Mieczysław Kosz

Muzyk pianista, kompozytor

Tak bardzo niedawno

Wspomnienie o Mieczysławie Koszu

Józef Szczurek

31 maja 2009 roku minęło 36 lat od tragicznej śmierci wybitnego niewidomego muzyka, Mieczysława Kosza. Coraz trudniej o ślady po nim, o żywe świadectwa

o tym, jaki był, i dlaczego jego młode życie zakończyło się tragicznie. Udało się jednak dotrzeć do kilku osób, które miały z Mieczysławem osobisty kontakt

i obiecują podzielić się swoimi wspomnieniami. Zanim jednak zamieścimy te relacje na łamach „Nowego Magazynu Muzycznego”, chcemy przypomnieć sylwetkę tego muzyka narysowaną na podstawie różnych materiałów przez redaktora Józefa Szczurka.

Mieczysław Kosz urodził się 10 lutego 1944 roku we wsi Antoniówka koło Tomaszowa Lubelskiego. Był jedynym dzieckiem z drugiego małżeństwa Stanisława Kosza z Agatą. Ojciec miał bardzo niechętny, wręcz wrogi stosunek do syna, matka natomiast otaczała go troską i miłością.

Najwcześniejsze dzieciństwo chłopiec przeżył w bardzo trudnych warunkach (w jednoizbowym mieszkaniu gnieździło się aż 16 osób), co na pewno miało niekorzystny wpływ na zdrowie dziecka. Wcześnie ujawniła się choroba oczu, która w ciągu dziesięciu lat doprowadziła do całkowitej utraty wzroku.

Witaj, szkoło

Gdy Mietek miał pięć lat, dzięki pomocy miejscowego proboszcza matka umieściła go w Laskach, gdzie wśród innych przedszkolaków zapewniono mu serdeczną opiekę. W wieku 7 lat rozpoczął naukę w szkole.

Wkrótce okazało się, że chłopcu nie wystarczają zwykłe zajęcia internatowe. Gdy nadchodził wieczór, siadał w najdalszym kącie i na harmonijce ustnej przywiezionej z rodzinnej chaty wygrywał melodie – stare, nie wiadomo gdzie i kiedy zasłyszane, i nowe – swoje własne. „Chłopak ma talent” – mówili nauczyciele. Toteż gdy ukazał się okólnik Ministerstwa Oświaty zalecający, żeby wszystkie muzykalne niewidome dzieci skierować na egzamin wstępny do podstawowej szkoły muzycznej, zapadła decyzja o wysłaniu Kosza do Krakowa.

I tak oto ośmioletni Mietek znalazł się 23 czerwca 1952 roku w sali egzaminacyjnej krakowskiej, podstawowej szkoły muzycznej dla niewidomych, która w tym

właśnie roku rozpoczęła swą działalność.

Wtedy właśnie ukazał się pierwszy, obszerniejszy artykuł o Mieczysławie Koszu. Wydrukowano go w krakowskim Dzienniku Polskim z 2 lipca 1952 roku. Maciej Rudziński, który obserwował pierwsze egzaminy do szkoły muzycznej, swej publikacji nadał tytuł: „Mały Mietek zostanie muzykiem”. Oto fragment artykułu.

„Długi stół, w rogu pokoju zamiast tablicy – czarny, błyszczący fortepian. Profesor Weber – przewodniczący komisji egzaminacyjnej, podprowadza chłopca do instrumentu. Egzamin trwa krótko: sprawdzenie pamięci słuchowej – powtórzenie melodii granej na fortepianie i próba poczucia rytmu. Profesorowie uśmiechają się z życzliwą aprobatą: dobrze, bardzo dobrze. Mietek zaś, nie wstając od fortepianu, pyta z niepokojem w głosie:

– Czy zdałem? – A gdy pada odpowiedź potwierdzająca, chłopiec z wrodzoną sobie bezpośredniością reaguje na radosną wiadomość: podskakuje, obejmuje profesora Webera za szyję, zachowuje się tak, jak chyba nie zachowywał się żaden zdający podczas egzaminu”.

W 1959 roku Mieczysław Kosz rozpoczął naukę w średniej szkole muzycznej w Krakowie, w klasie fortepianu prof. Romany Witeszczakowej. Chłopiec miał niebywałe szczęście, że trafił do tak świetnego i życzliwego pedagoga. Prof. Witeszczakowa poświęcała mu dużo czasu. Wyrobiła w nim smak muzyczny, w dużej mierze jej zawdzięczał swoją karierę. Do końca życia utrzymywał z nią kontakt listowny i telefoniczny.

Na drodze sławy

Po ukończeniu średniej szkoły muzycznej Kosz rozpoczął pracę w krakowskim klubie „Helicon”, a po roku przeniósł się do Zakopanego. Tu także grał w lokalach rozrywkowych. Wkrótce dał się poznać jako wielki talent, zwłaszcza w improwizacji. Tam gdzie grał Kosz, sale były wypełnione do ostatniego miejsca. Nic więc dziwnego, że właściciele lokali gorliwie zabiegali o współpracę z niewidomym artystą. Tu właśnie odkryli go przedstawiciele Polskiej Federacji Jazzowej i namówili do przeniesienia się do Warszawy. I tak rozpoczął się jego szybki marsz do wielkich sukcesów artystycznych. Zaproszenia do udziału w koncertach, rozmaitych konkursach i festiwalach w kraju i za granicą sypały się jak z rogu obfitości. Grał solo lub we współpracy z najwybitniejszymi muzykami jazzowymi: w trio z basistą Wiktorem Wellsem i perkusistą Wiktorem Perelmutterem, które zadebiutowało w klubie „Helicon”, w okazjonalnych składach w trio z basistą Januszem Kozłowskim i perkusistą Sergiuszem Perkowskim (1968), z basistą Bronisławem Suchankiem i perkusistą Czesławem Bartkowskim (1970), a nawet w duecie z Marianną Wróblewską. Jego debiut na Festiwalu Jazz Jamboree w 1967 roku stał się sensacją tej imprezy. Artysta olśnił swą grą jurorów i słuchaczy. Wszędzie spotykał się z entuzjazmem publiczności, z oszałamiającymi brawami, z wyrazami uznania, artykułami pełnymi pochwał i podziwu.

Występował we wszystkich krajach Europy Zachodniej i Środkowej, a także w Kanadzie, na festiwalu w Montrealu. Zdobył wiele nagród. Pozostały po nim niezbyt liczne nagrania (dwupłytowy album „The complete recordings of Mieczysław Kosz” wydany przez firmę Polonia Records).

W jednym ze swych artykułów Edwin Kowalik pisał: „Miał dar tworzenia. Każdą niemal tematykę bez trudu brał na improwizacyjny warsztat – harmonizacja, rytmika, kolorystyczne, błyskotliwe tyrady biegników, metamorfozy stylów w różnorodnych jego kompozycjach, pozorna szorstkość brzmienia, przeradzająca się nagle w bogactwo rozwiązań tonacyjnych – oto, co charakteryzowało ten niebywały, jedyny w swoim rodzaju talent”.

I tak było do końca, niestety, krótkiego życia Mieczysława Kosza, gdyż, oprócz świetlistych blasków, gromadziło się nad nim coraz więcej i coraz głębszych cieni. Prawdopodobnie nie mógł sobie poradzić ze swą indywidualnością. Było w nim wiele smutku, aż doszło do dramatu – tragicznej śmierci nocą 31 maja 1973 roku.

Zabrakło przyjaznych serc

Najbogatszym źródłem wiedzy o Koszu jest książka Krzysztofa Karpińskiego, prawnika i amatora muzyka, zatytułowana: „Tylko smutek jest piękny” – tę sentencję często powtarzał jej utalentowany bohater.

Książka Krzysztofa Karpińskiego to biografia i charakterystyka osobowości Mieczysława Kosza, a także próba analizy jego twórczości i synteza wiedzy o nim.

Portret artysty został zrekonstruowany na podstawie różnych źródeł: wywiadów, rozmów z nauczycielami, rodziną, przyjaciółmi, artykułów z prasy. Autor „Opowieści o Mieczysławie Koszu”, bo taki podtytuł ma książka, zadał sobie wiele trudu, by dotrzeć tam, gdzie przed nim nie dotarł nikt, znaleźć dokumenty, wyszperać dawno zapomniane nagrania.

Po przeczytaniu tej książki Danuta Tomerska, pracująca wtedy jako redaktor książek w PZN, w swych rozważaniach napisała: „Mieczysław Kosz osiągnął sławę. Przez cały czas zdobywał ją sam ciężką, heroiczną pracą. Miał chwile załamań, depresji. Był człowiekiem wyjątkowo wrażliwym. Przeżywał wszystko gwałtowniej i mocniej niż inni. Takie osobowości potrzebują moralnego wsparcia, pomocnej przyjaznej dłoni, mądrej rady, miłości i zrozumienia. A tego mu zabrakło. Zawsze sam musiał przedzierać się przez ciemny labirynt pracy, kłopotów, zmartwień. Mimo sławy Kosz był postacią samotną i tragiczną”.

W opinii kolegów i znajomych Kosz jawi się jako człowiek miły, delikatny, skromny, ale zamknięty w sobie, niezaradny i niepraktyczny, żyjący jakby w zawieszeniu ponad codziennością. Był uzależniony od innych ludzi, nie potrafił samodzielnie się poruszać. Nie wyszedł z domu nawet na obiad, jeśli nikt po niego nie przyszedł.

Wróćmy jeszcze raz do artykułu Edwina Kowalika: Prasa podaje, że jego śmierć była skutkiem tragicznego wypadku, ale ja czuję w głębi duszy, że kryje się

za tą przegraną tragedia samotnej, bezsilnej walki, brak pomocnej dłoni, zapomnienie o potrzebie moralnego, serdecznego poparcia, niezbędnego każdemu zdolnemu niewidomemu. Co tu wiele mówić – niewidomemu artyście nie wystarczy kariera, równocześnie niezbędna jest mu przyjaźń, serdeczność bliska i szczera.

Samotność

W roku 2007 zrealizowany został film o Mieczysławie Koszu „Esencja nastroju” w reżyserii Roberta Kaczmarka. Jest to opowieść o oszałamiających sukcesach artystycznych i problemach osobowościowych muzyka, o jego życiu. Z treści filmu wynika, że pod koniec życia Mieczysław Kosz popadł w alkoholizm, coraz częściej przeżywał napady depresji, coraz bardziej był samotny, bo przecież jednostek pasożytniczych, zdegenerowanych, które lgnęły do pieniędzy artysty i otaczały go coraz ciaśniejszym kręgiem, nie można uznać za ludzi przyjaznych. Film został nadany przez wiele kanałów telewizji, m.in. TVP 2, TVP Kultura, TVP Polonia. Jest to bardzo interesujący, a nawet wstrząsający dokument, wykorzystujący wywiady radiowe z Mieczysławem Koszem i relacje osób z nim związanych.

Jeden z sąsiadów niewidomego artysty opowiada, że widział ostatnią chwilę jego życia. Gdy poza parapet okna na drugim piętrze przy ulicy Pięknej 10 w Warszawie wysunęła się jedna noga, zaczął krzyczeć, aby się nie ruszał, że zaraz tam będzie. Niestety, Kosz nie zareagował. Może był w stanie depresji połączonej z działaniem alkoholu. Zaraz też ukazała się druga noga. Nastąpił ostatni krok... w nicość.

Mieczysław Kosz został pochowany na cmentarzu w Tarnawatce w województwie lubelskim. Grobem opiekuje się młodzież miejscowego gimnazjum. Imię zmarłego tragicznie pianisty i kompozytora nosi Jazz Club, prowadzony przez stowarzyszenie Zamojski Klub Jazzowy im. Mieczysława Kosza.

Wybitny polski poeta Edward Stachura po śmierci Kosza napisał: „Pojechałem na cmentarz do Tarnawatki, na szlaku z Tomaszowa do Zamościa, na grób Mieczysława Kosza, który teraz pod ziemią, a przedtem leciał w powietrzu, zanim na ziemię runął. A przedtem grał muzykę jazzową na fortepianie. To wszystko tak bardzo niedawno, tak bardzo niedawno, tak bardzo niedawno. Wystarczyło tylko obejrzeć się lekko. Nawet nie za siebie, do tyłu, ale w bok, wzdłuż linii ramienia...”.

Nowy Magazyn Muzyczny, nr 29/2009