antybiotyki działają podobnie, ich zadaniem jest wyeliminowanie bakterii. Oczywiście, w przypadku infekcji bakteryjnej to ma sens. Wielokrotnie jest jednak tak, że antybiotyki przyjmowane są zbyt często i niepotrzebnie, np. w przypadku przeziębienia, infekcji wirusowej. Odbija się to wtórnie na pracy jelit i wchłanianiu pokarmów.

Wróćmy do okulistyki i problemów, z jakimi borykają się pacjenci. Przede wszystkim jednak nie zapominajmy, że oko jest częścią całego organizmu, że krąży w nim ta sama krew, w takich samych naczyniach krwionośnych, jak w innych narządach. Oko jest jednak jedynym miejscem, w którym te naczynia możemy łatwo i bezkrwawo zobaczyć. Dzieje się tak podczas oglądania dna oka (wziernikowania) i jest częścią każdej rutynowej wizyty u okulisty. Badanie dna oka jest jak zaglądanie przez dziurkę od klucza (przez źrenicę) do środka ciała człowieka. Oceniane są: stan naczyń krwionośnych, ich drożność, sztywność (twardsze naczynia są np. w nadciśnieniu tętniczym), zmiany miażdżycowe, a także powikłania wynikające z nieszczelności naczyń - obrzęki, krwotoczki oraz inne nieprawidłowości, z których najgroźniejszymi są nowopowstałe, nieprawidłowe naczynia.

Chorobą, która w ostatnich latach wysuwa się na pierwsze miejsce pod względem niepowodzenia w leczeniu, jest AMD - zwyrodnienie siatkówki związane z wiekiem. Jest to jednocześnie schorzenie, w którym związek z dietą, rozumianą jako wieloletnie schematy żywieniowe, jest niezaprzeczalny. W AMD w początkowym etapie dochodzi bowiem do gromadzenia się produktów przemiany materii pod siatkówką w postaci tzw. druzów miękkich i twardych. Stoi za tym po pierwsze ich obecność w krwiobiegu, zaburzenia mikrokrążenia w siatkówce spowodowane miażdżycą, uszkodzeniem śródbłonka naczyń krwionośnych i ich nieszczelnością. Dochodzi do tego rozregulowanie mechanizmów samonaprawczych w komórkach, jakie naturalnie mamy, a które bywają osłabione w wyniku stresu oksydacyjnego (w tym promieniowanie UV) i braku naturalnych antyoksydantów (witamin A, E, C, luteiny, zeaksantyny). W efekcie rozwija się choroba, na którą w chwili obecnej nie ma skutecznego, odwracającego ten proces sposobu. Leczenie AMD w jego postaci suchej to właściwie profilaktyka, która ma sprawić, że przyczyny, które doprowadziły do rozwoju choroby, a wymienione zostały wcześniej, zostają powstrzymane (właściwe krążenie, antyoksydanty, ochrona przed promieniowaniem UV). Leczenie postaci agresywnej, wysiękowej choroby, która manifestuje się masywną nieszczelnością mikronaczyń pod siatkówką (tak zwanej błony neowaskularnej), obrzękiem i nagłym pogorszeniem widzenia to tak naprawdę walka o przywrócenie właściwego krążenia, pozamykanie nieprawidłowych naczyń i ustąpienie obrzęków w siatkówce. Jest wielokrotnie powtarzana i nie zawsze skuteczna.

Ogromne spustoszenie sieje w narządzie wzroku także cukrzyca. W przypadku cukrzycy typu II związek z dietą bogatocukrową i bogatotłuszczową jest powszechnie znany. Im więcej spożywamy cukrów, im bardziej jesteśmy otyli, im bardziej uszkadzamy organizm używkami (np. alkoholem), tym większe jest ryzyko zachorowania na cukrzycę. Poszczególne etapy retinopatii cukrzycowej i jej powikłań są powodem znacznego odsetka ślepoty w świecie. Są też źródłem cierpienia i wielokrotnych procedur terapeutycznych: laseroterapii, zabiegów operacyjnych u pacjentów. Wielu z nich mówi o tym: ehhh, gdybym wiedział wcześniej o tym, że mam jeść inaczej, byłoby inaczej. Wiadomo także, że restrykcyjna dieta cukrzycowa pomaga uniknąć wielu groźnych powikłań choroby.

Wymieniłam tylko niektóre przykłady wpływu na narząd wzroku tego, co jemy, co przyswajamy i co krąży w naszym krwiobiegu, w efekcie powodując nie tylko odżywianie komórek, a często wręcz przeciwnie - ich uszkadzanie.

Nie zapominajmy, że dieta sprzyja zdrowiu lub powstawaniu chorób, nie tylko oczu. Nie można patrzeć na poszczególne części ciała wyrywkowo, nie biorąc pod uwagę całego organizmu. Jesteśmy całością wspólnie działającą i zależną od siebie nawzajem. Dbając o prawidłową funkcję układów, które są w naszym ciele, wpływamy na całość.

Źródło: https://hipoalergiczni.pl/jak-nakarmic-oczy-cz-i/

⤌ powrót do spisu treści

&&

Kuchnia po naszemu

Wegetariańskie obiady na każdą okazję cz. 2
Radosław Nowicki

Dość czasochłonne do przygotowania są kopytka. To przysmak mojego dzieciństwa, bowiem zawsze ich robieniem zajmowała się babcia. Mam więc do nich duży sentyment i sam robię je od czasu do czasu.

Do wykonania kopytek potrzebne są sypkie ziemniaki, które trzeba ugotować w osolonej wodzie. Po odcedzeniu należy utłuc je tłuczkiem do ziemniaków. Warto poświęcić tej czynności kilka minut, aby ziemniaki były dokładnie rozgniecione. Po ich ostygnięciu należy dodać jedno jajko, sporą szczyptę soli, a także dwa rodzaje mąki: 3-4 łyżki mąki ziemniaczanej oraz mąkę pszenną. Jej ilość zależy od ilości i rodzaju ziemniaków. Masę trzeba dokładnie wyrobić ręką, aby stała się jedną bryłą. Następnie należy odrywać kawałki ciasta i na posypanej mąką powierzchni uformować z nich wałek. Posypanym mąką nożem należy odcinać niewielkie kluseczki, które wrzuca się na gotującą i osoloną wodę. Po kilku minutach wypływają na powierzchnię, a to znak, że już są gotowe. Jeśli nie jesteśmy pewni, czy wypłynęły, to można poczekać trochę dłużej, a wtedy na pewno będą dobre i można będzie je wyłożyć na talerz. Takie kopytka można zjeść na przykład z sosem pieczarkowym i ulubioną surówką. Można też podsmażyć je na patelni na maśle lub zjeść na słodko z bułką tartą i cukrem.

Ciekawe, czy wśród Czytelników „Sześciopunktu” są zwolennicy klasycznej fasolki po bretońsku? Jeśli tak, to spieszę z wyjaśnieniem, że można ją również przyrządzić bez mięsa. W tym celu dzień wcześniej należy namoczyć fasolę w podwójnej lub potrójnej ilości wody, aby napęczniała. Następnego dnia ugotować fasolę, na tarce zetrzeć marchewkę, pietruszkę, seler, a cebulę pokroić w kostkę. Na patelni podsmażyć cebulę, dodać pozostałe warzywa i smażyć przez kilka minut. Następnie dołożyć fasolę wraz z wodą, w której się gotowała. Dodać koncentrat pomidorowy, przyprawić solą, pieprzem oraz wędzoną papryką. Na koniec danie można trochę zagęścić, na przykład mąką ryżową albo wcześniej ugotowanymi, rozgniecionymi na puree ziemniakami. Podawać z pajdą dobrego chleba.

Szybsza do zrobienia będzie brukselka z patelni. Najwięcej czasu trzeba poświęcić na przygotowanie jej do smażenia. Należy ją umyć, pozbyć się wierzchnich liści, a następnie przekroić na pół i odciąć głąb, który nadaje jej charakterystycznej goryczki. Tak przygotowana brukselka jest już gotowa do smażenia. Najpierw należy podsmażyć na oleju jedną mniejszą cebulę pokrojoną w kostkę, dodać do niej umytą i pokrojoną w paseczki paprykę i smażyć kilka minut. Do tego dodać przygotowaną wcześniej brukselkę, posypać ulubionymi przyprawami i smażyć tak do miękkości brukselki. Na koniec dodać garść orzechów włoskich (wcześniej można je podprażyć na suchej patelni). Wszystko wymieszać i doprawić do smaku. Danie jest gotowe do podania. Można je również zaserwować z ryżem, soczewicą czy kaszą.

Jeśli ktoś zupełnie nie ma ochoty spędzać zbyt dużo czasu w kuchni, ma dwie lewe ręce do gotowania lub po prostu brakuje mu czasu, to zawsze może ratować się mrożonkami. Można kupić w wielu sklepach mieszanki warzywne, które przygotowuje się w kilka minut, podsmażając je na maśle z ulubionymi przyprawami. Do tego można zrobić kaszę kuskus, którą zalewa się wrzątkiem i miesza z przyprawami, a ona po chwili jest gotowa. W ten sposób można przygotować wartościowy obiad w kilkanaście minut.

To tylko kilka przepisów wegetariańskich. Mam nadzieję, że będą one stanowiły punkt wyjścia do spróbowania kuchni wegetariańskiej dla Czytelników „Sześciopunktu”. Tak naprawdę każdą recepturę można modyfikować pod swój gust, dodając do niej ulubione składniki. Nie bójcie się eksperymentować w kuchni, wszak kucharz to nie saper - może pomylić się nie raz, a dwa albo nawet pięć. Zachęcam wszystkich do zainteresowania się kuchnią pełną warzyw, strączków i aromatycznie pachnących przypraw. Jest ona nie tylko atrakcyjna dla oka, ale też smakowita dla podniebienia. To co jutro robicie na obiad?

⤌ powrót do spisu treści

&&

Z poradnika psychologa

Co warto wiedzieć o płaczu
Małgorzata Gruszka

O to, czym jest płacz i do czego go potrzebujemy, zapytała mnie Czytelniczka „Sześciopunktu”. Jak zawsze, z przyjemnością odpowiadam na pytanie, pisząc artykuł na zaproponowany temat.

 

Emocje i ciało

Wszyscy doświadczamy emocji i towarzyszących im reakcji fizjologicznych. Reakcje fizjologiczne to coś, co dzieje się w naszym ciele dzięki wytwarzaniu i działaniu substancji chemicznych odpowiedzialnych za procesy pobudzenia i hamowania. Na reakcje fizjologiczne towarzyszące poszczególnym emocjom nie mamy wpływu, ponieważ odpowiada za nie autonomiczny układ nerwowy, działający niezależnie od naszej woli. Chcemy tego czy nie, drżymy lub nieruchomiejemy, gdy czujemy strach, czerwienimy się i jest nam gorąco, gdy czujemy wstyd, napinamy mięśnie, gdy czujemy złość, mamy wrażenie, że jesteśmy lżejsi, gdy czujemy ulgę, uśmiechamy się, gdy czujemy radość itp. Cielesną stronę emocji wyrażają znane od dawna i przekazywane z pokolenia na pokolenie powiedzenia: „trząść się jak galareta”, „stać jak słup soli”, „palić się ze wstydu”, „kamień spadł z serca” i inne.

 

Czym jest płacz?

Płacz jest jedną z reakcji fizjologicznych towarzyszącym emocjom. Płaczemy wtedy, gdy czujemy smutek, tęsknotę, żal, rozpacz czy bezsilność. Co ciekawe, ta sama reakcja fizjologiczna towarzyszy zupełnie innym emocjom, bo zdarza nam się płakać z radości, z poczucia ulgi, a także ze śmiechu.

Na reakcję, jaką jest płacz, składa się zmiana rytmu i głębokości oddechu oraz wylewanie łez. Łzy wylewane podczas płaczu różnią się składem i funkcją od tych, które po prostu czyszczą i nawilżają nasze oczy i od tych, które wylewamy, krojąc cebulę, będących skutkiem podrażnienia oczu. Gdy płaczemy, nasze łzy zawierają substancje chemiczne obniżające poziom stresu, a także wyciszające i uspokajające. Substancjom tym zawdzięczamy fakt, że po płaczu podnosimy się silniejsi, z choćby odrobiną nadziei i chęci do działania na rzecz poprawy sytuacji lub naszego samopoczucia.

 

Po co potrzebujemy płaczu?

Najważniejszą funkcją płaczu jest autoregulacja stanu emocjonalnego, a ściślej mówiąc, pomoc w przeżyciu silnych emocji i powrocie do równowagi emocjonalnej.

Płacz pełni również funkcję komunikacyjną. Gdy płaczemy, komunikujemy otoczeniu swoje emocje i zwracamy na nie uwagę. Funkcją płaczu jest również pozyskiwanie wsparcia ze strony otoczenia. Wsparcie to polega na okazywaniu zainteresowania, bliskości, empatii, zrozumienia i chęci pomocy.

Płacz służy także rozładowaniu wewnętrznego napięcia oraz uwolnieniu i odpuszczeniu nagromadzonych emocji o dużym nasileniu.

W pierwszych latach życia, przed opanowaniem języka płacz służy do komunikowania i zaspokajania podstawowych potrzeb, takich jak jedzenie, sen, komfort, bezpieczeństwo czy czystość. W tym samym okresie płacz buduje więź między dzieckiem a dorosłymi. Wreszcie płacz jest pierwszym dźwiękiem, jaki wydajemy z siebie, przychodząc na świat, komunikując otoczeniu, że nasze płuca podjęły pracę, bo właśnie wzięliśmy pierwszy w życiu oddech.

 

Kiedy płacz powinien niepokoić?

Płacz powinien niepokoić, gdy pojawia się często i bez wyraźnej przyczyny. Innymi słowy, gdy płaczemy często i nie wiemy dlaczego, bo nie przeżywamy silnych emocji wywołanych konkretną sytuacją. Częsty płacz, nad którym trudno zapanować, niezwiązany z sytuacją kryzysową, np. poważną stratą, wymaga konsultacji z lekarzem ogólnym lub psychiatrą. Tzw. napady płaczu mogą być objawem m.in. zaburzenia lękowego, depresji czy choroby afektywnej dwubiegunowej. Niestabilność emocjonalna objawiająca się nagłym płaczem bez powodu może być objawem niedoczynności tarczycy, hipoglikemii czy niedoboru witaminy B12. Częsty, nagły, długotrwały i nieuzasadniony płacz przestaje pełnić swoje dobroczynne funkcje. Zamiast tego wyczerpuje i przyczynia się do wzrostu poczucia braku kontroli, bezradności i bezsilności. Taki płacz może negatywnie wpływać na relacje z otoczeniem i sprawiać, że osoba doświadczająca go będzie odbierana jako nadmiernie rozczulająca się nad sobą, odrzucająca pomoc i lubiąca cierpieć.

 

Jak powstrzymać łzy?

Istnieją sytuacje, w których płacz jest uzasadniony i potrzebny, ale nie chcemy tego robić w jakimś miejscu lub w towarzystwie jakichś osób. Krępujemy się płakać w miejscach publicznych, w miejscach pracy i innych, by nie okazywać słabości i nie zwracać na siebie uwagi. Gdy łzy cisną się do oczu, a nie chcemy by się wylały, możemy skupić się na powolnym i głębokim oddychaniu. Chodzi o oddychanie przeponowe, w którym czujemy, jak powietrze wypełnia nasz brzuch. Oddychając tak, działamy na przywspółczulną część autonomicznego układu nerwowego odpowiedzialną za procesy hamowania, wyciszania i uspokajania. Kilka głębszych oddechów ze skupieniem na nich uwagi skutecznie wycisza, uspokaja i obniża poziom stresu, a więc pozwala od razu osiągnąć końcowy efekt płaczu bez wylewania łez.

W zapanowaniu nad niechcianym płaczem może pomóc przekierowanie myślenia na coś innego niż powód płaczu. Może to być np. jakaś przyjemność, która czeka nas lub której doświadczyliśmy danego dnia; wspierający cytat, powiedzenie lub sentencja; fragment ulubionego wiersza lub piosenki; lista osiągnięć życiowych, którą mamy w głowie i sięgamy w momentach kryzysowych, żeby się wzmocnić.

 

Jak reagować na czyjś płacz?

Gdy ktoś płacze, czujemy współczucie i wydaje nam się, że najlepiej zrobimy, jeśli ten płacz powstrzymamy. Stąd, najbardziej typową i powszechną reakcją na czyjś płacz są komunikaty typu „daj spokój, nie przejmuj się, nie płacz”.

Oczywiście, nie chodzi o to, by osobę płaczącą pozostawić samej sobie z myślą „niech sobie płacze”. Chodzi raczej o to, żeby zauważyć płacz, ale nie sugerować, że nie jest na miejscu i należy go przerwać. Osoba płacząca potrzebuje przede wszystkim zrozumienia samego faktu, że płacze, a zrozumienie to i akceptację okazujemy, mówiąc, „widzę, że płaczesz… jestem tu i jeśli chcesz, możesz powiedzieć mi, o co chodzi lub podpowiedzieć, co mogę teraz dla ciebie zrobić”.

 

Podsumowanie

Płacz jest naturalną i zdrową reakcją fizjologiczną związaną z silnymi emocjami o zróżnicowanym charakterze.

Płacząc, pomagamy sobie w uwalnianiu i regulowaniu emocji.

Substancje chemiczne zawarte w łzach pomagają wyciszyć się, uspokoić, obniżyć napięcie i odzyskać równowagę emocjonalną, nadzieję i jasność myślenia.

Płacząc, komunikujemy otoczeniu swój stan emocjonalny i potrzebę wsparcia.

Bez płaczu nie zaspokoilibyśmy podstawowych potrzeb w pierwszych latach życia.

Częsty, nagły, niekontrolowany płacz bez powodu może być objawem zaburzenia psychicznego lub poważnej choroby somatycznej.

Chcąc powstrzymać łzy, np. w miejscu publicznym, najlepiej skupić się na oddychaniu przeponą lub myśleniu o czymś innym niż powód płaczu.

Osobom płaczącym pomagamy najlepiej, gdy zauważamy ich płacz, komunikujemy swoją obecność i zainteresowanie oraz pytamy, co możemy dla nich zrobić.

⤌ powrót do spisu treści

&&

„Z polszczyzną za pan brat”

Nie widzę przeszkód
Tomasz Matczak

Krążył kiedyś i pewnie nadal krąży po świecie dowcip o niewidomym dżokeju, który, gdy zapytano go, czy wystąpi w Wielkiej Pardubickiej, odparł:

- Nie widzę przeszkód.

Prawdopodobnie dowcip ten ma kilka różnych wariantów, bo zamiast dżokeja i znanej gonitwy można podstawić biegacza przez płotki, ale to nieistotne. Ważna jest dwuznaczność, która sprawia, iż powyższa historyjka brzmi zabawnie.

Zaczyna być trochę mniej zabawnie, gdy owa dwuznaczność nie wynika z polszczyzny, a z wyrachowania. Nadstawiając ucha tu i tam, zaglądając na różne fora internetowe czy facebookowe grupy oraz drążąc temat tu i ówdzie, nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż owo „nie widzę przeszkód” w wielu ustach staje się obosiecznym mieczem. W czym rzecz?

Przykład numer jeden: oto niewidoma osoba X stara się o wsparcie finansowe. Nieważne skąd ani w ramach jakiego programu. Tu „nie widzę” jest okolicznością wyraźnie negatywną. Problemy z komunikacją elektroniczną, poruszaniem się itp. Nie ma żadnych wątpliwości, że osoba X jest osobą z niepełnosprawnością, kiedyś zwaną niepełnosprawną.

Przykład numer dwa: osoba X ma ochotę zasmakować ekstremalnych przeżyć w lunaparku. Gdy spotyka się z oporami ze strony organizatorów rozrywki stwierdza, że to dyskryminacja, bo niewidzenie tak naprawdę niczego nie zmienia. Porusza się sama, jest pełnoletnia, ma prawa wyborcze i nie jest ubezwłasnowolniona, więc dlaczego zabrania się jej tego, z czego bez mrugnięcia okiem mogą skorzystać inni? Wciąż nie widzi, ale tutaj jej zdaniem owo „nie widzę” nie ma już tak tragicznych skutków, jak w przykładzie numer jeden. Czasem nawet zżyma się, gdy ktoś nazwie ją osobą z niepełnosprawnością, kiedyś zwaną niepełnosprawną.

Punkt widzenia zależy zatem nie tylko od punktu siedzenia, ale także od podejścia do widzenia. Kto zatem powinien decydować o tym, jakie podejście jest właściwe w danej sytuacji? No jak to kto? Oczywiście sam zainteresowany!

Gdyby zatem niewidomemu dżokejowi, o którym wspominam na początku, przyprowadzono konia, to co zrobiłby wówczas?

Hmmm, pewnie jeden wsiadłby i pogalopował, bo przecież nie widzi przeszkód, a drugi ofuknąłby koniuszego, bo przecież mówił, że nie widzi przeszkód...

Ot co!

⤌ powrót do spisu treści

&&

Rehabilitacja kulturalnie

Wielkanocne obyczaje
Janusz R. Kowalczyk

Wielkanoc to najstarsze i najważniejsze święto w chrześcijańskim roku liturgicznym, poświęcone pamięci zmartwychwstania Chrystusa.

Termin obchodzenia Święta ustalono w 325 roku na soborze nicejskim, nawiązując do żydowskiego Święta Pesach (Pascha), na pierwszą niedzielę po pierwszej pełni księżyca, czyli między 22 marca a 25 kwietnia. Chrześcijaństwo wyparło wiele pogańskich świąt wiosennych, często zachowując ich charakter, lecz nadając im odmienną symbolikę.

 

Pogrzeb żuru i śledzia

Wielkanoc poprzedza wielki czterdziestodniowy post, którego siedem ostatnich dni zwie się Wielkim Tygodniem. Umartwianie ciała ma sprzyjać porządkowaniu własnego wnętrza, jak też porządkowaniu domów i obejść.

Koniec długiego postu dawał młodzieży możliwość zemsty na uprzykrzonym żurze i śledziu. Ks. Jędrzej Kitowicz barwnie pokazał ów ceremoniał w swoim „Opisie obyczajów za panowania Augusta III”:

„W Piątek Wielki wieczorem albo w sobotę rano drużyna dworska przy małych dworach, uwiązawszy śledzia na długim i grubym powrozie, do którego był nicią cienką przyczepiony, wieszała nad drogą na suchej wierzbie albo innym drzewie, karząc go niby za to, że przez sześć niedziel panował nad mięsem, morząc żołądki ludzkie słabym posiłkiem swoim. Żur wynosili z kuchni jako już dłużej niepotrzebny, co było sidłem dla zwiedzenia jakiego prostaka. Namówili go, żeby garnek z żurem w kawale sieci wziął na plecy i niósł go tak, albo na głowie trzymając kwidem [tzn. niby] do pogrzebu; za niosącym frant jeden szedł z rydlem, mający kopać dół żurowi i w nim go pochować. Gdy się wyprowadzili z kuchni na dziedziniec, ów, co szedł z rydlem, uderzył w garnek, a żur natychmiast oblał niosącego i sprawił śmiech asystującym temu zmyślonemu pogrzebowi żurowemu i patrzącym na niego”.

Śledź był najczęściej z drewna lub tektury. Zdarzało się, że żartowniś wieszający gar z żurem na drzewie oblewał jego zawartością nic nie podejrzewającego pomocnika.

Podczas wielkotygodniowych nabożeństw wierni rozpamiętywali wydarzenia z ostatnich dni Chrystusa na ziemi. Święcono wodę i ogień, przygotowywano jaja wielkanocne. Już w czasach przedchrześcijańskich jajo uchodziło za symbol życia i rozrodu. U chrześcijan jest symbolem zmartwychwstania.

Tradycja malowania jaj znalazła swe odbicie w kronice Wincentego Kadłubka z początku XIII wieku: „Polacy z dawien dawna byli zawistni i niestali, bawili się panami swymi jak z malowanymi jajkami”.

 

Tronujące prosię

Tradycyjne polskie święcone, czyli potrawy poświęcone przez kapłana w Wielką Sobotę, składało się z dań zimnych, głównie mięs, jaj gotowanych na twardo i ciast. Daniem najważniejszym była szynka, najlepiej cała i z kością, uwędzona w jałowcowym dymie oraz kiełbasa domowego wyrobu, która, jak podaje „Encyklopedia staropolska” Zygmunta Glogera: „była od najdawniejszych czasów przysmakiem polskim i zajmowała… zarówno u ludu jak szlachty pierwsze miejsce w «święconem» wielkanocnym”.

Dobry kucharz, stwierdza Gloger, znał co najmniej 12 sposobów przyrządzania kiełbas, zaś kuchmistrze z pańskich rezydencji nawet dwukrotnie więcej. Obok mięs i kiełbas na świątecznym stole nie mogło zabraknąć specjału podlewanego winem i opiewanego przez wieszcza Adama Mickiewicza:

 

„...w słowach wydać trudno
Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną…
Bierze się doń siekana kwaszona kapusta,
Która wedle przysłowia, sama idzie w usta…
Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa
I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie
Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie
I powietrze dokoła zionie aromatem…”

 

Wśród świątecznych ciast najważniejsze były baby wielkanocne, zwane też „babimi kołaczami”, które Gloger opisuje jako „znane ciasto z pszennej mąki, wypiekane zwykle do «święconego» na Wielkanoc… Baby zaprawiano szafranem, a miewały kształt zawoju tureckiego, wypiekano w formach miedzianych i glinianych albo w rondlach i formach papierowych. Te ostatnie miewają do dwóch stóp wysokości (ok. 60 cm), zwane są podolskimi. Co do gatunku ciasta, to znane były powszechnie: babki parzone, petynetowe, migdałowe, z razowego chleba i trójkolorowe (z ciasta białego, różowego i ciemnego)”.

„Wielkanocne święta były przeobfite, jak w każdym polskim domu. Pośród bab, placków, tortów i mazurków, pieczeni różnych, szynki, kiełbas tronowało, oczywiście, pieczone prosię, a niekiedy też głuszec, zdobny brodatą głową, wachlarzem ogona i rozpiętymi skrzydłami” - wspominała Maria Czapska w „Europie w rodzinie”.

 

Śmiganie w łóżku

Z drugim dniem Wielkanocy związany jest obyczaj zwany śmigusem-dyngusem lub lanym poniedziałkiem. Gloger stwierdza:

„Początek tego zwyczaju musi być starożytnym, skoro widzimy go zarówno w Azyi u kolebki ludów aryjskich, jak i w Słowiańszczyźnie. Anglik Symes w opisie podróży z roku 1796 do Bengalu i króla Birmanów w Pegu powiada, że Judaizm tamtejszy około 10 kwietnia obchodzi wesołą trzydniową uroczystością zakończenie starego roku. Drugiego dnia świąt, Birmanowie mają zwyczaj «obmywania się z grzechów starego roku» przez oblewanie wzajemne wodą. Nawet wice-król nie jest od tego wolnym, a wody leją się niespodzianie z okien i dachów na głowy przechodniów. W pałacu wice-króla, po odbytej poważnie ceremonii i oddaleniu się tegoż, goście zostawieni byli na pastwę 30 panien dworu, które, wpadłszy na salę z konewkami i sikawkami, zaczęły niemiłosiernie oblewać. «Oddaliśmy im za swoje - powiada Symes - aż wody zabrakło, ale przemokliśmy do nitki». Oczywiście, u chrześcijan zwyczaj stary musiał przekształcić się. W Polsce narzucono mu nazwę niemiecką i przywiązano do wiosennego święta Wielkiejnocy. Już Karol Libelt zwrócił uwagę, że dyngus może być spolszczeniem niemieckiego wyrazu «Dünnguss», znaczącego cienkusz, polewkę wodnistą, wreszcie chlust wody. Znakomici językoznawcy, Aleksander Brückner i Jan Aleksander Karłowicz powiadają, że słowo dyngować pochodzi z niemieckiego «dingen», wykupywać się, umawiać, szacować. «Dingnus, dingnis», znaczy wykupno w czasie wojny, jako obrona od rabunku. Szacunkiem takim, czyli dingusem okupowano się żakom i młodzi, składając im do kobiałek jaja i małdrzyki [placki z serem], aby nie oblewali wodą. Śmigus zaś przerobiono ze «Schmackostern», gdy śmigano palmą lub prętem i zlewano wodą, kogo w łóżku zastano”.

 

Nieskoro do Emaus

Dokumenty synodu diecezji poznańskiej z 1420 roku potwierdzają, że pierwotnie dyngus był wymuszaniem datków, przede wszystkim jajek, pod groźbą przymusowej „kąpieli”. Uchwała pod nazwą „Dingus prohobeatur” nakazywała księżom: „Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet, a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarki, co pospolicie nazywa się dyngować, ani do wody ciągnąć”.

W naszym kraju zabawa przebiegała w wytwornym towarzystwie nieco łagodniej niż na wsi. Jednak Jędrzej Kitowicz nie ukrywał, że „gdy się rozswawolowała kompania, panowie i dworzanie, panie, panny, nie czekając dnia swego, lali jedni drugich wszelkimi statkami jakich dopaść mogli; hajducy i lokaje donosili cebrami wody, a kompania dystyngowana, czerpając od nich, goniła się i oblewała od stóp do głów, tak iż wszyscy zmoczeni byli, jakby wyszli z jakiego potopu”.

Swawolna i niepozbawiona zalotów zabawa młodzieży praktykowana była od wieków i na wsi, i w mieście. Brały w niej udział wszystkie stany, co ks. Kitowicz opisał z właściwą sobie dbałością o szczegół:

„Była to swawola powszechna w naszym kraju tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi; w Poniedziałek Wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety, a we wtorek i inne następujące dni kobiety mężczyzn, uzurpując sobie tego prawa aż do Zielonych Świątek… Oblewali się rozmaitym sposobem. Amanci dystyngowani, chcąc tę ceremonię odprawić na amantkach swoich bez ich przykrości, oblewali je lekko różaną lub inną pachnącą wodą po ręce, a najwięcej po gorsie, małą jaką sikawką albo flaszeczką. Którzy zaś przekładali swawolę nad dyskrecją… oblewali damy wodą prostą, chlustając garnkami, szklanicami, dużymi sikawkami, prosto w twarz od nóg do góry… po ulicach zaś w miastach i wsiach młodzież obojej płci czatowała z sikawkami i garnkami z wodą na przechodzących i nieraz chcąc dziewka oblać jakiego gargasa, albo chłopiec dziewczynę, oblał inną jaką osobę, słuszną i nieznajomą, czasem księdza, starca poważnego lub starą babę”.

Włoch Giovanni Paolo Mucanti opisał w swojej relacji z podróży do Polski w 1596 roku krakowski zwyczaj „noszenia tegoż dnia (to znaczy w Poniedziałek Wielkanocny) różdżek wierzbowych, na których rozwinięte są bazie - w drodze na Emaus bito nimi dziewczęta, mówiąc: «Cóż tak nieskoro idziesz na Emaus»”. Krakowski odpust zwany Emaus odbywa się od wieków w poniedziałek wielkanocny przy klasztorze Norbertanek na Zwierzyńcu, na pamiątkę wędrówki zmartwychwstałego Chrystusa do biblijnego miasteczka Emaus z dwoma uczniami, którzy go nie rozpoznali.

 

Z nadmiaru sprosna utrata

Brak umiaru w jedzeniu i piciu, nader częsty w Polsce, zwłaszcza w okresie wielkanocnym, już w XVI wieku wyśmiewał Mikołaj Rej z Nagłowic, drwiąc z żarłoków i opojów:

„W dzień wielkanocny, kto święconego nie je jaja, a kiełbasy dla węża, chrzanu dla pcheł, jarząbka dla więzienia już zły chrześcijanin… że z tego nadmiaru… jeno sprosna utrata, a potym łakomstwo, a potym różność wrzodów a przypadków szkodliwych i rozlicznych”.

Trzysta lat później w sukurs Rejowi przyjdzie obyczaj włoski. Ambroży Grabowski, księgarz i kronikarz XIX-wiecznego Krakowa, odnotował wspomnienie swojego znajomego, który jako duchowny część nowicjatu odbył we Włoszech. Karmiony głodowymi racjami, ośmielił się w Niedzielę Wielkanocną zwrócić do przełożonego z pytaniem, czy nie mógłby na świąteczne śniadanie otrzymywać nieco więcej pożywienia niż tylko jedno jajko. Zapanowała konsternacja, gdyż wszyscy dotąd zaspokajali głód równymi porcjami. Patron, okazując daleko idące zrozumienie dla potrzeb cudzoziemca, zwrócił się do brata wydającego posiłki z poleceniem: „Przydaj temu Polakowi jeszcze jedno jaje. Niech się obeżre, aż pęknie”.

Źródło: culture.pl

⤌ powrót do spisu treści

&&

Wokół tysiąca stołów
Jadwiga Bobeł

Dla części z nas jedzenie jest przyjemnością, dla innych koniecznością, jeszcze dla innych przymusem. Ale nie da się ukryć, że jest ono nieodzownym elementem naszego funkcjonowania; aby żyć, trzeba jeść. Można zauważyć ciekawą zależność między spotkaniami wszelakiego rodzaju - towarzyskie, integracyjne, zawodowe - a posiłkiem. Zawsze towarzyszy temu jakaś przekąska, ciacho czy obiad. Chciałam z Państwem podzielić się różnymi refleksjami oraz kwestiami poruszonymi w książce „Wokół tysiąca stołów, czyli historia jedzenia”. Nie będę jej streszczać, bo nie ma tu na tyle miejsca; książka porusza temat jedzenia na przestrzeni całych dziejów ludzkości.

Ogień był pierwszym pradziejowym wynalazkiem, który uczynił ogromny przewrót w spożywaniu posiłków. Można było piec to, co surowe, zwiększyła się zdecydowanie ilość rzeczy zdatnych do jedzenia. Dodatkowo, to przy ogniskach zaczęły organizować się pierwsze społeczności. Ogień przyciągał swoim ciepłem, światłem, możliwością spożycia smaczniejszej strawy. Zaczęto organizować się przy wspólnym przygotowywaniu posiłków, każdy miał coś do zrobienia. Jadano o określonych porach, co było dodatkowym czynnikiem organizującym życie. Po pieczeniu, kolejnym etapem było gotowanie, a następnie smażenie. Pierwszymi elementami wykorzystywanymi do gotowania na ogniu były np. skóry zwierząt, żołądki, duże muszle, skorupy żółwi. Z czasem zaczęto robić naczynia z traw i wzmacniać je gliną. Warto w tym momencie uświadomić sobie, że dziś mamy różne kuchenki, garnki, patelnie, czajniki, a mimo to nie wymyślono nic innego niż pieczenie, gotowanie i smażenie.

Kanibalizm obecnie uważany jest za barbarzyństwo. Kiedyś był czymś naturalnym i oczywistym. Na pewno nie wszędzie i nie zawsze, ale nie były to odosobnione praktyki. Chyba każdy z nas słyszał o różnych katastrofach statków, samolotów, gdzie ludzie dla przeżycia zjadali swoich już nieżyjących towarzyszy. Ale pomijając te nadzwyczajne przypadki, ludzkie mięso zjadano nie tyle dla zaspokajania głodu, lecz był to zwyczaj rytualny, religijny. Zjedzenie człowieka miało przedłużyć żywotność zmarłego. Jedzący miał przejąć siły, odwagę od zjedzonego wojownika. W jednym z plemion kobiety zjadały mężczyzn, aby zachować z nimi jedność. Kanibalizm miał uczynić z człowieka kogoś lepszego, był etapem rozwoju. Jako ciekawostkę przytoczę, że podobno najsmaczniejsi są Francuzi.

Zwyczaje żywieniowe uwarunkowane były i są różnym spojrzeniem na konkretne pokarmy. U nas uświęcony jest chleb. Pamiętam, że uczono nas szacunku do niego; każdy z nas słyszał z pewnością, że „na chleb trzeba ciężko pracować”, gdy wyjeżdżano za granicę, to „za chlebem”. Od dziecka uczono mnie, że jak chleb upadnie, to podnosząc, powinno się go ucałować. Dla Hindusów świętymi są krowy, dlatego nie jedzą z nich mięsa. My nie jadamy mięsa z psów i kotów, gdyż patrzymy na nich raczej jak na swoich towarzyszy niż jak na pokarm, aczkolwiek ich mięso jest zdatne do jedzenia.

Jedzenie ma dużo większe znaczenie niż można sobie zdawać sprawę w identyfikacji kulturowej członków danej społeczności. Tak, jak religia czy język, wyznacza ono odrębność grupy. Do dziś mamy charakterystyczne narodowe potrawy, np. schabowy z kapustą kojarzony jest z Polską. W grupach kastowych, o ile surowe mięso mógł spożywać każdy, to już gotowane przeznaczone było tylko dla będących wyżej w hierarchii. Bogactwo i wyższy status społeczny utożsamiano z różnorodnością i wielością zjadanych potraw. Tusza była czymś pożądanym i pozytywnie postrzeganym; oznaczała, że status materialny takich ludzi pozwala na dobre, czyli sute posiłki. Dziś zalecany umiar w jedzeniu był znany już nawet w starożytności. Wówczas patrzono na to jak na formę samodoskonalenia się i stosowali go głównie mędrcy.

Świadomość wpływu właściwego odżywiania na zdrowie człowieka w pełni rozwinęła się w czasach nowożytnych, choć całkowicie nie pomijano tej kwestii również w wiekach wcześniejszych. Bardzo zaintrygowała mnie kwestia witaminy C, jej niedobór wywoływał szkorbut, który mógł doprowadzić nawet do śmierci. Problem ten dotknął szczególnie żeglarzy udających się w długie, kilkumiesięczne podróże czy to w celach odkrywczych, czy w handlowych. W wiekach XVI-XVIII nie umiano jeszcze przechowywać jedzenia tak, aby starczyło na dłuższy czas, produkty typu warzywa, owoce, czyli dobre źródła witaminy C szybko się psuły. Upłynęło sporo czasu zanim odkryto przyczyny zachorowań na szkorbut.

Diety związane głównie ze spożyciem warzyw dało się zauważyć już w starożytności. Jednak rozkwit wegetarianizmu przypada na czas romantyzmu. Wówczas modne stało się to, co naturalne, bliższe przyrody. Spożywanie mięsa zaczęto postrzegać negatywnie, uważano nawet, że ludzie stają się po nim agresywni. Ekonomicznie również lepiej opłacała się produkcja owoców i warzyw. Korzystny wpływ wegetarianizmu na zdrowie człowieka to odkrycie stosunkowo niedawne.

Dziś mamy do czynienia z różnymi e-ulepszaczami smaku, koloru, zapachu produktów spożywczych, które nie wpływają dobrze na zdrowie, poza tym oszukuje się ludzi, sprzedając przestarzałą i nieświeżą żywność. Nie jest to domeną tylko naszych czasów. Autor podaje obrzydliwy przykład z początków masowej produkcji, gdzie karmiono amerykańskich żołnierzy mięsem z chorego, starego bydła pomieszanego ze zdechłymi szczurami i innymi paskudztwami. Przynosiło to niechybną śmierć tym, którzy to zjedli.

Tak samo dziś wyżej cenione są produkty reklamowane, ale i dziesiątki lat temu różne autorytety w dziedzinie zdrowej diety współpracowały z koncernami, polecając ich produkty; dochodziło do takich paradoksów, jak zalecanie na dobre zdrowie jedzenie pączków z kawą. Przyznać trzeba jednak, że kiedyś myślano, iż jedzenie rzeczy tłustych i słodkich jest jak najbardziej korzystne.

Wraz z sukcesywnym rozwojem wiedzy na temat witamin i ich braku pojawiali się też różni pseudoznawcy zdrowia ze swoimi „cudownymi” lekami na wszelakiego rodzaju dolegliwości.

Tylko w skrócie zaznaczyłam kwestie poruszane w książce. Można by jeszcze sporo napisać. Jeżeli Państwo chcieliby poszerzyć swoją wiedzę na ten temat, zaspokoić ciekawość, zachęcam do przeczytania książki „Wokół tysiąca stołów” Felipe Fernández-Armesto. Uważam, że warto poznać, jak pierwotne społeczności radziły sobie z zaspokajaniem głodu. To interesujące móc dowiedzieć się, co jadało się kiedyś, jakie były zwyczaje, uświadomić sobie, że nie wszyscy mamy takie same smaki. Dobrze jest prześledzić, jak ludzie poprzez pasterstwo, myślistwo, łowiectwo, rolnictwo, aż do industrializacji i przetwórstwa radzili sobie z pozyskiwaniem żywności. Z pewnością każdy na co innego zwróci uwagę, co innego go zainteresuje, a może nawet zaszokuje.

Na zakończenie wspomnę, że przy czytaniu tej książki nieraz aż coś mi się w żołądku „przewracało”, ale i niejednokrotnie ślinka ciekła. Chętnie skosztowałabym np. zupy z żółwia z przepiórczymi jajkami.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Warto posłuchać
Izabela Szcześniak

Akcja powieści Magdaleny Mikutel pt. „Mój syn” toczy się współcześnie.

Witold Kochanowski nie miał szczęśliwego dzieciństwa. Dziadek chłopaka Henryk oraz jego ojciec Ryszard są znanymi wrocławskimi adwokatami. Chcąc, by Witek poszedł ich śladem i został prawnikiem, nadmiernie od niego wymagali. Często stosowali wobec chłopca dotkliwe kary.

Matka, bojąc się męża i teścia, z czasem także stała się surowa.

Brak miłości rodzicielskiej starała się wynagrodzić wnukowi babcia Laura. Dziadek rozwiódł się z żoną i zawarł związek małżeński z inną kobietą. Po przeprowadzeniu się do nowego mieszkania, Laura nadal ma dobry kontakt z wnukiem.

Po zdaniu matury Witek rozpoczął studia prawnicze. Przeprowadził się do mieszkania wynajętego przez ojca. Wkrótce tanio wynajął pokój Pawłowi, który studiował polonistykę. Witek poznał studentkę medycyny Julię. Po krótkotrwałym romansie dziewczyna jednak odeszła.

Witkowi nie „leżało” prawo, ale chcąc sprostać oczekiwaniom ojca, kontynuował studia.

W trakcie trzeciego roku studiów przyjechała do Witka Julia z matką. Kobiety przywiozły 6-tygodniowego synka Jerzyka, obarczonego genetycznie zespołem Downa. Zostawiły wszystkie dokumenty oraz trochę pieluch i mleka. Będąc jedynakiem, Witek nie miał pojęcia, jak opiekować się malutkim dzieckiem. Z pomocą chłopakowi przychodzi pochodzący z rodziny wielodzietnej Paweł.

Nie wiedząc, jak poradzić sobie w zaistniałej sytuacji, młody ojciec nocą zabiera Jerzyka, by zostawić go w „oknie życia”. Los chciał, że nie dotarł na miejsce. Wyjeżdżając, potrącił walizkę młodej dziewczyny, której na szczęście, poza drobnymi stłuczeniami, nic się nie stało. Po pozbieraniu przedmiotów i umieszczeniu ich w dwóch reklamówkach, zabiera nową znajomą do swojego domu.

Aniela Filipczak nocuje u chłopaków i zajmuje się Jerzykiem. Dziewczyna studiuje położnictwo, ale przebywa na półrocznym urlopie dziekańskim. Proponuje chłopakom, że przez miesiąc zamieszka z nimi i zaopiekuje się Jerzykiem.

Cztery miesiące wcześniej u Anieli Filipczak wykryto raka jajnika. Na szczęście nowotwór był we wczesnym stadium. Po operacji i chemioterapii dziewczyna żyła w strachu, że rak wróci. By nie myśleć o możliwości nawrotu choroby, zdecydowała się na zamieszkanie z chłopakami i zaopiekowanie się Jerzykiem.

Witkowi nie idzie na studiach prawniczych. W końcu podczas sesji nie zdaje czterech egzaminów.

Dowiedziawszy się o wszystkim, do mieszkania Witka przyjeżdżają ojciec z dziadkiem. Robią mu awanturę i grożą, że jeśli nie zda egzaminów, przestaną wynajmować lokum, a także utrzymywać syna i wnuka. Postawili jeszcze jeden warunek: Witek musi oddać Jerzyka do domu dziecka dla niepełnosprawnych dzieci. Na szczęście w porę zjawiła się babcia Laura. Wymogła na byłym mężu dalsze utrzymanie wnuka. Po nieprzyjemnej rozmowie z mężem i synem, zaczęła częściej odwiedzać wnuka. Babcia Laura pokochała małego Jerzyka i zaczęła pomagać w opiece nad dzieckiem.

Miesiąc po pojawieniu się Jerzyka w domu Witka, Aniela zaprosiła swoich nowych przyjaciół w góry. Dziewczyna od kilku lat mieszkała z rodzicami i braćmi w miejscowości Małe Ciche, która znajduje się blisko Zakopanego. Młodzi ludzie zabierają dziecko ze sobą. Witek z Pawłem dużo czasu spędzają na górskich wędrówkach. W czasie jednej z takich wycieczek chłopcy zauważają niedźwiedzia. Podczas ucieczki przed zwierzęciem Witek potyka się i uderza w głowę. Łamie sobie również rękę. Paweł zostaje draśnięty przez niedźwiedzia wielką łapą. Chłopacy udawali martwych i miś poszedł dalej swoją drogą.

W chwilach grozy Witek po raz pierwszy zatęsknił za synkiem. Po otrzymaniu pomocy lekarskiej i włożeniu ręki Witka w gips, chłopacy musieli zostać w domu rodziny Anielki na Wielkanoc. Witek, przebywając w normalnej, religijnej rodzinie, zdał sobie sprawę, że wśród swoich najbliższych nigdy nie czuł się tak szczęśliwy, jak u Filipczaków.

Po powrocie do Wrocławia zaczął jeździć z synkiem do neurologa.

Nie radząc sobie ze stresem przed nawrotem choroby, Aniela zamknęła się w sobie. Wyprowadziła się od chłopaków do przyjaciółki Marty. Prawie nic nie jadła, co spowodowało utratę przytomności. O zasłabnięciu przyjaciółki Witek dowiedział się od sąsiadów. W szpitalu lekarze wykryli u Anieli ciężką anemię. Dziewczyna wszystko sobie przemyślała. Uczucie miłości do Witka pomogło Anieli w walce ze stresem przed nawrotem choroby.

Witek zaczął dużo czasu spędzać z synkiem i wozić Jerzyka na rehabilitację. W sercu chłopaka zakiełkowało uczucie miłości do Anieli.

Jak potoczą się dalsze losy bohaterów powieści? Czy Witek i Aniela zostaną małżeństwem? Czy chłopak pogodzi się z ojcem i dziadkiem?

Czy Witek, pokonując życiowe trudności, odnajdzie drogę do Boga?

Przeczytajcie sami! Magdalena Mikutel „Mój syn”. Czyta Krzysztof Chlewicki. Książka dostępna w formacie Daisy i Czytak.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Galeria literacka z Homerem w tle

Agnieszka Pietrzyk - nota biograficzna

Agnieszka Pietrzyk urodziła się w Elblągu, do którego będzie wracać nie raz w swoich powieściach. Pisarka jest absolwentką polonistyki na Uniwersytecie Gdańskim. Na tej samej uczelni obroniła pracę doktorską poświęconą Juliuszowi Słowackiemu. W wieku 12 lat z powodu postępującej jaskry całkowicie straciła wzrok. Dlatego, jak mało kto, docenia audiobooki i wszelkie technologiczne udogodnienia, które sprawiają, że obcowanie z książkami staje się dla osób niewidomych coraz łatwiejsze.

Początkowo planowała pisać opowiadania. W internecie znalazła informację o konkursie literackim na opowiadanie. Kiedy zasiadła do pracy, szybko okazało się jednak, że opowiadanie nie pomieści wymyślonej przez nią historii. Tak powstała jej debiutancka powieść „Obejrzyj się Królu”. Opowiadanie historii spodobało jej się do tego stopnia, że postanowiła z tego uczynić swój sposób na życie. Jako że, zdaniem Agnieszki Pietrzyk, w literaturze popularnej najważniejsza jest fabuła, a nie ma lepszej fabuły niż zagadka i tajemnica, w swojej twórczości specjalizuje się w powieściach z dreszczykiem. W związku z tym, pisząc książki, pełnymi garściami czerpie z konwencji gatunkowej kryminału, thrillera i powieści grozy, uzyskując w ramach jednej narracji bardzo ciekawe efekty.

Jak zdradza, nie umie pracować nad kilkoma projektami jednocześnie i całkowicie poświęca się tylko jednej historii. Ponieważ potrzebuje przerw w pisaniu i złapania dystansu do tekstu, praca nad każdą fabułą zajmuje jej co najmniej kilka miesięcy. Dużo czasu poświęca także przygotowaniom merytorycznym.

Agnieszka Pietrzyk znalazła się na dwudziestym miejscu najbardziej poczytnych autorów raportu Biblioteki Analiz za rok 2021.

W Dziale Zbiorów dla Niewidomych GBPiZS jest nagranych aż 9 książek tej autorki.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Kto czyni zło (fragment książki)
Agnieszka Pietrzyk

Rozdział I

Pięć tygodni wcześniej

Ula siedziała przed klawiaturą komputerową. Była zdenerwowana. Oparła dłonie o kolana, aby zniwelować ich drżenie. Przez cały tydzień prawie nic nie robiła. Współpracownicy dawali jej do zrozumienia, że niewiele umie, dlatego na razie powinna ograniczyć się do parzenia kawy. Dopiero dzisiaj podinspektor Juraszczyk zlecił jej protokołowanie przesłuchania. Nic trudnego, trzeba pisać to, co inni mówią, najprostsza policyjna robota, mimo to adrenalina w niej buzowała. Chciała dobrze wypaść, a jak za bardzo się chce, to zwykle coś nie wychodzi. Bała się, że nie zdąży notować, a przecież w protokole musi znaleźć się każde słowo świadka. Przyszło jej do głowy, żeby nagrać przesłuchanie na dyktafon. Gdyby coś jej umknęło, to mogłaby ten fragment później uzupełnić. Podniosła się, aby pójść po telefon. W tym samym momencie do gabinetu wszedł podinspektor Juraszczyk.

- Chce pani jeszcze poprawić makijaż? - zapytał, widząc ją stojącą niepewnie przy stanowisku protokolanta.

Nie była pewna, ale w jego głosie chyba pojawił się sarkazm. Pokręciła przecząco głową i usiadła z powrotem. Juraszczyk ją onieśmielał. Czuła respekt nie tyle przed jego trzydziestoletnim doświadczeniem czy stopniem policyjnym. Już sama jego postawa sprawiała, że nie byłaby w stanie teraz przeprosić i na chwilę wyjść, nawet do toalety. Od podinspektora biła siła i pewność siebie. Zdecydowanym ruchem odsunął krzesło od biurka i usiadł.

- To przesłuchanie trochę potrwa. Jeśli chce pani wyjść, to teraz, bo potem się nie da.

Nie patrzył na nią, lecz na dokumenty rozłożone na biurku. Zaczął je przesuwać dużymi dłońmi. Nagle wszystkie zgarnął do szuflady gestem, który zdawał się mówić, że są to nic nieznaczące świstki.

- Jestem gotowa do protokołowania.

- Zaczynamy więc.

Aspirant Żuk wprowadził do pokoju młodego mężczyznę. Świadek wyglądał zwyczajnie. Był krótko ostrzyżony i ubrany w popielatą rozpiętą bluzę, spod której wyłaniała się rozciągnięta koszulka. Miał też na sobie sportowe obuwie i wytarte dżinsy. Nawet w rysach twarzy nie było nic, co pozwalałoby zapamiętać go na dłużej. Gdy usiadł, Ula zauważyła, że na jego klatce piersiowej połyskuje krzyżyk zawieszony na łańcuszku.

- Imię i nazwisko - rzucił podinspektor, zerkając w tablet.

Świadek wskazał palcem na siebie.

- Moje?

- Jasne, że twoje.

- Krzysztof Marczak.

Ula wpisała dane mężczyzny do formularza. Dopisała, że przesłuchiwanie ma miejsce w Komendzie Miejskiej Policji w Elblągu przy ulicy Tysiąclecia, przesłuchania dokonuje podinspektor Dawid Juraszczyk w obecności protokolanta i tu wpisała swoje imię i nazwisko wraz ze stopniem: posterunkowa Urszula Baranowska. Te kilka słów wpisanych wprawnie i bez literówki sprawiło, że drżenie rąk ustąpiło, a oddech stał się równy. Będzie dobrze. Odnotowała, że przebieg czynności nie jest utrwalany za pomocą rejestratora obrazu i dźwięku, po czym zapisała, iż świadek został poinformowany o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i podpisał stosowny dokument.

Świadek na polecenie podinspektora podawał właśnie wiek i dane adresowe. Zaskoczyło ją, że taki młody, tylko 21 lat, był aż pięć lat młodszy od niej. To właściwie jeszcze chłopak, a nie mężczyzna i prawdopodobnie dlatego Juraszczyk zwracał się do niego na „ty”.

- Czym się zajmujesz?

- Ja?

- Tak, ty. Ustalmy, że ty tu jesteś przesłuchiwany, bo chyba jeszcze się nie zorientowałeś.

- Niczym się nie zajmuję.

- Nie pracujesz? Nie uczysz się?

- Nie.

- Rodzice cię karmią i kupują ci zabawki?

- Można tak powiedzieć.

- A właśnie, że nie można. Na przesłuchaniu odpowiadasz albo twierdząco, albo przecząco. No to jak?

Dopiero teraz świadek spojrzał na nią. Uśmiechnęła się delikatnie, aby dodać mu otuchy. Podinspektor traktował go zbyt ostro. Niepotrzebnie, przecież to tylko świadek przestępstwa, a nie podejrzany o jego dokonanie.

- Tak, rodzice mnie utrzymują - powiedział ciszej, jak gdyby miał nadzieję, że protokolantka nie usłyszy i nie zanotuje jego odpowiedzi.

- To teraz opowiedz, co się stało dzisiaj w Centrum Handlowym Ogrody przy płk. Dąbka.

Chłopak odchrząknął i poprawił się na krześle.

- No to wszedłem do sklepu z telefonami komórkowymi. Poprosiłem dziewczynę za ladą, aby pokazała mi Samsunga Galaxy. Wyjęła dwa modele. Nie mogłem się zdecydować. Pomyślałem, że zobaczę jeszcze iPhone'a. Podała mi dwa kolejne aparaty. Oglądałem je kilka minut, potem odłożyłem wszystkie na ladę i powiedziałem, że się zastanowię i przyjdę jutro. Wtedy do boksu wpadł ten gościu w kapturze, zgarnął z lady te cztery telefony i zwiał. To się wydarzyło tak prędko, że nawet nie zdążyłem zareagować. Dziewczyna też nie zdążyła nic zrobić. Gdy oboje wyskoczyliśmy za nim, to już go nigdzie nie było. Naprawdę był szybki.

Ula myślała, że wypowiedź Krzysztofa Marczaka będzie dłuższa. Gdy ten zamilkł, trzymała palce nad klawiaturą gotowa do dalszego protokołowania. Juraszczyk też sądził, że będzie jakiś ciąg dalszy, bo czekał rozparty na krześle. Milczenie świadka się przeciągało.

- No i co? To już wszystko? - zapytał podinspektor.

- Tak.

- No to teraz podaj nazwisko wspólnika.

- Jakiego wspólnika?

- Tego, z którym ukradłeś cztery telefony warte ponad dziesięć tysięcy złotych.

- Nie miałem nic wspólnego z tą kradzieżą. Ja tylko poszedłem obejrzeć te aparaty.

- Oj, Krzysiu, kogo ty chcesz oszukać? Starego glinę? Mam uwierzyć, że z marnym kieszonkowym od rodziców poszedłeś kupić sobie telefon za trzy tysiące?

- Ale ten telefon to nie dla mnie, to dla ojca na pięćdziesiąte urodziny. Brat mnie poprosił, żebym się rozejrzał za prezentem. Może pan go zapytać, on jutro przyjeżdża ze Sztokholmu.

- Wystarczy, że muszę twoich kłamstw wysłuchiwać, twojego brata już sobie daruję.

- Ja naprawdę szukałem telefonu dla ojca. Mnie nowy aparat nie jest potrzebny, mam dobrego smartfona, dostałem od brata na osiemnastkę.

Marczak wyjął z kieszeni telefon i uniósł go w górę.

- Daj mi go! - polecił podinspektor.

Chłopak przycisnął aparat do piersi.

- Po co?

- No daj mi go! - Juraszczyk zdecydowanym gestem wyciągnął rękę przez biurko. - Przecież go sobie nie przywłaszczę. Chcę tylko obejrzeć.

Marczak podał mu telefon. Podinspektor wstał i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił bez aparatu. Ula była mocno skonsternowana. Nie wiedziała, czy powinna zapisać ten fakt w protokole. Nie miała wątpliwości, że telefon wróci do właściciela, ale zapewne wcześniej któryś z funkcjonariuszy przejrzy jego zawartość. Kwalifikowało się to do nadużycia władzy policyjnej.

- Gdzie mój smartfon?

- Bezpieczny w rękach moich kolegów. Będziesz wychodził, to ci go oddamy.

Ula pospiesznie zanotowała to, co się wydarzyło w związku z telefonem świadka. Podinspektor zapewne wie, co robi, przecież to doświadczony funkcjonariusz, z wieloma sukcesami na koncie.

Juraszczyk znowu rozparł się na krześle, kładąc duże dłonie na udach.

- No co? Podasz mi nazwisko wspólnika?

- Nie mam wspólnika i nie mam nic wspólnego z tym napadem na sklep.

Nagle dłoń podinspektora zwinęła się w pięść i spadła z hukiem na blat biurka. Marczak drgnął przestraszony, Ula również.

- Słuchaj! Mamy twój telefon, ustalimy, z kim się kontaktowałeś w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. Wkrótce będziemy mieli jego nazwisko. Zaoszczędzisz nam i sobie trochę czasu, podając je wcześniej. A kto wie, może nawet sędzia złagodzi ci wyrok w zamian za współpracę z wymiarem sprawiedliwości. Na razie z artykułu 278 kodeksu karnego za przestępstwo kradzieży grozi ci do pięciu lat pozbawienia wolności.

Ula oderwała wzrok od monitora i spojrzała na świadka. Zaciskał zęby, próbując powstrzymać drżenie brody. Na płacz mu się raczej nie zbierało, był jednak mocno zdenerwowany.

- Kontaktowałem się z wieloma osobami w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Czy wszystkich ich uznacie za moich wspólników?

- Najpierw wyślemy do nich SMS z pytaniem, czy wszystko dobrze, bo u ciebie doskonale. Zobaczymy, kto pierwszy oddzwoni albo odpisze.

W oczach Marczaka pojawił się lęk. Chyba czuł, że policyjny podstęp z telefonem może go wydać. Do tej pory był dla Uli tylko świadkiem, teraz zaczynała w nim widzieć przestępcę. Musiała też przyznać, że Juraszczyk miał dobry pomysł z odebraniem przesłuchiwanemu aparatu. Na pewno często to robił i nikt się dotąd nie poskarżył, bo w innym razie zaprzestałby tych praktyk.

- Nie macie prawa grzebać w moim telefonie. Oddajcie mi go!

- Krzysiu, nie unoś się tak. Mogłeś ze mną współpracować, podać nazwisko kolegi, a tak masz niezłe bagno.

- Nie mam nic wspólnego z tą kradzieżą, a właściwie mam tyle, że tam byłem. Mogło trafić na kogoś innego, a wypadło na mnie.

Podinspektor podniósł się z krzesła. Emanowały z niego pewność siebie i spokój. Ula zerkała na szefa z podziwem. Nie ma to jak doświadczenie w zawodzie. Juraszczyk miał za sobą dziesiątki przesłuchań i teraz przynosiło to efekt.

- Daję ci kilka minut. Mam nadzieję, że je dobrze wykorzystasz.

- O czym pan mówi? Na co mam wykorzystać te kilka minut?

- Na przemyślenia, Marczak. Zacznij już analizować swoje położenie.

Podinspektor wyszedł z pokoju przesłuchań, nie zamykając za sobą drzwi. Ula odnotowała to w protokole, po czym zamachała palcami w powietrzu. Najchętniej wstałaby i trochę się poprzeciągała. Kark jej zdrętwiał, ale nie od niewygodnej pozycji, lecz z napięcia. Nawet nie przypuszczała, że to przesłuchanie będzie ją tak emocjonowało. Spojrzała na Krzysztofa. Siedział ze spuszczoną głową i zaciśniętymi dłońmi.

Po kwadransie zaczęła się irytować, że Juraszczyk nie wraca. Co on sobie myśli? Że ona będzie tu siedzieć do nocy? Przesłuchiwany też się niecierpliwił. Kręcił się na krześle i oglądał na otwarte drzwi. Nagle się odezwał:

- Mam tego dosyć. Wracam do domu.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Nasze sprawy

Sąd bardziej przyjazny niż się wydaje
Paweł Wrzesień

Opuszczając mury uczelni jako świeżo upieczony magister, czułem satysfakcję połączoną z lękiem o przyszłość. Wiedziałem, że osobie z niepełnosprawnością łatwiej może przyjść zdobycie wykształcenia niż późniejsze znalezienie pracy. Wielką pomocą okazał się program aktywizacji zawodowej prowadzony przez Dział ds. Absolwentów Ośrodka Szkolno-Wychowawczego im. Róży Czackiej w Laskach. To tam skontaktowano mnie z jednym z warszawskich sądów.

Po rozmowie telefonicznej, zaproszono mnie do złożenia osobistej wizyty w siedzibie Wydziału Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, gdzie zaproponowano mi spróbowanie sił w charakterze protokolanta, początkowo w formie wolontariatu. W sekretariacie pojawiali się sędziowie, dzwonili interesanci, biegano z aktami. W powietrzu fruwały budzące respekt słowa, jak „wyrok”, „wokanda” czy „termin rozprawy”. To wszystko wywoływało moje onieśmielenie. Na szczęście z pomocą sądowych informatyków udało się tak skonfigurować aplikację odczytu ekranu, aby współpracowała z używanym w sądzie systemem informatycznym.

Przez kilka dni „na sucho” zapoznawałem się z formą tworzenia protokołów z rozpraw i pisaniem orzeczeń, aż nagle poinformowano mnie, że jedna z pań sędziów wyraziła zgodę, abym następnego dnia poszedł z nią protokołować przebieg rozpraw na sali sądowej. Dopiero wtedy odczułem w pełni znaczenie sformułowania „powaga sądu”. Zrozumiałem, jak ważna jest to praca i w jakim zakresie od rozstrzygnięć zapadających na sali sądowej zależą potem ludzkie losy. Protokolant stanowi tylko mały trybik w tej machinie, jednak to od niego zależy, jak wiernie zostaną w protokole odwzorowane zeznania stron i czy sędzia odnajdzie w nich potem wszystkie informacje potrzebne do wydania orzeczenia. Często gubiłem się jeszcze w gąszczu fachowych sformułowań i technikaliach pracy podczas sesji, czyli dnia, w którym sędzia ma zaplanowane rozpatrywanie spraw z udziałem stron postępowania. Otaczała mnie jednak życzliwość, nie czułem presji, lecz dano mi przestrzeń na doskonalenie umiejętności. Zrozumiałem także, że praca na sali sądowej to najciekawszy odcinek sądowej roboty, żywa tkanka tak daleka od nudnych paragrafów i reguł, z którymi zawsze kojarzyło mi się prawo. Mimowolnie, z zaciekawieniem słuchałem zeznań osób, które wniosły pozew przeciw pracodawcy po tym, jak, ich zdaniem, niesłusznie obniżył im wynagrodzenie czy zwolnił z pracy. Ciekawych historii było wiele.

Kiedy obyłem się już z nowym otoczeniem, przewodnicząca wydziału zaprosiła mnie na rozmowę. Mimo obaw wynikających z mojej niskiej samooceny, usłyszałem, że moja praca jest oceniana bardzo pozytywnie i rokuję nadzieję na przyszłość. I właśnie w związku z tymi rokowaniami, postanowiono przenieść mnie do Wydziału Rodzinnego i Nieletnich, ponieważ to większa jednostka, która może w przyszłości zaproponować mi etat.

Wydział Rodzinny okazał się ogromny, głośniejszy i wszystko działo się tam szybciej. Od razu zaproszono mnie na salę rozpraw i tu nastąpił mały wstrząs. Po stosunkowo spokojnych rozprawach pracowniczych, trafiłem w sam środek sporów rodzinnych, związanych z opieką nad dziećmi, władzą rodzicielską czy czynami karalnymi popełnianymi przez nieletnich. Przez pierwsze dni szokowały mnie zeznania rodziców, którym sąd miał odebrać dziecko i przekazać je do placówki opiekuńczej, kłótnie o alimenty czy opowieści nastolatków podejrzewanych o popełnienie przestępstw, o których zwykle słyszy się w telewizji lub czyta w sensacyjnych artykułach prasowych.

Wychodząc z pracy, nadal w głowie pobrzmiewały mi zeznania stron, zastanawiałem się nad ich motywacjami, szczerością. Jednocześnie sam siebie pytałem, czy taka praca nie jest zbyt obciążająca psychicznie, dziwiło mnie, że koleżanki i koledzy z sekretariatu mają tak dobre humory, gdy wokół rozgrywa się tyle ludzkich dramatów. Musiało minąć kilka tygodni zanim zrozumiałem, że mimo niezbędnego zaangażowania w pracę, nie należy podchodzić do niej emocjonalnie, rozpatrywać toczących się spraw tak, jakby dotyczyły moich bliskich. Profesjonalizm to nie tylko sumienne wypełnianie swoich obowiązków, ale także umiejętność oddzielenia ich od własnego życia w taki sposób, by uchronić się przed uczuciem wypalenia.

Nowi współpracownicy okazali się równie życzliwi, jak ekipa Wydziału Pracy. Czasem tylko miałem wrażenie, że koleżanki są wobec mnie nadopiekuńcze i zastanawiałem się, czy pozwalać na to, aby codziennie odbierały ode mnie kurtkę i wieszały ją do szafy, a potem robiły mi herbatę, czy może już czas, aby postawić granice tej uprzejmości i wykazać większą samodzielność. Widziałem, że pomagają mi z uśmiechem, nie chciałem, aby poczuły, że odtrącam ich życzliwe gesty. Z czasem jednak wszystko ułożyło się samo, gdy akurat nikt nie zaproponował pomocy, a ja poradziłem sobie sam, współpracownicy zobaczyli, że radzę sobie nie gorzej od innych. Wielką życzliwość odczułem także ze strony sędziów. To ja byłem osobą, która winna brać na swoje barki biurową część rozpraw, tworzyć protokoły, redagować orzeczenia, prosić strony na salę, informować o ewentualnych opóźnieniach czy odwołanych sprawach. Kiedy jednak natrafiłem na przeszkody i nie umiałem sobie z czymś poradzić, w niewymuszony sposób pomagali, podpowiadali, bez cienia pretensji. Byłem pod wrażeniem ogromnej kultury i delikatności grona sędziowskiego, o którym przecież krążą rozmaite opinie w społeczeństwie.

Po krótkim okresie wolontariatu zaproponowano mi staż, a pół roku później wystartowałem w otwartym konkursie na etat protokolanta. Wygrałem go, mimo iż konkurowałem z kilkunastoma pełnosprawnymi rywalami. Zaowocowało kilkumiesięczne doświadczenie w pracy sądowej, a niepełnosprawność nie okazała się być przeszkodą.

Jestem etatowym pracownikiem sądu od ponad 10 lat. Przeżyłem wiele reform fundowanych przez kolejne rządy, a także modernizację systemu informatycznego i wprowadzenie nagrywania rozpraw. Niestety, tworząc narzędzia elektroniczne dla urzędów, nikt nie troszczy się o ich użyteczność dla pracowników z niepełnosprawnością. Gdy mowa o dostępności, szczytem wyobraźni deweloperów oprogramowania jest niepełnosprawny interesant. Na szczęście można liczyć na pomoc i fachowość sądowych informatyków oraz prywatnych firm zajmujących się rozwojem i sprzedażą programów mówiących. Przez lata pracy zintegrowałem się z sądowym środowiskiem do tego stopnia, że czuję się tam niemal jak w domu, a podczas wykonywania obowiązków nie towarzyszy mi już stres. Dane mi było też zauważyć, jak bardzo praktyka działania wymiaru sprawiedliwości różni się od potocznych, często niesprawiedliwie krytycznych opinii. Gdy mówimy, że sądy pracują zbyt wolno, warto zastanowić się, czy przy środkach i liczbie pracowników, którymi dysponują, nie dokonują i tak cudu wydajności swojej pracy. Gdy zaś słyszymy głosy niezadowolenia wśród interesantów, pomyślmy o tym, że sednem działania wymiaru sprawiedliwości jest przyznanie racji jednej ze zwaśnionych stron. Przegrywający sprawę klient, którego argumenty zostaną uznane za niesłuszne lub skazany na więzienie kryminalista, nigdy sądu nie pochwalą, ale czy to źle świadczy o samym sądzie?

⤌ powrót do spisu treści

&&

Moi dziadkowie
Krystian Cholewa

Dziadkowie to bogactwo doświadczenia życiowego, kopalnia wiedzy, z której młodzi mogą czerpać zasoby i uczyć się życia. To, co cechuje seniorów, to niesamowita mądrość życiowa zdobywana przez lata.

W swoim życiu miałem aż trzy babcie (jedna była przyszywana, która zresztą z nami mieszkała) i jednego dziadka, dlatego że ojciec mojego taty zmarł przed moimi narodzinami.

Babcia ze strony ojca chodziła jeszcze w stroju ludowym. Była bardzo mądrą, sympatyczną osobą. Często ją odwiedzaliśmy w niedziele, w święta i na jej urodziny. Babcia chorowała na nowotwór, moja mama zawsze jeździła z nią do poradni onkologicznej, gdzie zabierała mnie ze sobą. Były to jeszcze czasy, gdy ze względu na moje schorzenie, nie poruszałem się samodzielnie, tylko jeździłem na wózku spacerowym. Babcia zmarła, gdy chodziłem do przedszkola.

Kolejną osobą była ciotka mojego taty, my nazywaliśmy ją babcią, dlatego że mieszkała z nami. Była bardzo dobrą osobą, bezkonfliktową, pracowitą i religijną. W życiu nikogo by nie uraziła, jednak trzy lata przed swoją śmiercią poważnie zachorowała na demencję starczą. Zapominała kluczy, zdemolowała swój pokój, na kredensie gotowała obiad, robiła to jednak nieświadomie. Uciekała nawet w środku nocy z domu, miałem wtedy 6-7 lat. Ta sytuacja nauczyła mnie ogromnego szacunku dla osób starszych i niepełnosprawnych intelektualnie, nigdy nie śmiałem się z zachowania mojej krewnej. Całą rodziną zaangażowaliśmy się w pomoc. Choroba nie wybiera, może dotknąć każdego w różnym wieku.

Najdłuższy kontakt miałem z dziadkami ze strony mamy, gdyż babcia zmarła, gdy miałem 16 lat, a dziadek odszedł, kiedy skończyłem 21 lat. Babcia, odkąd pamiętam, chorowała poważnie na serce; poruszanie się sprawiało jej ogromny problem, brakowało oddechu. Bardzo dobrze gotowała, zawsze w domu czuło się zapach świeżego chleba, mięsa i placków. Babcia Cecylia była pracowitą kobietą, razem z dziadkiem wybudowali dom wraz z zabudowaniami gospodarczymi. Babcia prowadziła gospodarstwo rolne, zajmowała się domem. Dodam, że nie miała łatwego życia rodzinnego, a pomimo tego była osobą bardzo otwartą na drugiego człowieka.

Dziadka Henryka zapamiętałem jako bardzo dobrego, pracowitego, skromnego i życzliwego człowieka, który nie miał łatwego życia. Wychował czwórkę dzieci, w tym moją mamę. Rodzinę zawsze stawiał na pierwszym miejscu i wspierał ją do ostatnich chwil życia. Przez lata prowadził gospodarstwo rolne, ale największą przyjemność sprawiały mu prace ciesielsko-stolarskie, ponieważ z zawodu był cieślą. Z drewna potrafił wykonać wszystko: schody, boazerię, domek dla kur i królików. Prace na wysokości nie sprawiały mu żadnych trudności, a na dachu czuł się jak ryba w wodzie. Angażował się w prace przy budowie świątyni parafialnej, jak i wokół niej. Gdy zaszła taka konieczność, dziadek jeździł ze mną i z moją mamą na konsultacje medyczne do krakowskiego szpitala, ponieważ mój tata pracował wówczas za granicą.

W swoim życiu dziadek miał pasję, jaką były gołębie pocztowe, którym poświęcał cały swój wolny czas. W gołębniku mógł spędzać całą niedzielę, od momentu kiedy gołębie wyleciały, do chwili, gdy wróciły do gołębnika. Było to dla niego odskocznią od codziennych problemów.

Dziadek interesował się również tym, co działo się na świecie i w naszym kraju, oglądał wiadomości w telewizji o godzinie 19.30, po których kładł się spać. Zawsze jednak pamiętał o wieczornej modlitwie. Dziękował Bogu, ale także prosił o siły, by wcześnie rano obudzić się wypoczętym, gdyż jego praca wymagała dużego skupienia. Budowa więźby dachowej i samych dachów to duża odpowiedzialność. Przez 45 lat pracy zawodowej na budowie nigdy nie doszło do żadnego wypadku. Często go odwiedzaliśmy, a każde święta bożonarodzeniowe spędzaliśmy wspólnie u nas, gdzie był czas na rodzinne rozmowy i śpiewanie kolęd. Dziadek zawsze powtarzał, że zdrowy człowiek nigdy nie wierzy choremu cierpiącemu, dopóty sam nie zachoruje. Dowodem na to, że dziadek zawsze stawiał swoją rodzinę na pierwszym miejscu jest fakt, że odszedł w święto Świętej Rodziny 30 grudnia.

Przebywanie z moimi dziadkami sprawiło, że inaczej zacząłem spoglądać na życie, a właściwie na jego ulotność. Zdałem sobie sprawę, że dziadkowie wiecznie żyć nie będą, dlatego muszę ich odwiedzać jak najczęściej. Spotkanie z dziadkami było też pierwszym zderzeniem się z chorobą. Pomimo swojej niepełnosprawności, właściwie nie wiedziałem, czym jest choroba przewlekła, jakie niesie ze sobą skutki i do czego prowadzi. Dzisiaj często ich wspominam nie tylko przy okazji rocznicy urodzin, śmierci czy świąt. Staram się odwiedzać ich groby na cmentarzu i rozmawiać z nimi.

⤌ powrót do spisu treści

&&

Przewodnik po problematyce osób niewidomych i słabowidzących
Stanisław Kotowski

List do Ciebie

Drogi Czytelniku!

Jesteś życzliwy ludziom, chcesz im pomóc - przeczytaj.

Informacje zawarte w „Przewodniku po problematyce osób niewidomych i słabowidzących” ułatwią Ci zorientowanie się w najważniejszych problemach życiowych niewidomych i słabowidzących, ich ograniczeniach i możliwościach, potrzebach, uwarunkowaniach społecznych, ekonomicznych, prawnych itp. Powinny one zainteresować:

a) pracowników Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, pracowników powiatowych centrów pomocy rodzinie i ośrodków pomocy społecznej,

b) nauczycieli niewidomych i słabowidzących uczniów,

c) pracowników organizacji i instytucji działających na rzecz niewidomych i słabowidzących,

d) kandydatów na studia pedagogiczne, psychologiczne, socjologiczne i pokrewne oraz studentów tych kierunków,

e) rodziców posiadających niewidome i słabowidzące dzieci oraz członków rodzin osób niewidomych i słabowidzących,

f) osoby niewidome i słabowidzące.

***

Dobrze byłoby, żeby każdy, kto spotyka osoby niepełnosprawne, w tym niewidome i słabowidzące, kto im pomaga często lub tylko sporadycznie, choć trochę orientował się w ich możliwościach i ograniczeniach. Niekoniecznie musi to być wiedza pogłębiona. Rehabilitacja osób niepełnosprawnych wymaga pomocy różnych specjalistów, przygotowanych do nauczania, udzielania porad prawnych, rehabilitacyjnych i psychologicznych, prowadzenia zajęć rehabilitacyjnych z różnych dziedzin: nauki samodzielnego poruszania się niewidomych, posługiwania się komputerem itp. Jeżeli potrzebna będzie Ci wiedza specjalistyczna, musisz ją zdobyć na uczelniach lub specjalnych szkoleniach organizowanych, np. przez Polski Związek Niewidomych.

Nie każdy jednak może pogłębiać wiedzę na temat wszystkich rodzajów niepełnosprawności oraz problemów z nimi związanych i nie każdemu jest to potrzebne. Najczęściej wystarczy dobra wola, chęć pomocy, obserwacja, rozmowa z zainteresowanym i ogólna orientacja w problematyce osób, którym się pomaga. Nie wystarczy to do udzielania specjalistycznej pomocy, ale ta codzienna, ludzka jest możliwa i bez gruntownego przygotowania do jej świadczenia.

Popularna literatura, bez wielu naukowych terminów i bez pogłębionych dociekań, może pomóc Ci zrozumieć ich problemy, ograniczenia i możliwości. Taki jest cel „Przewodnika po problematyce osób niewidomych i słabowidzących”.

***

Utrata wzroku w rozumieniu większości ludzi jest największym nieszczęściem, gorszym od wszystkiego, co można sobie wyobrazić, co może spotkać człowieka. Tak nie jest, ale wielu tak uważa i dla nich jest to prawdą.

Spotykasz niewidomych na ulicy, w środkach lokomocji, w sklepach, w urzędach, w przychodniach i w innych miejscach. Może ktoś z Twoich bliskich ma kłopoty ze wzrokiem? Może członek rodziny, może Twój znajomy jest niewidomy lub słabowidzący, może potrzebuje pomocy. Nie bój się porozmawiać, zapytać, w czym możesz pomóc. A może niewidomych lub słabowidzących spotykasz na gruncie towarzyskim lub rodzinnym. Obserwujesz ich zachowania i zastanawiasz się, czasami dziwisz się, czasami wywołują Twoją litość, czasami jesteś zszokowany. Porównujesz ich sytuację do własnej i do sytuacji Twoich znajomych. Masz wątpliwości, niekiedy nie rozumiesz ludzi, z którymi przyszło Ci pracować lub spotykać się w innych okolicznościach.

A może Twoje obowiązki służbowe wymagają kontaktów z osobami niepełnosprawnymi? Może Twoja praca wymaga rozwiązywania ich problemów? Może szkolisz ich, może rozpatrujesz wnioski o dofinansowanie zakupu sprzętu rehabilitacyjnego, przyznajesz dofinansowanie do udziału w turnusach rehabilitacyjnych, zastanawiasz się, co jest dla nich barierą, której usunięcie trzeba sfinansować, udzielasz rad? W takim przypadku potrzebujesz więcej informacji, więcej wiedzy, zrozumienia, a może nawet cierpliwości. Poczytaj, a z pewnością wiele dowiesz się o niewidomych i słabowidzących, o ich problemach, ograniczeniach i możliwościach. Może wiedza ta ułatwi Ci pracę i stanie się ona bardziej satysfakcjonująca, bardziej skuteczna.

Zamierzasz podjąć studia pedagogiczne, psychologiczne lub podobne, rozpocząłeś takie studia - poczytaj. Łatwiej będzie Ci zrozumieć ludzi i swój stosunek do nich. A może tracisz wzrok, może grozi Ci ślepota, może już widzisz bardzo słabo albo nie widzisz zupełnie? Ty również znajdziesz tu informacje i rozważania, które mogą Ci pomóc przezwyciężać trudności.

Nie musisz czytać „Przewodnika...” od początku do końca. Zacznij od rozdziału 2. „Prezentacja treści”. Zorientujesz się, co Ci najbardziej jest przydatne, co może Cię zainteresować i zapoznaj się z treścią wybranych rozdziałów lub podrozdziałów. Niemal każdy z nich stanowi odrębną całość i może być czytany niezależnie od innych. W wielu rozdziałach są odsyłacze do tych, w których dane zagadnienie jest dokładniej naświetlone. Jeżeli nie masz czasu czytać, obejrzyj zdjęcia. Pokazują część prawdy o osobach z uszkodzonym wzrokiem i są godne uwagi.

Z pewnością jednak skorzystasz więcej, jeżeli poczytasz i pooglądasz. W trakcie czytania będziesz mógł odwoływać się do własnej wiedzy, własnych wyobrażeń i spostrzeżeń. Będziesz mógł porównywać własne poglądy na temat osób z uszkodzonym wzrokiem z prezentowanymi w „Przewodniku ...”. Być może prezentowane problemy zainteresują Cię i przeczytasz cały „Przewodnik...”. Jeżeli tak się nie stanie, przeczytanie wybranych rozdziałów będzie również pożyteczne dla Ciebie i osób z uszkodzonym wzrokiem, z którymi pracujesz, z którymi żyjesz w rodzinie, czy tylko spotykasz się z nimi okazyjnie.

***

Pomoc najczęściej nie będzie wymagała od Ciebie wysiłku, a zawsze będzie potrzebna. Przeprowadzenie przez jezdnię, wskazanie wolnego miejsca w tramwaju, podprowadzenie do odpowiedniego stoiska w sklepie nie wymaga czasu i wysiłku. Nawet tak drobne przysługi bardzo ułatwiają życie niewidomym i słabowidzącym. Tak samo w urzędzie - zapytaj, czy możesz pomóc, poinformuj, a może do Ciebie należy załatwienie sprawy, z którą przyszła osoba niewidoma.

Nie odmawiaj więc, nie czekaj, aż Cię niewidomy poprosi o pomoc. On nie może zwrócić się do osoby, której „dobrze z oczu patrzy”. Nie może, bo nie widzi. Ty łatwo zauważysz, że niewidomy zachowuje się niepewnie, czegoś szuka, jest zdezorientowany, np. stoi na skrzyżowaniu, w tramwaju stoi obok wolnego miejsca i nie wie, że jest wolne. Nie może obserwować, czy osoba, która była przed nim w kolejce do lekarza, już weszła, a może już wyszła. Może w biurze PCPR-u niewidomy czeka na pracownika, który jest nieobecny, może ma sprawę do Ciebie i nie wie, że to Ty możesz ją załatwić. Pomóż mu.

Jest wiele podobnych sytuacji. Życie nie składa się z wydarzeń wielkich, doniosłych, historycznych. Życie składa się z dni powszednich, ze spraw drobnych, małych, z szarej codzienności. Nie każdy może czynić dobro na wielką skalę, ale każdy może pomóc człowiekowi, który potrzebuje pomocy. Każdy może, możesz i Ty. A wiedz, że Twoja pomoc, chociaż wydaje się niewielka, może okazać się bardzo przydatna przy załatwieniu sprawy, odnalezieniu adresu, przebyciu jakiejś drogi, dokonaniu zakupu.

***

Może masz podstawy do wątpliwości. Patrzysz i widzisz, że niekiedy osoby niepełnosprawne są sprawniejsze od Ciebie, głusi słyszą, niewidomi widzą, a osoby niezdolne do pracy pracują na półtora etatu i mają tyle energii, że każdemu można życzyć, by miał równie dużo. Niektóre osoby niepełnosprawne starają się sprawiać wrażenie, że są najbardziej nieszczęśliwe pod słońcem, inne, że żyje im się łatwo, nawet łatwiej niż osobom pełnosprawnym. Nie zawsze uświadamiasz sobie, że osoby niepełnosprawne są częścią społeczności, w której żyją, że wśród nich występują te same wady i zalety, jakie występują w ich środowisku. Nie zawsze uświadamiasz sobie, że są różne rodzaje niepełnosprawności, że występuje ona w różnym stopniu.

***

Nie warto wszystkiego poznawać na drodze własnych doświadczeń. Dobrze jest korzystać z doświadczeń innych ludzi, doświadczeń opartych na wielu obserwacjach, wielu przeżyciach i przemyśleniach. Gdy poznasz, np. przyczyny niezrozumiałych zachowań, niekiedy wypowiedzi, które odbiegają od przyjętych norm i braku taktu, łatwiej będzie Ci je znosić. Powinieneś wiedzieć, że niekiedy Ty możesz być winien negatywnych zachowań wobec Ciebie i wypowiedzi, które Cię rażą, krzywdzą czy bulwersują oraz niesprawiedliwych ocen. Jeżeli uświadomisz to sobie, mniej będziesz skłonny obrażać się, zachowywać żal w sercu, dziwić się i przypisywać osobom niepełnosprawnym cechy, które wśród nich występują nie częściej niż w całej społeczności, w której żyją.

***

Ważne jest też, żebyś wiedział, że osoby z uszkodzonym wzrokiem również nie są wolne od uprzedzeń, błędnych poglądów, sprzecznych ocen i odczuć. One również obserwują i oceniają. Według niektórych, dobrze widzące osoby nie rozumieją ich potrzeb, mają do nich negatywny stosunek, są interesowne itd.

***

W tym miejscu trzeba z całą mocą podkreślić, że bardzo często powszechne opinie i oceny, może również i Twoje, dotyczące osób niepełnosprawnych, nie odpowiadają prawdzie, są dla nich krzywdzące i niesprawiedliwe. Podobnie bardzo często oceny i opinie osób niepełnosprawnych o ludziach bez niepełnosprawności oparte są na jednostkowych przykładach i doświadczeniach. Są to uogólnione opinie, silnie zabarwione emocjonalnie i daleko odbiegające od rzeczywistości.

***

Podobne tematy są przedmiotem rozważań zawartych w „Przewodniku...”. Ich celem jest zwrócenie uwagi na istotne problemy, trudności i ograniczenia osób niepełnosprawnych, a także ich możliwości. Rozważania dotyczą przede wszystkim niewidomych i słabowidzących. Tylko w niewielkim zakresie, dla celów porównawczych, odnoszą się do osób z innymi niepełnosprawnościami. Wyczerpujące potraktowanie całej problematyki osób niepełnosprawnych wymagałoby bowiem wielotomowego dzieła, które swą objętością odstraszałoby czytelników. Poza tym nie jest konieczne rozpatrywanie wszystkich różnic i podobieństw osób z różnymi niepełnosprawnościami. Dokładne przemyślenie problemów osób z uszkodzonym wzrokiem ułatwi zrozumienie również osób z innymi niepełnosprawnościami. Wbrew pozorom bowiem, ludzie niepełnosprawni mają podobne problemy. Najczęściej też nie mają żadnych cech, oprócz samej niepełnosprawności, które różnią ich zasadniczo od pozostałych ludzi.

Na stronicach tej publikacji znajdziesz wiele informacji. Jeżeli się zainteresujesz, być może wzbogacą one Twoją wiedzę oraz zrozumienie ludzkich potrzeb.

***

Osoby, które tracą wzrok, potrzebują więcej zrozumienia, pomocy, życzliwości niż niewidomi, którzy już się przyzwyczaili, nauczyli pokonywać trudności. Nowo ociemniali i osoby tracące wzrok natomiast mają przed sobą wielki trud pokonywania niepełnosprawności, własnej niewiary w jakiekolwiek możliwości, pokonywania stereotypów myślowych i często nadmiernej opiekuńczości ze strony najbliższych. Często rodzina i przyjaciele, zamiast pomóc przezwyciężyć trudności wynikające z utraty wzroku, robią „co mogą”, żeby utrudnić proces usamodzielnienia. Odradzają wysiłek, zapewniają o miłości i wyręczają we wszystkim, otaczają nadmierną opieką. Nie postępuj w ten sposób. Nie pogłębiaj trudności, które i bez tego są olbrzymie. Poczytaj i spróbuj pomóc znajomej, przyjacielowi, ojcu czy interesantowi.

Źródło: Stanisław Kotowski, Przewodnik po problematyce osób niewidomych i słabowidzących, Fundacja Polskich Niewidomych i Słabowidzących „Trakt”, Warszawa 2008

⤌ powrót do spisu treści

&&

Upamiętnienie ludzi Lasek
Józef Placha

Odsłonięcie popiersi Henryka Ruszczyca i Zygmunta Serafinowicza

Historia upamiętnienia dwóch ważnych osób w Dziele błogosławionej Matki Elżbiety Róży Czackiej zaczęła się 13 kwietnia 2023 roku. W tym dniu - najpierw w odniesieniu do Pana Ruszczyca - z inicjatywy jego wychowanka, Kazimierza Lemańczyka, wieloletniego prezesa Spółdzielni „Nowa Praca Niewidomych”, zebrał się w Laskach zespół osób związanych z tą postacią, który zadecydował o podjęciu prac nad przygotowaniem popiersia i usytuowania go w Domu Przyjaciół Niewidomych w Laskach. Pan Łukasz Trzeciak, znany artysta rzeźbiarz, podjął się wykonania tego dzieła nieodpłatnie, korzystając ze środków zebranych przez osoby, które zaoferowały pomoc w formie wpłat na konto Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi Stowarzyszenia w Laskach.

W tym celu został powołany Komitet koordynujący realizację projektu. Oto jego skład: przewodniczący - Kazimierz Lemańczyk, sekretarz - Krystyna Konieczna oraz członkowie: Piotr Grocholski, Bolesław Jońca, Jan Krakowiak, Krzysztof Teśniarz i Bogusław Włodarczyk.

Oprócz wyżej wymienionych, załączamy jeszcze nazwiska osób, które brały czynny udział w pracach przygotowawczych: Małgorzata Drzewińska - kierownik Działu Absolwentów, Paweł Kacprzyk - prezes TOnOS, Stanisław Kozyra, Tadeusz Konieczny, Józef Markiewicz, Jan Michalik, siostra Paula FSK, Danuta Pagórek, Józef Placha, Marian Wojciechowski.

Do dnia 22.01.2024 r. zebrano 27530 zł, które pozwoliły na to, aby do pierwotnego zamiaru dołączyć także wykonanie popiersia Pana Zygmunta Serafinowicza - serdecznego przyjaciela Pana Henryka Ruszczyca. Lista darczyńców została opublikowana w czasopiśmie „Laski” nr 6 (176) 2023 s. 147-149 oraz w grudniowym numerze czasopisma „Sześciopunkt”. W ramach uzupełnienia tej listy, podajemy nazwiska osób, które nie mogły być na niej umieszczone ze względu na późniejszy termin ich wpłaty. Są to: Jan Nafalski, Tadeusz Traczyk, Stefan Turzyński, Natalia Zurada, Antonina, Rafał i Jan Żuk.

Uroczystość odsłonięcia i poświęcenia obydwu popiersi miała miejsce 3 stycznia 2024 roku w Laskach.

O godz. 11.00 została odprawiona Msza święta w kaplicy pw. Matki Bożej Anielskiej z udziałem księdza rektora dr. Marka Gątarza oraz ks. Kazimierza Olszewskiego, który wygłosił homilię. Drukujemy ją poniżej:

 

ks. Kazimierz Olszewski

Przez Krzyż!

Wielu z tu obecnych zapewne znało świętej pamięci Henryka Ruszczyca i Zygmunta Serafinowicza. Wśród tych osób jestem również i ja. Spotkałem ich. Dzisiaj przypada 51. rocznica odejścia do Pana Boga Henryka, a dwa lata wcześniej, 53. rocznica odejścia do Pana Boga Zygmunta. To są filary Lasek. Inaczej mówimy o ludziach, których znamy, znaliśmy niż tylko z książek. Tak mi przed oczyma zawsze stoi, kiedy obserwowałem życie toczące się w Laskach, obserwowałem trzech Panów nobliwych, zacnych: Antoniego Marylskiego, który jeszcze księdzem nie był, Henryka Ruszczyca i Zygmunta Serafinowicza. Rzucali się w oczy jako ludzie znaczący w Laskach. Tutaj często, gdzie ja stoję, stał klęcznik i można było spotkać z mszalikiem modlącego się Henryka.

To byli ludzie oddani Panu Bogu. Przyjaciele Pana Boga oddani w służbie Dziełu Matki Czackiej. Wiedzieli, że Pan Bóg daje im zadanie do wykonania, ale sami tego nie wykonają.

Mieli doświadczenie nienajpiękniejszego życia w swojej młodości. A gdy dzięki księdzu Korniłowiczowi odnaleźli Pana Boga, spotkali Matkę Czacką, całe życie poświęcili Panu Bogu i Dziełu Matki Czackiej.

Wczoraj rozmawiałem w domu św. Rafała z siostrą Miriam, która dużo wie o tamtych wydarzeniach sprzed pięćdziesięciu lat i jeszcze dawniejszych latach. Ma wspomnienia spisane o Panu Serafinowiczu i dużo może o nim powiedzieć. Mi również powiedziała sporo rzeczy, bo razem uczyli w szkole, gdzie on był dyrektorem. Uczył matematyki, rosyjskiego, a siostra uczyła matematyki, więc często się spotykali. I mówiła, że on często był dosyć wybuchowy, nerwowy. Ale to był dobry człowiek. Każdego dnia, gdy przychodziło południe, zwoływał nauczycieli w szkole i odmawiali wszyscy Anioł Pański. Często modlił się i zachęcał do modlitwy różańcowej w szkole. Człowiek Boży. A jeżeli się zdarzyło, że komuś powiedział coś przykrego, dorosłej osobie czy uczniowi, to nie wychodził ze szkoły, dopóki nie odnalazł tej osoby i jej nie przeprosił. Duchem Bożym kierowani.

A jak wspomniałem na początku, ci trzej Panowie: Antoni, Henryk i Zygmunt, to zakonnicy trzeciego zakonu. O Marylskim wiemy, że miał imię zakonne, tercjarskie, Piotr.

 

Przeżyć życie w Ewangelii.

Zdarzało się, jak wyczytałem w książkach, że Zygmunt Serafinowicz, spotykając kogoś znajomego, pytał go: „Jak twoje życie wewnętrzne?”.

Byli oddani Bogu. Ale również mieli dobre metody wychowawcze. Oddani młodzieży. Ruszczyc całym sercem oddany chłopcom jako dyrektor internatu. Przyjaciel młodzieży. Serafinowicz kierujący szkołą. Może takie dwa przykłady metod wychowawczych: w imieniny Matki Czackiej, Pan Ruszczyc zorganizował grupę chłopców, postarał się o strzelby. I wszyscy ze strzelbami przyszli do Matki Czackiej i strzelali jej na wiwat. Matka bardzo się tym ucieszyła.

A wyczytałem również w innej książce, że w szkole jakiś chłopiec nieodpowiednio zachował się wobec swoich nauczycieli. Wtedy, za karę, którą wymierzył Pan Serafinowicz, przez trzy dni musiał pić po szklance piołunu. Znamy to przysłowie: gorzki jak piołun. Taka kara była, żeby „oczyścić swój język”. To było ludzkie, a bardzo potrzebne.

Dzisiaj wspominamy tych ludzi. O Marylskim mówimy: współzałożyciel Lasek. O tych dwóch Panach: filary Lasek. A dziś ich wspominamy i modlimy się za nich w rocznicę śmierci Henryka. Zostaną odsłonięte i poświęcone popiersia, żeby została pamięć o tych ludziach. Ale nie tylko. Żeby zostało zadanie do pełnienia przez tych, którzy po nich przyszli i dalej przychodzą. Żeby ten sam kierunek był tych, którzy w Laskach będą realizowali Dzieło Matki Czackiej. To jest ładne wydarzenie.

 

Dobre przykłady. Słowa pouczają, a czyny pociągają.

Dziękujemy Bogu za wszystkich ludzi Lasek; za Pana Ruszczyca, za jego oddanie młodzieży, zakładanie spółdzielni, przekazywanie potem innym uzdolnionym, którzy spółdzielnię dalej prowadzili - i w Lublinie, i w Warszawie.

Niech Pan Bóg dobry błogosławi Dziełu Lasek, a zmarłych świętej pamięci, których dzisiaj wspominamy, obdarzy wielką radością. Bo powiedział: Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, mnieście uczynili. Niech radość wiekuista, szczęście wieczne będzie ich udziałem, o czym jesteśmy przekonani, że to już się stało w ich życiu. Niech będzie również udziałem w przyszłości dla nas. Amen.

 

Może jeszcze jedno. Zarówno jeden, jak i drugi, w Laskach byli 43 lata. Serafinowicz przyszedł w roku 1928, a zmarł w 1971 roku. Pan Ruszczyc przyszedł w 1930 roku, a zmarł w 1973. Każdy z nich, pracując tutaj, poświęcił Dziełu Lasek 43 lata życia.

 

Po Mszy świętej uczestnicy tego wyjątkowego wydarzenia udali się do Domu Przyjaciół Niewidomych, gdzie znajdowały się dwa popiersia - Henryka Ruszczyca i Zygmunta Serafinowicza - na razie jeszcze zasłonięte atłasowym nakryciem.

Kazimierz Lemańczyk - główny pomysłodawca - przywitał wszystkich uczestników spotkania, przedstawiając osobę artysty rzeźbiarza, Łukasza Trzeciaka - wykonawcę tego niełatwego przedsięwzięcia. Witając pozostałych uczestników, między innymi: Matkę Generalną FSK Judytę Olechowską, prezesa Zarządu TOnOS Pawła Kacprzyka, który przywitał również wszystkich jako gospodarz miejsca, Krzysztofa Teśniarza - prezesa spółdzielni „Nowa Praca Niewidomych”, księdza rektora Marka Gątarza, który dokonał aktu poświęcenia rzeźb. K. Lemańczyk zwrócił jednocześnie uwagę na szczególną rolę założycielki Dzieła Lasek - błogosławionej Matki Elżbiety Róży Czackiej, mówiąc: „Jej dziękujemy przede wszystkim, że powołała Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi, że stworzyła Dzieło Lasek, że powołała Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, za to, że umiała w Dziele gromadzić wybitnych ludzi - jak to dzisiaj ksiądz powiedział: «Dwie wybitne osoby - Pana Henryka i Pana Zygmunta». Tych ludzi jest oczywiście o wiele więcej (…), dzięki którym to Dzieło mogło się rozwijać…”.

Następnie zostali poproszeni: Teresa Dederko - wychowanka Lasek i redaktorka czasopisma „Sześciopunkt”, Wacław Czyżycki - wychowanek Pana Ruszczyca i zasłużony pedagog Ośrodka w Laskach oraz Bogusław Włodarczyk - długoletni wychowawca i pracownik zakładu w Laskach - aby dokonali ceremonii odsłonięcia dzieła Łukasza Trzeciaka.

Pod rzeźbami widnieją napisy:

 

Henryk Ruszczyc 5.5.1901-3.01.1973

Twórca polskiej drogi rehabilitacji osób niewidomych

Zygmunt Serafinowicz 15.5.1897-23.11.1971

Wieloletni kierownik placówek szkolnych w Laskach

 

Umieszczono także krótszą brajlowską wersję ograniczoną tylko do imienia i nazwiska oraz daty urodzin i śmierci.

Ponadto udostępniono osobom niewidomym dźwiękową wersję biogramów do odsłuchania za pomocą tak zwanego Czytaka.

 

Po części oficjalnej spotkaliśmy się w kawiarence, gdzie zostaliśmy ugoszczeni wyśmienitym leczo oraz kawą i ciastkami. W trakcie owego biesiadowania rozwiązały się nam języki i wspominaliśmy zarówno Pana Ruszczyca, jak i Pana Serafinowicza, sięgając do osobistych obszarów pamięci o tych wybitnych osobach, które zapisały się w Dziele błogosławionej Matki Elżbiety Róży Czackiej w sposób szczególny; ale jest to już raczej odrębny materiał do innej, ewentualnej publikacji.

Źródło: „Laski” Pismo Rehabilitacyjno-Społeczne nr 1-2 rok 2024

⤌ powrót do spisu treści

&&

Ogłoszenia

Serdeczne podziękowania

Pragnę z całego serca złożyć serdeczne podziękowania dla Pana Henryka Tokarskiego za dobre i wrażliwe serce oraz piękny prezent w postaci radioodbiornika.

Anna Głuchowska

 

Prośba o kasety

Zwracam się z uprzejmą prośbą do osób, które mogłyby przekazać kasety magnetofonowe z muzyką. Mogą to być składanki, Disco polo lub inne. Podaję mój numer telefonu: 697-107-568.

Darek Ołdak

 

Nawiążę znajomości

Bardzo chętnie nawiążę znajomości z osobami, które interesują się muzyką, o radosnym usposobieniu, z którymi mogłabym porozmawiać na wiele tematów. Jeśli będzie taka potrzeba, chętnie służę swoją radą i pomocą.

Można się ze mną skontaktować pod numerem telefonu: 696-721-193.

Anna Głuchowska

 

Sounds from the Heart

Z radością pragniemy serdecznie zaprosić na 5. edycję Lions World Song Festival for the Blind, zatytułowaną „Sounds from the Heart”, która odbędzie się od 14 do 16 listopada 2024 roku w urokliwym Krakowie.

Lions World Song Festival stanowi symbol inkluzji i wyjątkowego muzycznego kunsztu, prezentując niezwykłe występy na żywo niezwykle utalentowanych artystów niewidomych lub z zaburzeniami wzroku, którzy zdumiewają publiczność swoim niezwykłym talentem. Na przestrzeni lat nasz festiwal stworzył platformę dla 90 niewidomych artystów pochodzących z 4 kontynentów i 24 krajów, aby zaprezentowali swoje umiejętności w Krakowie.

To, co wyróżnia nasz festiwal, to unikalny format konkursu, w którym prezentowane są wyłącznie oryginalne utwory stworzone przez artystów samodzielnie lub we współpracy z profesjonalnymi muzykami. Ci utalentowani artyści prezentują wyłącznie swoje oryginalne, niepublikowane dzieła, dając im tym samym trampolinę do rozwoju kariery solowej.

Oprócz fascynujących występów muzycznych uczestnicy będą mieli okazję zanurzyć się w bogatym krajobrazie kulturowym Krakowa, miasta słynącego z jego historycznego znaczenia i dynamicznej sceny artystycznej.

Z radością ogłaszamy, że we współpracy z szanowanymi sponsorami, takimi jak Radio Kraków, Dziennik Polski, Telewizja Kraków, Urząd Miasta Krakowa, Fuchs, ArcelorMittal i Miasto Kraków, pokrywamy wszystkie koszty związane z transportem, zakwaterowaniem i lokalnym transportem w Krakowie dla uczestników.

Ten festiwal nie tylko stanowi święto talentu i różnorodności, ale także oferuje niepowtarzalną szansę dla aspirujących artystów na rozpoczęcie swojej profesjonalnej kariery na światowej scenie. To monumentalna szansa dla uczestników, aby posunąć swoje muzyczne podróże ku sukcesowi.

Kontakt: Biuro Lions Festival - Jordan Group, ul. Gęsia 8, 31-535 Kraków, tel.: +48 690 569 600, e-mail: festiva@lionsfestival.org, strona internetowa: https://lionsfestival.org/pl.

Tourist Sales Manager

 

Szanowni Państwo!

Komitet Upamiętnienia Henryka Ruszczyca jeszcze raz dziękuje wszystkim Darczyńcom, którzy przyczynili się do wykonania popiersi Henryka Ruszczyca i Zygmunta Serafinowicza.

W tym roku nadal prowadzona jest zbiórka, pragniemy sfinansować pomnik - ławeczkę pani Zofii Morawskiej, która przez kilkadziesiąt lat podejmowała się wyjątkowo trudnej roli zdobywania środków na prowadzenie Dzieła Matki Czackiej. Przez wiele kadencji była skarbnikiem zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, miała szerokie kontakty z Polonią zagraniczną, ale znajdowała czas by interesować się sytuacją wychowanków, a szczególnie ich zatrudnieniem i usamodzielnieniem. Każdy kto znał panią Zofię Morawską, wie, że była człowiekiem instytucją, ponieważ zajmowała się osobiście wieloma sprawami.

Na ostatnim zebraniu Komitetu przyjęto projekt sfinansowania „ławeczki wraz z figurą”, upamiętniającej panią Zofię Morawską, która całe życie poświęciła dla dobra niewidomych.

Bardzo prosimy o wsparcie naszej inicjatywy. Można to zrobić, wpłacając dowolną kwotę na rachunek bankowy Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach nr 88 1140 2062 0000 4399 5800 1063 tytułem Zofia Morawska - upamiętnienie.

Z góry dziękujemy.

Komitet Upamiętnienia Henryka Ruszczyca

⤌ powrót do spisu treści